piątek, 30 grudnia 2022

Mea culpa


Kury Kochane! 

Zaniedbałam, zaniechałam, mea maxima culpa. Uszczypnęła mnie dzisiaj Dora i słusznie. Zrobiło mi się głupawo i smutnawo, bo przecież Wy nie odpuszczacie. To i ja nie mogę, tym bardziej. Niech ten post w tym szczególnym dniu, w przeddzień sylwestrowej nocy, w wigilię wigilii nowego roku w zasadzie, będzie nowym początkiem. Kończący się rok nie był fajny, wkroczmy zatem z nadzieją w kolejny. Niech szlag trafi/zadusi/sponiewiera wszystko to, co wywołuje w nas napady bezsilnej rozpaczy. We mnie wywołuje ją Putin, pisiory i ludzie dręczący zwierzęta. Znalazłoby się jeszcze parę elementów, ale one tak czy siak są pobocznym efektem działalności wyżej wymienionych.

Życzę Wam i sobie, abyśmy w kolejny  rok wkroczyli przynajmniej z nadzieją. Czyńmy dobro na tyle, na ile jest to w naszej mocy. Bądźmy zdrowi, łapmy piękne chwile i nie wybiegajmy za bardzo w przyszłość. Ona i tak zrobi, co zechce!

Dla ilustracji i rozweselenia "Czerwony Książę w drodze do Lepszego Świata" i amen, niech się spełni. Bawię się tym malowidłem, sprawia mi niesamowitą radochę. Co chwilę coś dokładam. Malowidło już skończone.

Dla porządku nadmieniam, że to akryl na desce, 40 x 18 cm.

Buziaki i ściski!



Nieoceniona nasza Ninka tak oto uzupełniła mój obrazek:

Jadąc na zebrze, książę stanął w nurcie rzeki.
Żółta zebra w niebieskiej wodzie pysk zanurza.
Zebra czarne ma paski, książę odzian w błękit,
na nogach ma ciżemki. W ręce wiotka róża,
a pod pachą trąba ogromna; czy w nią zadmie
gdzieś pod wieżą, w której królewna uwięziona?
Wstążki mu powiewają na szpiczastej czapce,
pawie wabią okami, co lśnią na ogonach
w barwie wody, którą pasiasty rumak pije.
Na twarzy księcia melancholii mgiełka lekka,
a zebra pewnie zaraz wyprostuje szyję
i ruszą dalej, bo podróż przed nimi daleka.
Co u jej kresu czeka? Szczęście czy porażka?
Wieniec zwycięzcy i królewny pięknej ręka,
czy pogardliwe gwizdy i tłumu igraszka?
Książę o tym nie myśli, nie dla niego klęska.
Dla niego jest nagroda i laury zwycięstwa.

piątek, 4 listopada 2022

Dla Moniki

Jest nareszcie tablica z wierszem dla Moniki, który napisała dla Niej Ninka. Mimo różnych perturbacji udało się zrobić to na Wszystkich Świętych i prawie w przeddzień urodzin Moniki, które obchodziłaby 13 listopada... 

Nasza Bacha Kochana tak pięknie napisała poniżej, że co przeczytam, to ryczę. Jakbym słyszała Moniczkę...

Kurencje Kochane, Ninko najmilsza!

Bacha ściągnęła mnie mentalnie z mojej świetlistej, zielonej łąki i ... och... jaka niespodzianka! Jaki piękny wiersz!
Jak ja się cieszę, że o mnie pamiętacie!
Nie znikajcie, nawet jak Was niewiele na grzędach to nic to, bądźcie dla siebie!
Wasza Mika
Do Bachy: nie szukaj już trzeciej ofiary. Rozwiązanie masz przed oczami. Skup się i kończ!

Jesteśmy Moniczko, pamiętamy.



sobota, 1 października 2022

Babiego lata nitki zwiewne...

 
Przepiękne zdjęcie zrobiła i liryczny wiersz napisała Ninka Onisk. Ja mogę tylko zarumienić się z zakłopotaniem, bo wyręczyła mnie z przytupem, i to jakim!
Ale ja się poprawię.
 
fot. Nina Onisk

 
***

Jesień wyznaje modne trendy:
styl shabby chic i vintage;
wyblakła, trochę postrzępiona,
krucha jak stare listy.

Jej blade złoto, zgniłą zieleń,
traw płowość, brąz gałęzi,
cierpliwie i uważnie zbieram,
na zawsze chcę uwięzić.

Starannie je dopasowuję
w bukiecie rozwichrzonym,
w koronce porannego szronu,
w woalu mgieł wieczornych.

Jeszcze ostatnie daję kwiaty -
- żółtawe, rdzawe, złote,
babiego lata nitki zwiewne
we wstążkę cienką plotę.

Jesienny bukiet nostalgiczny,
w nim skrawki wspomnień letnich.
Westchnienie lata w chłodzie zimy.
Ogrzewa czas bezkwietny.


Napisałam ten wiersz kilka lat temu i kiedy przeczytałam post Agniechy
od razu mi się przypomniał. Post nosił tytuł „Jesienny bukiet” i taki sam
tytuł mógłby mieć ten wiersz.
W komentarzach rozmawiałyśmy nie tylko o bukiecie, ale i o tym, czy
jesień jest melancholijna, czy nie i dlaczego. Proponuję zabawę, tu, w
Kurniku. Czy lubicie jesień? Piszcie, w dowolnej formie: komentarza, jakiejś
małej formy literackiej - wierszyka, fraszki, prozy poetyckiej, jesiennych
wspomnień i co tam jeszcze wymyślicie. Możecie przysłać zdjęcie jesieni
albo własnej jesiennej pracy. Można smutno, można śmiesznie, jak wam w
duszy zagra.
Wiersz to mój wkład w dyskusję, można polemizować.

To mówiłam ja, Ninka. 

 

***

Z racji posiadanej w Kurniku władzy, ja (Hana) zacznę. Jesień otóż bardziej lubię, niż nie lubię. Nie napawa mnie smutkiem, ani inną melancholią. Lubię ją w początkowej fazie - jak teraz, gdy świat wokół jest zachwycająco piękny i kolorowy, temperatura na zewnątrz ma ludzką twarz, a stragany na rynku uginają się od owoców. Nie lubię jesieni listopadowej, błotnistej, ponurej i mglistej. Jednak i ten czas ma swoje zalety. Ogród śpi, bez wyrzutów sumienia można zalegać w pościeli/pod kocykiem/przed telewizorem/nad książką, co kto lubi. O ile oczywiście może sobie na to pozwolić. Ja już mogę. Zaraz po listopadzie zaczynam czekać na bociany. I to się sprawdza - myk-myk Gwiazdka, Sylwester i zaraz potem już są.

Tym niemniej wczesna jesień to więcej pracy na gumienku. Dosadzanie, przesadzanie i takie tam. Właśnie zlikwidowałam dwie grządki w skrzyniach, bo ten system nie sprawdził się u mnie.

Całkiem na początku było tak:

Po roku:


Dzisiaj, dopóki nie wygonił mnie deszcz (krótkotrwały, niestety):



Patrzcie, ile mam miejsca na nowe rośliny! W liściopadzie będę sobie planować co tam posadzę.

Jesień Nietutejszej:



Są i wspomniane w komentarzach łapacze światła Marii:

Im jestem starsza, tym bardziej wrażliwa na światło, jego brak odczuwam dość dotkliwie, a przejawia się to obniżeniem nastroju. Najprawdopodobniej dlatego nauczyłam się łapać najmniejsze nawet okruchy ciekawego światła, wzrokiem mym, a następnie rejestruję te świetlne refleksy na fotografiach :)

Łapaczami światła nazywam przedmioty które w ciekawy sposób reagują na światło. Przedmioty takie od dawna wieszam sobie na moim oknie na wschód. Niedawno moje półeczki wiszące naprzeciwko okna także przysposobiłam do łapania światła. Miałam kilka luster z odzysku i dobromirową metodą przymocowałam je pomiędzy półkami ;). Na nich ustawiłam moje prace z agatów i muszli, czyli łapacze światła. 
A największym łapaczem światła jest kot Myk.
Łapanie światła to nauka uważnego patrzenia.
Dla mnie to kop energetyczny, bardzo często zaczynam dzień od robienia zdjęć :).
Łóżko mam tak ustawione, że po jednej jego stronie mam okno, a po drugiej półeczki i jak otwieram oczęta swe i widzę, że łapacze mnie interesująco wabią, to wyskakuję z łóżka i chwytam za aparat fotograficzny, w ciągu dnia też robię zdjęcia łapacom.
Na jesiennej grafice jestem ja i mój rozświetlacz listopadowych mroków :).







 

A takie grzyby, wręcz grzybska, znalazła córka Margaret w centrum miasta Leida (Leiden) w Holandii:







poniedziałek, 12 września 2022

Gadu, gadu, a kilometry lecą...

Dopiero co umierałyśmy z gorąca, a tu myk! I połowa września za pasem. Możecie mi urwać ueb, ale jestem zadowolona. Nie z tego, że czas gna jak oszalały, ale z tego, że mogę normalnie funkcjonować, wyjść z domu, wsiąść na rower i nie zdychać z gorąca. Wiem, wiem, za chwilę będę piszczeć, że zimno, ciemno i do domu daleko, ale wolę zmarznąć, niż się gotować.

Czuję się w obowiązku rozliczyć się z Wami z kaski zebranej na tablicę dla Moniki. Zrobię to natychmiast (mailowo), jak tylko tablica będzie zamontowana. Bacha użera się, niestety, z niesłownym fachowcem, a że krąży (Bacha, nie fachowiec) między Krakowem a Szwecją, jest jak jest. Tak że proszę o jeszcze kapkę cierpliwości.  

Czytam o wilczym horrorze u Izydora i jest mi podwójnie przykro - ze względu na owieczki Izydora i ze względu na wilki. Tylko patrzeć jak zacznie się bezmyślny wilczy pogrom, bez względu na miejsce, czas, warunki i całą resztę. Pójdzie po całości, obym się myliła. Nie zrozum mnie źle, Izydorze, żal mi wszystkich zainteresowanych.

Oraz nie mam zdjęć gumienka, bo z powodu suszy jest niewyględne. Wystarczy, że patrzę codziennie na ten obraz nędzy i rozpaczy. Pociechą są wiewiórki ogałacające orzech, który jakimś cudem ciągle daje radę i owoce.

I tak to. Poza tym żyję spokojnie dniem dzisiejszym, będzie, co ma być...





środa, 10 sierpnia 2022

Trudna sprawa zmierza do rozwiązania

Bacha pracowicie złożyła wszystkie fragmenty kryminału i przysłała mi gotowca. Zapisała go jednak w jakimś dziwnym programie, którego mój komputer nie czyta. Teraz  rozumiem, dlaczego poprzedni tekst został zmultiplikowany, to znaczy wiem, że tak się stało, ale nie wiem dlaczego. Teraz też próbował i wyszło mu 64 strony zamiast 24. Trochę się nagimnastykowałam i dałam radę. Wydaje mi się, że teraz jest wszystko po kolei, aczkolwiek głowy nie dam.

Bacha, jesteś niesamowita, a nie ujawniałaś się ze swoim pisarskim talentem! Może (po zakończeniu) ktoś (na ochotnika oczywiście:) zredaguje całość?

Mika w Patagonii zaciera rączki!

PS. Mamy kaskę na tablicę i drugie tyle mamy w Skarpecie, jakby co. Jeśli ktoś chciałby szczegółów, proszę o mail na 3babyzwozu@gmail.com

Jestem do usług.


TRUDNA SPRAWA INSPEKTORA TRENTA
Inspektor Trent siedział zamyślony przy biurku. Przed nim leżała
kartka z kilkoma nazwiskami, opatrzona znakami zapytania i
wykrzyknikami. Wiły się po niej pokrętne linie łączące nazwiska ze
sobą w różnych konfiguracjach. W popielniczce dopalał się
papieros, odłożony i zapomniany przez inspektora. Trent
westchnął głęboko, zdmuchując popiół z popielniczki na papier.
"Psiakrew!" warknął ze złością, strzepując popiół z notatek. Na
takie dictum podniósł głowę leżący pod biurkiem pies Trenta,
Tropik. Tropik był pięknym przedstawicielem rasy gończy polski,
psem obdarzonym bardzo wrażliwym węchem i znakomicie
tropiącym, zgodnie ze swoim imieniem. Trent przywiózł go z
Polski, gdzie często bywał u swoich przyjaciół w górach. Tropik
zasłużył się bardzo przy śledztwie w sprawie seryjnego mordercy,
który został ujęty dzięki niezwykłym umiejętnościom węchowym
psa. Od tej pory Tropik stał się pełnoprawnym pracownikiem
policji ( w skrócie PPP) na etacie.
"Przepraszam cię , stary, nie denerwuj się." powiedział
uspokajająco Trent do Tropika. "nie wiem, jak ugryźć tę sprawę..."
A sprawa była skomplikowana. Kilka dni temu znaleziono ciało
lady Winter w ogrodzie jej posiadłości pod Londynem. Lady Winter
była żoną lorda Wintera, członka Izby Lordów. Sprawa musiała
więc być prowadzona w sposób niezwykle delikatny a
jednocześnie zdecydowany, co łatwe nie było, a naciski z góry
szły, oj szły!!! Lady Winter została otruta mało znaną trucizną,
pochodzącą z Australii, używaną przez Aborygenów.
Zbrodnia miała miejsce w sobotę, podczas spotkania rodziny i
przyjaciół. W posiadłości przebywali wówczas lord Winter, mąż
ofiary, Archibald Winter, syn lorda Wintera z pierwszego
małżeństwa, Mirella, córka Winterów, sir John Talbot, przyjaciel
lorda, Peter Gordon, zaprzyjaźniony z młodymi Winterami oraz
Pandora i James Garnerowie, czyli siostra lady Winter z mężem.
Inspektor Trent westchnął głęboko, przypominając sobie
przesłuchania, przeprowadzone na miejscu zbrodni. Odniósł wtedy
wrażenie, że nikt nie mówi mu prawdy, albo całej prawdy...

