Cóż, Książę zniknął w sinej dali, wracamy do prozy życia. Która to proza wcale nią być nie musi - w dużej mierze zależy to wyłącznie od nas. Mogę być tego przykładem. Życie przekręciło mnie nieco w swoich trybach (a kogo nie przekręciło?), jednak dałam radę nie zgorzknieć, nie zamknąć się w skorupie pokrzywdzonej sierotki, nie rozpamiętywać i nie dyszeć zemstą. No dooobra, przyp...bym komu trzeba, ale życia temu nie podporządkuję.
Nigdy nie byłam specjalnie wymagająca, w sensie rzeczy materialnych, i jakoś udało mi się nie zatracić umiejętności cieszenia się przysłowiowym beleczym. Im jestem starsza, tym bardziej to potrafię. Może wynika to stąd, że wszystko już było? Nie wiem i nie wnikam.
Bardzo ładnie ujęła to Ninka, o czym możecie przeczytać poniżej. Oddaję jej głos A w ramach cieszenia się beleczym idę do miejscowego kina na film nie wiem jaki. Podobno fajny:))) Opowiem, kiedy wrócę. Narka.
Teraz już Ninka:
Jakiś czas temu trafiłam na Facebooku na post Gosi, na jej blogu Witarianka – Za
Moimi Drzwiami. W tym poście tłumaczyła jednej z czytelniczek, jak działa na
obecnym etapie swojego życia.
Na dodatek czytam właśnie książkę „Patyki, badyle” Urszuli Zajączkowskiej. Czytanie sprawia mi ogromną przyjemność, ale nie o tym chcę napisać. Otóż trafiłam w tej książce na takie słowa:
„Olśnienie. (…) Wtedy też i ja wołam wysokim C, tańczę, skaczę, nie wiem przez
chwilę, co ze sobą i z tą wieścią zrobić. Zawsze jednak przede wszystkim straszliwie
prosto i wstydliwie, pewnie też infantylnie, zachwycam się i nie mogę przestać.”
Połączenie tego, co napisała Gosia z treścią powyższego cytatu sprawiło, że po raz
kolejny zaczęłam się zastanawiać: „Straszliwie prosto, wstydliwie, (…) infantylnie.”
Dlaczego? Dlaczego nie potrafimy przyznać sobie prawa do nieskrępowanego
odczuwania zachwytu i radości? Dlaczego oskarżamy siebie i innych o infantylizm?
Pamiętam dawną dyskusję u GosiAnki, kiedy to dostałyśmy zbiorowej głupawki, a
jedna z komentujących usiłowała udowodnić nam, jak głęboko jest to niewłaściwe.
Nie zgodziłam się z nią i do dziś nie zgadzam. Naukowcy już udowodnili, że uśmiech, radość i wszelkie pozytywne uczucia uwalniają endorfiny, wspomagają wytwarzanie serotoniny, a tym samym wzmacniają nas i psychicznie, i fizycznie, podnoszą odporność, rozładowują stres. Dlaczego z uporem maniaka brniemy w cierpiętnictwo, bierzemy na nasze barki cały ciężar zła tego świata, zamartwiamy się tym, na co nie mamy wpływu? Dlaczego uważamy, że nasza radość umniejsza powagę wszystkich trudnych, złych spraw? Wiadomo przecież, że aby działać naprawdę skutecznie, powinniśmy mieć dobrą formę psychofizyczną, a my pozbawiamy się prostych sposobów na jej osiągnięcie. Pewne schematyczne zachowania są w nas bardzo głęboko zakorzenione; podam tu własny przykład.
Jak wiecie, niedawno straciłam męża. Nie tłumiłam żałoby, pozwoliłam sobie na przeżywanie i to wciąż jeszcze trwa, ale zaczynam, powoli i nieśmiało cieszyć się życiem, a skutek jest taki, że miewam poczucie winy, które tłumi pozytywne emocje. Oczywiście, że bywam smutna, tęsknię i płaczę, i to jest naturalne, ja to akceptuję. Ale bywam też wesoła - jednak dlaczego się za to obwiniam? A tu jeszcze wojna w Ukrainie, nasz „wspaniały”, kurnażejegoolek, rząd, inflacja, zatrucie środowiska, setki innych spraw, które nam spędzają sen z powiek. Prawda, nie da się obok tego wszystkiego przejść obojętnie, ale to nie znaczy, że mamy się umartwiać, że nasz śmiech, radość, zachwyt są infantylne i nie na miejscu.
***
A to jest czapla, która wyszła spod moich (haninych) nadobnych rączek. Można ją wylicytować na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Czyżbym miała być pierwszą?
OdpowiedzUsuńMoja nauczycielka jogi od czasu do czasu robiła nam ćwiczenie "joga śmiechu". Walisz pięściami w klatę, rozrzucasz ręce szeroko na boki i w górę i wybuchasz homeryckim śmiechem. Pierwszy raz - nieco sztucznie, drugi, jakby lepiej, trzeci - o jaka ekstaza. Trudno się zatrzymać. Wyobraźcie sobie salę pełną pań w wieku różnym, wyjącą, ryczącą, rechoczącą, zataczającą się ze śmiechu. Cudny moment.
OdpowiedzUsuńTakże ten, śmiech to zdrowie.
A cieszenie się z byle czego to też zdrowie.
Moja kolezanka na takim cwiczeniu rozplakala się i zrezygnowala z uczestnictwa. Wiem o tym, bo poszly obie na cwiczenia , druga byla otwarta na takiw dzialania i później byla ostra dyakusja miedzy nimi, podczas wspolnego babinca.
UsuńCiekawe, jak przebiegła dyskusja, mnie się wydaje, że skoro się rozpłakała, to jej emocje puściły, co nie jest złe. Tak to wiedzę.
UsuńDwie osobowosci zupelnie inne,,jedna to prostolinijna realistka, druga depresyjna marzycielka, to sobie zwizualizuj. Emocje u drugiej siegały zenitu,więc pierwsAza mahnęla ręką, i to byl koniec dyskusji.
UsuńNa jogę śmiechu trafiłam na fejsie, obejrzałam kilka filmików z sesji i miałam w polubieniach kilka trenerek śmiechu, ale jakoś nie potrafiłam w to wejść, może w realu byłoby inaczej.
UsuńWolę oglądać różne filmiki czy rysunki humorystyczne, które trafiają do mojego poczucia humoru.
Taki trafiający do mnie filmik, rysunek potrafi mnie rozśmieszyć nawet gdy jestem w "czarnej dupie" ;)
Śmiech jest bardzo zaraźliwy, pewnie bym się na takich zajęciach zdrowo pośmiała. Przypomniały mi się od razu modne swego czasu śmiejące się pudełeczka - rzadko kto wytrzymywał, kiedy to coś chichotało. I mój szwagier też mi się przypomniał; on opowiadał dowcip i od razu, nie czekając na reakcję słuchających, zaczynał się śmiać, a śmiech miał taki, że wszyscy się śmiali czy dowcip był dobry, czy nie :D:D:D
UsuńMój ociec robił nieraz takie śmiechowe pokazówki, ot tak sam z siebie śmiał się w różnych tonacjach, też zaraźliwie :)
UsuńA na moim fejsowym profilu miałam przez jakiś czas przypiętego faceta który tak fajnie naturalnie i zaraźliwie się śmiał. A te trenerki tak nie potrafiły.
Moje dzieci, a teraz i wnuki zawsze mialy smiech z typu tych zarazliwych, ale nie chichot, ale smiech jak dzwon, kolo ktorego nikt nie umial przejsc na powaznie. Ciekawe po kim to maja.....
UsuńKrólewna idzie w odstawkę, gdy Owsiak panuje,
OdpowiedzUsuńa panuje niepodzielnie, choć mu przeszkadzają różne uje.
Ostatnia stycznia niedziela święci się od lat wielu
i niech tak pozostanie, światło nadziei w tym burdelu.
Ja to się cieszę byle czym i doceniam dobre chwile, wynajduję pozytywy, byc mozw naiwnie , ale mi to pomaga. Z wiatrakami nie walczę.
OdpowiedzUsuńSmieję się, a takiw smianie na jodze , niee, to nie dla mnie.
Każde śmianie jest dobre, napisała Agniecha, i się teraz zastanawia, czy to prawda.
