wtorek, 12 marca 2024

SMUTNOWIOSENNIE

    
 

Nowy rok - chiński,  czy nasz własny - już się ciut zestarzał i wiosna za pasem. Nagle zrobiło się ciepło, rozkwitły wiosenne kwiaty - widziałam też kiełkujące klony, młode listki na krzewach, duże pączki kwiatowe na forsycji  i całkiem spore listki czosnaczka i jaskółczego ziela. Pewnie nasza Prezessa już szaleje na gumnie, a i inne Kurki - posiadaczki ziemskie - ruszyły w ogrody. Ja mogę co najwyżej bratki na balkonie posadzić, ale noce mroźne, więc chyba poczekam.
    Zaczynam myśleć o Wielkanocy, która w tym roku może być zupełnie inna niż zwykle, bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że spędzę ją poza domem i to nie dlatego, że wyjadę wypocząć w jakieś przyjemne miejsce, ale dlatego, że bliska osoba z rodziny leczy się w Warszawie i prawdopodobnie nie wróci na święta.
    Dzień Kobiet przyszedł i poszedł. To dla mnie trudny czas, bo trzy lata temu, około 2 w nocy z 8 na 9 marca odszedł Jacek i już zawsze ten dzień będzie mi się smutnie kojarzył. A kilka dni temu, również w nocy, z 5 na 6 marca, nowotwór zabrał syna jednej z naszych Kurek, Ewy Zaremby. Dziś o 14 odbył się pogrzeb. Odczułam to bardzo mocno i ze względu na to, co sama w tym czasie przeżywam, i ze względu na na Ewę. Strata dziecka to straszna, niewyobrażalna tragedia. Ciągle myślę o Ewie i o tym, co musi czuć. Ewa rzadko ostatnio bywała w Kurniku i podejrzewam, że nieprędko znów tu zajrzy, bo oprócz tego  wszystkiego, co się w jej życiu działo,  nie mogła się zalogować.
Jak zawsze, spróbowałam poradzić sobie z emocjami pisząc wiersz.

EWIE I JEJ SYNOWI

Wiosna pochyliła się nad łóżkiem,
położyła chłodną dłoń na czole,
smutny, czuły darowała uśmiech
i szepnęła: ja cię stąd zabiorę.
Już nie będzie bólu i cierpienia,
już swobodnie przed siebie pobiegniesz.
Wezwą cię ciepłego wiatru tchnienia,
i poniosą w niepojętą przestrzeń.
Stamtąd, patrząc na daleką ziemię,
lekko dotkniesz matczynego serca…
Wiesz, że matka długo płakać będzie,
że jej dola będzie teraz ciężka,
więc tym czułym dotykiem jej powiesz -
- Nie płacz, mamo, nie płacz! Już jest dobrze!
Będę czekał na ciebie, stęskniony,
aż mnie znowu utulisz w ramionach.

   

 Dziś dzień był szary, od rana padał deszcz i wszystko - wbrew temu, co czuję - zieleniało w oczach z nową nadzieją.

    Ewo, słowa wydają mi się jakieś miałkie, niewłaściwe, nieprawdziwe. Tylko łzy mogą naprawdę wyrazić moje uczucia, więc szczerze poświęcam je Tobie i pamięci Twojego syna.

    

sobota, 10 lutego 2024

ROK SMOKA

    


Od dziś do 28 lutego będą trwały w Chinach obchody tamtejszego Nowego Roku. Ci to sobie poświętują, całe dziewiętnaście dni! Nie to co u nas; sylwester (który nie jest przecież dniem świątecznym) i Nowy Rok, jeden dzień na odespanie nocnych szaleństw.
    To będzie rok drewnianego smoka, rok przełomowych sytuacji, które wywracają wszystko do góry nogami. Smok zachęca do podejmowania ryzyka, obiecuje wzmocnienie kreatywności i mówi, żeby nie załamywać się pod wpływem cudzych opinii, ale realizować własne plany. Obiło mi się o uszy, że ten rok będzie sprzyjał odkrywaniu prawdy i dementowaniu fałszów. Smok jest jedynym fantastycznym zwierzęciem w chińskim zodiaku i jest to znak bardzo silny, rządzący innymi znakami, wprowadzający porządek. Właściwie już się to zaczyna, choćby u nas; rozliczanie afer poprzedniej włazy, pokazywanie jej zakłamania i hipokryzji.
    Nie bardzo wierzę w horoskopy, szczególnie takie z popularnych gazet, które swoje przepowiednie biorą z sufitu. Te profesjonalne, opracowywane przez astrologów, także budzą moją nieufność. Jakoś zawsze można je dopasować i znaleźć w nich coś, co nas samych dotyczy. Na wątpliwości co do ich sprawdzalności astrolodzy zawsze mają odpowiedź: to są możliwości i zagrożenia, można wykorzystać szanse lub nie, a ostrzeżony równa się uzbrojony.
    Ja jednak mam nadzieję, że rzeczywiście uporządkuje się choć trochę przynajmniej nasze polskie podwórko i że żywioł drewna przypisany w tym roku smokowi sprawi, że będziemy tworzyć nowe, mniejsze i większe dzieła (nie tylko rzeczy, ale i sprawy) z radością i sukcesami, czego Wam i sobie życzę.
    Dla ilustracji smok, oczywiście chiński, narysowany przeze mnie osobiście daaawno temu, jakoś w latach siedemdziesiątych. Bardzo możliwe, że było to w roku 1976, a więc w roku smoka, choć ręki sobie uciąć nie dam.  Całego, dużego smoka narysowałam na ścianie małego pokoju, na krótko, bo zaraz zostały położone tapety. A ten mały rysunek z
achowałam, bo mi się podobał i zamierzałam namalować porządny obrazek farbami.😊

wtorek, 16 stycznia 2024

MASKARADA

 


