piątek, 27 lutego 2015

PAMIĘĆ SKŁADA SIĘ Z OKRUCHÓW - CZ.2

Dalsza i ostatnia część moich okruchów wspomnień teatralnych. Teraz to już naprawdę okruchy:))

Pierwszy wyjazd z Teatrem za granicę, do Niemiec, do Oldenburga. Spektakl „Doktor Faustus” grany w niezwykłym, czarownym miejscu, dawnej zajezdni tramwajów albo pociągów. Ogromna hala z biegnącymi szynami. Na środku hali scena w postaci ringu z okalającymi ją miejscami dla widzów w postaci zwykłych drewnianych ławek. I zimno, zimno, zimno. Halę nagrzewano wielkimi dmuchawami z ciepłym powietrzem, ale i tak było zimno. Każdy z widzów dostał koc, żeby móc się zawinąć i mniej marznąć. Hala została ubrana w czarne płótna, tworzące przestrzeń teatralną, powiesiliśmy duże sztandary teatralne, a droga dla widzów, wiodąca ku scenie była obramowana płonącymi świecami stojącymi na podłodze. Atmosfera była zupełnie niesamowita... Widzów zbyt wielu chyba nie było, ale ci, którzy przyszli, z pewnością nie żałowali. Drugim niezwykłym miejscem, gdzie był grany „Doktor Faustus” były krużganki klasztoru (może opactwa??) w Saint Die, partnerskim mieście Zakopanego. A może to było "Sic et Non", czyli opowieść o Heloizie i Abelardzie? Pamięć figle płata.  Zmierzch i wieczór, i nagle skądś pojawiają się dwa białe gołębie, fruwające ponad głowami aktorów... Może jakieś dusze... A może Heloiza i mistrz Abelard?



Spektakl, przy którym miałam dyżur, a którego bardzo nie lubiłam z początku, „Pieśń Abelone”. Trudny tekst Rilkego, ascetyczny obraz, cudowna muzyka i pieśni. Gdyby nie to, że musiałam na nim być, chyba nigdy bym się do niego nie przekonała... A jednak z czasem, zaczynałam odnajdywać w nim znaczenia wcześniej nie zauważone, docierały słowa wcześniej lekceważone, a muzyka porywała. I tak się stało, że jest to jeden ze spektakli, których mi najbardziej brakuje w repertuarze . Tęsknię też za „Wielkim teatrem świata”, za „Don Juanem”, za „Pokusą”, za „Herbatką przy samowarze”, za „Jak wam się podoba”...

Węże... Węże występujące w spektaklu „Np Edyp”, sporych rozmiarów chyba pytony. Trzymane w terrariach w pracowni i magazynie, które mieściły się wtedy tam, gdzie teraz są toalety na dużej scenie. I pewnego dnia jeden jakoś się wydostał z terrarium i zaszył się gdzieś w tkaninach i kostiumach. Piotr Sambor, który był opiekunem węży robił wszystko aby go odnaleźć i w końcu chyba się znalazł:))) Ale świadomość, że spory pyton chodzi sobie po teatrze luzem nie była przyjemna...



DKF „Appendix”, to moja działka. Projekcje filmowe odbywały się w kinie „Giewont” (dziś „Sokół”) o godzinie 22.00... Jak na te czasy, gdy nocne życie jeszcze nie kwitło, pora była dość ryzykowna, tym niemniej trochę ludzi bywało na projekcjach. Aczkolwiek zdarzało się, że widownia liczyła 3 osoby... Program DKF-u układałam sama na cały miesiąc, z reguły były to przeglądy tematyczne.: ekranizacje „Makbeta”, kino amerykańskie lat 70-tych, kino nieme... Filmy wypożyczałam głównie z Filmoteki Narodowej, przyjeżdżały pociągiem w ciężkich metalowych skrzyniach, trzeba je było zaraz po seansie ekspediować dalej. Bardzo te seanse przeżywałam, denerwowałam się, czy będą ludzie, czy z filmem w porządku, czy operator nie uszkodzi starej kopii, czy, czy, czy... Czasem nie mogłam z nerwów usiedzieć na miejscu i chodziłam tam i z powrotem po hallu. A gdy raz kopia zaczęła się palić, o mało zawału nie dostałam... Szkoda, że kino wypowiedziało nam umowę i trzeba było zakończyć działalność.