UsuńChyba tak, "śmianie" to nie "wyśmiewanie".
Najlepsze takie śmianie radosne, z serca.
OdpowiedzUsuńTak!
UsuńFajna czapla!
OdpowiedzUsuńTak się zastanawiam kiedy nauczyłam się dystansu do siebie i do życia i było to chyba w szkole średniej. Od tego czasu śmiech to dla mnie wentyl bezpieczeństwa.
OdpowiedzUsuńPomimo że upłynęło prawie 50 lat pamiętam jak szaleńczo śmialiśmy się po pewnej lekcji konstrukcji budowlanych, na której to nauczyciel szalał ocenowo przez całe 45 minut ;) Ło matko jak myśmy się wtedy śmiali! :)
A więc wróciłam z kina. Film okazał się bardzo przyjemny, aczkolwiek trochę smutny. "Szalony świat Louisa Wain'a", o rysowniku z przełomu wieków. Rysował psychodeliczne koty.
OdpowiedzUsuńWidziałam zajawkę filmu i poszukałam teraz tych jego malarskich kotów, fajne prace.
UsuńHano, pisalam o filmie, ogladalam go na jakiejs platformie filmowej.
UsuńDora, nie pamiętam...
UsuńMarija, ale z czego tak się śmialiście?
OdpowiedzUsuńZ bele czego, wystarczyło kiwnięcie palcem, to była typowa głupawka odreagująca ;)
UsuńZ bele czego jest swietne, my miewqmy takie glupawki, i smiejemy się do lez.
UsuńJa to od zawsze mam pogodne usposobienie. Jak wpadam w jakiegoś doła, to trwa to baaardzo krótko, nie rozpamiętuję złego. Dobrze mi ze sobą, nie zżera mnie zazdrość, że ktoś coś ma, a mnie na to akurat nie stać. To co mi się podoba, to mnie cieszy.
OdpowiedzUsuńTo mówiłam ja - Bezowa
PS. Nadal mnie blokuje.
Jakoś się skoncentrowałyśmy na śmiechu, a śmiech to chwila i nie zawsze oznacza radość. A mnie chodzi raczej o radość życia, o umiejętność cieszenia się, zachwycania różnymi rzeczami, zdarzeniami, o akceptowanie możliwości cieszenia się bez poczucia winy, bez patrzenia z góry i traktowania jak głupków tych, którzy się cieszą.
OdpowiedzUsuńZawsze umiałam się cieszyć drobiazgami,, nawet gdy było trudno. Teraz też tak jest, choć pojawiła się jakaś bariera, która nie pozwala mi się cieszyć na 100%. I nie chodzi tu o poczucie winy, bo ono często mi "psuje" tę radość, jego właśnie chciałabym się pozbyć, nie tego smutku wewnątrz, który już zostanie ze mną na zawsze. I wcale nie chcę, żeby zniknął.
W trakcie tego ciężkiego okresu opieki nad mamą, remontu, potrafiłam znaleźć różne powody do zachwytów i radości, bez poczucia winy, bo miałam tą świadomość o której napisałaś, że zamartwianie się mnie osłabia, a żeby sprostać muszę zadbać o siebie.
UsuńNinka
UsuńMam.super więź z mężem. Nie umiem sobie wyobrazić życia bez niego. A zarazem wiem, że bym cierpiała, gdyby on nie cieszył się życiem beze mnie. To sprawia, że chcę mieć poczucie, że gdyby do tego doszło jakoś bym się po jego odejściu poskładała. I nauczyła się cieszyć życiem.
Jesteś bardzo mądrą osobą @!
Tak właśnie czuję. Dziękuję, Rybeńko. Hmmm... nigdy nie myślałam o sobie, że jestem bardzo mądra.
UsuńNinka, poczucie winy to kara, którą sama sobie fundujesz. To działa u wszystkich. Czemu? A pogrzeb to znajdziesz...
UsuńAle ja wiem czemu. Zastanawiam się tylko nad tym, dlaczego nie umiemy tego odrzucić. Bo piszę ogólnie o ludziach, nie tylko o sobie. Tego jest wokół nas mnóstwo. A samo uświadomienie sobie mechanizmu, ro dopiero początek.
UsuńJak wiesz, to sobie poradzisz. Z mojego doświadczenia wynika, że takie mocne programy to powoli się zmiękcza. Nic na siłę. Byle zobaczyć, że to robię...A jak widzisz u siebie, widzisz u innych. Czemu nie odrzucamy? Jedni wogóle nie widzą, drudzy lubią masochizm, trzeci robią z tego sposób na życie ;) A może to taka lojalka w stosunku do rodziców, czy innych krewnych, którzy nam to sprzedali? A może wogóle strach przed życiem i zmianą? Jest sporo opcji. W każdym razie, trzeba skupić się na sobie i powoli grzebać u siebie. To jedyne miejsce gdzie daje się grzebać :)
UsuńUwielbiam się śmiać i wygłupiać. Im bardziej powód do śmiechu jest absurdalny, tym lepiej. Kiedy człek tak rechocze do łez, zapomina o całym świecie, śmiech działa jak narkotyk (chyba, bo nie próbowałam). Nie mam większych oporów, żeby się cieszyć i zachwycać. Jeśli komuś wydaje się to infantylne, jego problem. Nic a nic mnie to nie obchodzi.
OdpowiedzUsuńI to jest właściwa postawa :D
UsuńTak nas wychowano, wystarczy przytoczyć przysłowia np. "śmieje się jak głupi do sera" i parę innych. Kościół też tu dołożył swoje, więc co się dziwić. Na szczęście jest to odwracalne, wystarczy świadomość i wiedza na temat działania umysłu.
OdpowiedzUsuńNo tak, ta nasza polska skłonność do męczennictwa i gloryfikacji cierpienia. Niedawno czytałam wypowiedź jakiegoś profesora(?), który twierdził, że nie żyjemy po to, żeby nam było przyjemnie, że życie to cierpienie, że ono nas czyni ludźmi itp. Że dążenie do uprzyjemniania sobie życia , do tego, żeby się nim cieszyć jest z gruntu niewłaściwe.
UsuńCo za bzdury.
Do pewnego stopnia ma rację, ale z jego wypowiedzi wynikało, że wręcz nie powinniśmy szukać radości, zabawy i wygody.
Taaak, też mam taką koleżankę, która tak mówi, a,ja,jej mowie, a dlaczego, to bez sensu.
UsuńO tak, Lidka, i jeszcze, że cierpienie uszlachetnia - moje "ulubione".
UsuńKiedy ktos mowi, ze "cierpienie uszl;achetnia", to ... nie powiem, co mysle wtedy, bo byloby brzydko!!! Nie zgadzam sie z tym za grosz, bo tyle w zyciu przeszlam i nie uszlachetnilo mnie to za cholere... Jaka bylam, taka jestem, a co przezylam, wycierpialam, to moje. Pozostawilo slad na cale zycie i pytanie: dlaczego ???
UsuńLubie zartowac, smiac sie z "bele czego", chociaz zauwazylam, ze z wiekiem rzadziej sie usmiecham, a szkoda...
Irmino, z wiekiem śmieję się częściej, także z siebie. Myślę, że to także dlatego, że nie muszę już martwić się o córkę, pracę i tysiąc innych, przeważnie upierdliwych spraw, a to daje spokój. I dystans, zwłaszcza do spraw, na które nie mam żadnego wpływu. Starość ma swoje zalety i to całkiem niemało. Największa to ta, że nic nie muszę.
UsuńA ja dodam kolejne jeszcze głupsze: "co Cię nie zabije to Cię wzmocni".
UsuńTak, to też moje ulubione.
UsuńJejku, Ninko, co za głupoty (tego profesora). Moja Mama była osobą, która zawsze się martwi - trzeba, czy nie. Jeśli było dobrze, martwiła się, że to przecież źle się skończy. Jestem takim myśleniem skażona, bo nie ma siły, żeby nie. Jednak jakimś cudem daję radę cieszyć się, kiedy tylko można, a można! Jedno, czego nie można, to czekać na bukwico, np. na księcia, bo życie na czekaniu zejdzie.
