piątek, 21 listopada 2014

SZARY DZIEŃ PANA X - CZĘŚĆ 2

Gwoli informacji nadmieniam, że wszystkie kolejne części opowiadania będą umieszczone w osobnej zakładce, żeby można było bez kłopotu sobie przypomnieć, co było wcześniej:)) No to kontynuujemy:

Z myśli o Odysie wyrwało pana X  pytanie inspektora - „ A jak już tak rozmawiamy, to kiedy pan ostatni raz widział pułkownika M?”
X drgnął, zaskoczony „ Ja, eee, no widzieliśmy się w niedzielę, na kanaście, jak zwykle.”
„I wszystko było normalne, nic pana nie zdziwiło, nie zaskoczyło?” - drążył B.
„Nie, był jeszcze doktor P, pograliśmy jak zwykle, zjedliśmy kolację i tyle. „ - Nagle przypomniał sobie pewien drobny szczegół, wykraczający poza ustalone zasady karcianego wieczoru. - „A, przepraszam, coś się wydarzyło...”
Inspektorowi błysnęło zielone oko - „Co takiego?”
„Telefon, M odebrał telefon... Ale powiedział tylko: Rozumiem, do jutra.”
„Do jutra? To znaczy, był z kimś umówiony na następny dzień?”
„Nie wiem, tak by może z tego wynikało..” - powiedział w zamyśleniu profesor.
„No cóż, dziękuję bardzo. Jakby pan jeszcze sobie coś przypomniał, to proszę mi dać znać.”
„Oczywiście”.



Profesor zaczął żałować swojej decyzji o podjęciu opieki nad kotem M. „Tyle wydatków, transporterek do przeniesienia go, kuweta, jedzenie... Co mi wpadło do głowy???” - pytał sam siebie. Ale w głębi duszy wiedział, że i tak to zrobi, zielone ślepia Odysa przyciągały go jak magnes. „Mają coś wspólnego z inspektorem...: uśmiechnął się do siebie.

Po wyjściu z „Babetki” X udał się do sklepu zoologicznego za rogiem, gdzie nabył cały potrzebny sprzęt i kilka puszek kociego jedzenia. Ciężko mu trochę było, więc zdecydował najpierw zanieść to do domu, a potem udać się po kota. Gdy dochodził do domu, poczuł nieokreślony niepokój. Niepokój spotęgował się, gdy zobaczył szparę w drzwiach... „Nie zamknąłem drzwi???? Niemożliwe!!!” Przypomniał sobie jednak rozmowę z panią Y. „No tak, zamknąłem na jeden klucz!!! Ten jeden, jedyny raz!!!” Popchnął delikatnie drzwi i wszedł do środka. Nic nie wskazywało na obecność złodziei, wszystko było na swoim miejscu. A jednak nie wszystko... Stary wieszak, stojący w rogu pokoju był pusty... A jeszcze rano wisiała na nim koronkowa parasolka nieboszczki matki X.
„O tempora, o mores!” jęknął w duchu X - „Komu była potrzebna parasolka mojej matki??? I dlaczego???” Absurd całej sytuacji raczej go zdziwił niż zdenerwował. Nagle przemknęła mu przez głowę myśl, czy aby ta dziwaczna kradzież nie miała czegoś wspólnego ze zniknięciem M. „E, w jakiż sposób mogłoby się to wiązać?” zwątpił. Ale jednak zdecydował powiadomić inspektora B o kradzieży.
Inspektor przyjechał dość szybko, co nawet trochę zdziwiło profesora.
„Więc poza parasolką nic nie zginęło?” - zapytał B.
„Nic, zupełnie nic.” - odpowiedział X.
„Jest pan pewien? Przeszukał pan wszystko?”
„Tak, nie mam tu zresztą nic specjalnie wartościowego. Inspektorze, przepraszam za głupie pytanie, ale czy myśli pan, że to może być jakoś związane ze zniknięciem pułkownika? „ - zapytał niepewnie X.
„Hmmm, widzę, że nasze myśli krążą po tych samych orbitach..” - uśmiechnął się B. - „Ale nie umiem jeszcze panu odpowiedzieć na to pytanie. Wybiera się pan po kota?” - zapytał, widząc transporter i puszki.
„Tak, właśnie chciałem...”
„Podwiozę pana, ,żaden problem.”
Profesor chętnie przyjął propozycję, bo do sąsiadów M był kawałek drogi, a Odys był dobrze odżywionym i dość ciężkim kotem. Gdy weszli do mieszkania, Odys natychmiast zaczął się łasić do nóg pana X, miaucząc głośno i radośnie, jakby mówił „No, nareszcie, czemu tak długo mi kazałeś czekać, co się z tobą działo???”
„Chyba mnie poznał...” powiedział nieśmiało X.
„O tak, na pewno, do nas tak się nie łasi.” - zaśmiała się sąsiadka M. „To całe szczęście, że może pan go zabrać, my mamy alergię, a do schroniska byłoby go szkoda...”
„Też tak sądzę, jakoś sobie może poradzę...”
„Z pewnością, niech pan patrzy!”
Odys obchodził naokoło transporterek, obwąchując go nieufnie, w końcu jednak miauknął z akceptacją i zaczął szarpać drzwiczki łapką.
„No masz! - zaśmiał się inspektor – Pogania pana, chce już do domu!”
Po otwarciu drzwiczek Kot wskoczył do środka, umościł się na kocyku, wyścielającym wnętrze i zaczął głośno mruczeć. „No dobrze, już jedziemy – uśmiechnął się profesor – Jakoś to będzie, prawda?”



