czwartek, 14 września 2023

O KSIĄŻKACH

 




Jak napisałam w którymś komentarzu, kompletnie wyprało mnie z pomysłów na posty. Nawet miałam kilka, lecz wyleciały mi z głowy. Próbuję coś pisać, jednak nic mi się nie podoba, więc na razie zachowuję te teksty na później, może się wyklarują.

Ale… w piątek byłam na targu i (jak zwykle) musiałam obejrzeć stoisko z używanymi książkami. Wpadła mi w oko książka Moniki Szwai „Stateczna i postrzelona”, wzięłam ją i zapytałam, czy nie ma więcej książek tej autorki. Okazało się, że jest jeszcze jedna, „Gosposia prawie do wszystkiego”. Kupiłam obie. Powoli zbieram sobie kolekcję, bo bardzo książki Szwai lubię. Monika Szwaja pokazuje w nich takie fajne podejście do życia, optymizm, otwierające się możliwości i sprawia, że człowiek czuje chęć do działania.  Główne bohaterki (i bohaterowie) jej powieści przezywają trudne chwile, ale zawsze jakoś wychodzą na prostą. Chcą, żeby świat był lepszy, ale nie moralizują. Są  przyzwoitymi ludźmi, mają poczucie humoru, pasje, talenty, ale są różni, jak różni są ludzie wokół nas i spotykają ich różne, nie zawsze dobre rzeczy. Zawsze jednak promieniuje z tych książek podskórny optymizm, pozytywny stosunek do życia i ludzi. Ja osobiście po przeczytaniu jakiejkolwiek książki Szwai czuję się taka… przytulona.
Taki sam  optymistyczny podtekst mają książki naszej Mariolki, Joasi Kupniewskiej (mam dotąd dwie najnowsze). Po lekturze jej książek czuję się podobnie i myślę sobie: będzie dobrze! Niedawno jeszcze z równą ochotą czytałam książki Małgorzaty Musierowicz, ale jakoś mi się przejadły. A może po prostu z nich wyrosłam? W końcu to książki dla młodzieży J
Przez lipiec i sierpień przeczytałam dziewięć książek Moniki Szwai (te na zdjęciu, wszystkie z drugiej ręki lub za grosze kupowane z jakimś czasopismem) i wszystkie Chmielewskie, które mam (34 sztuki). Część z nich kupiłam sama, część dostałam od siostry, która pozbywała się nadmiaru książek podczas przeprowadzki do nowego mieszkania. Swoją drogą większego, niż miała dotąd. Przeczytałam jeszcze kilka innych książek - niektóre to prezenty, jedną kupiłam na Bazylku, kilka to powtórka starych lektur. I dwie książki w czytniku, kiedy byłam u córki (okazało się przy tym, że nie taki diabeł straszny, hrehrehre). A muszę wam powiedzieć, że teraz czytanie nie jest dla mnie łatwe ze względu na kłopoty ze wzrokiem. Czytam przy pomocy dużej lupy, takiej wielkości zeszytu. Albo dwóch par okularów.
Wybieram do czytania książki optymistyczne, podnoszące na duchu, a unikam poważnych, mówiących o trudnych sprawach, brutalnych, pesymistycznych. Wolę lekki, ale nie byle jaki romans, kryminał, no i bardzo szeroko rozumianą fantastykę. Lubię poezję, ale dawno nie zaglądałam do moich książek z wierszami, choć czasem sobie powtarzam w myślach te wiersze, które znam na pamięć.
No i sporo czytam w internecie - na Facebooku, na blogach.
Jestem bardzo ciekawa, co aktualnie czytacie albo co chcecie przeczytać. Ja planów czytelniczych na razie nie snuję, mam nadzieję, że sobie odbiję później.

Edit:
Muszę jeszcze uściślić; wszystkie te książki, o których mówiłam, przeczytałam przynajmniej po raz drugi, większość z nich po raz n-ty. Żeby poprawić sobie nastrój.

piątek, 28 lipca 2023

O JĘZYKU

     Ostatnio kilka razy trafiłam na różne dyskusje na temat poprawności językowej. Jeden z moich młodszych znajomych zapytał mnie nawet, po co to wszystko? Dlaczego powinno się przestrzegać zasad rządzących językiem? Trudno mi było na to odpowiedzieć jednym zdaniem, więc napisałam tekst na ten temat i wysłałam mu pocztą e-mailową. Kiedy wróciłam do tego tekstu, żeby się zastanowić, czy go zachować, czy skasować, znalazłam w nim kilka, no, może nie ewidentnych błędów, ale usterek. Poprawiłam je, uzupełniłam mój esej o kilka przykładów i wniosków i postanowiłam jednak wykorzystać. Tu, w Kurniku. Zaznaczam; nie jestem alfą i omegą, sama popełniam błędy i nie znam nikogo, kto mówiłby idealnie poprawnie, bo żadne wykształcenie błędami nie ochroni.

    Zdjęcie wcale nie "od czapy", bo jest na nim chrząszcz, słowo trudne 😉

    


    Język to skomplikowany i stary system komunikacji, można nawet, trochę z przymrużeniem oka, uznać go za organizm, bo żyje, ewoluuje, starzeje się, a nawet umiera. Należy, rzec można, do pewnej grupy ludzi, niekoniecznie narodu. Język odzwierciedla a jednocześnie warunkuje sposób myślenia i dowiedziono tego naukowo. Gdyby założyć, że mogą istnieć dwie identyczne osoby i jedynym co je różni, jest znany im język, to te dwie osoby prezentowałyby różny sposób myślenia. Wiadomo też, że osoby znające dwa języki (lub więcej), np. dzieci, które mają różnojęzycznych rodziców, są sprawniejsze umysłowo, lepiej rozwinięte intelektualnie. A trzeba jeszcze powiedzieć, że im bardziej skomplikowany język, tym bardziej skomplikowany sposób myślenia i odwrotnie.
    Zasady rządzące językami są mniej lub bardziej rygorystyczne. W niektórych językach bardzo sztywne, w innych dopuszczają pewną dowolność. Polski jest z tych o sztywnych regułach.
    Nie zajmuję się językiem naukowo, a na dodatek już dawno odeszłam z zawodu. Dla mnie to tylko narzędzie komunikacji, ustnej i pisemnej. Jednak dużo czytam i sporo piszę. Kocham język polski, cenię jego melodię i rytm, i całe to jego skomplikowanie. Lubię się nim bawić, sięgać po archaizmy, budować długie zdania, używać wielu różnych słów. Słownik wyrazów bliskoznacznych to mój najlepszy przyjaciel, prawie tak samo dobrymi przyjaciółmi są słowniki: ortograficzny, poprawnej polszczyzny, języka polskiego, wyrazów obcych - wszystkie mam i używam ich. Tak jak książek w rodzaju: „Gdzie postawić przecinek” lub innych omawiających poprawność językową. Na dodatek skłaniam się w stronę puryzmu językowego, więc trudno mnie przekonać o konieczności np. upraszczania ortografii i ujednolicania pisowni.
    Podam kilka przykładów słów, których jednolita pisownia narobiłaby zamieszania (trzeba jeszcze wziąć poprawkę na to, że w niektórych rejonach Polski spółgłoska dźwięczna na końcu jest wymawiana dźwięcznie, a w innych bezdźwięcznie):

bóg – Bug – buk
rów – ruf (dopełniacz  od: rufa)
stóg – stuk
dróg – druk
Załóżmy, że stóg i stuk piszemy tak samo.  Na potrzebę tego założenia taka historyjka:

