niedziela, 31 lipca 2022

Zakończenie Trudnej Sprawy

 edit:

Kury tyleż Dzikie, co Kochane!

Mam już potrzebną kaskę, mam więcej, niż potrzebujemy. Jako rzekłam, pójdzie do Skarpety.

Zatem nie ślijcie już, chyba że ktoś ma potrzebę sprawstwa i uczestnictwa. W takim przypadku symboliczna złotówka wystarczy.

Dziękuję najmocniej!

Jestem, Kureiry, jestem wzruszona tym, że się o mnie martwicie. Wszystko u mnie w najlepszym porządku i to chyba nieco mnie rozleniwia. Życie pomyka zwyczajnie i już to jest nadzwyczajne. Gumienko zarasta ponad miarę, trzeba będzie przerzedzać, przesadzać i przekopywać. Na razie gorąco jak w piekle, ziemne roboty zaczekają. Zwierzaki zdrowe, ja też, amen.

W komentarzach pod poprzednim postem, Bacha zaproponowała kontynuację i zakończenie opowiadania kryminalnego Miki. Wraz z Bachą zapraszam Was do zabawy.

I jeszcze jedna sprawa. Wspominałam kiedyś, że na grób Moniki spróbujemy obstalować tablicę z wierszem Ninki. To się udało, sprawę popilotowała Bacha tam, na miejscu, ja wtrącałam się zdalnie. Tablica ma formę otwartej księgi - niestety, nie mam zdjęcia, ale będzie we wrześniu. Bacha będzie wtedy w Polsce i dopilnuje montażu.

Basiu, dobrze mówię?

Zaufajcie nam, wyszło to dobrze. Tablica kosztowała 650 zł. Potrzebujemy jeszcze 400. Wspominałyście kiedyś, że chętnie dołożycie cegiełkę. Jeśli podtrzymujecie to stanowisko, będę wdzięczna za każdy grosik. Piszcie do mnie na 3babyzwozu@gmail.com a podam Wam numer mojego konta, bo to ja wyłożyłam kaskę. Jeśli cokolwiek zostanie, wrzucę do Skarpety.

Dla urozmaicenia kilka zdjęć zagęszczonego gumienka:


 


***

TRUDNA SPRAWA INSPEKTORA TRENTA

Inspektor Trent siedział zamyślony przy biurku. Przed nim leżała
kartka z kilkoma nazwiskami, opatrzona znakami zapytania i
wykrzyknikami. Wiły się po niej pokrętne linie łączące nazwiska ze
sobą w różnych konfiguracjach. W popielniczce dopalał się
papieros, odłożony i zapomniany przez inspektora. Trent
westchnął głęboko, zdmuchując popiół z popielniczki na papier.
"Psiakrew!" warknął ze złością, strzepując popiół z notatek. Na
takie dictum podniósł głowę leżący pod biurkiem pies Trenta,
Tropik. Tropik był pięknym przedstawicielem rasy gończy polski,
psem obdarzonym bardzo wrażliwym węchem i znakomicie
tropiącym, zgodnie ze swoim imieniem. Trent przywiózł go z
Polski, gdzie często bywał u swoich przyjaciół w górach. Tropik
zasłużył się bardzo przy śledztwie w sprawie seryjnego mordercy,
który został ujęty dzięki niezwykłym umiejętnościom węchowym
psa. Od tej pory Tropik stał się pełnoprawnym pracownikiem
policji ( w skrócie PPP) na etacie.
"Przepraszam cię , stary, nie denerwuj się." powiedział
uspokajająco Trent do Tropika. "nie wiem, jak ugryźć tę sprawę..."
A sprawa była skomplikowana. Kilka dni temu znaleziono ciało
lady Winter w ogrodzie jej posiadłości pod Londynem. Lady Winter
była żoną lorda Wintera, członka Izby Lordów. Sprawa musiała
więc być prowadzona w sposób niezwykle delikatny a
jednocześnie zdecydowany, co łatwe nie było, a naciski z góry
szły, oj szły!!! Lady Winter została otruta mało znaną trucizną,
pochodzącą z Australii, używaną przez Aborygenów.
Zbrodnia miała miejsce w sobotę, podczas spotkania rodziny i
przyjaciół. W posiadłości przebywali wówczas lord Winter, mąż
ofiary, Archibald Winter, syn lorda Wintera z pierwszego
małżeństwa, Mirella, córka Winterów, sir John Talbot, przyjaciel
lorda, Peter Gordon, zaprzyjaźniony z młodymi Winterami oraz
Pandora i James Garnerowie, czyli siostra lady Winter z mężem.
Inspektor Trent westchnął głęboko, przypominając sobie
przesłuchania, przeprowadzone na miejscu zbrodni. Odniósł wtedy
wrażenie, że nikt nie mówi mu prawdy, albo całej prawdy...