Gdy dotarli do domu, Odys obszedł całe mieszkanie X, obwąchując starannie wszystkie kąty i wyraźnie szukając miejsca dla siebie. Przystanął pod fotelem, w którym X lubił czytać i zamiauczał głośno.
„Tu??? Na fotelu??? Ale ja też go lubię...” powiedział X.
Głośne zdenerwowane miauknięcie ustawiło go do pionu - „No dobrze, będziemy się nim dzielić...” westchnął. I już wiedział, że może się pożegnać ze swoim uporządkowanym życiem...

Inspektor B siedział w samochodzie zatopiony w myślach. Usiłował znaleźć jakiś punkt zaczepienia, coś , od czego mógłby rozpocząć konkretne śledztwo, ale na razie nie było tego wiele: tajemniczy telefon w niedzielę, pozostawienie kota bez opieki, skradziona parasolka profesora X... Wszystko ulotne i niepewne... Kim mógł być nieznany rozmówca pułkownika? Dlaczego zostawił ukochanego kota bez opieki? Kto i po co ukradł parasolkę? Pytania się mnożyły...
Postanowił udać się do :Babetki” na kolejną kawę dla rozjaśnienia umysłu, a może już będą babeczki? Było już późne popołudnie, może naprawili piec?
c.d.n...
P.S. Uprzejmie informuję, że autorką smakowitych zdjęć jest Grażyna, która udała się z tajną misją do kawiarni...

środa, 19 listopada 2014

Organizacja pracy to połowa sukcesu!


Za eksperta w dziedzinie organizacji uważam Kretowatą. Oto najlepszy dowód:



Kretowata wierzchem analizując warstwy znaczeniowe w powieści B. Prusa pt. "Lalka" i odebrawszy po drodze deputat wungla z GS-u, wyprowadza psa Kruczka na spacer oraz wiezie Księżniczkę do placówki edukacyjnej na godzinę 11.45 (mają pod górkę) i nie zamiata po drodze wyłącznie przez roztargnienie - stąd pod wozem cenny, koński obornik, który użyźnia glebę, z czego cieszą się krety.
Też tak potraficie?

Teraz moja kolej. Jeśli myślicie, że mój geniusz pozostał niezauważony, to się mylicie! Otóż dzisiaj właśnie dostałam medal za całokształt:

 Do medalu jest list przewodni:
A od kogo? A od Ewy2, której za to wzruszenie bardzo, bardzo dziękuję!
Tło medalu i listu przewodniego to wina skanera. Nie wiem o co mu chodzi, bo podłożyłam czyściutką kartkę.
Polecę do ZUS-u, oni tam szczodrzy są i na pewno będzie z tego dodatek do emerytury, Trzeba sobie tyły zabezpieczać.

