Nie mam dzisiaj nic w zanadrzu, ale gadać nie ma gdzie, blogger - jak zwykle - wymięka - to pokażę Wam ławeczkę w nowej aranżacji. Kto zgadnie, co się zmieniło? Nie mówię o konewce! Poza tym Grażynka nie dała się Czajnikowi i zajęła najwyższe (ulubione Czajnika) miejsce na drapaku. A kto najwyżej, ten ma władzę. Podchody były długie, akrobacje skomplikowane, ale Grażynka z górki lała w dół gorącą smołę i wróg się poddał!
Nie umiem załączyć filmu z Youtuba (Mika! Jak to się robi?), ale tu jest link - posłuchajcie koniecznie i popatrzcie - coś przepięknego. Asaf Avidan jest kongenialny: https://www.youtube.com/watch?v=gnhJ4Ceor_M
Proszę, oto ławeczka:
I jeszcze moje ukochane liliowce:
I orgia na ganku:
I wczorajsze chmury (zdjęcie Mojego):
Fantastycznego tygodnia!
niedziela, 15 czerwca 2014
piątek, 13 czerwca 2014
Łyżka dziegciu
W życiu nie zawsze jest różowo, że tak odkrywczo powiem.
Czasem zastanawiam się, jak to możliwe, że świat (Polska?) ciągle jeszcze jakoś
funkcjonuje. Nie mam na myśli kończących się zasobów planety, zatrutych jezior
i rzek. Bynajmniej. Mam na myśli zwyczajne, codzienne sprawy, których nie można
załatwić z powodu czyjejś niefrasobliwości, głupoty, nieuczciwości, braku odpowiedzialności
i profesjonalizmu w najbardziej podstawowym zakresie. Sama już nie wiem. Mam
zbyt duże wymagania? Za dużo oczekuję? Spotykam się z tym na każdym kroku.
Kupuję koszyczek truskawek, wysypuję je - pod spodem są zgniłe. Robię zakupy, w
domu okazuje się, że ryba cuchnie, w jogurcie jest pleśń, a w tartej bułce
robaki. Kfiatki kupione na taras zdychają nie wiadomo dlaczego po kilku dniach, pasek przy
sandałach zrywa się po miesiącu. Zbiornik na ciepłą wodę nad kominkiem nie przetrzymuje
nawet jednej zimy (cieknie), drugi zbiornik, po reklamacji – to samo. A ile z
tym zachodu i poniesionych kosztów, choćby transportu, bo ciężkie to jak słoń. Trzeciego zbiornika nie ma. Nie wiem jeszcze, co zrobimy. „Fachowiec”
od naprawiania kosiarek (ma zakład, a jakże) ściemnia przez miesiąc po to, aby
w końcu jej nie naprawić. Pan od ubezpieczeń zmienia pracę i zostawia mnie na
lodzie ze wszystkim, bez słowa i z dnia na dzień – dlatego zapomniałam o terminowym
opłaceniu OC. Listonosz podpisuje za mnie zwrotkę, bo „nie było pani w domu”, że
nie wspomnę o takich drobiazgach, jak ogrodowa łopatka, która wygina się po
pierwszym kontakcie z ziemią i wiaderko, któremu po dwóch dniach odpadł pałąk i
nie da się go zamocować ponownie, bo się wyłamał uchwyt. Ktoś robi listę
dialogową na podstawie mojego przekładu, zostawia to, co mu pasuje, a co nie
pasuje wywala i nawet mnie o tym nie powiadamia. Czara goryczy przelała się
jednak przy zakupie spalinowych nożyc do żywopłotu. Używanych, na Allegro. Nowe
spalinowe są strasznie drogie, te były kompromisem, bo renomowanej firmy, w
doskonałym stanie, elegancja-Francja. Kurier przywiózł szmelc, który nawet nie
odpalił, a spod gaźnika wyciekała benzyna. Nożyce zostały odesłane, koszty poniesione, pół dnia latałam, żeby
znaleźć kuriera, bo przesyłka „niegabarytowa”. Minął prawie tydzień, a zwrotu
kasy nie ma.
Niby drobiazgi. Jednak wszyscy wiemy, jak źle dzieje się np.
w służbie zdrowia, a to już nie są drobiazgi. I w wielu innych dziedzinach. Mój
jest projektantem-wystawiennikiem i jak sama nazwa wskazuje, projektuje różne
rzeczy – od wystaw, po wnętrza. I od DYREKTORA
marketingu dużej i znanej firmy od paliw dostaje tzw. wytyczne do
projektu, z których punkt pierwszy
głosi: „stoisko ma wywołać efekt wow”. Bardzo konkretne dane, prawda? Czasem
turlamy się ze śmiechu, chociaż to wcale nie jest śmieszne. Trudno jednak
płakać nad sformułowaniem, że stoisko powinno być w ładnych kolorach. Konia z
rzędem temu, kto zgadnie, które kolory są ładne? O błędach ortograficznych
szkoda mówić.