Witam, inspektorze" powiedział uprzejmie lord Thomas Winter.
"Słyszałem wiele o pana dokonaniach, mam nadzieję, że odnajdzie
pan zabójcę mojej żony..." tu głos mu lekko zadrżał, choć lord był
wyjątkowo opanowanym człowiekiem.
"Zrobię co w mojej mocy. Prosiłbym pana o dokładny opis
wydarzeń dzisiejszego dnia." odrzekł Trent. Rozmawiali w
gabinecie lorda, przy wielkim, zabytkowym mahoniowym biurku.
"Jak pan wie, mieliśmy dzisiaj małą uroczystość rodzinną,"
rozpoczął lord, " urodziny mojej żony. Spotkaliśmy się w małym
gronie, żona ostatnio nie czuła się zbyt dobrze i nie chciała dużego
przyjęcia. O piątej zasiedliśmy do obiadu w ogrodzie. Atmosfera
była bardzo miła, opowiadaliśmy różne dykteryjki, wspominaliśmy
poprzednie urodziny żony, które odbyły się podczas naszej
podróży do Australii na dwudziestolecie naszego ślubu. Gdy
podano deser i kawę, żona powiedziała, że trochę jest zmęczona z
powodu upału i że pójdzie na chwilę odpocząć w swoim ulubionym
zakątku ogrodu, w różanej altanie. Pandora, jej siostra,
zaproponowała, że pójdzie z nią, ale Helen powiedziała, żebyśmy
sobie nie przeszkadzali i że za chwilę do nas wróci. Gdy nie było
jej pół godziny, poszedłem zobaczyć, jak się czuje. Siedziała w
altanie na ławce..." tu lord przerwał i głos mu się załamał.
"Wyglądała, jakby się zdrzemnęła... Ale gdy podszedłem bliżej i
zobaczyłem jej sine usta i ciemnoczerwone plamy na szyi,
wiedziałem, że została otruta..."
"Skąd pan wiedział?? Przecież to mogło być jakieś uczulenie,
alergia..." zapytał inspektor.
"Podczas naszego pobytu w Australii gościliśmy u naszego
znajomego, Gordona Fletchera. Gordon zawsze interesował się
różnymi truciznami, jest toksykologiem. Opowiadał nam o
tajemniczej truciźnie, używanej przez Aborygenów, która daje
dokładnie takie objawy, jakie zobaczyłem u mojej żony."
"Co zrobił pan potem?"
"Dotknąłem jej szyi i ręki, żeby sprawdzić puls i zacząłem wołać o
pomoc. Wtedy wszyscy przybiegli i zrobiło się ogromne
zamieszanie, Pandora i Mirella zaczęły płakać, Archie i mąż
Pandory próbowali je uspokajać, ja nie byłem w stanie nic zrobić,
stałem jak skamieniały. Jedyny przytomny John Talbot zawiadomił

policję i pogotowie. Przyjechali bardzo szybko i dopiero wtedy
zapanował jakiś spokój..."
"To, czy rzeczywiście była to trucizna, będziemy mogli potwierdzić
dopiero po wszystkich badaniach, co nieco potrwa." powiedział
Trent, nieco zaskoczony diagnozą lorda. który w ogóle nie
dopuszczał innej przyczyny śmierci żony. " A dlaczego ktoś
miałby otruć pana żonę? Miała jakichś wrogów, grożono jej?"
"Nie, była dobrą, kochaną osobą, wszyscy ją lubili. Nic mi nie
wiadomo, żeby ktoś jej groził. Chociaż..." tu lord zamyślił się na
chwilę. "Jakiś miesiąc temu dostała list. który ją zdenerwował."
"Co w nim było?"
"Nie wiem, wrzuciła go do kominka. Gdy zapytałem, odpowiedziała,
że to nic ważnego, list od znajomej, która chciała pożyczyć od niej
pieniądze. Ale widziałem, że wyprowadziło ją to z równowagi. "
"No cóż , dziękuję panu na razie. Chciałbym teraz porozmawiać z
panem Archibaldem, jeśli to możliwe."
"Oczywiście, zaraz panu go tu przyślę."

CZĘŚĆ 2 , napisana przez Bachę.
Do pokoju wszedł przystojny, lekko szpakowaty mężczyzna, ok. 35
lat. Dość wysoki, wysportowana sylwetka i gdyby nie oczy
niesamowicie podobny do Lorda Wintera. Przy ciemnobrązowych
włosach miał niebieskie oczy ale to nie był zimny kolor, twarz
Archibalda Wintera sprawiała sympatyczne, można by powiedzieć,
takie ciepłe wrażenie. Oho, pomyślał Trent, pewnie w tych ślepiach
ciągle topi się jakaś dziewczyna.
Witam Pana, powiedział do Trenta, podając mu rękę, zapewne chce
mi pan postawić kilka pytań ale nie sądzę żebym mógł dodać coś
do tego co powiedział już mój ojciec.
Wdzięczny jednak będę, jeżeli Pan opowie mi swoją wersję
przyjęcia urodzinowego żony lorda Wintera.
No cóż, kolacja przebiegała w bardzo miłej atmosferze, menu było
wspaniałe, Ann, kucharka, wspięła, się chyba na wyżyny swoich
możliwości, ale tym nie będę Pana zanudzał inspektorze. Kiedy
Jody serwowała kawę i deser, lady Winter przeprosiła na chwilę

gości i wyszła na chwilę do swojej altany, zaczerpnąć świeżego
powietrza. Wszyscy byli trochę zaniepokojeni ale nie chciała
towarzystwa. Resztę już pan zna.
Taaak, powiedział Trent, pan pozwoli lordzie Winter, że zapytam
jakie były stosunki pana z żoną pana ojca. Zajęła w jakimś sensie
miejsce pana Matki, pierwszej lady Winter.
Czy nie są to zbyt osobiste pytania, Lord Archibald lekko
zmarszczył czoło.
Proszę tego tak nie traktować, nie prowadzę rozmów towarzyskich,
ja przesłuchuję.
L Archibald patrzył przez wysokie okno. Lady Winter była bardzo
ciepłą, serdeczną osobą. Po tym jak matka opuściła nas ojciec
długo był sam. Kiedy poznał ś.p. Lady Winter bardzo zależało mu
żebym ją zaakceptował. Na początku było mi trudno ale z czasem
bardzo ją polubiłem. Ona nie starała się zastąpić mi matki, myśmy
się po prostu zaprzyjaźnili. To nie była kobieta, której wszędzie
było pełno ale jej nieobecność w domu była od razu wyczuwalna,
od razu robiło się pusto. Kiedy wyprowadziłem się do Oxfordu
bardzo często rozmawialiśmy ze sobą. Potem coraz rzadziej ale
nasze stosunki pozostały serdeczne i bliskie. Nie wiem jak mój
ojciec zniesie jej nieobecność.
A pan?
Nie wiem.
W głosie Archibalda wyczuwało się smutek.
A czy zna pan lordzie Winter kogoś kto darzyłby niechęcią lady
Winter?
Nie znam i nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić inspektorze
ale uważam, że nie ma ludzi, których wszyscy darzą sympatią.
Sądzę, że siostra lady Winter mogłaby coś bliższego na ten temat
powiedzieć.
Dlaczego Pan tak uważa- zapytał Trent
Z tego co wiem, były bardzo blisko ze sobą związane zanim lady
Helen wyszła za mąż za mojego ojca.
W tym momencie PPP wstał, popatrzył na lorda Archibalda i
podszedł do okna. Tropik wracaj-powiedział Trent.

Jakie dziwne oczy ma ten pies, jakby przenikały na wskroś, co to
za rasa? zapytał lord Archibald - w jego głosie Trent wyczuł ledwo
zauważalne zmieszanie. Ale Tropik dał mu sygnał : daj spokój,
niczego się więcej nie dowiesz.
Dziękuję lordzie Archibald, to na razie wszystko i prosiłbym nie
opuszczać posiadłości.
Czy byłby pan uprzejmy i poprosił do mnie lady Mirellę?
Oczywiście inspektorze, czy przejażdżki konne w obrębie
posiadłości są dozwolone - zapytał lord Archibald
Tak - krótko rzucił inspektor Trent.
Tropik patrzył cały czas przez przez okno. Co mi chcesz
powiedzieć piesku? Tropik odwrócił się do niego ze wzrokiem
mówiącym: nie łapiesz co ci mówię? Kurcze nie łapię, westchnął
Trent. Tropik wrócił na miejsce koło fotela i zwinął się w rogala.
Rozległo się pukanie do drzwi. Do pokoju weszła młoda kobieta z
dwiema tacami. Lord Winter przeprasza, że nikt o tym wcześniej
nie pomyślał, na pewno chętnie napije się pan inspektor kawy, jest
też herbata, dołożyłam też kilka kanapek. Lady Mirella przebiera się
w swoim apartamencie i zejdzie za dwadzieścia minut.
Bardzo dziękuję......?
Susan, dzisiaj pomagam w kuchni. A to dla pana pupila. Susan
postawiła przed Tropikiem wspaniałą cielęcinę z jarzynami i jogurt.
Trent zaniemówił. Skąd pani wie,że Trop lubi jogurt? Wiem,
przecież to PPP, a o jego zwyczajach pisał jakiś dziennikarz.
Uśmiechnęła się i zniknęła.
Trent nie zapamiętał nawet jej wyglądu, tylko głos. Ach, drobiazg,
przecież i tak ją będę przesłuchiwał. Popatrzył na Tropika
pochłaniającego jedzenie i nagle uświadomił sobie, że nikt nigdy
nie pisał o jego ulubionych potrawach.
Na razie muszę podreperować siły pomyślał i zabrał się za kanapki,
rozpływały się w ustach.

CZĘŚĆ 3 napisana przez Mikę.

Jednak odłożył kanapkę, gdy spojrzał znów na psa. Tropik zjadł
starannie mięso i jarzyny, natomiast jogurt tylko obwąchał i
odwrócił się do niego tyłem.
"Tropik, co jest, wszak to twój ulubiony jogurt?" zapytał Trent
Tropik rzucił mu spojrzenie pełne politowania, mówiące "Co ty, nie
wiesz, że mam najlepszy węch w Anglii? Weź do analizy."
Trent natychmiast zrozumiał o co chodzi. "Ktoś cię chce otruć???
Ciebie, piesku, funkcjonariusza na służbie??? O niedoczekanie! "
Wyjął z przepastnych kieszeni starej tweedowej marynarki
plastikowy pojemnik, do którego szybko przelał jogurt, zakręcił i
schował z powrotem. "Może byś moje kanapki obwąchał? I kawę,
co?" Egzamin wypadł OK, więc inspektor dokończył kanapkę.
Zadzwonił do sierżanta Muggsa, pilnującego wejścia. "Muggs,
zostaw kogoś na straży i przyjdź do mnie do salonu na chwilę"
polecił. Gdy sierżant wszedł, Trent szybko przekazał mu jogurt.
"Wyślij kogoś natychmiast z tym do laboratorium", szepnął. "Tak
jest , szefie. Co jest?" "Ktoś chce otruć PPP" powiedział inspektor
- "Tylko ciii, nikt nie może wiedzieć, że Tropik nie zjadł jogurtu!"
"Jasna sprawa." Muggs poklepał psa po grzbiecie. Bardzo go lubił
i cenił jego umiejętności. "Niezły jesteś chłopie, trzymaj się."
W tym momencie rozległo się pukanie i do salonu weszła córka
Winterów, Mirella. Na jej twarzy widać było ślady łez i była bardzo
smutna. Ubrana była w ciemną elegancką sukienkę. Mirella miała
około 20 lat i była ładną dziewczyną, choć nie była to jakaś wielka
piękność.
"Dzień dobry, inspektorze. Przepraszam, że pan czekał, musiałam
się przebrać. Oblałam się winem na przyjęciu..."
"Oczywiście, żaden problem. Skorzystaliśmy z Tropikiem z
poczęstunku, który nam przyniosła Susan."
"Jaka Susan??? - zdziwiła się Mirella - A, ta dziewczyna, co
pomagała dzisiaj w kuchni..."
"Jak to dzisiaj? To ona nie pracuje u państwa na stałe?"
"Nie, nie, pomagała dzisiaj z okazji przyjęcia, nasza pomoc
domowa się rozchorowała i przysłała ją w zastępstwie."
"Tak, rozumiem. Czy mogę prosić o nazwisko pomocy domowej?
Chciałbym z nią porozmawiać."

