czwartek, 9 października 2025

WCIĄŻ IMPREZOWO

Minął sierpień, minął wrzesień,

znów październik i ta jesień

rozpostarła melancholii mglisty woal...

Nie żałuję letnich dzionków,

róż, skowronek i biedronków...

Tak właśnie sobie podśpiewuję od rana (od lat z tym samym przejęzyczeniem), a ranek ciepły, choć deszczowy - jak to jesienią. Ale ma się rozpogodzić. Przymrozek był dotąd tylko raz i w najbliższych dniach ma ma być w miarę ciepło.


                                                 Nie mam biedronek; mam muchomory - też w kropki.

    Ale do rzeczy: niedawno pisałam o urodzinowym spełnianiu marzeń. Okazuje się, że niektóre tkwiły gdzieś głęboko, nieuświadomione do momentu, kiedy się spełniły. Bo zdarzyło się, że wybrałyśmy się z moją córką na jubileuszowy (czterdziestolecie) koncert Czerwonego Tulipana. Do ich piosenek mam ogromny sentyment; niektóre z nich znam jeszcze z czasów studenckich, kiedy to połowa Tulipana śpiewała w zespole Niebo (z podtekstem: nie, bo...) i spotykałam się z nimi  towarzysko podczas imprez najróżniejszych. A dzień wcześniej koleżanka córki zaprosiła ją na koncert zespołu Warmia Swing (grają gipsy jazz); córka lojalnie stwierdziła, że idzie ze mną na ten jubileusz i nie wie, czy się wyrobi, na co koleżanka powiedziała: Koncert jest późno, przyjdźcie obie! I tak trafiłam do Carpenter's Inn, do jednego ze stolików zarezerwowanych dla gości zespołu, uświadamiając sobie przy okazji, że zawsze chciałam iść do pubu, a nie bardzo miałam z kim.
    Kolejne spełnione marzenie to udział w koncertach szantowych. I znów "zawsze chciałam...", ale jakoś mi nie wychodziło. Tym razem jednak, jako że "sam(a) sobie sterem, żeglarzem, okrętem", uparłam się, że będę na każdym koncercie. Jestem mega zadowolona, uwielbiam szanty - i te klasyczne, i piosenkę żeglarską.


                                    Moja letnia dekoracja - do tematu szant pasuje.

Na każdym z tych koncertów obserwowałam pewną panią; zawsze w dżinsach i granatowym tiszercie z białym napisem (czasem była z tak samo ubraną córką kub siostrą, chyba raczej z córką). Kurczę, ona znała (i śpiewała przyjemnym niskim głosem) wszystkie szanty! Na którymś z koncertów nie wytrzymałam i zaczepiłam ją, mówiąc, że zerkałam na nią i podziwiałam za to, że zna te wszystkie teksty! Ona na to, że nie wszystkie, ale podczas rozmowy pochwaliła się, że następnego dnia jedzie na  szanty do Tychów. Na kolejnym koncercie dogadałyśmy się, że to był trzydniowy festiwal, który skończył się wspólnymi śpiewami, dopóki około drugiej nad ranem ludzi nie rozgonił deszcz. Przyznaję, że pozazdrościłam jej (pozytywnie!) tych śpiewów, choć ja sama mam głos raczej wysoki i nie daję rady w męskich tonacjach, a kiedy śpiewam o oktawę wyżej, to piszczę. Na ogół radzę sobie przeskakując  z oktawy na oktawę, ale co to za śpiewanie.
    Na tych szantowych koncertach zaskoczyło mnie, że były dostępne leżaki dla publiczności, i sporo ludzi rozkładało się na nich pod sceną. Dla mnie to nieporozumienie; na takich koncertach trzeba się bawić, klaskać i oczywiście śpiewać. Szanty są na ogół dynamiczne i humorystyczne. Jakoś mi te leżaki nie leżały, choć niby lato i kojarzą się z plażą, a plaża nad wodą, ale... no, nie, do mnie to nie przemawia, więc ja leżaki olałam, a znalazłam świetne miejsce przy namiocie akustyka, gdzie nikt mi nie zasłaniał, a słyszalność była najlepsza. Zawsze tam stawałam, z jednej albo z drugiej strony. Ubierałam się też odpowiednio do okoliczności, choć bez ostentacji, z jakimś akcentem, ale nie przebierałam się za żeglarza, choć byli i tacy. Bardzo były te koncerty fajne, mam nadzieję na powtórkę w przyszłym roku.
    Tymczasem imprezowy rollercoaster nie zwalnia. Zaliczyłam Targi w stylu vintage i Targi japońskie, kolejne spotkanie autorskie z Markiem Maruszczakiem, a wieczorem  tego samego dnia spotkanie z Ireną Telesz- Burczyk, którą pewnie pamiętacie z roli w serialu " Dom nad rozlewiskiem",  a która na co dzień pracuje w naszym teatrze.


