niedziela, 31 grudnia 2023

DOBREGO ROKU!

     

                              


 
                    

                W komentarzu pod świątecznym postem Agniecha napisała: "Przydałby się DOBRY rok." I naprawdę by się przydał. Dziś, w sylwestra, takiego właśnie roku wam życzę - solidnie dobrego, satysfakcjonującego. Bez fajerwerków, ale z sukcesami. Bez upadków, ale najwyżej z malutkimi potknięciami. Bez chorób i zdrowotnych powikłań. Pełnego spokoju, zadowolenia, łagodności. Niech trwa to, co dobre, niech się prostują kręte ścieżki, niech światło rozjaśnia ciemności - do siego roku!

                        Zaraz rok odejdzie stary, zaraz szampan się poleje,
                        zaraz noworoczny ranek nowe ześle nam nadzieje.
                        Znów będziemy prosić przyszłość, żeby lepsze dała karty,
                        niech więc będzie dla nas DOBRY nowy rok - dwudziesty czwarty.
                        Gdy świat coraz szybciej krąży w nieśmiertelnej karuzeli,
                        zatrzymajmy się na chwilę, żeby pięknie radość dzielić,
                        żeby w naszym ciągłym pędzie móc odetchnąć ze swobodą,
                        żeby poczuć nieodmiennie, że wciąż duszę mamy młodą,
                        że lat bagaż - większy, mniejszy - który nasze barki gniecie,
                        nic nie znaczy, póki miłość, przyjaźń, dobro są na świecie.
                        

P.S.
Dobrej zabawy sylwestrowej życzę 🙆

                                                    Ninka.

Teraz mówię ja, Hana.

Nie napiszę wiersza - jak Ninka, ale mogę życzyć Wam czasu najpiękniejszego w życiu, niech trwa wiecznie albo chociaż długo. Bądźmy zdrowi my, nasi bliscy, przyjaciele, zwierzęta. Niech - za naszą sprawą - odetchnie ten udręczony świat, niech sczeźnie i przepadnie zło, głupota, chciwość!

Ściskam Was - mimo wszystko - optymistycznie!

PS. Wałek wraca do pełni sił, goi się jak na przysłowiowym psie. Dreny zostały wyjęte, za kilka dni wyjmiemy szwy. Mam jazdę, bo rany są w takim miejscu, że niczym i za nic nie mogę mu tego schować, bo się drapie. Ostatnie dni spędziłam na wymyślaniu, szyciu i wiązaniu różnych wdzianek. Kicha. Zwykła bandana trochę pomaga. Muszę pilnować bez przerwy.

niedziela, 24 grudnia 2023

I JUŻ ŚWIĘTA!

 Nasza kochana PrezesKura, zajęta biednym Wałkiem, z pewnością nie ma czasu na pisanie postów, więc w jej i swoim imieniu życzę Wam wszystkim, Drogie Kury, i oczywiście zaglądającym tu ewentualnie Kogutom i Kurczaczkom, mile spędzonych Świąt, bez zgrzytów i zdenerwowania, a za to w dobrym towarzystwie. Życzę dużo zdrowia, radości, kaski wedle potrzeby, spełnienia marzeń, realizacji planów i dobrego samopoczucia. Niech przyszły rok będzie dla Was pomyślny i niech się rozwiążą światowe i krajowe (ciągle nas denerwujące), a przede wszystkim Wasze problemy. Całuję Was i ściskam serdecznie, wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku życząc💖


                                    


P.S. 
Na zdjęciu skarpetowy skrzat zrobiony już cztery lata temu. Miałam zrobić takich więcej w tym roku, ale nie wyszło.

wtorek, 19 grudnia 2023

TROCHĘ O MNIE - ciąg dalszy.

 


        To jeszcze rzutem na taśmę - przed świątecznym postem - dalszy ciąg historii mojej pisaniny 😁

        W tym samym mniej więcej czasie zaczęłam trafiać  na różne blogi, które najpierw czytałam tylko, a dopiero później zaczęłam komentować. Najpierw to były blogi kraftowe – robienie kwiatów, kartek, biżuterii, haft, druty, szydełko. Było na nich dużo różnych kursów i kursików i wiele się z nich nauczyłam. Zwykle na każdym z blogów były na bocznych paskach zalinkowane inne i tak, od rzemyczka do koniczka, trafiłam do GosiAnki (wtedy Anki Wrocławianki), do Dżungli Pantery i na wiele innych blogów, których wyliczenie zajęłoby mi bardzo dużo miejsca, a wreszcie do Kurnika. To właśnie na tych blogach zaczęłam brać udział w zabawach literackich (szczególnie u Pantery), a potem już sama, często zainspirowana tematami postów, pisałam jakiś krótszy lub dłuższy wiersz. Sporo było wierszyków „adopcyjnych” u GosiAnki, kalendarze (to były czasy!), ale za pierwsze moje poważne dokonanie uznaję tłumaczenie modlitwy „SLOW ME DOWN, LORD”.

Zatrzymaj mnie, Panie,
W moje serce spokój wlej,
Ciągle rozbiegane
myśli uspokoić chciej.
Mój codzienny pośpiech
Ukój majestatem gór,
Ciało, wciąż napięte,
Niech rozluźni rzeki nurt.
Dajże mi odpocząć
W śnie spokojnym całą noc,
Pokaż mi, jak umieć
Z piękna kwiatów czerpać moc,
Z rozmów z przyjacielem,
Z dobrej książki paru stron,
Z miękkiej sierści zwierząt,
Którą czuje moja dłoń.
Zatrzymaj mnie, Panie,
Bym swe wnętrze poznać mógł,
By moje marzenia
Rosły w świetle gwiezdnych dróg.

Pisałam ten wiersz wręcz w natchnieniu, chociaż nie znam angielskiego tak dobrze, jak powinnam, żeby się podejmować takich tłumaczeń.

    I tak się to toczyło. Moje wiersze były na ogół optymistyczne, aż do chwili, kiedy zaczęły odchodzić nasze blogowe koleżanki: DamaKier, Ela Merko, Ewa, Mika… Były też wiersze poświęcone odchodzącym zwierzętom, a jeden z nich napisałam dla córki, kiedy jej króliczka Fruzia przeniosła się za Tęczowy Most.

 

Gdzieś, hen, za Tęczowym Mostem
Są łąki pełne stokrotek
I w bujnej zielonej trawie
Lśnią mniszków słoneczka złote.
Tam, nad przejrzystym strumykiem,
Pod nieba kloszem chabrowym
Skaczą beztrosko króliki
szczęśliwe, wesołe, zdrowe.

Nocami, gdy srebrny księżyc
Odbija się w kroplach rosy,
Jedzą pachnące ziół pędy
I marszczą zabawnie nosy.
Gdy przyjdzie lato, bezkarnie
Łasują w winogron kiściach,
A kiedy nadejdzie jesień,
W suchych chowają się liściach.

A śnieg? Czy czasem tu pada
Z chmurek na niebie jasnym?
Czy królik może z rozpędu
W puszyste wskakiwać zaspy?
A potem w zacisznej norce,
Chrupiąc przepyszne źdźbła siana,
Pomyśleć sobie, że wiosna
Będzie już jutro, od rana!

I tylko czasem niektóre
Pośród najlepszej zabawy,
Skoków, harców, biegania,
Stanąwszy słupka wśród trawy,
Porozglądają się wkoło
Ruszając swym noskiem małym;
Patrzą, czy skądś nie nadchodzi
Ktoś dawno już niewidziany,
A potem skokiem zuchwałym
Wprost w niezachwianą pewność
Wpadają, niezłomnie wierząc,
Że przecież przyjdzie! Na pewno!