    Było wczesne popołudnie, słoneczne i gorące. Ptaki popiskiwały wśród krzewów, z niedalekiego lasu dochodziło stukanie siekier drwali, na łące leżało wyschnięte już siano. Z pobliskiej wsi szła drogą gromadka młodzieży, każdy niósł drewniane grabie. Śmiejąc się i przekomarzając, poskładali siano i tak szybko jak przyszli – zniknęli. Wszystko ucichło. Został tylko stuk.
I teraz konia z rzędem temu, kto zgadnie, co zostało: stóg siana, czy stuk siekier, który dobiegał z lasu, gdzie wciąż pracowali drwale?

    A co się dzieję z odmianą, to już w ogóle woła o pomstę do nieba. Celownik liczby mnogiej to porażka - kotą, kobietą, mężczyzną, jabłką, zamiast kotom, kobietom, mężczyznom, jabłkom… O, jabłkom; a gdyby tak japkom, jak niektórzy? Japkom może przecież oznaczać  celownik liczby mnogiej od  japka (japa - gęba, morda, zdrobnienie japka), czyli: komu? czemu? - tym japkom się przyglądam. No to na co właściwie patrzę? Na owoce, czy na twarze? A takie zdanie: „Oni robiom krzywde kotą.” pokazuje naprawdę często spotykane błędy.
    Kolejna sprawa – niewłaściwe używanie imiesłowu przysłówkowego współczesnego. Do dziś pamiętam, jak polonistka w podstawówce zrobiła nam lekcję „Humor zeszytów”. Naszych oczywiście. Największy wybuch śmiechu spowodowało zdanie: „Idąc, protezy skrzypiały. Imiesłów „idąc” odnosi się do protez. Z tego zdania wynika, ni mniej, ni więcej, że protezy sobie szły (same!) i skrzypiały. Poprawnie byłoby: Kiedy szedł, protezy skrzypiały. Tak samo w zdaniu: Idąc do pracy, padał deszcz. Deszcz szedł do pracy? No nie. Kiedy szłam do pracy, padał deszcz.
    Albo mylenie rządu czasowników. Lubię oglądać programy wnętrzarskie. Czasowniki nadawać i dodawać są w nich  mylone nagminnie i to przez osoby, które właściwie poza tym mówią poprawnie. I tak: nadawać styl, lekkość, elegancję,  ale: dodawać stylu, lekkości, elegancji. Tymczasem z reguły jest odwrotnie, albo raz tak, raz siak. Używanie biernika zamiast dopełniacza i na odwrót jest nagminne.

    To oczywiste, że przestrzeganie reguł językowych nas wzbogaca. Kiedy wiemy, co i jak napisać i powiedzieć, jesteśmy lepiej rozumiani, nie jesteśmy skazani na mówienie monosylabami, na używanie wciąż takiego samego, niewielkiego zasobu słów. Język daje nam poczucie tożsamości, poczucie ciągłości historycznej, na swój sposób zakotwicza w rzeczywistości. Nalegania na ujednolicenie reguł ortograficznych i gramatycznych to - przepraszam - ale zwyczajne lenistwo i lata zaniedbań To również zubażanie  własnego umysłu. Kiedy ja się uczyłam w szkole, za trzy błędy w dyktandzie bezwzględnie dostawało się dwóję (jedynek wtedy nie stawiano), a kiedy uczyłam sama, mało kto to robił. A odmiana rzeczowników na pamięć? Pamiętam słowa nauczycielki: „Nawet jak was obudzą w środku nocy, macie to wyrecytować bezbłędnie!” . Byliśmy odpytywani do skutku, można było zarobić kilka dwój, a  po zaliczeniu te stare się nie resetowały, jak byśmy dziś powiedzieli. I o ile z wieloma wymaganiami moich nauczycieli się nie zgadzałam i nie stosowałam ich w swojej pracy, to to, szczególnie teraz, po latach, wydaje mi się zasadne.

Nie sądzę, żeby kiedyś reguły, szczególnie ortografii, zostały mocno ujednolicone.  Może w jakichś szczególnych przypadkach. Co innego np. pisownia łączna i rozdzielna, odmiana niektórych wyrazów, rząd czasowników. Jednak każde uproszczenie to zmniejszenie stopnia skomplikowania języka, a więc i sposobu myślenia. W jakimś artykule profesor Bralczyk powiedział, że język nam się wzbogaca, ale mowa ubożeje. Nie umiemy sięgać po zasoby naszego języka i czerpać z niego, żeby wyrażać się pięknie i precyzyjnie. A czasem nie chcemy. A do tego wiele złego robi korekta komputerowa, bo jeśli słowo jest poprawne, tzn. nie ma w nim błędu ortograficznego, to program go nie podkreśli, bo nie rozumie tekstu.
    Jednak nie demonizowałabym tej sprawy. W mowie potocznej, w rozmowach na żywo, na komunikatorach, w prywatnych rozmowach, błędy po prostu się zdarzają i nie ma co rozrywać szat nad nimi. Jednak w oficjalnych wypowiedziach, zarówno pisemnych, jak i ustnych, należy się - i języka - pilnować. Bo język powinniśmy szanować, a to oznacza staranność i poprawność. Nie rozumiem, że nie pojmują tego ludzie określający siebie jako patriotów, a co to za patriota, jeśli kaleczy ojczysty język?

czwartek, 6 lipca 2023

KSIĄŻĘ PRZYPŁYWÓW RAZ JESZCZE.

 



    I oto znów przed wami słynny książę, teraz już w całości, a nawet więcej :) Chciałam, żeby nasza bajka została zapisana jako całość, więc skopiowałam wszystkie fragmenty, ujednoliciłam pisownię, poprawiłam bardzo delikatnie i tylko w kilku miejscach. Zostawiłam wyrazy stylizowane na archaizmy, ale zmieniłam te, które były celowo napisane nieprawidłowo - głównie u Nietutejszej; na życzenie wrócę do wersji autorskiej, mówię również do Dory.
 Nad każdym fragmentem jest imię autorki napisane kursywą.   
 