"Oczywiście, Jenny Stubbs, pracuje u nas od lat."
Mirella potwierdziła przebieg przyjęcia, zrelacjonowany wcześniej
przez lorda i Archibalda. Inspektor przeszedł do pytań o relacje
rodzinne.
"Jak układały się stosunki pani matki z Archibaldem? Bycie
macochą nie jest łatwe."
"O nie, on nigdy tak o niej myślał. Mama nie starała się zastąpić
mu matki, była raczej opiekunką, koleżanką... Była taka kochana i
dobra... - tu Mirella znów się rozpłakała . "Przepraszam, to
wszystko takie straszne..."
"Oczywiście, rozumiem. A jak układało się pani z Archibaldem?"
Twarz Mirelli trochę się rozpogodziła. "Och, Archie! Stara się być
dla mnie starszym bratem, opiekuje się mną, zabiera na różne
imprezy, jest bardzo zabawny i wesoły. Niestety ma jedną wadę, za
bardzo lubi karty... "
Inspektor nadstawił ucha. Nareszcie jakaś skaza na kimś z
Winterów! "Tak? A wygrywa czy przegrywa?" uśmiechnął się
lekko, zachęcając Mirellę do odpowiedzi.
"Niestety, częściej przegrywa. Kiedy był w Monte Carlo napisał
nawet list do mamy z prośbą o pieniądze..."
"Skąd pani wie? Czytała go pani?"
"Nie, nie, mama go spaliła w kominku. Ja jej go przyniosłam i
poznałam charakter pisma Archiego. Słyszałam potem, jak mama
mówiła tacie, że jakaś znajoma pisała do niej z prośbą o pieniądze,
nie chciała go pewnie martwić. Miałam ją nawet zapytać, czemu tak
powiedziała, ale zapomniałam, a potem już nie zdążyłam..." Usta
znów wygięły się jej w podkówkę. Tropik, wyczuwając sytuację
podszedł do niej i polizał ją po ręce.
"Jaki kochany piesek!" uśmiechnęła się przez łzy. "Piękny jest,
jaka to rasa?"
"Polski pies gończy, przywiozłem go od przyjaciół z Polski"
odpowiedział Trent. "Ma świetny węch."
"Inspektorze, czy jeszcze jestem potrzebna?" zapytała Mirella.
"Chciałabym się położyć..."

"Oczywiście, dziękuję, bardzo mi pani pomogła. Czy mógłbym
poprosić teraz pani ciotkę, Pandorę?"
"Tak, zaraz ją poproszę. Ciocia najwięcej panu opowie o mamie,
były bardzo zżyte i zawsze miały jakieś swoje tajemnice..."
Po wyjściu Mirelli Trent zwrócił się do Tropika. "No i co, stary?
Sprawa się rozwija a wątki się mnożą..." PPP zamachał
energicznie ogonem, co miało oznaczać: "Nie martw się, damy
radę. Twoja głowa i mój nos to potęga!"
Trent uśmiechnął się. Jego pies zawsze potrafił mu przywrócić
dobry nastrój.
cz.4
Tymczasem do pokoju weszła Pandora. Była bardzo elegancką i
zadbaną kobietą, chyba dobrze po czterdziestce, choć wyglądała
młodziej. Była ubrana w szafirową suknię, skromną, choć z
pewnością bardzo kosztowną, a na jej szyi połyskiwały piękne
perły, które raczej imitacją nie były. Tropik pociągnął nosem,
czując zapach wykwintnych francuskich perfum.
"Dzień dobry pani..." zaczął inspektor, ale przerwał mu dzwonek
jego telefonu. Przeprosił Pandorę i odebrał. "Tak, proszę... Tak,
rozumiem... Bardzo proszę przysłać mi to na piśmie, dobrze?"
"Przepraszam panią bardzo, zwrócił się do Pandory- ale muszę
zmienić kolejność przesłuchań, otrzymałem kilka nowych
informacji. Chciałbym teraz przesłuchać Susan, pomoc domową,
która pomagała podczas przyjęcia."
Nieco zdziwiona Pandora wyszła, ale wróciła po chwili dość
zmieszana.
"Inspektorze, ale jej nie ma..."
"Jak to nie ma??? Przecież kategorycznie zakazałem komukolwiek
opuszczać posiadłość!!" krzyknął zdenerwowany.
"Powiedziała kucharce, że musi iść zapalić do ogrodu i nie
wróciła..."
Inspektor wybiegł z pokoju, PPP pobiegł żwawo z nim. "Muggs,
natychmiast trzeba zarządzić przeszukanie ogrodu i posiadłości"
zwrócił się do stojącego przy wejściu sierżanta. "Szukamy pomocy
domowej, Susan. Miałem telefon z laboratorium, podała Tropikowi

zatruty jogurt. Trucizna pochodzenia roślinnego, prawdopodobnie
z roślin australijskich. Ja muszę znaleźć w kuchni jakiś przedmiot
z jej zapachem i idziemy z Tropikiem do ogrodu. "
Trent udał się do kuchni. Kucharka potwierdziła, że Susan wyszła
na papierosa jakieś pół godziny wcześniej. Tropik obwąchał
starannie ścierkę, którą Susan wycierała kieliszki i razem z
inspektorem wyszedł tylnym wyjściem do ogrodu.
"No piesku, pokaż, co potrafisz" szepnął Trent do ucha psa.
"Szukaj śladu, szukaj!"
Tropik podjął ślad. Szedł z nosem przy ziemi, momentami
przystając i łapiąc górny wiatr. Skierował się ku bardziej
zarośniętej części ogrodu, gdzie znajdował się drewniany budynek
gospodarczy. Za budynkiem rosły piękne, dorodne pokrzywy. Pies
pobiegł właśnie tam. Inspektor starał się dotrzymać mu kroku , ale
trochę się zadyszał. "Cholera, trzeba mniej palić, więcej biegać"
pomyślał.
Tymczasem Tropik szczekał już w zaroślach. Trent zobaczył Susan
, leżącą w gąszczu pokrzyw...
Susan leżała na wznak, koło jej prawej ręki leżał telefon
komórkowy , w palcach tkwił jeszcze niedopałek papierosa, lewa
ręka, dziwnie skręcona schowana była pod plecami. Otwarte oczy
wyrażały niebotyczne przerażenie. Włosy na lewej skroni były
zlepione krwią.
-Muggs, nie pozwól nikomu zbliżać się- powiedział Trent widząc
domowników, zwabionych szczekaniem Tropika, zmierzających w
ich stronę. - Mają zawrócić i tym razem żadnego wychodzenia na
teren posiadłości.
Wyciągnął telefon i połączył się z komendą: "Przyślijcie
natychmiast nieoznaczony wóz policyjny, fotografa, technika z
całym majdanem. Aha i bez syreny, no i karetkę, do posiadłości
lorda Wintera. Wjazd boczną bramą. Co się głupio pytasz ?? -
wrzasnął do słuchawki- No pewnie, że nowy trup!
Tropik wpatrywał się w jego buty i popiskiwał. " Mam ubrać
ochraniacze?" Wyciągnął z kieszeni woreczek plastikowy ze
specjalnymi samoprzylepnymi podkładkami.

Muggs w tym czasie odesłał wszystkich do głównego budynku i
zbliżał się do Trenta.
Ochraniacze!! krzyknął Trent. Muggs wiedział, że Tropik dał im
sygnał: patrzcie pod nogi gamonie.
Tropik tymczasem stał obok Susan z nosem zbliżonym do jej lewej
ręki .
Trent z Muggsem naciągnęli rękawiczki i czekali niecierpliwie na
przyjazd karetki.
Zjawili się w ciągu kilku minut. Muggs dał im znać, gdzie mają
podjechać.
"O essu, jęknął technik, mam włazić w te pokrzywy? Mogłeś mnie
uprzedzić – powiedział do Trenta, z którym znali się od lat.
"Delikatna panienka się znalazła – odwarknął mu Trent a Tropik
zasłonił oczy łapą, co oznaczało – pies by się uśmiał. Technik
wykonał wszystkie rutynowe zdjęcia i kiwnął na sanitariuszy, że
mogą zabrać ofiarę. W trakcie podnoszenia Susan jej lewa ręka
opadła w dół.
W zaciśniętej dłoni Susan trzymała nieduży plastikowy woreczek.
Tropik warknął.
Dajcie to do analizy, zawartość i odciski palców – powiedział
Trent. I sekcja natychmiast.
Sprawdzić też wszystkie połączenia telefoniczne z komórki Susan.
Przyjrzał się woreczkowi – w środku było opakowanie po jogurcie.
"Tropik, szukaj.!" Trop przez chwilę kręcił się w kółko, i biegał tam
i z powrotem.
"Dziwne - pomyślał Trent - tyle śladów w takim mało przyjemnym
miejscu? W końcu Trop podjął ślad, obrócił się do Trenta i krótko
szczeknął. Biegł lekkim truchtem, żeby mogli za nim nadążyć.
Ślad prowadził ścieżką, kilkanaście metrów od tych cholernych
pokrzyw, przez zarośla i mały zagajnik na tyłach stajni - Widać, nie
cały teren posiadłości jest tak zadbany jak przed głównym
wejściem – pomyślał Trent. Ale Tropik przebiegł wzdłuż stajennych
budynków i skręcił za nimi w prawo. Zadowolony z siebie czekał na
nich przed niedużym barakiem z uprzężą i siodłami. No i co dalej
Trop? Pies szedł z nosem przy ziemi, zatrzymał się na chwilę przy

podkowach chyba z czasów pradziadka lorda Wintera, zawrócił i
skręcił znowu w prawo i zatrzymał się przy niewielkich drzwiach z
boku głównego budynku. Trent nacisnął klamkę, drzwi były
zamknięte.
"Poczekaj Tropik, zostawimy tu Muggsa, a na razie wrócimy do
towarzystwa i obmyślimy co dalej zanim zaczniesz działać."
Popatrzył w mądre oczy Psiaka i podrapał za uszkami. Tropik
sapnął zadowolony.
TRUDNA SPRAWA INSPEKTORA TRENTA CZ. 5
Teraz część 5, napisana przez
Mikę.

Trent zgromadził wszystkich domowników i gości w wielkim
salonie.
"Jak zapewne państwo wiedzą, mamy jeszcze jedną zamordowaną
osobę, Susan, która pomagała w kuchni podczas przyjęcia."
Część zgromadzonych popatrzyła po sobie z niejakim zdziwieniem.
"Susan, jaka Susan??" zapytał lord Winter.
"Zastępczyni Jenny Stubbs, która ponoć się rozchorowała."
wyjaśnił uprzejmie Trent. "Mój współpracownik już do niej pojechał
, aby ją przesłuchać." Nie uszło jego uwagi lekkie zmieszanie
Archibalda, który nerwowo grzebał po kieszeniach, szukając
chusteczki, aby otrzeć pot z czoła.
"Chciałbym państwa poinformować, że Susan usiłowała otruć
mojego psa, Tropika (tu PPP zamachał raźno ogonem,
udowadniając, że nic mu nie jest). W podanym mu jogurcie
znaleźliśmy truciznę pochodzenia roślinnego, z roślin
australijskich."
Tu padło kilka okrzyków, a lord Winter powiedział: "Czy to ta sama
trucizna, którą otruto moją żonę???"
"Tego jeszcze nie wiemy. Ale jest to prawdopodobne. "
odpowiedział Trent.
"Chciałbym teraz poprosić o klucz od bocznych drzwi do stajni,
musimy sprawdzić to pomieszczenie."

Kucharka nagle poczerwieniała i wyjąkała nieśmiało: "Ale, ale, on
zginął... Już wczoraj go nie było... Panna Mirella chciała tam
schować buty do konnej jazdy i nie mogła go znaleźć."
"To prawda, powiedziała Mirella - nie było go w szafce z kluczami
ani w drzwiach."
"No cóż, włamiemy się więc. " zdecydował Trent . Wyjął telefon i
zadzwonił do sierżanta Muggsa. "Muggs, otwórzcie drzwi od
schowka przy stajni, zebrać wszystkie odciski palców i dokładnie
przeszukać, przyjdę tam zaraz z Tropem. Przyślij mi też jednego z
ludzi do pilnowania domu."
"A państwa proszę o nieopuszczanie domu, dopóki nie wrócę. "
zwrócił się do zebranych w salonie.
"Jak to, jesteśmy uwięzieni?!" oburzyła się Pandora.
"Nie, proszę pani. Jesteście państwo podejrzanymi." powiedział
spokojnie porucznik.
"To już bezczelność!" odezwał się milczący dotąd Peter Gordon,
przyjaciel młodych Winterów.
Trent przyjrzał mu się spokojnie. "Czemuż pan się tak denerwuje,
chyba zależy panu na wykryciu mordercy lady Winter i Susan? A
może morderców, wszak to nie musi być jedna i ta sama osoba..."
W tym momencie do salonu wkroczył przysłany przez Muggsa
posterunkowy Maddock. Porucznik zostawił go na straży, po czym
udali się wraz z Tropikiem w stronę stajni.
"Macie coś ciekawego?" zapytał Muggsa. "Mnóstwo odcisków
palców szefie i różne buty. To schowanko na buty do konnej jazdy i
do ogrodu."
"Tropik, szukaj śladu , szukaj." polecił Trent, choć sam nie wiedział
, czego pies ma szukać. Na szczęście on wiedział. Obwąchał
starannie wszystkie buty i zatrzymał się przy ubłoconych zielonych
kaloszach. "Czemu te?" zapytał Trent. Tropik wyszedł ze schowka i
zaczął szczekać w stronę pokrzyw. "A, ktoś był w nich w
pokrzywach? Skąd wiesz?" Tropik spojrzał na niego z
politowaniem i przewrócił jeden z kaloszy łapą. Do ubłoconej
podeszwy przylgnęła złamana pokrzywa...
"No dobra, przepraszam, wiem, że jesteś mistrzem..."