Gdzieś, hen, za Tęczowym Mostem
Są łąki pełne stokrotek
I w bujnej zielonej trawie
Lśnią mniszków słoneczka złote.
Tam, nad przejrzystym strumykiem,
Pod nieba kloszem chabrowym
Skaczą beztrosko króliki
szczęśliwe, wesołe i zdrowe.

     A kiedy zaczęło się w moim życiu robić źle, , kiedy zachorował Jacek, a ja zaczęłam mieć duże kłopoty ze wzrokiem, kiedy stres zaczął rządzić moim życiem i sprawiał, że koncentrowałam się niemal wyłącznie na teraźniejszości, napisałam taki wiersz: 

Gdzie są rojenia me dziecięce,
naiwne, barwne marzeń tęcze?
Trwają gdzieś w czasie, niespełnione,
jak owad w bursztyn zatopione,
cudowne, jasne sny dziecięce…

Gdzie są dziewczęce me marzenia,
zamków na lodzie drżące lśnienia?
W mgle westchnień smutnych się rozwiały,
w przestrzeń minioną uleciały,
magiczne serca przyspieszenia…

Gdzież są kobiece me fantazje,
piętrowe gmachy wyobraźni?
choć chcę - przywołać ich nie mogę,
jakoś zgubiłam do nich drogę,
do moich wszystkich pięknych marzeń…

W klepsydrze czasu uwięzione,
piaskiem wydarzeń przysypane,
ostrzami smutku poranione,
w umysłu głębiach pochowane,
wrócić nie mogą, nie umieją
uchronić mnie przed beznadzieją.

Marzenia moje - zapomniane…

To było w 2019 roku.

     Zaraz potem przyszła pandemia i śmierć mojego męża. Wtedy powstał cały cykl wierszy poświęcony Jackowi. Pisanie tych utworów pomogło mi uporać się z żałobą i smutkiem. Publikowałam wiersze w Rzonach na Facebooku. Kiedy napisałam pierwszy, nie wiedziałam jeszcze, że co miesiąc stworzę i opublikuję kolejny.

Niefejsbukowe Kurki nie mogły ich czytać, więc dla nich jeden tu opublikuję (wszystkie zajęłyby zbyt dużo miejsca).

***

Twojego ciała jasny kryształ
z rąk moich nieporadnych wypadł
i na kawałki się rozpryskał.

Tak bardzo chciałam go utrzymać,
ale w maleńkich okruszynach
przez palce piaskiem się przesypał.

Z nieodróżnialnych, nienazwanych,
wokół stóp moich rozsypanych
drobinek skleić go próbuję…

Lecz już ich nie potrafię złożyć,
żadne staranie nie pomoże,
już je wiatr czasu rozdmuchuje…

     Różne moje wiersze można znaleźć tu, w Kurniku, sporo na blogach „Za moimi drzwiami” i „Świat to dżungla”, są też u Mariji i sama już nie wiem, gdzie jeszcze, hrehrehre. Namawiacie mnie, żeby je wydać… będę próbować, zobaczymy, co z tego wyjdzie.

P.S.
A na zdjęciu zima
choć na razie ni ma 😉


poniedziałek, 4 grudnia 2023

Łatka pozdrawia Kurnik!

To mówię ja, Hana. 

Kto pamięta historię Łatki, malutkiej suni porzuconej w stajni przez "ludzi", którzy się przeprowadzili i "zapomnieli" zabrać psa? Łatkę ogłosiła na swoim blogu Dama Kier, moja córka zobaczyła zdjęcie i bum! Strzała Amora przeszyła jej serce i już jechałyśmy po Łatkę do Strykowa. Moja córka miała już Lamę, też sierotkę porzuconą gdzieś w krzakach, co wszak nie było żadną przeszkodą. Był rok 2014.

O przejęciu Łatki przeczytacie w poście pt. "Garbo powraca w wielkim stylu" z 2014 roku. Dałam link, ale prowadzi on donikąd. Nie mam siły z tym walczyć.

Moja córka Martyna była wtedy w trakcie przeprowadzki. Poprosiła znajomego, aby zaopiekował się psinką przez kilka dni. Tak też się stało. Nikt jednak nie przewidział, że Pan Tymczasowy zakocha się w Łatce z wzajemnością. Sunia tyle już przeszła, że kolejne rozstanie byłoby dla niej kolejną traumą. Prośby Pana Tymczasowego skruszyły serce mojej córki, a że natura nie znosi próżni, puste miejsce zajęła Frytka, którą ze schronu zabrała Martyna chyba nawet następnego dnia. Tak więc happy end był podwójny: zamiast jednej, dom znalazły dwie sierotki. Frytka była z Martyną całe 9 lat, mimo padaczki - odeszła kilka miesięcy temu. A nie była wówczas szczeniaczkiem.

Bajki o Lamie i Frytce można przeczytać w zakładce "Bajki Białej Kury".

Przypominam Wam o tym, ponieważ dostałam wczoraj od Pana Tymczasowego piękny list i masę zdjęć, które pokazuję Wam poniżej i założę się, że wzruszycie się do łez, jak ja! 9 lat! Trudno w to uwierzyć, prawda? Tyle się wydarzyło...

Oto list:

Przepraszam, że nie odzywałem się tak długo, ale kilka dni temu minęło
9 lat od przygarnięcia Fretki i stwierdziłem, że się do Pani odezwę :)
Fretka (i jej brat - Wąski) ma się świetnie i jest nadal tym samym
pieskiem co 9 lat temu. Jest na pewno bardziej najedzona, bardziej
rozpieszczona i nauczona wygody, ale to ciągle ten sam mały, biedny
piesek z opuszczonej stajni. Swoje dni najczęściej spędza na kanapie
albo w swoim posłanku. Od czasu do czasu, jak nachodzi nas nieco
bardziej nostalgiczny, jesienno-zimowy nastrój to czytamy bajkę o
Fretce i czarodzieju (za którą ogromnie dziękujemy!). Czasami aż
trudno nam uwierzyć, że to już 9 lat. Żałuję bardzo, że Dama Kier,
dzięki której historia się poniekąd zaczęła nie może widzieć jak to
opowiadanie się potoczyło, ale jestem jej, podobnie jak Pani, Martynie
i wszystkim zaangażowanym bardzo wdzięczny. Ta mała psinka odmieniła
całkowicie moje życie.
W załączniku przesyłam kilka zdjęć.
Pozdrawiamy serdecznie i życzymy wszystkiego najlepszego!

A teraz miód i orzeszki:
















Panie Marku, dziękuję.

PS. Bajkę o Łatce vel Frecie Garbo można przeczytać w zakładce "Bajki Białej Kury". Napisała ją Damakier.

poniedziałek, 27 listopada 2023

ŚWIĘTO!!!

     No i masz! PrezesKura się ukrywa😉 i przegapiłyśmy szfystkie, a tu taka ważna sprawa! Coś mi od kilku dni chodziło po głowie i w końcu sprawdziłam, że właśnie 23 listopada przemknęła nam po cichutku, niepostrzeżenie, bez fanfar i szampana - tadam! 

       DZIESIĄTA ROCZNICA POWSTANIA KURNIKA!!!
                                               
FĄFARY!!!

                                Hano! Miko - gdzieś tam w Patagonii!

    Niech nam Kurnik trwa jak najdłużej, na co mam nadzieję zapracować memi własnemi rencami!

A teraz:

                                              jesienna róża

                                       letni tort brzoskwiniowy

                                

                                    i polewajcie, co tam chcecie!


