niedziela, 24 marca 2019

Naga prawda

Chcecie prawdy? Oto cała prawda i tylko prawda o willi Kuriozie. Będzie ostra jazda i hardcore bez upiększeń. Będzie raczej nudno, bo na razie nie ma co podziwiać, więc pokazuję jak jest. Dobrze zapamiętajcie te zdjęcia, bo więcej takich nie będzie! Będą w trakcie i po, amen.
Jak wiadomo, zbliża się godzina zero i coraz bardziej mnie to zajmuje. Do tego stopnia, że mam związane z tym sny. Dzisiaj na przykład śniło mi się, że udałam się do Gosianki, aby porozmawiać o kosztach remontu. Niestety, Gosianka nie miała dla mnie czasu, gdyż czyściła rewolwer. Miał on pomarańczowy kurek. Jakieś interpretacje? Bo mnie wyszło, że ani chybi zamorduję któregoś fachowca:)
Bardzo serdecznie dziękuję Ewie z Białegostoku, która pięknie i szczegółowo mi wszystko rozrysowała, a także kuzynowi Miki, J., który rozjaśnił mi w głowie w zasadniczych kwestiach budowlanych! Dziękuję! Bez Was byłoby mi dużo trudniej, a dzięki Wam pozbyłam się natrętnych i chaotycznych myśli i ruszyłam z miejsca. Mam nadzieję, że utrzymam kurs.
W taki to sposób blogowy świat płynnie przechodzi do realu.
Proszę, to willa Kurioza bez makijażu.
Kuchnia. Dziwicie się, że chcę coś z tym zrobić? Okno w dodatku od północy:

Łazienka, bez komentarza:
Sypialnia, w której wszystko jest krzywe. I nie ma jak się zadać do lepszego zdjęcia. Nie będę zrywać boazerii, tylko ja pomaluję. Zawszeć to dodatkowa izolacja:

 Salon, dla przypomnienia:

Ściana za kanapą będzie częściowo zburzona, za nią jest garaż, który będzie kuchnią. Zniknie też łuk Karwowskiego (w dodatku krzywy!), chociaż - jak się okazuje, w odróżnieniu od łuku - nie będzie to proste:

Z prawej łazienka (zostaje) i kuchnia, która będzie korytarzem, po lewej sypialnia i salon na wprost:

Uwaga, teraz będzie strasznie. Tutaj będzie kuchnia. Nie zdecydowałam jeszcze gdzie wybiję okno:

Tej ściany częściowo nie będzie. Za nią jest salon, chcę te dwa pomieszczenia połączyć. Całej ściany nie będę wyburzać, bo jest to ściana nośna i lepiej niech się dach trochę opiera tu i tam. Drzwi z prawej zostaną zamurowane. Prowadzą  z garażu do pokoju i to przejście zupełnie nie jest potrzebne, bo garaż będzie kuchnią przecież:

Przyszła kuchnia od zewnątrz (te duże drzwi). Okno po lewej to aktualna kuchnia. Tu gdzie okno, będzie wejście do domu, a kuchnia będzie wiatrołapem/sienią/korytarzem:
W ogrodzie jest więcej roboty niż sądziłam. Poza cięciem żywopłotu nikt chyba tam nic nie robił od dłuższego czasu. Ogarniam z grubsza, bo w czasie remontu panowie fachowcy i tak wszystko zadepczą.
Na pewno mam dużo szyszek:



I mchu. Jest malowniczy i romantyczny, ale po deszczu śliski jak lód:

Po:

Przed:

Tu będzie wielka donica z mnóstwem kwiatów. Balustrada z rur po prawej też zniknie. Nie wiem jeszcze czym ja zastąpię - wbrew pozorom tam jest wysoko:

Próba oczyszczenia skarpy:

Samosiejki są wszędzie. Taki desperado:

I koty, bo ładne. Nie mogę się zdecydować, więc puszczam wszystkie. Baran z tamtejszej klamociarni:





Serwer odrzuca zdjęcia Malinki, nie wiem dlaczego. Trudno, zawalczę z nim później.
To tyle na dzisiaj. Jeszcze parę dni i zacznie się hatakumba - że zacytuję klasyka.

A teraz wydanie specjalne! Podziwiajcie pierwszą w życiu metamorfozę mebli w wykonaniu Bachy. Nigdy tego nie robiła, prawda, Bacha? To dla wszystkich, którym wydaje się, że to jest strasznie skomplikowane. Nie jest. I w dodatku wciąga jak opium, Bacha poświadczy!
Szafa, która była biała, jest brązowa:

Skrzynia z brązowej, różowa. Tak, Bacha? Taki kolorek pasuje do zasłonek w kuchni!


Można? Można, że aż! Puszka farby i parę godzin zabawy, bo przecież nie roboty!
Bacha, powiedz Bezowej, że ta farba nie cuchnie. Bezowa się boi, że ją poddusi.