Witam, inspektorze" powiedział uprzejmie lord Thomas Winter.
"Słyszałem wiele o pana dokonaniach, mam nadzieję, że odnajdzie
pan zabójcę mojej żony..." tu głos mu lekko zadrżał, choć lord był
wyjątkowo opanowanym człowiekiem.
"Zrobię co w mojej mocy. Prosiłbym pana o dokładny opis
wydarzeń dzisiejszego dnia." odrzekł Trent. Rozmawiali w
gabinecie lorda, przy wielkim, zabytkowym mahoniowym biurku.
"Jak pan wie, mieliśmy dzisiaj małą uroczystość rodzinną,"
rozpoczął lord, " urodziny mojej żony. Spotkaliśmy się w małym
gronie, żona ostatnio nie czuła się zbyt dobrze i nie chciała dużego
przyjęcia. O piątej zasiedliśmy do obiadu w ogrodzie. Atmosfera
była bardzo miła, opowiadaliśmy różne dykteryjki, wspominaliśmy
poprzednie urodziny żony, które odbyły się podczas naszej
podróży do Australii na dwudziestolecie naszego ślubu. Gdy
podano deser i kawę, żona powiedziała, że trochę jest zmęczona z
powodu upału i że pójdzie na chwilę odpocząć w swoim ulubionym
zakątku ogrodu, w różanej altanie. Pandora, jej siostra,
zaproponowała, że pójdzie z nią, ale Helen powiedziała, żebyśmy
sobie nie przeszkadzali i że za chwilę do nas wróci. Gdy nie było
jej pół godziny, poszedłem zobaczyć, jak się czuje. Siedziała w
altanie na ławce..." tu lord przerwał i głos mu się załamał.
"Wyglądała, jakby się zdrzemnęła... Ale gdy podszedłem bliżej i
zobaczyłem jej sine usta i ciemnoczerwone plamy na szyi,
wiedziałem, że została otruta..."
"Skąd pan wiedział?? Przecież to mogło być jakieś uczulenie,
alergia..." zapytał inspektor.
"Podczas naszego pobytu w Australii gościliśmy u naszego
znajomego, Gordona Fletchera. Gordon zawsze interesował się
różnymi truciznami, jest toksykologiem. Opowiadał nam o
tajemniczej truciźnie, używanej przez Aborygenów, która daje
dokładnie takie objawy, jakie zobaczyłem u mojej żony."
"Co zrobił pan potem?"
"Dotknąłem jej szyi i ręki, żeby sprawdzić puls i zacząłem wołać o
pomoc. Wtedy wszyscy przybiegli i zrobiło się ogromne
zamieszanie, Pandora i Mirella zaczęły płakać, Archie i mąż
Pandory próbowali je uspokajać, ja nie byłem w stanie nic zrobić,
stałem jak skamieniały. Jedyny przytomny John Talbot zawiadomił

policję i pogotowie. Przyjechali bardzo szybko i dopiero wtedy
zapanował jakiś spokój..."
"To, czy rzeczywiście była to trucizna, będziemy mogli potwierdzić
dopiero po wszystkich badaniach, co nieco potrwa." powiedział
Trent, nieco zaskoczony diagnozą lorda. który w ogóle nie
dopuszczał innej przyczyny śmierci żony. " A dlaczego ktoś
miałby otruć pana żonę? Miała jakichś wrogów, grożono jej?"
"Nie, była dobrą, kochaną osobą, wszyscy ją lubili. Nic mi nie
wiadomo, żeby ktoś jej groził. Chociaż..." tu lord zamyślił się na
chwilę. "Jakiś miesiąc temu dostała list. który ją zdenerwował."
"Co w nim było?"
"Nie wiem, wrzuciła go do kominka. Gdy zapytałem, odpowiedziała,
że to nic ważnego, list od znajomej, która chciała pożyczyć od niej
pieniądze. Ale widziałem, że wyprowadziło ją to z równowagi. "
"No cóż , dziękuję panu na razie. Chciałbym teraz porozmawiać z
panem Archibaldem, jeśli to możliwe."
"Oczywiście, zaraz panu go tu przyślę."

CZĘŚĆ 2, napisana przez Bachę


Do pokoju wszedł przystojny, lekko szpakowaty mężczyzna, ok. 35
lat. Dość wysoki, wysportowana sylwetka i gdyby nie oczy
niesamowicie podobny do Lorda Wintera. Przy ciemnobrązowych
włosach miał niebieskie oczy ale to nie był zimny kolor, twarz
Archibalda Wintera sprawiała sympatyczne, można by powiedzieć,
takie ciepłe wrażenie. Oho, pomyślał Trent, pewnie w tych ślepiach
ciągle topi się jakaś dziewczyna.
Witam Pana, powiedział do Trenta, podając mu rękę, zapewne chce
mi pan postawić kilka pytań ale nie sądzę żebym mógł dodać coś
do tego co powiedział już mój ojciec.
Wdzięczny jednak będę, jeżeli Pan opowie mi swoją wersję
przyjęcia urodzinowego żony lorda Wintera.
No cóż, kolacja przebiegała w bardzo miłej atmosferze, menu było
wspaniałe, Ann, kucharka, wspięła, się chyba na wyżyny swoich
możliwości, ale tym nie będę Pana zanudzał inspektorze. Kiedy
Jody serwowała kawę i deser, lady Winter przeprosiła na chwilę