Bardzo lubiłam wyjazdy ze spektaklami w Polskę, czułam się trochę jak na szkolnej wycieczce. Dzięki tym wyjazdom poznałam wiele miast i miejsc, do których nigdy bym nie pojechała. Wymieniać szkoda, musiałabym pół mapy przywołać. Tyle miejsc, tyle spotkań, tyle ludzi, migawki mieszają się w jeden obraz. Nie wiem, co było w Szczecinie, co w Elblągu a co w Poznaniu, pamiętam, że gdzieś przyjechaliśmy wcześniej i obejrzeliśmy koncert Jacka Kaczmarskiego i Przemysława Gintrowskiego, gdzieś oglądałam spektakl teatru „Wierszalin”, gdzieś spektakl Pawła Szkotaka, gdzieś, gdzieś, gdzieś... Łabędzie na plaży w Ustce, stadnina koni pod Elblągiem, zimowy spacer w Bielsku, okruchy, obrazy, migawki.



Mój wiekopomny występ sceniczny przy okazji niespodzianek urodzinowych:)) Niespodziankę wymyśliła Dorota, miała wziąć w niej udział żeńska obsługa, tj księgowa, dział literacki, sekretariat czyli ja. Dorota śpiewała „The Moon of Alabama” a my śpiewałyśmy refren, ubarwiając go choreografią... Skromną, ale z wrodzonym wdziękiem... O matko, co to były za nerwy!!! Jak już wyszłam na tą scenę, to mi było już wszystko jedno, ale sam moment znalezienia się tam to była zgroza. Miałyśmy jednakowe czarne sukienki z błyszczącej podszewki i chyba korale... Już nie pamiętam...


Imieniny i spotkania towarzyskie u mnie w domu. Z okazji i bez, te z okazji liczniejsze. Jak tyle osób mieściło się w moim małym pokoiku to nie wiem. Anegdoty, żarty, śmiech, P. i T. w mojej góralskiej chustce, wcielający się w kabaretową postać Genowefy Pigwy:)) Płakaliśmy ze śmiechu! Zdjęcia gdzieś mam do dziś:)) I tylko szkoda, że tylu osób z tych spotkań nie ma już w teatrze. Ale cóż, trudno liczyć, że po 25 latach będzie tak samo... To wszak ćwierć wieku, chociaż nie potrafię tego przyjąć do wiadomości. Tak się czuję, jakby tych lat w ogóle nie było...

Mogłabym jeszcze pozbierać trochę tych okruchów, ale to już byłoby nudne, każdy ma swoje okruchy i każdy pamięta te same sytuacje nieco inaczej. Pełnego obrazu nigdy się nie złoży, zbyt dużo okruchów będzie brakować. A ja cieszę się, że mam te moje. To było bardzo piękne pięć lat, ciekawe i niezwykłe i bardzo, bardzo bogate... I wiele mi dało, a to ,co mi dało, mam do dziś. Bardzo Wam za te lata dziękuję.






środa, 25 lutego 2015

PAMIĘĆ SKŁADA SIĘ Z OKRUCHÓW, CZYLI 30 LAT TEATRU WITKACEGO cz.1

Kiedyś prosiłyście mnie o napisanie kilku wspomnień z okresu mojej pracy w teatrze, nadarzyła się więc piękna okazja, bo 30-lecie istnienia teatru w Zakopanem. Tekst poniższy napisałam jako rodzaj prezentu dla teatru i jako wspomnienie tego, że też przez kilka lat ten teatr w pewnym sensie tworzyłam. I chociaż nie ma mnie tam już od 21 lat (kiedy to minęło????) czuję się nadal z tym miejscem związana i kiedy wracam tam w roli gościa, czuję się jak u siebie:))

Gwoli prawdy historycznej powiem, że Teatr powstał w roku 1985, a ja pracowałam tam w latach 1989 - 1994. Z początku nikt nie dawał mu wielkich szans na przetrwanie, jednak upór i determinacja jego twórców, Andrzeja Dziuka i grupy absolwentów krakowskiej szkoły teatralnej były silniejsze od piętrzących się przeszkód i trudności. Ten początkowy czas był naprawdę ciężki i wymagający wielu wyrzeczeń, ale udało się. Teatr okrzepł, ewoluował, zmieniał się on sam, zmieniali się ludzie, zmieniał się repertuar. Zmieniał się zespół aktorski, jedni odchodzili, drudzy przychodzili, na krócej, na dłużej. Z grupy założycielskiej przetrwał Szef i troje aktorów. Przez te 30 lat wrośli w Zakopane, osiedli tu, założyli rodziny, doczekali się dzieci, niektórzy już wnuków:)). Ci, którzy dołączyli później , dodali część siebie. I tak się budowało i buduje stale to miejsce, a ja dołożyłam do niego kilka swoich cegiełek. Mój tekst wspomnieniowy podzieliłam na pół, byłby za długi na raz.



