poniedziałek, 12 września 2022

Gadu, gadu, a kilometry lecą...

Dopiero co umierałyśmy z gorąca, a tu myk! I połowa września za pasem. Możecie mi urwać ueb, ale jestem zadowolona. Nie z tego, że czas gna jak oszalały, ale z tego, że mogę normalnie funkcjonować, wyjść z domu, wsiąść na rower i nie zdychać z gorąca. Wiem, wiem, za chwilę będę piszczeć, że zimno, ciemno i do domu daleko, ale wolę zmarznąć, niż się gotować.

Czuję się w obowiązku rozliczyć się z Wami z kaski zebranej na tablicę dla Moniki. Zrobię to natychmiast (mailowo), jak tylko tablica będzie zamontowana. Bacha użera się, niestety, z niesłownym fachowcem, a że krąży (Bacha, nie fachowiec) między Krakowem a Szwecją, jest jak jest. Tak że proszę o jeszcze kapkę cierpliwości.  

Czytam o wilczym horrorze u Izydora i jest mi podwójnie przykro - ze względu na owieczki Izydora i ze względu na wilki. Tylko patrzeć jak zacznie się bezmyślny wilczy pogrom, bez względu na miejsce, czas, warunki i całą resztę. Pójdzie po całości, obym się myliła. Nie zrozum mnie źle, Izydorze, żal mi wszystkich zainteresowanych.

Oraz nie mam zdjęć gumienka, bo z powodu suszy jest niewyględne. Wystarczy, że patrzę codziennie na ten obraz nędzy i rozpaczy. Pociechą są wiewiórki ogałacające orzech, który jakimś cudem ciągle daje radę i owoce.

I tak to. Poza tym żyję spokojnie dniem dzisiejszym, będzie, co ma być...