Pozdrawiamy was z Tropikiem na ślicznym zdjęciu Grażyny:)
)
Jak już pisałam, doświadczenia Kreta na polu edukacji czytelniczej dzieci poraziły mnie. Wiedziałam, że dobrze nie jest, ale nie sądziłam, że aż tak. Żeby na całą dużą grupę nie znalazła się jedna czytająca osoba i to taka, która nie wstydziłaby się do tego przyznać! W niektórych środowiskach to zdaje się obciach... Presja grupy jest przygniatająca.
Pisałyśmy, że tu rola rodziców jest nie do przecenienia. No tak , ale co zrobić, jak rodzice nie czytają??? Teraz rodzicami są już ludzie, którzy dorastali w erze komputerów i czytanie nie jest dla nich nawykiem. To jak mają tego nauczyć dzieci? To nie jest zajęcie opłacalne.
Niestety czasem rodzice się dwoją i troją, a dziecię się zaprze i nie będzie czytać i już. Znam osobiście dwa takie przypadki , rodzice są załamani i zastanawiają się co robią źle.
Gdy pracowałam w szkolnej bibliotece to już na przestrzeni 4 lat widziałam, jak bardzo czytelnictwo zanika. Na początku to była młodzież, z którą można było pogadać o literaturze, filmach, zainteresowaniach, o wszystkim, Sami przychodzili pogadać i coś pożyczyć. Osobiście przyczyniłam się do tego, że jeden napisał rewelacyjną pracę maturalną o Salvadore Dali i surrealizmie (skończył szkołę lotniczą w USA...). Potem już tylko lektury, potem pytali o bryki a potem już o nic nie pytali bo nie przychodzili. Internet ich pożarł i spłycił do poziomu mielizny.
Ja wychowywałam się wśród książek dzięki Mamie. To dla niej czytanie było chlebem powszednim, Tato czytał mniej, ale zawsze czytał prasę i lubił książki o II wojnie światowej i biografie. Mama zamiast bajek czytywała mi mity greckie, ale bajki oczywiście też. Znałam całą klasykę dziecięcą, czytywaną po kilka razy. Potem wymieniałam Mamie książki w bibliotece miejskiej i czytałam też to co dla niej pożyczałam. Szczytowo ambitne lektury miałam w klasach od siódmej do trzeciej liceum. Może nie wszystko rozumiałam, ale czytałam... Największym problemem przy wyjeździe na wakacje było jakie książki zabrać i czy tam gdzie jedziemy jest biblioteka:) Oczywiście zwiedzając okolice zawsze trafiło się do księgarni i rodzice nigdy nie odmawiali kupna jeszcze jednej książki .
Od stryja historyka dostałam wspaniałą księgę-skorowidz z powycinanymi literkami i pracowicie robiłam inwentaryzację swojej biblioteki, spędzając na tym zajęciu upojne godziny.
Pamiętam zapach papieru, i nowego , i starego, dotyk okładek, starą, rozlatującą się małą encyklopedię od A do Z. Encyklopedię ową pasjami lubiłam przeglądać, do dziś mam w pamięci czarno-białe rysuneczki, np sztuki neolitycznej. Uczyłam się z niej imion muz, laureatów literackiej nagrody Nobla, flag państw. I nikt mi nie kazał!!!!!! Sama chciałam!!
Czytałam przy jedzeniu i pod kołdrą, na drabinie na podwórku i w podróży. Nie robiłam nigdy błędów ortograficznych i z własnej chęci pomagałam pani w bibliotece szkolnej. A największe wyrzuty sumienia miałam, gdy raz książkę wypożyczoną właśnie z tej biblioteki poplamiłam rosołem...
No cóż, było łatwiej, nie było wtedy internetu... Teraz jest trudniej, bodźców wokół jest o wiele więcej i wybór trudniejszy. Wszystko stało się towarem, książki też. Już znajoma pani w księgarni nie zostawi nic pod ladą, bo lada pęka w szwach. Dużo czasu spędzam z komputerem, za dużo , jak mi się zdaje. Ale w sezonie wiosenno-letnim czytam dużo więcej niż w zimie. A to dlatego, że moje oczy lubią czytać przy świetle dziennym, czytam więc na zewnątrz, na podwórku. Tego roku jednak przygotowuję się do sezonu zimowego, chcę zmienić lampę i żarówki na imitujące światło dzienne no i zastanawiam się nad Kundelkiem... I tu chcę prosić o pomoc i opinie na jego temat. Warto czy nie warto??? A jeśli warto to jaki??? Pomóżcie, drogie koleżanki czytające.