PAMIĘĆ SKŁADA SIĘ Z OKRUCHÓW...

To już 30 lat... Jak to jest możliwe, pytam sama siebie i nie znajduję odpowiedzi... Kiedy minął ten czas, przeciekł przez palce, przesypał się jak suchy piasek na plaży? 30 lat!!! To przecież okres , kiedy ktoś się urodził, był niemowlęciem, dzieckiem, młodym gniewnym, młodym dorosłym, a potem tylko dorosłym... To czas narodzin, rozwijania się i dorastania Teatru. Naszego teatru, mojego teatru, zakopiańskiego Teatru...

Z tych 30 lat pracowałam w nim tylko pięć, jedną szóstą całego jego istnienia. Ale były to lata ciekawe, niezwykłe, owocujące przyjaźniami, poznawaniem niezwyczajnych i interesujących ludzi, artystów, muzyków. Owocujące rozwojem mnie samej, moich zainteresowań, moich możliwości, moich umiejętności. Ten czas mnie zmienił, odchodząc z Teatru byłam zupełnie inną osobą niż ta, która tam się zjawiła. I chociaż nie były to lata łatwe, pamiętam głównie jasne strony, ludzi, spektakle, zapominam o stresie i nerwach, choć były obecne w dużych ilościach. Składam więc z okruchów to, co pamiętam... Czy ulepię z tego jakiś pachnący chleb? Nie wiem, może wyjdzie zakalec a może okruchy rozsypią się w bułkę tartą... W każdym razie ja tak ten czas pamiętam... To moja pamięć i moja prawda, chociaż z całą pewnością niepełna.



 Najpierw byłam tylko widzem, zafascynowanym spektaklami, aktorami, atmosferą panującą w teatrze. To było miejsce, w którym czułam się dobrze, gdzie ciągle się coś ciekawego działo, a ludzie byli dla mnie mili. Miałam wtedy bardzo nudną pracę i teatr był dla mnie odskocznią, miejscem, w którym zapominałam o wszystkim, co mnie męczyło na co dzień. Moim ukochanym spektaklem był „Wielki Teatr Świata” , byłam na nim może 10 razy, może więcej. Mogłam go oglądać i oglądać, wspaniała scenografia Tadeusza Brzozowskiego tworzyła atmosferę średniowiecznego misterium, aktorzy wciągali widzów do wnętrza sztuki, sprawiając , że tworzyliśmy z nimi całość. Ich nie byłoby bez nas, my bez nich nie bylibyśmy publicznością. No i wspaniała muzyka Jurka Chruścińskiego, która tkwiła w człowieku jeszcze długo po wyjściu z Teatru. I wspaniały korowód na końcu... I pomyśleć, że nieletnie dziecię biorące w nim udział ma dzisiaj swój teatr we Wrocławiu i jest reżyserem????

Przychodziłam kupować bilety do małej kasy na Krupówkach, zaprzyjaźniłam się z przemiłą blondynką w czerwonej czapeczce, sprzedającą bilety i nigdy nie myślałam, że będę kiedyś pracować w Teatrze na jej miejscu... Lubiłam tam posiedzieć i pogadać, poznałam tam też kilka innych osób z teatru. Gdy przychodziłam na spektakle czułam się już swojsko, nie obco. A od pewnego momentu na spektaklu „Dziura” z piosenkami i skeczami Tuwima i Słonimskiego z przedwojennych teatrzyków , to już czułam się wyróżniona... W tym spektaklu jeden z aktorów wręczał w trakcie spektaklu komuś z publiczności bukiecik kwiatków, zawsze białych. I ja dostąpiłam tego zaszczytu otrzymując z rąk Andrzeja Jesionka białe cyklameny... Zasuszyłam je sobie w Wielkim Polsko-Angielskim Słowniku Kościuszkowskim, są tam do dziś...



Potem przyszły Sylwestry spędzane w teatrze, aż w końcu okazało się, że być może byłoby tam dla mnie miejsce. I tak się stało. Miejsce się znalazło i ja znalazłam swoje miejsce. O dziwo, nie pamiętam zupełnie pierwszego dnia w pracy... Musiałam być tak przerażona i zestresowana, że wyrzuciłam go z pamięci:)). Robiłam tam różne rzeczy, prowadziłam sekretariat, sprzedawałam bilety, kupowałam kwiaty, robiłam herbatę, pracowałam przy obsłudze spektakli, rezerwowałam hotele dla gości teatru, , sprzątałam, robiłam za tłumacza, potem prowadziłam DKF „Appendix”. A przy spektaklu „Don Juan” nawet robiłam za akustyka, bo nikogo innego wolnego nie było:).

