poniedziałek, 16 marca 2015

Westalkaś czy Poczwarka?

Nabyłam drogą kupna w Skarpecie fantastyczną książkę (też mi się coś od życia należy). Książka nosi tytuł "Dobre maniery w przedwojennej Polsce - savoir-vivre-zasady-gafy" autorstwa Marii Barbasiewicz. Jest przepięknie wydana, z ilustracjami, zdjęciami - perełka! Nie przeczytałam jej jeszcze, bo i kiedy, ale już pierwsze przeglądanie jest smakowite. Na przykład taki rozdział "Co przystoi kobiecie", a w nim omówienie pozycji niejakiego Mieczysława Rościszewskiego pt. "Panna dorosła w rodzinie i społeczeństwie. Podręcznik życia praktycznego dla dziewic polskich wszelkich stanów (...). Wskazówki, dotyczące zachowania zdrowia, humoru, pogody ducha i poglądów na przebieg różnych nowych zjawisk w rodzinie, towarzystwie i społeczeństwie. Rola i obowiązki przyszłych żon, matek, obywatelek. Panny na wydaniu i kobiety samoistne. Przegląd życia panien dorosłych od chwili ich wejścia w świat aż do wyboru męża i utworzenia własnego ogniska". Etapy życia dziewicy polskiej opisał Rościszewski w kolejnych częściach swego poradnika. Każdy etap miał swoją nazwę: Poczwarka, Motyl, Gosposia, Westalka, Kobieta pracy (chodziło o robótki ręczne) i Wybranka. Na Wybrance życie dziewicy się kończy, gdyż zapewne na tym etapie przestaje nią być.
Na początku XX wieku pojawiły się wszak kobiety samoistne. Lekko nie miały. Autor poradnika "pannom pracującym a opuszczonym" zalecał ostrożność w wyborze mieszkania i znajomości, gdyż konsekwencje niewłaściwego środowiska mogą się dla nich okazać zgubne. Kobiety samoistne uprawiały wtedy "zawody manualne", nie wymagające większych kwalifikacji. Pracowały w biurach i urzędach jako maszynistki, stenotypistki, zasilały szeregi "panien sklepowych". Paradoksalnie do poprawy ich sytuacji  przyczyniły się dwie wojny. Łatwo to uzasadnić, każda para rąk była potrzebna. Potem już miały z górki, albo tylko im się tak wydawało. W każdym razie dzięki nim możemy teraz być sobie samoistne do woli, ale czy zawsze jest to takie fajne?
Osobiście jestem znów na etapie Poczwarki. A jak tam u Was Dziewice Samoistne?

sobota, 14 marca 2015

Skarpeteczko powiedz przecie...

Z zapowiedzi już wiadomo, że Pierwsza Edycja Skarpety zbliża się do końca. Jeszcze dzisiaj (niedziela) do północy macie szansę na tańsze zakupy. Potem Skarpeta zniknie na czas jakiś i prawdopodobnie pojawi się znów z początkiem kwietnia. Zbierajcie siły, bo będzie się działo! Oprócz morza, ba! oceanu apaszek, na które liczymy, będzie masa atrakcyjnych przedmiotów, biżutków i innych rozmaitości. Będziemy Wam o sobie przypominać! Będziemy pomagać na miarę naszych skromnych możliwości tym spośród nas, którzy wraz ze swoimi zwierzętami znajdą się w potrzebie - z różnych powodów. Żałujemy, że nie możemy pomóc wszystkim potrzebującym. Na to JESZCZE nas nie stać. Ale Skarpeta, jak dobro, powraca! Nie damy Wam o sobie zapomnieć!
Bardzo, bardzo dziękujemy za Wasz odzew, zaangażowanie sił i środków, za wszystko! Za piękne przedmioty i za datki ot tak, za nic. Każdy Wasz grosik przyczynił się do imponującej kwoty uzbieranej

ogółem z akcji "Biała Kura" i Pierwszej Edycji Skarpety!!!  

