Wedle zaleceń pod poprzednim postem dzień spędziłam leniwie, aczkolwiek było to lenistwo niezamierzone. Ponieważ zablokował mi się aparat fotograficzny i od wczoraj nie udało mi się go odblokować, udałam się z nim do kogoś mądrzejszego (teoretycznie). Orzekł on, że chyba jednak coś mu dolega. Wsiadłam więc w srebrzystą szczałę i pognałam do centrum, do serwisu. Niestety, nie dojechałam, bo wpakowałam się w korek, w którym spędziłam półtorej godziny. Zawróciłam przy pierwszej sposobności. W domu poczułam się tak zmęczona, że musiałam się przespać. Nawet coś mi się śniło, ale nie pamiętam co.
Na szczęście wczoraj aparat jeszcze działał i mam kilka zdjęć z wyprawy do dzieciństwa, na którą - spontanicznie - udałyśmy się z MM. Miejsce to znajduje się około 40 km stąd. Jest to nieduża wieś o nazwie Chełmno. Kiedy wyprowadziliśmy się stamtąd, ja miałam osiem lat, MM trzynaście.
Chełmno słynie z tego, że znajduje się tam najwyższe bodaj wzniesienie w Wielkopolsce, 131 m n.p.m i jest to pagórek kemowy na wysoczyźnie morenowej (Wikipedia). Jak zwał, tak zwał, wysoko jest - wspięłyśmy się z niejakim trudem i właśnie tam, w kulminacyjnym miejscu (widokowym) zaciął się aparat. Mam jednak wcześniejsze zdjęcia, sprzed wspinaczki, bo drugą atrakcją Chełmna jest pałac. I my, MM i ja, w tym pałacu mieszkałyśmy! Ale zanim to się stało, należał on do Raczyńskich, a potem, aż do II Wojny, do niemieckiej rodziny von Lehmann-Nitsche. Dziś, niestety, obraca się w ruinę, jak większość wielkopolskich pałacyków, a jest ich tu mnóstwo.
Bramy były pozamykane na siedem spustów, ale co to dla nas.
 |
W tę oto bramę (z lewej) Mama wjechała nowiutkim samochodem pt. Syrena. Podobno pomyliła gaz z hamulcem:) |
Na balkonie bawiłam się z Hanią w dom. To nie zdarzało się często. Tylko wtedy, gdy mama Hani wietrzyła na balustradzie dywan. Było to więc wielkie wydarzenie! Pod balkonem jest sala balowa - nie pamiętam jej. Chyba dzieci tam nie wpuszczano. Przed pałacem był zadbany klomb z kamiennym muchomorem pośrodku. Oczywiście nie ma śladu ani po jednym, ani po drugim.
To jest lewa strona pałacowego frontu. Przez tę przepiękną werandę można było przejść przez pałac "na przestrzał". Po lewej mieszkała rodzina dyrektora tamtejszego PGR z czwórką dzieci - wtedy moich towarzyszy zabaw. MM miała towarzystwo we wsi i tam się głównie szlajała, o ile nie tarabaniłam się za nią.
Boszszsz, jak mi sie podoba ta weranda! Bardzo dobrze ją pamiętam, nie zmieniła się.
Tę wieżę dobudowano w 1933 roku. Nikt (z dzieci) nie wiedział co w niej jest, w związku z tym krążyły na jej temat przedziwne pogłoski.
Teraz idziemy w prawo i...
Otwarte okno na górze, to była nasza kuchnia i stąd Mama rzucała mi chleb z masłem i cukrem. Dalej jest okno od pokoju MM i mojego, a jeszcze dalej była jadalnia.
Skręcamy za węgieł i tam widzimy ścianę, którą MM obrzuciła packami błota, gdyż raziła ją świeżo położona elewacja. Oj, ale się działo!
Skręcamy jeszcze raz i (otwarte, na górze) mamy okno od sypialni małżeńskiej rodziców, potem łazienka i kuchnia:
Tak wygląda pałac z tyłu:
Nie dało się wejść do środka, szkoda...
Następnie wspięłyśmy się na górę, skąd w dzieciństwie szusowało się na sankach. Co "odważniejsi" szusowali z samej góry, z "trzeciego rowka". Zbocze było przecięte uskokami, dla nas to były rowki. Nie było to ani mądre, ani bezpieczne. Nikt się nie zabił, chociaż raz mało brakowało, bo jedna z koleżanek MM rąbnęła głową w płot, który (idiotycznie zresztą) stał u stóp naszego stoku.
Ze spaceru pod górkę mam tylko to:
Bardzo żałuję, bo roztaczał się stamtąd przepiękny widok. I nie mam zdjęć kapliczki, która nadal tam jest, chociaż zdewastowana. Poniższe zdjęcie pochodzi z Wikipedii. Teraz kaplica wygląda gorzej:
Przy kaplicy był cmentarzyk z niemieckimi grobami, przypuszczalnie rodziny von Lehmann-Nitsche. Nie ma po nim śladu, wszystko zarosła trawa i chaszcze.
Nie muszę mówić, że kapliczka to był młyn na dziecięcą wyobraźnię. Krążyły o niej niesamowite historie, wszystkie oczywiście straszne. Pamiętam coś o białym koniu, który tam się ukazywał, ale szczegółów nie pomnę. Może MM pamięta więcej.
Miło tak sobie powspominać. Zadziwiające, ile człowiekowi się przypomina sytuacji, szczegółów, dialogów nawet, jakby to było wczoraj.
I żal, i miło - to chyba jest właśnie nostalgia...