    Karnawał jest w tym roku krótki, bo Popielec przypada już czternastego lutego, a więc ostatnia sobota karnawału to dziesiąty lutego, czyli już za chwilę! Ale jak karnawał, to bale, domówki i maskarady J
    Od dziecka lubiłam się przebierać. Po powrocie z przedszkola podekscytowana wołałam, że pani mówiła, że mamy się przebrać, a mama i babcia potrafiły nawet zarywać noce, żebyśmy miały z siostrą odpowiednie stroje. 


To mój pierwszy przedszkolny strój byłam przebrana za śnieżynkę. Pierwsza od prawej kucająca             dziewczynka to ja 😊

A to właśnie strój, który mama i babcia uszyły mi przez jedną noc - czerwona spódniczka w kwiaty, biała bluzka z czerwoną wstążką pod szyją i fartuszek. Tej samej nocy uszyły mojej siostrze sukienkę śnieżynki z gazy usztywnionej krochmalem. 

Pierwsze trzy klasy podstawówki jakoś nie kojarzą mi się z balami maskowymi, ale już od czwartej klasy o przebranie na szkolny bal martwiłam się sama., choć babcia i mama pomagały wymyślać stroje. Nie wiem w której klasie, chyba w piątej, zasugerowały mi, żebym przebrała się za Czerwonego Kapturka. Miałam już czerwoną, rozkloszowana spódniczkę w białe grochy, do tego biała bluzka, koszyczek od święconki, a babcia z mamą w ciągu jakichś dwóch godzin uszyły mi czerwony czepeczek z wiązaniami ze ścinków pozostałych ze spódniczki i biały fartuszek z falbanką.
Miałam równie jak ja zakręconą koleżankę, z którą razem wymyślałyśmy i robiłyśmy sobie przebrania. Raz przebrałyśmy się za paprotki; powycinałyśmy z karbowanej bibułki duże paprociowe liście i doszyłyśmy je do wstążek, tworząc spódniczki, a takie same, tylko mniejsze poprzyklejałyśmy do opasek zrobionych z kartonu. 
Nie muszę wam mówić, że większość rodziców ani w przedszkolu, ani w szkole nie zawracała sobie głowy szykowaniem przebrań dla dzieci. A w średniej szkole i podczas studiów okazało się, że ludzie po prostu nie chcą się przebierać, uważając, że to głupie i niepoważne. Na studenckiej maskaradzie, na którą biletem wstępu miał być strój, poszliśmy całą grupą i chyba tylko ja potraktowałam sprawę serio, bo upięłam na sobie stylizowany chiton i uczesałam się w greckim stylu, od którego jedynym odstępstwem były złote sandałki na wysokim obcasie. Reszta grupy poszła po linii najmniejszego oporu przebrawszy się za gromadę wędrowców - dżinsy, kraciaste flanelowe koszule, jakieś kapelusze powyciągane od rodziców i kije, niby pielgrzymie kostury. Okazało się oczywiście, że 90% uczestników zabawy wcale się nie przebrała i gdyby nie zostali wpuszczeni, bawiłoby się nas bardzo mało.

Na pewno wiecie, że tak właśnie się działo na większości maskarad.
A ja dotąd marzę, żeby wziąć udział w balu, na którym wszyscy będą mieli kostiumy…

Jednak dotąd wyżywałam się szyjąc stroje moim dzieciom i siostrzenicy.

To jedno z fajniejszych przebrań  moich dzieci - kotek i myszka. Strój kotka uszyłam z mojego golfa, myszka jest w szarych rajstopach i szarym, bawełnianym golfiku i ma spódniczkę z kawałków starego futerka doszytych do paska, futerko jest również na opasce,  kawałki futerka zdobią też strój kotka. Moim dziełem jest także makijaż (słabo niestety widoczny na zdjęciu), który zrobiłam kredką do brwi 😊




A tu przykład bardziej wymyślnego makijażu i stroju, córka przebrana za Noc. Makijaż całkiem nieprofesjonalnie zrobiłam cieniami i kredką do powiek. Efekt był o wiele lepszy niż na zdjęciu.
Suknia Nocy to moja własna sukienka odpowiednio dopasowana, peleryna jest z podszewki, a gwiazdki i księżyc na opasce z... grubszej folii aluminiowej z pudełek po maśle roślinnym😃  



Siostrzenicy i córce wymyślałam stroje nawet kiedy już pracowały, w jednej firmie zresztą. Pierwszy firmowy bal był w stylu lat międzywojennych, kupiłam im wtedy sukienki w ciuchlandzie (miałam szczęście, bo trafiłam na obie za jednym razem), zrobiłam opaski, dobrałam biżuterię i umalowałam je. Na  pierwszym zdjęciu siostrzenica, na drugim córka.




