środa, 8 czerwca 2022

Ot, życie...

Opowiem Wam historię z życia (dzisiejszego) wziętą, a będzie to historia o polskim cwaniaku. Chcecie? Nie mam pewności, ale i tak Wam opowiem.

W pewnej podpoznańskiej gminie mam otóż od lat zarania sporawy dość kawałek ziemi. Nie byłam tam bardzo dawno, bo nie było po co, wszak ziemi nikt nie ukradnie i nie ucieknie z nią pod pachą. Płaciłam podatki i tyle. Absorbowały mnie inne sprawy.

Za namową pana P., bardzo operatywnego i rzetelnego pośrednika od nieruchomości (tego, który znalazł mi Kuriozę i w miesiąc sprzedał Dawny Dom), postanowiłam sprawdzić na czym stoję. Wiadomo, latka lecą, inflacja też i tylko premier wie, w co inwestować, bo sam te inwestycje tworzy. 

Spotkaliśmy się (z pośrednikiem, nie z premierem, a szkoda) w umówionym miejscu i wyruszyliśmy na oględziny. Na szczęście pan P. miał w telefonie mapkę geodezyjną i bez trudu zlokalizował moją ziemię, bo ja stałam ogłupiała i oniemiała zupełnie nie poznając miejsca, które pamiętałam. W końcu nie było to aż tak dawno. 

No zatkało kakało.

Na działce parę lat temu były cztery stare drzewa owocowe; czereśnia, wiśnia, jabłoń i chyba śliwa, nie mam pewności. Była też studnia i pełno krzaczorów typu czarny bez, jakiś agrest, mirabelki i inne no name. Mapka, telefon i pan P. nie mieli wątpliwości. Tymczasem ja nic nie kumam, a przede mną - pustka! I rośnie równiutko posiana kukurydza! A tę kukurydzę właśnie opryskuje facet w ciągniku! Zobaczywszy nas po prostu zwiał.

Chodzę po polu i bezskutecznie szukam studni, gdy spoza zbóż i kukurydzy wyłania się terenowy samochód. W samochodzie opasły, niemłody facet. Zatrzymuje się, ja pytam czy nie wie, kto uprawia to tutaj pole, na co on grzecznie odpowiada, że owszem, wie, bo to on je uprawia. Zamurowało mnie. 

Historia jest długa, ale postaram się ją skrócić. Jakieś 40 lat temu (o matko!) uprawialiśmy rodzinnie ten kawałek ziemi dla chleba. Mieliśmy tam szkółkę róż - krzewów na klomby lub do szklarni. Żarło to parę lat, potem przestało. Robota to była katorżnicza, do dzisiaj mi się śni i długo by o tym gadać, ale nie o to chodzi. W każdym razie każde z nas (ja, mój ówczesny mąż, MM i jej mąż) pracowało zawodowo, a róże hodowaliśmy w weekendy i w każdej wolnej chwili. Masakra.

Po kilku latach zmieniła się sytuacja i daliśmy sobie spokój, a ziemia leżała odłogiem. Mama znalazła jakiegoś gospodarza, który ją wydzierżawił za niewielką kwotę, z której wywiązał się śladowo, ale ziemię uprawiał. Potem przestał i już nikogo nie szukaliśmy, bo więcej było kłopotów, niż pożytku. I tak żyłam sobie w przekonaniu, że mam kawał ugoru, co nikomu nie przeszkadzało w tym miejscu. Jednak tamtejsza miejscowość rozwija się niezwykle dynamicznie, teraz jest przedmurzem Poznania, więc postanowiłam sprawdzić na czym stoję.

I już wiem. Że moją ziemię, bez mojej wiedzy, od przynajmniej kilku lat uprawia sobie ktoś, kto czerpie z niej wymierne korzyści, ale podatki gruntowe płacę ja. Tym kimś jest ten sam facet, któremu Mama wiele lat temu ziemię wydzierżawiła, z czego zresztą żadnej korzyści nie miała, bo gość się nie wywiązał i za nic nie płacił.

Prawdopodobnie bierze teraz unijne dopłaty za kukurydzę, prawdopodobnie wystarczy jego oświadczenie, że ją ma, nieważne na czyjej ziemi.

Wyciął moje drzewa, zasypał studnię i próbował wzbudzić moją wdzięczność za to, że uprawia ziemię, która bez niego stałaby się ugorem.

Nic a nic nie jestem wdzięczna. Jestem wściekła z bezsilności, że można ot tak posłużyć się czyjąś własnością dla swojej bardzo konkretnej korzyści i nie widzieć w tym niczego złego, wręcz przeciwnie. I co? Mam się telepać po sądach? Nie chce mi się i szkoda mi życia. Ale spróbuję coś wyegzekwować, choćby dla zasady i nauczki.

PS. Wiecie dlaczego zwiał z opryskiwaczem? Bo w dzień nie wolno pryskać ze względu na owady. Można to robić pod wieczór dopiero, kiedy owady już śpią, co nie do końca jest prawdą, ale dobre i to.

Tak mnie zatkało, że zapomniałam o zdjęciach, zresztą kukurydza jaka jest, każdy widzi. Dla urozmaicenia przekazu kilka fotek z gumienka. Sama już nie wiem, co pokazywałam, a co nie. Wybaczcie. W każdym razie popadało trochę i w przyrodzie od razu to widać.