Pies jednak węszył dalej. W schowku była też szafka z półkami i
Tropik zainteresował się bardzo czymś za szafką. Gdy Muggs ją
odsunął, zobaczyli okruchy ususzonych listków. "Do analizy,
piorunem!!!" krzyknął Trent. Wziął kalosze do foliowego worka i
ruszył w stronę domu.
cz. 6
TRUDNA SPRAWA INSPEKTORA TRENTA część 6
Zapraszam na część 6, napisaną przez Bachę.
Trent zatrzymał się w hallu i popatrzył przez oszklone drzwi do
salonu. Zauważył, że kucharka podała herbatę i ciepłe tosty. Co by
się nie działo obowiązek obowiązkiem.
Większość, mimo przygnębiającej atmosfery, raczyła się
poczęstunkiem.
Właściwie to się nie dziwię – pomyślał Trent- od rana nic nie jedli,
ciekawe, komu jest niedobrze ze strachu. Dam im chwilę czasu. W
salonie nie było Mirelli i Pandory. Obecni nie odzywali się do
siebie.
Trent wszedł do salonu. Wszyscy zamarli, Archibald odłożył tosta
na talerzyk, Peter dopijał spokojnie herbatę, reszta odsunęła od
siebie filiżanki.
"Czy ktoś mógłby poprosić panie o zejście do salonu?" Tym razem
James Garner udał się na piętro i po chwili wszyscy z napięciem
wpatrywali się w Trenta.
Trent wyciągnął z plastikowej torby cholewy i zapytał:"Chciałbym
wiedzieć do kogo należą."
Cisza aż dzwoniła w uszach. Zgromadzeni patrzyli po sobie ale nikt
się nie odezwał. W tym momencie do salonu wsunęła się
bezszelestnie kucharka żeby sprawdzić czy goście czegoś nie
potrzebują.
Popatrzyła z sympatią na Tropika a potem z bezbrzeżnym
zdziwieniem zapytała." A gdzież to pan inspektor znalazł moje
gumowce? Od dwóch tygodni ich szukałam ."
"Pani gumowce?! – Trenta zamurowało

"Ano moje, ino co one takie upaćkane, ja je zawsze myję, coby
błocka nie wnosić."
Trent popatrzył na solidnej postury kobietę i na jej stopy.
No tak 42 jak nic.
Hm, na tych gumowcach znaleźliśmy resztki pokrzyw.
Wszyscy ze zgrozą patrzyli na pobladłą kobietę." Ale.. ale ja, ja
przecież nie widziałam ich od dwóch tygodni" drżącym głosem i ze
łzami w oczach jąkając się wydusiła z siebie kucharka.
"Taaak. Niestety znalazła się pani w gronie podejrzanych, proszę
usiąść."
Roztrzęsiona, przysiadłą na fotelu przy drzwiach, z dala od reszty
towarzystwa.
"Proszę mi powiedzieć co pani dzisiaj robiła i proszę się tak nie
denerwować to jest zwykłe, rutynowe przesłuchanie, nikt pani o
nic nie oskarża."
Tropik podszedł do kucharki i usiadł naprzeciwko patrząc na nią
swoimi mądrymi ślepiami.
Jaki to miły psiak pomyślała i powoli uspokajała się.
No więc -zaczęła – po śniadaniu, siadłam z dziewczyną, która,
Panie świeć nad jej duszą, przyszłą zamiast Jenny, która
zachorowała i powiedziałam jej co i jak ma robić. Potem pan
Inspektor się zjawił, to nie zdążyłam spytać czy przygotowywać
lunch czy nie. Susan poszła sprzątać pokoje a ja za porządki w
kuchni. No i nagle przyszło mi do głowy, że Pan Inspektor to
padnie tu ze zmęczenia a nawet kawy nie dostał. To
przygotowałam i zrobiłyśmy kilka kanapek, właściwie Susan,
trzeba przyznać, że robiła doskonałe. A potem jeszcze
przypomniałam sobie o Psinie, że pewnie coś by też przekąsiła i
nałożyłam trochę cielęcej potrawki, którą gotowałam dla mnie i
Susan. Susan wzięła jeszcze jeden talerzyk. Powiedziała, że
zawsze ma ze sobą jogurt, żeby coś między posiłkami przełknąć i
że słyszała, że podobno Pana pies lubi jogurty. Ale on wcale go nie
zjadł, Susan było chyba przykro. No i potem wyszła na papierosa a
ja zaczęłam wyrabiać ciasto na bułeczki, bo Lord Winter lubi
domowe pieczywo."

"I nigdzie Pani nie wychodziła?" - Nie, Pani Mirella może
zaświadczyć, poprosiła o herbatę ziołową do pokoju.
Trent popatrzył na Mirellę.
Tak, to prawda, pokojówka nie przychodziła na dzwonek, więc
zeszłam do kuchni. Kucharka miała ręce po łokcie w cieście i
speszona tłumaczyła, że pozwoliła Susan wyjść na papierosa.
Ale jak już wyrobiłam ciasto a Susan nie wracała to wyszłam
kuchennymi drzwiami i zaczęłam ją wołać ale się nie odzywała i
nigdzie jej nie widziałam. Ki diabeł pomyślałam i zatelefonowałam
do Jenny ale nie odpowiadała.No a potem to Pan już ją znalazł."
Tropik sapnął, że niby kto ją znalazł?
"Dziękuję pani, może pani wrócić do obowiązków.
"A teraz proszę mi powiedzieć, kto z Państwa nosi rozmiar 41 lub
42." Te rozmiary mieli Peter Gordon,Sir John Talbot i James
Garner.
Chciałbym też wiedzieć, kto z Państwa był na urodzinach Lady
Winter w Australii.
Tym razem odezwał się Lord Winter: "Byliśmy wszyscy, oprócz
pana Petera Gordona, zawsze obchodziliśmy urodziny żony w tym
towarzystwie ale zazwyczaj bywało tu dużo więcej gości."
"Pozwoli Pan, Lordzie, że ponownie zajmę Pana gabinet."
Trent wszedł do gabinetu i zamknął za sobą drzwi. " Tropik, coś mi
tu nie gra. Spróbuj znaleźć tego, kto nosił te cholewy." Tropik ze
zmarszczonym czołem obwąchiwał gumowce. Wyszli z gabinetu.
Tropik, szukaj, szepnął do psa. Tropik z nosem przy ziemi powoli
zbliżał się do zebranych.
Nie ominął nikogo i nie zatrzymał się przy nikim, szedł w kierunku
kuchni, szczeknął przy kucharce (co było całkiem zrozumiałe) i
podszedł do wąskich drzwi w kącie kuchni.
Co się tam znajduje? Zapytał Trent.
To pokój naszych pokojówek .
W tym momencie zadzwonił telefon Trenta.

"Macie wszystkie analizy? Odciski butów przy altanie i pokrzywach
też? Dawajcie tu szybko.
I pośpieszcie się bo nie mam ochoty na trzeciego trupa!!!!
"

Tropik powęszył chwilę przy drzwiach od pomieszczenia dla
pokojówek, po czym wykonał nagły zwrot i wrócił do salonu, idąc
jak po sznurku w stronę Petera Gordona. Dla porządku obwąchał
raz jeszcze jego stopy, po czym szczeknął krótko i usiadł.
"Czego on chce ode mnie??!!" krzyknął Gordon - "Przecież
poszedł do kuchni, głupi pies!!!"
Trop warknął z cicha. "Tylko sobie nie głupi, dobra?? Jakbyś miał
jedną dziesiątą mojej inteligencji, matole, to byś chociaż skarpetki
zmienił, żeby gumą nie śmierdziały.."
Trent podszedł do Gordona. "Spokojnie, wszystko się wyjaśni.
Czemu się pan tak denerwuje?"
"Może dlatego, że chyba znał Susan wcześniej..." odezwała się
złośliwie Pandora. Peter Gordon rzucił w jej stronę mordercze
spojrzenie, które nie uszło uwagi inspektora. "Muggs, zaprowadź
pana Gordona do gabinetu lorda i zostań tam z nim, a panią
Pandorę proszę o złożenie wyjaśnień. Pozostałych państwa proszę
o udanie się do swoich pokoi i pozostanie do mojej dyspozycji. "
Gdy wszyscy wyszli, Trent zapytał Pandorę. skąd wie o znajomości
Petera Gordona z Susan.
"Byłam na wernisażu wystawy w jednej z galerii. Obok była
malutka kafejka, do której wstąpiłam czekając na taksówkę, gdyż
padał ulewny deszcz. Stanęłam przy wejściu, żeby widzieć
taksówkę i w lustrze zobaczyłam Petera siedzącego z Susan przy
stoliku w rogu. Trzymali się za ręce i coś do siebie szeptali. To
wszystko, zaraz przyjechała taksówka. Byłam zaskoczona, gdy
zobaczyłam ją pomagającą w kuchni na przyjęciu urodzinowym,
ale nie miałam okazji, żeby zapytać o to Petera na osobności,
zamieszanie było zbyt duże."
"Kiedy widziała ich pani w kawiarni?" zapytał Trent

"Jakiś tydzień temu. Pomyślałam, że to jakaś przelotna znajomość,
wiedziałam, że smali cholewki do Mirelli. "
"Ciekawe...." mruknął Trent. "Po co więc sprowadził tu Susan?"
"Nie mam pojęcia. Peter to playboy, lubi kobiety. Ostrzegałam
przed nim Mirellę, ale tylko mnie wyśmiała."
"No cóż, dziękuję za interesujące zeznania. Wrócimy jeszcze do tej
rozmowy."
Inspektor nie powiedział Pandorze, że ma już wyniki przesłuchania
pokojówki Jenny Stubbs, którą zastępowała Susan. Okazało się, że
Jenny otrzymała okrągłą sumkę pieniędzy za udawanie chorej i
przysłanie Susan na zastępstwo. Pieniądze otrzymała od Petera
Gordona, który tłumaczył, że jego koleżanka dziennikarka pisze
reportaż z życia wyższych sfer i potrzebny jej materiał do
artykułu.
"No cóż, panie Gordon, czy złoży pan wyjaśnienia na temat
pańskiej znajomości z Susan?"
"Tak, oczywiście. Susan to moja znajoma z dawnych lat. Pracuje ,
pracowała, jako dziennikarka w jednym z kolorowych czasopism.
Dowiedziała się o przyjęciu i błagała mnie, żebym jej umożliwił
dostanie się do rezydencji i napisanie relacji z urodzin lady Winter.
Nie podobał mi się ten pomysł za bardzo, ale obiecała, że podzieli
się ze mną honorarium, a że mam ostatnio problemy finansowe,
więc się zgodziłem... Gdybym wiedział, jak to się skończy..." Peter
ukrył twarz w dłoniach.
"Skąd miał pan pieniądze dla Jenny Stubbs?"
"Od Susan. Bardzo jej zależało , aby się dostać do domu Winterów,
to miała być jej szansa zawodowa."
"Nie czuł się pan nielojalny wobec państwa Winterów, wobec
Mirelli??"
Gordon spuścił głowę. "Musiałem się zgodzić."
"Czyżby Susan pana szantażowała?"
Peter skinął głową z rezygnacją. "Swoimi sposobami dowiedziała
się o moim romansie z Pandorą... Gdyby to wyszło na jaw, nici z
małżeństwa z Mirellą i stanięcia na nogi, sam pan rozumie.."

Inspektor poczuł się nieco skołowany. "To pan nie miał romansu z
Susan tylko z Pandorą?? No, no, to zmienia postać rzeczy... Miał
pan motyw, żeby pozbyć się Susan. "
"Ale ja jej nie zabiłem!!! " krzyknął Gordon. "Owszem, byłem koło
szopy w tych cholernych kaloszach, ale tylko pokłóciliśmy się, jak
stamtąd odchodziłem, była żywa!"
"O co się kłóciliście?"
"Po śmierci lady Winter zrobiło mi się głupio wobec Mirelli i lorda
Wintera, chciałem, żeby ujawniła całą sprawę , ale tylko się
roześmiała i powiedziała, że morderstwo jest jeszcze lepsze i że
ma pewne dowody. Usłyszałem jakieś szelesty za szopą i uciekłem.
To wszystko."
"Czy nie wie pan, dlaczego chciała otruć mojego psa?"
"Nie mam pojęcia, chyba przyszła tu z innym planem niż mi
powiedziała..."
"I ja tak myślę..." powiedział Trent z zadumą.