P.S. Znajdzie się Kura, która pamiętała?

wtorek, 21 listopada 2023

TROCHĘ O MNIE

 

    


Najwyższa pora na nowy post, a ponieważ wciąż brak mi pomysłów, przyszło mi do głowy, żeby się trochę przed wami pochwalić i jednocześnie opowiedzieć, jak to się stało, że zaczęłam się bawić rymowaniem.
    Od czasów wczesnonastoletnich chciałam „coś” pisać. Próbowałam, owszem, ale nikt mnie nie zachęcał do działania w tym kierunku. Jakieś wierszyki, pamiętnik… chciałam pisać poważne, białe  wiersze, jednak okazało się, że zdecydowanie łatwiej idzie mi z mową wiązaną. Po raz pierwszy wyszło z worka przysłowiowe szydło, kiedy w klasie maturalnej mieliśmy napisać pracę na temat wojny, w dowolnej formie literackiej. Wtedy (przez brak pomysłów i czyste lenistwo) postanowiłam napisać wiersz; zero konkretów, czyste emocje, cztery zwrotki - a ile czasu musiałabym się męczyć z opowiadaniem! Polonistka postawiła pięć i tylko zapytała z wyraźnym zdumieniem: sama to napisałaś?
    Potem porzuciłam pisanie. Na długo.
    Jak wiecie, robię kartki. Jedne z pierwszych, które zrobiłam, to były kartki na Boże Narodzenie - malutkie choineczki wyszyte krzyżykami na starej kanwie, którą znalazłam w czeluściach szafy, muliną też wygrzebaną ze starych zapasów. Zdjęć oczywiście nie mam, wtedy telefony z aparatami nie były czymś ogólnie dostępnym. Narobiłam się trochę przy tych kartkach i nie chciało mi się już wymyślać życzeń, zawsze zresztą miałam z tym problem. Wiedziałam już wtedy, że w sieci można znaleźć wszystko, więc zaczęłam szukać jakichś wierszyków. Były, owszem, ale tak beznadziejne, że postanowiłam sama spróbować. Napisałam trzy albo cztery, wydrukowałam - wystarczyło tylko podpisać i przykleić na kartkę. Potem często pisałam życzenia imieninowe, urodzinowe i na inne okoliczności.
    W tym samym mniej więcej czasie, na przełomie mileniów (Ha! Jak to brzmi!) chodziłam z moimi dziećmi na zajęcia muzyczne, które prowadziła moja znajoma - Alicja zwana Lidką. Przychodziły na nie dzieci  z rodzicami, najczęściej z matkami, często śpiewaliśmy wszyscy razem, zabawa była pyszna (ta grupa stała się zaczątkiem dziecięcego zespołu „Niezapominajki”).  Ale nie tylko śpiewaliśmy. Lidka organizowała wieczory kolęd w okresie przedświątecznym, zakończenia sezonu przed wakacjami, a przez kilka lat Festiwal Piosenki Dziecięcej.
    Na którychś zajęciach Lidka  zaśpiewała nam piosenkę; była to stara, dziecięca wyliczanka, do której jedna ze starszych dziewcząt, przychodzących na lekcje indywidualne, skomponowała (przy pomocy prowadzącej) melodię i dopisała dwie zwrotki. Lidka zaproponowała nam, żeby dopisać więcej zwrotek. Oczywiście nikt się na to nie narwał oprócz mnie, bo od razu wpadł mi do głowy pomysł na rozwiniecie tego tekstu nazwanego roboczo „Diabełek” (pierwsza, oryginalna zwrotka i dwie ostatnie, dołączone najpierw, kursywą, mój tekst normalną czcionką):

Siedzi diabeł na stodole,
aż go słoma w tyłek kole.
Przypatrzcie się ludzie, święci,
jak ten diabeł tyłkiem kręci.

Kręci tyłkiem, podskakuje,
bo ta słoma strasznie kłuje.
Chciałby znaleźć coś miększego,
lecz jak zabrać się do tego?

Poradziły mu dwie panie,
żeby usiadł gdzieś na sianie,
ale w sianie były grabie;
nie wierz, diable, nie wierz babie!

Stary Maciej mu powiedział,
by na pieńku se posiedział,
ale drzazgi były w pieńku.
Oj, niedobrze, mój diabełku!

Wrzasnął diabeł wniebogłosy,
płacze, krzyczy pod niebiosy,
nawet wszystkich świętych wzywa!
Tak to czasem z diabłem bywa.

Święci z nieba w dół spojrzeli,
wielkim śmiechem wybuchnęli!
Oj, ty czorcie, nasz diabełku,
usiądź lepiej na krzesełku!

A na krześle była igła,
co spłatała diabłu figla.
Sekret taki tutaj zdradzę:
świętym ufać też nie radzę!

    Przyszedł rok 2003 i obchody 650-lecia Olsztyna, kiedy między innymi odbył się konkurs na piosenkę o Olsztynie. Został ogłoszony wcześniej, jesienią 2002 roku, i wtedy Lidka powiedziała do mnie: to ty mi napiszesz teksty! Wygłosiła to stwierdzenie z tak niezachwianą pewnością, że nie widziałam innego wyjścia, jak wziąć się do roboty. Powstały wówczas dwie piosenki: „Spacerkiem po Olsztynie” i „Cudze chwalicie, swego nie znacie”. Druga zajęła w konkursie III miejsce, a pierwsza zdobyła nagrodę publiczności. Lidka postanowiła pójść za ciosem i wydała płytę „Piosenki o Olsztynie, Warmii i Mazurach”. Na płycie znalazły się piosenki przez nią skomponowane, w tym obie konkursowe, a ja napisałam teksty do większości z nich. Nie ruszałam w zasadzie tylko jednej, a kolejną poprawiłam na tyle, że jestem z pewnością współautorką, choć nie zostało to zapisane oficjalnie. Inną z kolei napisałam, kiedy już powstały słowa refrenu, a autorstwo całości zostało przypisane mnie. Czyli wszystko się wyrównało ;) Brałam, razem z Dorotą, moją córką, udział w nagraniu tej płyty. W chórkach oczywiście.
    Powiem wam, że rozprowadzenie takiej płyty bez odpowiedniej reklamy i promocji to karkołomna sztuka. Kupowali w zasadzie znajomi, znajomi znajomych , rodziny i znajomi rodzin. Jeszcze w zeszłym roku kupiłam od Lidki płytę dla znajomej, która usłyszawszy ją stwierdziła, że musi to mieć.
    Dla Lidki napisałam też piosenkę-hymn dla dziecięcego zespołu „Niezapominajki” i teksty do tańców narodowych na trzecią z płyt tego zespołu. Ale płyty „Niezapominajek” (trzy) były już tylko dla dzieciaków i ich rodzin. Ja dostałam po jednej sztuce.

„NIEZAPOMINAJKI”

Małe skrawki nieba na ziemię opadły,
w gęstej trawie nad strumykiem cichutko przysiadły,
a w środku ukryły sto złotych pieczęci,
żeby różne ważne sprawy zachować w pamięci.
W co się kiedyś mama z prababcią bawiła,
jakie bajki i piosenki najbardziej lubiła,
jakich wierszy tata uczył się na pamięć,
jak po lekcjach na podwórku dokazywał dziadek.

Ref. Niezapominajki, tak się nazywamy,
o naszej tradycji nie zapominamy.
Dawne opowiastki i piosenki znamy,
nie zapomnisz nigdy o nas, gdy ci zaśpiewamy!

Niezapominajki, tak się nazywamy,
o naszej tradycji nie zapominamy.
Dawne opowiastki i piosenki znamy,
nie zapomnisz nigdy o nas, gdy ci zaśpiewamy!

 Cdn.

