niedziela, 27 lutego 2022

Dla Ukrainy

Jestem Kureiry, i przekazuję, co następuje:

Gardenia zgodziła się udostępnić swoje konto, a z tego, co uda nam się zebrać, kupi to, co będzie najbardziej potrzebne. Uważam, że to jest najrozsądniejsze wyjście, bo dary rzeczowe płyną zewsząd i można je przekazać dosłownie wszędzie. A wysyłka nie ma sensu, bo generuje dodatkowe, zupełnie niepotrzebne koszty.

Chętnym podam numer konta (i nazwisko Gardenii, bo przy przelewach niektóre banki tego wymagają) za pomocą poczty mailowej. 

Piszcie na: 3babyzwozu@gmail.com

Uwaga, BARDZO WAŻNE!!! W tytule przelewu piszcie "DAROWIZNA"!!!

A teraz przyjemna wiadomość. Nasz Jedyny Kurniczy Kogut z najprawdziwszej, amerykańskiej Ameryki, przekazał na moje śliczne rączki 600 zł do Skarpety!

Kogucie A. bardzo dziękujemy!

Jeśli nie macie nic przeciwko temu, przekażę tę kwotę Gardenii, na pomoc uciekinierom z Ukrainy. Wypowiedzcie się!

Gdyby ktoś chciał przekazać pomoc rzeczową, tutaj znajdzie listę.

 No to akcja!

PS. Jeszcze jedno. Ślijcie do mnie maile z prośbą o numer konta zamiast informacji w Kurniku, że o nie prosicie. To ułatwi zapanowanie nad korespondencją, bo jeśli zacznę szukać Waszych adresów, pogubię się. Nie znam ich przecież na pamięć, a nie wszystkie Wasze adresy są Waszymi nazwiskami. Bywa, że jest to inicjał albo ksywka ode czapy!

piątek, 25 lutego 2022

Nie mam głowy do tego świata

Miałam zaplanowany nowy post, właściwie jest gotowy.

Jednakże w obliczu tego,  co stało się wczoraj, wszystko inne wydaje mi się miałkie, nieważne, wręcz niestosowne. Nie mogę przestać myśleć o tym, że oto kolejny paranoik decyduje o losach narodu i świata, giną ludzie, a ów świat "trzyma kciuki", obraduje, ględzi, straszy gównianymi sankcjami i to by było na tyle.

Dlatego wybaczcie, nie mam jakoś nastroju. Mam nadzieję, że to chwilowe, tak jak i ta przeklęta wojna. 


poniedziałek, 14 lutego 2022

Opakowana kulinarnie

 
Dzisiaj kulisy swojej kuchni odsłoni nam Opakowana. Nie, żeby jakoś szczególnie wyrafinowaną kuchnię prowadziła (przepraszam Opakowaną), jednak jej punkt widzenia na kulinarny aspekt życia jest mi bliski - w tym sensie, że kuchnia Opakowanej jawi mi się jako normalna, czasem skomplikowana i wyrafinowana, a czasem prosta, np. z jakiegoś gotowca. Krótko mówiąc, bez zadęcia.

Nie lubię gotować, mam mnóstwo ciekawszych zajęć, aczkolwiek jak już się za to zabiorę i pogodzę ze stratą czasu, to potrafię i nie sprawia mi to przykrości. Najczęściej jednak - o ile w ogóle - gotuję sobie dania wymagające najwyżej 10 minut przygotowań, np. barszczyk ukraiński z mrożonych warzyw. Chyba że goście jadą. Wtedy to nawet takie 30 minutowe dania się zdarzają.

Uogólniając, jedzenie nie ma dla mnie wielkiego znaczenia, nie jestem smakoszem. Jedne dania lubię bardziej, inne mniej, ale nie ma niczego, co wywołałoby u mnie ślinotok. No dooobra - lodziki i rafaello.

***

No bo było to tak - ponad 20 lat temu zapisałam się do newsowej
grupy rec.kuchnia.pl
Po kilku latach zagnieździł się tam wyjątkowo wredny troll i staranował grupę na ament. Nawet najmądrzejsi detektywi internetowi (i kuchenni) nie dali rady. Większość ludzi uciekła.