Chciałam to wszystko doprowadzić do trzynastozgłoskowca, na samym początku, jeszcze w trakcie pisania bajki, ale doszłam do wniosku, że zróżnicowanie wersyfikacji daje efekt dużej dynamiki, bajka staje się ciekawsza.
    W ogóle uważam, że wyszło świetnie. Mamy dygresje, mamy morały, jest nawiązanie do świata realnego, mamy nawet śpiew - o dziwo, zabrakło tańców :DDD. Mamy - dzięki Mariji, która to zaproponowała, sytuację obserwowaną z dwóch punktów widzenia, księcia i królewny.
     Bardzo dziękuję wszystkim współautorkom - Hana, Nietutejsza, Dora, MartaMarta, Agniecha, Mariolka, Kalipso - jesteście super! Nawet te, które się zarzekały, że nie umieją, napisały dobre kawałki. Ujawniły się także Kury, które już dawno się nie odzywały. Żałuję, że więcej nas nie wzięło udziału w zabawie, szkoda!
    A zaczęło się wszystko, nie wiem, czy pamiętacie, między innymi od dyskusji o Mai Berezowskiej. Otóż wyciągnęłam w końcu album z jej rysunkami i akwarelami z drugiego rzędu książek. Okazuje się, że został wydany w 1958 roku, czyli ma już 65 lat! Kartki pożółkły, bo papier raczej słabej jakości, zaginęła gdzieś kolorowa obwoluta... Pokażę Wam jeden rysunek, który tkwił w mojej podświadomości w sposób archetypiczny i był inspiracją do części sceny pierwszego podboju naszego księcia. Popatrzcie, gdyby to nie było morze, ale rzeka z jakimiś trzcinami, to byłaby idealna ilustracja tej sceny miłosnej.


A teraz - tadam! "Książę przypływów" w całej okazałości!

Ninka
Jadąc na zebrze, książę stanął w nurcie rzeki.
Żółta zebra w niebieskiej wodzie pysk zanurza.
Zebra czarne ma paski, książę, odzian w błękit,
na nogach ma ciżemki, w ręce wiotka róża,
a pod pachą trąba ogromna; czy w nią zadmie
gdzieś pod wieżą, w której królewna uwięziona?
Wstążki mu powiewają na szpiczastej czapce,
pawie wabią okami, co  lśnią na ogonach
w barwie wody, którą pasiasty rumak pije.
Na twarzy księcia melancholii mgiełka lekka,
a zebra pewnie zaraz wyprostuje szyję
i ruszą dalej, bo droga przed nimi daleka.
Co u jej kresu czeka? Szczęście czy porażka?
Wieniec zwycięzcy i królewny pięknej ręka,
czy pogardliwe gwizdy i tłumu igraszka?
Książę o tym nie myśli, nie dla niego klęska.

Dla niego jest nagroda i laury zwycięstw

 ***
Pozazdrościwszy zebrze, książę szaty zrzucił
i wszedłszy w toń błękitną chłodnej szukał głębi.
Skąpał się aż po głowę, a gdy się odwrócił,
ujrzał na brzegu dziewczę wśród stada gołębi.
Urodą jej porażon, skamieniał w bezruchu;
na mocarnych ramionach krople wody lśniły.
Dziewczyna złote ziarno przyniosła w fartuchu -
- wysypało się. Oczy zachłannie patrzyły…
Śledziły strużki wody wartko spływające
po złotej skórze, by znów się połączyć z rzeką,
na loki ciemne, w słońcu wilgocią błyszczące,
na źrenic bez dna głębię, przepastną i ciemną.
On patrzył na jej włosy, które w słońcu lśniły,
na piersi unoszone rwącym się oddechem,
na szczupłe, białe, dłonie, co usta zakryły,
na lica, zabarwione przez rumieńce ciemne.

Wyszedł z wody i podszedł prosto do dziewczyny;
ona, drżąc, o pół kroku cofnęła się ledwo,
gołębie białą chmurą pod niebo się wzbiły,
książę dłonią  policzka dotknął różanego…
Czas zwolnił, zamarł prawie, znikły wszystkie dźwięki:
wiatr ucichł, granie rzeki  nagle się urwało,
rozświergotanych ptaków  zamilkły piosenki …
Tylko serc głośne  bicie, tętniąc, w uszach grzmiało.

Padli w zieleń. Pod bielą puszystych obłoków
widziała tylko loków ciemnych aureolę,
a gdy oczy zamknęła, błyski powidoków
wirowały za tamą zaciśniętych powiek.
I wtedy wszystko jedną się melodią stało,
wysokim harmonijnym dźwiękiem wibrującym;
woda, słońce i ptaki, i zieleń, i ciało
pofrunęły pod niebo w zjednoczeniu drżącym.

   ***
Gdy, odurzona, ze snu otworzyła oczy,
nie zobaczyła zebry, pawi  ani księcia,
tylko stadko gołębi  tuż u samej wody
wydziobywało z piasku ostatnie ziarenka.
Czy to był sen, czy jawa? Czy o księciu śniła,
czy był tutaj naprawdę? I czemu nie został?
Tak rozmyślając, suknię zmiętą poprawiła
i nucąc, ścieżką wśród paproci bujnych poszła.

Książę na zebrze żółtej dawno już odjechał -
- nigdy tu już nie wróci. Wyruszył pod wieżę.
w której królewna piękna uwolnienia czeka,
chcąc wyzwolicielowi  oddać tron i rękę.
Trąbę pod pachę wcisnął, a na głowę czapkę,
różę odnalazł, co się w trawie zagubiła.
Obejrzał się raz tylko. Odjechał na zawsze,
by się, jak bajka każe, opowieść skończyła

***

Hana
Opowieści to jednak wcale nie koniec,
bowiem na drodze spotkał księcia goniec.
Wiadomość taką dla niego wiózł,
że księżniczka z wieży ma zbyt mały biust,
że wzrost jej nikczemny, nóżka szpotawa,
włos zmierzwiony jak sucha trawa,
że nienachalna ocząt uroda
poraża niczym mętna woda.
Panie w niebiesiech, książę zakrzyknął
i wnet na ziemię z zebry myknął.
Cóż ja nieszczęsny robić mam?
Wszak mały biust niegodny jest dam.

Nietutejsza
Biust mały - hańba! I włos zmierzwiony...
To postrach jakiś niedopieszczony,
na żonę moja się nie nadaje,
niechaj innemu biust swój sprzedaje!
Lecz z drugiej strony -
królestwo całe…
Dumając drapał swa łysa pałę -
więc może jednak...próbować warto?
Tak dywagując spędził noc całą,
do przemyślenia miał wszak niemało.
Skoro świt żwawo na zebrę wskoczył,
jednakże lekko z drogi swej zboczył.
Hana
Zboczywszy zamarł, w słup postawił oczy,
zsunął się z zebry, nieco popsioczył.
Cóż czynić, o niebiosa?
Uwiodła mnie dziewczyna bosa,
lecz bez królestwa, ni klejnotów
nie masz drżenia, serca grzmotów.
Ninka
Dokąd chciał jechać? Tego nikt nie wie,
lecz przy wysokim przystanął drzewie.
Zszedł z zebry i się przedarł przez chaszcze;
patrzy - czarnulka owieczkę głaszcze.
Zaraz na miejsce spojrzał stosowne:
Tej nic nie braknie! pomyślał sobie
i prężąc klatę wyszedł zza drzewa,
na którym chór się ptasząt rozśpiewał,
i do dziewczyny przystąpił śmiało.
Dziewczę, zdumione, wprost oniemiało,
ale na księcia słodkie awanse,
wnet porzuciło czcze konwenanse
i tak, przy wtórze ptasiego pienia
spełnili swoje wspólne pragnienia.