wtorek, 18 listopada 2014

SZARY DZIEŃ PANA X - CZĘŚĆ 1

Był szary , listopadowy dzień. Chmury wisiały nisko nad miastem, ale jeszcze nie padało.
Pan X wychodził z domu jak zwykle punktualnie o 9 rano. „Ciemno.” - pomyślał. „Znów trzeba będzie świecić światło od drugiej... Rachunki znowu podskoczą.” Zmarszczył czoło, niezadowolony z perspektywy płacenia wyższych rachunków. Odwrócił się, by zamknąć dokładnie ciemne, dębowe drzwi na klucz. A właściwie na dwa klucze. Pan X wyznawał zasadę, że nawet jeśli jakiemuś złodziejowi uda się pokonać jeden zamek, to drugi go powstrzyma. Złodzieje jednak omijali jego dom z daleka, wiedząc, że jedyną rzeczą, jaką można by tam ukraść była koronkowa parasolka po nieboszczce matce pana X, stanowiąca jedynie sentymentalną pamiątkę. Jedyny sentymentalizm, na który pozwalał sobie pan X – szczupły, kostyczny i zamknięty jak w gorsecie w swoich przyzwyczajeniach i rytuałach emerytowany nauczyciel łaciny.
Odwrócony plecami do ulicy zamykał starannie drzwi, gdy usłyszał ostry głos sąsiadki, pani Y. „O Boże, znów mnie będzie zanudzać plotkami o wszystkich z całej ulicy, że też nie zdążyłem wcześniej...” pomyślał X. Czuł już zasapany oddech sąsiadki za swoimi plecami. „Panie X, panie X – zawołała piskliwie. „Witam, pani Y” - odwrócił się i uprzejmie przywitał. Gorset konwenansów trzymał mocno. „Słyszał pan już, słyszał???” - Y dyszała chęcią opowiedzenia nowin , ale wolała się upewnić, czy będzie pierwszą osobą, która to zrobi. Nie znosiła dojmującego uczucia zawodu, gdy ktoś już wiedział, co chciała zakomunikować.
„Pani wybaczy, ale...” usiłował nie dopuścić do rozlania się potoku wiadomości z ust pani Y. Jednak protest był zbyt słaby, sąsiadka zaczerpnęła powietrza i wypaliła” Pan M zaginął!!!!”
„Jak to zaginął?” zapytał zaskoczony nieco X.
„Normalnie, nie ma go i już!!!” wykrzyknęła Y - „Od trzech dni nikt go nie widział!” - oznajmiła triumfalnie.
„Umarł??? „ zapytał głupio X
Y spojrzała na niego z politowaniem - „Jakie umarł, przecież mówię, że nikt go nie widział. Policja już była w domu, ale nic nie znaleźli. Ani ciała, ani śladów walki, ani nic. Kompletnie się zdematerializował.”
„Niech pani głupot nie opowiada, zdematerializował się, rzeczywiście! „ zgromił ją X - „Może gdzieś wyjechał?”
„Akurat, wyjechał! - prychnęła pogardliwie – Widział pan, żeby on się przez 30 lat ruszył poza nasze miasteczko??”
Tu niestety X musiał jej przyznać rację. Pan M był emerytowanym pułkownikiem, który przeszedł na wcześniejszą emeryturę i rzeczywiście nie opuszczał nigdy miasta. Prowadził podobnie jak X bardzo uporządkowane życie i poruszał się ściśle po torach wyznaczonych przez codzienną rutynę. Był jednak na swój sposób tajemniczą postacią, gdyż nigdy i nikomu nie opowiadał o swoim życiu z okresu sprzed przyjazdu do miasteczka. Nawet pan X, który grywał z nim w kanastę dwa razy w tygodniu i bywał na imieninach, nic o nim nie wiedział.
„Może zabił kogo i uciekł?” wysunęła przypuszczenie Y.
Tego już X nie wytrzymał . „Czy pani oszalała??? M jak morderca, rzeczywiście!!!”
„Tacy ścichapęk najgorsi. A potem pod podłogą poćwiartowane zwłoki znajdują, albo nieboszczyka zakopanego na grządce z pomidorami.” Obrzuciła X przenikliwym spojrzeniem - „A pan drugi taki cichutki... Ciekawe co u pana pod podłogą...”
„Piwnica.” - powiedział zimno X. Zabrzmiało to trochę złowrogo i pani Y skuliła się jakby w sobie. „O, pani F!!!” - zawołała, widząc zażywną niewiastę w tyrolskim kapelusiku, spieszącą w stronę parku, ciągniętą przez pięknego owczarka niemieckiego. „Na pewno jeszcze nic nie wie!” I pobiegła podzielić się nowiną.
X stał w dalszym ciągu przed swoimi drzwiami, usiłując pozbierać myśli. Gadanie Y wytrąciło go nieco z jego zwykłej równowagi, co objawiło się lekkim roztargnieniem. „Co to ja miałem... „ pomyślał – A, przecież na kawę z babeczką śmietankową jak zwykle!” Schował klucze do kieszeni i oddalił się powoli w stronę rynku, do swojej ulubionej kawiarni „Babetka”. Nie zauważył jednak, że pierwszy raz w życiu nie zamknął drzwi na obydwa zamki...