Najważniejszy i największy z okruchów mojej pamięci to ludzie. Bez nich nie byłoby tego miejsca, ani tej atmosfery. Te parę lat mojej pracy w teatrze zaowocowały przyjaźniami, bliższymi znajomościami, po prostu ludzkim ciepłem i sympatią. I chociaż od mojego odejścia z Teatru minęło 21 lat, niektóre przyjaźnie trwają do dziś. Z K., z którą byłyśmy w teatrze razem tylko rok, ale jak widać był to rok pamiętny, skoro cały czas (z przerwą pośrodku) jesteśmy ze sobą w kontakcie, a nawet piszemy do siebie codziennie e-maile. Z A., pełną niezwykłych pomysłów, gdy się spotykamy (choć nie za często) nie możemy się nagadać i zawsze brakuje nam czasu. Z I., ciepłą i kojącą, chociaż też wolałabym częściej. Dziewczyny, czemu wy tak daleko mieszkacie??? No i oczywiście J., która na szczęście jest na miejscu. Właśnie sobie uświadomiłam, że nasza przyjaźń trwa już 25 lat... Nie wymienię tu oczywiście wszystkich, których też bardzo ciepło i serdecznie pamiętam. Kochani, jestem szczęśliwa, że mogłam was poznać, być tu z wami, pracować razem z wami. Dziękuję za ten piękny czas.


CDN

wtorek, 24 lutego 2015

I nie ma zachwyt mój granic i końca

Dzisiaj kolejny gościnny wpis - nie zgadniecie w życiu, kto jest jego autorką! To osoba, która uparcie twierdzi, że NIE POTRAFI pisać! Tę osobę zapewniam, że głęboko się myli. Znam mnóstwo ludzi, którzy za taką nieumiejętność pisania daliby wiele...
Panie i Panowie, oto Marija-która-nie-umie-pisać!



W każdą niedziele bez względu na pogodę staram się dla zdrowotności wyrwać kilka godzin tylko dla siebie. W towarzystwie mojego aparatu fotograficznego idę gdzie mnie oczy poniosą, albo tam, gdzie zawiezie mnie tramwaj. We Wrocławiu wybór pięknych miejsc spacerowych jest spory. Tym razem wybrałam Park Szczytnicki. Miałam tam jechać przed południem, ale los przesunął spacer na godziny popołudniowe i wiedział lepiej, bo dał mi przy okazji bezcenny dar dla fotografa: CZARODZIEJSKIE ŚWIATŁO.

Słucham i patrzę,oddycham i chodzę .
I nie ma zachwyt mój granic i końca!
Wszystko jest jasne! Wszak nawet cień w drodze
Jest synem blasku: pochodzi ze słońca...

Tak słowami Kazimierza Wierzyńskiego zachwycałam się na spacerze światem. Mój zachwyt próbowałam chwycić w obiektyw i zatrzymać na  powroty,  gdy w duszy zrobi się pusto. Czy udało mi się uchwycić to piękno, którego byłam świadkiem, ocena należy do Was, o Kurencje :) Ciekawa jestem czy wasz zachwyt też nie będzie miał granic i końca, hehehe...

Do zdjęć z kaczuszkami dołączam taki zasłyszany obok dialog:
- Mamusiu pani robi zdjęcia kaczuszce.
- Tak, córeczko.
- Mamusiu kaczuszka się nie uśmiecha.

Pytanie do Was: Czy kaczuszka się uśmiecha ?  

Nie dość, że pisać potrafi, to jeszcze robi piękne zdjęcia:












 Dziękuję Marija, ja się zachwyciłam. Widać, że lubisz swój Wrocław!