Dora
Książę, zachwycon zdarzeń przebiegiem,
wyściskał pannę i dawaj na zebrę.
Zakrzyknął jeszcze, nie czekaj na mnie!
Kto wie, ile po drodze mnie czeka panien!

 ***
Ninka
W wieży wysokiej jak Mont Blanc
siedzi królewna wściekła:
gdzie jest ten książę, wielki pan?
Przyjechać wszak obiecał!
Czekam już tydzień? Może dwa
i strasznie mi się nudzi,
a on mnie chyba w nosie ma,
bo w drodze wciąż marudzi.
Dość mam tej wieży, idę w świat,
i znajdę wnet gagatka.
Potrafię go urządzić tak,
że go nie pozna matka!
Ze skrytki wyciągnęła klucz,
drzwi sobie otworzyła,
zbiegła po schodach na sam dół
i w drogę wyruszyła.

Hana
Gniew zabulgotał w piersi jej cherlawej,
z oczu mętnawych szły błyskawice.
Dość tej głupawej w królewnę zabawy
i we cnotliwe, pokorne dziewice.
Siodłać kazała rączego rumaka,
pludry skórzane na zad przywdziała.
W sakwie gorzałka, by zalać robaka,
pasta do zębów, balsam do ciała.

Ninka
Słusznym niesiona gniewem rumaka pognała.
Za mury grodu wczesną wyruszywszy porą,
drogą białą, piaszczystą pośród pól jechała,
by przed wieczorem trafić nad piękne jezioro.
Zrzuciwszy ubiór, powoli do wody wkroczyła,
bo odpoczynku zażyć i kąpieli chciała.
A woda o tej porze taka ciepła była…
Wykąpawszy się w wodne zwierciadło spojrzała:
- Biust mały? I cóż z tego? Ale całkiem zgrabny
i szczupłe nogi mam, i włosy długie, kręte,
w sumie wygląd mój przecież jest wcale powabny! -
- pomyślała i zobaczyła w tym momencie,
że nie sama jest, bo stał młodzieniec nad wodą
i jej konia za uzdę trzymał, tuż u pyska.
- No, panienko - rzekł - może nie grzeszysz urodą,
lecz użycz mi jej, bo ci nie oddam ci konika! -
Już chciała tupnąć, wrzasnąć, do diabła go posłać,
oddech wzięła głęboki i wtem zobaczyła,
że przystojną ma twarz, dorodną postać
i bez protestu się na jego warunki zgodziła.
Wśród szumu fal, w blasku zachodzącego słońca,
przyjemnie się historia cała zakończyła.

Nietutejsza
Dziewczę myślało, że nikt nic nie widzi,
gdy z młodzieńcem bez szat wyczynia igraszki,
wszak wokół bezludzie, jeno hula wiatr,
a wokół jeziora bzyczą cicho ważki.

Myślało również, że robi co chce,
co w danej chwili najlepszym się zdaje,
że wolę ma wolna, królewną wszak jest
i nie obchodzą jej obyczaje.

Tymczasem gdzieś tam wysoko, wśród gwiazd,
na jednej z planet, bardzo odległej,
kur się rozsiadło całe mnóstwo zaś
i obserwuje z zapałem królewnę,

i decydują, co będzie się dziać,
i wymyślaj przygody zawzięcie,
historię cała zmieniając ot tak,
jednym pióra skrobnięciem

Jeśli ktoś nie chce, niech nie wierzy,
ale to Kury wypuściły królewnę z wieży!

MartaMarta
Z wieży ona wypuszczona
rozpostarła swe ramiona
i okiem na zebrę rzuciwszy,
zobaczyła wyzwolona,
że to on jest a nie ona.
I teraz historia cała
całkiem się pogmatwała.
Bo księżniczka nasza mała
pocałunkiem by go chciała…
ale nie wie biedaczyna,
gdzie mu się ust pąk zaczyna.

Ninka
Rozsmarowując balsam, wyciągnięty z sakwy,
na swoich chudych nogach i mizernym biuście,
oddała się królewna umysłowej pracy:
co robić, żeby bardziej być w młodzieńców guście?
Słyszała kiedyś, że jej służki plotkowały,
o jakiejś czarownicy, która tu gdzieś mieszka.
Ta urody i wdzięku pannom dodawała,
nie wyciągając im ostatnich groszy z mieszka.
- Trzos mój ciężki, no i dukaty w nim, nie grosze,
i widno całkiem jeszcze, więc poszukam wiedźmy
i o pomoc w kłopocie moim ją poproszę.
Na konia wsiadłszy, zakrzyknęła: - Jedźmy!
Mrok zapadł, gdy do jakiejś dojechała chaty.
Zastukała trzy razy w drzwi zaryglowane.
Otworzyły się, skrzypiąc i z głębi komnaty
usłyszała pytanie z sykiem wyszeptane:
- Któż to puka? Swój czy wróg
pragnie mój przekroczyć próg?
Przestraszyła się trochę i głosikiem drżącym
powiedziała: - To jestem ja, królewna z wieży,
chcę cię, mądra kobieto, o pomoc poprosić,
zapłacę chętnie tyle, ile się należy.
Zabłysły światła, drzwi się szeroko otwarły,
królewna pomyślała: proszę, niezła chata!
Niewiele gorsza, niźli zamkowe komnaty,
pewnie dobrze zarabia kobieta na czarach!
Zaproszona przez wiedźmę zasiadła u stołu.
Ta zaraz kryształowe podała kieliszki
i nalała przedniego, złocistego miodu,
mówiąc: - Za powodzenie tego, po coś przyszła!
Czego chcesz? - Chcę być piękna, seksowna! - Dziewczyno,
a na co ci to? Jesteś całkowicie pewna,
że pragniesz, aby każdy głupek myślał tylko
jak cię przelecieć, zapomniawszy, żeś królewna?
Żeby potem rozgłaszał, jakaś ostra d… laska?
Jakaś to chętna, by każdemu wleźć do łóżka?
No, wyluzuj i pomyśl chwilę, jeśli łaska;
tyś królewna, nie byle pierwsza lepsza służka!
Nalała. Znów złotego napiły się miodu.
Nagle się jakoś pannie w głowie rozjaśniło;
coś w nim było dziwnego, bo z jego powodu
to, czego tak pragnęła, już nieważne było.
- Ja cię mogę nauczyć, jak wyglądać pięknie!
Jakiś staniczek, push-up, fryzura, makijaż,
suknia, a na twój widok każdy książę zmięknie!
Ale zaznaczam, żeby z prawdą się nie mijać,
że najważniejsze to, co w głowie, nie na głowie!
Po raz trzeci nalała i wypiły obie.