Ponieważ zrobiło się późno, inspektor zapowiedział, że rano będzie
kontynuował przesłuchania i poprosił, aby wszyscy byli na
miejscu.
"Kłamią i kręcą, co piesku? " powiedział do Tropika w
samochodzie. Odpowiedzi nie było. Pies zmęczony trudami dnia
zasnął smacznie na tylnym siedzeniu, pochrapując z cicha...
Autor: Mika o wtorek, lipca 19, 2016
" Inspektor Trent nie mógł zasnąć. Zaczął rozpisywać na kartce
rezultaty przesłuchań:

Lord Winter ? może się przyłożył do śmierci ukochanej żony
Mirella Winter - wydaje się załamana śmiercią Mamy
Archibald Winter - dlaczego pożyczał pieniądze od Lady Winter,
czemu się na to godziła? może ją szantażował?
Pandora Garner - siostra nieboszczki, przerwane przesłuchanie

James Garner - mąż siostry
Peter Gordon - niepoprawny flirciarz, chce się ożenić z Mirellą
sir John Talbot - przyjaciel Lorda, jeszcze nie przesłuchany
Kucharka
Susan - chciała otruć PPP, kto jej dostarczył truciznę? Skąd
wiedziała o jogurcie?
Jenny - przekupiona pokojówka
Kto przywiózł truciznę z Australii? Może rozwiązanie tkwi w odp
c.d.
Nic już dzisiaj ni wymyślę. Trent, był równie zmęczony jak jego psi
detektyw. Teraz już tylko marzył o położeniu się do łóżka, odłożył
kartkę i postanowił wyspać się porządnie, przecież jutro będzie
miał mnóstwo spraw do zrobienia.
Oby tylko udało się wyciągnąć coś z Pandory, z tą myślą zapadł w
głęboki sen.
Jednak nie spał dobrze. Męczyły go koszmary: Pandora z puszką
dziwnych, wysuszonych liści, które rozsypywała dookoła z
demonicznym śmiechem, Peter w wielkich kaloszach niezdarnie
goniący Susan a do tego Tropik próbujący coś pokazać, a Trent za
nic nie mógł zrozumieć co.
Rano zbudził go czyjś wilgotny jęzor na policzku. O rany Trop,
naprawdę już pora wstawać? Kiepsko spałem. No dobrze najpierw
mała przechadzka, potem śniadanie i znowu do tej takiej niby
idyllicznej posiadłości.
Po przyjeździe do Winterów, Trent poprosił najpierw o rozmowę
lorda. Chyba też fatalnie spał, wyglądał dużo gorzej niż wczoraj,
Lordzie Winter, otrzymałem potwierdzenie z laboratorium, że
pańska żona została została otruta tą trucizną z Australii, tak jak
pan podejrzewał. Interesuje mnie skąd się wzięła w pańskiej
posiadłości, kto mógł ją przywieźć. Z Australii mogła być
przywieziona tylko w jednym celu. Wspomniał pan, że żona
ostatnio nie czuła się najlepiej. Znając działanie trucizny orientuje
się pan, że mikroskopijne

ilości mogą wywoływać objawy ogólnego osłabienia i powoli
zabijać.
Wszyscy wypowiadają się o pańskiej żonie jako miłej, dobrej,
kochanej osobie.
Kto w takim razie i dlaczego życzył jej śmierci? Czy pan się
domyśla, czy jest może coś w przeszłości żony o czym nie chce
pan mówić?
Lord Winter siedział z pochyloną głową i słuchał Trenta. Gdy ten
skończył podniósł głowę i popatrzył
na inspektora oczami pełnymi rozpaczy, której nie potrafił już
ukryć.
Inspektorze Trent, nie jestem w stanie wyobrazić sobie, kto z
moich gości mógłby aż tak nienawidzić mojej żony, żeby pozbawić
ją życia.
Ale ktoś to zrobił, powiedział Trent. Zanim zacznę przesłuchiwać
pozostałych gości chciałbym obejrzeć wszystkie pomieszczania w
posiadłości. Tropik wiedział, że teraz zaczyna się jego część
śledztwa. Popatrzyl na Trenta wzrokiem mówiącym: jestem
gotowy, włączam węch .
c.d.
Lordzie Winter proszę mi towarzyszyć, pozostałych państwa
proszę o pozostanie w salonie.
rop idziemy na piętro. Tropik węszył w powietrzu, dokładnie
obwąchiwał wszystkie pomieszczenia i zatrzymał się przy drzwiach
sąsiadujących z sypialnią Lorda i Lady Winter.
Inspektorze, nie mam klucza do tych drzwi bo były z reguły
zamknięte . To buduar mojej żony, jest połączony z sypialnią więc
możemy wejść tamtędy. Tropik niechętnie podążył za inspektorem,
w buduarze skierował się od razu do zamkniętych drzwi i
szczeknął.
Rozumiem piesku, w myślach odpowiedział mu Trent.
Oględziny parteru nie dały nic nowego. Trop ponownie wszedł do
pomieszczenia z butami do jazdy konnej a następnie zaczął biec
truchtem w stronę francuskiego ogrodu. Szczeknął przy różanej

altanie i skręcił w stronę budynku gospodarczego koło pokrzyw.
Zaczął drapać w drzwi.
Kto ma klucz od tego budynku? zapytał Trent Lorda.
Nasz ogrodnik ale zapasowy klucz jest w kuchni.
No cóż spróbuję namierzyć Muggsa. Inspektor wyjął z kieszeni
krótkofalówkę.
Muggs klucz do pomieszczenia gospodarczego z kuchni, migiem!
Pomieszczenie pełne było narzędzi ogrodniczych, świetnie
utrzymanych, wyglądających jak nowe.
Tropik wszedł do środka i zaczął węszyć, zatrzymał się przy
krótszej ścianie pomieszczenia, podniósł mordkę do góry i
szczeknął.
Inspektor (tym razem już nie zapomniał o ochraniaczach na buty)
popatrzył na sufit zrobiony z desek.
Muggs, wejdź na drabinę i sprawdź, która deska jest ruchoma. I
włóż maskę i rękawiczki.
Dwie ostatnie deski można było wyjąć. Muggs ppłożył je na
sąsiednich i popatrzył w powstałą szczelinę. Wysoko, pod
wiązaniem dachowym wisiał woreczek z grubego płótna.
Lord Winter był zszokowany. To wygląda jak płótno żaglowe.
Nie dotykaj wrzasnął Trent do Muggsa, wezwij ekipę tech niech się
tym zajmą.
No cóż, zwrócił się do Lorda, możemy już wrócić do pozostałych.
Pozwoli pan, że nadal będę zajmował pana gabinet i kontynuował
przesłuchania.
W gabinecie przytulił mądry pyszczek Tropa i powiedział: to
właśnie chciałeś mi powiedzieć patrząc w okno, jak
przesłuchiwałem sir Archibalda .Tak? Przez policzek inspektora
przejechał ciepły, szorstki jęzorek.
Tropik, zaczyna mnie to irytować, że wszyscy wyglądają na
niewinnych.
Spróbujemy eliminacji.

Dałeś mi znak, że kucharka i Mirella są poza podejrzeniami ( patrz
poprzednie rozdziały), lady Pandora chciała towarzyszyć lady
Winter do jej samotni,
Archibald coś ukrywa a Petera Gordona nie było w Australii na
poprzednich urodzinach lady Winter.
No, nie ma wyjścia, poprosimy Pandorę Garner.
Podszedł do drzwi i przez chwilę nasłuchiwał. W salonie panowała
idealna cisza.
Otworzył drzwi i wszedł do pustego salonu.
Głosy dochodziły z werandy, toteż tam się skierował. "kto z nas
przywiózł to paskudztwo z Australii?
I po co, przecież tą ilością można by pułk dragonów wysłać na
tamten świat. To co przeprowadzimy własne rodzinne śledztwo?
rozmawiali przyciszonymi głosami, trudno było je rozróżnić. Mnie z
wami w Australii nie było-to na pewno Peter Gordon.
Inspektor wszedł na werandę, chrząknął, towarzystwo zamilkło jak
nożem uciął.
Poproszę lady Garner do gabinetu.
Acha, lordzie Winter, wasza pokojówka Jenny, została zatrzymana
po śmierci Susan.
Jednak poprosiłem zwierzchników o zgodę na przesłuchanie jej
tutaj. Niedługo zostanie przywieziona, prosiłem o cywilny
samochód, żeby nie wzbudzać niezdrowych emocji sąsiadów.
Jestem panu bardzo wdzięczny za to, że pomyślał pan o tym -
powiedział Lord Winter z delikatnym uśmiechem na zmęczonej,
postarzałej twarzy.
W gabinecie: jeszcze raz przepraszam panią za przerwanie
przesłuchania ale nagle dowiedziałem się, że chciano otruć
mojego psa, który jest PPP, a potem ktoś pozbył się Susan, która
chciała to zrobić.
Ale dlaczego tego pięknego psa, ma takie, powiedziałabym,
myślące ślepia. - tylko mi się nie podlizuj, pomyślał Tropik, węch
mam lepszy, no ale komplementy też lubię i uśmiechnął się całą
mordką do lady Pandory.

Widzi pani to nie jest zwyczajny pies, ma niesamowity węch i
potrafi wykrywać drobinki śladów, których ja przez lupę bym nie
widział.
Ale wrócimy do tematu. Wspomniała pani, że ma romans z
Peterem Gordonem i podejrzewała pani, że romansuje też z Susan
i że to absolutnie nie jest materiał na męża dla pani siostrzenicy.
No cóż, wydaje się, że nie jest pani w stanie wyperswadować jej
tego związku.
Pandora mówiła spokojnie chociaż widać było po niej zmieszanie
wywołane koniecznością mówienia o swoich bardzo osobistych
sprawach.
Niestety, rozumie pan inspektorze jak się czuję, bo mój romans z
Peterem trwa nadal, mimo podejrzeń o Susan.
A jak odnosiła się do niego Lady Winter?
Zanim dowiedziałam się, że Peter "poluje", proszę wybaczyć ten
zwrot na Mirellę, wspomniałam siostrze, że Peter jest moim
kochankiem. Była zdruzgotana. A ja potem jeszcze bardziej ,
kłopot w tym, że nie chcę z nim zerwać, nawet jeżeli ożeni się z
moją siostrzenicą, chyba że on mnie zostawi. Jestem podłą ciotką
ale nic nie zmieni faktu, że kocham Mirellę jak własną córkę.
A sir Garner? Och, James, nawet jeżeli się domyśla to po prostu to
akceptuje. Ten temat, moich kochanków, nigdy nie był przez nas
poruszany, bo (Pandora była trochę zmieszana) James wie, że przy
tak różnych temperamentach na pewno mi nie wystarcza.
Proszę wybaczyć, inspektor widział jak speszona jest lady Garner,
nie zadawałbym tych pytań, gdyby Peter Gordon nie był
zamieszany.
Jest pani osobą, która najlepiej znała lady Winter. W opinii
wszystkich była bardzo ciepłą, kochaną, miłą osobą, która nie
powinna mieć wrogów. Ale jaka była naprawdę? Nie ma ludzi bez
skazy, czy choćby u jednej osoby wzbudzającej niechęć.
Lady Pandora zamyśliła się i patrzyła przez okno, trwało to dość
długo ale Trent nie przerywał milczenia. Ma pan rację inspektorze,
lady Pandora odwróciła wzrok od okna i smutnymi oczami
spojrzała na Trenta. Moja siostra nie była żadnym ideałem ale z
jednej strony była naprawdę taka jaką ją wszyscy odbierali i nie

robiła koło siebie szumu a jej nieobecność dawała się od razu
odczuć, dom bez niej pustoszał, a z drugiej strony była mistrzynią
manipulacji. Wiele lat upłynęło zanim to zauważyłam i wyzwoliłam
się z pod jej wpływu. Nie zmienia to faktu, że byłyśmy sobie
najbliższe i bardzo kochającymi i wspierającymi się siostrami. Do
czasu.
Zrobimy krótką przerwę, powiedział Trent, kucharka na pewno
przygotowała herbatę i kanapki. Będziemy kontynuować za pół
godziny.
Tropik stał przy oknie i patrzył na niego wymownie. Mój mądry
psiaczku czas zapytać o ogrodnika.
część kolejna, dodana przez Dorę 13.08
Koniecznie muszę porozmawiać z Peterem! Inspektor zadaje tyle
pytań, jakie to nieprzyjemne i trudne, tak opowiadać o swoim zyciu
intymnym. I jeszcze ta historia z Suzan !
Pandora nerwowo odstawiła na stolik filizankę z
hrbatą i zaczęła rozglądać się po salonie.
Lord Winter siedzial w fotelu , i zamyslony wpatrywał się w
podlogę. Mirella stała przy oknie, jednak co jakis czas odwracała
glowe, by spojrzec na ojca. -Zaraz wróci inspektor, czy wiecie
gdzie jest Peter? -zapytała.

niedziela, 31 lipca 2022

Zakończenie Trudnej Sprawy

 edit:

Kury tyleż Dzikie, co Kochane!

Mam już potrzebną kaskę, mam więcej, niż potrzebujemy. Jako rzekłam, pójdzie do Skarpety.

Zatem nie ślijcie już, chyba że ktoś ma potrzebę sprawstwa i uczestnictwa. W takim przypadku symboliczna złotówka wystarczy.

Dziękuję najmocniej!

Jestem, Kureiry, jestem wzruszona tym, że się o mnie martwicie. Wszystko u mnie w najlepszym porządku i to chyba nieco mnie rozleniwia. Życie pomyka zwyczajnie i już to jest nadzwyczajne. Gumienko zarasta ponad miarę, trzeba będzie przerzedzać, przesadzać i przekopywać. Na razie gorąco jak w piekle, ziemne roboty zaczekają. Zwierzaki zdrowe, ja też, amen.

W komentarzach pod poprzednim postem, Bacha zaproponowała kontynuację i zakończenie opowiadania kryminalnego Miki. Wraz z Bachą zapraszam Was do zabawy.

I jeszcze jedna sprawa. Wspominałam kiedyś, że na grób Moniki spróbujemy obstalować tablicę z wierszem Ninki. To się udało, sprawę popilotowała Bacha tam, na miejscu, ja wtrącałam się zdalnie. Tablica ma formę otwartej księgi - niestety, nie mam zdjęcia, ale będzie we wrześniu. Bacha będzie wtedy w Polsce i dopilnuje montażu.

Basiu, dobrze mówię?

Zaufajcie nam, wyszło to dobrze. Tablica kosztowała 650 zł. Potrzebujemy jeszcze 400. Wspominałyście kiedyś, że chętnie dołożycie cegiełkę. Jeśli podtrzymujecie to stanowisko, będę wdzięczna za każdy grosik. Piszcie do mnie na 3babyzwozu@gmail.com a podam Wam numer mojego konta, bo to ja wyłożyłam kaskę. Jeśli cokolwiek zostanie, wrzucę do Skarpety.