Aby jednak nie było tak całkiem gorzko, przytaczam kilka kwiatków
z poletka mojej Córki. Są one poniekąd potwierdzeniem tego, co powyżej, ale
przynajmniej jest śmiesznie (pisownia oczywiście oryginalna). Proszszsz:
- Witam.Poszukuje zdrowego dawcy nasienia bez chorob genetycznych w rodzinie,kulturalnego z Wroclawia , blondyna,oczy niebieskie lub szare,zdrowe,biale zeby dobrze zbudowanego,wysportowanego powyzej 1,80,proporcjonalngo,kogos w typie piosenkarza Rafala Brzozowskiego. Rodzaj zaplodnienia do ustalenia jak i kwestie finansowe oraz wyniki badan ,ktorymi ja rowniez dysponuje.Oczekuje aktualnych zdjec twarzy i sylwetki.Pozdrawiam Sandra-3O+..
- Na podłodze parkiet, łazienka z kabiną prysznicową w której mieści się pralka.
- Sprzedam łagodnego, spokojnego i opanowanego osła.
- Witam, na sprzedaż figurki z bajki Rico, każda z figurek coś robi
- sprzedam wszysktie części do suzuki dr125(maraunder,gs,gz)
na zdjęciach niema silnika i baku lecz są one . - Witam mam do zaoferowania dwa dziki Cena za sztukę do negocjacji, Dziki są bardzo osfojone. Odrzywiane zdrowo. Mają ponad rok i ważą około 60 kg lub więcej dokładnie nie wiem bo nie ważyłem. Odbiur osobisty .
- Pedmiotem ogloszenia sa niskie osiatkowane koturny dla osob z rozmiarem 37, warto tez zobaczyc pozostale fasony na kazda noge jak pytac o swuj rozmiar, satysfakcja gwarantowana, a efekt jak po ekskluzywnym sklepie
- Mam do sprzedania drewniany stolik w kolorze dąb lustrykalny.
- Kurs języka arabskiego odbywa się w języku angielskim.
No dooobra, skoro tak prosicie, to znów te koty:
One śpią, gdyby ktoś pytał. Tym razem Czajnik nie załapał się na szufladę.
Mimo dziegciu, dobrego weekendu!
I zmiana konfiguracji. Czajnik w szufladzie:
Uważajta Kury! Szfystkie! Nareszcie mamy koguta! Od Orszulki! Paczajta, jaki władczy, jaki męski!
MójCiOn! Wybacz GosiAnko! Nie mogłam się pofsczymać!
I zmiana konfiguracji. Czajnik w szufladzie:
![]() | |
Śpimy |
![]() |
Budzimy się |
![]() |
Budzimy się coraz bardziej |
![]() |
Obudziliśmy się |
![]() |
No! Dawno nie używaliśmy zębów. Całe pół godziny! |
MójCiOn! Wybacz GosiAnko! Nie mogłam się pofsczymać!
wtorek, 10 czerwca 2014
KINO I JA
Tytuł już mówi, o czym będzie post - o mojej miłości do kina. Ale do kina przez duże K, nie do tandetnej, jarmarcznej rozrywki , jaką się w dużej mierze stało. Tęsknię do czasów, kiedy kino było sztuką...
Ale od początku i chronologicznie - zaczęło się od poranków dla dzieci o godzinie 11.00 w szacownym kinie "Giewont". Kino owo bynajmniej prowincjonalnym nie było, było to tzw. kino premierowe, w ówczesnym województwie krakowskim kina takie dostawały nowości w pierwszej kolejności. Na poranki uczęszczałam przeważnie z Tatą w niedzielę. Była i "Polyanna", i "300 mil do domu", i bajki. Potem już chodziłam sama i z koleżankami. Pamiętam, jak kiedyś w czasie wakacji wybraliśmy się z kuzynem na film "Kowboju do dzieła", dozwolony od lat 16 ( a tak!) . Znany paru koleżankom J był o dwa lata starszy ode mnie i owe 16 właśnie ukończył, ale wygląd miał wonczas bardzo dziecinny i bez legitymacji go nie wpuścili... Mnie natomiast, 14-latkę jak najbardziej i, kurczę, nikt mnie o legitymację nie pytał... J długo mi tego nie mógł darować:))
Jednak moja miłość do kina rozkwitła tak naprawdę w wyższych klasach liceum i na studiach w Krakowie. Byłam nastolatką trzymaną raczej krótko i wracać do domu musiałam punktualnie. Pamiętam potworną awanturę, gdy spóźniłam się z kina o 1,5 godziny, ponieważ rosyjski "Król Lir" trwał prawie cztery godziny...