                                                               A to opaski z przybraniami. 




Na drugi bal przebrała się tylko córka, a potem już nawet córka przebierać się nie chciała, bo skoro konkursy na najlepszy strój wygrywali ci, którzy po pierwsze, stroje sobie wypożyczali, a po drugie, zwykle należeli do firmowej góry, więc właściwie po co się było wysilać… Chociaż ja bym chyba nie odpuściła J
I dlatego – tadam! Oto strój córki z drugiego balu, który postanowiłam pokazać na sobie!


To dwuwarstwowa, rozcięta z przodu spódnica ze sztywnego tiulu przymarszczonego i przyszytego do szerokiej wstążki. Wierzchnia warstwa została odpowiednio upięta, tak żeby przypominała siedemnastowieczną krynolinę. Kwiat na ramieniu jest z tego samego tiulu. W pierwotnej wersji sukienka pod spodem była krótka i córka miała na nogach klasyczne szpilki.
Liczę na to, Kurki, że podzielicie się swoimi wspomnieniami o maskaradowych strojach waszych i waszych dzieci. A może o takich, które gdzieś widziałyście i bardzo wam się spodobały?
No to bawcie się dobrze w karnawale, bez względu na to, gdzie i z kim się bawić będziecie!

Jakie są zdjęcia, same widzicie. To zdjęcia z telefonu, a na dodatek niektóre to zdęcia robione zdjęciom, więc ich jakość po prostu nie może być dobra. Nawet, poskromiwszy własną próżność, wybrałam z moich zdjęć najostrzejsze, a nie takie, na którym najładniej wyszłam 🙈

niedziela, 7 stycznia 2024

CHOINKA


         Święto Trzech Króli kończy czas świąteczno-noworoczny; większość ludzi rozbiera choinki (u nas już jedna od wtorku stała pod śmietnikiem), ale moja nawet jeszcze nie zaczęła za bardzo opadać, więc niech sobie stoi. 
        Na Facebooku wciąż ostatnio trafiam na wspomnieniowe artykuły opisujące peerelowskie święta. O tym jakie były skromne i jak dziś się wszystko zmieniło. Rzeczywiście, wiele się zmieniło, a raczej chyba zmodyfikowało, ze względu choćby na łatwiejsze sprzątanie, gotowanie, zakupy.
        U mnie najmniej (pomijając ewolucję światełek od osadzonych w lichtarzach świeczek, do dzisiejszych lampek led) zmieniła się choinka. 

Zwykle jest żywa i niewiele na niej nowych ozdób, bo pieczołowicie przechowuję stare bombki i ozdoby - niektóre pamiętają moje dzieciństwo i mają przeszło sześćdziesiąt lat. Na pierwszych trzech zdjęciach poniżej są bombki kupowane jeszcze przez moja mamę. Mają około pięćdziesięciu lat. Mam ich więcej. Na czwartym zdjęciu ptaszek (bombka za ptaszkiem też z tych pięćdziesięcioletnich), który jeszcze pamięta nasze poprzednie mieszkanie, więc ma minimum sześćdziesiąt lat. Był bardzo zniszczony, ale odnowiłam go używając srebrzanki, lakieru do paznokci i nowych piórek. Mam jeszcze dwa takie ptaszki, ale niestety, straciły ogonki, co odkryłam podczas ubierania choinki i już nie miałam czasu ich naprawić.

       





        Robię też sama choinkowe ozdoby, tak jak moja babcia, która szyła krasnoludki wymyślone przez nią dawno temu, kiedy moja mama była małą dziewczynką (to krasnoludki z filmu o królewnie Śnieżce, z 1937 roku, na którym mama była z babcią w kinie jeszcze przed wojną). Szyła też z koronki sukieneczki małym, celuloidowym laleczkom.
Ja zrobiłam z koronki kilkanaście takich ozdób, jak na zdjęciu.
 

A to przeszło sześćdziesięcioletni dziadek wszystkich krasnali, na pierwszym zdjęciu widać, jaki jest zniszczony, ale nic w nim nie zmieniłam, traktuję go jak zabytek i drogą sercu pamiątkę.



        Mama pomagała babci przy krasnalach i robiła jeżyki z gładkiej bibułki, i gwiazdki z pasków białego papieru, a z moją siostrą i ze mną pawie oczka, łańcuchy z kolorowego papieru i pajace z wydmuszek.
        Kiedy miałam już własne dzieci, postanowiłam odtworzyć krasnale babci. Już nie było z nami ani babci, ani mojej mamy, ale doskonale pamiętałam - choć miałam tylko kilka lat - jak babcia je robiła, jak mama rysowała im oczy piórkiem kreślarskim i barwiła różem do twarzy policzki i nosy. Został mi ten jeden krasnal (ze zdjęć powyżej) robiony przez babcię i mamę, ale kiedy ja szyłam swoje, ten leżał w pudle z ozdobami. Nie pamiętałam, że jest taki malutki i moje wyszły dwa razy większe. Te krasnale mają już około 30 lat i tak ze cztery lata temu poddałam je liftingowi, hrehrehre, wymieniając na nowe brody, wąsy i "futerko" przy czapkach. 
                