***
Propozycja dla Opakowanej, zresztą nie tylko! Po co podklejać krzesła filcem? Skarpetki można im dać!
Opakowana, toż to prawie mój pokrowiec na palec u dużej nogi!
źródło Pinterest

sobota, 16 marca 2019

Miałam plan

Miałam na dzisiaj plan. Karkołomny i ryzykowny, ale udało się. Miałam otóż plan, że posprzątam dom trochę bardziej. Jestem bałaganiarą, ale przychodzi taki moment, że muszę, bo się uduszę. I on właśnie przyszedł. Jeżu, jak mi szkoda czasu na takie czynności! Jednak mus to mus. Zaczęłam od własnego biurko-stołu, na którym tylko dziada z babą zabrakło.
To tylko fragmencik, bo całości się wstydzę (przed):

Po (nawet burdelowe łóżeczko wyczyszczone z kudłów):


W szale sprzątania znalazłam taki obrazek (suchy pastel, 40 x 50cm):

Kołacze mi się po sklerotycznej głowie, że on był przeznaczony dla kogoś, ale nie dam jej, bo chociaż sklerotyczna, to moja. Aż mi tchu brakuje, kiedy sobie uświadomię, że to może być prawda. Ktoś, coś?
No i tak to dzień myknął. Jutro, jeśli nie będzie deszczu, wybieram się do Kuriozy trochę tam porządku zaprowadzić. Pewnie wskazane są zdjęcia "przed" i "po"?

poniedziałek, 11 marca 2019

Wstyd

ma różne oblicza. Mój przybrał właśnie postać złamanej jedynki (mam na myśli ząb, a nie miejsce na liście wyborczej). Siedzę więc w zamknięciu o chlebie i wodzie i zastanawiam się dlaczego się wstydzę pokazać światu? W końcu to tylko ząb - złamał się i już. Tak się jakoś przyjęło, że brak zęba jest strasznym obciachem, chociaż kiedy się zastanowić, to właściwie dlaczego?
Najpaskudniejsze (moje) sny to te o wypadających zębach, włosach i jeszcze o zgubionej torebusi ze wszystkim w środku (dzisiaj mi się przyśniła, szukałam jej na przystanku, a po drodze, w rowie, znalazłam rozkawałkowane zwłoki (damskie) w foliowym worku. Milutki sen, prawdaż? Równie milutki jak o wypadających zębach.
I tak to przez jeden durny ząb, który złamał się, niestety, na jawie, naszła mnie refleksja, że wstydzimy się czasem bardzo dziwnych i nieistotnych rzeczy. Każdy zresztą ma swoje własne "wstydy" wzbogacające zbiór tych, które są narzucone niejako "z góry". Wstyd to kraść, wstyd to posikać się w majtki (kto z nas nie słyszał w dzieciństwie czegoś w rodzaju: taka duża dziewczynka, a siusia w majtki, wstyd..., wstyd to skrzywdzić słabszego od siebie, itd. jest tego dużo, ale to bardziej łamanie norm moralnych i obyczajowych, co stricte wstydem nie jest, ale ściśle się z nim wiąże.
Wstyd jest okropnie ograniczający. Mam na myśli taki wstyd prawdziwy - co zresztą jest sprawą bardzo indywidualną. Osobiście wstydzę się (czy boję?) publicznych wystąpień, co w tłumockiej robocie spotykało mnie często, z telewizją i innymi konferencjami włącznie. Dla mnie to jest makabra prawie nie do przeskoczenia. Na szczęście częściej wypowiadam się na piśmie, a to idzie mi bez strachu i wstydu.
Ze trzy dekady temu normy obyczajowe były o wiele surowsze niż dzisiaj, to i wstydów było znacznie więcej. Dotyczyły dosłownie wszystkiego - zachowania, ubrania, mówienia. Pamiętam, jak studentką będąc, w środku zimy przyszłam na zajęcia w jasnych, niebieskich dżinsach świeżo nabytych w Peweksie za jakieś zarobione tłumockie grosze. Co to był za obciach! Zimą i w jasnych spodniach! Czułam się prawie jak goła. Posłuszna woli tłumu, więcej tego błędu nie zrobiłam.
Przypomniał mi się jeszcze jeden wstyd, tym razem z czasów licealnych. Wychowałam się na wsi, ale do liceum zostałam oddelegowana do miasta, mieszkałam wtedy u ciotki, rodzice nadal mieszkali na wsi. Ojciec chodził w bryczesach i oficerkach, taka była wsiowa moda. Kiedy przyjeżdżał do szkoły na wywiadówkę, modliłam się, żeby nie przyjechał w bryczesach, bo wszyscy od razu wiedzieli, że on (i ja) ze wsi. A mieszkanie na wsi było wtedy obciachem. MM miała ten sam wstyd.
Dzisiaj nie przyszłoby mi do głowy przejmować się takimi pierdołami, ale też świat jest zupełnie już inny. I bardzo dobrze, przynajmniej pod tym względem lubię go bardziej.
Może to nieco megalomańskie, ale w tej chwili nie potrafię przypomnieć sobie czegoś, czego musiałabym się bardzo wstydzić. Nikogo nie okradłam, ani nie pobiłam i nie ukrzywdziłam w świadomy sposób. Coś by się pewnie znalazło, musiałabym się zastanowić, ale też nie chodzi o samobiczowanie. Ot tak mnie naszło.
Dzisiaj u nas padał śnieg płatkami jak chusteczki do nosa:




 
Cóż robić w taką pogodę? Spać w burdelowym łóżeczku:




poniedziałek, 4 marca 2019

O pewnym spełnionym marzeniu

Na razie nie moim, ale i na to przyjdzie czas.
W pierwszych słowach proszę o wybaczenie - nadgryziona ręka ciągle jest niezbyt użyteczna i każdy nieopatrzny ruch sprawia mi niemały ból. Z powodu znaków diakrytycznych pisanie na klawiaturze też do przyjemności nie należy, ale jakoś dam radę. Mam patent: do przyciskania stosownych klawiszy używam przyrządu do rozcierania pasteli i paluchi nie są mi do niczego potrzebne!
Byłam otóż w willi Kuriozie przyjrzeć się temu i owemu oraz przemyśleć to i tamto, co mi się udało. Mam jasność, czekam na dyspozycyjność fachowca i zaczynam tę przygodę.
Chyba już wspominałam, że mieszka tam moja koleżanka, z którą znamy się jakieś dwadzieścia parę lat. Po drodze wprawdzie kontakt nam się gdzieś zagubił, ale zawsze wiedziałam co u niej i odwrotnie. Wiedziałam, że mieszka w tych pięknych okolicznościach przyrody, więc kiedy zaczęłam szukać willi, po prostu tam pojechałam. I nie, nie od razu znalazłam Kuriozę. Znalazłam ją w internecie i dopiero gdy pośrednik zaczął mi tłumaczyć jak tam dojechać, zdałam sobie sprawę, że to jest to samo miejsce i to w odległości rzutu beretem, czyli jakieś 150/200m! Coś jest w tym zbiegu okoliczności, prawdaż? W każdym razie lubię tak myśleć. No i nadajemy na podobnych częstotliwościach (z D.) co jest nie bez znaczenia. Prawdą jest też to, że to miejsce od pierwszej wizyty wywołuje we mnie pozytywne emocje. Na razie nic mnie tam nie zraziło. Nie czułam tego w stosunku do tamtego GUMNA, nie od razu. Musiało upłynąć całkiem sporo czasu zanim je oswoiłam. I nie ma to nic wspólnego z tym, co stało się po dziesięciu z górą latach.
Wybaczcie ten przydługi nieco wstęp, już przechodzę do sedna. Otóż koleżanka moja, dalej zwana D. wcale tam nie mieszka od zarania dziejów. D. to mieszczka z samego centrum miasta, która marzyła o domu z ogródkiem. Zycie pomykało, dzieci dorosły, aż marzenie doczekało się swoich pięciu minut. Było maniunią willenką, ale D. marzyła o domu z ogródkiem i pięterkiem! I o widoku z pięterka! I ma! Ogromnym, wielomiesięcznym nakładem pracy, kosztem trudów życia na rumowisku (nie przesadzam!), z gotowaniem zupy i nie tylko na tarasie oraz użerania się z fachowcami i wbrew opiniom i dobrym radom znajomych królika (po co ci to, kto to będzie sprzątał/ogrzewał/mył, jak za 5/10 lat wejdziesz po schodach i jak wyjdziesz z wanny, itd.itp.), dopięła swego. Siłą rzeczy śledziłam budowę tego marzenia od samego początku. Pięterko gotowe, widok nie zniknął. Prace wykończeniowe nadal trwają, stąd trochę bałaganu, ale co to za bałagan! Pieszczota, nie bałagan. Chciałabym taki mieć, bo on oznacza szczęśliwy finał!
Tak więc, z błogosławieństwem D. zaglądamy na górkę:
boszszsz, te schody! wchodziłabym na rękach albo zjeżdżałabym po poręczy, żeby nie zniszczyć! pod schodami tymczasowa kuchnia

kawałek łazienki
Schodzimy, dół się jeszcze robi, funkcję kuchni/salonu pełni hol:

Wejście przez werandę. Wyobrażacie ją sobie całą w kwieciu?

Koleżanka D. jest dla mnie dopingiem. Kurioza to wyzwanie, ale dam radę. Moje marzenie jest trochę narzucone przez los, co nie zmienia faktu, że lubię o nim myśleć, a raczej o jego spełnieniu. Prawdę mówiąc nie mogę się doczekać. Dzisiaj znalazłam na furtce liścik pt. Jestem zainteresowany kupnem tego domu + numer telefonu. Za późno, hrehre! Moja ci ona, willa Kurioza!