Kawiarnia „Babetka” mieściła się w samym centrum miasteczka, ale nie była najbardziej reprezentacyjnym lokalem. Była mała i dość ciemna, mieściło się tam zaledwie 6 stolików. Ale stali bywalcy ją uwielbiali, zarówno z powodu jej wdzięku minionych lat jak i znakomitych ciastek wypiekanych przez samą właścicielkę, panią N. Szczytowym jej osiągnięciem były babeczki śmietankowe, wielce cenione przez pana X. Babeczki były z kruchego ciasta, rozpływającego się w ustach, a środek był wypełniony jasnożółtym kremem śmietankowym. Pan X nie wyobrażał sobie dnia bez babeczki. Biedak nie wiedział, że to właśnie jest TEN dzień...
„Dzień dobry!” powiedział, wchodząc do kawiarni. „Nie taki dobry, - odpowiedziała pani N, stojąca za ladą – Nie ma babeczek.- powiedziała ponuro. X znieruchomiał. „JJJJak to?” - wyjąkał.
„A tak to. Awaria pieca. Przyjadą naprawić dopiero po południu, nie zdążę już dzisiaj upiec. Mam tylko wczorajsze rogaliki z różą.” odpowiedziała niechętnie.
Pod panem X ugięły się nogi. Osunął się na najbliższe krzesło. „To niech już będzie ten rogalik...” wyszeptał słabo. Nawet aromatyczna kawa ze śmietanką nie ukoiła jego żalu za babeczką. Rogalik sam w sobie nie był zły, choć wczorajszy, ale cóż, nie był babeczką... Kawa jednak trochę rozjaśniła jego umysł i przywróciła utraconą równowagę. „Co u licha z tym pułkownikiem M???” pomyślał - „Nic nie rozumiem... A może by zapytać inspektora B? Był przecież moim uczniem, jedynym, który cokolwiek wiedział z łaciny... Wiedział nawet co znaczy Alea iacta est... A swoją drogą dlaczego akurat ten cytat przyszedł mi do głowy?? Kości rzucone, porzucone, zakopane...” wstrząsnął się nerwowo. Dość tego, idę do inspektora ' - zdecydował. Ale nie musiał iść. W tej chwili otworzyły się drzwi i do kawiarni wszedł inspektor B. Był to mężczyzna niestary, ale też niemłody już. Na oko mógł mieć zarówno po 30-tce jak i po 40-tce. Sylwetkę miał wysportowaną, uprawiał namiętnie jogging a latem jeździł na żagle. Był dość przystojny, ciemnowłosy, o śmiejących się zielonych oczach. Był samotny, choć kobiet w jego życiu nie brakowało. Inspektor wyznawał jednak zasadę, że policjant jest samotnym wilkiem i nie może być obarczony rodziną.

„Witam profesorze! „ zawołał widząc pana X. Lubił tego starszego pana, chociaż ich wzajemne stosunki nigdy nie wykraczały poza relacje uczeń – nauczyciel. „Dzień dobry, inspektorze.” odpowiedział X. - „Może się pan przysiądzie?”
„Z przyjemnością, nie lubię siedzieć sam.” odpowiedział B. „Taki ponury dzień, chętnie napiję się kawy i zjem babeczkę.”
„Niestety – powiedział melancholijnie X – Dziś babeczek nie ma...”
„Jak to nie ma?! Przecież zawsze są!” - B zaliczał się również do grona wielbicieli cukierniczych talentów pani N.
„Dziś nie ma.” - powiedziała stanowczo N, przynosząc kawę do stolika. „Piec się zepsuł...”
„A cóż mu się stało? Przecież zawsze funkcjonował doskonale! „ zapytał inspektor.
„Nie wiem.- wzruszyła ramionami pani N. - Nie chciał się włączyć.” zakończyła rozmowę i odeszła za ladę.

„Panie inspektorze, - zagaił X – dowiedziałem się dzisiaj, że zaginął pułkownik M. Czy to prawda?”
Inspektor zaśmiał się „ Wieści szybko się u nas rozchodzą, prawda? No cóż, mogę tyle powiedzieć, że podjęliśmy pewne kroki sprawdzające. „
„Ale dlaczego? Może po prostu gdzieś wyjechał?” zapytał X, sam nie wierząc w to co mówi.
„Widzi pan, profesorze, M ma kota, do którego jest bardzo przywiązany... Gdyby wyjeżdżał, poprosiłby kogoś o opiekę, a sąsiedzi zawiadomili nas, że kot miauczał całą noc, był bardzo głodny... M nigdy by go tak nie zostawił...”
X przypomniał sobie pięknego rudego kota, wypielęgnowanego i zadbanego, wylegującego się zawsze na fotelu u M. „ Tak, to prawda, nigdy by Odysa nie zostawił...” powiedział w zamyśleniu.”A co teraz stało się z kotem? Mam nadzieję, że nie został zabrany do schroniska, bardzo by się tam źle czuł??” - zaniepokoił się.
„Na razie jest u sąsiadów, ale nie będą mogli go trzymać, bo mają alergię na kocią sierść, trzeba będzie go jednak zabrać do schroniska.” - powiedział inspektor.

X ku swojemu własnemu zaskoczeniu powiedział bez zastanowienia „To ja się nim zajmę..” Nigdy nie miał żadnego zwierzęcia i nie wiedział, jak się nimi opiekować, jednak czuł się w obowiązku zaopiekować się Odysem, przynajmniej dopóki sprawa się nie wyjaśni. Poza tym, choć sam przed sobą nie chciał się do tego przyznać, skrycie tego kota podziwiał... Wydawało mu się zawsze, że obserwuje świat z ironicznym dystansem, mrużąc kpiąco swoje zielone ślepia. I że wie więcej niż wszyscy ludzie... Może nawet wiedział, co stało się z jego panem...

