To nie ja wyznaję, chociaż przeszłam przez wszystkie stany wymienione poniżej przez MM oprócz wdowieństwa, które mi nie grozi. A ponieważ nie było moim udziałem, nie wiem co jest gorsze. Jedno i drugie jest okropne.
***
Kurki; naszło mnie dzisiaj na
pewne zwierzenie. Otóż wypełniając ostatnio przy jakiejś tam
okazji rubrykę „stan cywilny” zaczęłam się zastanawiać,
dlaczego tak nie lubię słowa „wdowa”. Unikam go jak tylko
mogę, zastępując słowem „wolna” lub mówiąc po prostu „mój
mąż nie żyje”. Zdarza mi się o sobie powiedzieć "wdowa"
wyłącznie w sytuacjach urzędowych, kiedy nie ma już innego
wyjścia. I sama do końca nie wiem dlaczego to słowo tak mnie
mierzi. Bo że mierzi, to wiem.
Wiecie
co? Słowo „wdowa” ma dla mnie taki brudno brązowy kolor, jest
matowe i ciężkie. W przeciwieństwie do słowa „panna”, które
jest jasne i zwiewne, „rozwódka”, które ma dla mnie coś (o
dziwo!) z zalotności i też jest w jasnym kolorze. Mężatka zaś
brzmi dostojnie, stabilnie (hrehre) i ogólnie nieźle. Dla
jasności dodam, że przeszłam w życiu przez wszystkie cztery
„stany”, więc argument, że nie wiem o czym mówię, nie ma
zastosowania.
No i właśnie - wracam do „wdowy”. Z pewnością
z wdowieństwem kojarzy się ból, żal po stracie, żałoba. Na
marginesie - jedna z moich znajomych twierdzi, że zazdrości mi
trochę wdowieństwa. Bo – jak mówi – ja mogłam przeżyć
żałobę i zacząć układać sobie życie, wiedząc że to co
zaszło jest nieodwracalne. Ona zaś, z nieletnim dzieckiem i w kwiecie wieku porzucona przez męża, który odszedł do innej, pomimo
upływu lat ciągle nie potrafi się z tym pogodzić. Tak sobie
myślę, że żałoba po tego typu stracie rzeczywiście jest
trudniejsza, ponieważ nie ma w niej elementu nieodwołalności, więc
trudniej dojść do etapu akceptacji.
A
we wdowieństwie trudność chyba polega na tym, że jest to stan
trochę „ni pies ni wydra”. Niby jesteś wolna, ale przecież
przeszłości wymazać się nie da. Twój zmarły partner jest z tobą
wszędzie. Czasem to czujesz prawie namacalnie, czasem mniej, czasem
wcale, ale on jest, zwłaszcza, jeśli przeżyłaś z nim wiele lat.
Dochodzi do tego czasem, najczęściej nieuzasadnione, poczucie winy
związane bądź z samymi okolicznościami śmierci, bądź z różnymi
wydarzeniami z przeszłości. Nie chcę tu snuć rozważań na temat
zmienionej sytuacji społecznej, obniżonego statusu społecznego,
pogorszenia sytuacji materialnej i całego tego balastu
psychospołecznego jaki niesie na plecach tzw. wdowa. A otoczenie
społeczne, i to bliższe, i to dalsze, nie bardzo nam pomaga.
Zauważcie, że wprawdzie już nie te czasy kiedy wdowie kazano
chodzić w czerni do końca jej dni albo palono ją na stosie razem
ze zmarłym mężem, ale byłoby najlepiej, żeby ona jednak zachowała
wierność zmarłemu, niezależnie od tego jakim on mężem był.
Takie wdowy cenione są najbardziej. O takich mówi się z
szacunkiem. Określenie „wesoła wdówka” ma wydźwięk
pejoratywny.
Pisząc
to, sama sobie trochę poukładałam to co czuję przy słowie
„wdowa”. Nie lubię go, bo niejednoznacznie określa moją
sytuację psychospołeczną, wiąże mnie jakimiś zobowiązaniami
których wolałabym nie czuć, dając niby wolność, która tak
naprawdę wolnością nie jest, a ja nie potrafię tak do końca z
tego wszystkiego się wyzwolić, więc zaczynam od słowa. Bo
przecież „…na początku było słowo…”
Mnóstwo wdów jest wśród ptaków, a wszystkie śliczne:
![]() |
wdówka białobrzucha |
![]() |
wdówka płowosterna, ornitofrenia Piotr Gryz |