Obie części tytułu są ze sobą nierozerwalnie związane i wywodzą się z książki Małgorzaty Szejnert "Usypać góry. Historie z Polesia". W przeciwieństwie do książki o Simonie Kossak tą książką jestem zachwycona i zafascynowana.
Na początek dedykacja dla wszystkich, którzy wybrali życie na wsi, uciekając z miasta. Albo bardzo chcą to zrobić. Szczególnie ten wiersz dedykuję Kretowatej, od której bloga zaczęło się wszystko, to znaczy internetowe przyjaźnie i cały Pastelowy Kurnik. Autorem wiersza jest Aleksander Żemczużnikow, rosyjski poeta, wiersz powstał w 1857 roku, a więc trend wiejski nie taki nowy...
"O BEATA SOLITUDO! O SOLA BEATITUDO!
(" O szczęśliwa samotności! O samotna szczęśliwości!")
Czekam niedościgłej pory upragnionej
Pożegnania z miastem ciasnym i szalonym!
Pojadę na wieś i tam szczęście swoje
Odnajdę w pracy i mądrym spokoju.
Zachowaj, Boże, od wszelakiej biedy,
Od porannych mrozów, od wysokiej wody,
Od burzy, robactwa, suszy, gradobicia
Sad mój i całą okolicę,
Na którą z pagórka patrzę z troską w oku,
Gdzie chodzą socha i kosa, i topór!
Zbaw mnie od śmierci życia,
Od miałkich kłopotów, od niedorzecznej pychy...
Wiersz cytuję również za książką Małgorzaty Szejnert.
Książka jest fascynująca, wciągająca i dająca ogromną wiedzę na temat historii terenów dawnego Polesia i obecnej Białorusi. Podziwiam ogromną pracę autorki, która opiera się na dokumentach, pismach, opowieściach ludzi, którzy tam mieszkali kiedyś i tych, którzy mieszkają tam dzisiaj. Zebranie tych wszystkich informacji i opowieści to ciężka, solidna praca, grzebanie po archiwach, bibliotekach, szukanie kontaktów z ludźmi, wyprawy na Białoruś. A wszystko to po to, by dać nam obraz historii życia na tych terenach, historii tak polskiej jak białoruskiej i radzieckiej.
Ja niezbyt wiele wiedziałam o tym, jak życie tam wyglądało przed wojną bolszewicką i po niej, a już nic prawie o życiu zwykłych ludzi na Białorusi. Teraz już wiem.
Autorka snuje swoje opowieści z pomocą Białorusinów, tak profesorów, historyków jak i zwykłych prostych ludzi. Szuka miejsc związanych z naszą historią, a raczej tego, co z niej zostało, wszak władzom radzieckim i białoruskim nie zależało na tym, aby ślady polskości tam przechowywać, raczej należało je niszczyć. Chociaż część ocalała, jak na przykład pałac rodziny Wysłouchów, w którym jest sanatorium dla dzieci i szkoła. Historia tej rodziny jest zupełnie niesamowita, autorka miała jeszcze możliwość rozmawiać z nimi 30 lat temu we Wrocławiu, gdzie osiedli, jak wielu Kresowiaków.
Historie są bardzo niezwykłe i kompletnie nieznane, jak na przykład opowieść o polskiej flotylli pińskiej na rzece Pinie, zatopionej przez samych Polaków we wrześniu 1939 a wydobytej potem przez Rosjan i walczącej z Niemcami, jak historia braci Skirmuntów, Napoleona Ordy. Z drugiej strony są obrazy życia współczesnej Białorusi i spotkania z ludźmi próbującymi jakoś żyć i przetrwać w tej trudnej rzeczywistości. Są i zabawne zderzenia tradycji z nowoczesnością, jak na przykład zdjęcie z prawosławnego święta Jordanu, gdy mężczyzna z wytatuowanym na całych plecach obrazem zmartwychwstania Pana Jezusa zanurza się w wodzie w majtkach z napisem Calvin Klein... Albo wspaniały obraz Mony Lisy wykonany z ... wędlin przez rodzinę masarzy z wielkimi tradycjami:))
Tak sobie abstrakcyjnie pomyślałam o historii alternatywnej, jakby to było bez wojny 1920 roku, bez rewolucji, bez II wojny... Czy byłaby zachowana ciągłość dziejów, czy ocalałyby pałace, katedry, świątynie? Czy dalej byliby bogaci panowie i biedni chłopi? Byłoby ciekawie... Mogłaby to być ziemia mlekiem i miodem płynąca, taka mała Arkadia, a ludzie różnych kultur żyliby zgodnie obok siebie i razem ze sobą... Pomarzyć można jedynie...
