Przemiana Luśki
cz. I
Konie znudzone jazdą zatrzymały się na skraju lasu. Gałęzie drzew poruszały się harmonijnie w rytm ciepłego wiatru , wiejącego z południa. Wąsy pławiły się w letnich podmuchach, drgając delikatnie, acz zdradzając pewną namiętność. "No i co, Łuśka? Niezła placówka, co nie?" właściciel wąsów odwrócił się do tyłu i wąsy drgnęły mu jeszcze mocniej na widok jej łabędziej szyi, wynurzającej się z gęstwy hebanowych loków. "Och, cudnie, ale czemu mnie tu przywiozłeś? Co będziemy robić?" wionęło cichutko z jej ust karminowych. "No co ty, duża dziewczynka jesteś przecież, he, he!" zaśmiał się z lekka obleśnie, gładząc przy tym jedwabiste wąsy. Łucja zarumieniła się nieco, co wąsy i ich właściciela doprowadziło niemal do ekstazy. "Ech, ty pączku mój wiosenny..." wyszeptał, wtulając wąsy w jej krucze sploty...
I nikt nie zauważył smrodku zakłamania, który po cichutku wyskoczył zza jodły i wpił się w zwoje czerwonego dżerseju. Wpił się mocno, namiętnie i nieodwołalnie, gdyż czerwony dżersej był największą miłością jego życia. "Ech , ty mój dżerseju jedyny..." szeptał smrodek, wijąc się w szale namiętności... (Mika)
Niebo nagle pociemniało. Luśka wyrwała się z ramion właściciela wąsów drżących wciąż na wietrze, w swych bladych dłoniach naznaczonych bezwstydnymi żyłkami uniosła zwoje czerwonego dżerseju i na całej długości swych nóg rzuciła się w stronę błękitu subtelnie prześwitującego przez koronkowe korony drzew. Mogłaby przysiąc, że to cząstka nieba w oczach muzyka wabi ją i przywołuje. Biegła przed siebie bez tchu gnana tęsknotą i nadzieją wibrującą w jej sercu. Niepomna niczego nie usłyszała cichutkiego westchnienia ni to skargi, ni zachwytu dobiegającego spośród fałd dżerseju wijącego się wokół jej smukłych w kostce nóg. Na rączych skrzydłach miłości frunęła niczym barwny motyl. Nie widziała, że podąża za nią cień. Cień jej hebanowych włosów (Hana).
Bowiem ukryty w hebanowych włosach cień stosował swój życiowy bon mot,że kto w cieniu tego nie razi słońce (Hanna)
Tymczasem Smrodek zdołał przebić się przez jej alabastrową skórę w zagięciu kształtnego kolana. Rozciągnął się z lubością muskany chłodnym dotykiem czerwonego dżerseju i mlasnął z rozkoszy.Luśka zniknęła w dojmującej czerni lasu. Zapadła doszczętna cisza i tylko wąsiska drżały na wietrze.
Leśny dukt zalało niebieskawe światło księżyca. Jego blask pieszczotliwie ogarnął parę znudzonych koni i umięśnioną postać mężczyzny rozczesującego delikatnymi ruchami drżące wąsiska. Przez las niósł się tęskny dźwięk, jakby fletu, a to jego napięte do granic mięśnie grały... (Hana)
Mięśnie te grały pieśń zwycięstwa, samczą pieśń satysfakcji ze zdobycia przedstawicielki płci przeciwnej. "Niezła dziewczyna, tylko trochę dzika..." powiedział do kompletnie już znudzonych koni Płowowąsy. "Po cholerę to lecieć na bosaka w ciemny las o tej porze. Nocka już nadeszła, jeszcze głupia nogę gdzieś skręci i będzie kłopot. Chyba jej poszukam jednak, jest się w końcu tym dżentelmenem, co nie?" Konie zarżały niby potwierdzająco, ale tak naprawdę nieco drwiąco. "A leć se matole, leć, może się stracisz gdzieś w tym lesie, to sobie na luziku do domu wrócimy..."
Płowowąsy ruszył w otchłań ciemnego boru, nawołując głośno Hebanowłosą "Luśka, ty głupia, gdzieś polazła, no, odezwij się!!!" Bór przedwieczny milczał jednak, jeno pohukiwanie sów niosło się z dala. "Luśka, kurna, gdzieś ty???" Wąsy zadrżały z lekką obawą. "Przecież nie będę łaził po tej ciemnicy!!!" Cisza była głucha jak pień. Zmurszały. Wąsy dotąd zawadiacko sterczące ku górze , opadły smętnie w dół.
A tymczasem Luśka gnana uczuciem nieznanym acz głębokim, biegła przez las ciemny i wrogi, a towarzyszył jej jedynie zawinięty rozkosznie w fałdy dżerseju, nasz ulubiony smrodek, bynajmniej nie dydaktyczny... (Mika).
Mężczyzna rozejrzał się wokół, poszum przedwiecznego boru i nic. Po Luśce ani śladu, ani słychu, nawet cień jej kruczoczarnych do hebanu podniecających włosów wziął i zniknął wśród drzew. Kocim krokiem znudzonego lamparta wszedł na polanę jaśniejącą wśród ciemnego przestworu boru, spojrzał w niebo, sowim wzrokiem namierzył satelitę na czerni kosmosu i z kieszeni swojego trencza wysokiej klasy szytego na miarę w Monachium u krawca Schneidera wyciągnął płaski przedmiot podobny do latarki, jaką posługują się okoliczni małorolni kiedy czują że czas przynieść ziemniaki z komórki. Oddychając przez wąsy z niejakim trudem wyciągnął z płaskiego przedmiotu antenkę i nakierował ją w kierunku satelity. Zapikała czerwona lampka, widoczne były chrboty w urządzeniu. Niskim i chrapliwym głosem mążczyzna z płowymi wąsami wyszeptał do płaskiego urządzenia.
