niedziela, 17 sierpnia 2014

Szklanka wina zamiast



cudArteńka igra z naszą ciekawością i cierpliwością i wystawia nas na próbę, blogger znów się przytkał – jak żyć? W oczekiwaniu grudziądzkich rewelacji pozbierałam japka i zrobiłam z nich mus, następnie oddałam się próżniactwu i lekturze – jak to w niedzielę. Zajrzałam do mistrza Rabelais, którego dosadność zawsze wprowadza mnie w dobry humor. No i niezmiennie podziwiam translatorski kunszt Tadeusza Boy-Żeleńskiego. Tym razem znalazłam dla Was sposób na niepożądaną ciążę. Otóż:
 „(…) Pożądliwość cielesną można powściągnąć za pomocą pięciu środków:
- Za pomocą wina.
- Nic słuszniejszego – rzekł brat Jan – kiedy dobrze zaleję pałę, nie chce mi się nic więcej, jeno spać (tu zgadzam się z Mistrzem – mnie wystarczy jeden kieliszek, zwłaszcza czerwonego). Przez nieumiarkowanie bowiem zażycie wina przychodzi w ciele ludzkim niejakie oziębienie krwi, zwolnienie nerwów, rozcieńczenie esencji nasiennej, przytępienie zmysłów, niepewność ruchów: co wszystko jest przeszkodą dla aktu rozrodczego (…).
Po drugie, za pomocą niektórych ziół i roślin, które czynią człowieka oziębłym, wyzutym z sił i niezdatnym do czynności płodzenia. Doświadczenie wskazuje nam tu nimfieński nenufar, konopie, powój, tamarix, mandragorę (…) storczyk polny, skórę hipopotama i inne, które (…) przez swoiste własności mrożą i niwelują nasienie rozrodcze albo też rozpraszają duchy, które powinny je zawieść do miejsc przeznaczonych od natury, albo zaczopowują drogi i przewody, przez które nasienie dobywa się na zewnątrz (…).
Po trzecie – ciągnął Gałeczka – przez wytężoną pracę. Z niej bowiem przychodzi tak znaczne wyczerpanie ciała, iż krew, która jest w nim rozmieszczona dla odżywienia każdego członka, nie ma czasu ani ochoty, ani możności wytwarzania tej wypociny nasiennej i nadmiaru owego kosztownego przesączu (…).
Po czwarte, przez pilne zatopienie się w naukach. Przez to bowiem przychodzi niesłychane wycieńczenie sił ducha, tak iż nie zostaje nic, co by zdolne było skierować do właściwego miejsca wypocinę rozrodczą i spęcznić ów nerw jamisty (…). Spójrzcie na wygląd człowieka pogrążonego w studiach. Ujrzycie, jak wszystkie arterie na szyi i czole napięte są niby struna na kuszy, aby mózgowiu dostarczyć pod dostatkiem substancji dla napełnienia komórek zdrowego rozumu (…).
Po piąte, przez czynność weneryczną.
- Tum was czekał – rzekł Panurg – i to wybieram dla siebie (…) niech używa, kto chce.”
Tu nie mam pewności, co Mistrz miał na myśli poprzez „czynność weneryczną”. Jeśli to, co myślę, to brak tu konsekwencji, bo pisze dalej:
- Widzę tu oto w Panurgu – rzekł Gałeczka – męża kształtnej budowy ciała, umiarkowanych soków humoralnych, dobrej kompleksji duchowej, w wieku dorzecznym, w czasie pomyślnym i w statecznej chęci ożenienia się: jeśli napotka białą głowę o podobnej temperaturze, spłodzą razem dzieci godne jakiegoś zamorskiego królestwa”.
A może nie dotyczy to żon, bo one muszom?