Ale - to było w czasach, kiedy w Polsce za internety płaciło się
albo impulsami, hrehrher, albo za jakieś impulsy.

Ja znakomicie sprowadzałam każdy interesujący mnie wątek na boczne
tory, manowce i z bitego traktu. Ci, co te impulsy sobie liczyli, zgrzytali zębami.

Ale dopełnienie mojej aktywności nastąpiło... nie, zaraz - muszę
się nieco cofnąć.

Grupa kuchenna dzieliła się na:
- purystów kuchennych, którzy wszystko od zera, Larousse Gastronomique to pismo święte, a nawet więcej
- tych, co lubili w kuchni poszaleć
- tych, co wygrzebywali ciekawe rzepisy i swoje podawali
- tych, co zadawali głupie pytania i nikt nie miał do nich już cierpliwości (oprócz mnie, za co dostałam odznaczenie anioła klasy I, z certyfikatem i skrzydłami naturalnej wielkości)
- i wariatów, jak ja.
 

Nie kryłam się z moimi pomysłami (np. propagowanie kuchni angielskiej, pardon, brytyjskiej, tej prawdziwej, staromodnej "domowej") i nieskromnie powiem, że rożne moje rzepisy latały, może jeszcze latają po internetach, (np. ciężkie ciasto Krysi Thompson).

I choć puryści wywierali presję niczem prasa drukarska bądź walec drogowy, raz skleciłam wpis na temat plastikowego jedzenia, przytaczając przykład mój i mojej Córeczki, jak to przez tydzień nie gotowałyśmy, tylko żywiłyśmy się plastikowym jedzeniem, bo nam się nie chciało prawdziwego gotować (były to czasy przed rosyjskie*, więc ślubny był w tygodniowej delegacji gdzieś tam). 

Otóż ja jadłam puree kartoflane instant - w kubku, z boczkiem i cebulką, a Córeczka jakieś makarony - tą samą metodą wrzątku. Żeby nie było CAŁKIEM plastikowo, to uszlachetniałyśmy nasze potrawy, a to natką, a to sałatką pomidorową, mizerią, no czymś tam.

Rzuciłam wpis na grupę z ciekawością czy mi łeb urwio od razu, czy za chwilę. Jeden purysta - przewodnik stada, który zawsze ze mną obchodził się ostrożnie, tym razem w ogóle siedział cicho, bo, ku mojemu zdumieniu, ruszyła lawina tych wszystkich, co niby jak makaron to TYLKO domowy etc. etc, że oni też i każdy zaczął pisać, co takiego sztucznego je.

W pewnym momencie przeraziłam się, bo zrobiło się tego wyraźnie za dużo jak na jeden wątek, no i te zaprzeszłe pierony i grzmoty za dupę Maryni, więc jeden taki z grupy założył prywatną grupę na yahoo - powstało z tego Cafe Za Słupem, bo wcześniej, kiedy bluźniłam przeciw wzorowej kuchni, to mówiłam - to ja teraz siup za słup (albo pod biurko), żeby uniknąć zderzenia z latającym Laroussem.
I jakoś tak ludzie o słupie wspominali.

Cafe Za Słupem w końcu stało się stworem podobnym do Kurnika, ale
przez to, że to była grupa prywatna i zamknięta, obcy mogli
pukać, ale nie wchodzili. Zaprosiliśmy parę osób - coś jak u fejsbukowych
Rzon Stefana.

A wracając do teraźniejszości, to bardzo lubię sztuczne jedzenie - nigdy niczego nie jem, jak go nie podrasuję, wiec czy ono dalej jest sztuczne? Zupy z papierka, makaron instant, danie mrożone, pół danie mrożone - teraz to jest do wyboru do koloru, dawniej było troszku inaczej.

Czy Kury żywią się jedynie żywnością nieprzetworzoną, naturalną, ekologiczną, przecier pomidorowy tylko własnego wyrobu, same gotują flaki z pulpetamy od zera? Czy ciasto z torebki i pyzy z zamrażarki?

Opowiedzcie!