P.S.
Taki mi się zrobił kolaż ze zdjęć i nie umiem go poprawić. Płyty są w odwrotnej kolejności, niż powstawały. Licząc od lewej, czwarta i trzecia u góry, druga i pierwsza na dole.

poniedziałek, 9 października 2023

ZNÓW JESIEŃ

Prawie dokładnie przed rokiem Hana opublikowała mój pierwszy post, o jesieni oczywiście. Od tego czasu oswoiłam się z Bloggerem i wrzucam posty sama. A ponieważ mam kłopoty ze wzrokiem, postanowiłam się wykpić tanim kosztem i opublikować wiersz (mniej pisania😁), który znów ma zachęcić do dyskusji. Do jego napisania zainspirował mnie program o Polce, która zamieszkała gdzieś na Karaibach. Zaczęłam się zastanawiać, czy sama bym tak chciała.



W telewizorze karaibska bryza
morze błękitne falami okryła,
bananowcami, palmami kołysze,
muszle wyrzuca z wody przeźroczystej.

Za moim oknem wicher brzóz gałęzie
szarpie, z drzew liście porozrzucał wszędzie,
chmury po niebie przegania potężne,
błyskami słońca oślepia jak fleszem.

Gdy na ekranie tropikalne wyspy,
a tu, za oknem, jesienny dzień dżdżysty,
na myśl pytanie mi przychodzi nagłe,
gdzie bym się chciała znaleźć teraz właśnie.

Czy na tej plaży gdzie piaski złociste
nad morzem ciepłym, na gorącej wyspie?

Nie, ja najchętniej jednak dziś wybiorę
książkę, herbatę, koc, wygodny fotel
i to uczucie, że chociaż już jesień,
a zaraz po niej zima mróz przyniesie,
we własnym domu miłym i bezpiecznym
schronić się mogę przed chłodem jesiennym.
Lub jeśli zechcę, iść z wiatrem się ścierać
i z deszczem mżącym. Kasztanów nazbierać,
podziwiać liście ogniście barwione,
jak mokry dywan w parku rozścielone.

Wolę jesienny deszcz i blade słońce
zamiast tropików na wyspach gorących.


czwartek, 14 września 2023

O KSIĄŻKACH

 




Jak napisałam w którymś komentarzu, kompletnie wyprało mnie z pomysłów na posty. Nawet miałam kilka, lecz wyleciały mi z głowy. Próbuję coś pisać, jednak nic mi się nie podoba, więc na razie zachowuję te teksty na później, może się wyklarują.

Ale… w piątek byłam na targu i (jak zwykle) musiałam obejrzeć stoisko z używanymi książkami. Wpadła mi w oko książka Moniki Szwai „Stateczna i postrzelona”, wzięłam ją i zapytałam, czy nie ma więcej książek tej autorki. Okazało się, że jest jeszcze jedna, „Gosposia prawie do wszystkiego”. Kupiłam obie. Powoli zbieram sobie kolekcję, bo bardzo książki Szwai lubię. Monika Szwaja pokazuje w nich takie fajne podejście do życia, optymizm, otwierające się możliwości i sprawia, że człowiek czuje chęć do działania.  Główne bohaterki (i bohaterowie) jej powieści przeżywają trudne chwile, ale zawsze jakoś wychodzą na prostą. Chcą, żeby świat był lepszy, ale nie moralizują. Są  przyzwoitymi ludźmi, mają poczucie humoru, pasje, talenty, ale są różni, jak różni są ludzie wokół nas i spotykają ich różne, nie zawsze dobre rzeczy. Zawsze jednak promieniuje z tych książek podskórny optymizm, pozytywny stosunek do życia i ludzi. Ja osobiście po przeczytaniu jakiejkolwiek książki Szwai czuję się taka… przytulona.
Taki sam  optymistyczny podtekst mają książki naszej Mariolki, Joasi Kupniewskiej (mam dotąd dwie najnowsze). Po lekturze jej książek czuję się podobnie i myślę sobie: będzie dobrze! Niedawno jeszcze z równą ochotą czytałam książki Małgorzaty Musierowicz, ale jakoś mi się przejadły. A może po prostu z nich wyrosłam? W końcu to książki dla młodzieży J
Przez lipiec i sierpień przeczytałam dziewięć książek Moniki Szwai (te na zdjęciu, wszystkie z drugiej ręki lub za grosze kupowane z jakimś czasopismem) i wszystkie Chmielewskie, które mam (34 sztuki). Część z nich kupiłam sama, część dostałam od siostry, która pozbywała się nadmiaru książek podczas przeprowadzki do nowego mieszkania. Swoją drogą większego, niż miała dotąd. Przeczytałam jeszcze kilka innych książek - niektóre to prezenty, jedną kupiłam na Bazylku, kilka to powtórka starych lektur. I dwie książki w czytniku, kiedy byłam u córki (okazało się przy tym, że nie taki diabeł straszny, hrehrehre). A muszę wam powiedzieć, że teraz czytanie nie jest dla mnie łatwe ze względu na kłopoty ze wzrokiem. Czytam przy pomocy dużej lupy, takiej wielkości zeszytu. Albo dwóch par okularów.
Wybieram do czytania książki optymistyczne, podnoszące na duchu, a unikam poważnych, mówiących o trudnych sprawach, brutalnych, pesymistycznych. Wolę lekki, ale nie byle jaki romans, kryminał, no i bardzo szeroko rozumianą fantastykę. Lubię poezję, ale dawno nie zaglądałam do moich książek z wierszami, choć czasem sobie powtarzam w myślach te wiersze, które znam na pamięć.
No i sporo czytam w internecie - na Facebooku, na blogach.
Jestem bardzo ciekawa, co aktualnie czytacie albo co chcecie przeczytać. Ja planów czytelniczych na razie nie snuję, mam nadzieję, że sobie odbiję później.

Edit:
Muszę jeszcze uściślić; wszystkie te książki, o których mówiłam, przeczytałam przynajmniej po raz drugi, większość z nich po raz n-ty. Żeby poprawić sobie nastrój.

piątek, 28 lipca 2023

O JĘZYKU

     Ostatnio kilka razy trafiłam na różne dyskusje na temat poprawności językowej. Jeden z moich młodszych znajomych zapytał mnie nawet, po co to wszystko? Dlaczego powinno się przestrzegać zasad rządzących językiem? Trudno mi było na to odpowiedzieć jednym zdaniem, więc napisałam tekst na ten temat i wysłałam mu pocztą e-mailową. Kiedy wróciłam do tego tekstu, żeby się zastanowić, czy go zachować, czy skasować, znalazłam w nim kilka, no, może nie ewidentnych błędów, ale usterek. Poprawiłam je, uzupełniłam mój esej o kilka przykładów i wniosków i postanowiłam jednak wykorzystać. Tu, w Kurniku. Zaznaczam; nie jestem alfą i omegą, sama popełniam błędy i nie znam nikogo, kto mówiłby idealnie poprawnie, bo żadne wykształcenie błędami nie ochroni.