Filmem, od którego wszystko się tak naprawdę zaczęło, był "Piknik pod Wiszącą Skałą" Petera Weira. Niezwykły, oniryczny klimat australijskiej pensji dla panien, przyroda australijska i ta niezgłębiona tajemnica zniknięcia kilku pensjonarek... No i ta przenikająca muzyka George Zamfira, grana na fletni Pana... Posłuchajcie zresztą sami:
Okres studiów to przede wszystkim DKF-y, czyli Dyskusyjne Kluby Filmowe , do których namiętnie chodziłam, głownie do nie istniejących już kin "Młoda Gwardia" (obecnie browar) i do kinoteatru "Związkowiec" - same nazwy wskazują, jakie to były czasy:)) Było to też okno na świat filmowy: tam poznałam filmy Kurosawy, Bergmana, Saury, Felliniego, Pasoliniego, Polańskiego... Jednak pierwszą fascynacją stał się Werner Herzog i jego "Szklane serce". Niesamowity film, o szalonym właścicielu huty szkła, który marzył o wynalezieniu prawdziwie rubinowego szkła, z domieszką krwi dziewicy... Część aktorów grała w stanie hipnozy i aż człowiekowi dreszcze latały po plecach. Wizje proroka Hiasa były filmowane na taśmie z grubym ziarnem i odczucie było takie, jakby się wchodziło w obraz. Niezwykłe były też jego inne filmy, "Stroszek", "Zagadka Kaspara Hausera" , "Nosferatu wampir". Nosferatu grany przez Klausa Kinskiego na zawsze zostanie mi w pamięci jako potwornie nieszczęśliwy wampir, pragnący miłości niemożliwej do spełnienia. A scena, gdy statek Nosferatu wiozący czarną dżumę i hordy szczurów wpływa do holenderskiego portu do dziś mnie przeraża. Można by namalować taki obraz...
A potem Fellini. Mój ukochany "Amarcord" z fantastyczną muzyką Nino Roty. Życie małego miasteczka we wszystkich porach roku, z galerią baaardzo specyficznych typów i typków, miejscowa piękność Gradisca, idąca w czerwonym płaszczyku pomiędzy tunelami śniegowymi (zima stulecia!) , zupełnie nieprawdopodobny zestaw nauczycieli tworzących najdziwaczniejsze grono pedagogiczne w historii, a w tle Mussolini i trudny okres dojrzewania nastolatków ( jeden prawie zostaje uduszony przez gigantyczny biust kioskarki w moherowym sweterku) . Przypomnijmy sobie muzykę:
Okres studiów w Krakowie to także słynne Konfrontacje filmowe, święto kina światowego. Wiele filmów można było zobaczyć tylko przy tej okazji - ograniczona dystrybucja na zasadzie wentyla bezpieczeństwa, no i żeby społeczeństwo nie było takie zacofane:)) Godziny spędzone w kolejkach po karnety, a potem już tylko uczta duchowa, codziennie przez chyba 12 dni. Uwielbiałam tą atmosferę, czytanie list dialogowych na żywo przez lektorów (czasem nie trafiali z szybkimi dialogami i zamieniali kwestie bohaterów), zawieranie znajomości z podobnymi kinomaniakami.
W czasie studiów zrobiłam też kurs dla organizatorów DKF-ów, legitymację mam do dziś. I, o dziwo, przydało mi się to dużo później gdy prowadziłam DKF działający przez jakiś czas przy teatrze Witkacego. Seanse odbywały się w kinie o godz. 22.00! I tak się dziwię, że ktokolwiek na te filmy przychodził o tej porze, wtedy życie nocne jeszcze tak nie kwitło. Ale bywały takie seanse, że w całym sporym kinie było może 5 osób. Filmy wypożyczaliśmy głównie z Filmoteki Narodowej , przyjeżdżały w ciężkich żelaznych skrzynkach transportem pociągowym, odbierało się je czasem tuż przed seansem na dworcu i potem odsyłało tą samą drogą. Lubiłam robić cykle filmowe, np różne realizacje "Makbeta" (Orson Welles, Polański, Kurosawa), albo hity kina niemego, albo kino amerykańskie lat 70-tych. Potem niestety nie mogliśmy za bardzo się dogadać z dyrekcją kina co do kosztów wynajmu sali i przyjemność się skończyła.
Żal mi tamtych filmów i tamtych małych kin, gdzie nikt nie żarł popcornu a jak ktoś szeleścił cukierkiem to był opieprzany przez pół kina. Pamiętam swój szok w roku 1980 w kinie w Londynie, gdy wszyscy coś jedli i pili a sala kinowa po seansie wyglądała jak pobojowisko i śmietnik. Byłam oburzona i pomyślałam wtedy: Jak to dobrze, że u nas jest inaczej... No niestety już nie jest. I filmy jakieś nie te, natychmiast do zapomnienia po obejrzeniu, chociaż perły się trafiają . I trzeba ich szukać, żeby nie zwątpić, że kino sztuką jest i basta.