                                 Irena Telesz-Burczyk podpisuje swoje zdjęcia po spotkaniu.

    Na targach vintage kupiłam kolczyki, a na targach japońskich dwie książki, miseczkę dla córki, z królikiem, a jakże, dwa japońskie piwa, i no cóż; kolczyki!




    Marek Maruszczak, specjalista od głupich roślin i zwierząt, miał w minioną sobotę wykład na temat teorii komizmu, a po nim spotkanie z publicznością. Niestety w tym samym czasie na terenie biblioteki uniwersyteckiej odbywał się zlot miłośników fantastyki. Informacje na jego temat były wszędzie, a na temat wykładu nikt nic nie wiedział ani w informacji, ani na portierni, gdzie mnie z biura informacji skierowano. Całe szczęście przyszłam wystarczająco wcześnie i łażąc w poszukiwaniu jakiegokolwiek plakatu lub choćby karteczki, zauważyłam Marka Maruszczaka siedzącego przy jednym ze stolików w hallu. Wystarczyło tylko poczekać, do której sali się skieruje. Oczywiście wzięłam ze sobą książkę o głupich zwierzętach i autografy posiadam.

   

     Na koniec, w poniedziałek, byłam na koncercie zespołu Folk Banda. To grupa dziewczyn śpiewających piosenki oparte na folklorze warmińskim.  Wszystkie i śpiewają, i grają na różnych bardziej lub mniej osadzonych w tradycji warmińskiej instrumentach. W sierpniu zdobyły Grand Prix w Budapeszcie, na folkowym festiwalu, w którym brały udział 23 państwa. Dziewczyny są świetne i miałam szczęście, że trafiłam na ich koncert w jednej z filii naszej biblioteki, bo na razie nie mają w planie kolejnych koncertów. Natalia, która prowadzi Folk Bandę, gra również w grupie Warmia Swing, znam ją też z zespołu Kaymak (już nieistniejącego), zespołu Żywioły i różnych muzycznych wydarzeń.
    W tym całym młynie przegapiłam dwa wernisaże, ale wystawy zamierzam obejrzeć, kiedy wrócę, bo jutro jadę na kilka dni do córki i w związku z tym publikuję ten post dziś, choć pora już późna. Długi mi wyszedł, będziecie miały co czytać.

12 komentarzy:

  1. Przeczytałam, piersza!!!
    Fajny, pozytywny,,radosny wpis Ninko. Świetnie, że spełniasz marzenia, życzę kolejnych spełnień!
    Dedykacja wesoła i rysuneczek nawet😃
    Pamiętam jak pisalaś o Kaymaku, a nazwa Żywioły mi się kojarzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, bo to dwa autografy; słowny od autora, rysunkowy od ilustratorki :D
      Mam jeszcze kilka marzeń do spełnienia w zanadrzu, a myślę, że się jakieś nowe też pojawią :D

      Usuń
    2. Aaaa, tak, wspominałaś. Dziękuję😃😃

      Usuń
  2. Ojacie, Ninko, dajesz czadu! Duże miasto daje jednak więcej możliwości. Ja mam inne atrakcje: zimorodki, żurawie, rydze... Daje mi to dużo radochy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Duże jak duże; Poznań jest duży. Warszawa, Wrocław, Łódź - Olsztyn to raczej niezbyt wielkie miasto. Ja po prostu zaczęłam szukać różnych wydarzeń. Szczerze mówiąc, myślałam, że jesienią to wszystko trochę zwolni, a tu wcale się nie zanosi. I nie wiem, czy bym się z Tobą nie zamieniła, chociaż na jakiś czas.