Hana
Wypiwszy spać poszła królewna.
Padła jak stała, niczym kłoda drewna.
A gdy już świt nastał, z trudem rozwarła oczęta,
suknia na niej plugawa, jak z gardła wyjęta.
Ukosem spojrzała w zwierciadło
i prawda ją straszna dopadła.
Na nic zaklęcia i czary,
to alkoholu tylko opary.

Nietutejsza
I tu, czytaczu drogi,
wniosek nasuwa się sam:
ostre picie - nie dla dam!

MartaMarta
Chyba że po wypiciu ostrym
królewny
wolą od królewiczów
zebry.
I podtekstów tu nie szukaj,
bo królewna zwierza lubi
i tym się u dworu chlubi.

Bezowej mi tu brakuje, bo ona pięknie rymuje.
Weź się Anka za królewnę,
bo ona w wielkiej potrzebie.
Pić jej nie dają, zebrę pętają,
a królewicz po lasach hasa,
w wodzie się taplając,
za nic ją mając.
Ty ją uratuj, ona na cię czeka,
bo, prócz królewicza, liczy na człowieka.

Agniecha
Królewna w pijackim widzie
myśli smętnie: "O, wstydzie,
nie pamiętam niczego z tej zabawy,
a przecież na ciele swym
widzę różne ślady,
w miejscach zupełnie do tej pory
mi nie znanych,
a nawet przy myciu skrzętnie oczętami pomijanych.
Czyżby wiedźma ...?

Ninka
Gdzie wiedźma? I gdzie chata?
Dokoła tylko krzaki.
Trzos pełen... A zapłata?
Coś jej się w głowie jawi,
że wiedźma sama brała,
co jej się tylko chciało.
Królewna nie wzbraniała,
jej się to podobało...

Hana
Czy to książę był, czy wiedźma?
Kto się teraz w tym rozezna?
Może to był tylko sen?
Co pomyślawszy, ruszyła hen...
Kołysząc w siodle biodrami,
zadumała się nad snami.
Nie była jednak tych myśli pewna,
w głowie brzęczała nuta śpiewna,
pachnący wiatr jej lędźwie muskał,
a w strumieniu pstrąg się pluskał...

Wnet otrząsnęła się z błogich myśli,
nadzieję mając, że znów jej się przyśni.
Tymczasem hardo uniosła podbródek,
przecwałowała przez czyjś ogródek
i plan powzięła zuchwały.
- Posłusznym mi będzie,
lub zawiśnie u powały.

MartaMarta
Zawiśnie u powały,
jeśli nie odda jej się cały,
cały calusieńki,
goły golusieńki,
ale to tylko sny były,
takie panieńskie, dziewicze,
bo przecie nie przystoi królewnie,
w szacie swej zwiewnej,
widzieć w snach nawet acana
golusieńkiego z rana.

Ninka
Tymczasem książę, na swej zebrze żółtej jadąc
w górę rzeki, coraz to nowe zdobywał dziewoje,
myśląc przewrotnie: przecież królewna nie zając,
nie ucieknie! Tak lubił te łatwe podboje.
A rzeka źródło w tym właśnie jeziorze miała,
nad którego królewna znalazła się brzegiem
i w stronę rzeki wolno sobie wędrowała.
Tak wojażując, wciąż się zbliżali do siebie.

Hana
Gdy już się zbliżą, czy będzie jak w niebie?
Czy wręcz przeciwnie, rozjadą się w gniewie?
Ona wściekła, jadem zieje,
on zaś lubi, gdy się dzieje.
Królewna tymczasem na tym się złapała,
że zostawiła u wiedźmy swój balsam do ciała.
Królewny tok myśli zakłócił stan błogi,
fakt, że ma nieogolone nogi.

Mariolka
Za blond loki się złapała- jakże mogłam tak dać ciała?!
Przez te nogi owłosione nikt nie zechce mnie za żonę.
Za nic zamki i pałace, cały posag tak bogaty.
Cóż z tego że złoto mignie, skoro w spodniach nic nie dygnie...?

Hana
Wtem królewna się zaśmiała,
bo w sakwie był do depilacji krem
zamiast balsamu do ciała!

Kalipso
I królewna, bum cyk, cyk,
gładka była w mig.
Uśmiechnąwszy się do siebie,
Jak biodrami zakolebie...
A tu książę już za drzewem,
a tu książę jest tuż, tuż.
Spojrzeniami się spotkali
I natychmiast... rozebrali.

Hana
Musnął książę gładką nóżkę,
rękę wsunął gdzieś pod bluzkę.
Myśli w głowie mu postały,
że ten biust nie taki mały...
Włos zmierzwiony ma, to fakt
lecz gdyś przebył taki trakt...
Ręka księcia wnet zadrżała,
jako i królewna cała.
Pierś jej falowała gniewnie,
a królewna łkała rzewnie.
Łkała jawnie i obficie,
książę zaś tak bardziej skrycie.

Nietutejsza
Olaboga! Znowu harce!
Dużo dzieje się w tej bajce.

MartaMarta
Rozebrani kolebali
temi biodry swemi,
ale nie spostrzegli,
że tuż, tuż, na niebie,
ptacy jacyś tacy
krążą i czyhają
na włosie jakoweś,
bo właśnie
gniazdo uwijają.
Pierś jej wielce falowała
jako i królewna cała,
bo włosie zdepilowane,
przez ptactwo zebrane.
I jak tu kobiecość drżącą eksponować,
gdy włosie na gnieździe;
czymże ma ją schować?

Nietutejsza
Warkocz długi rozpuściła
i się nim tak niby okryła.
Ale jak się chce coś chować,
to może lepiej byłoby się TAM nie depilować?

MartaMarta
Pierwszy morał z bajki naszej -
- może nie depilujmy tam się?

Dora
Królewna tym ptactwem nieco spłoszona,
w księcia ramiona wtulona,
cienko zakwiliła: - To mam ja być twoja żona?
Nie wiem, czy gotowam na to,
wszak dopiero wyszłam z wieży,
zwiedzanie świata mi się należy!

Nietutejsza
Po czym z objęć wyskoczyła, rumaka okulbaczyła
I tak księciu zakwiliła:
"Chcę jeszcze raz pojechać do Europy
lub jeszcze dalej - do Buenos Aires,
więcej się można nauczyć podróżując,
podróżować, podróżować jest bosko!"
I tyle ją widział książę gagatek,
który pozostał bez gatek.
Pozostał bez gatek,
bo jego gatki, bez zbędnej gadki,
królewna na pamiątkę zabrała,
gdy odjeżdżała.