Jako suplement muzyka z filmu, który przypomniała mi Hana, a ja się walę po głowie, jak mogłam o nim zapomnieć... "Bagdad Cafe"!!!
Ale od początku i chronologicznie - zaczęło się od poranków dla dzieci o godzinie 11.00 w szacownym kinie "Giewont". Kino owo bynajmniej prowincjonalnym nie było, było to tzw. kino premierowe, w ówczesnym województwie krakowskim kina takie dostawały nowości w pierwszej kolejności. Na poranki uczęszczałam przeważnie z Tatą w niedzielę. Była i "Polyanna", i "300 mil do domu", i bajki. Potem już chodziłam sama i z koleżankami. Pamiętam, jak kiedyś w czasie wakacji wybraliśmy się z kuzynem na film "Kowboju do dzieła", dozwolony od lat 16 ( a tak!) . Znany paru koleżankom J był o dwa lata starszy ode mnie i owe 16 właśnie ukończył, ale wygląd miał wonczas bardzo dziecinny i bez legitymacji go nie wpuścili... Mnie natomiast, 14-latkę jak najbardziej i, kurczę, nikt mnie o legitymację nie pytał... J długo mi tego nie mógł darować:))
Jednak moja miłość do kina rozkwitła tak naprawdę w wyższych klasach liceum i na studiach w Krakowie. Byłam nastolatką trzymaną raczej krótko i wracać do domu musiałam punktualnie. Pamiętam potworną awanturę, gdy spóźniłam się z kina o 1,5 godziny, ponieważ rosyjski "Król Lir" trwał prawie cztery godziny...
Filmem, od którego wszystko się tak naprawdę zaczęło, był "Piknik pod Wiszącą Skałą" Petera Weira. Niezwykły, oniryczny klimat australijskiej pensji dla panien, przyroda australijska i ta niezgłębiona tajemnica zniknięcia kilku pensjonarek... No i ta przenikająca muzyka George Zamfira, grana na fletni Pana... Posłuchajcie zresztą sami:
Okres studiów to przede wszystkim DKF-y, czyli Dyskusyjne Kluby Filmowe , do których namiętnie chodziłam, głownie do nie istniejących już kin "Młoda Gwardia" (obecnie browar) i do kinoteatru "Związkowiec" - same nazwy wskazują, jakie to były czasy:)) Było to też okno na świat filmowy: tam poznałam filmy Kurosawy, Bergmana, Saury, Felliniego, Pasoliniego, Polańskiego... Jednak pierwszą fascynacją stał się Werner Herzog i jego "Szklane serce". Niesamowity film, o szalonym właścicielu huty szkła, który marzył o wynalezieniu prawdziwie rubinowego szkła, z domieszką krwi dziewicy... Część aktorów grała w stanie hipnozy i aż człowiekowi dreszcze latały po plecach. Wizje proroka Hiasa były filmowane na taśmie z grubym ziarnem i odczucie było takie, jakby się wchodziło w obraz. Niezwykłe były też jego inne filmy, "Stroszek", "Zagadka Kaspara Hausera" , "Nosferatu wampir". Nosferatu grany przez Klausa Kinskiego na zawsze zostanie mi w pamięci jako potwornie nieszczęśliwy wampir, pragnący miłości niemożliwej do spełnienia. A scena, gdy statek Nosferatu wiozący czarną dżumę i hordy szczurów wpływa do holenderskiego portu do dziś mnie przeraża. Można by namalować taki obraz...
A potem Fellini. Mój ukochany "Amarcord" z fantastyczną muzyką Nino Roty. Życie małego miasteczka we wszystkich porach roku, z galerią baaardzo specyficznych typów i typków, miejscowa piękność Gradisca, idąca w czerwonym płaszczyku pomiędzy tunelami śniegowymi (zima stulecia!) , zupełnie nieprawdopodobny zestaw nauczycieli tworzących najdziwaczniejsze grono pedagogiczne w historii, a w tle Mussolini i trudny okres dojrzewania nastolatków ( jeden prawie zostaje uduszony przez gigantyczny biust kioskarki w moherowym sweterku) . Przypomnijmy sobie muzykę:
Okres studiów w Krakowie to także słynne Konfrontacje filmowe, święto kina światowego. Wiele filmów można było zobaczyć tylko przy tej okazji - ograniczona dystrybucja na zasadzie wentyla bezpieczeństwa, no i żeby społeczeństwo nie było takie zacofane:)) Godziny spędzone w kolejkach po karnety, a potem już tylko uczta duchowa, codziennie przez chyba 12 dni. Uwielbiałam tą atmosferę, czytanie list dialogowych na żywo przez lektorów (czasem nie trafiali z szybkimi dialogami i zamieniali kwestie bohaterów), zawieranie znajomości z podobnymi kinomaniakami.