    Tego krasnala zrobiliśmy kilka lat później razem z moim synem. Krasnal ma kombinezon i okrągłą buźkę bez wystającego nosa - tak sobie mój kilkuletni wówczas synek wymyślił.                 
                                             

        Wciąż chcę zrobić trochę nowych krasnoludków i inne ozdoby. Kupiłam też malutkie laleczki, choć nie z celuloidu, i chcę im uszyć koronkowe sukieneczki. Mam nadzieję, że kiedy w końcu moje oczy zostaną doprowadzone do możliwie dobrego stanu, będę mogła się tym zająć.
        Na zdjęciach jest czerwony łańcuch zrobiony z papierowego sznurka. Ma dobre kilkanaście lat i zawieszam go co roku. Mam więcej różnych łańcuchów, ale od kiedy zrobiłam ten, jakoś żaden inny mi nie pasuje.

P.S.1. Zdjęcia marne, bo z telefonu. Zrobiłam ich mnóstwo, ale te są najlepsze. Już nie miałam cierpliwości robić nowych.
P.S.2. Choinka bardzo nieostra, ale wybrałam po prostu ładne zdjęcie, nie patrząc na jakość.
P.S.3, Na pierwszym zdjęciu szopka, której główną konstrukcję zrobił Jacek. Ja dodałam ścianki z patyczków i korę na dachu, żłóbek z Jezuskiem robił ojciec mojej znajomej, a figurki do szopki (oprócz aniołka) kupiłam na starociach za grosze, bo brakuje pośród nich Józefa. Uznałam to za znak czasu, pełno teraz samotnych matek 😉


niedziela, 31 grudnia 2023

DOBREGO ROKU!

     

                              


 
                    

                W komentarzu pod świątecznym postem Agniecha napisała: "Przydałby się DOBRY rok." I naprawdę by się przydał. Dziś, w sylwestra, takiego właśnie roku wam życzę - solidnie dobrego, satysfakcjonującego. Bez fajerwerków, ale z sukcesami. Bez upadków, ale najwyżej z malutkimi potknięciami. Bez chorób i zdrowotnych powikłań. Pełnego spokoju, zadowolenia, łagodności. Niech trwa to, co dobre, niech się prostują kręte ścieżki, niech światło rozjaśnia ciemności - do siego roku!

                        Zaraz rok odejdzie stary, zaraz szampan się poleje,
                        zaraz noworoczny ranek nowe ześle nam nadzieje.
                        Znów będziemy prosić przyszłość, żeby lepsze dała karty,
                        niech więc będzie dla nas DOBRY nowy rok - dwudziesty czwarty.
                        Gdy świat coraz szybciej krąży w nieśmiertelnej karuzeli,
                        zatrzymajmy się na chwilę, żeby pięknie radość dzielić,
                        żeby w naszym ciągłym pędzie móc odetchnąć ze swobodą,
                        żeby poczuć nieodmiennie, że wciąż duszę mamy młodą,
                        że lat bagaż - większy, mniejszy - który nasze barki gniecie,
                        nic nie znaczy, póki miłość, przyjaźń, dobro są na świecie.
                        

P.S.
Dobrej zabawy sylwestrowej życzę 🙆

                                                    Ninka.

Teraz mówię ja, Hana.

Nie napiszę wiersza - jak Ninka, ale mogę życzyć Wam czasu najpiękniejszego w życiu, niech trwa wiecznie albo chociaż długo. Bądźmy zdrowi my, nasi bliscy, przyjaciele, zwierzęta. Niech - za naszą sprawą - odetchnie ten udręczony świat, niech sczeźnie i przepadnie zło, głupota, chciwość!

Ściskam Was - mimo wszystko - optymistycznie!

PS. Wałek wraca do pełni sił, goi się jak na przysłowiowym psie. Dreny zostały wyjęte, za kilka dni wyjmiemy szwy. Mam jazdę, bo rany są w takim miejscu, że niczym i za nic nie mogę mu tego schować, bo się drapie. Ostatnie dni spędziłam na wymyślaniu, szyciu i wiązaniu różnych wdzianek. Kicha. Zwykła bandana trochę pomaga. Muszę pilnować bez przerwy.

niedziela, 24 grudnia 2023

I JUŻ ŚWIĘTA!