OdpowiedzUsuńJa też jestem skażona taką postawą i wiem, skąd się to u mnie wzięło. Winna jest empatia. Łatwo mi się wczuć w emocje innych ludzi, a emocje w mojej rodzinie, emocje kobiet, były wciąż narażane na rozchwianie. Już jako mała dziewczynka czułam te nerwy, potem szybko zaczęłam sobie zdawać sprawę z powodów, a rezultat był taki, że podświadomie ciągle oczekiwałam złego obrotu spraw. Bo świadomie byłam raczej optymistką. Mama i babcia zawsze udawały, że wszystko jest w porządku, ale ren podskórny, nerwowy nurt był mocno wyczuwalny, przynajmniej dla mnie, bo np. siostra w ogóle nie brała do głowy. I dalej tak jest.
UsuńO tak, też "uwielbiam" tekst o uszlachetniającym cierpieniu. To wszystko u nas w Polsce ma swoje głębokie uzasadnienie w historii i wszyscy jesteśmy przesiąknięci smutkiem. Co oczywiście nie oznacza, że trzeba wiecznie w nim trwać. A profesor ów niech sobie będzie, jaki chce - do mnie to już nie przemawia.
OdpowiedzUsuńHana - u mnie ojciec jest takim "optymistą" i mimo, że mógłby, to nie zmienia swojego nastawienia do życia. Całe życie na ciągłym niezadowoleniu, ciężki temat w ogóle.
Tak, i jeszcze to, że co cię nie zabije, to cię wzmocni. Wrrrr...
UsuńPrzyłączam się Ninko. Nienawidzę tego powiedzenia.
UsuńTo też, Ninko.
UsuńI jeszcze takie powiedzenie "Po czym poznasz głupiego - po śmiechu jego "
OdpowiedzUsuńA to w tym przypadku znam takiego jednego ....którego rechot zdradza obrzydliwe wnętrze :p
Usuńajda
Fuj...
UsuńPodpisuję się obiema ręcami pod twierdzeniem, że cieszyć można się z beleczego. I wcale nie jest łatwo zachować taką postawę życiową. Całe życie się człowiek musi tego uczyć. Dla mnie szklanka jest zawsze do połowy pełna. A Babcia nasza powtarzała zdanie, jak nam uzębienie się z mleczaków traciło, "śmiej się całą gębą, bo jutro możesz nie mieć zębów".
OdpowiedzUsuńWczoraj całkiem miło sobie porżałam. Właśnie tak, bez specjalnego powodu, a za to z głębi trzewi, po prostu gadając z dopiero co poznanymi ludźmi bardzo sympatycznymi, jadąc razem z kolegą, tych ludzi samochodem z Wrocławia do Jeleniej Góry.
OdpowiedzUsuńŚmiejmy się więc jak głupi do sera jak najczęściej.
Agniecha, mnie tam nawet ser nie jest potrzebny!
UsuńMnie tez nie, ale dobrym nigdy nie pogardze ;)
UsuńPozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńJestem pesymistką , do tego ostatnio bardzo ponurą a że nie lubię ponuraków , to nawet w lustro nie patrzę . Dawniej mówiłam, że jestem pogodną (a może brawurowo powiem radosną) pesymistką .
OdpowiedzUsuńGłupawki są cudowne , to chyba niagara endorfin ;P Miewałam takie , że uspokoić się nie mogłam. Czasem wylatywałam z tego powodu z klasy a czasem zarażałam nauczyciela . Nie pamiętam kiedy była ostatnia(??)
Boosze , ile bym dała za 10 min prawdziwej głupawki , takiej , że łzy się leją i brzuch boli....
Ależ mnie Hano rozmarzyłaś tym razem ....
to ja ajda bez tożsamości ...i jak tu się cieszyć , jak obrazek mi znikł ;(
O i jeszcze chciałam licytować , bo czapla piękna i co jak zajrzałam to już po ptokach czyli po czapli było :(
OdpowiedzUsuńajda bez obrazka
Ajdo, obrazków jeszcze zamierzam trochę naprodukować, tak że spoko wodza. Co do głupawki, to wpadam w nią dość często. Ostatnio jesienią. Aż turlałam się w suchych liściach. Ale gdybyś mnie zapytała co mnie tak ubawiło, to nie wiem...
OdpowiedzUsuńPowyżej to byłam ja. Te internety mnie kiedyś wykończą.
OdpowiedzUsuńWe mnie jest dużo skumulowanego smutku. Mimo tego na zewnątrz jest dużo radości. Kurczowo się jej trzymam, by się nie utopić, by być na powierzchni. Cieszę się drobiazgami, nawet pierdołami.
OdpowiedzUsuńANONIMOWA JOASIU, CHYBA W KAŻDYM Z NAS JEST MASA SMUTKU WYnikającego z doświadczeń, przeżyć i obaw. Rzecz w tym, by nie zdominowały nam życia, nie utopiły, jak powiadasz. Cieszenie się pierdołami to wcale nie taki mały krok do przodu, nie każdy to potrafi, jak pokazuje życie.
Usuń"Przed tobą jest 29 połączeń oczekujących, przewidywany czas połączenia to 78 minut."
OdpowiedzUsuńAhoj przygodo! Rejestrujemy się do lekarza!
I się nie zarejestrowaliśmy - terminy się skończyły zanim się połączyłam.
UsuńNo to kicha.
UsuńJeżu, Agniecha, nie mogę nawet tego czytać, taka mnie bezradna wściekłość dusi.
OdpowiedzUsuńNa szczęście tu akurat nie ma pospiechu. 1 marca zacznę wcześniej...
UsuńTo ja jeszcze coś dołożę do tego posta. Od dawna lubię "Odę do radości", i tekst, i muzykę. Skojarzyła mi się też z finałem WOŚP, bo przecież to dowód na to, że: "Wszyscy ludzie będą braćmi tam, gdzie twój przemówi głos."
OdpowiedzUsuń"O, radości, iskro bogów,
kwiecie Elizejskich Pól,
święta, na twym świętym progu
staje nasz natchniony chór.
Jasność twoja wszystko zaćmi,
złączy, co rozdzielił los.
Wszyscy ludzie będą braćmi
tam, gdzie twój przemówi głos.
Patrz, patrz, wielkie słońce światem
biegnie, sypiąc złote skry.
Jak zwycięzca i bohater
biegnij, bracie tak i ty.
Radość tryska z piersi Ziemi,
radość pije cały świat.
Dziś wchodzimy, wstępujemy
na radości złoty ślad.
Ona w sercu, w zbożu, w śpiewie,
ona w splocie ludzkich rąk.
Z niej najlichszy robak czerpie,
w niej największy nieba krąg.
Wstańcie ludzie, wstańcie wszędzie,
ja nowinę niosę wam.
Na gwiaździstym firmamencie
bliska radość błyszczy nam."
I dodam jeszcze, że właśnie dziś spotkałam w autobusie dawno nie widzianą, ważną dla mnie i bardzo miłą znajomą. Bardzo się ucieszyłam i w telegraficznym skrócie powiedziałam jej, co się u mnie ostatnio działo. Mówiłam również o Jacku, ale głównie żartowałyśmy, ciesząc się ze spotkania. Wysiadłam (mój przystanek był wcześniej) i co? I pomyślałam sobie: Co ona o mnie pomyśli? Opowiadam jej o takich smutnych sprawach i jednocześnie się cieszę...
Właśnie...
Ninko, toć to samo życie. Smutek pode pachie z radością.
OdpowiedzUsuńNinko, ta oststnia musl zupelnie niepotrzebna, nie masz wpływu na to czy i co sobie pomysli, ale pewnie glownie tez ucieszyla się z,waszego spotkania .
OdpowiedzUsuńNapisałam o tym na dowód, jak łatwo wzbudzić w człowieku poczucie winy. Wiem, że nie mam wpływu i tak dalej. Chodzi mi o to, że taka myśl w ogóle się pojawia, że nie mam nad tym kontroli. Ja to odrzucam, ale gdzieś tam jest coś, co w pierwszym odruchu każe mi tak myśleć.
UsuńNo tak, to prawda z tym poczuciem winy.