gości i wyszła na chwilę do swojej altany, zaczerpnąć świeżego
powietrza. Wszyscy byli trochę zaniepokojeni ale nie chciała
towarzystwa. Resztę już pan zna.
Taaak, powiedział Trent, pan pozwoli lordzie Winter, że zapytam
jakie były stosunki pana z żoną pana ojca. Zajęła w jakimś sensie
miejsce pana Matki, pierwszej lady Winter.
Czy nie są to zbyt osobiste pytania, Lord Archibald lekko
zmarszczył czoło.
Proszę tego tak nie traktować, nie prowadzę rozmów towarzyskich,
ja przesłuchuję.
L Archibald patrzył przez wysokie okno. Lady Winter była bardzo
ciepłą, serdeczną osobą. Po tym jak matka opuściła nas ojciec
długo był sam. Kiedy poznał ś.p. Lady Winter bardzo zależało mu
żebym ją zaakceptował. Na początku było mi trudno ale z czasem
bardzo ją polubiłem. Ona nie starała się zastąpić mi matki, myśmy
się po prostu zaprzyjaźnili. To nie była kobieta, której wszędzie
było pełno ale jej nieobecność w domu była od razu wyczuwalna,
od razu robiło się pusto. Kiedy wyprowadziłem się do Oxfordu
bardzo często rozmawialiśmy ze sobą. Potem coraz rzadziej ale
nasze stosunki pozostały serdeczne i bliskie. Nie wiem jak mój
ojciec zniesie jej nieobecność.
A pan?
Nie wiem.
W głosie Archibalda wyczuwało się smutek.
A czy zna pan lordzie Winter kogoś kto darzyłby niechęcią lady
Winter?
Nie znam i nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić inspektorze
ale uważam, że nie ma ludzi, których wszyscy darzą sympatią.
Sądzę, że siostra lady Winter mogłaby coś bliższego na ten temat
powiedzieć.
Dlaczego Pan tak uważa- zapytał Trent
Z tego co wiem, były bardzo blisko ze sobą związane zanim lady
Helen wyszła za mąż za mojego ojca.
W tym momencie PPP wstał, popatrzył na lorda Archibalda i
podszedł do okna. Tropik wracaj-powiedział Trent.

Jakie dziwne oczy ma ten pies, jakby przenikały na wskroś, co to
za rasa? zapytał lord Archibald - w jego głosie Trent wyczuł ledwo
zauważalne zmieszanie. Ale Tropik dał mu sygnał : daj spokój,
niczego się więcej nie dowiesz.
Dziękuję lordzie Archibald, to na razie wszystko i prosiłbym nie
opuszczać posiadłości.
Czy byłby pan uprzejmy i poprosił do mnie lady Mirellę?
Oczywiście inspektorze, czy przejażdżki konne w obrębie
posiadłości są dozwolone - zapytał lord Archibald
Tak - krótko rzucił inspektor Trent.
Tropik patrzył cały czas przez przez okno. Co mi chcesz
powiedzieć piesku? Tropik odwrócił się do niego ze wzrokiem
mówiącym: nie łapiesz co ci mówię? Kurcze nie łapię, westchnął
Trent. Tropik wrócił na miejsce koło fotela i zwinął się w rogala.
Rozległo się pukanie do drzwi. Do pokoju weszła młoda kobieta z
dwiema tacami. Lord Winter przeprasza, że nikt o tym wcześniej
nie pomyślał, na pewno chętnie napije się pan inspektor kawy, jest
też herbata, dołożyłam też kilka kanapek. Lady Mirella przebiera się
w swoim apartamencie i zejdzie za dwadzieścia minut.
Bardzo dziękuję......?
Susan, dzisiaj pomagam w kuchni. A to dla pana pupila. Susan
postawiła przed Tropikiem wspaniałą cielęcinę z jarzynami i jogurt.
Trent zaniemówił. Skąd pani wie,że Trop lubi jogurt? Wiem,
przecież to PPP, a o jego zwyczajach pisał jakiś dziennikarz.
Uśmiechnęła się i zniknęła.
Trent nie zapamiętał nawet jej wyglądu, tylko głos. Ach, drobiazg,
przecież i tak ją będę pzesłuchiwał. Ppatrzył na Tropika
pochłaniającego jedzenie i nagle uświadomił sobie, że nikt nigdy
nie pisał o jego ulubionych potrawach.
Na razie muszę podreperować siły pomyślał i zabrał się za kanapki,
rozpływały się w ustach.

CZĘŚĆ 3 napisana przez Mikę.

Jednak odłożył kanapkę, gdy spojrzał znów na psa. Tropik zjadł
starannie mięso i jarzyny, natomiast jogurt tylko obwąchał i
odwrócił się do niego tyłem.
"Tropik, co jest, wszak to twój ulubiony jogurt?" zapytał Trent
Tropik rzucił mu spojrzenie pełne politowania, mówiące "Co ty, nie
wiesz, że mam najlepszy węch w Anglii? Weź do analizy."
Trent natychmiast zrozumiał o co chodzi. "Ktoś cię chce otruć???
Ciebie, piesku, funkcjonariusza na służbie??? O niedoczekanie! "
Wyjął z przepastnych kieszeni starej tweedowej marynarki
plastikowy pojemnik, do którego szybko przelał jogurt, zakręcił i
schował z powrotem. "Może byś moje kanapki obwąchał? I kawę,
co?" Egzamin wypadł OK, więc inspektor dokończył kanapkę.
Zadzwonił do sierżanta Muggsa, pilnującego wejścia. "Muggs,
zostaw kogoś na straży i przyjdź do mnie do salonu na chwilę"
polecił. Gdy sierżant wszedł, Trent szybko przekazał mu jogurt.
"Wyślij kogoś natychmiast z tym do laboratorium", szepnął. "Tak
jest , szefie. Co jest?" "Ktoś chce otruć PPP" powiedział inspektor
- "Tylko ciii, nikt nie może wiedzieć, że Tropik nie zjadł jogurtu!"
"Jasna sprawa." Muggs poklepał psa po grzbiecie. Bardzo go lubił
i cenił jego umiejętności. "Niezły jesteś chłopie, trzymaj się."
W tym momencie rozległo się pukanie i do salonu weszła córka
Winterów, Mirella. Na jej twarzy widać było ślady łez i była bardzo
smutna. Ubrana była w ciemną elegancką sukienkę. Mirella miała
około 20 lat i była ładną dziewczyną, choć nie była to jakaś wielka
piękność.
"Dzień dobry, inspektorze. Przepraszam, że pan czekał, musiałam
się przebrać. Oblałam się winem na przyjęciu..."
"Oczywiście, żaden problem. Skorzystaliśmy z Tropikiem z
poczęstunku, który nam przyniosła Susan."
"Jaka Susan??? - zdziwiła się Mirella - A, ta dziewczyna, co
pomagała dzisiaj w kuchni..."
"Jak to dzisiaj? To ona nie pracuje u państwa na stałe?"
"Nie, nie, pomagała dzisiaj z okazji przyjęcia, nasza pomoc
domowa się rozchorowała i przysłała ją w zastępstwie."
"Tak, rozumiem. Czy mogę prosić o nazwisko pomocy domowej?
Chciałbym z nią porozmawiać."