 Nasza kochana PrezesKura, zajęta biednym Wałkiem, z pewnością nie ma czasu na pisanie postów, więc w jej i swoim imieniu życzę Wam wszystkim, Drogie Kury, i oczywiście zaglądającym tu ewentualnie Kogutom i Kurczaczkom, mile spędzonych Świąt, bez zgrzytów i zdenerwowania, a za to w dobrym towarzystwie. Życzę dużo zdrowia, radości, kaski wedle potrzeby, spełnienia marzeń, realizacji planów i dobrego samopoczucia. Niech przyszły rok będzie dla Was pomyślny i niech się rozwiążą światowe i krajowe (ciągle nas denerwujące), a przede wszystkim Wasze problemy. Całuję Was i ściskam serdecznie, wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku życząc💖


                                    


P.S. 
Na zdjęciu skarpetowy skrzat zrobiony już cztery lata temu. Miałam zrobić takich więcej w tym roku, ale nie wyszło.

wtorek, 19 grudnia 2023

TROCHĘ O MNIE - ciąg dalszy.

 


        To jeszcze rzutem na taśmę - przed świątecznym postem - dalszy ciąg historii mojej pisaniny 😁

        W tym samym mniej więcej czasie zaczęłam trafiać  na różne blogi, które najpierw czytałam tylko, a dopiero później zaczęłam komentować. Najpierw to były blogi kraftowe – robienie kwiatów, kartek, biżuterii, haft, druty, szydełko. Było na nich dużo różnych kursów i kursików i wiele się z nich nauczyłam. Zwykle na każdym z blogów były na bocznych paskach zalinkowane inne i tak, od rzemyczka do koniczka, trafiłam do GosiAnki (wtedy Anki Wrocławianki), do Dżungli Pantery i na wiele innych blogów, których wyliczenie zajęłoby mi bardzo dużo miejsca, a wreszcie do Kurnika. To właśnie na tych blogach zaczęłam brać udział w zabawach literackich (szczególnie u Pantery), a potem już sama, często zainspirowana tematami postów, pisałam jakiś krótszy lub dłuższy wiersz. Sporo było wierszyków „adopcyjnych” u GosiAnki, kalendarze (to były czasy!), ale za pierwsze moje poważne dokonanie uznaję tłumaczenie modlitwy „SLOW ME DOWN, LORD”.

Zatrzymaj mnie, Panie,
W moje serce spokój wlej,
Ciągle rozbiegane
myśli uspokoić chciej.
Mój codzienny pośpiech
Ukój majestatem gór,
Ciało, wciąż napięte,
Niech rozluźni rzeki nurt.
Dajże mi odpocząć
W śnie spokojnym całą noc,
Pokaż mi, jak umieć
Z piękna kwiatów czerpać moc,
Z rozmów z przyjacielem,
Z dobrej książki paru stron,
Z miękkiej sierści zwierząt,
Którą czuje moja dłoń.
Zatrzymaj mnie, Panie,
Bym swe wnętrze poznać mógł,
By moje marzenia
Rosły w świetle gwiezdnych dróg.

Pisałam ten wiersz wręcz w natchnieniu, chociaż nie znam angielskiego tak dobrze, jak powinnam, żeby się podejmować takich tłumaczeń.

    I tak się to toczyło. Moje wiersze były na ogół optymistyczne, aż do chwili, kiedy zaczęły odchodzić nasze blogowe koleżanki: DamaKier, Ela Merko, Ewa, Mika… Były też wiersze poświęcone odchodzącym zwierzętom, a jeden z nich napisałam dla córki, kiedy jej króliczka Fruzia przeniosła się za Tęczowy Most.

 

Gdzieś, hen, za Tęczowym Mostem
Są łąki pełne stokrotek
I w bujnej zielonej trawie
Lśnią mniszków słoneczka złote.
Tam, nad przejrzystym strumykiem,
Pod nieba kloszem chabrowym
Skaczą beztrosko króliki
szczęśliwe, wesołe, zdrowe.

Nocami, gdy srebrny księżyc
Odbija się w kroplach rosy,
Jedzą pachnące ziół pędy
I marszczą zabawnie nosy.
Gdy przyjdzie lato, bezkarnie
Łasują w winogron kiściach,
A kiedy nadejdzie jesień,
W suchych chowają się liściach.

A śnieg? Czy czasem tu pada
Z chmurek na niebie jasnym?
Czy królik może z rozpędu
W puszyste wskakiwać zaspy?
A potem w zacisznej norce,
Chrupiąc przepyszne źdźbła siana,
Pomyśleć sobie, że wiosna
Będzie już jutro, od rana!

I tylko czasem niektóre
Pośród najlepszej zabawy,
Skoków, harców, biegania,
Stanąwszy słupka wśród trawy,
Porozglądają się wkoło
Ruszając swym noskiem małym;
Patrzą, czy skądś nie nadchodzi
Ktoś dawno już niewidziany,
A potem skokiem zuchwałym
Wprost w niezachwianą pewność
Wpadają, niezłomnie wierząc,
Że przecież przyjdzie! Na pewno!

Gdzieś, hen, za Tęczowym Mostem
Są łąki pełne stokrotek
I w bujnej zielonej trawie
Lśnią mniszków słoneczka złote.
Tam, nad przejrzystym strumykiem,
Pod nieba kloszem chabrowym
Skaczą beztrosko króliki
szczęśliwe, wesołe i zdrowe.