Cytowane fragmenty pochodzą z książki „Gargantua i Pantagruel” Francois Rabelais w przekładzie Tadeusza Żeleńskiego.

sobota, 16 sierpnia 2014

Melancholijnie

No i pojechała Mika. Tydzień minął jak z bicza trzasł. Nie zdążyłyśmy zrealizować wszystkich planów, chociaż nie było ich aż tak wiele. Przed paroma minutami Mika była już w Chochołowie, a to tylko rzut beretem od Zakopanego. Nie utknęli w korku, podróż minęła bez przeszkód.
Snuję się dzisiaj z kąta w kąt, naczynia zalegają w zlewozmywaku, jakieś takie melancholijne to snucie. Żałuję, że odległość, że już, że krótko. No, ale nie można mieć wszystkiego, że tak odkrywczo stwierdzę - prawdaż? Udało nam się skrzyknąć, spotkać, chociaż nie w takim wymiarze, jakby się chciało. Poza tym dzięki Mice i blogowi w sumie, poznałam dwóch świetnych facetów - kuzynów Miki. Gdyby nie blog, pewnie nie spotkalibyśmy się nigdy. Gwarzyliśmy sobie wczoraj przy ognisku długo w noc, komarów nie było, deszczu nie było, Frodek zakochany w kuzynie J. (z wzajemnością) nie odstępował go na krok, Wałek z kolei upodobał sobie kuzyna M. i zalegał obok na kanapce. Nie musiałam go pilnować, bo nie miał zamiaru uciekać. Taki głupi to on nie jest... Należy więc się cieszyć, a ja tu jakieś smuty snuję.
Ale mam niedosyt. To już? I to wszystko? I wrzesień zaraz? Nie widzę na gnieździe naszych bocianów - one też już w drodze? I znów proza życia od poniedziałku?
Mam pomysł na kolejny zlot. Byłby onże 2-dniowy z wizytą w Czaczu!
Na osłodę parę fotek poniekąd związanych z minionymi wydarzeniami. Usiłowałam położyć na stole obrus (wiadomo-goście w drodze), w czym "pomagał" mi Czajnik:
ruszająca się górka pod obrusem







Kiedy patrzę na tego szczęśliwego obwiesia, myślę o Gosi i Kayronie. I wiem, co czuje Gosia. Większość z nas wie. I ja przewróciłabym świat do góry nogami, byle go znaleźć. Wrocławianie, bądźcie czujni!
Suplement: gadam z Wami, a za moimi plecymi zalega Wałek. To jego najulubieńsze miejsce i azyl. Nie powiem, że jest mi wygodnie. Fotel jest opluty, obśliniony i podrapany. Taki jego los w tym domu:

Tajemniczą Izę i Ruciankę uprasza się o adresik na 3babyzwozu@gmail.com
Tajemnicze nagrody czekają!

czwartek, 14 sierpnia 2014

I Ogólnopolski Gwiaździsty Zlot Dzikich Kur "GUMNO 2014"

W zasadzie szfystko już wiecie, to co my właściwie możemy dodać? Gumno wygniecione, poprawiny trwały do godziny mniej więcej 12.00.
Najpierw była Mika - wiadomo. Druga przybyła Lidka - i to była niespodzianka! Ukręciłam ją po cichu z Lidką i udało się! Lidka po drodze (pod figurą św. Nepomucena) spotkała Kretowatą i zjechały w dwie podwody. Potem nadciągnęła Marija, zaraz po niej Owca Rogata, ostatnia, ale za to z przytupem, kremem brulee, serami, konfiturami, prezencikami. Zrobiła tzw. mocne wejście. Prezenciki wymagają w zasadzie osobnego postu, obsypałyśmy się nimi, dosłownie! Były kurki w różnych postaciach, kaczucha, kfiatki, ciasto ze śliwkami (Kretowata przywiozła - kazałam Jej), mydełka, dekupaże, konfitury, oryginalne rękodzieło Marii N., normalnie orgia!
No i zaczęło się. Pogaduchy, śmichy, ploteczki (obgadałyśmy Was, po kolei, każdą!), jedzenie, picie, znów śmichy i pogaduchy, jedzenie i picie. Pogoda nam w sumie dopisała, było pochmurnie, ciepło, ale kropić zaczęło dopiero pod wieczór - wtedy przeniosłyśmy się do domu. I wiecie co? Gadało nam się, jakbyśmy znały się od zawsze i widziały przedwczoraj. Spotkanie wyostrzyło nam apetyt i teraz chcemy więcej! Szykujcie się na zlot/tabor/konferencję/sabat. Szkoda potencjału, można by jakąś wieś naszą energią zasilić - najlepiej moją, bo w trakcie wyłączyli prąd. Było ciepło, chwilami wzruszająco, serdecznie i śmiesznie! Dziękuję Dziefczynki, że Wam się chciało wyrwać ten dzień, i że mogłyśmy go - ot tak, w środku tygodnia - spędzić razem. To mówiłam ja - Hana

