środa, 16 października 2024

"TIME GOES BY SO SLOWLY AND TIME CAN DO SO MUCH"

     Niestety, nie wolno, ale raczej szybko ten czas płynie. I już mamy jesień... Dziś piękną i złotą, ale przez kilka poprzednich dni było szaro i smutno.







    Tytuł posta to cytat z piosenki Elvisa "Unchained Melody", która od czasu obejrzenia filmu (już dawno, zaraz po polskiej premierze) nie może mi wyjść z głowy, bo tak mocno współgra z moimi emocjami. To piosenka o miłości, o stracie, o tęsknocie, o tym, że czas płynie nieubłaganie, choć może wiele zdziałać. Dla mnie zdziałał.  Rzeczywiście, dotąd tylko przepływał, a ja biernie tkwiłam obok jego nurtu, we własnym, smutnym świecie. Ale teraz zaczynam coraz bardziej otwierać się na to, co się wokół mnie dzieje, decyduję, co robię i czego chcę.

    Trochę się ociągałam z nowym wpisem, ale nadzieja, że będę miała więcej czasu, okazała się płonna. Wciąż okulista (z tym na jakiś czas będę miała spokój), wyjazdy, wydarzenia - takie wypełnienie czasu nie jest dla mnie normalne, ale właściwie sama się w to wpakowałam i to z pełną świadomością, bo kiedy siedzę w domu, nawet coś w tym czasie robiąc, to mnie nosi. 


Dekoracja na kuchennym oknie

    Z okazji moich okrągłych urodzin (już w przyszłym roku) postanowiłam zacząć spełniać po kolei przynajmniej część moich marzeń i zachcianek. Wspominałam kilkakrotnie przy różnych okazjach o tym, że bardzo lubię kolczyki, ale nie mam przekłutych uszu. Od kilku lat chciałam to zrobić, ale ciągle coś mi przeszkadzało. Ostatnio jednak trafiła mi się doskonała okazja połączenia przyjemnego (hmmm...😉) z pożytecznym, bo okazało się, że w ostatni weekend września, kiedy wybrałam się do córki, jeden z salonów tatuażu i piercigu w Warszawie cały dochód z wykonanych 27 września usług przeznaczał na pomoc królikom. Uznałam to za znak od losu i oto już mam kolczyki!  Na razie, tzn. do końca listopada, nie mogę ich zmienić na inne i mam w uszach takie malutkie kuleczki, ale jak tylko będę już mogła to zaszaleję! O moich innych marzeniach będę opowiadać w miarę ich realizacji, ale... aha! Chciałam mieć bloga i cóż, jakoś samo się tak porobiło, że mam, co prawda jako współautorka, ale jednak 😁


Takie kwiatki w październiku, pigwowiec zakwitł.
  
      I jeszcze zdjęcie balkonu - moja lawenda szaleje i nawet jakieś bzykadełka do niej przylatują 😃



A na koniec komunikat dla Kurek niefejsbukowych; niedawno nasza Ania Bezowa przeszła trudną operację. Jest już w domu i bardzo potrzebuje naszych dobrych myśli. 


piątek, 30 sierpnia 2024

LETNIA KARUZELA

    


Jak odpowiedziałam Kalipso (fajnie, że się odezwała), Kurnik działa, "czymiemy się grzędy" i do przodu 😃 Ale i mnie ostatnio życie pochłonęło, działo się dużo i w sprawach zdrowia (oczy jak zwykle), i w innych. Zaskakująco dużo działo się rozrywkowo, bo ukulturalniam się, jak tylko się da: wystawy, koncerty, spotkanie z dawnymi znajomymi z okazji pięćdziesięciolecia (o borze zielony!) rozpoczęcia studiów. Byłam na Święcie Ziół w olsztyneckim skansenie, a dzięki córce, która następnego dnia wylatywała na kolejną zagraniczną delegację, mogłam pójść na koncerty ostatniego dnia Green Festival. Było fantastycznie, świetni wykonawcy, bardzo dobre nagłośnienie, to był po prostu prezent od losu. 
I na koniec, w niedzielę (25.08) byłam na kolejnym, ostatnim już koncercie z letniego cyklu koncertów w parku Jakubowo (tym razem to była grupa "Żywioły", świetni muzycy, liderem jest rewelacyjny akordeonista, a w sobotę 31 sierpnia, czyli już jutro, jadę na Dzień Otwarty w toruńskim Azylu dla Królików. 