Dla urozmaicenia kilka zdjęć zagęszczonego gumienka:


 


***

TRUDNA SPRAWA INSPEKTORA TRENTA

Inspektor Trent siedział zamyślony przy biurku. Przed nim leżała
kartka z kilkoma nazwiskami, opatrzona znakami zapytania i
wykrzyknikami. Wiły się po niej pokrętne linie łączące nazwiska ze
sobą w różnych konfiguracjach. W popielniczce dopalał się
papieros, odłożony i zapomniany przez inspektora. Trent
westchnął głęboko, zdmuchując popiół z popielniczki na papier.
"Psiakrew!" warknął ze złością, strzepując popiół z notatek. Na
takie dictum podniósł głowę leżący pod biurkiem pies Trenta,
Tropik. Tropik był pięknym przedstawicielem rasy gończy polski,
psem obdarzonym bardzo wrażliwym węchem i znakomicie
tropiącym, zgodnie ze swoim imieniem. Trent przywiózł go z
Polski, gdzie często bywał u swoich przyjaciół w górach. Tropik
zasłużył się bardzo przy śledztwie w sprawie seryjnego mordercy,
który został ujęty dzięki niezwykłym umiejętnościom węchowym
psa. Od tej pory Tropik stał się pełnoprawnym pracownikiem
policji ( w skrócie PPP) na etacie.
"Przepraszam cię , stary, nie denerwuj się." powiedział
uspokajająco Trent do Tropika. "nie wiem, jak ugryźć tę sprawę..."
A sprawa była skomplikowana. Kilka dni temu znaleziono ciało
lady Winter w ogrodzie jej posiadłości pod Londynem. Lady Winter
była żoną lorda Wintera, członka Izby Lordów. Sprawa musiała
więc być prowadzona w sposób niezwykle delikatny a
jednocześnie zdecydowany, co łatwe nie było, a naciski z góry
szły, oj szły!!! Lady Winter została otruta mało znaną trucizną,
pochodzącą z Australii, używaną przez Aborygenów.
Zbrodnia miała miejsce w sobotę, podczas spotkania rodziny i
przyjaciół. W posiadłości przebywali wówczas lord Winter, mąż
ofiary, Archibald Winter, syn lorda Wintera z pierwszego
małżeństwa, Mirella, córka Winterów, sir John Talbot, przyjaciel
lorda, Peter Gordon, zaprzyjaźniony z młodymi Winterami oraz
Pandora i James Garnerowie, czyli siostra lady Winter z mężem.
Inspektor Trent westchnął głęboko, przypominając sobie
przesłuchania, przeprowadzone na miejscu zbrodni. Odniósł wtedy
wrażenie, że nikt nie mówi mu prawdy, albo całej prawdy...

Witam, inspektorze" powiedział uprzejmie lord Thomas Winter.
"Słyszałem wiele o pana dokonaniach, mam nadzieję, że odnajdzie
pan zabójcę mojej żony..." tu głos mu lekko zadrżał, choć lord był
wyjątkowo opanowanym człowiekiem.
"Zrobię co w mojej mocy. Prosiłbym pana o dokładny opis
wydarzeń dzisiejszego dnia." odrzekł Trent. Rozmawiali w
gabinecie lorda, przy wielkim, zabytkowym mahoniowym biurku.
"Jak pan wie, mieliśmy dzisiaj małą uroczystość rodzinną,"
rozpoczął lord, " urodziny mojej żony. Spotkaliśmy się w małym
gronie, żona ostatnio nie czuła się zbyt dobrze i nie chciała dużego
przyjęcia. O piątej zasiedliśmy do obiadu w ogrodzie. Atmosfera
była bardzo miła, opowiadaliśmy różne dykteryjki, wspominaliśmy
poprzednie urodziny żony, które odbyły się podczas naszej
podróży do Australii na dwudziestolecie naszego ślubu. Gdy
podano deser i kawę, żona powiedziała, że trochę jest zmęczona z
powodu upału i że pójdzie na chwilę odpocząć w swoim ulubionym
zakątku ogrodu, w różanej altanie. Pandora, jej siostra,
zaproponowała, że pójdzie z nią, ale Helen powiedziała, żebyśmy
sobie nie przeszkadzali i że za chwilę do nas wróci. Gdy nie było
jej pół godziny, poszedłem zobaczyć, jak się czuje. Siedziała w
altanie na ławce..." tu lord przerwał i głos mu się załamał.
"Wyglądała, jakby się zdrzemnęła... Ale gdy podszedłem bliżej i
zobaczyłem jej sine usta i ciemnoczerwone plamy na szyi,
wiedziałem, że została otruta..."
"Skąd pan wiedział?? Przecież to mogło być jakieś uczulenie,
alergia..." zapytał inspektor.
"Podczas naszego pobytu w Australii gościliśmy u naszego
znajomego, Gordona Fletchera. Gordon zawsze interesował się
różnymi truciznami, jest toksykologiem. Opowiadał nam o
tajemniczej truciźnie, używanej przez Aborygenów, która daje
dokładnie takie objawy, jakie zobaczyłem u mojej żony."
"Co zrobił pan potem?"
"Dotknąłem jej szyi i ręki, żeby sprawdzić puls i zacząłem wołać o
pomoc. Wtedy wszyscy przybiegli i zrobiło się ogromne
zamieszanie, Pandora i Mirella zaczęły płakać, Archie i mąż
Pandory próbowali je uspokajać, ja nie byłem w stanie nic zrobić,
stałem jak skamieniały. Jedyny przytomny John Talbot zawiadomił

policję i pogotowie. Przyjechali bardzo szybko i dopiero wtedy
zapanował jakiś spokój..."
"To, czy rzeczywiście była to trucizna, będziemy mogli potwierdzić
dopiero po wszystkich badaniach, co nieco potrwa." powiedział
Trent, nieco zaskoczony diagnozą lorda. który w ogóle nie
dopuszczał innej przyczyny śmierci żony. " A dlaczego ktoś
miałby otruć pana żonę? Miała jakichś wrogów, grożono jej?"
"Nie, była dobrą, kochaną osobą, wszyscy ją lubili. Nic mi nie
wiadomo, żeby ktoś jej groził. Chociaż..." tu lord zamyślił się na
chwilę. "Jakiś miesiąc temu dostała list. który ją zdenerwował."
"Co w nim było?"
"Nie wiem, wrzuciła go do kominka. Gdy zapytałem, odpowiedziała,
że to nic ważnego, list od znajomej, która chciała pożyczyć od niej
pieniądze. Ale widziałem, że wyprowadziło ją to z równowagi. "
"No cóż , dziękuję panu na razie. Chciałbym teraz porozmawiać z
panem Archibaldem, jeśli to możliwe."
"Oczywiście, zaraz panu go tu przyślę."

CZĘŚĆ 2, napisana przez Bachę


Do pokoju wszedł przystojny, lekko szpakowaty mężczyzna, ok. 35
lat. Dość wysoki, wysportowana sylwetka i gdyby nie oczy
niesamowicie podobny do Lorda Wintera. Przy ciemnobrązowych
włosach miał niebieskie oczy ale to nie był zimny kolor, twarz
Archibalda Wintera sprawiała sympatyczne, można by powiedzieć,
takie ciepłe wrażenie. Oho, pomyślał Trent, pewnie w tych ślepiach
ciągle topi się jakaś dziewczyna.
Witam Pana, powiedział do Trenta, podając mu rękę, zapewne chce
mi pan postawić kilka pytań ale nie sądzę żebym mógł dodać coś
do tego co powiedział już mój ojciec.
Wdzięczny jednak będę, jeżeli Pan opowie mi swoją wersję
przyjęcia urodzinowego żony lorda Wintera.
No cóż, kolacja przebiegała w bardzo miłej atmosferze, menu było
wspaniałe, Ann, kucharka, wspięła, się chyba na wyżyny swoich
możliwości, ale tym nie będę Pana zanudzał inspektorze. Kiedy
Jody serwowała kawę i deser, lady Winter przeprosiła na chwilę

gości i wyszła na chwilę do swojej altany, zaczerpnąć świeżego
powietrza. Wszyscy byli trochę zaniepokojeni ale nie chciała
towarzystwa. Resztę już pan zna.
Taaak, powiedział Trent, pan pozwoli lordzie Winter, że zapytam
jakie były stosunki pana z żoną pana ojca. Zajęła w jakimś sensie
miejsce pana Matki, pierwszej lady Winter.
Czy nie są to zbyt osobiste pytania, Lord Archibald lekko
zmarszczył czoło.
Proszę tego tak nie traktować, nie prowadzę rozmów towarzyskich,
ja przesłuchuję.
L Archibald patrzył przez wysokie okno. Lady Winter była bardzo
ciepłą, serdeczną osobą. Po tym jak matka opuściła nas ojciec
długo był sam. Kiedy poznał ś.p. Lady Winter bardzo zależało mu
żebym ją zaakceptował. Na początku było mi trudno ale z czasem
bardzo ją polubiłem. Ona nie starała się zastąpić mi matki, myśmy
się po prostu zaprzyjaźnili. To nie była kobieta, której wszędzie
było pełno ale jej nieobecność w domu była od razu wyczuwalna,
od razu robiło się pusto. Kiedy wyprowadziłem się do Oxfordu
bardzo często rozmawialiśmy ze sobą. Potem coraz rzadziej ale
nasze stosunki pozostały serdeczne i bliskie. Nie wiem jak mój
ojciec zniesie jej nieobecność.
A pan?
Nie wiem.
W głosie Archibalda wyczuwało się smutek.
A czy zna pan lordzie Winter kogoś kto darzyłby niechęcią lady
Winter?
Nie znam i nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić inspektorze
ale uważam, że nie ma ludzi, których wszyscy darzą sympatią.
Sądzę, że siostra lady Winter mogłaby coś bliższego na ten temat
powiedzieć.
Dlaczego Pan tak uważa- zapytał Trent
Z tego co wiem, były bardzo blisko ze sobą związane zanim lady
Helen wyszła za mąż za mojego ojca.
W tym momencie PPP wstał, popatrzył na lorda Archibalda i
podszedł do okna. Tropik wracaj-powiedział Trent.

Jakie dziwne oczy ma ten pies, jakby przenikały na wskroś, co to
za rasa? zapytał lord Archibald - w jego głosie Trent wyczuł ledwo
zauważalne zmieszanie. Ale Tropik dał mu sygnał : daj spokój,
niczego się więcej nie dowiesz.
Dziękuję lordzie Archibald, to na razie wszystko i prosiłbym nie
opuszczać posiadłości.
Czy byłby pan uprzejmy i poprosił do mnie lady Mirellę?
Oczywiście inspektorze, czy przejażdżki konne w obrębie
posiadłości są dozwolone - zapytał lord Archibald
Tak - krótko rzucił inspektor Trent.
Tropik patrzył cały czas przez przez okno. Co mi chcesz
powiedzieć piesku? Tropik odwrócił się do niego ze wzrokiem
mówiącym: nie łapiesz co ci mówię? Kurcze nie łapię, westchnął
Trent. Tropik wrócił na miejsce koło fotela i zwinął się w rogala.
Rozległo się pukanie do drzwi. Do pokoju weszła młoda kobieta z
dwiema tacami. Lord Winter przeprasza, że nikt o tym wcześniej
nie pomyślał, na pewno chętnie napije się pan inspektor kawy, jest
też herbata, dołożyłam też kilka kanapek. Lady Mirella przebiera się
w swoim apartamencie i zejdzie za dwadzieścia minut.
Bardzo dziękuję......?
Susan, dzisiaj pomagam w kuchni. A to dla pana pupila. Susan
postawiła przed Tropikiem wspaniałą cielęcinę z jarzynami i jogurt.
Trent zaniemówił. Skąd pani wie,że Trop lubi jogurt? Wiem,
przecież to PPP, a o jego zwyczajach pisał jakiś dziennikarz.
Uśmiechnęła się i zniknęła.
Trent nie zapamiętał nawet jej wyglądu, tylko głos. Ach, drobiazg,
przecież i tak ją będę pzesłuchiwał. Ppatrzył na Tropika
pochłaniającego jedzenie i nagle uświadomił sobie, że nikt nigdy
nie pisał o jego ulubionych potrawach.
Na razie muszę podreperować siły pomyślał i zabrał się za kanapki,
rozpływały się w ustach.

CZĘŚĆ 3 napisana przez Mikę.

Jednak odłożył kanapkę, gdy spojrzał znów na psa. Tropik zjadł
starannie mięso i jarzyny, natomiast jogurt tylko obwąchał i
odwrócił się do niego tyłem.
"Tropik, co jest, wszak to twój ulubiony jogurt?" zapytał Trent
Tropik rzucił mu spojrzenie pełne politowania, mówiące "Co ty, nie
wiesz, że mam najlepszy węch w Anglii? Weź do analizy."
Trent natychmiast zrozumiał o co chodzi. "Ktoś cię chce otruć???
Ciebie, piesku, funkcjonariusza na służbie??? O niedoczekanie! "
Wyjął z przepastnych kieszeni starej tweedowej marynarki
plastikowy pojemnik, do którego szybko przelał jogurt, zakręcił i
schował z powrotem. "Może byś moje kanapki obwąchał? I kawę,
co?" Egzamin wypadł OK, więc inspektor dokończył kanapkę.
Zadzwonił do sierżanta Muggsa, pilnującego wejścia. "Muggs,
zostaw kogoś na straży i przyjdź do mnie do salonu na chwilę"
polecił. Gdy sierżant wszedł, Trent szybko przekazał mu jogurt.
"Wyślij kogoś natychmiast z tym do laboratorium", szepnął. "Tak
jest , szefie. Co jest?" "Ktoś chce otruć PPP" powiedział inspektor
- "Tylko ciii, nikt nie może wiedzieć, że Tropik nie zjadł jogurtu!"
"Jasna sprawa." Muggs poklepał psa po grzbiecie. Bardzo go lubił
i cenił jego umiejętności. "Niezły jesteś chłopie, trzymaj się."
W tym momencie rozległo się pukanie i do salonu weszła córka
Winterów, Mirella. Na jej twarzy widać było ślady łez i była bardzo
smutna. Ubrana była w ciemną elegancką sukienkę. Mirella miała
około 20 lat i była ładną dziewczyną, choć nie była to jakaś wielka
piękność.
"Dzień dobry, inspektorze. Przepraszam, że pan czekał, musiałam
się przebrać. Oblałam się winem na przyjęciu..."
"Oczywiście, żaden problem. Skorzystaliśmy z Tropikiem z
poczęstunku, który nam przyniosła Susan."
"Jaka Susan??? - zdziwiła się Mirella - A, ta dziewczyna, co
pomagała dzisiaj w kuchni..."
"Jak to dzisiaj? To ona nie pracuje u państwa na stałe?"
"Nie, nie, pomagała dzisiaj z okazji przyjęcia, nasza pomoc
domowa się rozchorowała i przysłała ją w zastępstwie."
"Tak, rozumiem. Czy mogę prosić o nazwisko pomocy domowej?
Chciałbym z nią porozmawiać."