UsuńJa może nie na temat albo na temat, już sama nie wiem, bo glowa mnie tak boli i ciśnienie wysokie, ze nie wiem czy to, co napisze będzie odpowiednie
OdpowiedzUsuńJestem optymistka od jakiegoś czasu, wcześniej się zamartwialam, rozkminialam myśli na części pierwsze i to jeszcze bardziej mnie dołowalo…aż przyszedł taki moment, ze zrozumiałam iż mi to nic nie daje
Moja mama mnie całe życie krytykowała, nigdy nie było żadnej pochwały za nic
Kiedyś się tym przejmowałam i wpedzalam w poczucie winy, ze jestem zła córka.
Im bardziej się starałam tym większa była krytyka
Mam 48 lat a ona nadal robi to samo ale ja już się tym przestałam przejmować, bo znam swoją wartość i nie chce być taka jak ona, ciagle pretensjonalna i niezadowolona.
Cieszę się tym co mam, nie żyje na pokaz, lubię ludzi, uśmiecham się do obcych osób bo sama wiem ile to razy gdzieś szlam naburmuszona a ktoś przesłał mi uśmiech, nie znając mnie - od razu dostawałam skrzydeł 😊
A totalny śmiech mnie ogarnął we wtorek - jak moje auto wciągano na lawetę, chociaż widziałam już widmo wydatku naprawy…
Przesyłam Wam dużo uśmiechów i pozytywnej energii 😂😂😂
Orszulka
Orszulko, jesteś przeraźliwie młoda!
UsuńUff. Bo już myślałam, że to ja, być może, jestem z tych toksycznych rodziców. Na tej zasadzie, że jak dziecię jadąc z roboty do dom zapytuje co ma kupić to mu odpowiadam: mieszkanie se kup.
UsuńHana, tam młoda od razu 😉
UsuńJestem sredniomlodostarsza 😂
I z wiekiem mądrzeje 😊
Orszulka
Ja tam nic nie napisze, bo chyba raczej mnie znacie ;) Tylko do zdjec, jak fotograf zwleka to warcze - no dawaj, ja nie moge sie tak dlugo usmiechac!!!!
OdpowiedzUsuńNo weź, Opakowana, czasem się chyba śmiejesz?
OdpowiedzUsuńNie sadze, rhehrehrherheh
Usuń😂😂😂
UsuńOrszulka
Cześć Drobiu Kreatywny, Tryskający Pasją Życia.
OdpowiedzUsuńU nas jakby wieje, ale sądząc po prognozie dopiero się rozpędza.
Śnieg się stopił prawie że do końca, a ten nowy spadł w formie deszczu. Tak więc mamy tu piękne, profesjonalne błoto. Jeszcze nie w stadium ściągania człowiekowi gumiaków z nóg, bo w nocy troszkę przymarza więc nie jest aż takie miękkie i podstępne, jakby mogło być.
Przedwczoraj nadwerężyłam sobie nadgarstek, pomagając koniu wstać, bolało konkretnie i jakoś dziwnie, bo ten ból kończył się dopiero w stawie barkowym. Bałam się, że się zepsułam na dłużej, ale, odpukać, przeszło. Jaka ulga. Bycie niepełnosprawnym w gospodarstwie nawet tak szczątkowym jak nasze, jest niepraktyczne.
Miłego piątku.
Doceniłam sprawność w trakcie rehabilitacji połamanej kostki w nodze. Tylko, że ja chciałam pożeglować a nie popracować. W pracy siedzę na dupie i zasadniczo mogę być cały czas w chałupie.
UsuńSabalo, ja tez miałam wielkie plany które runęły przy podlewaniu sałaty 🙈
UsuńOd końca lipca siedze na dupie, aż mnie już boli 😉
Dobrze, ze jeszcze oprócz nogi mi w tyłek drutów i srob nie wsadzili 😉😂
Orszulka
Może bardziej nadwerężyłaś kręgosłup, niż nadgarstek?
OdpowiedzUsuńU nas najpierw mroz, snieg, teraz na plusie i deszcz, no i wiatr juz ktorys dzien, a i slonce chwilowo sie pokazało.
OdpowiedzUsuńPopadał śnieg, jest biało. Nie zdjęłam jeszcze lampek z okien kuchni i małego pokoju, więc świecą sobie. Bardzo lubię, kiedy świecą, szczególnie, gdy pada śnieg. Cieszy mnie to :)
OdpowiedzUsuńNinko, u mnie jeszcze choinka nierozebrana stoi 😂
UsuńSię zbieram i zbieram do jej utylizacji i zebrać się nie mogę 🙈😂
Orszulka
Ja musiałam rozebrać, bo miałam żywą i zaczynała się sypać, a poza tym była bardzo niepewnie osadzona. Bałam się, że może się przewrócić, nawet nie powiesiłam na niej żadnej Bombki, tylko różne słomiane, drewniane, szyte i robione na szydełku ozdoby - same nietłukące :D
UsuńMoja tez żywa… była 😉
UsuńTeraz jest ususzona 😉
Orszulka
Ja juz poczatkoem stycznia pochowałam wszystko, jakies swiatelka jeszcze swiecily w kilku ozdóbkach, żeby baterie sie do konca wyczerpały.
OdpowiedzUsuńW Jukeju, jak chcesz szczescie i w ogole, to trza wszystko zabrac i odstawic do nastapnych swiat do 3 Kroli. I jUZ!!!
OdpowiedzUsuńW Jukeju to już jajka i zające są eksponowane na polkach 😉
UsuńOrszulka
U nas też widziałam w kilku sklepach: Kik. Tk Max, Action na przykład.
UsuńOrszulko - po NOwym Roku sie pokazujo. Jak kartki bozonarodzeniowe raz juz w czerwcu widzialam....
UsuńTo mi sie nawet jakos by trafiło, bo juz zaczal sie remont przsdpokoju, co mi nie korelowalo z ozdobnictwem, a galazki juz sie sypały.
OdpowiedzUsuńU nas jajka i króliczki występują od co najmniej dwóch tygodni.
OdpowiedzUsuńKurencje najmilsze. Znowu miałam przerwę w pisaniu ale nie w czytaniu. Ciężko było mi dopasować się do pogodnego tonu, więc siedziałam cicho. Nie wiem sama co się stało. Otóż, jakieś trzy tygodnie temu napadł mnie tak głęboki smutek (nie dołek, tylko właśnie smutek), że nie chciało mi się kompletnie nic robić. Pierwszy raz zdarzyło mi się coś takiego i nie mogłam znaleźć powodu.
OdpowiedzUsuńPuściło całkiem niespodziewanie dzisiaj. No to kupiłam farbę do skóry i przemalowałam klapki na złoto(wyszły super) a odrost na mój naturalny brąz. Jutro postanowiłam ogarnąć ten niemożebny bałagan, co przez te trzy tygodnie zrobiłam i umyć okna, na razie od wewnątrz. Skrobnę też co nieco o poczuciu winy i manipulacji.
Bacho droga Kuro, przybijam piątkę, tez przez 3 tyg zrobiłam taki „ burdel w domu” ze wstyd 🙈
UsuńDziś mam zamiar sprzątać, bo już nie mogę na to patrzeć 🙈
Czasami dopada nas taki smutek, żałość - ale ja się pocieszam, ze mogę się tu wypisać, ze mam znajomych, przyjaciol którym mogę się wypłakać i jest mi lżej
Życie mnie ostatnio doświadczyło, emocjonalnie tego niewytrzymuje czasem -idą herbatki na uspokojenie, łzy, a potem do przodu - never give up 😊
Kupiłam ostatnio na rynku plecaczek używany, który mi się bardzo podobał, pan chciał 30 zł no i targowałam sie -za 15 zeta mi go oddał 😊
Muszę go trochę podrasować, czyli potrzebna mi jest taka farba do skory - gdzie ja można dostać ?
Tule mocno kochana ❤️
To pisałam ja, Orszulka
UsuńDzień dobry Kury, wiatr w końcu przestał wiać bo wiało od poniedziałku niemiłosiernie, co nie sprzyja mojemu samopoczuciu, ciśnienie mi wtedy buzuje, a ból głowy jest nie do zniesienia
OdpowiedzUsuńIdą nalewki bursztynowe, Amol na czoło i skronie - trochę pomaga
Dziś jadę na targ po twaróg i chleb, spotkam się z Inkwi, zamówiłam u Niej 2 kawałki tarty na obiad i kolacje -to co ona robi, wytwarza jest cudowne, no i zawsze mnie z Padre przytula i jest mi lepiej😊💗
Po powrocie z Targu jak pisałam powyżej biorę się za sprzątanie
Dobrego dnia 😂
Orszulka
Orszulko, ja kupiłam tą farbę w takim sklepie gdzie różne różności do tzw. hobby są. Dużo większy wybór jest w sklepach w kraju. Wrzuciłam na Google "farby do skóry" - do wyboru do koloru do różnych skór, do renowacji itd. Mam zamiar zakupić kilka w czasie najbliższej wizyty na Wielkanoc.