"Oczywiście, Jenny Stubbs, pracuje u nas od lat."
Mirella potwierdziła przebieg przyjęcia, zrelacjonowany wcześniej
przez lorda i Archibalda. Inspektor przeszedł do pytań o relacje
rodzinne.
"Jak układały się stosunki pani matki z Archibaldem? Bycie
macochą nie jest łatwe."
"O nie, on nigdy tak o niej myślał. Mama nie starała się zastąpić
mu matki, była raczej opiekunką, koleżanką... Była taka kochana i
dobra... - tu Mirella znów się rozpłakała . "Przepraszam, to
wszystko takie straszne..."
"Oczywiście, rozumiem. A jak układało się pani z Archibaldem?"
Twarz Mirelli trochę się rozpogodziła. "Och, Archie! Stara się być
dla mnie starszym bratem, opiekuje się mną, zabiera na różne
imprezy, jest bardzo zabawny i wesoły. Niestety ma jedną wadę, za
bardzo lubi karty... "
Inspektor nadstawił ucha. Nareszcie jakaś skaza na kimś z
Winterów! "Tak? A wygrywa czy przegrywa?" uśmiechnął się
lekko, zachęcając Mirellę do odpowiedzi.
"Niestety, częściej przegrywa. Kiedy był w Monte Carlo napisał
nawet list do mamy z prośbą o pieniądze..."
"Skąd pani wie? Czytała go pani?"
"Nie, nie, mama go spaliła w kominku. Ja jej go przyniosłam i
poznałam charakter pisma Archiego. Słyszałam potem, jak mama
mówiła tacie, że jakaś znajoma pisała do niej z prośbą o pieniądze,
nie chciała go pewnie martwić. Miałam ją nawet zapytać, czemu tak
powiedziała, ale zapomniałam, a potem już nie zdążyłam..." Usta
znów wygięły się jej w podkówkę. Tropik, wyczuwając sytuację
podszedł do niej i polizał ją po ręce.
"Jaki kochany piesek!" uśmiechnęła się przez łzy. "Piękny jest,
jaka to rasa?"
"Polski pies gończy, przywiozłem go od przyjaciół z Polski"
odpowiedział Trent. "Ma świetny węch."
"Inspektorze, czy jeszcze jestem potrzebna?" zapytała Mirella.
"Chciałabym się położyć..."

"Oczywiście, dziękuję, bardzo mi pani pomogła. Czy mógłbym
poprosić teraz pani ciotkę, Pandorę?"
"Tak, zaraz ją poproszę. Ciocia najwięcej panu opowie o mamie,
były bardzo zżyte i zawsze miały jakieś swoje tajemnice..."
Po wyjściu Mirelli Trent zwrócił się do Tropika. "No i co, stary?
Sprawa się rozwija a wątki się mnożą..." PPP zamachał
energicznie ogonem, co miało oznaczać: "Nie martw się, damy
radę. Twoja głowa i mój nos to potęga!"
Trent uśmiechnął się. Jego pies zawsze potrafił mu przywrócić
dobry nastrój.
cz.4
Tymczasem do pokoju weszła Pandora. Była bardzo elegancką i
zadbaną kobietą, chyba dobrze po czterdziestce, choć wyglądała
młodziej. Była ubrana w szafirową suknię, skromną, choć z
pewnością bardzo kosztowną, a na jej szyi połyskiwały piękne
perły, które raczej imitacją nie były. Tropik pociągnął nosem,
czując zapach wykwintnych francuskich perfum.
"Dzień dobry pani..." zaczął inspektor, ale przerwał mu dzwonek
jego telefonu. Przeprosił Pandorę i odebrał. "Tak, proszę... Tak,
rozumiem... Bardzo proszę przysłać mi to na piśmie, dobrze?"
"Przepraszam panią bardzo, zwrócił się do Pandory- ale muszę
zmienić kolejność przesłuchań, otrzymałem kilka nowych
informacji. Chciałbym teraz przesłuchać Susan, pomoc domową,
która pomagała podczas przyjęcia."
Nieco zdziwiona Pandora wyszła, ale wróciła po chwili dość
zmieszana.
"Inspektorze, ale jej nie ma..."
"Jak to nie ma??? Przecież kategorycznie zakazałem komukolwiek
opuszczać posiadłość!!" krzyknął zdenerwowany.
"Powiedziała kucharce, że musi iść zapalić do ogrodu i nie
wróciła..."
Inspektor wybiegł z pokoju, PPP pobiegł żwawo z nim. "Muggs,
natychmiast trzeba zarządzić przeszukanie ogrodu i posiadłości"
zwrócił się do stojącego przy wejściu sierżanta. "Szukamy pomocy
domowej, Susan. Miałem telefon z laboratorium, podała Tropikowi