Szczegółowe rozliczenie jest w przygotowaniu. Jeśli ktoś chciałby wiedzieć, jaka to kwota, z dziką przyjemnością odpowiem mailowo. Skarpeta jest opróżniona do połowy, jednak jestem pewna, że kolejna edycja zapełni ją znów, a może nawet przepełni? Dzięki temu paskudne, dołujące uczucie bezsilności jest odrobinkę mniejsze, chociaż szarpiący ból na wieść o cierpieniu istot najbardziej bezradnych i zależnych od ludzkiego widzimisię nie ustąpi nigdy. Obym się myliła.
Są wśród nas ludzie o wielkich sercach i to właśnie im chciałybyśmy pomagać. Dzięki nim, dzięki Wam, wiele zwierząt znalazło dom i miłość. Są teraz z Wami, w Waszych domach. To dzięki Wam Kudłaczek z Podlasia jest już we własnym domu, na kolanach Graszki:
Pamiętacie malutką Fretkę primo voto Łatkę? Dwa lata była niczyja, porzucona przez swoich "państwa", przeganiana z kąta w kąt, mieszkająca w opuszczonej, pustej stajni. Dzięki apelowi na blogu Damakier odnalazła dom u boku Pana Na Zawsze. I to jaki dom! Kilka dni temu była u niej z wizytą moja Córka. Nie ten psiak! Teraz to szczęśliwy pączuś, ufny i chętny do zabawy:
I Lamę, malutką sunię o jednym oku niebieskim i drugim brązowym, którą jakiś bydlak przywiązał w lesie do drzewa i zostawił tam, ciężarną. Ktoś ją na szczęście znalazł, Lama powiła w schronie dwa dorodne szczeniaki, przeżył tylko jeden - mieszka teraz w Niemczech. Lamę wypatrzyła moja Córka. Były tu dzisiaj obie i psim harcom nie było końca! Wałek nareszcie może ganiać kogoś o stosownych gabarytach:
I Bonusa, przepięknego czarnuszka, któremu poprzedni właściciele przymuszeni sytuacją życiową musieli znaleźć nowy dom? I znaleźli go u Lidki! Bonus jest ślicznym, kochanych stworzeniem, które już owinęło sobie nowy Personel wokół palca:
Znacie Frodo, ale może nie wiecie, że został znaleziony na polu, z dala od zabudowań, wychudzony i z łapkami pokaleczonymi na ściernisku:
I Wałka, który kilka dni pętał się po wsi, zanim postanowił zahaczyć o nasz ganek. Do dzisiaj boi się każdego kija w ręce, a na widok łopaty wieje z podkulonym ogonem. Na samą myśl mam gulę w gardle.
Grażynka znaleziona w śmietniku w stanie skrajnego wycieńczenia, z ledwością udało się ją uratować:
Czajnik, bezbronne, przerażone maleństwo znalezione w przydrożnych krzakach:
 Czajnik, kochany obwieś dzisiaj:
To tylko wycinek, cząsteczka, drobinka szczęścia. Znam ich dużo więcej, ale nie jestem w stanie wymienić wszystkich. Nie jestem w stanie wymienić nawet wszystkich szczęśliwych tymczasków Gosianki, znajdek JolkiM, Rucianki, Mamalinki, Amelii... a przecież  wiem, że u boku każdej (-go) z Was, albo prawie każdego, jest taka szczęśliwa drobinka. Dlatego warto. W końcu z drobinek składa się wszechświat! A co! Nie bójmy się wielkich słów! Po prostu róbmy to i już!

I już na koniec i nieśmiało, drobnym drukiem chciałabym bardzo Was poprosić o przysyłanie do Skarpety raczej zdjęć z opisem, niż paczek. Paczuszki są miłe, ale po prostu powoli nie dajemy rady, co zresztą bardzo nas cieszy, bo wiadomo, aczkolwiek istnieje obawa, że to obróci się przeciwko nam. Teraz pomoże nam kochana JolkaM., ale nawet dla trzech osób to dużo. Wyobraźcie sobie, że dostaję trzy paczki, a w każdej z nich jest 10-15 przedmiotów. Muszę je obfotografować, opisać, obrobić zdjęcia, wstawić do Skarpety, a sprzedane zapakować, pójść z nimi na pocztę, wypełnić przekazy, odstać w kolejce. I nie pomieszać niczego. Niech to będzie tylko 20 przedmiotów przy założeniu, że się sprzedadzą, a sprzedają się, za co Wam nieustannie dziękuję, to jest 20 paczek do zapakowania i wysłania. Po prostu nie dajemy rady - każda z nas pracuje i mamy masę różnych obowiązków - wiadomo. Zaległości nam rosną i w Skarpecie, i w życiu...
Niech to będą paczuszki, jeśli ktoś nie ma aparatu, lub mieszka poza granicami kraju, lub z innych względów nie ma możliwości zrobienia zdjęć. Dla każdej (-go) z Was to tylko kilka zdjęć, a dla nas np. 30 zdjęć i 30 paczek...
Krótko mówiąc - grzejemy silniki! Wypatrujcie wieści pod koniec marca! Zdjęcia można słać od zaraz!

PS. Przepraszam Mamalinkę i Lidkę za "pożyczenie" zdjęć bez pytania.

czwartek, 12 marca 2015

TO I OWO I JESZCZE TAMTO

Pierwsza sprawa to MUNIA. Munia to suczka Izy z Kidowa, piękna kudłata sunia wzięta ze schroniska. Niestety zaczęła chorować i zrobiła jej się paskudna narośl na łapce. Munię czekają badania, zabieg i leczenie. Izie trudno pokryć te koszty samej, dlatego też założyła nowy blog specjalnie aby pomóc Muni,  z bazarkiem różnych ciekawych rzeczy do nabycia: http://sprzedasie.blogspot.com/ .   Zachęcam bardzo do zajrzenia tam, są tam i piękne kafle ozdobne, i torebusie, i biżutki. Jest nawet pastel Hany! To znaczy chyba był, bo widziałam, że zarezerwowany:))) Jeśli możecie, to wrzućcie też link do bazarka na FB, ja niestety nie mam. Mam nadzieję, że damy radę Muni pomóc.
A oto ona:
MUNIA - Pani na Kidowie

Czyż można się jej oprzeć????