No to teraz ja - Mika. Jak wiecie, już dni parę bawię i zażywam wywczasów u Hany, pod czułą opieką jej i Ogniomistrza . Oraz pilnowana  i odprowadzana przez psio-koci orszak. Też, tak jak Marija, miałam trochę tremy przed spotkaniem z Kurami, których jeszcze w realu nie widziałam. Jakże niepotrzebnie! Kurki są w realu takie jak w necie, serdeczne i ciepłe, bezpośrednie i radosne w kontaktach:))) Zlot był przefajnym spotkaniem, dykteryjkom i opowieściom końca nie było a tematów nie brakło i martwa cisza nie zalegała. Księżniczka Kretowatej pluskała się radośnie w dmuchanym basenie w ogrodzie i oddawała się z pasją twórczości artystycznej, o czym za chwilę:))) Gwoli dokładności kronikarskiej dodam jeszcze, że Marija dotarła do nas pociągiem, przywieziona przez Ogniomistrza ze stacji. W celach rozpoznawczych Ogniomistrz przywdział pomarańczowe spodnie i barwną koszulę w dynie i indyki, rozpoznanie udało się znakomicie i nikt nikogo nie pomylił:)) Wieczorem faktycznie nieco wymiękłam i jak zaczęły mi się oczy zamykać wpół zdania, udałam się w pielesze. Za to w poprawinach uczestniczyłam aktywnie:))) Dziewczyny, bardzo serdecznie wam dziękuję, że zechciałyście przyjechać i mogłyśmy się spotkać, inaczej nie miałabym tej możliwości. Ściskam was mocno!

Aby obietnicom stało się zadość, są i zdjęcia. W woalce! W związku z tym, ogłaszamy kolejny konkurs. Która jest którą? Dla ułatwienia Księżniczka sporządziła portrety pamięciowe. Trzeba dopasować portret do Kur i do zdjęć w rzeczonej woalce (np. PrezesKura, zdjęcie nr X i portret nr Y)! Wtedy odpowiedź będzie pełna. Łatwizna! Liczy się pierwsza, prawidłowa odpowiedź. Będzie tajemnicza nagroda!
Z ubolewaniem, z przykrością, z żalem, ale musimy z konkursu wyłączyć Mnemo, chociaż tak kocha zgadywanki. Miałaby zbyt łatwo, bo większość z nas zna. Mnemo, dla Ciebie specjalnie wymyślimy jakiś trudny konkursik!
Na zdjęciach i portretach nie ma Lidki, bo wyjechała przed sesją. Jest za to Mój, czyli Ogniomistrz, ale tylko na portrecie pamięciowym.
Nr 1


nr 2

Nr 3


Nr 4

Nr 5
Portrety autorstwa Księżniczki:
Nr 1
 
Nr 2

Nr 3

Nr 4

Nr 5

Nr 6
To co, zacieramy kurze łapki i do roboty!



wtorek, 12 sierpnia 2014

Wrocław! Szukajcie Kayrona!

Uwaga, Wrocław! Proszę, szukajcie, patrzcie, pomóżcie! Gosiance zaginął Kayron!!! Poniżej Jej apel, miejcie oczy otwarte!!!
Zaginął Kayron.