zatruty jogurt. Trucizna pochodzenia roślinnego, prawdopodobnie
z roślin australijskich. Ja muszę znaleźć w kuchni jakiś przedmiot
z jej zapachem i idziemy z Tropikiem do ogrodu. "
Trent udał się do kuchni. Kucharka potwierdziła, że Susan wyszła
na papierosa jakieś pół godziny wcześniej. Tropik obwąchał
starannie ścierkę, którą Susan wycierała kieliszki i razem z
inspektorem wyszedł tylnym wyjściem do ogrodu.
"No piesku, pokaż, co potrafisz" szepnął Trent do ucha psa.
"Szukaj śladu, szukaj!"
Tropik podjął ślad. Szedł z nosem przy ziemi, momentami
przystając i łapiąc górny wiatr. Skierował się ku bardziej
zarośniętej części ogrodu, gdzie znajdował się drewniany budynek
gospodarczy. Za budynkiem rosły piękne, dorodne pokrzywy. Pies
pobiegł właśnie tam. Inspektor starał się dotrzymać mu kroku , ale
trochę się zadyszał. "Cholera, trzeba mniej palić, więcej biegać"
pomyślał.
Tymczasem Tropik szczekał już w zaroślach. Trent zobaczył Susan
, leżącą w gąszczu pokrzyw...
Susan leżała na wznak, koło jej prawej ręki leżał telefon
komórkowy , w palcach tkwił jeszcze niedopałek papierosa, lewa
ręka, dziwnie skręcona schowana była pod plecami. Otwarte oczy
wyrażały niebotyczne przerażenie. Włosy na lewej skroni były
zlepione krwią.
-Muggs, nie pozwól nikomu zbliżać się- powiedział Trent widząc
domowników, zwabionych szczekaniem Tropika, zmierzających w
ich stronę. - Mają zawrócić i tym razem żadnego wychodzenia na
teren posiadłości.
Wyciągnął telefon i połączył się z komendą: "Przyślijcie
natychmiast nieoznaczony wóz policyjny, fotografa, technika z
całym majdanem. Aha i bez syreny, no i karetkę, do posiadłości
lorda Wintera. Wjazd boczną bramą. Co się głupio pytasz ?? -
wrzasnął do słuchawki- No pewnie, że nowy trup!
Tropik wpatrywał się w jego buty i popiskiwał. " Mam ubrać
ochraniacze?" Wyciągnął z kieszeni woreczek plastikowy ze
specjalnymi samoprzylepnymi podkładkami.

Muggs w tym czasie odesłał wszystkich do głównego budynku i
zbliżał się do Trenta.
Ochraniacze!! krzyknął Trent. Muggs wiedział, że Tropik dał im
sygnał: patrzcie pod nogi gamonie.
Tropik tymczasem stał obok Susan z nosem zbliżonym do jej lewej
ręki .
Trent z Muggsem naciągnęli rękawiczki i czekali niecierpliwie na
przyjazd karetki.
Zjawili się w ciągu kilku minut. Muggs dał im znać, gdzie mają
podjechać.
"O essu, jęknął technik, mam włazić w te pokrzywy? Mogłeś mnie
uprzedzić – powiedział do Trenta, z którym znali się od lat.
"Delikatna panienka się znalazła – odwarknął mu Trent a Tropik
zasłonił oczy łapą, co oznaczało – pies by się uśmiał. Technik
wykonał wszystkie rutynowe zdjęcia i kiwnął na sanitariuszy, że
mogą zabrać ofiarę. W trakcie podnoszenia Susan jej lewa ręka
opadła w dół.
W zaciśniętej dłoni Susan trzymała nieduży plastikowy woreczek.
Tropik warknął.
Dajcie to do analizy, zawartość i odciski palców – powiedział
Trent. I sekcja natychmiast.
Sprawdzić też wszystkie połączenia telefoniczne z komórki Susan.
Przyjrzał się woreczkowi – w środku było opakowanie po jogurcie.
"Tropik, szukaj.!" Trop przez chwilę kręcił się w kółko, i biegał tam
i z powrotem.
"Dziwne - pomyślał Trent - tyle śladów w takim mało przyjemnym
miejscu? W końcu Trop podjął ślad, obrócił się do Trenta i krótko
szczeknął. Biegł lekkim truchtem, żeby mogli za nim nadążyć.
Ślad prowadził ścieżką, kilkanaście metrów od tych cholernych
pokrzyw, przez zarośla i mały zagajnik na tyłach stajni - Widać, nie
cały teren posiadłości jest tak zadbany jak przed głównym
wejściem – pomyślał Trent. Ale Tropik przebiegł wzdłuż stajennych
budynków i skręcił za nimi w prawo. Zadowolony z siebie czekał na
nich przed niedużym barakiem z uprzężą i siodłami. No i co dalej
Trop? Pies szedł z nosem przy ziemi, zatrzymał się na chwilę przy
podkowach chyba z czasów pradziadka lorda Wintera, zawrócił i
skręcił znowu w prawo i zatrzymał się przy niewielkich drzwiach z
boku głównego budynku. Trent nacisnął klamkę, drzwi były
zamknięte.
"Poczekaj Tropik, zostawimy tu Muggsa, a na razie wrócimy do
towarzystwa i obmyślimy co dalej zanim zaczniesz działać."
Popatrzył w mądre oczy Psiaka i podrapał za uszkami. Tropik
sapnął zadowolony.
 

TRUDNA SPRAWA INSPEKTORA TRENTA CZ. 5
Teraz część 5, napisana przez Mikę.