Kalipso
Jak jechała, to śpiewała:
„Boskie Buenos, Buenos Aires!
Buenoooo…”.
Gdy królewicz to usłyszał,
z namiętności ledwo dyszał.
Na co mu królestwo, zebra…
On chce tylko mieć słowika,
który właśnie przed nim zmyka
i tak pięknie śpiewa „Buenos”.
Postanowił więc niebogi
ją dogonić.
Tak wyciągał przed się nogi,
że wnet dopadł jej rumaka,
który po wertepach skakał.
A królewna chmurnooka,
marząc ciągle o podróżach,
w ślepia gacie mu rzuciła,
że aż biedny głośno szlochał.
- Chcę cię, chcę cię! - głośno wołał.
- Odwróć się, bom ciągle goła.
Suknię skądś tam wyciągnęła
i szybciutko się odziała.
- Już nie będę taka łatwa!
Już nie będę taka strzała!

Ninka
Myślał, że mu pójdzie łatwo;
panna niezbyt urodziwa
wpadnie mu w ramiona gładko,
z nią bogactwo, jak to bywa,
i królestwo, i korona
i zaszczyty, i kochanki,
gdy królewna - jako żona -
będzie cicho siedzieć w zamku.
A tu nici z tego planu,
wymagania ma królewna.
Wcale nie chce siedzieć w domu,
podróży jej się zachciewa.
Stawia jakieś wymagania
i do ślubu się nie śpieszy.
Na nic prośby i błagania;
nie ma tu się z czego cieszyć!

Spełniać marzenia każde w swoją poszło stronę.
Królewna aż trzy lata w spędziła podróży;
przywiozła kufry wszelkim dobrem napełnione:
strojami, biżuterią, perfumami z róży.
Książę natomiast poszedł w uniwersytety,
 a nie tylko studiował, lecz życia używał.
ale nie znalazł żadnej podobnej  kobiety,
która by mu królewnę łatwo zastąpiła.

Kiedy się znów spotkali, odmienni oboje,
zobaczyli, że dalej ich ciągnie ku sobie,
więc ulegli żądaniom ludu i rodziny
pobrali się. Lecz czy szczęśliwie dalej żyli?

                                                    To już na nową bajkę temat całkiem inny.

    Długi ten post, ale skoro chciałam mieć całość, to nie dało się inaczej
                                                                                                                                                                                                                                                                                Ninka.


                                             


czwartek, 29 czerwca 2023

BIBUŁA

   Kiedy pisałam post o maturach, zajrzałam do moich starych pamiętników i wtedy, w jednym z zeszytów, znalazłam bibułę. Taką do osuszania atramentu. Wtedy najwłaściwszym narzędziem do pisania pamiętnika wydawało mi się wieczne pióro i bibuła była mi niezbędna. 
   

    W chwili, gdy ją zobaczyłam, przemknęły mi przez myśli wspomnienia pierwszych lat w szkole. Nauka pisania - najpierw ołówkiem, potem obsadką ze stalówką (najlepsze były takie z krzyżykiem), a wreszcie, kiedy już się na to zasłużyło, wiecznym piórem. Bez bibuły się nie dało. Nawet jeśli się miało dobre pióro, tekst pisany atramentem odciskał się często na sąsiedniej stronie zeszytu. Nie wspomnę już o kleksach czy o innych katastrofach. 
    Przez trzy pierwsze klasy mieliśmy lekcje kaligrafii. Niestety, nie byłam uzdolniona w tym kierunku, a raczej chodziło o to, że chciałam jak najszybciej napisać to, co było do napisania i brakowało mi cierpliwości, żeby pisać starannie. A później goniłam piórem uciekające myśli i w rezultacie bardzo często miałam obniżane oceny za brzydkie pismo.
    Moja bibuła pochodzi z czasów szkoły średniej i jest, jak widzicie, okropnie zabazgrana, bo zastanawiając się, co mam napisać, zwykłam rysować różne esy-floresy, ozdobne literki i tym podobne. Czasem tak sobie bazgrałam na różnych karteluszkach podczas zajęć i, o dziwo, patrząc na te bazgroły, przypominałam sobie np. treść wykładu.
    Nie wiem właściwie, czemu nie wyrzuciłam tej bibuły, kiedy skończyłam pisać pamiętnik. To były - są - trzy zeszyty. Schowałam je głęboko do szuflady i zapomniałam, że bibuła jest w jednym z nich.
    Kiedy dużo później zaczęłam się zabawiać robieniem kartek i różnych innych rzeczy, postanowiłam na próbę ozdobić zeszyt. Zdecydowałam się na styl romantyczny: szare płótno, koronki, taki shabby chic. Kleiłam to wszystko przy pomocy rozcieńczonego z wodą wikolu i obciążałam zeszyt przy pomocy ciężkich encyklopedii. O ile pamiętam, jako izolację stosowałam folię spożywczą, żeby się wszystko nie posklejało. A zeszyt wzięłam taki niezbyt ładny, żeby mi go nie było żal, jak nic z tego nie wyjdzie. Ale wyszło i pomyślałam, że taki zeszyt nadawałby się na pamiętnik.
    Leży do dziś niewykorzystany.
   

    Teraz, kiedy wzięłam się zapisanie tego posta, wywlekłam jeszcze z pudła stare obsadki do redisówek i piórek i stalówki do tych obsadek. Oczywiście są z późniejszych czasów, a nie z moich szkolnych początków.
   

  

    Kto dziś używa bibuły? Pisze obsadką ze stalówką i używa atramentu? Teksty pisze się na komputerze, drukuje przy pomocy domowej drukarki. Zamiast pamiętników są blogi albo profile na facebooku czy innym portalu. A niedługo pewnie nawet nie trzeba będzie klikać w klawiaturę, tylko powiesz, a komputer zapisze.
 

EDIT:
Musiałam po prostu :)
Pamiętacie rysowanie szlaczków? I obowiązkowe robienie marginesów? Marginesy były zmorą początku roku szkolnego. Niektórzy nauczyciele wymagali ich od razu w całym zeszycie, a zeszytów z marginesami wtedy zwyczajnie nie było.

sobota, 27 maja 2023

MORSKIE OPOWIEŚCI

 

                                                                  






 

   

"Kiedy rum zaszumi w głowie,
cały świat nabiera treści,
wtedy chętnie słucha człowiek
morskich opowieści."

 Rumu nie mam, ale czy to musi być rum?
Zainspirowana przez Sabałę, która wspomniała w komentarzu o żaglach, postanowiłam napisać post  "Morskie opowieści". Morskie 
albo raczej żeglarskie. A może w ogóle wodne?
Otóż napisałam swego czasu szantę - nazwa dumna, ale to po prostu piosenka żeglarska - pod tytułem "Opowieść o dumnej łodzi":

OPOWIEŚĆ O DUMNEJ ŁODZI

Była raz dumna łódź,
sporo już miała lat,
ale wciąż miała siłę i wdzięk.
Znała flautę i szkwał,
żadnych się nie bała fal
i niejeden piękny odwiedziła brzeg.