UWAGA, zaginął maine coon, Kayron

Jestem załamana, zaginął Kayronek. :(((
Wszędzie już dałam ogłoszenia... Dam i tu, proszę o udostępnianie, szczególnie wrocławian.

Wczoraj, 11.08.2014 wyszedł przez nie wiadomo dlaczego uchyloną furtkę (bo ogród jest zabezpieczony) na ulicy Canaletta na Bartoszowicach we Wrocławiu dziewięcioletni kocur maine coon. Nazywa się Kayron. Kot jest mimo swojego wyglądu strachliwy, może sprawiać wrażenie agresywnego, ale to ze strachu. To bardzo wrażliwy kot.

Kayronek spędził całe życie w domu i w zabezpieczonym ogrodzie, nie zna "wolności".

Bardzo proszę o wiadomość. Jesteśmy zrozpaczeni.
607203053, 609232395

niedziela, 10 sierpnia 2014

Mika na wyraju, część 2

Wycieczka zbyt długa nie była, bo mimo miłego wietrzyku upał panował nieziemski. Najfajniej było w wiatrakach. Ucięliśmy sobie pogawędkę z pasjonatem-opiekunem, który te wiatraki z pietyzmem odrestaurował, zorganizował w nich muzeum młynarstwa, oprowadza wycieczki i w ogóle ożywił to miejsce. Jak się okazuje,  jest jedynym bodaj w Polsce fachowcem od wiatraków i wyremontował ich już kilkadziesiąt. Jeśli jest gdzieś w Waszej okolicy odrestaurowany wiatrak, to prawie na pewno jego robota. Zbiera różne przedmioty, niekoniecznie związane z młynarstwem. Kiedyś o nim wspomniałam przy okazji opowieści o złomowisku. Bo to on jest naszą najgroźniejszą konkurencją tamże...
Nie wiedziałam na ten przykład, że główny walec (zapomniałam, jak się nazywa, bo dziwne bardzo te nazwy), na którym trzyma się koło młyńskie wiatraka i cała reszta urządzenia, jest zrobiony z pnia sosny o średnicy 1,5 m, czyli z sosny kilkusetletniej, pamiętającej Mieszka I! Wiatraki zbudowano w XVIII wieku, a całe jego urządzenie działa do dziś! W każdej chwili można tam podrzucić woryszek zboża. Ktoś chętny?
Moja ławeczka taka fajna nie jest:(

Przy wiatrakach mało cienia, więc po pogawędce na temat młynarstwa i zjedzeniu domowego ciasta ze śliwkami udaliśmy się do parku kędy cień i ożywczy szum strumienia:

Przy parku stajnie, albo odwrotnie, w stajniach, jak to w stajniach, konie duże i konie małe:

Dla Agniechy koń mały
Bez komentarza
I to już wszystko z dzisiejszych atrakcji. Mika, po drastycznej zmianie klimatu (z +10 stopni wczoraj w Zakopanem do +35 dzisiaj tutaj), poszła przejrzeć gazetkę i padua. Ja trwam na posterunku. Przyjemnego tygodnia!

sobota, 9 sierpnia 2014

Mika w podróży

Drogie Kury, witam was wyjazdowo od Hany!!! To ja, Mika na wyraju:))) Dotarłam po południu cała, zdrowa, choć w stanie lekkiego otumanienia podróżą. Korki były tylko na początku, na Zakopiance, a potem już poszło gładko.