Trent zgromadził wszystkich domowników i gości w wielkim
salonie.
"Jak zapewne państwo wiedzą, mamy jeszcze jedną zamordowaną
osobę, Susan, która pomagała w kuchni podczas przyjęcia."
Część zgromadzonych popatrzyła po sobie z niejakim zdziwieniem.
"Susan, jaka Susan??" zapytał lord Winter.
"Zastępczyni Jenny Stubbs, która ponoć się rozchorowała."
wyjaśnił uprzejmie Trent. "Mój współpracownik już do niej pojechał
, aby ją przesłuchać." Nie uszło jego uwagi lekkie zmieszanie
Archibalda, który nerwowo grzebał po kieszeniach, szukając
chusteczki, aby otrzeć pot z czoła.
"Chciałbym państwa poinformować, że Susan usiłowała otruć
mojego psa, Tropika (tu PPP zamachał raźno ogonem,
udowadniając, że nic mu nie jest). W podanym mu jogurcie
znaleźliśmy truciznę pochodzenia roślinnego, z roślin
australijskich."
Tu padło kilka okrzyków, a lord Winter powiedział: "Czy to ta sama
trucizna, którą otruto moją żonę???"
"Tego jeszcze nie wiemy. Ale jest to prawdopodobne. "
odpowiedział Trent.
"Chciałbym teraz poprosić o klucz od bocznych drzwi do stajni,
musimy sprawdzić to pomieszczenie."

Kucharka nagle poczerwieniała i wyjąkała nieśmiało: "Ale, ale, on
zginął... Już wczoraj go nie było... Panna Mirella chciała tam
schować buty do konnej jazdy i nie mogła go znaleźć."
"To prawda, powiedziała Mirella - nie było go w szafce z kluczami
ani w drzwiach."
"No cóż, włamiemy się więc. " zdecydował Trent . Wyjął telefon i
zadzwonił do sierżanta Muggsa. "Muggs, otwórzcie drzwi od
schowka przy stajni, zebrać wszystkie odciski palców i dokładnie
przeszukać, przyjdę tam zaraz z Tropem. Przyślij mi też jednego z
ludzi do pilnowania domu."
"A państwa proszę o nieopuszczanie domu, dopóki nie wrócę. "
zwrócił się do zebranych w salonie.
"Jak to, jesteśmy uwięzieni?!" oburzyła się Pandora.
"Nie, proszę pani. Jesteście państwo podejrzanymi." powiedział
spokojnie porucznik.
"To już bezczelność!" odezwał się milczący dotąd Peter Gordon,
przyjaciel młodych Winterów.
Trent przyjrzał mu się spokojnie. "Czemuż pan się tak denerwuje,
chyba zależy panu na wykryciu mordercy lady Winter i Susan? A
może morderców, wszak to nie musi być jedna i ta sama osoba..."
W tym momencie do salonu wkroczył przysłany przez Muggsa
posterunkowy Maddock. Porucznik zostawił go na straży, po czym
udali się wraz z Tropikiem w stronę stajni.
"Macie coś ciekawego?" zapytał Muggsa. "Mnóstwo odcisków
palców szefie i różne buty. To schowanko na buty do konnej jazdy i
do ogrodu."
"Tropik, szukaj śladu , szukaj." polecił Trent, choć sam nie wiedział
, czego pies ma szukać. Na szczęście on wiedział. Obwąchał
starannie wszystkie buty i zatrzymał się przy ubłoconych zielonych
kaloszach. "Czemu te?" zapytał Trent. Tropik wyszedł ze schowka i
zaczął szczekać w stronę pokrzyw. "A, ktoś był w nich w
pokrzywach? Skąd wiesz?" Tropik spojrzał na niego z
politowaniem i przewrócił jeden z kaloszy łapą. Do ubłoconej
podeszwy przylgnęła złamana pokrzywa...
"No dobra, przepraszam, wiem, że jesteś mistrzem..."

Pies jednak węszył dalej. W schowku była też szafka z półkami i
Tropik zainteresował się bardzo czymś za szafką. Gdy Muggs ją
odsunął, zobaczyli okruchy ususzonych listków. "Do analizy,
piorunem!!!" krzyknął Trent. Wziął kalosze do foliowego worka i
ruszył w stronę domu.


TRUDNA SPRAWA INSPEKTORA TRENTA część 6

Część 6, napisana przez Bachę.
 

Trent zatrzymał się w hallu i popatrzył przez oszklone drzwi do
salonu. Zauważył, że kucharka podała herbatę i ciepłe tosty. Co by
się nie działo obowiązek obowiązkiem.
Większość, mimo przygnębiającej atmosfery, raczyła się
poczęstunkiem.
Właściwie to się nie dziwię – pomyślał Trent- od rana nic nie jedli,
ciekawe, komu jest niedobrze ze strachu. Dam im chwilę czasu. W
salonie nie było Mirelli i Pandory. Obecni nie odzywali się do
siebie.
Trent wszedł do salonu. Wszyscy zamarli, Archibald odłożył tosta
na talerzyk, Peter dopijał spokojnie herbatę, reszta odsunęła od
siebie filiżanki.
"Czy ktoś mógłby poprosić panie o zejście do salonu?" Tym razem
James Garner udał się na piętro i po chwili wszyscy z napięciem
wpatrywali się w Trenta.
Trent wyciągnął z plastikowej torby cholewy i zapytał:"Chciałbym
wiedzieć do kogo należą."
Cisza aż dzwoniła w uszach. Zgromadzeni patrzyli po sobie ale nikt
się nie odezwał. W tym momencie do salonu wsunęła się
bezszelestnie kucharka żeby sprawdzić czy goście czegoś nie
potrzebują.
Popatrzyła z sympatią na Tropika a potem z bezbrzeżnym
zdziwieniem zapytała." A gdzież to pan inspektor znalazł moje
gumowce? Od dwóch tygodni ich szukałam ."
"Pani gumowce?! – Trenta zamurowało