Kawiarnia "Babetka" prawie jak kawiarenka "Sułtan"...


I suplement nieco innej natury, bo artystycznej. Żadnych trupów w piwnicy, ani w piecu, chociaż piec miał tu pewien udział.
Przedstawiam Wam urodziwą ceramikę Opakowanej:









Osobiście jestem fanką liści zwykłych, liścia kapusty i wazono-doniczki z niebieskim środkiem.

niedziela, 16 listopada 2014

Kaloria i krasnoludki


Kolejny bohomaz. Nazwijmy go personifikacją Kalorii. Prawda, że piękne imię? Prawie jak Malaria...
Smacznej niedzieli!

wtorek, 11 listopada 2014

LUBIĘ NADAL

Przeklejam wczorajszy wpis Miki, bo pięknie się pod nim gdacze. Temat jest nośny, przyjemny i w sam raz na dzisiejsze święto. Tam już się nie da, a przed nami cały dzień - bo ja zacieram łapki na jutro dopiero. 

Życzę Wam radosnego dnia z tej dzisiejszej radosnej okazji i życzę Wam pierdyliona rzeczy do lubienia!

A ja doklejam jeszcze mój jaśmin w pełni kwitnienia i tulipanki, które też bardzo lubię:)))
Mika






Lubię, kiedy jest nudno i spokojnie, kiedy można się zanurzyć w rutynę codzienności i owinąć się nią jak kokonem, albo mięciutkim szalem... Kiedy pies jest zdrowy i nie dzieje się nic, co trzeba kontrolować u weterynarza... (dzisiaj trochę nam się ten spokój zachwiał, ale mam nadzieję, że tylko chwilowo) Kiedy nie trzeba lecieć z jakimiś nagłymi dolegliwościami do lekarza... Kiedy wszystko dzieje się tak jak powinno i o tej porze, co powinno... Daje mi to taki spokój wewnętrzny i poczucie bezpieczeństwa. Długo takiego stanu nie miałam, więc ostatni tydzień bardzo sobie cenię, oby kontynuacja nastąpiła...

Jest cała masa rzeczy, które lubię. Lubię bardzo oglądać dobre filmy, w czasach studenckich i potem namiętnie chodziłam do DKF-ów i na pamiętne Konfrontacje Filmowe. Jakaż to radość była, gdy się udało wystać karnet w ogromnej kolejce! I ta ceremonia chodzenia codziennie do kina na tą samą godzinę i siedzenia na tym samym miejscu, obok tych samych ludzi, z którymi potem wymieniało się uwagi na temat filmów. I jakie genialne filmy wtedy się oglądało!!! Felliniego, Bunuela, Greenawaya... Miłość do filmu została mi do dziś, chociaż arcydzieł raczej brak. Ale zdarzają się filmy świetne i poruszające. Kino jest po prostu inne i innym językiem przemawia, choć nie zawsze dla mnie zrozumiałym.
To trailer z mojego ulubionego filmu Felliniego, "Amarcord"



Lubię dobre  jedzenie, choć nie wszystko mogę jeść:)) Lubię dobrą czekoladę, lubię domową szarlotkę z orzechami, dobrą kawę z kożuszkiem mleka od gaździnki... Uwielbiam zupę dyniową, cebulową i żurek. Leczo i cukinie, pieczoną gęś z jabłkami, domowe pierniczki... Lubię też te pierniczki piec, już niedługo trzeba będzie szukać przepisu...

Lubię siedzieć na słońcu i chłonąć ostatnie promienie jesieni, grzejąc się jak kot i czasami drzemiąc w fotelu... Lubię obserwować zwierzęta, ptaki biegające za ostatnimi nasionkami, robaczki grzebiące się w liściach, ostatnie motyle... Lubię, gdy mój pies jest obok i nawet gdy użera się przez furtkę z niejakim wrednym Kajtkiem z przeciwka... Lubię spokój jesieni, jej barwy a nawet mgły...Pajęczyny na zeschłych krzewach, pajęczaki-kosarze z długimi nogami na nasłonecznionej ścianie... Fiołki kwitnące w listopadzie...

Lubię słuchać radia i mądrych rozmów, w tv raczej o nie trudno, chyba, że na mojej ulubionej TVP Kultura... Lubię różne rodzaje muzyki, chociaż nie jest to moja pasja, ale lubię słuchać. Lubię Cohena, Dire Straits, The Doors, baaaardzo lubię Poniedzielskiego  i Magdę Umer, ale lubię też folk i tzw. "ludowiznę". Lubię Glena Millera, Armstronga  i standardy jazzowe...