Sprawa druga: moc i potęga blogowiska... (to zresztą też wiąże się ze sprawą pierwszą:)))
Wspominałam już o tym w komentarzach pod Skarpetą, ale skoro na innych blogach wszyscy się chwalą tym co dostali to muszę i ja. Muszę i chcę.
Otóż było tak: zobaczyłam w Skarpecie przepiękne tulipany malowane na jedwabiu podarowane przez Aldonę. Zachwyciłam się nimi w komentarzach i na tym się skończyło. To znaczy właśnie się nie skończyło. W poniedziałek czekałam na inna przesyłkę, pan listonosz przyniósł, starannie zapakowane coś . Jakież było moje zdumienie, gdy po odpakowaniu pudełka, tekturek, kopert i bibułki zobaczyłam owe tulipany!!! Ktoś przeczytał mój komentarz i po prostu zapragnął mi zrobić przyjemność... I kupił (a raczej chyba kupiła) je dla mnie w prezencie... Normalnie się wzruszyłam. Ów Ktoś zrobił mi ogromną niespodziankę i przyjemność.  Bardzo, bardzo gorąco dziękuję na łamach, bo nie wiem, komu dziękować personalnie. Jeśli ofiarodawczyni chciałaby się ujawnić, to bardzo proszę o maila.
Tu one już u mnie na stole i pod światło:



A tu na miejscu, które zajmują, tj na mojej zabytkowej maszynie do szycia Mundlos.


Raz jeszcze gorąco dziękuję!!!

No i sprawa trzecia:
Któż nie zna piosenki "Jolka , Jolka pamiętasz..." Ale takiej wersji toście jeszcze nie widziały!!! Koncert Budki Suflera na Przystanku Woodstock w 2014 roku na 40-lecie zespołu. Andrzejczak, Cugowski, synowie Cugowskiego i kilkanaście tysięcy młodych ludzi śpiewających cały utwór wraz z zespołem... Wierzcie mi, robi wrażenie! A więc: Jolka, Jolka, pamiętasz lato ze snu...
Ze specjalną dedykacją dla Jolki M.:)))


A teraz, proszę pań, zamieszczam dokumentację fotograficzną sytuacji pogodowej u mnie. Tak wygląda moje podwórko, zdjęcia robiłam 10 minut temu, czyli ok. 13.10.:




No cóż, w marcu jak w garncu...

poniedziałek, 9 marca 2015

O soli niekoniecznie w oku

Kury, Koguty i kto żyw! Potrzebny transport (zwrot kosztów, jeśli nie da się inaczej) dla Kudełka z Podlasia (okolice Hajnówki) w okolice Trójmiasta, ale może też być Elbląg! Jak najszybciej! Albo do Warszawy w najbliższą sobotę! Kontakt tutaj, albo TAM! I u Graszki, która schnie z tęsknoty!


Po skarpecianych emocjach należy nam się chwila relaksu - przed następnym rzutem Skarpetą. Pomyślała o tym Elka, której gościnnie udostępniamy łamy:

Chcę wam opowiedzieć o soli i o tym, jak bardzo pozwalamy sobą manipulować, tak bardzo, że chwalimy cudze swojego nie znając. A mamy czym się chwalić i zdrowie w ziemi sprzed 250 milionów lat też mamy. Krystaliczna sól wielokolorowa jest wydobywana w Kłodawie, zaczęto ją wydobywać zaraz po wojnie. Jest to także jedyne w Europie wyrobisko  soli różowej i znalazło się pod ochroną.
Sól, związek chemiczny który poprawia smak jedzenia, nadużywany niszczy nerki, sensownie używany podnosi ciśnienie i najważniejsze zaopatruje organizm w ważne minerały, jeśli jest to sól ze złóż wydobywanych z ziemi.
Nieustannie wciskany jest nam kit, na który jak muchy na lep się łapiemy - różowa sól himalajska, wcale z Himalajów nie pochodzi, można powiedzieć - gdzie Rzym, gdzie Krym?
 „Sól ta pochodzi  z Gór Słonych w Pakistanie, w Pendżabie. Góry nie są wysokie (1500 m) i nie należą do Himalajów. Sól pochodzi z ogromnego złoża Chefra, znanego już w czasach Aleksandra Wielkiego. Od innych złóż kamiennej soli kopalnej nie odróżnia się niczym specjalnym. Jej barwa nie jest też unikatowa. Wszystkie sole kopalne powstały w ten sam sposób - przez naturalne odparowanie wód morskich w warunkach suchego klimatu. Zwróćcie uwagę na tak zwaną cudowną sól morską!!!
”Szczególne własności organoleptyczne i zdrowotne soli pozyskiwanych z naturalnego odparowania współczesnej wody morskiej w salinach, podnoszone przez zwolenników "naturalnego" odżywiania i leczenia nie mają pokrycia w faktach. Współczesna woda morska jest skażona ściekami przemysłowymi i bytowymi oraz pierwiastkami promieniotwórczymi z prób atomowych. Zanieczyszczenia te, aczkolwiek niewielkie, pozostają w krystalizującej soli”. Ważne! „Sole kopalne są tych zanieczyszczeń pozbawione. Nie dajmy sobie wciskać kitu”. Nawet lekarze nabierają się na reklamę soli różowej z Himalajów:
„Sól „Himalajską” (różową) polecił lekarz mojemu ojcu. Miał jeść po 1 ziarenku na dzień. Po dwóch tygodniach wylądował w szpitalu”.
Teraz parę słów o Polskiej kamiennej soli w Kłodawie. Na głębokości 600 metrów można sobie pozwiedzać, organizowane są wycieczki i zabrać można z taśmociągu kawałek różowej soli. Sól wydobywają z głębokości 750 metrów a jest to sól niezwykła, kolorowa: zielona, niebieska, różowa i biała krystaliczna. Do kąpieli, do solniczek i robione są z niej lampki solne.
Różowa od lekkiego różu, po głęboką czerwień, ta sól zawiera dużo żelaza. Białe kryształki soli to potas. Co ma w sobie niebieska sól, niedawno odkryta jest dopiero badane, to była wielka sensacja ta niebieskość. J Solą tą nie wolno handlować. Ale lampkę kupić można, bo górnik ma prawo wynieść z kopalni tyle ile uniesie.
Używamy soli z Kłodawy nie jodowanej a lampki świecą kolorowo. Ta duża różowa ma ponad 6 kilo. Pierwszą ją kupiłam. Drugą zieloną zachwycił się mój, kupił ale najpiękniejsza jest niebieska i taka dwukolorowa z jednej strony ma kryształy białe, z drugiej czekoladowe.
  
 



Teraz niebieska, nasza duma:

Teraz zielona - ma niesamowity kolor:


I kryształowa dwukolorowa - białe i czekoladowe kryształy:




Do czego można używać soli różowej?
Znajoma …kąpie się w  niej. Dwa razy w tygodniu na wannę kilo soli. Efekty są niesamowite, nie choruje, żadnych przeziębień, smarkania czy zatruć. Gładka skóra bez zmarszczek, stopy jak u niemowlaka. Sól, o czym wiemy, konserwuje i niszczy pasożyty.
Z mojego doświadczenia mogę polecić takie kąpiele: gdy coś mnie brało, jakieś dreszcze, zimno, na moje oko zatrucie (uzasadnione podejrzenie), do wanny, gorąca woda, kilo soli różowej i jak długo wytrzymałam, potem ciepła kołderka sen i… spokój, rano mogłam iść do pracy. Można kupić od górnika sól różową, kryształki soli bywają duże, w woreczkach po 1 kilogramie. Sprzedaje ją na giełdach kamieni półszlachetnych w Warszawie i Łodzi i można zamówić przez telefon, do tej pory po 7 złotych, górnik ma zarejestrowaną firmę, więc handluje oficjalnie. Nie jest to reklama, a po prostu informacja dla chętnych na polskie dobro. Mam płaską bryłę soli różowej, takich używają w solariach, tylko tam jest pakistańska, a nasza polska sól - niezdrowa?  Wybierzcie się kiedyś na wycieczkę do Kłodawy, warto zjechać na dół, popatrzeć na wielkie wyrobiska, korytarze wysokie jak olbrzymie hale, posłuchać opowieści przewodnika.

PS. Kiedy już się wymoczycie, zasolicie i zakonserwujecie, zajrzyjcie, proszę, do Izy.

sobota, 7 marca 2015

Apaszką w Skarpetę!

Niniejszym informujemy szanownych czytaczy, że lutowo-marcowa akcja Skarpeta dobiega końca. Proszę nie puakać, nie drzeć szat, nic straconego. Mimo, iż wciąż napływają do bazarku dary, postanowiłyśmy zadbać o Wasze kieszenie przed świętami i nie kusić Was ponad miarę. Możliwość kupienia starych i nowych przedmiotów będzie jeszcze przez tydzień, do godziny 24. w niedzielę 15.03.2015. Potem zmęczona i syta Skarpetka przejdzie w stan uśpienia, czyli zniknie z powierzchni Pastelowego Kurnika. Będzie to jednak tylko sen pozorny, bowiem tuż pod powierzchnią bloga trwać będzie tuczenie bazarku nowymi od Was darami, by we właściwym czasie otworzyć jego podwoje niczym bramy Sezamu! I choć oczekiwanie Was zabije nie ujawnimy nic, a nic! Nie macie co lamentować i drzeć kudłów z głów! Nie ujawnimy!