poniedziałek, 23 lutego 2015

Bonus znaczy premia



Śliczny koci brunet, zdrowy, wykastrowany, czarny jak smoła, przytulny i szuka domu z powodów od nikogo niezależnych. Sytuacja, jaka zdarza się często, jednak nieczęsto znajduje szczęśliwe zakończenie. Ufam, że Bonusowi się poszczęści. Jest kotem bez złych doświadczeń, jednak życie, jak to życie – ani nas, ani tym bardziej zwierząt nie głaszcze po główkach. To są okropne wybory, najokropniejsze – takie, których nawet nie potrafię sobie wyobrazić. No bo jak to? Miałabym komuś oddać któregoś z moich pieszczoszków z powodów, na które nie mam wpływu? Przyznam się, że często o tym myślę. Na szczęście nie muszę wybierać, bo rozdarłoby mnie to na strzępy. I niech tak zostanie. Na samą myśl mam ochotę ryczeć.
Państwo Bonusa to przyjaciele mojej Córki, znamy się od lat. Nie robią tego dla widzimisię, nie mają specjalnie wyboru.
Oto co napisał pan Bonuska:

Około 5 lat temu przygarnęliśmy kociaka. Został wykastrowany i spokojnie oraz bardzo domowo ( jest raczej leniwym zwierzęciem) żył sobie z nami.
Od 1,5 roku jesteśmy szczęśliwymi rodzicami Iguni.
Na początku wspólne życie dziecka i kota przebiegało spokojnie i bardzo się ciszyliśmy, że nasza mała wychowuje się ze zwierzątkiem, bo przecież jest to również nauka dla niej.
Niestety Igunia zaczęła chorować i ku naszej rozpaczy okazało się, że ma alergię na sierść kota -  co zmusiło nas do działania.
Jesteście Państwo naszą ostatnią nadzieją. Uczulenie dziecka objawia się dość drastycznie. Ostatnie miesiące to ciągła gonitwa po lekarzach. Niestety, nasi przyjaciele nie mogą nam pomóc, na czym nam najbardziej zależało. Jesteśmy zdruzgotani, ale nie mamy wyboru. Dlatego zwracamy się z ogromną prośba o pomoc w znalezieniu Bonusowi dobrego, kochającego domu. Za nic nie chcemy oddawać go byle komu i byle gdzie. Bardzo nam zależy, żeby znalazł dobry dom.
Bonusik był regularnie odrobaczany, szczepiony - jest wykastrowany i jest kociakiem w pełni domowym (chociaż zdarzały mu się przechadzki:-), nigdy nie chorował.
Uwielbia oglądać telewizję przesiadując na kolanach - jest wspaniałym termoforem zimą;-) To bardzo spokojny kot, cichy i uwielbiający przede wszystkim spać, i to w każdej pozycji - do szczęścia potrzebuje jedynie miękkiej poduchy.
 Wybrane przez nas imię świetnie oddaje jego usposobienie, bo to naprawdę duży i spokojny leniuch.
Zawiozę Bonuska z kompletną wyprawką (kontener, kuweta, legowisko itd.) w granicach 300 km, a jeśli dalej, znajdziemy rozwiązanie. Proszę o kontakt: bartlomiej.m.nowak@gmail.com



 Proszę - roześlijcie, rozpowiadajcie, zakochujcie się! Zdjęcia nie oddają jego urody!

I nie zapominajcie o wizytce w Skarpecie, bo:

sobota, 21 lutego 2015

HAPPY BIRTHDAY TO YOU!

To Happy Birthday to dla Pani Danuty Szaflarskiej, bezpieczniejsze niż nasze polskie Sto lat, które byłoby tu dużym nietaktem. A znowu życzyć dwustu lat, to może ona sama już nie bardzo by chciała...

Obejrzałam wczoraj już po raz drugi film dokumentalny „Inny świat” o Danucie Szaflarskiej i z nią, jako jedyną aktorką w tym filmie. Po raz kolejny się wzruszałam, uśmiechałam i tkwiłam w fotelu jak wmurowana. Pani Danuta opowiadała o sobie, swoim życiu od wiejskiego dzieciństwa w Kosarzyskach koło Piwnicznej po czasy powojenne i pracę aktorską. Jeżeli któraś z was jeszcze tego nie widziała, polecam bardzo gorąco, to bardzo niezwykła opowieść, która nasunęła mi mnóstwo refleksji.



Pierwsze 10 lat życia były dla niej czasem „złotej wolności”, góralskiej „ślebody”, beztroskiego dobrego dzieciństwa, choć biednego i bez butów. Wszyscy wówczas chodzili tam boso i dzieci były bardzo nieszczęśliwe, gdy do kościoła musiały buty ubierać. Pani Danuta mówiła, że na bosaka chodzi się lekko i czuje się ziemię, czuje się związek z naturą, choć nie umie się tego nazwać. Potem przyszła szkoła w Nowym Sączu, zdająca się dla wiejskiej dziewczynki więzieniem. Wstrząsające były dla mnie jej opowieści o czasach wojennych, o unikaniu cudem śmierci, pożegnaniu z ukochanym bratem, którego wiedziała, że już nie zobaczy, o przerażeniu wywołanym nalotami bombowymi, gdy ze strachu gryzła ziemię, o umierających w jej obecności, o wszach i tułaczce z małą córeczką. Jak straszne rzeczy człowiek może znieść i , co przerażające, jak bardzo go one wzbogacają, jakie dają inne spojrzenie na ważność spraw. Jeżeli oczywiście uda mu się przeżyć...