I lubię kolor zielony:)))

A co wy lubicie?

poniedziałek, 10 listopada 2014

LUBIĘ...

Lubię, kiedy jest nudno i spokojnie, kiedy można się zanurzyć w rutynę codzienności i owinąć się nią jak kokonem, albo mięciutkim szalem... Kiedy pies jest zdrowy i nie dzieje się nic, co trzeba kontrolować u weterynarza... (dzisiaj trochę nam się ten spokój zachwiał, ale mam nadzieję, że tylko chwilowo) Kiedy nie trzeba lecieć z jakimiś nagłymi dolegliwościami do lekarza... Kiedy wszystko dzieje się tak jak powinno i o tej porze, co powinno... Daje mi to taki spokój wewnętrzny i poczucie bezpieczeństwa. Długo takiego stanu nie miałam, więc ostatni tydzień bardzo sobie cenię, oby kontynuacja nastąpiła...

Jest cała masa rzeczy, które lubię. Lubię bardzo oglądać dobre filmy, w czasach studenckich i potem namiętnie chodziłam do DKF-ów i na pamiętne Konfrontacje Filmowe. Jakaż to radość była, gdy się udało wystać karnet w ogromnej kolejce! I ta ceremonia chodzenia codziennie do kina na tą samą godzinę i siedzenia na tym samym miejscu, obok tych samych ludzi, z którymi potem wymieniało się uwagi na temat filmów. I jakie genialne filmy wtedy się oglądało!!! Felliniego, Bunuela, Greenawaya... Miłość do filmu została mi do dziś, chociaż arcydzieł raczej brak. Ale zdarzają się filmy świetne i poruszające. Kino jest po prostu inne i innym językiem przemawia, choć nie zawsze dla mnie zrozumiałym.
To trailer z mojego ulubionego filmu Felliniego, "Amarcord"


Lubię dobre  jedzenie, choć nie wszystko mogę jeść:)) Lubię dobrą czekoladę, lubię domową szarlotkę z orzechami, dobrą kawę z kożuszkiem mleka od gaździnki... Uwielbiam zupę dyniową, cebulową i żurek. Leczo i cukinie, pieczoną gęś z jabłkami, domowe pierniczki... Lubię też te pierniczki piec, już niedługo trzeba będzie szukać przepisu...

Lubię siedzieć na słońcu i chłonąć ostatnie promienie jesieni, grzejąc się jak kot i czasami drzemiąc w fotelu... Lubię obserwować zwierzęta, ptaki biegające za ostatnimi nasionkami, robaczki grzebiące się w liściach, ostatnie motyle... Lubię, gdy mój pies jest obok i nawet gdy użera się przez furtkę z niejakim wrednym Kajtkiem z przeciwka... Lubię spokój jesieni, jej barwy a nawet mgły...Pajęczyny na zeschłych krzewach, pajęczaki-kosarze z długimi nogami na nasłonecznionej ścianie... Fiołki kwitnące w listopadzie...

Lubię słuchać radia i mądrych rozmów, w tv raczej o nie trudno, chyba, że na mojej ulubionej TVP Kultura... Lubię różne rodzaje muzyki, chociaż nie jest to moja pasja, ale lubię słuchać. Lubię Cohena, Dire Straits, The Doors, baaaardzo lubię Poniedzielskiego  i Magdę Umer, ale lubię też folk i tzw. "ludowiznę". Lubię Glena Millera, Armstronga  i standardy jazzowe...


I lubię kolor zielony:)))

A co wy lubicie?

sobota, 8 listopada 2014

Poczet Kur polskich

Skończyłam rysunki do kalendarza i jakoś tak... czegoś mi zabrakło. Rozpędziłam się jak Pendolino, czy jak mu tam.
Efektem jest ten oto portret:
Nie święci garnki lepią. Opakowana lepi.
Zapewne nie wszyscy wiedzą, że Opakowana para się ceramiką. Nie wiem, dlaczego się tym nie chwali, bo robi piękne rzeczy. Tyle ma teraz sprzątania, że jakoś musiałam Ją pocieszyć...

Uwaga: W DAT's jest nowy anioł od Anety. Śliczny!

piątek, 7 listopada 2014

ODKURZAMY DOM AUKCYJNY

Wczoraj Joanka przypomniała nam o weekendowej aukcji w Domu Tymianka. Ja osobiście przyznaję, że w nawale spraw domowych iTropikowych przeoczyłam informację o Aukcji. Bliższe informacje znajdziecie na blogu Ori  http://pelnialatawdomutymianka.blogspot.com/ .