Jak można pomóc w tej i przyszłej dobrej akcji oprócz robienia zakupów?
Można:
- wybrać rzeczy do podarowania, przysłać ich zdjęcia wraz z opisem do mnie - Hany (3babyzwozu@gmail.com) lub do Gosianki (anka.wroclawianka@op.pl). UWAGA: koszty przesyłki może pokryć kupujący, nie trzeba się tego bać. Wystarczy do nas po zakończonej transakcji napisać, lub uzgodnić to z kupującym.
- wybrać rzeczy do podarowania, zapakować je w jedną paczkę i wysłać je do Joli, która zgodziła się pomóc (jolkam@ct.com.pl) wraz z opisem wysłanym na maila (żeby Jola nie musiała wszystkiego opisywać sama). Nie ukrywamy wszak, że lepszym wyjściem byłyby zdjęcia z króciutkim opisem, bez paczek. Samo panowanie nad Skarpetą jest czasochłonne, a jeśli dołożycie do tego czas poświęcony na zrobienie zdjęć przysłanym przedmiotom, obróbkę tychże, zrobienie opisu i wstawienie do Skarpety, a potem pakowanie, jazdę na pocztę i wysyłkę, to robi się groźnie, bo za chwilę możemy się zwyczajnie pogubić! Nie mówiąc o tym, że ten, ekhm, trzeba prowadzić normalne życie... Jeśli jednak ktoś np. nie ma aparatu, albo mieszka poza granicami kraju, to inna sprawa. I jeszcze jedno - jeśli ktoś czegoś nie dostał, lub dostał nie to, za co zapłacił, piszcie - wszystko można wyjaśnić!
Bardzo prosimy, aby wartość tych rzeczy po odjęciu kosztów wysyłki była większa niż 10 zł, no i żeby one były porządne, niezniszczone – na pewno nie muszę o tym pisać. :) Mile widziane jest rękodzieło.

I teraz uwaga, uwaga! 

Nowa edycja Skarpety odbędzie się pod hasłem:

Apaszką w Skarpetę! 
Ale nie wyłącznie! To motyw przewodni, inne śliczności też można słać!

Tak, tak, drogie panie, nie wierzymy, że w Waszych szafach nie zalegają sterty kolorowych, cudnych apaszek, a Wam się oko nie śmieje do kolejnych. Teraz można ubić dwie pieczenie na jednym ogniu: sprzedać w dobrym celu swoje opatrzone (ale wciąż jak nowe) apaszki i kupić sobie nowiutkie – jeszcze piękniejsze! Już zacznijcie szukać tych do oddania, róbcie im zdjęcia i ślijcie do nas. :) To będzie jak znalazł na kolejną edycję.

Ogłaszamy tydzień wyprzedaży za rozpoczęty! Ceny poszybują w dół do granicy opłacalności i przyzwoitości.

Weźcie pod uwagę, że zapakowanie, koperta, taśma, znaczek, opłata pocztowa sporo kosztuje i z 15 zł wpada do Skarpety najwyżej dyszka.

Wciąż będą się pojawiać nowe atrakcyjne (nie wątpię) oferty, ale za tydzień nieodwołalny koniec bazarku! W niedzielę posumujemy akcję i napiszemy gdzie już poleciała Skarpetowa pomoc.

Polecamy wyroby świąteczne, bo to ostatnia okazja!

Przypominamy, że nie trzeba być czynnym komentatorem naszych blogów by wziąć udział w tej akcji z której całkowity dochód przeznaczony jest na potrzeby zwierząt. Przy każdym przedmiocie jest mail do kontaktu. To dzięki tej spontanicznej inicjatywie i Waszemu poparciu Skarpeta mogła pomóc w znalezieniu domu Kudełkowi z Podlasia! Jesteśmy szczęśliwe i dumne jak i wszyscy biorący udział w bazarku być powinni.
Po takiej dawce emocjonujących informacji, należy Wam się coś na uspokojenie. Zarówno wysyłka paczek, jak i ich odbiór podlegają ścisłej kontroli. Zwłaszcza, jeśli są to paczki zagraniczne. Wysyłkę kontrolują celnicy, a właściwie celniczki:

Nuuudy, żadnej kontrabandy...
Tylko się uświniłam...
Nie masz czegoś bardziej interesującego?
Nie mniej skomplikowany jest odbiór:
Grażynka, weź już przestań, dalej, cho!
O rany...
Tyle dobra!
 