W czasie studiów zrobiłam też kurs dla organizatorów DKF-ów, legitymację mam do dziś. I, o dziwo, przydało mi się to dużo później gdy prowadziłam DKF działający przez jakiś czas przy teatrze Witkacego. Seanse odbywały się w kinie o godz. 22.00! I tak się dziwię, że ktokolwiek na te filmy przychodził o tej porze, wtedy życie nocne jeszcze tak nie kwitło. Ale bywały takie seanse, że w całym sporym kinie było może 5 osób. Filmy wypożyczaliśmy głównie z Filmoteki Narodowej , przyjeżdżały w ciężkich żelaznych skrzynkach transportem pociągowym, odbierało się je czasem tuż przed seansem na dworcu i potem odsyłało tą samą drogą. Lubiłam robić cykle filmowe, np różne realizacje "Makbeta" (Orson Welles, Polański, Kurosawa), albo hity kina niemego, albo kino amerykańskie lat 70-tych. Potem niestety nie mogliśmy za bardzo się dogadać z dyrekcją kina co do kosztów wynajmu sali i przyjemność się skończyła.
Żal mi tamtych filmów i tamtych małych kin, gdzie nikt nie żarł popcornu a jak ktoś szeleścił cukierkiem to był opieprzany przez pół kina. Pamiętam swój szok w roku 1980 w kinie w Londynie, gdy wszyscy coś jedli i pili a sala kinowa po seansie wyglądała jak pobojowisko i śmietnik. Byłam oburzona i pomyślałam wtedy: Jak to dobrze, że u nas jest inaczej... No niestety już nie jest. I filmy jakieś nie te, natychmiast do zapomnienia po obejrzeniu, chociaż perły się trafiają . I trzeba ich szukać, żeby nie zwątpić, że kino sztuką jest i basta.
niedziela, 8 czerwca 2014
O upalnym dniu
Co można robić w upalny dzień? Turlać się w trawie? Nieee...
Należy przeczekać na kanapce, w cieniu pod czereśnią.
Można pić sokawkę na tarasie:
Można pić drugą sokawkę na kanapce w cieniu pod czereśnią:
Zgrabić siano? Nieee...
Można poleżeć na kanapce w cieniu pod czereśnią:
Pogapić się w niebo przez liście:
Pić zimną wodę z cytryną i miętą:
Pogapić się na grę światła w liściach:
Pomiziać Balusia, psa mojej Siostry:
Popodziwiać ryczkę, jaką Mój dla Niej zmajstrował:
Wymościć sobie kanapkę pod czereśnią:
I znów pogapić się w niebo:
Od razu mówię, że nie ja uwiłam. Dawno temu znalazłam w jakiejś klamociarni.
Należy przeczekać na kanapce, w cieniu pod czereśnią.
Można pić sokawkę na tarasie:
Można pić drugą sokawkę na kanapce w cieniu pod czereśnią:
Zgrabić siano? Nieee...
Można poleżeć na kanapce w cieniu pod czereśnią:
Pogapić się w niebo przez liście:
Pić zimną wodę z cytryną i miętą:
Pogapić się na grę światła w liściach:
Pomiziać Balusia, psa mojej Siostry:
Popodziwiać ryczkę, jaką Mój dla Niej zmajstrował:
Wymościć sobie kanapkę pod czereśnią:
I znów pogapić się w niebo:
Czy nie na to czekaliśmy cały rok?
Pięknego tygodnia!
I suplement na specjalne zamówienie CudArteńki. Zbliżenie:
Od razu mówię, że nie ja uwiłam. Dawno temu znalazłam w jakiejś klamociarni.
piątek, 6 czerwca 2014
O pięknym dniu
O czym można pisać w tak pięknym dniu? O pięknym dniu! Z tego piękna pojechałam po truskawki, a wróciłam z kwiatkami. Znów! Na moment wpadłam do Hali i zastałam ją na smętnych resztkach grządek. Warzywnik ma nieogrodzony (błąd!), przyszły w nocy sarenki i uraczyły się młodziutką sałatą i wszystkim, co tam rosło. A nie wiem dokładnie, co rosło, bo zeżarły... Hala była zdruzgotana i wściekła, nie muszę dodawać, że klęła jak szewc: Patrz Hanuś, k...y jedne, tyla żarcia majum, a du mnie przylazły i w...luły wszystko! A by je pokrynciuło! A zobocz ino te ślady! Jak od krowów! Hala płynnie przeszła do opowieści o córce, która leżeć musi z powodu problemów ciążowych, a tak to jest, jak tako staro framuga do dzieciów się bierze. Nawiasem mówiąc córka nie taka znów staro framuga, ale na wsi kryteria są inne. Hala zapytała, czy jajków nie chcę - podziękowałam, bo mam, kupuję u sołtysa, co mi przypomniało, jak Mój to załatwia. Jakoś tak się utarło, że ta działka do niego należy i to on pertraktuje z sołtysem. Wygląda to tak, że dzwoni i zawsze ma moment zawahania. No bo jak spytać? Stasiu, masz jaja? Stasiu, mogę przyjść po jaja? Jaja są? Jak by nie zapytał, zawsze po drugiej stronie jest uciecha. Zawsze z jaj można zrobić sobie jaja! Ma więc teraz formułkę taką: Stasiu, jak tam kurki sobie radzą?