    Oglądałam również(jednym okiem) Sopot, a kiedy mnie coś zainteresowało, podkręcałam głośność w telewizorze. Czasem podśpiewywałam, czasem się wzruszałam, czasem było śmiesznie trochę 😉 Ale specjalnie czekałam na "Zegarmistrza światła" i szczególnie go odebrałam, bo po tyle osób ostatnio Zegarmistrz przyszedł... Tadeusz Woźniak odszedł nagle, a miał przecież osobiście zaśpiewać w Sopocie. Jego specyficzny, czysty głos z towarzyszeniem tylko prostych akordów gitarowych przejął mnie do głębi. Ja czuję w tym utworze przestrzeń, kosmos, życie i odchodzenie. Śmierć - nie jako jeden moment, ale dzianie się. Po raz kolejny zastanowiłam się, czy będę jasna i gotowa? Chyba jednak tylko nielicznym jest to dane.

    Spotkanie "z okazji" się udało, choć niespecjalnie miałam na nie ochotę, bo końcówka studiów to nie był dla mnie dobry okres i nie chodzi o same studia, których zresztą nie można oddzielać od całej reszty. Wyrzuciłam większość tamtego czasu z pamięci, jakby to się działo w poprzednim życiu. Spotkało się nas (z niemal siedemdziesięciu osób) niestety tylko jedenaścioro. Pamiętałam wszystkich czterech panów, co nie było trudne, bo było ich na roku tylko siedmiu czy ośmiu. Z siedmiu obecnych pań rozpoznałam od razu tylko trzy (co zabawne jedna z nich mnie w ogóle nie kojarzyła), inne dopiero po przypomnieniu nazwiska, a dwóch mimo to nie mogę sobie przypomnieć, tzn. skojarzyć nazwiska z wyglądem. Pozmieniały się dziewczyny, włosy pofarbowane, okulary, sylwetki całkiem inne. Na dodatek jedna z nich mieszka blisko i widywała mnie często w osiedlowym sklepie, ale nie była pewna, czy ja to ja i dlatego nic nie mówiła. Właśnie z nią zresztą wracałam do domu, bo nie zdecydowałyśmy się jechać z częścią towarzystwa na działkę jednej z koleżanek. A teraz powoli i niechętnie otwierają mi się okienka w pamięci... Nie wiem, czy tego chcę, choć niektóre wspomnienia są naprawdę fajne.

                                Na zdjęciu poniżej macie fanty na licytację i bazarek w Azylu 👯 👯 👯



    Dla Azylu w tym roku nie wykonałam niczego własnoręcznie z powodu problemów ze wzrokiem, ale przez cały czas zbierałam fanty: króliczki ceramiczne, króliczki maskotki, króliczki mydełka, króliczki pierścionki (mydełka i pierścionki ze skansenu), filcowe podkładki pod talerze, zeszyt z królikiem, 12 małych drewnianych klipsów ozdobionych króliczkami z tkaniny - fanty mnożyły się jak króliki, hrehrehre 😁 Oczywiście ograniczały mnie finanse, więc szukałam tanich okazji.