    Zdjęcie wcale nie "od czapy", bo jest na nim chrząszcz, słowo trudne 😉

    


    Język to skomplikowany i stary system komunikacji, można nawet, trochę z przymrużeniem oka, uznać go za organizm, bo żyje, ewoluuje, starzeje się, a nawet umiera. Należy, rzec można, do pewnej grupy ludzi, niekoniecznie narodu. Język odzwierciedla a jednocześnie warunkuje sposób myślenia i dowiedziono tego naukowo. Gdyby założyć, że mogą istnieć dwie identyczne osoby i jedynym co je różni, jest znany im język, to te dwie osoby prezentowałyby różny sposób myślenia. Wiadomo też, że osoby znające dwa języki (lub więcej), np. dzieci, które mają różnojęzycznych rodziców, są sprawniejsze umysłowo, lepiej rozwinięte intelektualnie. A trzeba jeszcze powiedzieć, że im bardziej skomplikowany język, tym bardziej skomplikowany sposób myślenia i odwrotnie.
    Zasady rządzące językami są mniej lub bardziej rygorystyczne. W niektórych językach bardzo sztywne, w innych dopuszczają pewną dowolność. Polski jest z tych o sztywnych regułach.
    Nie zajmuję się językiem naukowo, a na dodatek już dawno odeszłam z zawodu. Dla mnie to tylko narzędzie komunikacji, ustnej i pisemnej. Jednak dużo czytam i sporo piszę. Kocham język polski, cenię jego melodię i rytm, i całe to jego skomplikowanie. Lubię się nim bawić, sięgać po archaizmy, budować długie zdania, używać wielu różnych słów. Słownik wyrazów bliskoznacznych to mój najlepszy przyjaciel, prawie tak samo dobrymi przyjaciółmi są słowniki: ortograficzny, poprawnej polszczyzny, języka polskiego, wyrazów obcych - wszystkie mam i używam ich. Tak jak książek w rodzaju: „Gdzie postawić przecinek” lub innych omawiających poprawność językową. Na dodatek skłaniam się w stronę puryzmu językowego, więc trudno mnie przekonać o konieczności np. upraszczania ortografii i ujednolicania pisowni.
    Podam kilka przykładów słów, których jednolita pisownia narobiłaby zamieszania (trzeba jeszcze wziąć poprawkę na to, że w niektórych rejonach Polski spółgłoska dźwięczna na końcu jest wymawiana dźwięcznie, a w innych bezdźwięcznie):

bóg – Bug – buk
rów – ruf (dopełniacz  od: rufa)
stóg – stuk
dróg – druk
Załóżmy, że stóg i stuk piszemy tak samo.  Na potrzebę tego założenia taka historyjka:

    Było wczesne popołudnie, słoneczne i gorące. Ptaki popiskiwały wśród krzewów, z niedalekiego lasu dochodziło stukanie siekier drwali, na łące leżało wyschnięte już siano. Z pobliskiej wsi szła drogą gromadka młodzieży, każdy niósł drewniane grabie. Śmiejąc się i przekomarzając, poskładali siano i tak szybko jak przyszli – zniknęli. Wszystko ucichło. Został tylko stuk.
I teraz konia z rzędem temu, kto zgadnie, co zostało: stóg siana, czy stuk siekier, który dobiegał z lasu, gdzie wciąż pracowali drwale?

    A co się dzieję z odmianą, to już w ogóle woła o pomstę do nieba. Celownik liczby mnogiej to porażka - kotą, kobietą, mężczyzną, jabłką, zamiast kotom, kobietom, mężczyznom, jabłkom… O, jabłkom; a gdyby tak japkom, jak niektórzy? Japkom może przecież oznaczać  celownik liczby mnogiej od  japka (japa - gęba, morda, zdrobnienie japka), czyli: komu? czemu? - tym japkom się przyglądam. No to na co właściwie patrzę? Na owoce, czy na twarze? A takie zdanie: „Oni robiom krzywde kotą.” pokazuje naprawdę często spotykane błędy.
    Kolejna sprawa – niewłaściwe używanie imiesłowu przysłówkowego współczesnego. Do dziś pamiętam, jak polonistka w podstawówce zrobiła nam lekcję „Humor zeszytów”. Naszych oczywiście. Największy wybuch śmiechu spowodowało zdanie: „Idąc, protezy skrzypiały. Imiesłów „idąc” odnosi się do protez. Z tego zdania wynika, ni mniej, ni więcej, że protezy sobie szły (same!) i skrzypiały. Poprawnie byłoby: Kiedy szedł, protezy skrzypiały. Tak samo w zdaniu: Idąc do pracy, padał deszcz. Deszcz szedł do pracy? No nie. Kiedy szłam do pracy, padał deszcz.
    Albo mylenie rządu czasowników. Lubię oglądać programy wnętrzarskie. Czasowniki nadawać i dodawać są w nich  mylone nagminnie i to przez osoby, które właściwie poza tym mówią poprawnie. I tak: nadawać styl, lekkość, elegancję,  ale: dodawać stylu, lekkości, elegancji. Tymczasem z reguły jest odwrotnie, albo raz tak, raz siak. Używanie biernika zamiast dopełniacza i na odwrót jest nagminne.

    To oczywiste, że przestrzeganie reguł językowych nas wzbogaca. Kiedy wiemy, co i jak napisać i powiedzieć, jesteśmy lepiej rozumiani, nie jesteśmy skazani na mówienie monosylabami, na używanie wciąż takiego samego, niewielkiego zasobu słów. Język daje nam poczucie tożsamości, poczucie ciągłości historycznej, na swój sposób zakotwicza w rzeczywistości. Nalegania na ujednolicenie reguł ortograficznych i gramatycznych to - przepraszam - ale zwyczajne lenistwo i lata zaniedbań To również zubażanie  własnego umysłu. Kiedy ja się uczyłam w szkole, za trzy błędy w dyktandzie bezwzględnie dostawało się dwóję (jedynek wtedy nie stawiano), a kiedy uczyłam sama, mało kto to robił. A odmiana rzeczowników na pamięć? Pamiętam słowa nauczycielki: „Nawet jak was obudzą w środku nocy, macie to wyrecytować bezbłędnie!” . Byliśmy odpytywani do skutku, można było zarobić kilka dwój, a  po zaliczeniu te stare się nie resetowały, jak byśmy dziś powiedzieli. I o ile z wieloma wymaganiami moich nauczycieli się nie zgadzałam i nie stosowałam ich w swojej pracy, to to, szczególnie teraz, po latach, wydaje mi się zasadne.

Nie sądzę, żeby kiedyś reguły, szczególnie ortografii, zostały mocno ujednolicone.  Może w jakichś szczególnych przypadkach. Co innego np. pisownia łączna i rozdzielna, odmiana niektórych wyrazów, rząd czasowników. Jednak każde uproszczenie to zmniejszenie stopnia skomplikowania języka, a więc i sposobu myślenia. W jakimś artykule profesor Bralczyk powiedział, że język nam się wzbogaca, ale mowa ubożeje. Nie umiemy sięgać po zasoby naszego języka i czerpać z niego, żeby wyrażać się pięknie i precyzyjnie. A czasem nie chcemy. A do tego wiele złego robi korekta komputerowa, bo jeśli słowo jest poprawne, tzn. nie ma w nim błędu ortograficznego, to program go nie podkreśli, bo nie rozumie tekstu.
    Jednak nie demonizowałabym tej sprawy. W mowie potocznej, w rozmowach na żywo, na komunikatorach, w prywatnych rozmowach, błędy po prostu się zdarzają i nie ma co rozrywać szat nad nimi. Jednak w oficjalnych wypowiedziach, zarówno pisemnych, jak i ustnych, należy się - i języka - pilnować. Bo język powinniśmy szanować, a to oznacza staranność i poprawność. Nie rozumiem, że nie pojmują tego ludzie określający siebie jako patriotów, a co to za patriota, jeśli kaleczy ojczysty język?

czwartek, 6 lipca 2023

KSIĄŻĘ PRZYPŁYWÓW RAZ JESZCZE.

 



    I oto znów przed wami słynny książę, teraz już w całości, a nawet więcej :) Chciałam, żeby nasza bajka została zapisana jako całość, więc skopiowałam wszystkie fragmenty, ujednoliciłam pisownię, poprawiłam bardzo delikatnie i tylko w kilku miejscach. Zostawiłam wyrazy stylizowane na archaizmy, ale zmieniłam te, które były celowo napisane nieprawidłowo - głównie u Nietutejszej; na życzenie wrócę do wersji autorskiej, mówię również do Dory.
 Nad każdym fragmentem jest imię autorki napisane kursywą.   
 