Skoro już przy jajecznym temacie jestem, to opowiem, jak jakiś czas temu brałam jajka od niejakiego Kulawego G. G. nie ma jednej nogi, więc ksywka jest uzasadniona. A powiadają, że nogę w robocie stracił. Ponoć za młodu okradał ludzi w pociągach...
No ale miał Kulawy kury i jajka sprzedawał. Zamówiłam sobie większą ilość, w wyznaczonym czasie biorę koszyk i idę. A Kulawy wita mnie w te słowa: Przyjdź pani za 15 minut, jaja muszę umyć.
Cóż, też wolę mieć czyste jaja.
No dobra, teraz coś od czapy. Pamiętacie zagadkową paterę? Już jest zagospodarowana:
Jak również to. Na szczęście zdążyłam wysypać truskawki!
No bo i co można robić w taki piękny dzień? Turlać się w trawie! Czego i Wam życzę!
Skoro już przy jajecznym temacie jestem, to opowiem, jak jakiś czas temu brałam jajka od niejakiego Kulawego G. G. nie ma jednej nogi, więc ksywka jest uzasadniona. A powiadają, że nogę w robocie stracił. Ponoć za młodu okradał ludzi w pociągach...
No ale miał Kulawy kury i jajka sprzedawał. Zamówiłam sobie większą ilość, w wyznaczonym czasie biorę koszyk i idę. A Kulawy wita mnie w te słowa: Przyjdź pani za 15 minut, jaja muszę umyć.
Cóż, też wolę mieć czyste jaja.
No dobra, teraz coś od czapy. Pamiętacie zagadkową paterę? Już jest zagospodarowana:
Jak również to. Na szczęście zdążyłam wysypać truskawki!
poniedziałek, 2 czerwca 2014
Warszawa da się lubić
Zwłaszcza, że przywitała mnie tak:
Dziękuję Dziefczynki, to bardzo miłe, ale naprawdę, nie musiałyście aż tak...
No i mieszka tam Mnemo i AniaM. I jeszcze trochę fajnych ludzi, z którymi nie zdążyłam się zobaczyć. Do dziś mi ciepło na sercu, kiedy myślę o naszym spotkaniu. I mam niedosyt. Ledwo się rozkręciłyśmy i już trzeba było wracać. AniaM miała przed sobą Bardzo Ważny Wieczór i musiała nam wystarczyć godzinka z niedużym hakiem. Było to wszakże dość, aby stwierdzić, że częstotliwość nam się zgadza. Rozpoznałyśmy się bez pudła, chociaż schody Pałacu Kultury są dość oblegane, a ja bynajmniej nie trzymałam w zębach czerwonej róży. Ani AniaM. A jednak zobaczyłam Ją z daleka i od razu wiedziałam, że to Ona! I vice versa. Ciekawostka, nie? Widocznie mamy jakąś blogową aurę, a może aureolę? Mnemo już znałam, toteż aureolę mogła zostawić w domu. Było nam razem tak po babsku swojsko, jakbyśmy znały się od dawna. Ta godzinka z AniąM myknęła jak mgnienie, aczkolwiek prezenciki zdążyłyśmy wymienić. W prześlicznym pudełeczku dostałam od AniM... kto zgadnie, co? Wskazówki można znaleźć w Jej blogu, a osoba, która zgadnie jako pierwsza, otrzyma ode mnie nagrodę-niespodziankę (zamęczymy Was konkursikami). Mnemo, nie puść pary, bo Ty wiesz! A oto rzeczone pudełeczko:
Dodam, że jest to najbardziej oryginalny prezent, jaki dostałam w życiu! Rozwiązanie zagadki jutro o godzinie 20.00. I po zagadce! Lidka, z właściwą sobie bystrością umysłu od razu zgadła. "P" to autograf Puli, bo takie imię jej dałam!