     A kiedy zaczęło się w moim życiu robić źle, , kiedy zachorował Jacek, a ja zaczęłam mieć duże kłopoty ze wzrokiem, kiedy stres zaczął rządzić moim życiem i sprawiał, że koncentrowałam się niemal wyłącznie na teraźniejszości, napisałam taki wiersz: 

Gdzie są rojenia me dziecięce,
naiwne, barwne marzeń tęcze?
Trwają gdzieś w czasie, niespełnione,
jak owad w bursztyn zatopione,
cudowne, jasne sny dziecięce…

Gdzie są dziewczęce me marzenia,
zamków na lodzie drżące lśnienia?
W mgle westchnień smutnych się rozwiały,
w przestrzeń minioną uleciały,
magiczne serca przyspieszenia…

Gdzież są kobiece me fantazje,
piętrowe gmachy wyobraźni?
choć chcę - przywołać ich nie mogę,
jakoś zgubiłam do nich drogę,
do moich wszystkich pięknych marzeń…

W klepsydrze czasu uwięzione,
piaskiem wydarzeń przysypane,
ostrzami smutku poranione,
w umysłu głębiach pochowane,
wrócić nie mogą, nie umieją
uchronić mnie przed beznadzieją.

Marzenia moje - zapomniane…

To było w 2019 roku.

     Zaraz potem przyszła pandemia i śmierć mojego męża. Wtedy powstał cały cykl wierszy poświęcony Jackowi. Pisanie tych utworów pomogło mi uporać się z żałobą i smutkiem. Publikowałam wiersze w Rzonach na Facebooku. Kiedy napisałam pierwszy, nie wiedziałam jeszcze, że co miesiąc stworzę i opublikuję kolejny.

Niefejsbukowe Kurki nie mogły ich czytać, więc dla nich jeden tu opublikuję (wszystkie zajęłyby zbyt dużo miejsca).

***

Twojego ciała jasny kryształ
z rąk moich nieporadnych wypadł
i na kawałki się rozpryskał.

Tak bardzo chciałam go utrzymać,
ale w maleńkich okruszynach
przez palce piaskiem się przesypał.

Z nieodróżnialnych, nienazwanych,
wokół stóp moich rozsypanych
drobinek skleić go próbuję…

Lecz już ich nie potrafię złożyć,
żadne staranie nie pomoże,
już je wiatr czasu rozdmuchuje…

     Różne moje wiersze można znaleźć tu, w Kurniku, sporo na blogach „Za moimi drzwiami” i „Świat to dżungla”, są też u Mariji i sama już nie wiem, gdzie jeszcze, hrehrehre. Namawiacie mnie, żeby je wydać… będę próbować, zobaczymy, co z tego wyjdzie.

P.S.
A na zdjęciu zima
choć na razie ni ma 😉


poniedziałek, 4 grudnia 2023

Łatka pozdrawia Kurnik!

To mówię ja, Hana. 

Kto pamięta historię Łatki, malutkiej suni porzuconej w stajni przez "ludzi", którzy się przeprowadzili i "zapomnieli" zabrać psa? Łatkę ogłosiła na swoim blogu Dama Kier, moja córka zobaczyła zdjęcie i bum! Strzała Amora przeszyła jej serce i już jechałyśmy po Łatkę do Strykowa. Moja córka miała już Lamę, też sierotkę porzuconą gdzieś w krzakach, co wszak nie było żadną przeszkodą. Był rok 2014.

O przejęciu Łatki przeczytacie w poście pt. "Garbo powraca w wielkim stylu" z 2014 roku. Dałam link, ale prowadzi on donikąd. Nie mam siły z tym walczyć.

Moja córka Martyna była wtedy w trakcie przeprowadzki. Poprosiła znajomego, aby zaopiekował się psinką przez kilka dni. Tak też się stało. Nikt jednak nie przewidział, że Pan Tymczasowy zakocha się w Łatce z wzajemnością. Sunia tyle już przeszła, że kolejne rozstanie byłoby dla niej kolejną traumą. Prośby Pana Tymczasowego skruszyły serce mojej córki, a że natura nie znosi próżni, puste miejsce zajęła Frytka, którą ze schronu zabrała Martyna chyba nawet następnego dnia. Tak więc happy end był podwójny: zamiast jednej, dom znalazły dwie sierotki. Frytka była z Martyną całe 9 lat, mimo padaczki - odeszła kilka miesięcy temu. A nie była wówczas szczeniaczkiem.

Bajki o Lamie i Frytce można przeczytać w zakładce "Bajki Białej Kury".

Przypominam Wam o tym, ponieważ dostałam wczoraj od Pana Tymczasowego piękny list i masę zdjęć, które pokazuję Wam poniżej i założę się, że wzruszycie się do łez, jak ja! 9 lat! Trudno w to uwierzyć, prawda? Tyle się wydarzyło...