Ref. Ona ostro szła, ostro szła na wiatr,
ona ostro tak szła na wiatr!
Czy to nagły szkwał,
czy to sztorm jej żagle rwał,
ona ostro tak szła na wiatr.

Gdy przywiozłem ją tu,
rzekła: cóż to za staw?
Pływać po tym nie będę! O, nie!
Pływajże sobie sam,
ja to wszystko w rufie mam!
Prędzej rumpel złamię albo zgubię miecz! 

Ref. Ona ostro szła, ostro szła na wiatr… 

I gdy znów poszła w rejs,
rumpel jak patyk pękł!
Ona śmiała się tańcząc wśród fal.
Potem miecz zabrał czart.
Cóż bez miecza jacht jest wart?
Przecież teraz już nie może płynąć w dal. 

Ref. Ona ostro szła, ostro szła na wiatr… 

Co tu robić, no, co?
Ciągle coś, napraw sto,
miast żeglować pod stopą mam brzeg!
Stary żeglarz mi rzekł:
ochrzcij łódź, daj imię jej,
a zobaczysz wszystko się odmieni wnet. 

Ref. Ona ostro szła, ostro szła na wiatr… 

Piękny odbył się chrzest,
szampan strugą lał się,
a na fale posypał się kwiat.
No i od tego dnia
moja dumna łódź i ja
zawsze razem przemierzamy wodny szlak. 

Ref. Ona ostro tak, ostro idzie na wiatr,
ona ostro tak idzie na wiatr!
Czy to sztormu gniew,
czy nagłego szkwału śpiew,
ona ostro tak idzie na wiatr.

 

Te wydarzenia naprawdę miały miejsce jakieś pięć lat temu. Brat mojego męża, Paweł, kupił  sporą łódź z kabiną i przywiózł ją nad nasze olsztyńskie jezioro Ukiel. Mieliśmy okazję nią żeglować.
Pewnego razu płynęliśmy sobie we trójkę, Jacek, nasza córka Dorota i ja. Ostro halsując, zbliżaliśmy się szybko do brzegu. To miał być efektowny zwrot i efektowny był. Łódź zatańczyła na falach, woda trysnęła wysokim, białym pióropuszem. Uczucie było euforyczne, ale... pękł rumpel.
Do przystani wracaliśmy na samych żaglach, Jacek i Dorota leżeli  na zmianę na rufie i przytrzymywali  ster rękami w odpowiednim położeniu. Ja siedziałam przy szotach, pilnując kierunku, z osobą, która akurat nie sterowała. Na szczęście przystań była blisko.
Wkrótce po naprawie rumpla, brat męża, podnosząc miecz, zgubił go. Tylko szczęśliwy traf chciał, że  stało się to w chwili, kiedy już dopływał do mola. Wyciąganie miecza z dna i powtórne zamocowanie go wymagało i czasu, i wysiłku. Jacek oczywiście pomagał bratu.
Wtedy właśnie urodziła się ta szanta. Napisałam tekst, wymyśliłam melodię, a Dorota z Jackiem dobrali  chwyty na gitarę. Miałyśmy to nagrać i dać Pawłowi w prezencie, ale z różnych powodów nie wyszło i tekst trafił do szuflady ;)

Ale jak opowieści, to opowieści. Dawajcie tu swoje - może się okaże, że tu same Kurki Wodne? Dzikie oczywiście :D

sobota, 6 maja 2023

NATURALNIE MATURALNIE.


 Naturalnie maturalnie,
bo matury są teraz jednym z najważniejszych tematów. Ja zdawałam maturę blisko pół wieku temu. Matematyka była wówczas obowiązkowa, ale tylko pisemna. Mieliśmy mniejszą skalę ocen, nie można było dostać oceny celującej, a dwójka oznaczała, że się nie zdało.

Jak to było?
O tym, czy kasztany kwitną, czy nie, w ogóle nie myślałam, zresztą u nas kasztany rzadko zakwitały w tym czasie, mało tego; bywało, że na początku maja pojawiały się dopiero pierwsze liście na drzewach. Kasztany kwitły bliżej połowy maja, w drugiej dekadzie miesiąca. Myślałam tylko o maturze i oczywiście strasznie się bałam. Ale miałam dobrych nauczycieli. Wymagającą, ale umiejącą wszystko dobrze wytłumaczyć matematyczkę i bardzo fajną polonistkę, która nie hamowała inwencji i potrafiła pobudzać wyobraźnię. Historyk też był fajny, ale ja wmówiłam sobie, że nie lubię historii i zdawałam ją tylko dlatego, że była na egzaminach na studia.
Żeby sobie przypomnieć niektóre fakty i daty zajrzałam do swojego pamiętnika, przytaczam więc oryginalne fragmenty dotyczące matury:

„5.V. Niedziela.
Jutro matura z polskiego. Wydaje mi się, że nic nie umiem. Strasznie się boję i w ogóle czuję się okropnie.
(…)
7.V.Wtorek.
Wczoraj zdawałam pisemny polak. Tak się bałam. Ale tematy okazały się bardzo łatwe. Ja wybrałam II temat: „Mój stosunek do ideałów i bohaterów epoki romantyzmu.” Było w ogóle 5 tematów. Mam wrażenie, że mniej niż dostatecznie nie dostanę, ale bardzo bym chciała dostać 4. Po prostu miałam 4 na dopuszczenie i doprawdy, wstyd byłoby mieć 3 z pisemnego egzaminu. Jutro pisemna matma  Jest 5 zadań – trzeba wybrać trzy (za trzy dobrze zrobione -  piątka). Mam nadzieję, że zrobię chociaż dwa.
(…)
Z matmy zrobiłam trzy zadania. Trzy zadania dobrze! I zarobiłam piątkę. Z polaka pisemnego 4. Z ustnego też. Najgorsza była ustna historia. Prawie nic się przed egzaminem nie uczyłam, byłam „wyjątkowa noga”. Tylko szczęście, wyjątkowe szczęście, mogło sprawić, że zdam maturę. I sprawiło. Dostałam upragnione trzy. Uff! Kosztowało mnie to nieuczenie się histerię w przeddzień i w dzień egzaminu. Poryczałam sobie solidnie. Ale wszystko O.K.!”