Powojenne czasy też łatwe nie były, w „Zakazanych piosenkach” aktorzy musieli grać w swoich ubraniach, nikt nie miał pieniędzy na kostiumy. Pani Danuta grała w jedynej spódnicy jaką miała, przerobionej z męskich spodni, w której chodziła na co dzień. Po premierze filmu ludzie plotkowali, że tak się chce pokazać, że grała w tym filmie, że w kostiumie na co dzień chodzi...

Pomimo tych wszystkich trudnych i traumatycznych przeżyć zachowała tą wewnętrzną pogodę ducha, radość, którą emanuje cały czas, cudowny dystans do świata. Nie znam jej przecież osobiście, ale uważam za wspaniałą, mądrą, dobrą a przy tym bardzo twardą kobietę. Twardą w sensie odporności na przeciwieństwa losu, na to co miało ją złamać a tylko wzmocniło...

Na końcu filmu powiedziała, że miała bogate życie... Bardzo bogate, choć ciężkie. Ale ile osób na jej miejscu powiedziałoby właśnie :”miałam ciężkie życie”, a ona mówi „bogate”... Czyli wzbogaciło ją, dało jej cechy, których być może nigdy by nie nabyła albo nie ujawniła, gdyby właśnie nie te ciężary do dźwigania... „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”, święte słowa.
I po raz kolejny nachodzi mnie myśl, że życie każdego człowieka jest fascynującą, pasjonującą historią , niezależnie czy jest życiem kogoś znanego czy skromnego rolnika lub gospodyni domowej, historią niepowtarzalną, pełną uczuć, pasji, miłości i nienawiści, dramatu i komedii, śmierci i nowego życia. Historią jedyną w swoim rodzaju, godną szacunku i pamięci, godną zachowania dla następnych pokoleń. Dbajmy o te historie naszych mam, babć, ojców i dziadków. Te historie mówią nam wiele też o nas samych, o naszym charakterze, naszej sile, płynącej z poprzednich pokoleń. Ile razy słyszymy: „Ależ ty jesteś podobna do babci (dziadka), ona tak samo lubiła... Dziadek też nie znosił... Tak samo przechylasz głowę... Mama też obgryzała paznokcie...” My jesteśmy z nich, z nich wszystkich, tych, którzy byli przed nami...

Pani Danuto, ogromnie dziękuję za ten film, dziękuję za Pani uśmiech i radość i za łzy wzruszenia. Życzyć mogę tylko, aby się Pani nie zmieniała, była radosna, zdrowa i inspirująca dla innych. Zazdroszczę Pani wnukom, to fantastyczne mieć taką niezwykłą Babcię. I czekam na Pani kolejne role... A ci, którzy Pani nie doceniają, „niech się w dupę pocałują”, że zacytuję słynną scenę z filmu „Pora umierać”:))))




P.S. Przypominam o Skarpecie, zaglądajcie do zakładki. Proszę również zajrzeć do poprzedniego wpisu  na prośbę o pomoc dla Maylo!

  Na Skarpetę nie żal czasu, na Skarpetę nie żal snu,
coś podłubiesz, prześlesz kasę, a pomożesz kotu, psu...
(Mnemo)

piątek, 20 lutego 2015

Odsłona druga - Choćby koza biała, byle posag miała...

Dziewczynki i Chłopcy, Kury i Koguty, pomóżmy Maylo. Tak napisał do mnie Pan Od Fretki na Zawsze:

 Dzień dobry,
Tym razem ja mam do Pani prośbę. Otóż od jakiegoś czasu śledzę
sytuację, w której znalazł się piękny, mały szczeniaczek - Maylo. W
chwili, gdy piszę tego maila trwa walka o sprawność małego pieska,
myślę że warto dołożyć wszelkich starań, żeby wspomóc malucha.
Tu znajdzie Pani więcej informacji:

https://www.facebook.com/events/481503598657213/permalink/502512476556325/

Myślę, że umieszczenie na blogu informacji o zbiórce na rzecz pieska i
poszukiwaniu odpowiedniego domu tymczasowego mogłaby w jakimś stopniu
pomóc, zwłaszcza, że ma Pani dużo czytelniczek, które żywo reagują na
wszystkie informacje dotyczące krzywdy zwierzęcej.
Z góry dziękuję i pozdrawiam wraz z Freciulką!