W związku z powyższym ogłaszamy odkurzanie DAT's czyli Domu Aukcyjnego Tymianek's i przypominamy, że jest tam wiele pięknych  rzeczy do kupienia , które pozostały po poprzedniej aukcji.  Ceny wywoławcze są podane przy przedmiotach, a  wpłacamy "co łaska" , ile kto ma ochotę, oczywiście z zachowaniem ceny minimalnej.
Osoby chętne do zakupu proszę o kontakt mailowy na mój adres : mikatropik@gmail.com , a ja skontaktuję się z ofiarodawczyniami eksponatów do DAT's. Zapraszamy!!
Są tam i myszki od Opakowanej, i obrazy Panterki, i torebusia na prochi...


A to ręcznie dziergana poszeweczka , dzieło Opakowanej...

Kuferku Majuliki, pisałaś w DAT's, że może być anioł z konikiem, czy to jeszcze aktualne???? Bo anonimowa72 bardzo chciała...

Tu są słoniki dla Elaji, ale niestety z przykrością informuję, że w trakcie ściągania z półki temu słoniu utłukł się kawałek trąby:(((( Tym niemniej go pokazuję, bo śmieszny. Mały jest cały. 






No źle mi wkleja!!! Trudno, oba słonie są na górze!!



sobota, 1 listopada 2014

DUSZE LISTOPADOWE

A więc jest już ten miesiąc, trochę melancholijny, trochę tajemniczy, zwiastujący sen zimowy, szarawy i z krótkimi dniami... Zaczynający się świętami zmarłych, w środku  święto państwowe, pomiędzy moje urodziny, czyjeś imieniny, rocznica śmierci Mamy i Babci... Dla mnie refleksyjny i spowalniający tempo życia.  "Dla Polaków niebezpieczna pora.."

Zawsze lubiłam chodzić na cmentarz na Wszystkich Świętych, lubię ten refleksyjny nastrój przy udekorowanych grobach, spotkania z ludźmi nie widzianymi przy innych okazjach. Ale najbardziej lubię moje rozmowy ze zmarłymi. Stoję przy grobach, modląc się za ich dusze, a potem zaczynam rozmowę i gdzieś tam, w głowie,  słyszę odpowiedzi, być może wymyślone przeze mnie, być może nie, widzę ich, jak machają do mnie gdzieś z góry, ciesząc się, że o nich pamiętam. To nie są tylko moi bliscy, dziadkowie i rodzice, to też młoda Rosjanka, zmarła w latach 20-tych na gruźlicę, jak mi się wydaje bardzo samotna, to żołnierz, będący jednocześnie poetą, poległy w I wojnie światowej, To profesor przedwojennego gimnazjum, to inżynier kolejnictwa ze Śląska, który prawdopodobnie przyjechał tu na leczenie . Nawiasem mówiąc kiedyś się zaparłam i grzebałam  po sieci szukając jakichś informacji o nim, dowiedziałam się, że po odzyskaniu niepodległości organizował całą sieć kolejową na Śląsku i że odszedł z pracy na skutek choroby, jak najbardziej się to zgadzało z jego datą śmierci. Nie ma tu bliskich, od dzieciństwa pamiętam, że babcia opiekowała się tym grobem (tuż obok grobu Dziadka), potem moja Mama, potem ja. Ale dalszego "potem" chyba nie będzie...

Są groby tych, którzy odeszli w górach, i dawniej i teraz, jak siostry Skotnicówny, które zginęły jako młode, obiecujące taterniczki na Zamarłej Turni... To była ogromna tragedia w przedwojennym Zakopanem, nie mogę sobie wyobrazić rozpaczy matki która w jednym momencie straciła obie córki... Jest symboliczny grób Maćka Berbeki, który pozostał na zawsze na górze jego życia, Broad Peak, są groby przewodników górali z początków taternictwa . Na grobie Bartusia Obrochty , obok grobu moich Dziadków, jest inskrypcja "Poświęcił się i zginął". Wielu takich było. Niech im tam będzie dobrze na niebiańskich graniach...