    Całe lato - szczególnie sierpień - kręciło się jak na karuzeli, aż się dziwię, dawno już tak nie było. Swoją drogą, ciekawe, jaka będzie jesień. Co prawda już 15 września najprawdopodobniej będę zajęta w obsłudze biegu VIII Ukiel Olsztyn Półmaraton, ale to przecież jeszcze kalendarzowe lato, więc do jesieni się nie liczy 😄😉

Edit 
Dodałam jeszcze zdjęcie balkonu,  troszkę się na nim zmieniło. Wyrzuciłam heliotrop, bo marnie rósł i dodałam dwa wrzosy. Jeden z nich, razem z drzewkiem szczęścia i ceramicznymi ozdobami utworzył kącik na parapecie.

Edit nr 2
Podczas Dnia Otwartego w Azylu dla Królików było bardzo fajnie. Spotkałyśmy się ze znajomymi, najadłyśmy ciasta i zostawiłyśmy sporo kasy, wywożąc w zamian fajne nabytki. Część rzeczy, które ze sobą przywiozłam, trafiła na stoisko do bezpośredniej sprzedaży lub na Bazylek, część na licytację, niestety nie miałam czasu popatrzeć co i gdzie. Wiem tylko na pewno, że ten jasnofioletowy królik miał dziesięciokrotne przebicie w stosunku do ceny, za którą go kupiłam, jestem bardzo zadowolona.

    
    To właśnie zestaw, który udało mi się zebrać 😃 Stop! Koszulkę kupiła mi córka, w prezencie 💝

czwartek, 11 lipca 2024

BALKONOWE GUMIENKO

     Najwyższa pora na nowy post, więc, jak obiecałam, pokażę wam moje balkonowe gumienko. Na początku było tak:


Potem wszystko zaczęło rosnąć i kwiatków trochę przybyło - drzewko szczęścia i cyprysik wyniosłam na balkon z domu. Ale musiałam usunąć aksamitkę, bo jakieś choróbsko ją niszczyło. Nic jednak nie posadziłam na jej miejscu, bo pelargonie szybko się rozrastają.


    A kiedy Kasia Alzacka pokazała na fb zdjęcia uroczych ogródków, postanowiłam jeszcze trochę klimat podkręcić, żeby sobie coś podobnego na balkonie zrobić. Powyciągałam z kątów wszystko w różnych odcieniach niebieskiego (jeszcze mam gdzieś ptaszka), stary kosz, stare deski


i w końcu przyniosłam z piwnicy stolik i krzesła balkonowe. Są lekkie, nosiłam po jednej sztuce. Nie przyniosłam tylko skrzyni, bo ona jednak sporo waży, a mnie jeszcze do środy nie wolno dźwigać. 
     
                                                                                             

      Niestety, picie sokawki na balkonie w ten afrykański upał jest, delikatnie mówiąc, niezbyt przyjemne, więc mebelki głównie stoją złożone. Poza tym mój balkon jest co prawda dość długi, ma blisko cztery metry, ale za to wąski, bo jego szerokość to tylko 65 cm. Przy rozłożonym stoliku i krzesłach nie ma jak się na nim ruszyć. Zresztą nawet gdy temperatura jest niższa, tak około 20 stopni, to na tym moim południowym balkonie przez większość dnia jest patelnia i nawet parasol (plażowy, który przyczepiam do barierki trytytkami) nie bardzo pomaga. No i właśnie; jeszcze go nie zamontowałam.

    Sytuacja balkonowa jest rozwojowa oczywiście. Zamierzam jeszcze kupić na pchlim targu jakieś większe naczynie z tych z z niebieskim wzorem i może dokupić w ogrodniczym jakieś kwiatki, przynieść skrzynkę z piwnicy - będzie stała z drugiej strony - i przyczepić w rogu brzozowy pieniek, nowymi trytytkami, bo stare po kilku latach popękały. Zmiany oczywiście pokażę.