Od Ani dostałam też arcyciekawe dla mnie książki traktujące o modzie męskiej na przełomie XIX i XX wieku. Niestety, nie mogę ich pokazać, bo aparat akurat na książkach się zawiesza i nie chce oddać zdjęć. Trochę techniki i człek się gubi... Musicie uwierzyć mi na słowo, jakby co, Mnemo zaświadczy:)
Tyle dostałam prezentów, że z trudem domknęłam moją 3-dniową walizeczkę! Wiem, że niejedna z Was chciałaby być na moim miejscu, i że niejedna z Was ostrzyła sobie zęby na Mnemokotoluda:
Mój ci on, mój! W rzeczywistości jest jeszcze ładniejszy, niż na zdjęciu, jest dość masywny, ma "mięcho" i jest duży. Jednak to jeszcze nie koniec. Mój ci jest też anioł z Wałkiem:
Neuronów w mózgu chyba mi już niewiele zostało. Prawie zapomniałam. Wyszłam do "antrejki", aby wypuścić psy, a tam przecież schną (z błotka i wilgoci) cebulki tulipanów, które Mnemo z narażeniem czci i życia wydłubywała dla mnie tam, gdzie Panom od Zieleni się nie chciało! Mam nadzieję, że w przyszłym roku, wiosną, pokażę, jak kwitną!
Było jeszcze ciasto marchewkowe w kształcie serca, z lukrową dedykacją. Z oczywistych powodów zdjęcia nie zdążyłam zrobić, nad czym ubolewam.
Bardzo, bardzo żałuję, że AniaM miała tylko godzinkę, bo spędziłyśmy z Mnemo cudowny wieczór, który przemknął jak sen jaki złoty. Pierwsza wizyta powinna trwać z pół godziny, a ja zabawiłam parę godzin! Ale w końcu ja ze wsi jestem, to się na konwenansach nie znam. Tyle spraw nie zostało należycie omówionych! Biedny (i kochany) Wu - dbał, aby nam w gardłach nie zaschło... AniuM, Mnemo i Wu, bardzo Wam dziękuję za ten wieczór!
Odkąd zaczęłam przygodę z blogiem trwam w niedowierzaniu i zachwycie jednocześnie. Tyle doświadczam życzliwości z Waszej strony, tyle czerpię dobrych emocji, tyle fajnych rzeczy się dzieje! I pomyśleć, że to wszystko mogłoby się nie wydarzyć! Dziewczyny, jeśli któraś z Was jeszcze się waha, to niech się nie waha. Szkoda czasu. Do blogów!
PS. Specjalne podziękowania składam na ręce Danki BAW. Już tam Ona wie, za co! A propos Danko BAW, a właściwie dlaczego jesteś bezblogowa???
Dziękuję Dziefczynki, to bardzo miłe, ale naprawdę, nie musiałyście aż tak...
No i mieszka tam Mnemo i AniaM. I jeszcze trochę fajnych ludzi, z którymi nie zdążyłam się zobaczyć. Do dziś mi ciepło na sercu, kiedy myślę o naszym spotkaniu. I mam niedosyt. Ledwo się rozkręciłyśmy i już trzeba było wracać. AniaM miała przed sobą Bardzo Ważny Wieczór i musiała nam wystarczyć godzinka z niedużym hakiem. Było to wszakże dość, aby stwierdzić, że częstotliwość nam się zgadza. Rozpoznałyśmy się bez pudła, chociaż schody Pałacu Kultury są dość oblegane, a ja bynajmniej nie trzymałam w zębach czerwonej róży. Ani AniaM. A jednak zobaczyłam Ją z daleka i od razu wiedziałam, że to Ona! I vice versa. Ciekawostka, nie? Widocznie mamy jakąś blogową aurę, a może aureolę? Mnemo już znałam, toteż aureolę mogła zostawić w domu. Było nam razem tak po babsku swojsko, jakbyśmy znały się od dawna. Ta godzinka z AniąM myknęła jak mgnienie, aczkolwiek prezenciki zdążyłyśmy wymienić. W prześlicznym pudełeczku dostałam od AniM... kto zgadnie, co? Wskazówki można znaleźć w Jej blogu, a osoba, która zgadnie jako pierwsza, otrzyma ode mnie nagrodę-niespodziankę (zamęczymy Was konkursikami). Mnemo, nie puść pary, bo Ty wiesz! A oto rzeczone pudełeczko:
Od Ani dostałam też arcyciekawe dla mnie książki traktujące o modzie męskiej na przełomie XIX i XX wieku. Niestety, nie mogę ich pokazać, bo aparat akurat na książkach się zawiesza i nie chce oddać zdjęć. Trochę techniki i człek się gubi... Musicie uwierzyć mi na słowo, jakby co, Mnemo zaświadczy:)
Tyle dostałam prezentów, że z trudem domknęłam moją 3-dniową walizeczkę! Wiem, że niejedna z Was chciałaby być na moim miejscu, i że niejedna z Was ostrzyła sobie zęby na Mnemokotoluda:
Mój ci on, mój! W rzeczywistości jest jeszcze ładniejszy, niż na zdjęciu, jest dość masywny, ma "mięcho" i jest duży. Jednak to jeszcze nie koniec. Mój ci jest też anioł z Wałkiem:
Neuronów w mózgu chyba mi już niewiele zostało. Prawie zapomniałam. Wyszłam do "antrejki", aby wypuścić psy, a tam przecież schną (z błotka i wilgoci) cebulki tulipanów, które Mnemo z narażeniem czci i życia wydłubywała dla mnie tam, gdzie Panom od Zieleni się nie chciało! Mam nadzieję, że w przyszłym roku, wiosną, pokażę, jak kwitną!