************

Z całą pewnością nie wszyscy (np. ja) zdążyli sprawdzić kim są według chińskiego horoskopu, zatem powtarzam wpis Opakowanej - napracowała się kobita! 
Ale zanim ponownie zaczniecie studiować ten fascynujący materiał, zahaczcie o Skarpetę - pełno tam nowości, a ja nie nadążam z jej zapełnianiem - niniejszym bardzo wszystkim dziękuję - i tym napełniającym, i tym opróżniającym Skarpetę. Jakby na sprawę nie spojrzeć - opróżnianie też jest w gruncie rzeczy napełnianiem! I to jest piękne! Szklanka cały czas jest pełna! I nie sumitujcie się, jeśli ktoś jeszcze tam nie był, albo zwyczajnie nie może - wszak Kurnik to nie dyktatura! No, może trochę...

Pamiętacie, że Gardenia nie ma jajek? Kura bez jajek? Hańba!!!

Ponownie oddaję głos Opakowanej.


Dzisiaj…
Dzisiaj jest początek tego: 
no i tego: 
No ale – DLACZEGO? ­ pytacie....dlaczego???
No bo przecież dziś jest pierwszy dzień nowego roku chińskiego.
A rok będzie...Drewnianej Kozy.
No i zgadnijcie KTO jest Drewnianą Kozą...no kto???
Co dwanaście lat mamy swój rok, swojego znaku chińskiego, ale jakoś tylko raz, jak miałam 24 lata, miałam raczej specjalny rok – urodził mi się synek. Mój pierworodny. I pomyśleć, że zaraz skończy...35 latek. Zleciało...
No więc ani jak miałam 12 lat, ani 36, ani 48, nic specjalnego się nie wydarzało, ale to nie były lata DREWNIANEJ KOZY!!! Za to mój ślubny miał co 12 lat zmiany ogromne...jak miał 12 lat poszedł do “dużej” szkoły, 24 – poznał mnie, 36 – zmienił zawód i pracę na lepszą niż przedtem, 48 – na jeszcze lepszą, 60 – najmniej niezwykle – utrwalił swoją pozycje zawodową.... ale ja nie o tym. Znaczy nie o nim...
ZAWSZE kochałam kozy, a Koziołek Matołek, razem z Prosiaczkiem, zawsze był w czołówce i pierwszej trójce chyba ulubionych bohaterów powieściowych.
 
Potem kiedyś przeczytałam o Kozie w sensie chińskim i dużo zrozumiałam. Jestem typową Kozą, ale – mam nadzieję, że nie capię, hrehrehre. Do Pacanowa też na razie nie pójdę, bo nie muszę się podkuwać. Może kiedyś... Ale jestem dumna z bycia Kozą.
No to teraz konkrety chińskiego horoskopu.
Chyba nie muszę mówic, co to i kto to ten chiński horoskop. No to będzie o ROKU DREWNIANEJ KOZY.
Koza (Owca) reprezentuje energię Yin, czyli symbol pokoju, harmonijnego współistnienia i wyciszenia. Taki jest właśnie nadrzędny nastrój tego roku.
Ja osobiście jestem i pacyfistką i lubię spokój i pokój na platformie mniej światowej. Nie lubię konfliktów i okropnie mnie boli, jak one są...
Choć na świecie są wojny, w tym roku groźba wojny będzie zażegnana i pojawi się okazja do
znalezienia kompromisu. Pokój zostanie utrzymany.
No mam nadzieję!
Koza (Owca) jest symbolem kultury; odnosi się do czasu relaksu, pielęgnowania i zbierania sił. Zaufaj dobrym siłom tego świata, a czeka cię szczęście i satysfakcja.
No paczcie państwo, kurtura ma być, bo ja kulturną damą damusiowską jestem!
Choć wielkie mocarstwa wygrażają sobie nawzajem, uspokajająca energia Kozy (Owcy)
rozprzestrzeni się nad nimi i zdrowy rozsądek zwycięży. Agresja przerodzi się w chęć pokojowego rozwiązania problemów.
Uuuuu...ooooo ­ “uspakajająca energia Kozy”...nonono....
Podobnie jak w wielkiej polityce, również w rodzinach coś się przemieni. Ludzie zaczną baczniejszą uwagę zwracać na swoje uczucia; będą próbowali jednoczyć się zamiast walczyć ze sobą. Gniew ostygnie, a nieprzyjemne decyzje zostaną odłożone na później.
O matku bosku – oby! Nie w mojej rodzinie za bardzo, znaczy nie w mojej – mojej, ale niedaleko by się uzdrawiające działanie Kozy przydało.....
Energia Kozy (Owcy) stopniowo będzie promieniować na wszystkich ludzi. Prędzej czy później dotrze do każdego.
Znaczy każdemu wyrośnie biała bródka I będziemy mieć nieco zdziwiony wyraz twarzy? Mnie biała bródka rośnie, już Pani tych kózek niezwykle fotogienicznych mówiłam – jeden włos czasem dwa (ale nie razem) na brodzie przez noc wyrasta. Straszliwie biały...a o otępiały ..pardon – zdziwiony wyraz twarzy nietrudno....
Niemniej możemy spodziewać się burzliwych okresów – szczególnie w marcu i kwietniu oraz na przełomie lat 2015/2016.
No to parę osób będzie rzucać w siebie porcelaną, a inni się wezmą za rogi. Ale to mija....
Rok 2015 będzie się charakteryzował prymatem umysłu i mądrości nad brutalną siłą.
O matku bosku – TYLE odpowiedzialności na MOICH barkach!!!
To część wpisu na:
http://przewodnikduchowy.pl/astrologia­chinska/2015­rok­kozy.php
Oprócz tego....
 