    Zdjęcia są, jakie są; gdybym miała pokazać balkon w całości, musiałabym, żeby zrobić zdjęcie, podjechać pod blok podnośnikiem koszowym :D

czwartek, 27 czerwca 2024

WCZESNE LATO I SEKRETARZYK

     W tym roku wszystko jest wcześniej. Wczesna była wiosna, a letnia pogoda trwa już od miesiąca. Czerwiec się kończy, zostało jeszcze kilka dni, a już przekwitła większość lip, jarzębiny czerwienieją, nawet u nas, a na jaśminach pozostały gdzieniegdzie pojedyncze kwiaty. Zdjęcie tej rosnącej obok mojego domu lipy zostało zrobione 30 maja, teraz są na niej tylko zielone kuleczki owoców.


     Przesilenie letnie też było wcześniej, bo mamy rok przestępny i dlatego najkrótsza noc wypadła z 20 na 21 czerwca. Dzień będzie się teraz stawał coraz krótszy, a jeszcze tak niedawno z utęsknieniem czekaliśmy na długie letnie wieczory. No, jeszcze trochę tego zostało przynajmniej do jesiennego zrównania dnia z nocą 😊
     Ale nie o tym chciałam napisać.
Lubię się bawić dekorowaniem, kolorystyką wnętrz, ustawianiem przedmiotów, dobieraniem tkanin, układaniem bukietów. 


Staram się komponować wszystkie rzeczy, które mnie otaczają w taki sposób, żeby czuć spokój i estetyczną przyjemność, kiedy wśród nich przebywam. Jeśli coś dokupuję, to myślę od razu, gdzie to postawić i czy będzie pasowało. Lubię też używać różnych rzeczy niezgodnie z ich przeznaczeniem i wykorzystywać to, co zwykle się wyrzuca. Ameryki nie odkryłam, bo tak się teraz robi, ale rzadko obserwuję to w najbliższym otoczeniu.
    A przy tym... Zaczęłam właśnie czytać nową książkę. Jej bohaterka zajmuje się dekorowaniem wystaw i znaleziony gdzieś na zapleczu stary sekretarzyk staje się dla niej inspiracją do stworzenia dekoracji. Autorka opisała reakcję bohaterki, a ja natychmiast odnalazłam ją we własnych emocjach. Bo przedmioty uruchamiają moją wyobraźnię. Nie zawsze i nie wszystkie, tylko niektóre, ale najbardziej poruszają mnie chyba sekretarzyki. Kiedy natykam się na taki ozdobny, rzeźbiony, z wieloma szufladkami, to natychmiast widzę cały pokój, a w nim na przykład siebie pisząca coś; może list, koniecznie na ozdobnej papeterii, może wiersz, może pamiętnik... A może po prostu bawiącą się pisaniem ozdobnych liter. Piszę oczywiście piórem, obok stoi kałamarz i leży bibuła, a jeszcze lepiej suszka. Jestem ubrana, w jasnokremową bluzkę z wysoką stójką ozdobioną riuszką i ciemną spódnicę. Do bluzki mam przypiętą kameę albo zawieszony na szyi wisiorek na łańcuszku - otwierany medalion.


 I do tego pojawiają się historie, takie bardzo osobiste, naiwnie sentymentalne, romantyczne... No bo jakie mogą być przy takim sekretarzyku?

     Przy okazji postu o bibule pokazałam wam ozdobiony koronkami zeszyt, mogłabym pisać właśnie w takim, pasowałby do sekretarzyka.
     A teraz pokażę papeterię. 
Kiedy nic nie było w sklepach, a listy jeszcze pisywało się często, sama ozdabiałam papier listowy i koperty. Został mi tylko ten jeden, raczej skromny komplet, i kto wie, może jeszcze napiszę na jakiś list?


     Następnym razem, pozostając przy tym samym temacie, postaram się napisać o moim balkonowym, jedynym jakie posiadam, gumienku 😃😀

sobota, 1 czerwca 2024

NA DZIEŃ DZIECKA

      


  


         Z okazji dzisiejszego Dnia Dziecka postanowiłam was trochę rozbawić i napisałam taki wierszyk:

  LETNIE ROZKOSZE

Ranek wstawał wśród śpiewów ptaszęcych
łąka świeżą pokryła się rosą,
więc pobiegłam, by pośród traw gęstych
o świtaniu brodzić stopą bosą.