Chciałam to wszystko doprowadzić do trzynastozgłoskowca, na samym początku, jeszcze w trakcie pisania bajki, ale doszłam do wniosku, że zróżnicowanie wersyfikacji daje efekt dużej dynamiki, bajka staje się ciekawsza.
    W ogóle uważam, że wyszło świetnie. Mamy dygresje, mamy morały, jest nawiązanie do świata realnego, mamy nawet śpiew - o dziwo, zabrakło tańców :DDD. Mamy - dzięki Mariji, która to zaproponowała, sytuację obserwowaną z dwóch punktów widzenia, księcia i królewny.
     Bardzo dziękuję wszystkim współautorkom - Hana, Nietutejsza, Dora, MartaMarta, Agniecha, Mariolka, Kalipso - jesteście super! Nawet te, które się zarzekały, że nie umieją, napisały dobre kawałki. Ujawniły się także Kury, które już dawno się nie odzywały. Żałuję, że więcej nas nie wzięło udziału w zabawie, szkoda!
    A zaczęło się wszystko, nie wiem, czy pamiętacie, między innymi od dyskusji o Mai Berezowskiej. Otóż wyciągnęłam w końcu album z jej rysunkami i akwarelami z drugiego rzędu książek. Okazuje się, że został wydany w 1958 roku, czyli ma już 65 lat! Kartki pożółkły, bo papier raczej słabej jakości, zaginęła gdzieś kolorowa obwoluta... Pokażę Wam jeden rysunek, który tkwił w mojej podświadomości w sposób archetypiczny i był inspiracją do części sceny pierwszego podboju naszego księcia. Popatrzcie, gdyby to nie było morze, ale rzeka z jakimiś trzcinami, to byłaby idealna ilustracja tej sceny miłosnej.


A teraz - tadam! "Książę przypływów" w całej okazałości!

Ninka
Jadąc na zebrze, książę stanął w nurcie rzeki.
Żółta zebra w niebieskiej wodzie pysk zanurza.
Zebra czarne ma paski, książę, odzian w błękit,
na nogach ma ciżemki, w ręce wiotka róża,
a pod pachą trąba ogromna; czy w nią zadmie
gdzieś pod wieżą, w której królewna uwięziona?
Wstążki mu powiewają na szpiczastej czapce,
pawie wabią okami, co  lśnią na ogonach
w barwie wody, którą pasiasty rumak pije.
Na twarzy księcia melancholii mgiełka lekka,
a zebra pewnie zaraz wyprostuje szyję
i ruszą dalej, bo droga przed nimi daleka.
Co u jej kresu czeka? Szczęście czy porażka?
Wieniec zwycięzcy i królewny pięknej ręka,
czy pogardliwe gwizdy i tłumu igraszka?
Książę o tym nie myśli, nie dla niego klęska.

Dla niego jest nagroda i laury zwycięstw

 ***
Pozazdrościwszy zebrze, książę szaty zrzucił
i wszedłszy w toń błękitną chłodnej szukał głębi.
Skąpał się aż po głowę, a gdy się odwrócił,
ujrzał na brzegu dziewczę wśród stada gołębi.
Urodą jej porażon, skamieniał w bezruchu;
na mocarnych ramionach krople wody lśniły.
Dziewczyna złote ziarno przyniosła w fartuchu -
- wysypało się. Oczy zachłannie patrzyły…
Śledziły strużki wody wartko spływające
po złotej skórze, by znów się połączyć z rzeką,
na loki ciemne, w słońcu wilgocią błyszczące,
na źrenic bez dna głębię, przepastną i ciemną.
On patrzył na jej włosy, które w słońcu lśniły,
na piersi unoszone rwącym się oddechem,
na szczupłe, białe, dłonie, co usta zakryły,
na lica, zabarwione przez rumieńce ciemne.

Wyszedł z wody i podszedł prosto do dziewczyny;
ona, drżąc, o pół kroku cofnęła się ledwo,
gołębie białą chmurą pod niebo się wzbiły,
książę dłonią  policzka dotknął różanego…
Czas zwolnił, zamarł prawie, znikły wszystkie dźwięki:
wiatr ucichł, granie rzeki  nagle się urwało,
rozświergotanych ptaków  zamilkły piosenki …
Tylko serc głośne  bicie, tętniąc, w uszach grzmiało.

Padli w zieleń. Pod bielą puszystych obłoków
widziała tylko loków ciemnych aureolę,
a gdy oczy zamknęła, błyski powidoków
wirowały za tamą zaciśniętych powiek.
I wtedy wszystko jedną się melodią stało,
wysokim harmonijnym dźwiękiem wibrującym;
woda, słońce i ptaki, i zieleń, i ciało
pofrunęły pod niebo w zjednoczeniu drżącym.

   ***
Gdy, odurzona, ze snu otworzyła oczy,
nie zobaczyła zebry, pawi  ani księcia,
tylko stadko gołębi  tuż u samej wody
wydziobywało z piasku ostatnie ziarenka.
Czy to był sen, czy jawa? Czy o księciu śniła,
czy był tutaj naprawdę? I czemu nie został?
Tak rozmyślając, suknię zmiętą poprawiła
i nucąc, ścieżką wśród paproci bujnych poszła.

Książę na zebrze żółtej dawno już odjechał -
- nigdy tu już nie wróci. Wyruszył pod wieżę.
w której królewna piękna uwolnienia czeka,
chcąc wyzwolicielowi  oddać tron i rękę.
Trąbę pod pachę wcisnął, a na głowę czapkę,
różę odnalazł, co się w trawie zagubiła.
Obejrzał się raz tylko. Odjechał na zawsze,
by się, jak bajka każe, opowieść skończyła

***

Hana
Opowieści to jednak wcale nie koniec,
bowiem na drodze spotkał księcia goniec.
Wiadomość taką dla niego wiózł,
że księżniczka z wieży ma zbyt mały biust,
że wzrost jej nikczemny, nóżka szpotawa,
włos zmierzwiony jak sucha trawa,
że nienachalna ocząt uroda
poraża niczym mętna woda.
Panie w niebiesiech, książę zakrzyknął
i wnet na ziemię z zebry myknął.
Cóż ja nieszczęsny robić mam?
Wszak mały biust niegodny jest dam.

Nietutejsza
Biust mały - hańba! I włos zmierzwiony...
To postrach jakiś niedopieszczony,
na żonę moja się nie nadaje,
niechaj innemu biust swój sprzedaje!
Lecz z drugiej strony -
królestwo całe…
Dumając drapał swa łysa pałę -
więc może jednak...próbować warto?
Tak dywagując spędził noc całą,
do przemyślenia miał wszak niemało.
Skoro świt żwawo na zebrę wskoczył,
jednakże lekko z drogi swej zboczył.
Hana
Zboczywszy zamarł, w słup postawił oczy,
zsunął się z zebry, nieco popsioczył.
Cóż czynić, o niebiosa?
Uwiodła mnie dziewczyna bosa,
lecz bez królestwa, ni klejnotów
nie masz drżenia, serca grzmotów.
Ninka
Dokąd chciał jechać? Tego nikt nie wie,
lecz przy wysokim przystanął drzewie.
Zszedł z zebry i się przedarł przez chaszcze;
patrzy - czarnulka owieczkę głaszcze.
Zaraz na miejsce spojrzał stosowne:
Tej nic nie braknie! pomyślał sobie
i prężąc klatę wyszedł zza drzewa,
na którym chór się ptasząt rozśpiewał,
i do dziewczyny przystąpił śmiało.
Dziewczę, zdumione, wprost oniemiało,
ale na księcia słodkie awanse,
wnet porzuciło czcze konwenanse
i tak, przy wtórze ptasiego pienia
spełnili swoje wspólne pragnienia.