Jest wsparcie!
Przecież tam coś MUSI być!
A tam, jak zwykle...
Na koniec Bardzo Trudna Zagadka: skąd dokąd wędrowała paczka?

piątek, 6 marca 2015

MARIA GINTER - ŻYCIE PRZEBOGATE

Rozglądając się po półkach w poszukiwaniu książek do słynnej już Skarpety, trafiłam na książkę "Galopem na przełaj" autorstwa Marii Ginter. Pewnie niewielu to nazwisko coś mówi, ale mnie sporo.  To kolejna po pani Szaflarskiej niezwykła i wspaniała kobieta, "żelazna dama" , jak żartobliwie pisał o niej Wojciech Młynarski:
Gdyby pisał o niej Byron napisałby "Lady Iron",
zasię Molier czy Voltaire westchnęliby "Dame de Ferre".
A ja w naszej przaśnej mowie, to co wiem tak o niej powiem:
"literatka i malarka, amazonka i narciarka,
tudzież świetna tenisistka oraz dusza towarzystwa.
Serce złote. Talent inter.
Kto to jest? Marysia Ginter."

Zacznę od tego, że miałam zaszczyt i przyjemność poznać ją osobiście, gdzieś na przełomie lat 70-tych i 80-tych. Ktoś ze znajomych poprosił mojego ojca o pomoc w załatwieniu jej kilku spraw w Zakopanem i zaprosiła nas na kawę do nieistniejącej już kawiarni w hotelu "Giewont", potem odwiedziła nas także w domu. Była już panią w średnim wieku, ale niesłychanie żywotną, energiczną, pełną życia , energii i radości, o błyszczących oczach i charakterystycznym, trochę zachrypniętym, niskim głosie. Zawsze bardzo elegancka o nienagannej fryzurze i radosnym uśmiechu.
Znalezione obrazy dla zapytania maria ginter
Życiorysu nie da rady przytoczyć w krótkim wpisie, tylko zarys. Pochodziła z zamożnej ziemiańskiej rodziny . Jej rodzinny majątek Smolice to okolice Łęczycy , tam się  urodziła w roku 1920 lub 1922 - różne źródła różnie podają, dam wszak o wiek się nie pyta:). Tam się wychowywała w absolutnej wolności, jeździła znakomicie konno, już jako nastolatka wygrywała konkursy hippiczne, uprawiała inne sporty, była m.in. świetną tenisistką , narciarką , automobilistką. Nauczyła się prowadzić samochód tak wcześnie, że trzeba było jej podkładać poduszki, żeby sięgnęła do kierownicy.
Potem przyszła wojna, ślub z pierwszym mężem (a miała czterech), narodziny syna w 1944. Razem z siostrą była przez 9 miesięcy więziona na Pawiaku.  Była sanitariuszką w AK podczas Powstania Warszawskiego, pseudonim "Iza", otrzymała Krzyż Walecznych. Mąż, Jan Korzybski zginął w czasie Powstania. Jej relacja z Powstania i wojny jest na stronie Muzeum Powstania w Archiwum Historii Mówionej : http://ahm.1944.pl/Maria_Ginter/1 
Cale szczęście, że zdążyli z nią jeszcze porozmawiać przed śmiercią, zmarła w 2011 roku.  Nawiasem mówiąc w tym Archiwum, jest też relacja mojego najstarszego kuzyna , obecnie już 90-letniego, walczącego w pułku Baszta. 
Po powstaniu pracowała jako furman, wożąc gruz i cegły oraz przewożąc ludzi z Piaseczna do Warszawy i z powrotem. Stąd, jak sama pisała, wziął się jej ochrypły głos, od nawoływania na zimnie "Kto do Piaseczna! Do Warszawy!!!" Zaraz po wojnie została pierwszą kobietą, mającą zawodowe prawo jazdy na ciężarówki i woziła różne towary, przebierając się za mężczyznę, bo takie jazdy dla kobiety były bardzo niebezpieczne. Potem jako była ziemianka i sanitariuszka AK nie mogła znaleźć stałej pracy, dorywczo pracowała jako tłumacz, grafik, rysownik. Z początkiem lat 60-tych wyjechała za granicę, do Londynu, Paryża, potem z wystawą malarską do Maroka i w końcu do Nowego Jorku. Tam była  i nauczycielką francuskiego, i malarką i rzeźbiarką, i trenerką tenisa, utrzymywała się też z rękodzieła (robiła świeczniki i broszki) , pisała artykuły do gazet. Gdy miała 50 lat zapisała się na studia i ukończyła wydziały romanistyki i sztuki. W wieku uznawanym już za emerytalny zrobiła jeszcze kurs szybowcowy. Jej dewizą było  "Pracować jak najwięcej, żeby jak najwięcej zarobić, a później wydawać jak najmniej, żeby najdłużej z tego żyć."
Do Polski wróciła w 1981 roku. Jak sama o sobie mówiła "zawsze pod prąd". Działała w różnych stowarzyszeniach, pisała, żyła bardzo aktywnie do końca. Bardzo pomagała miastu Łęczyca, niedaleko którego się urodziła. W Polsce zajęła się też hodowlą labradorów i wspomagała finansowo warszawskie schroniska dla zwierząt. 
Zmarła  26 sierpnia 2011 i z honorami wojskowymi została pochowana na Powązkach.