      Usuń
    2. Do Poznania mam 30 km i mówiąc wprost - nie zawsze mi się chce. Trza się ogarnąć, pomalować, ubrać jakoś wyględnie, potem jest koszmar z parkowaniem i jazda nazad, po ciemku przez las, czego strasznie się boję (w sensie zwierząt wyskakujących z rowu). To mnie nieco zniechęca. Poza tym jest mi tu jak w raju, to czego mam szukać w tym świecie brutalnym? Od czasu do czasu jednak zażywam kultury, żeby całkiem nie zgłupieć.

      Usuń
    3. A wiesz, dla mnie to całe makijażowanie i ubieranie to czysta radocha, inaczej nie miałabym po co tego robić, w końcu nie umaluję się i nie wystroję lecąc na targ. Mam jedną koleżankę, która się lubi stroić i biegać po teatrach kinach i koncertach, a ona teraz choruje i nie ma za bardzo ochoty i czasu na takie zabawy. A z tym zażywaniem kultury to jest tak, że przez długi czas nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo mi tego brakuje. No to nadrabiam teraz, jako że trochę odżyłam ;)

      Usuń
  3. Ojej!
    Zmęczyłam się czytając, tyle aktywności!
    Można się nie wyrobić na zakręcie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I kto to mówi! Kiedy czytam Twoje posty, to w głowie mi się kręci od Twojej aktywności, hrehrehre!

      Usuń
    2. Jak to z zewnątrz wszystko inaczej wygląda😅

      Usuń
  4. Fajowsko Ninko że masz pragnienia brania udziału w różnych wydarzeniach i je realizujesz, a jak się mieszka w mieście niemałym i rejonie turystycznym to zawsze jakąś imprezę się znajdzie :)

    Już nieraz wspominałam że pochodzę z rozśpiewanego domu, rodzice śpiewali w chórach i tatulo sprowadzał do domu swoje śpiewające towarzystwo i koncertowali w domu. Po za tym mama śpiewała przy garach, a ociec nieraz wieczorami.
    Ja najczęściej śpiewałam w gronie rówieśników wpierw na koloniach. Jakoś tak było że na tych koloniach letnich na których bywałam śpiewaliśmy bardzo często. W szkole średniej na rajdach i obozowiskach też śpiewaliśmy, przy gitarze. A potem mniej śpiewałam a więcej słuchałam ;) We wrocławskim lokalnym radiu w latach osiemdziesiątych poetycki śpiewający program prowadzili Lotar Herbst i Roman Kołakowski, pałeczkę po nich przejął Leszek Kopeć, prowadzi on do dzisiaj Muzyczną Cyganerię. Na różnych wypadach śpiewało się ballady i piosenki turystyczne, a szanty poznałam właśnie w tych wrocławskich audycjach radiowych, bo Wrocław od kilkudziesięciu lat jest ośrodkiem muzyki żeglarskiej :) Z zespołów śpiewających muzykę żeglarską najbardziej lubiłam EKT Gdynia. A kilka lat temu dzięki Arteńce poznałam Stare Dzwony i duet Dominikę Żukowską i Andrzeja Koryckiego, słucham ich sobie od czasu do czasu na YouTube.
    Na żywo tylko raz uczestniczyłam w koncercie muzyki szantowej w lipcu 2017 r, występowali Mechanicy Szanty i Banana Boat.

    OdpowiedzUsuń