"Oczywiście, Jenny Stubbs, pracuje u nas od lat."
Mirella potwierdziła przebieg przyjęcia, zrelacjonowany wcześniej
przez lorda i Archibalda. Inspektor przeszedł do pytań o relacje
rodzinne.
"Jak układały się stosunki pani matki z Archibaldem? Bycie
macochą nie jest łatwe."
"O nie, on nigdy tak o niej myślał. Mama nie starała się zastąpić
mu matki, była raczej opiekunką, koleżanką... Była taka kochana i
dobra... - tu Mirella znów się rozpłakała . "Przepraszam, to
wszystko takie straszne..."
"Oczywiście, rozumiem. A jak układało się pani z Archibaldem?"
Twarz Mirelli trochę się rozpogodziła. "Och, Archie! Stara się być
dla mnie starszym bratem, opiekuje się mną, zabiera na różne
imprezy, jest bardzo zabawny i wesoły. Niestety ma jedną wadę, za
bardzo lubi karty... "
Inspektor nadstawił ucha. Nareszcie jakaś skaza na kimś z
Winterów! "Tak? A wygrywa czy przegrywa?" uśmiechnął się
lekko, zachęcając Mirellę do odpowiedzi.
"Niestety, częściej przegrywa. Kiedy był w Monte Carlo napisał
nawet list do mamy z prośbą o pieniądze..."
"Skąd pani wie? Czytała go pani?"
"Nie, nie, mama go spaliła w kominku. Ja jej go przyniosłam i
poznałam charakter pisma Archiego. Słyszałam potem, jak mama
mówiła tacie, że jakaś znajoma pisała do niej z prośbą o pieniądze,
nie chciała go pewnie martwić. Miałam ją nawet zapytać, czemu tak
powiedziała, ale zapomniałam, a potem już nie zdążyłam..." Usta
znów wygięły się jej w podkówkę. Tropik, wyczuwając sytuację
podszedł do niej i polizał ją po ręce.
"Jaki kochany piesek!" uśmiechnęła się przez łzy. "Piękny jest,
jaka to rasa?"
"Polski pies gończy, przywiozłem go od przyjaciół z Polski"
odpowiedział Trent. "Ma świetny węch."
"Inspektorze, czy jeszcze jestem potrzebna?" zapytała Mirella.
"Chciałabym się położyć..."

"Oczywiście, dziękuję, bardzo mi pani pomogła. Czy mógłbym
poprosić teraz pani ciotkę, Pandorę?"
"Tak, zaraz ją poproszę. Ciocia najwięcej panu opowie o mamie,
były bardzo zżyte i zawsze miały jakieś swoje tajemnice..."
Po wyjściu Mirelli Trent zwrócił się do Tropika. "No i co, stary?
Sprawa się rozwija a wątki się mnożą..." PPP zamachał
energicznie ogonem, co miało oznaczać: "Nie martw się, damy
radę. Twoja głowa i mój nos to potęga!"
Trent uśmiechnął się. Jego pies zawsze potrafił mu przywrócić
dobry nastrój.
cz.4
Tymczasem do pokoju weszła Pandora. Była bardzo elegancką i
zadbaną kobietą, chyba dobrze po czterdziestce, choć wyglądała
młodziej. Była ubrana w szafirową suknię, skromną, choć z
pewnością bardzo kosztowną, a na jej szyi połyskiwały piękne
perły, które raczej imitacją nie były. Tropik pociągnął nosem,
czując zapach wykwintnych francuskich perfum.
"Dzień dobry pani..." zaczął inspektor, ale przerwał mu dzwonek
jego telefonu. Przeprosił Pandorę i odebrał. "Tak, proszę... Tak,
rozumiem... Bardzo proszę przysłać mi to na piśmie, dobrze?"
"Przepraszam panią bardzo, zwrócił się do Pandory- ale muszę
zmienić kolejność przesłuchań, otrzymałem kilka nowych
informacji. Chciałbym teraz przesłuchać Susan, pomoc domową,
która pomagała podczas przyjęcia."
Nieco zdziwiona Pandora wyszła, ale wróciła po chwili dość
zmieszana.
"Inspektorze, ale jej nie ma..."
"Jak to nie ma??? Przecież kategorycznie zakazałem komukolwiek
opuszczać posiadłość!!" krzyknął zdenerwowany.
"Powiedziała kucharce, że musi iść zapalić do ogrodu i nie
wróciła..."
Inspektor wybiegł z pokoju, PPP pobiegł żwawo z nim. "Muggs,
natychmiast trzeba zarządzić przeszukanie ogrodu i posiadłości"
zwrócił się do stojącego przy wejściu sierżanta. "Szukamy pomocy
domowej, Susan. Miałem telefon z laboratorium, podała Tropikowi

zatruty jogurt. Trucizna pochodzenia roślinnego, prawdopodobnie
z roślin australijskich. Ja muszę znaleźć w kuchni jakiś przedmiot
z jej zapachem i idziemy z Tropikiem do ogrodu. "
Trent udał się do kuchni. Kucharka potwierdziła, że Susan wyszła
na papierosa jakieś pół godziny wcześniej. Tropik obwąchał
starannie ścierkę, którą Susan wycierała kieliszki i razem z
inspektorem wyszedł tylnym wyjściem do ogrodu.
"No piesku, pokaż, co potrafisz" szepnął Trent do ucha psa.
"Szukaj śladu, szukaj!"
Tropik podjął ślad. Szedł z nosem przy ziemi, momentami
przystając i łapiąc górny wiatr. Skierował się ku bardziej
zarośniętej części ogrodu, gdzie znajdował się drewniany budynek
gospodarczy. Za budynkiem rosły piękne, dorodne pokrzywy. Pies
pobiegł właśnie tam. Inspektor starał się dotrzymać mu kroku , ale
trochę się zadyszał. "Cholera, trzeba mniej palić, więcej biegać"
pomyślał.
Tymczasem Tropik szczekał już w zaroślach. Trent zobaczył Susan
, leżącą w gąszczu pokrzyw...
Susan leżała na wznak, koło jej prawej ręki leżał telefon
komórkowy , w palcach tkwił jeszcze niedopałek papierosa, lewa
ręka, dziwnie skręcona schowana była pod plecami. Otwarte oczy
wyrażały niebotyczne przerażenie. Włosy na lewej skroni były
zlepione krwią.
-Muggs, nie pozwól nikomu zbliżać się- powiedział Trent widząc
domowników, zwabionych szczekaniem Tropika, zmierzających w
ich stronę. - Mają zawrócić i tym razem żadnego wychodzenia na
teren posiadłości.
Wyciągnął telefon i połączył się z komendą: "Przyślijcie
natychmiast nieoznaczony wóz policyjny, fotografa, technika z
całym majdanem. Aha i bez syreny, no i karetkę, do posiadłości
lorda Wintera. Wjazd boczną bramą. Co się głupio pytasz ?? -
wrzasnął do słuchawki- No pewnie, że nowy trup!
Tropik wpatrywał się w jego buty i popiskiwał. " Mam ubrać
ochraniacze?" Wyciągnął z kieszeni woreczek plastikowy ze
specjalnymi samoprzylepnymi podkładkami.

Muggs w tym czasie odesłał wszystkich do głównego budynku i
zbliżał się do Trenta.
Ochraniacze!! krzyknął Trent. Muggs wiedział, że Tropik dał im
sygnał: patrzcie pod nogi gamonie.
Tropik tymczasem stał obok Susan z nosem zbliżonym do jej lewej
ręki .
Trent z Muggsem naciągnęli rękawiczki i czekali niecierpliwie na
przyjazd karetki.
Zjawili się w ciągu kilku minut. Muggs dał im znać, gdzie mają
podjechać.
"O essu, jęknął technik, mam włazić w te pokrzywy? Mogłeś mnie
uprzedzić – powiedział do Trenta, z którym znali się od lat.
"Delikatna panienka się znalazła – odwarknął mu Trent a Tropik
zasłonił oczy łapą, co oznaczało – pies by się uśmiał. Technik
wykonał wszystkie rutynowe zdjęcia i kiwnął na sanitariuszy, że
mogą zabrać ofiarę. W trakcie podnoszenia Susan jej lewa ręka
opadła w dół.
W zaciśniętej dłoni Susan trzymała nieduży plastikowy woreczek.
Tropik warknął.
Dajcie to do analizy, zawartość i odciski palców – powiedział
Trent. I sekcja natychmiast.
Sprawdzić też wszystkie połączenia telefoniczne z komórki Susan.
Przyjrzał się woreczkowi – w środku było opakowanie po jogurcie.
"Tropik, szukaj.!" Trop przez chwilę kręcił się w kółko, i biegał tam
i z powrotem.
"Dziwne - pomyślał Trent - tyle śladów w takim mało przyjemnym
miejscu? W końcu Trop podjął ślad, obrócił się do Trenta i krótko
szczeknął. Biegł lekkim truchtem, żeby mogli za nim nadążyć.
Ślad prowadził ścieżką, kilkanaście metrów od tych cholernych
pokrzyw, przez zarośla i mały zagajnik na tyłach stajni - Widać, nie
cały teren posiadłości jest tak zadbany jak przed głównym
wejściem – pomyślał Trent. Ale Tropik przebiegł wzdłuż stajennych
budynków i skręcił za nimi w prawo. Zadowolony z siebie czekał na
nich przed niedużym barakiem z uprzężą i siodłami. No i co dalej
Trop? Pies szedł z nosem przy ziemi, zatrzymał się na chwilę przy
podkowach chyba z czasów pradziadka lorda Wintera, zawrócił i
skręcił znowu w prawo i zatrzymał się przy niewielkich drzwiach z
boku głównego budynku. Trent nacisnął klamkę, drzwi były
zamknięte.
"Poczekaj Tropik, zostawimy tu Muggsa, a na razie wrócimy do
towarzystwa i obmyślimy co dalej zanim zaczniesz działać."
Popatrzył w mądre oczy Psiaka i podrapał za uszkami. Tropik
sapnął zadowolony.
 

TRUDNA SPRAWA INSPEKTORA TRENTA CZ. 5
Teraz część 5, napisana przez Mikę.

Trent zgromadził wszystkich domowników i gości w wielkim
salonie.
"Jak zapewne państwo wiedzą, mamy jeszcze jedną zamordowaną
osobę, Susan, która pomagała w kuchni podczas przyjęcia."
Część zgromadzonych popatrzyła po sobie z niejakim zdziwieniem.
"Susan, jaka Susan??" zapytał lord Winter.
"Zastępczyni Jenny Stubbs, która ponoć się rozchorowała."
wyjaśnił uprzejmie Trent. "Mój współpracownik już do niej pojechał
, aby ją przesłuchać." Nie uszło jego uwagi lekkie zmieszanie
Archibalda, który nerwowo grzebał po kieszeniach, szukając
chusteczki, aby otrzeć pot z czoła.
"Chciałbym państwa poinformować, że Susan usiłowała otruć
mojego psa, Tropika (tu PPP zamachał raźno ogonem,
udowadniając, że nic mu nie jest). W podanym mu jogurcie
znaleźliśmy truciznę pochodzenia roślinnego, z roślin
australijskich."
Tu padło kilka okrzyków, a lord Winter powiedział: "Czy to ta sama
trucizna, którą otruto moją żonę???"
"Tego jeszcze nie wiemy. Ale jest to prawdopodobne. "
odpowiedział Trent.
"Chciałbym teraz poprosić o klucz od bocznych drzwi do stajni,
musimy sprawdzić to pomieszczenie."

Kucharka nagle poczerwieniała i wyjąkała nieśmiało: "Ale, ale, on
zginął... Już wczoraj go nie było... Panna Mirella chciała tam
schować buty do konnej jazdy i nie mogła go znaleźć."
"To prawda, powiedziała Mirella - nie było go w szafce z kluczami
ani w drzwiach."
"No cóż, włamiemy się więc. " zdecydował Trent . Wyjął telefon i
zadzwonił do sierżanta Muggsa. "Muggs, otwórzcie drzwi od
schowka przy stajni, zebrać wszystkie odciski palców i dokładnie
przeszukać, przyjdę tam zaraz z Tropem. Przyślij mi też jednego z
ludzi do pilnowania domu."
"A państwa proszę o nieopuszczanie domu, dopóki nie wrócę. "
zwrócił się do zebranych w salonie.
"Jak to, jesteśmy uwięzieni?!" oburzyła się Pandora.
"Nie, proszę pani. Jesteście państwo podejrzanymi." powiedział
spokojnie porucznik.
"To już bezczelność!" odezwał się milczący dotąd Peter Gordon,
przyjaciel młodych Winterów.
Trent przyjrzał mu się spokojnie. "Czemuż pan się tak denerwuje,
chyba zależy panu na wykryciu mordercy lady Winter i Susan? A
może morderców, wszak to nie musi być jedna i ta sama osoba..."
W tym momencie do salonu wkroczył przysłany przez Muggsa
posterunkowy Maddock. Porucznik zostawił go na straży, po czym
udali się wraz z Tropikiem w stronę stajni.
"Macie coś ciekawego?" zapytał Muggsa. "Mnóstwo odcisków
palców szefie i różne buty. To schowanko na buty do konnej jazdy i
do ogrodu."
"Tropik, szukaj śladu , szukaj." polecił Trent, choć sam nie wiedział
, czego pies ma szukać. Na szczęście on wiedział. Obwąchał
starannie wszystkie buty i zatrzymał się przy ubłoconych zielonych
kaloszach. "Czemu te?" zapytał Trent. Tropik wyszedł ze schowka i
zaczął szczekać w stronę pokrzyw. "A, ktoś był w nich w
pokrzywach? Skąd wiesz?" Tropik spojrzał na niego z
politowaniem i przewrócił jeden z kaloszy łapą. Do ubłoconej
podeszwy przylgnęła złamana pokrzywa...
"No dobra, przepraszam, wiem, że jesteś mistrzem..."