Było jeszcze ciasto marchewkowe w kształcie serca, z lukrową dedykacją. Z oczywistych powodów zdjęcia nie zdążyłam zrobić, nad czym ubolewam.
Bardzo, bardzo żałuję, że AniaM miała tylko godzinkę, bo spędziłyśmy z Mnemo cudowny wieczór, który przemknął jak sen jaki złoty. Pierwsza wizyta powinna trwać z pół godziny, a ja zabawiłam parę godzin! Ale w końcu ja ze wsi jestem, to się na konwenansach nie znam. Tyle spraw nie zostało należycie omówionych! Biedny (i kochany) Wu - dbał, aby nam w gardłach nie zaschło... AniuM, Mnemo i Wu, bardzo Wam dziękuję za ten wieczór!
Odkąd zaczęłam przygodę z blogiem trwam w niedowierzaniu i zachwycie jednocześnie. Tyle doświadczam życzliwości z Waszej strony, tyle czerpię dobrych emocji, tyle fajnych rzeczy się dzieje! I pomyśleć, że to wszystko mogłoby się nie wydarzyć! Dziewczyny, jeśli któraś z Was jeszcze się waha, to niech się nie waha. Szkoda czasu. Do blogów!
PS. Specjalne podziękowania składam na ręce Danki BAW. Już tam Ona wie, za co! A propos Danko BAW, a właściwie dlaczego jesteś bezblogowa???
niedziela, 1 czerwca 2014
PORTRETY CHABERKA
Niniejszym otwieram wystawę portretów psa CHABERKA, jednego z głównych bohaterów "Bajki o robotnej Anetce" z poprzedniego wpisu. Co prawda termin nadsyłania prac mija dopiero o 22.00, ale zdecydowałyśmy z Haną, że nie będziemy was trzymać w niepewności i pokażemy co mamy, a jeśli jeszcze dojdą jakieś prace to dołączymy. Mnemo, pośpiesz się!!!!
Eksponat nr 5: autorka: starsze dziecię Kalipso - 4 głosy i I MIEJSCE!!!!
Natomiast po godzinie 22 prosimy o głosowanie w komentarzach na najciekawszy portret!
UWAGA! UWAGA! NAGRODA NIESPODZIANKA!
Nagrodą-niespodzianką będzie udostępnienie łamów Kurnika dla Zwycięzcy! Zapraszamy serdecznie do uczynienia nam zaszczytu i dokonania gościnnego wpisu w Pastelowym Kurniku:)) Tematyka dowolna!
Wystawa dedykowana jest Riannon i Fionie...
Eksponat nr 1: autorka: Maria Nowicka - 1 głos
Eksponat nr 2: autorka: Ewa2 - 3 głosy - 2 MIEJSCE
Eksponat nr 3: autorka Hana - 1 głos
Eksponat nr 4: autorka - młodsze dziecię Kalipso - 2 głosy - 3 MIEJSCE
Eksponat nr 5: autorka: starsze dziecię Kalipso - 4 głosy i I MIEJSCE!!!!
Eksponat nr 6: autorka - Kalipso
Eksponat pozakonkursowy - portret Anetki: autorka - starsze dziecię Kalipso - nagroda pozaregulaminowa!
Wystawę niniejszym uważam za otwartą!!!
Gratulujemy Osobie Wyróżnionej!
A więc zwyciężczynią konkursu i zdobywczynią obydwu nagród została starsza córeczka Kalipso!!!
Kalipso jako mama laureatki proszona jest o kontakt z Kurnikiem celem ustalenia zasad odebrania nagród!! GRATULUJEMY!!!
Suplement - niespodzianka!
Nagroda specjalna, z woli Komisarza Konkursu w postaci Miki, została przyznana. Otrzymuje ją Portret Anetki z Chaberkiem! Nagrodą jest dwu, a nawet trzygłowy Smok z pomniejszymi smoczętami wczepionymi tu i tam w smoka zasadniczego. Ten oto:![]() | |
Plan ogólny |
![]() |
Zbliżenie dwóch głów |
![]() |
Zbliżenie trzeciej głowy |
![]() |
Zbliżenie dwóch głów z drugiej strony z wczepionym pomniejszym smokiem |
A więc zwyciężczynią konkursu i zdobywczynią obydwu nagród została starsza córeczka Kalipso!!!
Kalipso jako mama laureatki proszona jest o kontakt z Kurnikiem celem ustalenia zasad odebrania nagród!! GRATULUJEMY!!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)