Dora
Książę, zachwycon zdarzeń przebiegiem,
wyściskał pannę i dawaj na zebrę.
Zakrzyknął jeszcze, nie czekaj na mnie!
Kto wie, ile po drodze mnie czeka panien!

 ***
Ninka
W wieży wysokiej jak Mont Blanc
siedzi królewna wściekła:
gdzie jest ten książę, wielki pan?
Przyjechać wszak obiecał!
Czekam już tydzień? Może dwa
i strasznie mi się nudzi,
a on mnie chyba w nosie ma,
bo w drodze wciąż marudzi.
Dość mam tej wieży, idę w świat,
i znajdę wnet gagatka.
Potrafię go urządzić tak,
że go nie pozna matka!
Ze skrytki wyciągnęła klucz,
drzwi sobie otworzyła,
zbiegła po schodach na sam dół
i w drogę wyruszyła.

Hana
Gniew zabulgotał w piersi jej cherlawej,
z oczu mętnawych szły błyskawice.
Dość tej głupawej w królewnę zabawy
i we cnotliwe, pokorne dziewice.
Siodłać kazała rączego rumaka,
pludry skórzane na zad przywdziała.
W sakwie gorzałka, by zalać robaka,
pasta do zębów, balsam do ciała.

Ninka
Słusznym niesiona gniewem rumaka pognała.
Za mury grodu wczesną wyruszywszy porą,
drogą białą, piaszczystą pośród pól jechała,
by przed wieczorem trafić nad piękne jezioro.
Zrzuciwszy ubiór, powoli do wody wkroczyła,
bo odpoczynku zażyć i kąpieli chciała.
A woda o tej porze taka ciepła była…
Wykąpawszy się w wodne zwierciadło spojrzała:
- Biust mały? I cóż z tego? Ale całkiem zgrabny
i szczupłe nogi mam, i włosy długie, kręte,
w sumie wygląd mój przecież jest wcale powabny! -
- pomyślała i zobaczyła w tym momencie,
że nie sama jest, bo stał młodzieniec nad wodą
i jej konia za uzdę trzymał, tuż u pyska.
- No, panienko - rzekł - może nie grzeszysz urodą,
lecz użycz mi jej, bo ci nie oddam ci konika! -
Już chciała tupnąć, wrzasnąć, do diabła go posłać,
oddech wzięła głęboki i wtem zobaczyła,
że przystojną ma twarz, dorodną postać
i bez protestu się na jego warunki zgodziła.
Wśród szumu fal, w blasku zachodzącego słońca,
przyjemnie się historia cała zakończyła.

Nietutejsza
Dziewczę myślało, że nikt nic nie widzi,
gdy z młodzieńcem bez szat wyczynia igraszki,
wszak wokół bezludzie, jeno hula wiatr,
a wokół jeziora bzyczą cicho ważki.

Myślało również, że robi co chce,
co w danej chwili najlepszym się zdaje,
że wolę ma wolna, królewną wszak jest
i nie obchodzą jej obyczaje.

Tymczasem gdzieś tam wysoko, wśród gwiazd,
na jednej z planet, bardzo odległej,
kur się rozsiadło całe mnóstwo zaś
i obserwuje z zapałem królewnę,

i decydują, co będzie się dziać,
i wymyślają przygody zawzięcie,
historię cała zmieniając ot tak,
jednym pióra skrobnięciem

Jeśli ktoś nie chce, niech nie wierzy,
ale to Kury wypuściły królewnę z wieży!

MartaMarta
Z wieży ona wypuszczona
rozpostarła swe ramiona
i okiem na zebrę rzuciwszy,
zobaczyła wyzwolona,
że to on jest a nie ona.
I teraz historia cała
całkiem się pogmatwała.
Bo księżniczka nasza mała
pocałunkiem by go chciała…
ale nie wie biedaczyna,
gdzie mu się ust pąk zaczyna.

Ninka
Rozsmarowując balsam, wyciągnięty z sakwy,
na swoich chudych nogach i mizernym biuście,
oddała się królewna umysłowej pracy:
co robić, żeby bardziej być w młodzieńców guście?
Słyszała kiedyś, że jej służki plotkowały,
o jakiejś czarownicy, która tu gdzieś mieszka.
Ta urody i wdzięku pannom dodawała,
nie wyciągając im ostatnich groszy z mieszka.
- Trzos mój ciężki, no i dukaty w nim, nie grosze,
i widno całkiem jeszcze, więc poszukam wiedźmy
i o pomoc w kłopocie moim ją poproszę.
Na konia wsiadłszy, zakrzyknęła: - Jedźmy!
Mrok zapadł, gdy do jakiejś dojechała chaty.
Zastukała trzy razy w drzwi zaryglowane.
Otworzyły się, skrzypiąc i z głębi komnaty
usłyszała pytanie z sykiem wyszeptane:
- Któż to puka? Swój czy wróg
pragnie mój przekroczyć próg?
Przestraszyła się trochę i głosikiem drżącym
powiedziała: - To jestem ja, królewna z wieży,
chcę cię, mądra kobieto, o pomoc poprosić,
zapłacę chętnie tyle, ile się należy.
Zabłysły światła, drzwi się szeroko otwarły,
królewna pomyślała: proszę, niezła chata!
Niewiele gorsza, niźli zamkowe komnaty,
pewnie dobrze zarabia kobieta na czarach!
Zaproszona przez wiedźmę zasiadła u stołu.
Ta zaraz kryształowe podała kieliszki
i nalała przedniego, złocistego miodu,
mówiąc: - Za powodzenie tego, po coś przyszła!
Czego chcesz? - Chcę być piękna, seksowna! - Dziewczyno,
a na co ci to? Jesteś całkowicie pewna,
że pragniesz, aby każdy głupek myślał tylko
jak cię przelecieć, zapomniawszy, żeś królewna?
Żeby potem rozgłaszał, jakaś ostra d… laska?
Jakaś to chętna, by każdemu wleźć do łóżka?
No, wyluzuj i pomyśl chwilę, jeśli łaska;
tyś królewna, nie byle pierwsza lepsza służka!
Nalała. Znów złotego napiły się miodu.
Nagle się jakoś pannie w głowie rozjaśniło;
coś w nim było dziwnego, bo z jego powodu
to, czego tak pragnęła, już nieważne było.
- Ja cię mogę nauczyć, jak wyglądać pięknie!
Jakiś staniczek, push-up, fryzura, makijaż,
suknia, a na twój widok każdy książę zmięknie!
Ale zaznaczam, żeby z prawdą się nie mijać,
że najważniejsze to, co w głowie, nie na głowie!
Po raz trzeci nalała i wypiły obie.

Hana
Wypiwszy spać poszła królewna.
Padła jak stała, niczym kłoda drewna.
A gdy już świt nastał, z trudem rozwarła oczęta,
suknia na niej plugawa, jak z gardła wyjęta.
Ukosem spojrzała w zwierciadło
i prawda ją straszna dopadła.
Na nic zaklęcia i czary,
to alkoholu tylko opary.

Nietutejsza
I tu, czytaczu drogi,
wniosek nasuwa się sam:
ostre picie - nie dla dam!

MartaMarta
Chyba że po wypiciu ostrym
królewny
wolą od królewiczów
zebry.
I podtekstów tu nie szukaj,
bo królewna zwierza lubi
i tym się u dworu chlubi.

Bezowej mi tu brakuje, bo ona pięknie rymuje.
Weź się Anka za królewnę,
bo ona w wielkiej potrzebie.
Pić jej nie dają, zebrę pętają,
a królewicz po lasach hasa,
w wodzie się taplając,
za nic ją mając.
Ty ją uratuj, ona na cię czeka,
bo, prócz królewicza, liczy na człowieka.