Pies jednak węszył dalej. W schowku była też szafka z półkami i
Tropik zainteresował się bardzo czymś za szafką. Gdy Muggs ją
odsunął, zobaczyli okruchy ususzonych listków. "Do analizy,
piorunem!!!" krzyknął Trent. Wziął kalosze do foliowego worka i
ruszył w stronę domu.


TRUDNA SPRAWA INSPEKTORA TRENTA część 6

Część 6, napisana przez Bachę.
 

Trent zatrzymał się w hallu i popatrzył przez oszklone drzwi do
salonu. Zauważył, że kucharka podała herbatę i ciepłe tosty. Co by
się nie działo obowiązek obowiązkiem.
Większość, mimo przygnębiającej atmosfery, raczyła się
poczęstunkiem.
Właściwie to się nie dziwię – pomyślał Trent- od rana nic nie jedli,
ciekawe, komu jest niedobrze ze strachu. Dam im chwilę czasu. W
salonie nie było Mirelli i Pandory. Obecni nie odzywali się do
siebie.
Trent wszedł do salonu. Wszyscy zamarli, Archibald odłożył tosta
na talerzyk, Peter dopijał spokojnie herbatę, reszta odsunęła od
siebie filiżanki.
"Czy ktoś mógłby poprosić panie o zejście do salonu?" Tym razem
James Garner udał się na piętro i po chwili wszyscy z napięciem
wpatrywali się w Trenta.
Trent wyciągnął z plastikowej torby cholewy i zapytał:"Chciałbym
wiedzieć do kogo należą."
Cisza aż dzwoniła w uszach. Zgromadzeni patrzyli po sobie ale nikt
się nie odezwał. W tym momencie do salonu wsunęła się
bezszelestnie kucharka żeby sprawdzić czy goście czegoś nie
potrzebują.
Popatrzyła z sympatią na Tropika a potem z bezbrzeżnym
zdziwieniem zapytała." A gdzież to pan inspektor znalazł moje
gumowce? Od dwóch tygodni ich szukałam ."
"Pani gumowce?! – Trenta zamurowało

"Ano moje, ino co one takie upaćkane, ja je zawsze myję, coby
błocka nie wnosić."
Trent popatrzył na solidnej postury kobietę i na jej stopy.
No tak 42 jak nic.
Hm, na tych gumowcach znaleźliśmy resztki pokrzyw.
Wszyscy ze zgrozą patrzyli na pobladłą kobietę." Ale.. ale ja, ja
przecież nie widziałam ich od dwóch tygodni" drżącym głosem i ze
łzami w oczach jąkając się wydusiła z siebie kucharka.
"Taaak. Niestety znalazła się pani w gronie podejrzanych, proszę
usiąść."
Roztrzęsiona, przysiadłą na fotelu przy drzwiach, z dala od reszty
towarzystwa.
"Proszę mi powiedzieć co pani dzisiaj robiła i proszę się tak nie
denerwować to jest zwykłe, rutynowe przesłuchanie, nikt pani o
nic nie oskarża."
Tropik podszedł do kucharki i usiadł naprzeciwko patrząc na nią
swoimi mądrymi ślepiami.
Jaki to miły psiak pomyślała i powoli uspokajała się.
No więc -zaczęła – po śniadaniu, siadłam z dziewczyną, która,
Panie świeć nad jej duszą, przyszłą zamiast Jenny, która
zachorowała i powiedziałam jej co i jak ma robić. Potem pan
Inspektor się zjawił, to nie zdążyłam spytać czy przygotowywać
lunch czy nie. Susan poszła sprzątać pokoje a ja za porządki w
kuchni. No i nagle przyszło mi do głowy, że Pan Inspektor to
padnie tu ze zmęczenia a nawet kawy nie dostał. To
przygotowałam i zrobiłyśmy kilka kanapek, właściwie Susan,
trzeba przyznać, że robiła doskonałe. A potem jeszcze
przypomniałam sobie o Psinie, że pewnie coś by też przekąsiła i
nałożyłam trochę cielęcej potrawki, którą gotowałam dla mnie i
Susan. Susan wzięła jeszcze jeden talerzyk. Powiedziała, że
zawsze ma ze sobą jogurt, żeby coś między posiłkami przełknąć i
że słyszała, że podobno Pana pies lubi jogurty. Ale on wcale go nie
zjadł, Susan było chyba przykro. No i potem wyszła na papierosa a
ja zaczęłam wyrabiać ciasto na bułeczki, bo Lord Winter lubi
domowe pieczywo."

"I nigdzie Pani nie wychodziła?" - Nie, Pani Mirella może
zaświadczyć, poprosiła o herbatę ziołową do pokoju.
Trent popatrzył na Mirellę.
Tak, to prawda, pokojówka nie przychodziła na dzwonek, więc
zeszłam do kuchni. Kucharka miała ręce po łokcie w cieście i
speszona tłumaczyła, że pozwoliła Susan wyjść na papierosa.
Ale jak już wyrobiłam ciasto a Susan nie wracała to wyszłam
kuchennymi drzwiami i zaczęłam ją wołać ale się nie odzywała i
nigdzie jej nie widziałam. Ki diabeł pomyślałam i zatelefonowałam
do Jenny ale nie odpowiadała.No a potem to Pan już ją znalazł."
Tropik sapnął, że niby kto ją znalazł?
"Dziękuję pani, może pani wrócić do obowiązków.
"A teraz proszę mi powiedzieć, kto z Państwa nosi rozmiar 41 lub
42." Te rozmiary mieli Peter Gordon,Sir John Talbot i James
Garner.
Chciałbym też wiedzieć, kto z Państwa był na urodzinach Lady
Winter w Australii.
Tym razem odezwał się Lord Winter: "Byliśmy wszyscy, oprócz
pana Petera Gordona, zawsze obchodziliśmy urodziny żony w tym
towarzystwie ale zazwyczaj bywało tu dużo więcej gości."
"Pozwoli Pan, Lordzie, że ponownie zajmę Pana gabinet."
Trent wszedł do gabinetu i zamknął za sobą drzwi. " Tropik, coś mi
tu nie gra. Spróbuj znaleźć tego, kto nosił te cholewy." Tropik ze
zmarszczonym czołem obwąchiwał gumowce. Wyszli z gabinetu.
Tropik, szukaj, szepnął do psa. Tropik z nosem przy ziemi powoli
zbliżał się do zebranych.
Nie ominął nikogo i nie zatrzymał się przy nikim, szedł w kierunku
kuchni, szczeknął przy kucharce (co było całkiem zrozumiałe) i
podszedł do wąskich drzwi w kącie kuchni.
Co się tam znajduje? Zapytał Trent.
To pokój naszych pokojówek .
W tym momencie zadzwonił telefon Trenta.

"Macie wszystkie analizy? Odciski butów przy altanie i pokrzywach
też? Dawajcie tu szybko.
I pośpieszcie się bo nie mam ochoty na trzeciego trupa!!!!


Tropik powęszył chwilę przy drzwiach od pomieszczenia dla
pokojówek, po czym wykonał nagły zwrot i wrócił do salonu, idąc
jak po sznurku w stronę Petera Gordona. Dla porządku obwąchał
raz jeszcze jego stopy, po czym szczeknął krótko i usiadł.
"Czego on chce ode mnie??!!" krzyknął Gordon - "Przecież
poszedł do kuchni, głupi pies!!!"
Trop warknął z cicha. "Tylko sobie nie głupi, dobra?? Jakbyś miał
jedną dziesiątą mojej inteligencji, matole, to byś chociaż skarpetki
zmienił, żeby gumą nie śmierdziały.."
Trent podszedł do Gordona. "Spokojnie, wszystko się wyjaśni.
Czemu się pan tak denerwuje?"
"Może dlatego, że chyba znał Susan wcześniej..." odezwała się
złośliwie Pandora. Peter Gordon rzucił w jej stronę mordercze
spojrzenie, które nie uszło uwagi inspektora. "Muggs, zaprowadź
pana Gordona do gabinetu lorda i zostań tam z nim, a panią
Pandorę proszę o złożenie wyjaśnień. Pozostałych państwa proszę
o udanie się do swoich pokoi i pozostanie do mojej dyspozycji. "
Gdy wszyscy wyszli, Trent zapytał Pandorę. skąd wie o znajomości
Petera Gordona z Susan.
"Byłam na wernisażu wystawy w jednej z galerii. Obok była
malutka kafejka, do której wstąpiłam czekając na taksówkę, gdyż
padał ulewny deszcz. Stanęłam przy wejściu, żeby widzieć
taksówkę i w lustrze zobaczyłam Petera siedzącego z Susan przy
stoliku w rogu. Trzymali się za ręce i coś do siebie szeptali. To
wszystko, zaraz przyjechała taksówka. Byłam zaskoczona, gdy
zobaczyłam ją pomagającą w kuchni na przyjęciu urodzinowym,
ale nie miałam okazji, żeby zapytać o to Petera na osobności,
zamieszanie było zbyt duże."
"Kiedy widziała ich pani w kawiarni?" zapytał Trent.

"Jakiś tydzień temu. Pomyślałam, że to jakaś przelotna znajomość,
wiedziałam, że smali cholewki do Mirelli. "
"Ciekawe...." mruknął Trent. "Po co więc sprowadził tu Susan?"
"Nie mam pojęcia. Peter to playboy, lubi kobiety. Ostrzegałam
przed nim Mirellę, ale tylko mnie wyśmiała."
"No cóż, dziękuję za interesujące zeznania. Wrócimy jeszcze do tej
rozmowy."
Inspektor nie powiedział Pandorze, że ma już wyniki przesłuchania
pokojówki Jenny Stubbs, którą zastępowała Susan. Okazało się, że
Jenny otrzymała okrągłą sumkę pieniędzy za udawanie chorej i
przysłanie Susan na zastępstwo. Pieniądze otrzymała od Petera
Gordona, który tłumaczył, że jego koleżanka dziennikarka pisze
reportaż z życia wyższych sfer i potrzebny jej materiał do
artykułu.
"No cóż, panie Gordon, czy złoży pan wyjaśnienia na temat
pańskiej znajomości z Susan?"
"Tak, oczywiście. Susan to moja znajoma z dawnych lat. Pracuje ,
pracowała, jako dziennikarka w jednym z kolorowych czasopism.
Dowiedziała się o przyjęciu i błagała mnie, żebym jej umożliwił
dostanie się do rezydencji i napisanie relacji z urodzin lady Winter.
Nie podobał mi się ten pomysł za bardzo, ale obiecała, że podzieli
się ze mną honorarium, a że mam ostatnio problemy finansowe,
więc się zgodziłem... Gdybym wiedział, jak to się skończy..." Peter
ukrył twarz w dłoniach.
"Skąd miał pan pieniądze dla Jenny Stubbs?"
"Od Susan. Bardzo jej zależało , aby się dostać do domu Winterów,
to miała być jej szansa zawodowa."
"Nie czuł się pan nielojalny wobec państwa Winterów, wobec
Mirelli??"
Gordon spuścił głowę. "Musiałem się zgodzić."
"Czyżby Susan pana szantażowała?"
Peter skinął głową z rezygnacją. "Swoimi sposobami dowiedziała
się o moim romansie z Pandorą... Gdyby to wyszło na jaw, nici z
małżeństwa z Mirellą i stanięcia na nogi, sam pan rozumie.."

Inspektor poczuł się nieco skołowany. "To pan nie miał romansu z
Susan tylko z Pandorą?? No, no, to zmienia postać rzeczy... Miał
pan motyw, żeby pozbyć się Susan. "
"Ale ja jej nie zabiłem!!! " krzyknął Gordon. "Owszem, byłem koło
szopy w tych cholernych kaloszach, ale tylko pokłóciliśmy się, jak
stamtąd odchodziłem, była żywa!"
"O co się kłóciliście?"
"Po śmierci lady Winter zrobiło mi się głupio wobec Mirelli i lorda
Wintera, chciałem, żeby ujawniła całą sprawę , ale tylko się
roześmiała i powiedziała, że morderstwo jest jeszcze lepsze i że
ma pewne dowody. Usłyszałem jakieś szelesty za szopą i uciekłem.
To wszystko."
"Czy nie wie pan, dlaczego chciała otruć mojego psa?"
"Nie mam pojęcia, chyba przyszła tu z innym planem niż mi
powiedziała..."
"I ja tak myślę..." powiedział Trent z zadumą.

Ponieważ zrobiło się późno, inspektor zapowiedział, że rano będzie
kontynuował przesłuchania i poprosił, aby wszyscy byli na
miejscu.
"Kłamią i kręcą, co piesku? " powiedział do Tropika w
samochodzie. Odpowiedzi nie było. Pies zmęczony trudami dnia
zasnął smacznie na tylnym siedzeniu, pochrapując z cicha...
Autor: Mika o wtorek, lipca 19, 2016