Gorąco was zachęcam do tej lektury, chociaż książka mi z rąk wypadła (a w twardej oprawie!) i sam róg okładki zrobił mi wielkiego krwiaka na nodze.
sobota, 29 sierpnia 2015
środa, 26 sierpnia 2015
Gadu gadu gadu nocą...
Cudów na kiju dziś nie będzie (bo normalnie są, prawdaż?) Normalne życie będzie i dzień jak każdy. Się wstało niechętnie, pokrzątało niespiesznie, popracowało ciut. Wpadła Kinga z Krzysiem (synem), który zabrał specjalną piłkę dla piesków. Taką, która jest za duża do paszczy, ale sterana życiem na tyle, że da się nosić w zębach, co jak wiadomo, pieski uwielbiają. Następnie Krzyś nazrywał nam śliwek, o których myślałam, że są tak robaczywe, że nie da się ich spożyć, a to okazało się nieprawdą. Trochę nawet się zawstydziłam. Krzyś zwiedził całe gumno, a my gadałyśmy, gadałyśmy i są nawet pewne wnioski. Ale o tym kiedyś później. Krzyś zaczął jakby troszkę się nudzić, a my gadałyśmy. Ognio pojechał w swoich sprawach, a my gadałyśmy. Prawie zdążył wrócić, ale przestałyśmy gadać. Odprowadziłam Kingę do auta i też gadałyśmy, jak to na wylocie. I tam urodziła się koncepcja, o której może też kiedyś tam.
Abyście nie myślały, że nic, tylko dzisiaj gadałam, to proszę:
Na chwilę zamilkłam, może niesłusznie, bo taki jest efekt. Mirabelki prawie zgniły, muszę się spieszyć. Obrazek jest mniej więcej w połowie. Oczywiście pokażę go po skończeniu, tak, jak lubię: "przed" i "po".
Ognio aż tyle dzisiaj nie gadał, to i rezultat niegadania jest bardziej taki spektakularny. To prezent urodzinowy dla pewnej Joanny:
Obydwa zdjęcia są słabe, bo zrobione teraz, przy sztucznym świetle. A wszystko po to, aby stworzyć nowy wybieg!
Abyście nie myślały, że nic, tylko dzisiaj gadałam, to proszę:
PRZED:
PO:
Format 50x40cm |
Na chwilę zamilkłam, może niesłusznie, bo taki jest efekt. Mirabelki prawie zgniły, muszę się spieszyć. Obrazek jest mniej więcej w połowie. Oczywiście pokażę go po skończeniu, tak, jak lubię: "przed" i "po".
Ognio aż tyle dzisiaj nie gadał, to i rezultat niegadania jest bardziej taki spektakularny. To prezent urodzinowy dla pewnej Joanny:
Obydwa zdjęcia są słabe, bo zrobione teraz, przy sztucznym świetle. A wszystko po to, aby stworzyć nowy wybieg!