Chciałam napisać o jeszcze jednym moim odkryciu na naszym cmentarzu. Otóż dawno temu przeczytałam książkę Stanisława Makowieckiego "Ze stepu w Tatry" . To niesłychanie ciekawe wspomnienia autora, który urodził się na Besarabii (Mołdawia) a w 1920 roku przeprowadził się z rodzicami do Zakopanego. Jego opis Zakopanego z lat międzywojennych jest barwny, osobisty i pisany trochę z pozycji kogoś z zewnątrz, przybysza z innego świata, innej kultury. Moja Mama uwielbiała tą książkę, znalazła w niej mnóstwo swoich wspomnień, osób które znała,  miejsc, w których bywała. A ja znalazłam na cmentarzu grób matki autora... Maryi Makowieckiej. Data śmierci zgadzała się z informacją w książce. Był to piękny nagrobek z lat 20-tych, z bardzo charakterystycznym krzyżem w kształcie pnia drzewa z sękami. Płyta była z jednej strony zapadnięta w ziemię, ale nie była zniszczona, nazwisko i daty wyryte na marmurowej płytce u podnóża krzyża. Co roku na Wszystkich Świętych zanosiłam tam wiązankę i zapalałam znicze. Jakież było moje zdumienie kilka lat temu, gdy grobu nie znalazłam... Najpierw myślałam, że pomyliłam miejsca, ale potem zorientowałam się, że grób zniknął... Na jego miejscu był już nowy grobowiec. Było mi tak żal, jakby ktoś zniszczył grób kogoś mi bardzo bliskiego. Nie przypuszczałam, że ktoś tknie grób, który wszak był zabytkiem sztuki cmentarnej, był pamięcią o starym Zakopanem... To dla mnie barbarzyństwo. Gdybym wiedziała, to sama bym opłaciła ten grób.
Istnieje jeszcze w Zakopanem willa MAK, w której mieszkali właśnie Makowieccy. To piękny budynek z wieżyczką, niestety w dość opłakanym stanie. Przeczytałam gdzieś w sieci, że ponoć mają go wyburzać. Wiele pięknych międzywojennych budynków znika w ten sposób z mapy Zakopanego, zastępuje je deweloperka, niestety. Miasto chyba nie chce pamiętać.

Kraków cmentarz rakowicki groby katakumby 95.JPG
Nagrobek pani Makowieckiej był bardzo podobny w stylu, tylko bez postaci aniołka.


Pamięć trzeba pielęgnować, trzeba ją dopieszczać, dawać jej pokarm w postaci wspomnień, miejsc, ludzi, których już nie ma.  "Narody tracąc pamięć , tracą życie."  Trzeba żyć, pamiętając o tym, co było.

Na koniec krótki spacer po zabytkowym cmentarzu na Pęksowym Brzyzku, gdzie pochowano wiele osób ważnych dla historii i literatury.  

środa, 29 października 2014

Ogłoszenie matrymonialne

Malin to przystojniak, jakich mało. Zrównoważony brunet z blond kosmykiem. Lubi koty i psy, dogaduje się swobodnie z dziećmi i bardzo lubi jeździć samochodem. Jest mądry, łagodny i cierpliwy. Młody, apetyczny i energiczny - czego chcieć więcej? Po prostu ideał. Oddany i wierny Malin szuka towarzysza/towarzyszki na resztę życia.
Panie i Panowie, oto Malin!


Malin(klik) ma za sobą trudne chwile. Pustą michę i dziurawą budę, o ile w ogóle ją miał. Biegał po wsi w poszukiwaniu czegokolwiek do jedzenia z ciągnącym się za nim 4-kilogramowym łańcuchem. Miał chłopak niebywałe szczęście, bo trafił na JolkęM. Tę JolkęM(klik). Odtąd Malin jest bezpieczny, syty i spokojnie czeka.Wierzy, że ktoś, gdzieś za nim tęskni. Jolka nie może go zatrzymać, chociaż będzie jej okropnie trudno, bo zakochała się w Malinie na śmierć i atrament - jak mawia Hala. Jolka ma już dwa psy i sześć kotów...
Malin ma jedną, niewielką przypadłość, bo trudno nazwać to wadą. Nie lubi zostawać sam w domu, bo wtedy straszliwie tęskni i boi się. Ze strachu miota się i może, ekhm, poprzestawiać to i owo. Dotąd jego udziałem był łańcuch i nic poza tym. Skąd ma wiedzieć, że pan/pani wróci? Nikt go tego nie nauczył. Wiem z autopsji, że wystarczy dać mu miłość, trochę czasu i pewność, że jest bezpiecznie, i że pan/pani ZAWSZE wraca. Tak było w przypadku Wałka. Na początku wył, miotał się po całym domu, wskakiwał na parapety i gryzł, co mu w zęby wpadło. Daliśmy radę, nawet niedługo to trwało. Wystarczy trochę cierpliwości i konsekwencji, a przede wszystkim obecności. Chłopak raz dwa zyska poczucie bezpieczeństwa.
Bardzo liczę, że znajdzie się cudowny dom dla Malina. To idealny pies dla Was, Kurki! Malin potrzebuje dużo miłości i niedużego, ogrodzonego wybiegu. Kto, jeśli nie Wy? Lub Wasi znajomi? Zajrzyjcie, proszę, do załączonych wyżej linków, o ile ktoś jeszcze nie zna tej historii. Mnie ona przypomina historię tutejszej Dianki, która nie miała tyle szczęścia.
Tymczasem dziękujemy za uwagę, my, skarby z odzysku:
Grażynka

Frodo i Wałek

Czajnik
Jak niewiele im potrzeba - kawałek podłogi, jakiś tapczan, lub patera. A w zamian ocean bezwarunkowej miłości!