Pozdrowienia dla wszystkich czytelników.
)
Jak już pisałam, doświadczenia Kreta na polu edukacji czytelniczej dzieci poraziły mnie. Wiedziałam, że dobrze nie jest, ale nie sądziłam, że aż tak. Żeby na całą dużą grupę nie znalazła się jedna czytająca osoba i to taka, która nie wstydziłaby się do tego przyznać! W niektórych środowiskach to zdaje się obciach... Presja grupy jest przygniatająca.
Pisałyśmy, że tu rola rodziców jest nie do przecenienia. No tak , ale co zrobić, jak rodzice nie czytają??? Teraz rodzicami są już ludzie, którzy dorastali w erze komputerów i czytanie nie jest dla nich nawykiem. To jak mają tego nauczyć dzieci? To nie jest zajęcie opłacalne.
Niestety czasem rodzice się dwoją i troją, a dziecię się zaprze i nie będzie czytać i już. Znam osobiście dwa takie przypadki , rodzice są załamani i zastanawiają się co robią źle.
Gdy pracowałam w szkolnej bibliotece to już na przestrzeni 4 lat widziałam, jak bardzo czytelnictwo zanika. Na początku to była młodzież, z którą można było pogadać o literaturze, filmach, zainteresowaniach, o wszystkim, Sami przychodzili pogadać i coś pożyczyć. Osobiście przyczyniłam się do tego, że jeden napisał rewelacyjną pracę maturalną o Salvadore Dali i surrealizmie (skończył szkołę lotniczą w USA...). Potem już tylko lektury, potem pytali o bryki a potem już o nic nie pytali bo nie przychodzili. Internet ich pożarł i spłycił do poziomu mielizny.
Ja wychowywałam się wśród książek dzięki Mamie. To dla niej czytanie było chlebem powszednim, Tato czytał mniej, ale zawsze czytał prasę i lubił książki o II wojnie światowej i biografie. Mama zamiast bajek czytywała mi mity greckie, ale bajki oczywiście też. Znałam całą klasykę dziecięcą, czytywaną po kilka razy. Potem wymieniałam Mamie książki w bibliotece miejskiej i czytałam też to co dla niej pożyczałam. Szczytowo ambitne lektury miałam w klasach od siódmej do trzeciej liceum. Może nie wszystko rozumiałam, ale czytałam... Największym problemem przy wyjeździe na wakacje było jakie książki zabrać i czy tam gdzie jedziemy jest biblioteka:) Oczywiście zwiedzając okolice zawsze trafiło się do księgarni i rodzice nigdy nie odmawiali kupna jeszcze jednej książki .
Od stryja historyka dostałam wspaniałą księgę-skorowidz z powycinanymi literkami i pracowicie robiłam inwentaryzację swojej biblioteki, spędzając na tym zajęciu upojne godziny.
Pamiętam zapach papieru, i nowego , i starego, dotyk okładek, starą, rozlatującą się małą encyklopedię od A do Z. Encyklopedię ową pasjami lubiłam przeglądać, do dziś mam w pamięci czarno-białe rysuneczki, np sztuki neolitycznej. Uczyłam się z niej imion muz, laureatów literackiej nagrody Nobla, flag państw. I nikt mi nie kazał!!!!!! Sama chciałam!!
Czytałam przy jedzeniu i pod kołdrą, na drabinie na podwórku i w podróży. Nie robiłam nigdy błędów ortograficznych i z własnej chęci pomagałam pani w bibliotece szkolnej. A największe wyrzuty sumienia miałam, gdy raz książkę wypożyczoną właśnie z tej biblioteki poplamiłam rosołem...
No cóż, było łatwiej, nie było wtedy internetu... Teraz jest trudniej, bodźców wokół jest o wiele więcej i wybór trudniejszy. Wszystko stało się towarem, książki też. Już znajoma pani w księgarni nie zostawi nic pod ladą, bo lada pęka w szwach. Dużo czasu spędzam z komputerem, za dużo , jak mi się zdaje. Ale w sezonie wiosenno-letnim czytam dużo więcej niż w zimie. A to dlatego, że moje oczy lubią czytać przy świetle dziennym, czytam więc na zewnątrz, na podwórku. Tego roku jednak przygotowuję się do sezonu zimowego, chcę zmienić lampę i żarówki na imitujące światło dzienne no i zastanawiam się nad Kundelkiem... I tu chcę prosić o pomoc i opinie na jego temat. Warto czy nie warto??? A jeśli warto to jaki??? Pomóżcie, drogie koleżanki czytające.
Pozdrowienia dla wszystkich czytelników.