"Ano moje, ino co one takie upaćkane, ja je zawsze myję, coby
błocka nie wnosić."
Trent popatrzył na solidnej postury kobietę i na jej stopy.
No tak 42 jak nic.
Hm, na tych gumowcach znaleźliśmy resztki pokrzyw.
Wszyscy ze zgrozą patrzyli na pobladłą kobietę." Ale.. ale ja, ja
przecież nie widziałam ich od dwóch tygodni" drżącym głosem i ze
łzami w oczach jąkając się wydusiła z siebie kucharka.
"Taaak. Niestety znalazła się pani w gronie podejrzanych, proszę
usiąść."
Roztrzęsiona, przysiadłą na fotelu przy drzwiach, z dala od reszty
towarzystwa.
"Proszę mi powiedzieć co pani dzisiaj robiła i proszę się tak nie
denerwować to jest zwykłe, rutynowe przesłuchanie, nikt pani o
nic nie oskarża."
Tropik podszedł do kucharki i usiadł naprzeciwko patrząc na nią
swoimi mądrymi ślepiami.
Jaki to miły psiak pomyślała i powoli uspokajała się.
No więc -zaczęła – po śniadaniu, siadłam z dziewczyną, która,
Panie świeć nad jej duszą, przyszłą zamiast Jenny, która
zachorowała i powiedziałam jej co i jak ma robić. Potem pan
Inspektor się zjawił, to nie zdążyłam spytać czy przygotowywać
lunch czy nie. Susan poszła sprzątać pokoje a ja za porządki w
kuchni. No i nagle przyszło mi do głowy, że Pan Inspektor to
padnie tu ze zmęczenia a nawet kawy nie dostał. To
przygotowałam i zrobiłyśmy kilka kanapek, właściwie Susan,
trzeba przyznać, że robiła doskonałe. A potem jeszcze
przypomniałam sobie o Psinie, że pewnie coś by też przekąsiła i
nałożyłam trochę cielęcej potrawki, którą gotowałam dla mnie i
Susan. Susan wzięła jeszcze jeden talerzyk. Powiedziała, że
zawsze ma ze sobą jogurt, żeby coś między posiłkami przełknąć i
że słyszała, że podobno Pana pies lubi jogurty. Ale on wcale go nie
zjadł, Susan było chyba przykro. No i potem wyszła na papierosa a
ja zaczęłam wyrabiać ciasto na bułeczki, bo Lord Winter lubi
domowe pieczywo."

"I nigdzie Pani nie wychodziła?" - Nie, Pani Mirella może
zaświadczyć, poprosiła o herbatę ziołową do pokoju.
Trent popatrzył na Mirellę.
Tak, to prawda, pokojówka nie przychodziła na dzwonek, więc
zeszłam do kuchni. Kucharka miała ręce po łokcie w cieście i
speszona tłumaczyła, że pozwoliła Susan wyjść na papierosa.
Ale jak już wyrobiłam ciasto a Susan nie wracała to wyszłam
kuchennymi drzwiami i zaczęłam ją wołać ale się nie odzywała i
nigdzie jej nie widziałam. Ki diabeł pomyślałam i zatelefonowałam
do Jenny ale nie odpowiadała.No a potem to Pan już ją znalazł."
Tropik sapnął, że niby kto ją znalazł?
"Dziękuję pani, może pani wrócić do obowiązków.
"A teraz proszę mi powiedzieć, kto z Państwa nosi rozmiar 41 lub
42." Te rozmiary mieli Peter Gordon,Sir John Talbot i James
Garner.
Chciałbym też wiedzieć, kto z Państwa był na urodzinach Lady
Winter w Australii.
Tym razem odezwał się Lord Winter: "Byliśmy wszyscy, oprócz
pana Petera Gordona, zawsze obchodziliśmy urodziny żony w tym
towarzystwie ale zazwyczaj bywało tu dużo więcej gości."
"Pozwoli Pan, Lordzie, że ponownie zajmę Pana gabinet."
Trent wszedł do gabinetu i zamknął za sobą drzwi. " Tropik, coś mi
tu nie gra. Spróbuj znaleźć tego, kto nosił te cholewy." Tropik ze
zmarszczonym czołem obwąchiwał gumowce. Wyszli z gabinetu.
Tropik, szukaj, szepnął do psa. Tropik z nosem przy ziemi powoli
zbliżał się do zebranych.
Nie ominął nikogo i nie zatrzymał się przy nikim, szedł w kierunku
kuchni, szczeknął przy kucharce (co było całkiem zrozumiałe) i
podszedł do wąskich drzwi w kącie kuchni.
Co się tam znajduje? Zapytał Trent.
To pokój naszych pokojówek .
W tym momencie zadzwonił telefon Trenta.

"Macie wszystkie analizy? Odciski butów przy altanie i pokrzywach
też? Dawajcie tu szybko.
I pośpieszcie się bo nie mam ochoty na trzeciego trupa!!!!