Niecierpliwie zrzucając sandały,
tak mówiłam: Już, już! Chwilę jeszcze!
Ale nagle me ręce omdlały…
Zaraz, zaraz, zaczekaj; a kleszcze?!?!?!

I do tego zapewne komary
nad traw mokrych uniosą się gąszczem,
a komarom-krwiopijcom do pary
różne mrówki wylegną i chrząszcze!

Gdy za chwilę łąka trochę przeschnie
pszczoły, osy, szerszenie i trzmiele,
pośród kwiatów kolorowych, letnich,
będą sobie urządzać wesele!

Wielkie szczerej żałości wezbranie
z oczu mych wycisnęło łez krople.
Ach, nie dla mnie bieganie świtaniem
po tej trawie świeżą rosą mokrej!

Jak na łące kosą nieruszonej
 mogę ulec natury rozkoszom,
gdy wśród kwiatów rosą osrebrzonych
niebezpieczeństw roje się panoszą?

Cóż, sandały z powrotem założę,
i do domu pójdę krokiem równym.
Przyrodniczy film obejrzę sobie.
Z komentarzem Krystyny Czubówny.

        Proponuję wam zabawę, bo jak Dzień Dziecka, to trzeba się bawić. Napiszcie o swoich przygodach z owadami, a może pokusicie się o jakieś wierszyki o owadach? Krótkie, mogą być dwuwiersze, czterowiersze, lepieje, limeryki, fraszki - co tam komu w duszy gra.
A poza tym mam wrażenie, że ktoś kiedyś napisał o Czubównie w podobny sposób, ale nie mogę sobie przypomnieć kto i gdzie. Może wy kojarzycie?


        

środa, 15 maja 2024

DLA WAS I DLA NICH

     Ten post napisałam dla wszystkich, które przeżyły odejście swoich kotów. Ostatnio to była Kasia-Brujita, a trochę wcześniej Margaret i Dora. Chyba prawie każda z nas (a może nawet wszystkie) przeszła taką stratę i wie, jak to jest. Ja także znam dobrze to uczucie i dlatego, cóż, jak zwykle; napisałam wiersz. Taką pocieszajkę ♥


                                                                     KOTY, KTÓRE ODESZŁY

W niebiańsko wygodnych łóżkach,
na chmurkach miękkich i białych,
jak na puszystych poduszkach
śpią koty. Duże i małe.

Słońce je muska po brzuszkach
(bo słońce zawsze tam świeci),
leciutko pieści ich uszka
i gładzi puszyste grzbiety.

Drzemiąc w błękitnych welurach,
cierpliwie na coś czekają
i tylko przez dziury w chmurach
na świat co i raz zerkają.

Potrafią sięgać głęboko
do naszych serc zasmuconych.
Łapką  z nich troski wymiotą.
Albo machnięciem ogona.

I serca błogość wypełnia
i ulga, i miły spokój
na myśl, że będą tam czekać,
za progiem ostatnim. Koty.


                                                                                Songo.
                              16 listopada minie dziesięć lat, odkąd przeszedł przez Tęczowy Most.

        

                                                     

piątek, 26 kwietnia 2024

OSTATNI - mam nadzieję, że na długo - SMUTNY POST

        

                                
                                            Zdjęcie naszej katedry. Jakoś mi pasuje do nastroju.