Dobra - tylko zdjeć nie mam - w  tej chwili do sfotografowania
mam resztę grochówki, która fotogieniczna jednak nie jest,
szczególnie jak jej jest już tylko mniejsze pół sagana... dodam,
ze zakupiłam mrożoną zupę grochową, dogotowałam grochu z
kartofelkami w kratkę, majerankiem, listkiem i zielem i boczkiem.
Dobra była i dziś będzie :)

* niezorientowanym wyjaśniam (ja, PrezesKura), że Ślubny Opakowanej pracował jakiś czas w Rosji. 

*** 

Teraz mówię ja, PrezesKura. 

Kulinarne zdjęcia to trudna sprawa, a ja w zdjęciach dobra nie jestem. Mogę pokazać Wam mój dzisiejszy obiad. Nie wymaga nawet 10 minut przygotowań. Nadmieniam, że kalafiora zjadłam tylko pół. Szkoda, że nie zrobiłam zdjęć wczoraj. Na obiedzie była kol. D. Uwarzyłam pappardelle z borowikami (15 minut). Zatkało kakało?


 

sobota, 5 lutego 2022

List prawie miłosny

 Dzisiaj przed południem w skrzynce na listy znalazłam ten oto liścik:

Oraz rozpuszczalną gumę mambę o smaku truskawkowym, nie śmiganą.

Ortografia oryginalna.

Czyż można się oprzeć takim wyznaniom? I gumie truskawkowej pt. mamba? Dzień od razu pojaśniał, chociaż nie, nie skarżę się, cieszę się niezmiennie dobrym nastrojem, wbrew ogólnej sytuacji. Tęsknię wprawdzie do wiosny, ale przecież każdy tęskni. Nawet nie o zimno mi idzie, bom zimnolubna raczej, tylko o ciemności od rana do wieczora.

W ogrodzie nic jeszcze się nie dzieje:

Dla przypomnienia późne lato w tym samym ujęciu:

Może coś przyspieszy, jeśli sprzątnę choinkowy zwis?

Przez okno w sypialni widok kojący, acz niezmienny od miesięcy. A i tak mi się nie znudził, tam zawsze coś się dzieje. A to awanturują się sójki lub sroki, a to dzięcioł szyszki obrabia, a to ganiają się wiewiórki:

W domu bez przerwy przestawiam durnostojki. Sama się pogubiłam co było miesiąc temu na miejscu tego, co jest teraz. Pokazuję to, co pamiętam, że zmieniłam:

Było tak:

Jest tak (znajdź różnicę):

Sytuacja na półce w kuchni nad oknem powoli się stabilizuje, chociaż niebieskie koty ciągle szukają swojego miejsca. Nie pamiętam, co tam stało przedtem, bo stało ze trzy razy:

Bezowa, Twoje cudne sznureczki (uwielbiam je) niezmiennie cieszą oko, chociaż nieco nadmiernie interesuje się nimi Czajnik. Jeszcze wiszą:




Trzoda przetrzymuje zimę w jedyny słuszny sposób:


Jest to gościnne łóżko w mojej pracowni, najczęściej sypia w nim MM.  Żebym nie wiem co robiła, czym przykrywała, wyrównywała i strzepywała, po nocy i tak wygląda jak barłóg na załączonym obrazku. Wynika to stąd, że w pracowni, zwłaszcza o tej porze roku, spędzam najwięcej czasu, a moje skarbuńki chcą być blisko, więc łóżko uznały za swoje. Kiedy ktoś ludzki ma na nim spać, zawijam wszystko w to niebieskie pod spodem i następuje szybka eksmisja. Nie, nie do budy. Do innego łóżka - mojego:)))

Skoro już o pracowni mowa - w tej szarzyźnie chce mi się koloru. Znalazłam dużą, starą ramę z owalnym otworem i puszczam wodze. Nie jest to nawet półmetek, dużo tu jeszcze malowania i  dopieszczania, bo rama jest naprawdę duża. Jakiś metr na 60 cm. Gmyranie w tych nasyconych kolorach sprawia mi wielką frajdę, czego i Wam życzę.