Koza (Owca) patronuje w chińskim zodiaku rozwojowi sztuki, nowym trendom w modzie. Jest to znak artystów i kreatywności. Każdy aktywny i pomysłowy człowiek może w tym roku liczyć na pomyślny los. Wyobraźnia będzie w 2015 roku bardzo ważną cechą. Od niej wszystko się zaczyna. No to widzę, że Kurnik będzie kwitł, bo rok będzie dobry dla Was wszystkich. Będę się starała Wam PANOWAĆ sprawiedliwie i z wyobraźnią i pomysłowo i będę podsuwać nowe trendy w modzie (o matko...)
[http://horoskop.wieszjak.polki.pl/horoskop­chinski/292256,Horoskop­chinski­na­rok­2015­­
OwcaKoza.html]
A tu horoskopy dla wszystkich chińskich znaków na ten rok, oprócz tego to chyba mniej więcej wszędzie można znaleźć te horoskopy. Na zdrowie! Szykujcie się!
http://horoskop.wieszjak.polki.pl/horoskop­chinski/326117,Horoskop­chinski­na­2015­rok.html#
http://www.taichi.poznan.pl/aktualnosci/rok­drewnianej­kozy­2015­horoskop­chinski/
http://chicaconsuerte7.blogspot.co.uk/2015/01/horoskop­chinski­2015­rok­rok­kozy­owcy.html
TU JEST PRAWDZIWA PEREŁKA TŁUMACZENIOWA:
http://www.georgetangchineseastrology.com/pl/2015­chinese­goat­astrology/
A tu dla mnie:
http://horoskop.wieszjak.polki.pl/horoskop­chinski/292256,Horoskop­chinski­na­rok­2015­­
OwcaKoza.html
http://magia.onet.pl/horoskop/horoskop­chinski,7/roczny/koza,724,0.html
Autorką zdjęć i Panią Mamusią tych prześlicznych kózek jest nasza Kurnikowa Inkwi, która pozwoliła (oczywiście też po konsultacji z portretowanymi) na powieszenie zdjęć tu i teraz! Dzięki!
Tak się zastanawiam, że mało w tym gościnnym wpisie dygresji...trzeba to naprawić – byłam dziś na szybkim spacerku na plaży – boszszsz, jak było cudnie...no to uznałam, że nie będę się obcyndalać z  robieniem jakiejś tam kolacji prawdziwej – więc zrobiłam coś, co od razu zapachniało mi (dosłownie) dzieciństwem, a szczególnie letnimi kolacjami niedzielnymi – parówki krojone w sosie pomidorowym z serem. Cudo!! Macie takie smaki z dzieciństwa? 
To mówiłam ja - Opakowana

Teraz mówię ja - Hana. Wybaczcie mi opieszałość, trochę się ostatnio działo. I złego, i dobrego (Skarpeta!). Obiecałam prezenciki Kochanym Kurom, którym chciało się skrobnąć coś pazureirem w Kurniku. Trochę gonię w piętkę z czasem, ale co się odwlecze...