OdpowiedzUsuńDziekuje 😘
UsuńOrszulka
To ja, Hana. Wywala mnie i już.
OdpowiedzUsuńBacha, ale że odrosty klapek pomalowałaś??? Ja też chcę takie, co odrastają!
Orszulko, Bacho, smutki, doły i burdel to życie jest i mus to wkalkulować w bytowanie, chociaż czasem trudno. Coś o tym wiem.
Cześć Kochane Kurencje!Jestem dumną posiadaczką kota wylicytowanego na Gosiankowym bazarku a machniętym przez Naszą Kurę Naczelną!!!!!Jest boski,czarny na żółtym tle ,,a namalowany tak ,że chwila moment i znajdzie się obok mnie na łóżku! Hano zazdroszczę rączki!!!!!!!!!!!!!!A dodatkowo dostałam jeszcze prześliczną czaplę ,jestem dumna jak paw!!Czapla zupełnie jakby stała na brzegu kanału u mojej córki w Lejdzie,one tam tak łażą. A optymistką jestem do szpiku kości .Inaczej chyba nie udygałabym tych wszystkich przyjemności ,którymi życie mnie obdarza.Nawet ze zmiażdżoną nogą będąc w szpitalu ,chichrałam ,piguły patrzyły na mnie z niesmakiem ,nie wiadomo ,czy uratują kopytko ,a ta rży .Takie były rozmowy .Kopytko mniej więcej ,bez części mięśnia uratowane ,zagoiło się po 8 miesiącach ,ale jest!I dla mnie szklanka jest zawsze do połowy pełna! I mozliwe ,że nie mam równo pod sufitem ,hihihihi ,ale dzieki temu jeszcze w miarę normalnie żyję .I po 41 latach wstawania o 5 przeszłam na emeryturę!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńMargaret, po pierwsze dziękuję, bardzo się cieszę, że moje stwory i wytwory sprawiają Ci radość. Nie ma chyba większego komplementu dla wytwórcy.
OdpowiedzUsuńPo drugie, masz pode sufitkom najrówniej jak tylko można. Szklanka do połowy pełna to wielka rzecz!
Po trzecie gratuluję emerytury. O której teraz będziesz wstawać? Podziwiam. O 5 rano wstawałam może kilka razy w życiu na jakiś samolot czy inny pociąg. Ale 41 lat?
Hanuś, jak się człowiek rozpędzi z tą pracą, to i do 41 lat doleci. Ja 40 lat i 5 miesięcy przepracowałam ciurkiem, bo urlopy na dzieci mnie nie obowiązywały.
UsuńTo ja Bezowa.
Bezowa, ja nie o pracy przez 41 lat, a o wstawaniu przez 41 lat! Przepracowałam niewiele mniej, więc...
UsuńHahaha, a to na leżąco pracowałam? No właśnie wstawałam hahaha.
UsuńBezowa
Nooo, szacun. Ranne wstswanie dla mnie to koszmar.
OdpowiedzUsuńHihihi staram się wstawać jak najpóźniej ,mimo napominań dziada ,że emeryci to rano po bułki do piekarza chodzą,jego rencisty to nie dotyczy!Bobisław jest średnio zadowolony ,że pani już na stałe ,bo jak wstawałam z łóżka to ciepłe miejsce było jego ,a teraz lipa! A jako,że lubię siedzieć do późna ,jak pracowałam to nie mogłam ,to teraz wstaję po 10!Ale jak będzie cieplej i jaśniej to pewnie się zmieni pora na wcześniejszą.0
OdpowiedzUsuńO jeżuniu malusieńki. Cóż to za zajefajna robota była żeby tzw. sowę na tzw. skowronka przerobić. W mojej branży ekonomiczno-księgowo-prawno-doradczej ludzi się w środku nocy do roboty nie zagania. Raz tylko, w zamierzchłych czasach, wymyśliłam zmienić se branżę i przy dużej przychylności i pomocy ojca mojego wakacyjnego kumpla z Olsztyna, popełniłam licencję na pilota wycieczek zagranicznych. Byłam z Orbisem na paru wyjazdach i rzuciłam licencją w kąt. Ci dewizowi wycieczkowicze nie pasowali do mojego bezpośredniego charakteru i nie zamierzałam trafić przed oblicze władzy sądowej.
UsuńKochana,sekretariat ,kancelaria ,stwór taki jak ENEA ...........znaczy zakład energetyczny. Po latach budziłam kota,żeby wstał ,teraz Bobisław budzi mnie . Ale kilka lat temu zrobiono nam ruchomy czas pracy tzn przyjście między 6 a 8 to ,gdy musiałam przyjść na 8 to siedzenie bylo masakrą.Nawet do głupich godzin człek się potrafi przyzwyczaić. U mojej córki ,która mieszka w Niderlandach to raz mi się zdarzyło zdradzić o której godzinie wstaję,gospodarze popadli w stupor.U nich najwcześniejsza godzina na którą można przyjść to 7!A Małgosia dojeżdża do pracy rowerem , wyjeżdża o 6 (poszła w ślady mamusi godzinowo) i jak jedzie to mija piekarnię ,która zaczyna wypiek!Więc co kraj to godziny pracy!
OdpowiedzUsuńDla mnie wstawanie do roboty zawsze było koszmarem i męką. Teraz też tak jest, nawet jeśli z jakiegoś powodu muszę się zwlec bladym świtem tylko czasem. Ale nie o 5 rano!
OdpowiedzUsuńDo huty chodziłam na 8.00, 8.30, nigdy wcześniej. Ale zanim człek się ogarnął, włos utrefił, dziecko ogarnął i psa wysikał, to i tak trza było wstać najpóźniej o 6.30, a częściej o 6.00, żeby na czas do roboty dojechać i jeszcze dziecioka pod szkołą wyrzucić. Mieszkałam pod miastem i nie zawsze miałam auto. Nie wiem jak ja to robiłam. Tak że kiedy się zastanowić, czy to 5.00 czy 6.00 to właściwie bez wielkiej różnicy.
Faktem jest, że dziecka zabierają sporo czasu, zwłaszcza rano. Odwoziłam do żłobka, przedszkola i szkoły jak na 8.00 była. Dobrze, że mój Tatko był fanem motoryzacji to i zawsze w chałupie jakiś pojazd był. A nawet gdyby nie to żłobek, przedszkole i szkoła mieściły się obok przystanku autobusowego. Szczęściarą się urodziłam i tak mi zostało.
UsuńDzień dobry Kury.
OdpowiedzUsuńMrozy mrożą. Śniegu mało, akurat tyle, żeby utrzymać wrażenie, że znajdujemy się we właściwej dla kalendarza porze roku. W kozie ogień płonie z ostatnich polan, podręczny zapas drewna na tarasie mi się skończył, jakoż i drewek na podpałkę, czeka mnie więc rąbanie i wożenie taczką.
No i walenie łomem w lód. Bo woda dla koni być powinna. A ten łom czegoś ciężki.
Kiedyś nie miałam problemu ze wstawaniem wczesno porannym, teraz różnie. Zależy od pory roku. Latem i przed 5 wstanę sama, a zimą budzimy się czasem około 10. Rytm natury nas dopadł. Ogólnie to chyba dobrze, żyć w zgodzie z naturą?
Miłego tygodnia!
Ja tez mam podobnie - pozna wiosna-latem-wczesna jesienia zazwyczaj wstawalam kolo wpol do 5. Teraz sie budze, poczytam i spie dalej. A zimowo poro to juz wogle.
UsuńPees. Jak to dobrze, ze nie musze drewek rabac skoroswit...kiedys sie narabalam, mlda dzieweczka bylam, to nawet o tym nie myslalam, ze to taki mus.
Palnik gazowy może by pomógł na ten lód Agniecho , zeby nie trzeba bylo wielkiej siły na kucie ?