Były i zabawne momenty. Kiedy przyszłam do szkoły, żeby sprawdzić wyniki egzaminu pisemnego, natknęłam się na moją polonistkę. Ukłoniłam się oczywiście, a ona spytała groźnie: Jak się pisze „rząd”? Na co bez zastanowienia odpowiedziałam: Przez „rz”! Okazało się, że napisałam z błędem, przez „ż”. Nauczycielki, sprawdzając maturalne rozprawki, zaopatrywały się w baterię piór i długopisów i niektóre błędy poprawiały. W końcu uczyły nas przez cztery lata i wiedziały, jakie kto robi błędy, a trzeba pamiętać, że jeden błąd ortograficzny obniżał ocenę o jeden stopień.
 Z kolei podczas pisemnej matematyki wyniki konsultowałam z kolegą, który siedział w rzędzie pod oknem, a ja siedziałam trzy rzędy dalej, pod ścianą. Zdania rozwiązałam przed przerwą śniadaniową, ale zostałam, bo były kanapki z szynką. A podczas przerwy nasz woźny, rozdając kanapki, pytał: Kto chce ściągę? Kto chce ściągę?
To teraz wy, Kurki. Jak to było z waszymi maturami? Piszcie!




sobota, 8 kwietnia 2023

I znów Wielkanoc...

Dacie wiarę, że to nasz dziesiąty rok i dziewiąta Wielkanoc w Kurniku?

Bywały różne, te Wielkanoce, jak to w życiu.

Była i taka (2012? 2013?), jeszcze w poprzednim życiu:


U mnie, w Wielkopolsce, dzisiaj wyjrzało słońce i jest zdecydowanie cieplej. Oby tak zostało na zewnątrz i wewnątrz na pozostałą część roku i życia. Bawcie się dobrze, świętujcie lub nie i z kim tylko chcecie. I niech smakuje wszystkim to, co - niemałym nakładem sił i środków - upichciłyście!

Tego Wam życzę ja, PrezesKura, ilustrując życzenia za pomocą kartki wykonanej przezdolnymi rączkami WicePrezesKury Ninki, która tu jeszcze zagdacze.


 Pięknych Świąt i pięknej Wiosny!

*

Teraz Ninka!

Gdaczę, gdaczę! Bo przeca życzenia naj-, naj-, najlepsiejsze chcę Wam, najmilsze Kurki, złożyć. Słońce piękne i ciepło, i właśnie takiego ciepła Wam życzę. A jeśli pogody na zewnątrz zabraknie, to niech będzie w Waszych domach, w myślach, w nastroju. I jeszcze ode mnie wierszyk z życzeniami:

Najpiękniejszych pisanek,
wiosennej radości,
najsmaczniejszych mazurków
i najmilszych gości,
nadziei w sercu nowych
i marzeń spełnienia -
- z okazji Wielkanocy
przesyłam życzenia.


To pisałam ja, Ninka.



wtorek, 28 marca 2023

Skojarzenia

                                                                     



           Jest taka strona na facebooku "Zawsze mam głupie skojarzenia". Głupie czy niegłupie, ale mam. Często. Na przykład kiedy pisałam, a potem czytałam historię księcia, natrętnie narzucały mi się dwa wersy z "Inwokacji", a wyglądało to tak:                          

On patrzył na jej włosy, które w słońcu lśniły
na piersi unoszone rwącym się oddechem,
na szczupłe, białe, dłonie, co usta zakryły,
na lica, zabarwione przez rumieńce ciemne.
"(...)a wszystko przepasane, jakby wstęgą, miedzą
zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą"

            A kiedy Hana, dając mi dostęp do bloga, zatytułowała post "Ninka i ja!", od razu skojarzyła mi się piosenka, którą śpiewała Sośnicka - "Julia i ja."

"A Julia i ja przez całą noc szykujemy cudów moc,
i jutro skoro świt te cuda będą służyć ci."

        A wy? Jakie macie skojarzenia? Nie tylko literackie - piszcie!

To mój pierwszy post, więc wybaczcie niedoróbki
Ninka.

poniedziałek, 13 marca 2023

Ninka i ja!

 

Kureiry Najmilsze!

Z wielką radością przedstawiam Wam nową współblogerkę Ninkę!

Cieszycie się?

Bo ja bardzo! Niezbyt się ostatnio przykładałam, a Ninka z nową siłą i weną wkroczy na kurniczą drogę!

Poniższy tekst wyszedł spod rączki Ninki.

Pod koniec zeszłego roku, jakoś w listopadzie chyba, byłam w okolicach pobliskiego ryneczku, który niemal już nie funkcjonuje, ale na jego terenie znajduje się kilka różnych sklepów. Było popołudnie i właśnie tam robiłam zakupy. 

Kiedy już wracałam, zaczepiła mnie mocno starsza pani i poprosiła o pomoc w zaniesieniu pod dom torby z zakupami, bo kupiła więcej niż zamierzała, a nie wolno jej dźwigać i mąż się denerwuje, kiedy ona nosi zbyt ciężkie rzeczy. Torba okazała się sporą damską torebką i rzeczywiście, dla tej kruchej, niziutkiej i szczupłej kobiety mogła być zbyt ciężka. 

Przez jakieś dziesięć minut i 30 metrów dowiedziałam się, że ma 91 lat, że po wojnie wróciła do Polski z Kazachstanu, że zjeżdżała w zimie z górki na tekturze i mama się na nią gniewała za niszczenie płaszcza, który z siostrą miały jeden na spółkę, że miała bardzo dobre oceny z rosyjskiego i w ogóle dobrze się uczyła, że mieszka na drugim piętrze, że mąż po nią zejdzie - w tym momencie zaproponowałam jej, że zaniosę jej torbę na górę, na co (po zapytaniu, czy to aby na pewno dla mnie nie problem, bo przecież mąż i tak zawsze po nią schodzi na dół), się zgodziła. Już wcześniej zapytała mnie o imię, stwierdziła, że jest piękne i po chwili mówiła do mnie „Nineczko”. 

W czasie wchodzenia po schodach dowiedziałam się, że ma dwoje dzieci i im pomaga, bo ma wysoką emeryturę, że mąż jest jej drugim mężem i… już nie pamiętam, czego jeszcze. Ale cały czas mi dziękowała i mówiła, że będzie się za mnie modlić. Kobieta była inteligentna i wykształcona (wskazywał na to sposób mówienia) i przerażająco ufna. Ściemniało się już, na ulicach prawie nie było ludzi, a ona po prostu wręczyła mi torebkę i poprosiła o zaniesienie. Przecież mogło się okazać, że jestem złodziejką, mogłam zwiać z tą torbą, mogłam wykorzystać informacje i włamać się do jej mieszkania, mogłam nasłać na nią jakichś oszustów czy naciągaczy. Gdyby droga do jej domu była dłuższa, to kto wie, co by mi jeszcze powiedziała. 

Starość jest dziwna. Jedni ludzie mają stany lękowe, nie poznają bliskich, wychodzą z domu i nie potrafią wrócić, inni stają się tak ufni, że opowiadają o sobie przypadkowym osobom. Nic dziwnego, że oszustwa „na wnuczka”, czy „na policjanta” wciąż się udają.

Zdjęcia dla ilustracji, rozweselenia i od czapy, znaczy się moja ostatnia wytwórczość:

To jest cietrzew

 
Wyhaftowałam sobie katankę


Buciki, które mogą być wieszakiem na torebusie

To Boss

 

A to leluja