No co wam będę gadać, mały raj to jest!!! Ogród mimo suszy przepiękny, Hana robi wszystko, żeby go w takim stanie utrzymać i efekt jest rewelacyjny! Po przyjeździe zostaliśmy uraczeni pyszną zapiekanką ze szpinakiem, którą spożyliśmy przed domem  w towarzystwie winka. Następnie była kawa i malinki oraz zwiedzanie ogrodu. Podczas zwiedzania zalegliśmy w miejscu biwakowym, gdzie wkrótce zostało rozpalone ognisko, na którym zostało upieczone mięsko. Na tym miejscu zalegliśmy aż prawie do teraz, gadając i opowiadając sobie różne historie. A towarzyszył nam księżyc w pełni, parę gwiazd i lekki wiaterek, no i zapach dymu z ogniska... A wcale nie towarzyszyły nam komary!!! Wałek i Frodo zapewniali atrakcje artystyczne, kotłując się i bawiąc.  A my z Haną obie stwierdziłyśmy, że czujemy się, jakbyśmy się wczoraj widziały... Jest pięknie, ale troszkę jestem zmęczona, padnę więc pewnie niebawem... Życzę wam dobrej, księżycowej nocki i do jutra!!!!

A było to tak: Czekałam i czekałam wisząc na telefonie, gumno gotowe:
Stół gotowy:
Nawet STYLIZACJĘ zdążyłam zrobić:
I wreszcie! Wtem! Tadam! Są!
Zapiekanka doszła, wino się schłodziło i zapadł wieczór. Ogniomistrz, jak to Ogniomistrz ogień rozniecił:
I księżyc nam sprzyjał, dzisiaj pełnia:
 Czy można chcieć więcej? Tydzień dopiero się zaczyna! Będziemy donosić! I Wam pięknego tygodnia!
To mówiłam ja, Hana.

czwartek, 7 sierpnia 2014

ŚRODA DESZCZOWA A JEDNAK SŁONECZNA...

Lało i lało, całą noc i do połowy środy... W Małopolsce podtopienia, zerwane mosty, linie elektryczne, uszkodzone drogi... Czułam się chwilami jak w Macondo Marqueza. Tam deszcz padał 4 lata, 11 miesięcy i cztery dni... Mam nadzieję, że u nas tak nie będzie. Ale cały deszczowy spleen rozwiały otrzymane właśnie we środę, trzy tajemnicze przesyłki...

PRZESYŁKA NUMER 1.

Zaczęło się od niewielkiej paczuszki , kompletnie nieoczekiwanej. Po otwarciu zobaczyłam głowę wypchanego Licha lub diabełka, co kto woli, a pod serwetką były... ni mniej , ni więcej, tylko marchewkowe muffinki!!!! Z lukrem i cukrowymi kolorowymi pastylkami na wierzchu. Wiemy wszystkie dobrze, któż to wypieka muffinki i rogaliki po nocach! KALIPSO nasza kochana! Nieopatrznie napisałam kiedyś komentując jej nocne wyczyny piekarnicze, że takie muffinki to muszą być pyszne na śniadanie - no i życzenie spełnione! Do paczuszki dołączona była jeszcze piękna karteczka z wycinanką ludową. A oto dokumentacja:

 Kalipso, wielkie dzięki za pyszną niespodziankę!! Muffinki są przepyszne!

PRZESYŁKA NUMER 2

Właściwie przesyłki 2 i 3 przyszły razem, ale muszę pisać po kolei.
A więc przesyłka nr 2 była oczekiwana, jak najbardziej. Otóż mój znany wszystkim ukochany piesuś pod tytułem Tropik rozszarpał pokrowiec swojego wspaniałego łóżeczka , ścieląc sobie bardzo intensywnie. Osobno pokrowca oczywiście kupić nie można, bo przecież należy kupić nowe łóżeczko, za, hmm, dość niebagatelną kwotę. Ale nie z nami takie numery. Idąc po rozum do głowy, napisałam do naszej drogiej koleżanki, ZŁOTEGO KOTA. Ma ona złote ręce i potrafi uszyć ABSOLUTNIE WSZYSTKO!!!  Widziałyście zresztą torbę w kury, którą uszyła dla Hany i torby, które były na aukcji. Kochana ta kobieta zgodziła się naprawić nasz pokrowiec, co też uczyniła wspaniale!
A oto jak wyglądał przed naprawą:



A tak po:


Złoty Kocie, bardzo ci oboje z T. dziękujemy!!!