poniedziałek, 24 sierpnia 2015
Jarmarki średnio kolorowe
Zanim przejdę do jarmarków, parę słów od czapy. Podobnie jak Gosianka jestem zdruzgotana, zmęczona i przybita tym, co dzieje się wokół ze zwierzętami i co dzieje się z ludźmi, którzy im to robią. Nie ma dnia, abym nie usłyszała, nie zobaczyła, nie przeczytała o jakimś zwyrodnialcu, albo nie pomagała na miarę niewielkich możliwości w szukaniu domu dla jakiejś biedy. Nie dalej jak wczoraj w Nowym Tomyślu ktoś mnie pytał, czy nie chcę młodego labradora, który męczy się w kojcu, bo już go nie chcą. Nie bardzo sobie z tym radzę emocjonalnie, dlatego m.in. nie prowadzę domu tymczasowego. Sunia Wisełka z Warszawy hula po fejsbukach, może jej się poszczęści, a ja zastanawiam się jak to możliwe, że ktoś wyjeżdża na drugi koniec świata i dopiero teraz szuka dla niej domu? Dowiedział się o tym wczoraj, czy jak? Pamiętajcie o Wisełce, ja też pamiętam. Oby coś z tego wyniknęło.
Na jarmarku znajdzie się czasem rzeczy, jakich próżno szukać w sklepach. Jak na przykład u Kingi:
Stoisko Kingi było zdecydowanie najlepiej zaopatrzone, najładniejsze i najbardziej kolorowe. Nic nie ściemniam! Ludzi najpierw było bardzo mało, po południu dopiero zrobiło się tłoczno i impreza się rozkręciła. Przykleiłam się bezczelnie do Kingi, o tak:
I nic, kompletnie! Nie liczyłam na to, że ludność będzie sobie z rąk wyszarpywać moje twory, toteż nie czuję się zawiedziona. Chciałam się przekonać, żeby wiedzieć. I już wiem, że nie na każdym jarmarku takie cóś ma rację bytu. Zdam się na Kingę (Kinga, cieszysz się?), bo Ona zna mapę jarmarków i wie lepiej. Siedziałam i obserwowałam. Ludzie snuli się, tu i tam przystawali, brali to i owo do ręki, pytali, kupowali. Obok obrazków przechodzili tak, jakby ich tam w ogóle nie było. Była z nami moja siostra i obie na to zwróciłyśmy uwagę. Nawet nie omiatali ich wzrokiem, nic, zero jakiejkolwiek reakcji, jakby tablica była przezroczysta. Nie chodzi o to, że powinni na kolana paść i łkać z zachwytu. Chodzi o to, że w ogóle ich to nie interesuje, w najmniejszym stopniu. Tego rodzaju przedmioty nie są im do niczego potrzebne.
No ale ja łatwo się nie poddaję, odkrywam raczej nowe możliwości.
W tej sytuacji drugi dzień jarmarku sobie odpuściłam, biedną Kingę zostawiłam na pastwę losu i pojechaliśmy na Międzynarodowy Festiwal i Jarmark Wikliny w Nowym Tomyślu, gdzie startowali wikliniarze z 60 państw! Obiecywałam sobie dużo, a tu pfff... góra urodziła mysz. Albo jestem zblazowana. Byliśmy w pawilonie, w którym to międzynarodowe towarzystwo wyplatało co im tam w duszy grało. No fajnie, ale żeby szał ciał, to nie...
I to byłoby na tyle jeśli chodzi o dokonania przedstawicieli 60 państw. Poniżej zdjęcia eksponatów zgłoszonych do konkursu:
***
Jarmarki są głośne. Osnute dymem z grilla i okraszone niewybredną konferansjerką. Przeważnie są kolorowe: różowe, filutowe, złote i seledynowe - taki ich urok, inaczej nie byłyby jarmarkami.Na jarmarku znajdzie się czasem rzeczy, jakich próżno szukać w sklepach. Jak na przykład u Kingi:
I nic, kompletnie! Nie liczyłam na to, że ludność będzie sobie z rąk wyszarpywać moje twory, toteż nie czuję się zawiedziona. Chciałam się przekonać, żeby wiedzieć. I już wiem, że nie na każdym jarmarku takie cóś ma rację bytu. Zdam się na Kingę (Kinga, cieszysz się?), bo Ona zna mapę jarmarków i wie lepiej. Siedziałam i obserwowałam. Ludzie snuli się, tu i tam przystawali, brali to i owo do ręki, pytali, kupowali. Obok obrazków przechodzili tak, jakby ich tam w ogóle nie było. Była z nami moja siostra i obie na to zwróciłyśmy uwagę. Nawet nie omiatali ich wzrokiem, nic, zero jakiejkolwiek reakcji, jakby tablica była przezroczysta. Nie chodzi o to, że powinni na kolana paść i łkać z zachwytu. Chodzi o to, że w ogóle ich to nie interesuje, w najmniejszym stopniu. Tego rodzaju przedmioty nie są im do niczego potrzebne.