OdpowiedzUsuńhttps://m.leroymerlin.pl/warsztat/palniki-gazowe-i-akcesoria/palniki-gazowe-do-lutowania/palnik-1440-metrox,p428778,l1507.html?gclid=EAIaIQobChMI69iS9sSA_QIVrUeRBR3APw5GEAQYBSABEgLP-_D_BwE&gclsrc=aw.ds
W środku pola, kawał stawu. To nie kranik do odmrożenia.
UsuńAle byłam i na razie nie trzeba, woda płynie wartko, to i nie zamarza jak co.
Ok!
UsuńKolezusia ma spory staw kolo domu i sobie tym pomaga, zawsze to troxhe podgrzeje i latwiej przebić warstwe lodu po prostu.
UsuńDobrze wiedzieć, ale ja muszę potłuc lód i go wyciągnąć z wody na powierzchni około 3 m kw.
UsuńRozumiem,spmplikowana i ciężka praca,,jesli jest gruba warstwa. Ona tylko jakis maly element przebija,,bo ma ryby.
UsuńAgniecha, kto by pomyślał, że hodowanie koników to taka ciężka robota! Myślałby kto, że ładnie się ubierasz w jakieś frędzle kowbojskie czy cuś i galopujesz po drogach i bezdrożach. Potem wdzięcznie zeskakujesz z konia, czeszesz go zgrzebłem, on w zamian muska Cię chrapami po zarumienionym policzku, Ty dajesz mu rumiane jabłuszko i udajesz się na taras wypić aromatyczną kawę zaparzoną przez Latającego i Czekającego na Ciebie z utęsknieniem.
UsuńStraszą Was tam na południu siarczystym mrozem, brrr...
UsuńMasz na sobie lśniące oficerki i idziesz postukując po nich palcatem. Wokół ptastwo i sarenki...
UsuńO chaliera czuję się jakoś siermiężnie, w porównaniu do Twego jakże wdzięcznego opisu.
UsuńCzy Agniecha ujeżdża koniki?
UsuńNie. Przygotowuje je do tego , ale ujeżdża ktoś inny.
UsuńLuty podkuj buty! Mrozy, brrrr, cisnienie wysoookie, nie lubię. Po mrozach ma być odwilż ,ale znów z silnym wiatrem.
OdpowiedzUsuńU nas mróz (no, raczej mrozek, około siódmej było -5 stopni), troszkę śniegu i słońce. Chmury też są; hmmm... coraz ich więcej, jak widzę.
OdpowiedzUsuńWczoraj byłyśmy z córką na spacerze w lesie - było pięknie. Przyjechała na kilka dni, ale już dziś wyjeżdża. Praca, jutro służbowy wyjazd..
Ninko, jak fajnie, że córka Cię odwiedza!
OdpowiedzUsuńOdwiedzamy się nawzajem, choć ona częściej przyjeżdża do mnie:)
UsuńGorzej z synem, bo z Londynu to bardziej skomplikowane.
UsuńNie takie skomplikowane, bo duzo lata, ino kosztowne :(
UsuńCórka ma 20 min. autobusem do dworca, wsiada w pociąg, jedzie niecałe 3 godziny, a od dworca do mnie ma 15 minut spacerem. A kiedy czasem jedzie samochodem, to maksimum 3 godziny spod domu pod dom. Syn musi dojechać do lotniska, to jest grubo ponad godzina, odbębnić swoje na lotnisku, potem lot, potem kolejne lotnisko i w zależności od tego gdzie ląduje samolot(Szymany lub Modlin) minimum półtorej godziny do domu. Cały dzień z głowy. Może nie jest to dużo bardziej skomplikowane, ale bardzo dużo czasu zajmuje, a sam lot w tym wszystkim to pestka.
UsuńA to tak. Mysmy wstawali po 4 rano i w poludnie bylismy na miejscu, w domu. Lot z przesiadka w Amsterdamie. Niby 8 godzin, ale to byly czasy, kiedy wstawanie o nieludzkiej porze mielismy we krwi ;)
UsuńMoi nie mają czasu, a jak mają to i tak nie przyjeżdżają, bo to spory wydatek. Mlodsza ma koty, więc też problem, żeby je same zostawić, no i w rezultacie my do nich zaczęliśmy jeździć na kilka dni. Może i teraz w maju pojedziemy.
OdpowiedzUsuńA najlepiej mial Synus, jak juz mieszkal w Berlinie, ale pracowal dla biura w UK i raz na 5 tyg przylatywal na jakies 3 dni do pracy na miejscu i na spotkania. Z domu S-bahnem mial jakies 20 minut do lotniska, do S-bahnu 5 minut piechota. Nie mial bagazu, przyjedzal na pore, nie za wczesnie. Wysiadal na jednym z londynskich lotnisk (NIE Heathrow), przechodzil przez ulice i byl w biurze. Mieszkanie po nim w Brighton przejal kolega z pracy i Synus mial tam swoj pokoik i graty. Kolega wiozl siebie i Synusia do domu po pracy. Potem powrot do Berlina byl tak samo. Baaardzo wygodne bylo.
OdpowiedzUsuńFaktycznie superancko!
UsuńCześć kurniku, mrozisko trzyma, o 7 bylo -13, teraz stopien cieplej, za to slonecznie.
OdpowiedzUsuńU mnie nic nie trzyma, +3.
OdpowiedzUsuńA u nasz dosc dziwnie - w nocy tak minus 2-4 nawet (skrobalam auto rano wczoraj i popsulam skrobaczke, hrehrher), a w dzien +7 na przyklad. Czyli byle rano nie wstawac ;)
UsuńU mnie teraz tyle na minusie, slonecznie,,sredni wiatr a noc -10 , jeszcze kilka dni na minusie ma być.
OdpowiedzUsuńZiiiimno mi...
OdpowiedzUsuńPode pierzynkie wskakuj.
UsuńCzyżby temperatura spadła u Prezesskury?
UsuńNieeeeeeee, wena mnie opuściła, a bez niej mi zimno.
UsuńCześć Kury 😊
OdpowiedzUsuńSłońce swieci, mróz trzyma, ferie… ludu najechało w Karkonosze, ze ciężko przejść słynna uliczka znanego miasta turystycznego
A u mnie na wsi cisza, człowieka żadnego nie widać, za to ptaszęta szaleją na pokarmowych kulkach, zwłaszcza sikorki
Kot cały czas śpi pod kominkiem, a ja się biorę za szlifowanie ławy
Dobrego dnia 🍀
Orszulka
Przeczytałam: "szyfrowanie ławy" i się zadziwiłam. Orszulka szpiegiem? O przepraszam, szpieginią?
UsuńCzasami bywam szpieginia 😉
UsuńOrszulka
I dobrze, Orszulko, czujnym trza być!
OdpowiedzUsuńJak jest Ci zimno to dawaj znać. Mogę Ci coś posłać na fundację dla zwierząt
OdpowiedzUsuńNo i mamy czwartek, dzieci w dolnośląskim się cieszą, bo jutro ostatni dzień do szkoły i ferie
OdpowiedzUsuńBoszsz, jak sobie przypomnę moje podstawówkowe ferie … człowiek calymi dniami urzędował na śniegu, sanki, worki z sianem, narty, łyżwy, zjazdy po górskich zamarzniętych potokach aż tyłek bolał
Przychodziłam do domu umorusana, czasami z dziurami w kurtce, spodniach, kombinezonach, przemoczonych buciorach i takimi rumieńcami na twarzy, jakby mi kto burakiem je pomalował 😊
Piękny dzień mamy w Izerach
Kury!