Agniecha
Królewna w pijackim widzie
myśli smętnie: "O, wstydzie,
nie pamiętam niczego z tej zabawy,
a przecież na ciele swym
widzę różne ślady,
w miejscach zupełnie do tej pory
mi nie znanych,
a nawet przy myciu skrzętnie oczętami pomijanych.
Czyżby wiedźma ...?

Ninka
Gdzie wiedźma? I gdzie chata?
Dokoła tylko krzaki.
Trzos pełen... A zapłata?
Coś jej się w głowie jawi,
że wiedźma sama brała,
co jej się tylko chciało.
Królewna nie wzbraniała,
jej się to podobało...

Hana
Czy to książę był, czy wiedźma?
Kto się teraz w tym rozezna?
Może to był tylko sen?
Co pomyślawszy, ruszyła hen...
Kołysząc w siodle biodrami,
zadumała się nad snami.
Nie była jednak tych myśli pewna,
w głowie brzęczała nuta śpiewna,
pachnący wiatr jej lędźwie muskał,
a w strumieniu pstrąg się pluskał...

Wnet otrząsnęła się z błogich myśli,
nadzieję mając, że znów jej się przyśni.
Tymczasem hardo uniosła podbródek,
przecwałowała przez czyjś ogródek
i plan powzięła zuchwały.
- Posłusznym mi będzie,
lub zawiśnie u powały.

MartaMarta
Zawiśnie u powały,
jeśli nie odda jej się cały,
cały calusieńki,
goły golusieńki,
ale to tylko sny były,
takie panieńskie, dziewicze,
bo przecie nie przystoi królewnie,
w szacie swej zwiewnej,
widzieć w snach nawet acana
golusieńkiego z rana.

Ninka
Tymczasem książę, na swej zebrze żółtej jadąc
w górę rzeki, coraz to nowe zdobywał dziewoje,
myśląc przewrotnie: przecież królewna nie zając,
nie ucieknie! Tak lubił te łatwe podboje.
A rzeka źródło w tym właśnie jeziorze miała,
nad którego królewna znalazła się brzegiem
i w stronę rzeki wolno sobie wędrowała.
Tak wojażując, wciąż się zbliżali do siebie.

Hana
Gdy już się zbliżą, czy będzie jak w niebie?
Czy wręcz przeciwnie, rozjadą się w gniewie?
Ona wściekła, jadem zieje,
on zaś lubi, gdy się dzieje.
Królewna tymczasem na tym się złapała,
że zostawiła u wiedźmy swój balsam do ciała.
Królewny tok myśli zakłócił stan błogi,
fakt, że ma nieogolone nogi.

Mariolka
Za blond loki się złapała- jakże mogłam tak dać ciała?!
Przez te nogi owłosione nikt nie zechce mnie za żonę.
Za nic zamki i pałace, cały posag tak bogaty.
Cóż z tego że złoto mignie, skoro w spodniach nic nie dygnie...?

Hana
Wtem królewna się zaśmiała,
bo w sakwie był do depilacji krem
zamiast balsamu do ciała!

Kalipso
I królewna, bum cyk, cyk,
gładka była w mig.
Uśmiechnąwszy się do siebie,
Jak biodrami zakolebie...
A tu książę już za drzewem,
a tu książę jest tuż, tuż.
Spojrzeniami się spotkali
I natychmiast... rozebrali.

Hana
Musnął książę gładką nóżkę,
rękę wsunął gdzieś pod bluzkę.
Myśli w głowie mu postały,
że ten biust nie taki mały...
Włos zmierzwiony ma, to fakt
lecz gdyś przebył taki trakt...
Ręka księcia wnet zadrżała,
jako i królewna cała.
Pierś jej falowała gniewnie,
a królewna łkała rzewnie.
Łkała jawnie i obficie,
książę zaś tak bardziej skrycie.

Nietutejsza
Olaboga! Znowu harce!
Dużo dzieje się w tej bajce.

MartaMarta
Rozebrani kolebali
temi biodry swemi,
ale nie spostrzegli,
że tuż, tuż, na niebie,
ptacy jacyś tacy
krążą i czyhają
na włosie jakoweś,
bo właśnie
gniazdo uwijają.
Pierś jej wielce falowała
jako i królewna cała,
bo włosie zdepilowane,
przez ptactwo zebrane.
I jak tu kobiecość drżącą eksponować,
gdy włosie na gnieździe;
czymże ma ją schować?

Nietutejsza
Warkocz długi rozpuściła
i się nim tak niby okryła.
Ale jak się chce coś chować,
to może lepiej byłoby się TAM nie depilować?

MartaMarta
Pierwszy morał z bajki naszej -
- może nie depilujmy tam się?

Dora
Królewna tym ptactwem nieco spłoszona,
w księcia ramiona wtulona,
cienko zakwiliła: - To mam ja być twoja żona?
Nie wiem, czy gotowam na to,
wszak dopiero wyszłam z wieży,
zwiedzanie świata mi się należy!

Nietutejsza
Po czym z objęć wyskoczyła, rumaka okulbaczyła
I tak księciu zakwiliła:
"Chcę jeszcze raz pojechać do Europy
lub jeszcze dalej - do Buenos Aires,
więcej się można nauczyć podróżując,
podróżować, podróżować jest bosko!"
I tyle ją widział książę gagatek,
który pozostał bez gatek.
Pozostał bez gatek,
bo jego gatki, bez zbędnej gadki,
królewna na pamiątkę zabrała,
gdy odjeżdżała.

Kalipso
Jak jechała, to śpiewała:
„Boskie Buenos, Buenos Aires!
Buenoooo…”.
Gdy królewicz to usłyszał,
z namiętności ledwo dyszał.
Na co mu królestwo, zebra…
On chce tylko mieć słowika,
który właśnie przed nim zmyka
i tak pięknie śpiewa „Buenos”.
Postanowił więc niebogi
ją dogonić.
Tak wyciągał przed się nogi,
że wnet dopadł jej rumaka,
który po wertepach skakał.
A królewna chmurnooka,
marząc ciągle o podróżach,
w ślepia gacie mu rzuciła,
że aż biedny głośno szlochał.
- Chcę cię, chcę cię! - głośno wołał.
- Odwróć się, bom ciągle goła.
Suknię skądś tam wyciągnęła
i szybciutko się odziała.
- Już nie będę taka łatwa!
Już nie będę taka strzała!

Ninka
Myślał, że mu pójdzie łatwo;
panna niezbyt urodziwa
wpadnie mu w ramiona gładko,
z nią bogactwo, jak to bywa,
i królestwo, i korona
i zaszczyty, i kochanki,
gdy królewna - jako żona -
będzie cicho siedzieć w zamku.
A tu nici z tego planu,
wymagania ma królewna.
Wcale nie chce siedzieć w domu,
podróży jej się zachciewa.
Stawia jakieś wymagania
i do ślubu się nie śpieszy.
Na nic prośby i błagania;
nie ma tu się z czego cieszyć!

Spełniać marzenia każde w swoją poszło stronę.
Królewna aż trzy lata w spędziła podróży;
przywiozła kufry wszelkim dobrem napełnione:
strojami, biżuterią, perfumami z róży.
Książę natomiast poszedł w uniwersytety,
 a nie tylko studiował, lecz życia używał.
ale nie znalazł żadnej podobnej  kobiety,
która by mu królewnę łatwo zastąpiła.

Kiedy się znów spotkali, odmienni oboje,
zobaczyli, że dalej ich ciągnie ku sobie,
więc ulegli żądaniom ludu i rodziny -
- pobrali się. Lecz czy szczęśliwie dalej żyli?

                                                    To już na nową bajkę temat całkiem inny.

    Długi ten post, ale skoro chciałam mieć całość, to nie dało się inaczej
                                                                                                                                                                                                                                                                                Ninka.