No ale ja łatwo się nie poddaję, odkrywam raczej nowe możliwości.
W tej sytuacji drugi dzień jarmarku sobie odpuściłam, biedną Kingę zostawiłam na pastwę losu i pojechaliśmy na Międzynarodowy Festiwal i Jarmark Wikliny w Nowym Tomyślu, gdzie startowali wikliniarze z 60 państw! Obiecywałam sobie dużo, a tu pfff... góra urodziła mysz. Albo jestem zblazowana. Byliśmy w pawilonie, w którym to międzynarodowe towarzystwo wyplatało co im tam w duszy grało. No fajnie, ale żeby szał ciał, to nie...
![]() |
W tej kompozycji urzekły mnie zwłaszcza plastikowe opaski zaciskowe. No i wogle... |
![]() |
To było fajne, podobało mi się! |
I to byłoby na tyle jeśli chodzi o dokonania przedstawicieli 60 państw. Poniżej zdjęcia eksponatów zgłoszonych do konkursu:
![]() |
To pociąg dla Lidki! |
![]()
Ten parasol spędza mi sen z powiek...
Potem przelecieliśmy przez festyn/jarmark właściwy. Oesssu, co tam się działo! Dzikie tłumy w tumanach kurzu, oparach piwa i smażonej kiełbachy. Mnóstwo straganów z koszykami, ale tak rozpaczliwie jednakowych i bez polotu, że to chyba jakieś nieporozumienie. Żadnej fajnej formy, jakiegoś pomysłu, ja nie wiem, chyba jednak jestem zblazowana. U nas w geesie jest większy wybór.
Kilka ciekawostek "po drodze":
To jest Ognio. U przemiłej Pani Justyny Ognio nabył czapeczkę z filcowanej wełny. Czapeczka jest śliczna, a Ognio NAPRAWDĘ będzie ją nosił! Jak żyć?
Takie buciki już nosi.
Wybaczcie niedostatki natury technicznej, ale blogger tak mnie dzisiaj zmęczył, że nie mam już siły z nim walczyć.
|
niedziela, 23 sierpnia 2015
PSINKA DO WZIĘCIA...
No cóż, psinek szukających opieki jest niestety jak psów...
Moja kuzynka z Warszawy pisała mi już kiedyś o bezdomnych psiakach w okolicach Mostu Siekierkowskiego. Kilka szczeniaków znalazło domy, jeden trafił do schroniska na Paluchu, gdzie niestety rozchorował się i zakończył życie. Sunia, która, jak się wydawało miała szczęście i znalazła dom, niestety znów go szuka. Ludzie, którzy przygarnęli Wisłę, bo tak ma na imię, mają wyjechać do Hongkongu i jest obawa, że psinka też trafi na Paluch. Ma teraz około roku i jest śliczna, zobaczcie same:
Tu jest link do informacji na Facebooku:
Może ktoś zna kogoś, kto by mógł i chciał... Bardzo proszę, udostępniajcie i pytajcie.
SPRAWA JEST BARDZO PILNA, ZOSTAŁ TYDZIEŃ NA ZNALEZIENIE DOMU DLA WISEŁKI!!!!!!!!!
Tu jest tekst o niej z FB:
Pilnie szukamy domu dla suczki, która aktualnie przebywa w Warszawie. Piesek ma zagwarantowane lokum do końca sierpnia tego roku. Niestety nie może w tym miejscu pozostać dłużej.