I tak sobie pomyślałam, że pani Maria Ginter byłaby świetną Honorową Kurą w naszym Kurniku:))) I rękodzieło, i zwierzęta, i pisanie....


A teraz do konkretów: do Skarpety wstawiam więc jej książkę "Galopem na przełaj", pierwszą część jej wspomnień, od rodzinnych Smolic i roku 1935 do roku 1946. Nadmieniam, że wstawiam tylko dlatego, że mam 2 egzemplarze:))) Z czego jeden z dedykacją:)) Mam jeszcze drugą część "Z wiatrem, pod wiatr", jeśli ktoś po przeczytaniu pierwszej części miałby ochotę na więcej, to mogę pożyczyć. 
Książka do Skarpety jest wydana w 1983 roku i stan jest bardzo dobry, lekko wyblakła okładka. Myślę, że 20 zł za taki kawał ciekawego życia, to niezbyt wygórowana cena.




Pani Danuta Szaflarska powiedziała, że miała "bogate życie". Pani Ginter mogłaby się pod tym podpisać obiema rękami...

Przy pisaniu korzystałam z Wikipedii oraz z artykułu Emilii Kurnikowskiej na Onecie.

A na koniec chciałam wam przedstawić moją choinkę zakupioną na Boże Narodzenie w donicy z ziemią, która przybrała szatę wiosenną, wypuszczając mnóstwo zielonych kitek, następne się szykują:)))

Uwaga poznańskie Kury (nie mylić z pyrami)! Dostałam wiadomość od Gorzkiej Jagody, że 19 marca w Poznaniu, w kinie MUZA o godzinie 16.15 będzie można obejrzeć film "Cząstka Podlasia", przepiękny, magiczny i nostalgiczny. Zrobiony przez młodych, zdolnych ludzi stąd, nie dla kasy, ale z miłości i chęci dzielenia się.

czwartek, 5 marca 2015

Szczęście chodzi parami

Po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku dni rozpiera mnie radość i rozdyma duma. Radość z tego, o czym poniżej i duma z Was, bloginek oraz osób bloginkowo stowarzyszonych. Mamy moc, która przenosi! Teleportuje zwierzaki z jednego miejsca w inne, takie, gdzie czeka na nie M jak miłość i M jak micha. Dzięki Skarpecie systematycznie przez Was napełnianej nie czujemy się takie kompletnie bezradne. To jest fantastyczne uczucie, bo bezradność w obliczu biedy i nieszczęścia jest obezwładniająca - przynajmniej dla mnie. Chciałoby się otoczyć opieką wszystkie potrzebujące stworzenia i ufam, że to jeszcze przed nami!
Zaledwie wczoraj Mamalinka napisała o rozpaczliwej sytuacji Kudłatego, ślicznego prawie owczarka nizinnego, a może i całkiem owczarka, a dzisiaj Kudłaty ma już dom! Zakochała się w nim na zabój Graszka i to od pierwszego wejrzenia! A że - jak wiadomo - miłość góry przenosi - to co tam jeden mały psiak! Jest transport (450km!), jest już nawet nowa smycz, a Kudłaty czeka na oględziny weterynarza, który - na początek - uwolni go od kłopotliwych lokatorów, bo to chyba najpilniejsze na tym etapie. Kudłaty sobie czeka spokojnie na rozwój wydarzeń w przeciwieństwie do mnie, do nas. Mamalinka sprawozdaje na bieżąco on line, a każda przerwa w sprawozdaniu wywołuje u mnie nerwowe wypieki, chociaż wiem, że niemało ma Dziewczyna na głowie i staram się mitygować, ale mi średnio wychodzi.
Oto nasz bohater:
Spójrzcie teraz na zdjęcie poniżej! Tak może, albo lepiej, będzie wyglądał Kudłaty po umyciu i uczesaniu!
fot. Fotolia


Myślicie, że to już koniec dobrych wiadomości? Otóż nie! O mało się nie rozpęknę! Kilka dni temu pisałam o Bonusie, który szukał domu. O tym ślicznym czarnuszku:
On też ten dom znalazł! I to jaki! Nie uwierzycie! Ten DOM jest...on jest... całkiem niedaleko ode mnie... i całkiem niedaleko Poznania... TEN dom, to dom, tadam... LIDKI!!! Naszej Lidki!!! Jak ja się cieszę! Trzymajmy kciuki za Kudłatego i za Bonusa, żeby im adaptacja w nowych domach poszła jak po maśle i tego samego życzmy ich nowemu personelowi. Niech się nurzają we wzajemnym szczęściu!