Powspominajcie swoje ferie zimowe 😊
Orszulka
Ja to ferie, nie-ferie , na lyzwy chodzilam z przyjaciolka. Ferie roznily sie od nie-ferii tym, ze mozna bylo jechac na pergole za Hala Ludowa, vis a vis zoo, juz po sniadaniu. Wracalysmy do domu zjesc i opatrzyc poobijane kolana i wracalysmy az do poznego popoludnia. Czasem chodzilysmy na lyzy na Odre. boszsz, nad glupimi jakas opatrznosc patrzy, ze sie nie potopilysmy pod kra. nO I na sanki na wale. Kilka miejsc z roznymi zjazdami. fantastyczne. Raz tak kierowalam sankami, bylo rozwidlenie i dwie trasy, nie moglam sie zdecydowac i wjechalam na drzewo i autentycznie wyladowalam na nim obejmujac je nogami i rekami. I zyje ;) No i w ogrodach, gdzie byly drzewa w linii budowalo sie ze sniegu fortece dolepiajac sniego do drzewa. U nas bylo idealnie, tyle, ze po snieg trzeba bylo latac na druga poloew ogrodu, bo inaczej nie wystarczyloby sniegu na sniezki! A fortece byly duze, bo bylo nas z osmioro w dwoch gangach. Raz wylecial z domu nasz pies, foxterrier, i jak po sznurku polecial do iwony, ktora wiadomo bylo, ze zacznie piszczek i wierzgac przy naszym psie. Sama sie prosila o podarcie portek. Na szczescie piesz poszarpal po szwie i Mama albo Babcia zaszyla. Tez mialam w zimie mokre ciagle buty, ich podkucie odpadalo po zmaganiach z sankami, podarte ciuchy i Mama nie nastarczala z kurtkami (w tapczanie trzymala zapasowe ciuchy dla nas i na wyrost, najczesciej pod koniec dnia bylam w za duzej kurtce po moim bracie. Ale kto by tam na takie drobiazgi zwracal uwage!. A jako dorosla juz panienka jezdzilam z Polibuda na rajdy (oni mieli NAJlepsze rajdy) w gorki i ZAWSZE jak sie szlo trasa lesna, znalazl sie jakis zartownis, co ciagnal za galaz osniezona i czlowiek mial za kolnierzem mokro....
UsuńNie mam co wspominać, mieszkalam na obrzezach miasta, kiedy nie chodzilam do szkoły, to nie mialam zbyt wiele towarzystwa, jakies kuzynostwo czasami przyjezdzalo,mlodsze ode mnie, więc nuda, glownie chyba siedzialam w domu,czytalam ksiazki, w sumie nie pamietam.
OdpowiedzUsuńJa też mieszkałam na obrzeżach miasta, a ferie spędzałam jak Orszulka :D Niedaleko była tak zwana "Jasiagórka". Tak mówiliśmy (nazwa była dwuwyrazowa, ale my wymawialiśmy ją jak jeden wyraz). W zasadzie to było zagłębienie terenu, dolinka, a nie górka.. Na tej górce była stroma ślizgawka, taki tor lodowy długości około 20 metrów i nachyleniu jak rozbieg na skoczni narciarskiej. Chłopaki zjeżdżali po nim na butach. A z dziewczyn tylko ja i jeszcze jedna dalsza koleżanka. Ależ to była adrenalina!
OdpowiedzUsuńZbocza górki zaczęto z czasem zasypywać gruzem i nasza ślizgawka zniknęła, ale że natura nie znosi próżni, to pojawiła się inna, na mniej stromym, choć dłuższym stoku. Nie chwaląc się, zjechałam nią (na butach!!!) w wieku około 45 lat, żeby zaimponować dzieciakom i mężowi :D:D:D Teraz bym się już bała, a zresztą górka została zrewitalizowana, jest tam piękny teren z zachowanym oczkiem wodnym, plac zabaw, skate park, drewniane tarasy i dużo tablic informacyjnych, na których są gatunki zamieszkujących tam zwierząt. Ale ślizgawki już nie m :(
Ale ja do dziś lubię się ślizgać po zamarzniętych kałużach, czasem aż mi głupio, ale co tam - jak jest po czym, to jadę!
Do ślizgawki: Oh yesss! Ja też!
UsuńU nas w podstawówce za szkołą były tereny sportowe, a za nimi stroma, długa skarpa. I też tor lodowy się wytwarzał po wyślizganiu śniegu właściwą ilością butów. Mówiąc szczerze, lepsze to było niż jazda na nartach. I do tej pory się ślizgam, jak jest po czym.
Agniecha, przybijam pionę!
UsuńU nas jw jednym z parków jest tor saneczkowy.
OdpowiedzUsuńNie mialam na mojej dzielni rownolatków, jedną kolezanke tylko mialam, i czaasami do innych sasiadow przyjeżdzały wnuki, to sie z nimi bawiłyśmy, ale zimowych zabaw sobie nie przypominam.
U mnie były dwie górki- jedna malutka, za garażami , dla maluchów i szczęściarzy z nartami (na całym osiedlu pamiętam jednego takiego), druga nasza ulubiona, tzw. Ruski (wzgórze z usuniętym w latach poniemieckim pomnikiem z I Wojny i późniejszym cmentarzem radzieckim z II). Tam były zjazdy ekstremalne, bo górka, choć niewysoka, była stroma i porośnięta drzewami, trzeba było kontrolować rozpędzone sanki . A na końcu trasy robiliśmy jeszcze "hopkę", która wyrzucała sanki w górę :) Pamiętam, jak raz sanki zaryły w jakąś bruzdę, ja wyskoczyłam w górę, padłam na płask, a sanki dopiero potem zwaliły się na mnie. Oj, chyba nie chciałabym wiedzieć, że moje wnuki tak mogłyby się bawić... Za blokami na boisku było wylewane lodowisko, mało kto miał łyżwy, ale poślizgać można się było i na butach.
OdpowiedzUsuńW latach 70-tych , miałam napisać ( w miejscu usuniętych grobów i pomnika powstała tzw. muszla koncertowa, a drogę na górę wyasfaltowano- można było więc zjeżdżać z niej na wrotkach, też w dzikim pędzie :)
OdpowiedzUsuńEch, myślę, że gdyby w moich nastoletnich czasach były popularne snowboardy, to na pewno bym na nich jeździła. Narty mnie nigdy nie kręciły, ale kiedy zobaczyłam deskę snowboardową, to mnie zazdrość wzięła, że nie było mi dane spróbować. I parkour, kurczaki, chciałabym, chciała...
OdpowiedzUsuńJeju, mnie sie tez parkour podoba, ale z daleka, pewnie bym polamala sobie wszystko. A nart probowalam przez dwa sezony i do dzis sie ciesze, ze nie uciulalam kasy na narty, bo wcale mi sie to nie podoba. Wole sanki lyzwy, ale lyzwy to juz zamierzchla przeszlosc :(
UsuńU nas ferie spędzało się na boisku szkolnym, które w zimie zmieniało się w lodowisko. Były biegi na czas, popisy figurowe, tzw. piruety i hokej. Potem się szło na górki za miasto, bo tam był wytyczony tor saneczkowy. No i największą uciechę mieliśmy z kuligów i ognisk z pieczeniem kiełbasek jak się nam udało Rodziców namówić. Z takich zdarzeń bardziej ekstremalnych, zatajanych przed Mamą i Babcią było jeżdżenie po lodzie na motocyklu z moim Tatkiem.
OdpowiedzUsuńA u nas w latach 80-tych na końcu naszej ulicy, która była ślepa, wyasfaltowana i z wysokimi krawężnikami, tatusiowie polali wodą z węża i mieliśmy prywatne uliczne lodowisko. Było czadowo!
OdpowiedzUsuńMy mieliśmy lodowisko pod szkołą. Było na tzw. podkówce, czyli dziedzińcu szkolnym. I pomyśleć, że wtedy to lodowisko nie roztapiało się czasem i przez miesiąc...
OdpowiedzUsuńJeździło się też na stawku w parku, to było oficjalne lodowisko, bo staw jest płytki, jak zamarza, to prawie do dna.
Przepiękne mam zimowe wspomnienia z dzieciństwa. Górek ci u nas było mnogo, a i moja podstawówka stała na górze. Po lekcjach, zakładało się pantofle gimnastyczne, podszyte dermą (takie obowiązywały w szkole) i wio na stojaka w dół, paredziesiąt metrów haha.
OdpowiedzUsuńSanki miałam kiepskie i bardzo często przynosiłam je pod pachą połamane. Tato skręcał, ja zdążyłam przebrać suche ciuchy i nazad na górki.. Na łyżwach jeździłam, jak dzik... Pamiętam jednego roku rodzice kupili mnie i siostrze na spółkę figurówki, miałyśmy wyznaczone dni, która kiedy idzie na lodowisko. Jak byłam zła na sis, to nie dałam jej swojej łyżwy, musiała interweniować Mama ze ścierą, która często fruwała nad moją głową. W następną zimę, siostra dostała swoje łyżwy. O mamuniu, jakie to wszystko było piękne.