Sunia ma rok, chowała się z małymi dziećmi, teraz przebywa z innymi psami, sprawdza się w różnych warunkach, podróżowała autem, także za granicę, jest bezproblemowa absolutnie, ma wszystkie szczepienia, we wrzesniu ma umówioną sterylizację.
Właścicielka z powodów osobistych została zmuszona do wyjazdu za granicę, do państwa, gdzie panują nieludzkie warunki, a zwierzęta wręcz nie są akceptowane przez społeczeństwo. Sunia nie byłaby tam szczęśliwa i nie miałaby dostatecznej ilości niezbędnego ruchu z uwagi na miejsce zamieszkania i okolicę, dlatego pani podjęła trudną decyzję o pozostawieniu jej w Polsce.
Sunia musi trafić do domu, gdzie będzie miała możliwość pobiegać (ogród, duży taras), ponieważ jest zwierzęciem młodym, pełnym energii i wigoru.
Jako że czas nas nagli, bardzo prosimy o jakąkolwiek pomoc w szukaniu domu dla pieska. Udostępniajmy, zapraszajmy znajomych, ogłaszajmy w grupach bądź w innych miejscach.
Mamy nadzieję, że za niedługo suczka trafi do wymarzonego domu, gdzie będzie traktowana w sposób, na jaki zasługuje, a mianowicie jako pełnoprawny członek rodziny.
Moja kuzynka z Warszawy pisała mi już kiedyś o bezdomnych psiakach w okolicach Mostu Siekierkowskiego. Kilka szczeniaków znalazło domy, jeden trafił do schroniska na Paluchu, gdzie niestety rozchorował się i zakończył życie. Sunia, która, jak się wydawało miała szczęście i znalazła dom, niestety znów go szuka. Ludzie, którzy przygarnęli Wisłę, bo tak ma na imię, mają wyjechać do Hongkongu i jest obawa, że psinka też trafi na Paluch. Ma teraz około roku i jest śliczna, zobaczcie same:
Tu jest link do informacji na Facebooku:
Może ktoś zna kogoś, kto by mógł i chciał... Bardzo proszę, udostępniajcie i pytajcie.
SPRAWA JEST BARDZO PILNA, ZOSTAŁ TYDZIEŃ NA ZNALEZIENIE DOMU DLA WISEŁKI!!!!!!!!!
Tu jest tekst o niej z FB:
Pilnie szukamy domu dla suczki, która aktualnie przebywa w Warszawie. Piesek ma zagwarantowane lokum do końca sierpnia tego roku. Niestety nie może w tym miejscu pozostać dłużej.
Sunia ma rok, chowała się z małymi dziećmi, teraz przebywa z innymi psami, sprawdza się w różnych warunkach, podróżowała autem, także za granicę, jest bezproblemowa absolutnie, ma wszystkie szczepienia, we wrzesniu ma umówioną sterylizację.
Właścicielka z powodów osobistych została zmuszona do wyjazdu za granicę, do państwa, gdzie panują nieludzkie warunki, a zwierzęta wręcz nie są akceptowane przez społeczeństwo. Sunia nie byłaby tam szczęśliwa i nie miałaby dostatecznej ilości niezbędnego ruchu z uwagi na miejsce zamieszkania i okolicę, dlatego pani podjęła trudną decyzję o pozostawieniu jej w Polsce.
Sunia musi trafić do domu, gdzie będzie miała możliwość pobiegać (ogród, duży taras), ponieważ jest zwierzęciem młodym, pełnym energii i wigoru.
Jako że czas nas nagli, bardzo prosimy o jakąkolwiek pomoc w szukaniu domu dla pieska. Udostępniajmy, zapraszajmy znajomych, ogłaszajmy w grupach bądź w innych miejscach.
Mamy nadzieję, że za niedługo suczka trafi do wymarzonego domu, gdzie będzie traktowana w sposób, na jaki zasługuje, a mianowicie jako pełnoprawny członek rodziny.
Subskrybuj:
Posty (Atom)