PRZESYŁKA NUMER 3

Przesyłka numer 3 była drugą wielką niespodzianką. Tym razem od naszej kochanej ORSZULKI.  Jest to książka, a właściwie księga , pod tytułem "Opowieści ostateczne" , napisana przez Leszka Różańskiego, nauczyciela mieszkającego w Izerach. To opowieści, bądź przypowieści , a może legendy związane z tamtymi terenami, toczące się od średniowiecza aż po współczesność. Książka jest pięknie wydana, z barwnymi ilustracjami oddzielonymi bibułkami. Ilustracje wykonała jedna z uczennic autora. Do książki dołączona jest płyta z piosenkami  Piotra Syposza. Delektowanie się tą księgą i muzyką odkładam na chwilę gdy wrócę z podróży.
Książka była owinięta w uroczą torbę na zakupy z motywami lawendowo-prowansalskimi:)))
A oto księga i torba:


A tu jedna z ilustracji ( z kurami!!):


Orszulko, bardzo, bardzo ci dziękuję za te prezenty "od serca"!!

A gwoli ścisłości dodam jeszcze, że przesyłki 2 i 3 zostały przyniesione przez moją koleżankę J, która idąc do mnie spotkała po drodze listonosza , a sama od siebie przywiozła mi jeszcze pyszny włoski ser i opowieści o Toskanii, skąd właśnie wróciła...

Po tym wszystkim nawet deszcz z wrażenia ustał...

Dziewczyny kochane, raz jeszcze dziękuję wam za przepiękne prezenty, waszą serdeczność i sympatię. Piękny ten świat blogowy i ludzie piękni:)))

środa, 6 sierpnia 2014

Na co paczom?

No dooobra, nie będę Was trzymać w niepewności, chociaż aż się prosi kolejny konkurs pt.: Co spotkało Kasię Alzacką? Otóż to Ją spotkało:
Nie wiecie co to jest, bo i skąd? Uwaga, trzymać się, co tam kto ma pod ręką! Jest to mianowicie poducha z wieżą Eiffela, którą wylicytowano podczas naszej aukcji dla Tymianków w marcu! Kasia poduchę wysłała zgodnie z regułami gry, ale onaż nie dotarła do adresatki. Sprawa się ciągnęła, adresatka się przyczaiła i nie zgłaszała pretensji, Kasia posłała w zamian coś innego, jak już w końcu adresatka przyznała się na mękach, że poduchy nie ma, chociaż to nie Kasia zgubiła przesyłkę. I proszę, oto jest! Nazad u Kasi! Ponad cztery miesiące! Piękny wynik. Obu pocztom - francuskiej i polskiej - gratulujemy!

 Pamiętacie niedawny post o czterech krasnoludkach, cellulicie i niespodziance? Kasia Alzacka przysłała zdjęcie, na którym wszyscy patrzą w jednym kierunku. Kasia rzuciła zdjęcie i pojechała do wód. I zostawiła nam ten problem. Dywagacjom nie było końca. A to, że majtki komuś spadły, a to, że stanik, a to, że jedno i drugie, że kaczuszki żółciusie, indyczki malusie, że kotlet i paczom, bo głodni, że ciasto tam stoi i pachnie, że profil mają lepszy, niż ą fas i dlatego bokiem patrzą...
Przy okazji wyszło, że słowo "podomka" wymyślił Tuwim, a "pocztówkę" Sienkiewicz, a konkluzja była taka, że świat jest mały. Bo jest.
Kasia właśnie wróciła od wód i przysłała rozwiązanie tej dręczącej nas (mnie) zagadki. Oto ono:

Paczom... paczom... i co widzom?
A to widzom! Gdyby przewidziano nagrody, wygrałaby Rucianka - obstawiała kociaki. Bo kociaki były dwa!

Jest i czarno-biały chłopczyk! Kotopies!