        Dziwna jest wiosna w tym roku. Wcześniejsza o miesiąc, z przeplatającymi się wysokimi i niskimi temperaturami i mało - przynajmniej dla mnie - optymistyczna. Wciąż jeszcze jestem w dołku. Odejście męża mojej siostry, przeraźliwie nieodwracalne i szybkie, przywołało ten sam smutek, który trzy lata temu towarzyszył odchodzeniu mojego męża. Trudno mi się z tego nastroju otrząsnąć tym bardziej, że jeszcze jedna osoba, z którą czuję się związana, jest już na ostatniej prostej i nie ma nadziei, że to się odwróci.
        Próbuję rozliczać się z emocjami, pisząc. Szukam tych wszystkich trudnych odczuć, nazywam je i zamykam w ramach wiersza jak w pudełku. I to pomaga. Uspokaja i wycisza.

 

 

Znowu ktoś bliski nagle odszedł.

Bolesny smutek, jak tsunami,

zalewa myśli rojem wspomnień,

dzień chmurzy żałobnymi mgłami.

 

Jak mam odnaleźć nowe drogi

za pociemniałym horyzontem?

Gdzie mam niepewne stawiać kroki

na ziemi wciąż wstrząsami drżącej?

 

Oczy znów łzami wypełnione,

a noce niedobrymi snami,

niebo posępnie zachmurzone,

drogi usiane przeszkodami,

 

lecz idę. Idę wprost przed siebie

 w nadziei, że za widnokręgiem,

gdzieś tam, u kresu drogi ziemskiej

czekać nas będzie zrozumienie.


        Staram się żyć pozytywnie, cieszyć się tym, co mam, korzystać z dobrych chwil, bo czas jest nieubłagany, los bywa okrutny, a świat staje się coraz bardziej nieprzyjazny.


Edit
Osoba, o której wspominałam wyżej, dziś (7 maja) 
odeszła😢


 

środa, 3 kwietnia 2024

WIOSNA, WIOSNA!

     Kwitną mirabelki, które są dla mnie symbolem wiosny, już trochę późniejszej i ciut cieplejszej niż w czasie kwitnienia przebiśniegów. To dość duże drzewko, które jest na zdjęciu sfotografowałam w świąteczny poniedziałek - brzęczało od pszczół, trzmieli i innych robaczków i pachniało z daleka.




     A dziś się oziębiło i zimny wichur duje. Termometr za oknem pokazuje +8 stopni, choć telefon twierdzi, że jest +4. Pewnie to dlatego, że słońcu udało się na chwilę wyjrzeć zza chmur.
    Przez trzy dni, od soboty do poniedziałku, rośliny na gwałt wypuszczały liście i kwitły, nie biorąc pod uwagę, że to jednak jeszcze wcześnie. Może i miały rację, bo od jutra znów ma się zacząć ocieplać, a na weekend prognozowane są temperatury zbliżone do  tych świątecznych. Nie zdziwiłabym się jednak, gdyby w kwietniu zdarzył się jakiś zimopodobny incydent, bo jak wiadomo kwiecień-plecień 😉
    Jutro są urodziny mojej córki, a pojutrze prawiesynowej. Gdyby patrzeć na nie jako na osoby urodzone pod tym samym znakiem zodiaku, to nie bardzo są do siebie podobne, choć kilka wspólnych cech pewnie by się znalazło. Znawcy zaraz powiedzą, że ascendent, że planety (dziewczyny są z różnych roczników), ale i tak... Zresztą horoskopy sobie czytam i zaraz mi wylatują z głowy, to dla mnie tylko zabawa na zasadzie: A cóż tam znowu wymyślili?
    Ale nie o horoskopach chciałam pisać. Przypomniał mi się wiersz, który napisałam już dawno, dziesięć lat temu, na konkurs u Alutki ( https://nieladmalutki.blogspot.com/2014/03/podsumowanie-akcji-szafa.html ):


APASZKA

Słońce nareszcie naprawdę grzeje
i już zakwitły pierwsze krokusy.
Kiełkują plany, rosną nadzieje
i każdy jakoś lżej się porusza. 