Oto list:

Przepraszam, że nie odzywałem się tak długo, ale kilka dni temu minęło
9 lat od przygarnięcia Fretki i stwierdziłem, że się do Pani odezwę :)
Fretka (i jej brat - Wąski) ma się świetnie i jest nadal tym samym
pieskiem co 9 lat temu. Jest na pewno bardziej najedzona, bardziej
rozpieszczona i nauczona wygody, ale to ciągle ten sam mały, biedny
piesek z opuszczonej stajni. Swoje dni najczęściej spędza na kanapie
albo w swoim posłanku. Od czasu do czasu, jak nachodzi nas nieco
bardziej nostalgiczny, jesienno-zimowy nastrój to czytamy bajkę o
Fretce i czarodzieju (za którą ogromnie dziękujemy!). Czasami aż
trudno nam uwierzyć, że to już 9 lat. Żałuję bardzo, że Dama Kier,
dzięki której historia się poniekąd zaczęła nie może widzieć jak to
opowiadanie się potoczyło, ale jestem jej, podobnie jak Pani, Martynie
i wszystkim zaangażowanym bardzo wdzięczny. Ta mała psinka odmieniła
całkowicie moje życie.
W załączniku przesyłam kilka zdjęć.
Pozdrawiamy serdecznie i życzymy wszystkiego najlepszego!

A teraz miód i orzeszki:
















Panie Marku, dziękuję.

PS. Bajkę o Łatce vel Frecie Garbo można przeczytać w zakładce "Bajki Białej Kury". Napisała ją Damakier.

poniedziałek, 27 listopada 2023

ŚWIĘTO!!!

     No i masz! PrezesKura się ukrywa😉 i przegapiłyśmy szfystkie, a tu taka ważna sprawa! Coś mi od kilku dni chodziło po głowie i w końcu sprawdziłam, że właśnie 23 listopada przemknęła nam po cichutku, niepostrzeżenie, bez fanfar i szampana - tadam! 

       DZIESIĄTA ROCZNICA POWSTANIA KURNIKA!!!
                                               
FĄFARY!!!

                                Hano! Miko - gdzieś tam w Patagonii!

    Niech nam Kurnik trwa jak najdłużej, na co mam nadzieję zapracować memi własnemi rencami!

A teraz:

                                              jesienna róża

                                       letni tort brzoskwiniowy

                                

                                    i polewajcie, co tam chcecie!


P.S. Znajdzie się Kura, która pamiętała?

wtorek, 21 listopada 2023

TROCHĘ O MNIE

 

    


Najwyższa pora na nowy post, a ponieważ wciąż brak mi pomysłów, przyszło mi do głowy, żeby się trochę przed wami pochwalić i jednocześnie opowiedzieć, jak to się stało, że zaczęłam się bawić rymowaniem.
    Od czasów wczesnonastoletnich chciałam „coś” pisać. Próbowałam, owszem, ale nikt mnie nie zachęcał do działania w tym kierunku. Jakieś wierszyki, pamiętnik… chciałam pisać poważne, białe  wiersze, jednak okazało się, że zdecydowanie łatwiej idzie mi z mową wiązaną. Po raz pierwszy wyszło z worka przysłowiowe szydło, kiedy w klasie maturalnej mieliśmy napisać pracę na temat wojny, w dowolnej formie literackiej. Wtedy (przez brak pomysłów i czyste lenistwo) postanowiłam napisać wiersz; zero konkretów, czyste emocje, cztery zwrotki - a ile czasu musiałabym się męczyć z opowiadaniem! Polonistka postawiła pięć i tylko zapytała z wyraźnym zdumieniem: sama to napisałaś?
    Potem porzuciłam pisanie. Na długo.
    Jak wiecie, robię kartki. Jedne z pierwszych, które zrobiłam, to były kartki na Boże Narodzenie - malutkie choineczki wyszyte krzyżykami na starej kanwie, którą znalazłam w czeluściach szafy, muliną też wygrzebaną ze starych zapasów. Zdjęć oczywiście nie mam, wtedy telefony z aparatami nie były czymś ogólnie dostępnym. Narobiłam się trochę przy tych kartkach i nie chciało mi się już wymyślać życzeń, zawsze zresztą miałam z tym problem. Wiedziałam już wtedy, że w sieci można znaleźć wszystko, więc zaczęłam szukać jakichś wierszyków. Były, owszem, ale tak beznadziejne, że postanowiłam sama spróbować. Napisałam trzy albo cztery, wydrukowałam - wystarczyło tylko podpisać i przykleić na kartkę. Potem często pisałam życzenia imieninowe, urodzinowe i na inne okoliczności.
    W tym samym mniej więcej czasie, na przełomie mileniów (Ha! Jak to brzmi!) chodziłam z moimi dziećmi na zajęcia muzyczne, które prowadziła moja znajoma - Alicja zwana Lidką. Przychodziły na nie dzieci  z rodzicami, najczęściej z matkami, często śpiewaliśmy wszyscy razem, zabawa była pyszna (ta grupa stała się zaczątkiem dziecięcego zespołu „Niezapominajki”).  Ale nie tylko śpiewaliśmy. Lidka organizowała wieczory kolęd w okresie przedświątecznym, zakończenia sezonu przed wakacjami, a przez kilka lat Festiwal Piosenki Dziecięcej.
    Na którychś zajęciach Lidka  zaśpiewała nam piosenkę; była to stara, dziecięca wyliczanka, do której jedna ze starszych dziewcząt, przychodzących na lekcje indywidualne, skomponowała (przy pomocy prowadzącej) melodię i dopisała dwie zwrotki. Lidka zaproponowała nam, żeby dopisać więcej zwrotek. Oczywiście nikt się na to nie narwał oprócz mnie, bo od razu wpadł mi do głowy pomysł na rozwiniecie tego tekstu nazwanego roboczo „Diabełek” (pierwsza, oryginalna zwrotka i dwie ostatnie, dołączone najpierw, kursywą, mój tekst normalną czcionką):