Tropik powęszył chwilę przy drzwiach od pomieszczenia dla
pokojówek, po czym wykonał nagły zwrot i wrócił do salonu, idąc
jak po sznurku w stronę Petera Gordona. Dla porządku obwąchał
raz jeszcze jego stopy, po czym szczeknął krótko i usiadł.
"Czego on chce ode mnie??!!" krzyknął Gordon - "Przecież
poszedł do kuchni, głupi pies!!!"
Trop warknął z cicha. "Tylko sobie nie głupi, dobra?? Jakbyś miał
jedną dziesiątą mojej inteligencji, matole, to byś chociaż skarpetki
zmienił, żeby gumą nie śmierdziały.."
Trent podszedł do Gordona. "Spokojnie, wszystko się wyjaśni.
Czemu się pan tak denerwuje?"
"Może dlatego, że chyba znał Susan wcześniej..." odezwała się
złośliwie Pandora. Peter Gordon rzucił w jej stronę mordercze
spojrzenie, które nie uszło uwagi inspektora. "Muggs, zaprowadź
pana Gordona do gabinetu lorda i zostań tam z nim, a panią
Pandorę proszę o złożenie wyjaśnień. Pozostałych państwa proszę
o udanie się do swoich pokoi i pozostanie do mojej dyspozycji. "
Gdy wszyscy wyszli, Trent zapytał Pandorę. skąd wie o znajomości
Petera Gordona z Susan.
"Byłam na wernisażu wystawy w jednej z galerii. Obok była
malutka kafejka, do której wstąpiłam czekając na taksówkę, gdyż
padał ulewny deszcz. Stanęłam przy wejściu, żeby widzieć
taksówkę i w lustrze zobaczyłam Petera siedzącego z Susan przy
stoliku w rogu. Trzymali się za ręce i coś do siebie szeptali. To
wszystko, zaraz przyjechała taksówka. Byłam zaskoczona, gdy
zobaczyłam ją pomagającą w kuchni na przyjęciu urodzinowym,
ale nie miałam okazji, żeby zapytać o to Petera na osobności,
zamieszanie było zbyt duże."
"Kiedy widziała ich pani w kawiarni?" zapytał Trent.

"Jakiś tydzień temu. Pomyślałam, że to jakaś przelotna znajomość,
wiedziałam, że smali cholewki do Mirelli. "
"Ciekawe...." mruknął Trent. "Po co więc sprowadził tu Susan?"
"Nie mam pojęcia. Peter to playboy, lubi kobiety. Ostrzegałam
przed nim Mirellę, ale tylko mnie wyśmiała."
"No cóż, dziękuję za interesujące zeznania. Wrócimy jeszcze do tej
rozmowy."
Inspektor nie powiedział Pandorze, że ma już wyniki przesłuchania
pokojówki Jenny Stubbs, którą zastępowała Susan. Okazało się, że
Jenny otrzymała okrągłą sumkę pieniędzy za udawanie chorej i
przysłanie Susan na zastępstwo. Pieniądze otrzymała od Petera
Gordona, który tłumaczył, że jego koleżanka dziennikarka pisze
reportaż z życia wyższych sfer i potrzebny jej materiał do
artykułu.
"No cóż, panie Gordon, czy złoży pan wyjaśnienia na temat
pańskiej znajomości z Susan?"
"Tak, oczywiście. Susan to moja znajoma z dawnych lat. Pracuje ,
pracowała, jako dziennikarka w jednym z kolorowych czasopism.
Dowiedziała się o przyjęciu i błagała mnie, żebym jej umożliwił
dostanie się do rezydencji i napisanie relacji z urodzin lady Winter.
Nie podobał mi się ten pomysł za bardzo, ale obiecała, że podzieli
się ze mną honorarium, a że mam ostatnio problemy finansowe,
więc się zgodziłem... Gdybym wiedział, jak to się skończy..." Peter
ukrył twarz w dłoniach.
"Skąd miał pan pieniądze dla Jenny Stubbs?"
"Od Susan. Bardzo jej zależało , aby się dostać do domu Winterów,
to miała być jej szansa zawodowa."
"Nie czuł się pan nielojalny wobec państwa Winterów, wobec
Mirelli??"
Gordon spuścił głowę. "Musiałem się zgodzić."
"Czyżby Susan pana szantażowała?"
Peter skinął głową z rezygnacją. "Swoimi sposobami dowiedziała
się o moim romansie z Pandorą... Gdyby to wyszło na jaw, nici z
małżeństwa z Mirellą i stanięcia na nogi, sam pan rozumie.."

Inspektor poczuł się nieco skołowany. "To pan nie miał romansu z
Susan tylko z Pandorą?? No, no, to zmienia postać rzeczy... Miał
pan motyw, żeby pozbyć się Susan. "
"Ale ja jej nie zabiłem!!! " krzyknął Gordon. "Owszem, byłem koło
szopy w tych cholernych kaloszach, ale tylko pokłóciliśmy się, jak
stamtąd odchodziłem, była żywa!"
"O co się kłóciliście?"
"Po śmierci lady Winter zrobiło mi się głupio wobec Mirelli i lorda
Wintera, chciałem, żeby ujawniła całą sprawę , ale tylko się
roześmiała i powiedziała, że morderstwo jest jeszcze lepsze i że
ma pewne dowody. Usłyszałem jakieś szelesty za szopą i uciekłem.
To wszystko."
"Czy nie wie pan, dlaczego chciała otruć mojego psa?"
"Nie mam pojęcia, chyba przyszła tu z innym planem niż mi
powiedziała..."
"I ja tak myślę..." powiedział Trent z zadumą.

Ponieważ zrobiło się późno, inspektor zapowiedział, że rano będzie
kontynuował przesłuchania i poprosił, aby wszyscy byli na
miejscu.
"Kłamią i kręcą, co piesku? " powiedział do Tropika w
samochodzie. Odpowiedzi nie było. Pies zmęczony trudami dnia
zasnął smacznie na tylnym siedzeniu, pochrapując z cicha...
Autor: Mika o wtorek, lipca 19, 2016