To ja, Bezowa.
Beżowo, ja do dziś ma swoje figurówki z tamtych czasów, 35 lat maja i wyobraź sobie moja noga w nie włazi, nic mi nie urosła więcej 😊
UsuńOrszulka
Beżowa zostałaś wg mojego tel 🤣
UsuńOrszulko, napisałam do Cię na priv, szukaj ♥
UsuńLubię beż, mogę być Beżowa, a jak. Beza jest czarno=biała, a ja beżowa hahaha
Gdyby moje figurówki się zaostały, miały by 53 lata.
UsuńBezowa
PS. Jak mnie denerwuje ten anonimowy, boszszsz
Orszulko - a idz do licha z beżem. Najgorszy kolor. razem ze sraczkowatym i buraczkowym. I taka jedna wredna zielenia ;)
UsuńOrszulko, przepraszam, nie do Cię pisałam. Pokićkało mi się. !♥♥♥
UsuńBezowa
Cześć Kury
OdpowiedzUsuńJakie macie plany na dzisiejszy dzień ?
U mnie dziś będzie odkurzanie i pranie kompletu wypoczynkowego 😊
Oczywiście nie przez Orszulke, tylko Pan który się tym zajmuje profesjonalnie przyjezdza to zrobić
Orszulka prała już pare razy i efekt marny był 🙈
Orszulka
Pierwsza matka mojej Bezy z racji, że ma 7 kotów, psa i królika, ma taki piorący odkurzacz. Obiecała mi wyprać to i owo kole Świąt.
UsuńBezowa
Bezowo, Pan wyprał mi komplet wypoczynkowy, jestem zadowolona, nawet bardzo ale przy okazji wyprał mi tez mózg 🙈
UsuńGęba mu się nie zamykala, czekałam z niecierpliwością żeby skończył swoją robotę i pojechał 🙈
Orszulka
Hahahahahaha
UsuńCześć, ponuro za oknem. Wczoraj porzadny spacerniak sobie zrobilam,może i dziś się uda o ile deszcz nie zacznie padać. Baterie chcę wymienić w sztucznych świeczkach na cmentarzu. Przy okazji , wracając drobne zakupy zrobię, bo pusto w lodówce.
OdpowiedzUsuńNo a jesli sie rozpada to tylko szybkie zakupy i jakies drobne porządki w domu.
Buro, mokro, "drobny deszcz pada" (to cytat z ludowej piosenki), ale ja lubię taką pogodę, tyle że mi okulary mokną, niestety.
OdpowiedzUsuńŻarówka, ledowa, mi się przepaliła, muszę poszukać drugiej. Gdzieś wsadziłam, chyba na pawlacz, więc muszę wleźć na drabinę. Nie bardzo mi się chce, ale ta druga jest mocniejsza i mnie razi w oczy. Używam jej dodatkowo, kiedy potrzebuję więcej światła.
To jednak nie sprawa żarówki, właśnie mi się przepaliła druga, wrrr... Podejrzewam, ze oprawka, albo może trzeba tam coś dokręcić, ale to już jutro, jak będzie widno i będę mogła wyłączyć bezpieczniki.
OdpowiedzUsuńOd kilku dni dzwoni telefon z numeru warszawskiego, nie odbieram, aż wczoraj myślę sobie, że może operator komórkowy? odebrałam. Pani po drugiej stronie coś mi nawija o zwrocie za rachunki energetyczne i nie pozwoli dojść mi do słowa. Mogłam się rozłączyć, ale nie chciałam być chamowata, więc wzięłam oddech i mówię "mieszkam w domu spokojnej starości i nie płacę za prąd" aż się zapowietrzyła hahaha.
OdpowiedzUsuńBezowa
Bo to pewnie była maszyna, co udaje człowieka. Zbiłaś ją z pantałyku. :-)
UsuńBezowo 🤣🤣🤣
UsuńOrszulka
😃😃😃
OdpowiedzUsuńCześć Kurki.
OdpowiedzUsuńU nas mgliście. Niewiele widać. I na plusie. Śnieg sobie poszedł.
Przyjemnej niedzieli.
Słońce świeci, idę na spacer, bo zaczyna się chmurzyć i zaraz będzie po ładnej pogodzie. W nocy złapał mrozek i chyba trochę przypudrowało drobnym śnieżkiem, bo na szron to trochę tego za dużo.
OdpowiedzUsuńSzaro, ale jasno szaro i cos 7 czy 8 stopni. W moim ogrodku zakwitl pierwszy zonkil. Znalazlam zdjecia jak u Coreczki pomieszkiwalismy i tak w tym czasie zonkile juz szalaly :) A z interesujacych rzeczy to ja musze olejowac stol dzis.
OdpowiedzUsuńPamietam angielskie żonkile, zawsze zakwitają wcześniej, a w Londonie były wszędzie 😊
UsuńNo to Opakowano, miłego olejowanie stołu, tylko Ty się przy okazji nie wyolejuj 😉
Orszulka
U nas w śródmieściu rosną żółte narcyzy (czyli popularne żonkile) na skwerze przed teatrem. Już dawno zorientowaliśmy się, że tam są rury ciepłownicze i dzięki nim narcyzy kwitły czasem już na początku lutego, nawet gdy zima była mroźna. W tym roku mają zaledwie kilkucentymetrowe kiełki. Miasto oszczędza na ogrzewaniu i mniej podgrzewa wodę, przynajmniej tak mi się wydaje, bo dużych mrozów nie było, a przeciwnie, bardzo ciepła była końcówka roku.
UsuńNinko, w Anglii rosną wszedzie😊
UsuńW parkach, przy autostradach, na skwerkach, torsami lany zonkili, żółto jest wszedzie wtedy 😊
Pięknie to wyglada 😊
Orszulka
Potwierdzam, nawet rosna przy nieuzytkach i smietnikach. Zasada sadzenia cebul zonkilowych w UK - wybrac miejsce (zakladamy, ze masz DUZO miejsca), stanac jakis kawalek od, odwrocic sie i garsciami rzucac cebulki za siebie. I tam je sadzic.
UsuńDzień dobry, pogoda łaskawsza dzisiaj, więc dopiero wróciłam do domu,nachodzilam się , a le i godzine u ciotki posiedziałam, bo obiecałam odwiedziny.
OdpowiedzUsuńDobry wieczór, właśnie wróciłam z zakupów w supermarkecie spożywczym. Ogromny sklep, ogromny parking - a na nim nie świeci się ani jedna lampa. Sklep oszczędza na rachunkach za prond. Dziwnie mi było na tym parkingu jedynie przy blasku gwiazd😨
OdpowiedzUsuńNietutejsza, no taki mamy klimat 😉
UsuńNajszly takie czasy ze jak ciemno to ciemno 🙈😊
Orszulka
O ktorym sklepie mowisz?
UsuńOpakowano - Morrisons Doxford Park. Na drugi dzień się okazało, że to jednak była tylko chwilowa awaria elepstryki. Teraz już wszystkie lampy świeca jak należy.
UsuńPrzyszłam powiedzieć dobranoc i pogasić ♥
OdpowiedzUsuńBezowa
No to ja otwieram!
OdpowiedzUsuńU nas szaro i powyżej zera. Słyszałam wczoraj rano jak śpiewał kos, nieśmiało i bez przekonania. Pewnie też nie jest pewny, czy to wiosna, czy tylko ściema.
W kozie napalone, w końcu skoro ogrzewanie mamy na prund, to palenie drzewem z własnych zasobów daje oszczędności.
Ponuro mi jakoś na duszy.
Dzien dobry, jak słonecznie to i wietrznie, a brudne okna kłują w oczy, tyle tylko powiem. Myć nie będę,bo za zimno,więc cierpię😃
OdpowiedzUsuńUtrapienie z tymi oknami Doruś. A ile ich masz do mycia? Ja mam 14, z tego połowa na parterze a połowa na piętrze, i otwieraja się na zewnatrz nie do środka, tak że bez drabiny ani rusz.
UsuńSlonecznie i delikatnie u nas. 7 i 1/2 stopnia na dworze. W domu 19. To dla nas calkiem wysoka temperaturka.
OdpowiedzUsuń