Wróble ćwierkają jak zwariowane,
sikora z brzozy w głos wyśpiewuje,
a ja, by wiosnę pięknie przywitać,
jasną apaszkę z szafy wyjmuję. 

Cienka apaszka lekko trzepocze,
tańczy - i tańczy z nią moja dusza.
W promieniach słońca, z wiatrem na twarzy,
znowu na podbój świata wyruszam.


    Apaszki lubię i dalej chętnie noszę, tylko to wyruszanie na podbój jakoś inaczej wygląda. Tyle się przez tych dziesięć lat zdarzyło i tak bardzo zmienił się świat. I moje życie. I ja sama. Wiosna wciąż wywołuje we mnie przypływ energii, ale nie ma w nim już tego blasku, tego drżenia, bezwarunkowego optymizmu tylko z tego powodu, że jest.
    No i macie, miało być wesoło, a wyszło jak zwykle, czyli melancholijnie 😁

czwartek, 28 marca 2024

ŚWIĄTECZNOWIOSENNIE

 


     W końcu i u nas kwitną fiołki, zielone są listki krzewów, żółte forsycje, duże liście irysów i jeszcze większe liliowców. Przebiśniegi i ranniki przekwitły, a zaczynają kwitnąć narcyzy i  hiacynty. Bazie na wierzbach są żółciutkie, a w sobotę widziałam pierwszą wędrującą w stronę stawu ropuszkę.


A może to był ropuszek? Albo nawet zaklęty książę?

I to wszystko zaczęło się już przed pierwszym dniem kalendarzowej wiosny!
Takie rzeczy to u nas bywały w drugiej dekadzie kwietnia, a dawniej nawet na przełomie kwietnia i maja. Jest coraz cieplej i bardziej słonecznie. W zeszłym tygodniu padał deszcz, ziemia jest wilgotna, więc wszystko rośnie na potęgę i ptaki śpiewają jak zwariowane.

    Wielkanoc w tym roku przypada wcześnie, a będzie bardziej zielona i bardziej kolorowa niż czasem bywała ta kwietniowa. Przejrzałam posty z poprzednich kilku lat, te marcowe, i wtedy wiosna nie była tak wczesna, często nawet u Kur z południa i zachodu.
    Obiecałam sobie, że nie będę pisać o rzeczach smutnych
 (choć powodów do smutku i zdenerwowania mam sporo), bo mimo wszystko ten wiosenny rozkwit cieszy, sprawia, że jest jakoś lżej i fajniej.
    Rzutem na taśmę zrobiłam kilka kartek wielkanocnych. Śpiesząc się, żeby jak najszybciej je wysłać - był już wtorek - zapakowałam do kopert, zakleiłam i uświadomiłam sobie, że nie zrobiłam zdjęć. Niestety, klej na kopertach był jak na złość wyjątkowo mocny i nie dałoby się ich otworzyć bez zniszczenia. Zwykle musiałam używać dodatkowo kleju w sztyfcie, bo ten oryginalny nie łapał, a tu masz. Za to wrzucę zdjęcie mojego stadka glinianych uszatych. Są tu trzy króliki i jeden zając. Lubię takie gliniane figurki, wazoniki, talerzyki itp. i mam tego trochę.



Na zdjęciu pod spodem zajączek z innej gliny i pisanka z gęsiego jaja, też z zajączkami, trochę słabo je widać, bo pisanka przez lata wyblakła, a i światło nie jest za dobre.



   Niech Wasze Święta będą miłe, wiosenne i pełne słońca. Spędźcie je tak, jak lubicie - odpoczywajcie, cieszcie się wolnym czasem i nie zapracowujcie się. Niech Wam zajączek przyniesie coś miłego - nie tylko prezenty, ale w ogóle samo dobro, a ja życzę wszystkim zdrowia, spokoju i przytulam Was, Kochane Kurki, najserdeczniej 💝

Teraz przytulam ja, Hana.