PS. Wiosna wprawdzie za pasem, ale ciągle jeszcze chłodno, a tu i tam nadal leży śnieg. W trosce o nasze kurze kupry Szalona Babcia Hania proponuje następującą stylizację:
Zwróćcie uwagę na kolorystykę kubraczków doskonale współgrającą z naturalną karnacją kur

poniedziałek, 2 marca 2015

Monety DO Skarpety

Nie wiem, jak mam zacząć, tak się cieszę, że język mi się plącze. Podsumowałyśmy dzisiaj Skarpetę i normalnie nie dowierzam własnym oczom! Gosiankę rozpiera radość, a mnie rozdyma duma! W ciągu zaledwie kilku dni udało się zrobić coś niesamowitego! Dzięki Wam! Chciało Wam się poświęcić swój czas i pieniążki na coś, co nie ma ceny! A właściwie ma i to całkiem konkretną. Dzięki Waszemu trudowi i zaangażowaniu niejeden psi, lub koci brzuszek zapełni się jedzeniem, inny zostanie wyleczony, jeszcze inny może znajdzie dom!
Podsumowanie naszej akcji to bynajmniej nie jej koniec, to dopiero początek. Chciałyśmy jednak koniecznie podzielić się naszą radością, bo przecież to Wasza zasługa! Chciałyśmy, abyście wiedziały (-li), że Skarpeta ma ogromny sens i póki w nas chęć i wola, będziemy ją napełniać.
Bardzo Wam dziękujemy i ośmielamy się prosić o dalszy monitoring Skarpety.
Najlepsze zostawiłam na koniec. Pośpiesznie zwizualizowałam Skarpetę:


Wiecie, ile jest w tej "po"? Chętnie jeszcze potrzymałabym Was w niepewności... uwaga... jest w niej

3017 złotych!!!

Razem z tym, co było w Skarpecie po akcji "Biała Kura", mamy do dyspozycji

4113 złotych i 88 groszy!!!

Co Wy na to?

My na to DO BOJU!

A kuku! To jeszcze nie koniec - ciąg dalszy znajdziecie tutaj!

Czy widziałyście to cudowne cudo w Skarpecie? Nie? To ja Wam to ułatwię. Wyobrażacie go sobie do lnianej sukienki? W piękny, ciepły, letni wieczór?
 Wiecie, co robić, prawdaż?
Za późno, sprzedany!

niedziela, 1 marca 2015

Przysłowia są (nie)mądrością narodu?

Podobno przysłowia są mądrością narodu. Jeśli to prawda, to ja już nie wiem, co o tym sądzić. Mam ulubione typy, co do których za grosz nie mam jasności, ani przekonania. Dlatego postanowiłam zasięgnąć języka. U Was. A przy edukacyjnej okazji zafundować Wam i sobie niezłą - jak mniemam - zabawę. Ufam, że Wasze interpretacje stworzą nową jakość.
No bo na przykład takie przysłowie: Gdzie cztery nianie, tam dziecko bez nosa. O co chodzi? Trzy nianie nie upilnowały, a czwarta odgryzła dziecku nos? Albo: Chodź chlebie, zjem ciebie. To mi przypomina dziecięce zabawy typu: oj ty, ty, paróweczko, upiekłaś się? Chodź, to cię zjem! Moim faworytem od zawsze jest jednak Pokorne cielę dwie matki ssie. Obłudne, dwulicowe i interesowne od kołyski! Czy źle interpretuję?
A to moja lista rankingowa:
1. lepiej dźwigać jak ścigać
2. czapka na uchu, wesz na brzuchu
3. dobre wychowanie wrócić rano na śniadanie
4. gdy Andrzej się zjawi to i ziemię przestawi
5. jeden byka doi, drugi się podstawia
6. nie ten święty co zgięty
7. ładna miska jeść nie daje (też moje ulubione)
8. kto raz z diabłem płynął, musi go zawsze wozić
9. kto wysoko lata, ten nisko siada
10. karp-ryba, jeleń-zwierzyna
11. jak się matka z córką zgłosi, tak się koniec grudnia nosi
12. apostoł ludzkości rzadko pości
13. nie widziała dupa słońca, zagorzała od miesiąca
Przyjdą takie mrozy, że przymarznie cap do kozy...
Pomóżcie mi zrozumieć!

PS. Zajrzyjcie KONIECZNIE do Mamalinki: http://chabry-i-rumianki.blogspot.com/2015/03/byl-i-rudy-ale-zostal-tylko-kudlaty-i.html

PS2. Gosianka poszukuje osoby, która kupiła w Skarpecie brązowe, długie koraliki nr 187. Pięknie panujemy nad Skarpetą, to jedno gdzieś nam umknęło. Szczęśliwą prawie posiadaczkę korali prosimy o kontakt!