Siedzi diabeł na stodole,
aż go słoma w tyłek kole.
Przypatrzcie się ludzie, święci,
jak ten diabeł tyłkiem kręci.

Kręci tyłkiem, podskakuje,
bo ta słoma strasznie kłuje.
Chciałby znaleźć coś miększego,
lecz jak zabrać się do tego?

Poradziły mu dwie panie,
żeby usiadł gdzieś na sianie,
ale w sianie były grabie;
nie wierz, diable, nie wierz babie!

Stary Maciej mu powiedział,
by na pieńku se posiedział,
ale drzazgi były w pieńku.
Oj, niedobrze, mój diabełku!

Wrzasnął diabeł wniebogłosy,
płacze, krzyczy pod niebiosy,
nawet wszystkich świętych wzywa!
Tak to czasem z diabłem bywa.

Święci z nieba w dół spojrzeli,
wielkim śmiechem wybuchnęli!
Oj, ty czorcie, nasz diabełku,
usiądź lepiej na krzesełku!

A na krześle była igła,
co spłatała diabłu figla.
Sekret taki tutaj zdradzę:
świętym ufać też nie radzę!

    Przyszedł rok 2003 i obchody 650-lecia Olsztyna, kiedy między innymi odbył się konkurs na piosenkę o Olsztynie. Został ogłoszony wcześniej, jesienią 2002 roku, i wtedy Lidka powiedziała do mnie: to ty mi napiszesz teksty! Wygłosiła to stwierdzenie z tak niezachwianą pewnością, że nie widziałam innego wyjścia, jak wziąć się do roboty. Powstały wówczas dwie piosenki: „Spacerkiem po Olsztynie” i „Cudze chwalicie, swego nie znacie”. Druga zajęła w konkursie III miejsce, a pierwsza zdobyła nagrodę publiczności. Lidka postanowiła pójść za ciosem i wydała płytę „Piosenki o Olsztynie, Warmii i Mazurach”. Na płycie znalazły się piosenki przez nią skomponowane, w tym obie konkursowe, a ja napisałam teksty do większości z nich. Nie ruszałam w zasadzie tylko jednej, a kolejną poprawiłam na tyle, że jestem z pewnością współautorką, choć nie zostało to zapisane oficjalnie. Inną z kolei napisałam, kiedy już powstały słowa refrenu, a autorstwo całości zostało przypisane mnie. Czyli wszystko się wyrównało ;) Brałam, razem z Dorotą, moją córką, udział w nagraniu tej płyty. W chórkach oczywiście.
    Powiem wam, że rozprowadzenie takiej płyty bez odpowiedniej reklamy i promocji to karkołomna sztuka. Kupowali w zasadzie znajomi, znajomi znajomych , rodziny i znajomi rodzin. Jeszcze w zeszłym roku kupiłam od Lidki płytę dla znajomej, która usłyszawszy ją stwierdziła, że musi to mieć.
    Dla Lidki napisałam też piosenkę-hymn dla dziecięcego zespołu „Niezapominajki” i teksty do tańców narodowych na trzecią z płyt tego zespołu. Ale płyty „Niezapominajek” (trzy) były już tylko dla dzieciaków i ich rodzin. Ja dostałam po jednej sztuce.

„NIEZAPOMINAJKI”

Małe skrawki nieba na ziemię opadły,
w gęstej trawie nad strumykiem cichutko przysiadły,
a w środku ukryły sto złotych pieczęci,
żeby różne ważne sprawy zachować w pamięci.
W co się kiedyś mama z prababcią bawiła,
jakie bajki i piosenki najbardziej lubiła,
jakich wierszy tata uczył się na pamięć,
jak po lekcjach na podwórku dokazywał dziadek.

Ref. Niezapominajki, tak się nazywamy,
o naszej tradycji nie zapominamy.
Dawne opowiastki i piosenki znamy,
nie zapomnisz nigdy o nas, gdy ci zaśpiewamy!

Niezapominajki, tak się nazywamy,
o naszej tradycji nie zapominamy.
Dawne opowiastki i piosenki znamy,
nie zapomnisz nigdy o nas, gdy ci zaśpiewamy!

 Cdn.

P.S.
Taki mi się zrobił kolaż ze zdjęć i nie umiem go poprawić. Płyty są w odwrotnej kolejności, niż powstawały. Licząc od lewej, czwarta i trzecia u góry, druga i pierwsza na dole.