Wiosna u mnie bardziej zaawansowana - jak to w Wielkopolsce. Objawiła mi się m. in. bielikiem na świerku przy moim płocie. Zdjęcie mam słabe, bo przez okno, a i dzień był pochmurny, więc zamiast bielika - moje wrzośce. Kwitną już od miesiąca!

 

No i te kwitnące jak okiem sięgnąć mirabelki, tarniny, migdałki i forsycje - istna orgia! Czego i Wam życzę z okazji tych wiosennych świąt. Orgii kolorów, piękna, śmiechu, życzliwości, zdrowia, beztroski i - jakkolwiek to brzmi - pokoju na świecie.

wtorek, 12 marca 2024

SMUTNOWIOSENNIE

    
 

Nowy rok - chiński,  czy nasz własny - już się ciut zestarzał i wiosna za pasem. Nagle zrobiło się ciepło, rozkwitły wiosenne kwiaty - widziałam też kiełkujące klony, młode listki na krzewach, duże pączki kwiatowe na forsycji  i całkiem spore listki czosnaczka i jaskółczego ziela. Pewnie nasza Prezessa już szaleje na gumnie, a i inne Kurki - posiadaczki ziemskie - ruszyły w ogrody. Ja mogę co najwyżej bratki na balkonie posadzić, ale noce mroźne, więc chyba poczekam.
    Zaczynam myśleć o Wielkanocy, która w tym roku może być zupełnie inna niż zwykle, bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że spędzę ją poza domem i to nie dlatego, że wyjadę wypocząć w jakieś przyjemne miejsce, ale dlatego, że bliska osoba z rodziny leczy się w Warszawie i prawdopodobnie nie wróci na święta.
    Dzień Kobiet przyszedł i poszedł. To dla mnie trudny czas, bo trzy lata temu, około 2 w nocy z 8 na 9 marca odszedł Jacek i już zawsze ten dzień będzie mi się smutnie kojarzył. A kilka dni temu, również w nocy, z 5 na 6 marca, nowotwór zabrał syna jednej z naszych Kurek, Ewy Zaremby. Dziś o 14 odbył się pogrzeb. Odczułam to bardzo mocno i ze względu na to, co sama w tym czasie przeżywam, i ze względu na na Ewę. Strata dziecka to straszna, niewyobrażalna tragedia. Ciągle myślę o Ewie i o tym, co musi czuć. Ewa rzadko ostatnio bywała w Kurniku i podejrzewam, że nieprędko znów tu zajrzy, bo oprócz tego  wszystkiego, co się w jej życiu działo,  nie mogła się zalogować.
Jak zawsze, spróbowałam poradzić sobie z emocjami, pisząc wiersz.

EWIE I JEJ SYNOWI

Wiosna pochyliła się nad łóżkiem,
położyła chłodną dłoń na czole,
smutny, czuły darowała uśmiech
i szepnęła: ja cię stąd zabiorę.
Już nie będzie bólu i cierpienia,
już swobodnie przed siebie pobiegniesz.
Wezwą cię ciepłego wiatru tchnienia,
i poniosą w niepojętą przestrzeń.
Stamtąd, patrząc na daleką ziemię,
lekko dotkniesz matczynego serca…
Wiesz, że matka długo płakać będzie,
że jej dola będzie teraz ciężka,
więc tym czułym dotykiem jej powiesz -
- Nie płacz, mamo, nie płacz! Już jest dobrze!
Będę czekał na ciebie, stęskniony,
aż mnie znowu utulisz w ramionach.

   

 Dziś dzień był szary, od rana padał deszcz i wszystko - wbrew temu, co czuję - zieleniało w oczach z nową nadzieją.

    Ewo, słowa wydają mi się jakieś miałkie, niewłaściwe, nieprawdziwe. Tylko łzy mogą naprawdę wyrazić moje uczucia, więc szczerze poświęcam je Tobie i pamięci Twojego syna.