-"Smrodek zgłoście się"
Urządzenie zrobiło ghrygrhy, czerwona pikająca lampka zmieniła kolor na zielony
-"Zgłaszam się obywatelu majorze, biegnę za podejrzaną. Tu są same krzaki jeżyn, mam utrudniony pościg. Powtarzam, mam utrudniony pościg."
Major westchnął przez wąsy, Smrodek był dobrym wywiadowcą ale nie potrafił biegać. Snuł się tylko i żadne szkolenie nie pomagało.
-"Dobra Smrodek, podeślę Wam konie. Tylko żeby mi nie były znudzone jak ostatnią razą. I uważajcie do cholery na ten jej czerwony dżersej, nie wiadomo co on może zrobić jak go się przyprze do jeżyn".
Płowowąsy mążczyzna wolnym, wężowym ruchem opuścił rękę z urządzeniem. Kciukiem prawej dłoni wcisnął antenkę na miejsce i powoli, jak żółw ociężale włożył urządzenie do kieszeni trencza. Ten trencz niejednego i niejedną już zmylił, płowowąsy mążczyzna wyglądał w nim na agenta obcego wywiadu. Wprost biła z niego ta ukryta agenckość. Na Łucję też tak trencz podziałał, niemal wiła się z rozkoszy gdy zobaczyła metkę "Schneider und Schneider". Mążczyzna zamyślił się przez wąsy - A gdyby tak wykorzystać Łucję i czerwonego dżerseja w charakterze wtyk. On czarna, on czerwony, oboje bardzo dziwni. Tak, to mogło się udać.
Major zadrżał z zimna, w przedwiecznym borze temperatura znów spadła poniżej temperatury boru. Postawił kołnierz trencza i szybkim krokiem podenerwowanego karakala przemierzał ścieżkę prowadzącą do leśniczówki, w której stacjonowały konie. Nad borem dniało (Taba Aza).
Nagle wąsy uniosły się. Najpierw delikatnie, nieśmiało, zaczęły drgać raz w lewo, raz w prawo, by w końcu ustawić się dokładnie w konkretny azymut. I zupełnie niepostrzeżenie, wpierw po milimetrze, lecz z każdą sekundą coraz szybciej i szybciej zaczęły się wydłużać i niemal na sztorc stojąc tworzyły już rodzaj długiej szpicruty, która zaczęła ciągnąć Płowowąsego ku ciemnemu borowi, gdzie Luśka jego ukochana przepadła. Wąsiska rosły i zaczęly przypominać osnowę, która w swym jeszcze niezrozumiałym zamyśle chciała coś opleść, ale sama nie wiedziała jeszcze co. Wąsacz gnał coraz szybciej, ale nie tak szybko jak jego wydłużający się wąs, więc co chwilę potykał się biedaczysko o cień swych własnych niepokojąco szybko rosnących własnym życiem wąsów. Wtem wąsy zadrżały, jakby wyczuwając woń Smrodka. Naprężyły się, ba! stanęły wręcz dęba, przez co Płowowąsy najpierw zarył w poszycie, by dosłownie za chwilę wykonać salto mortale połączone z potrójnym Akslem. A wąs za nim! Widok był zachwycajacy, aż dobiegający zza drzew Smrodek zamarł, by po chwili puścić z zachwytu wielkiego bąka (Sonic).
Od strony bezczynnych koni rozległ się odgłos sążnistego pierdnięcia, a uwolniony jak dżin z butelki smrodek z wolna rozpływał się nad okolicą.
(Hanna)
Luśkę jakby kto zaczarował. Biegła coraz szybciej nie zważając na wertepy i pnie pozostałe po radosnej działalności pilarzy, miłośników Szyszki i Ksawerego wraz z Grzegorzem. Włos hebanowy zaczepiał o zwisające gałęzie, wijący się dżersej stracił już swą długość. Wyglądał jak pajęcza sieć, niewiele mógł ukryć. Smrodek nieźle już przerażony tym nagłym galopem przez knieje, nie zważając na nieskrywane juz prawie niczym atuty Luśki, łapiąc i wiążąc nitki prutego dzerseju koncentrował się teraz tylko na tej czynności. Nitki rwały się i nie nadążał zwijać. A Luśka biegła i biegła, i jej się zdawało, że Płowowąsy wciąż woła, a to echo grało. W leśniczówce, która nie była prawdziwą leśniczówką, tylko tajnym biurem, ktoś napalił w piecu. Płowowąsy, zawsze czujny i podejrzliwy, tym razem zupełnie stracił czujność. Połozył się na ławie drewnianej zwanej w tej okolicy szlabanem (nawiasem pisząc zupełnie bez sensu) i zwyczajnie zasnął. Smrodek w końcu zaczepił o krzak jeżyn tak niefortunnie, że nie rozorał sobie łydkę do krwi czerwonej. Na dodatek zerwał nić Luśki, tę smrodkową nić Ariadny. Świtało, Smrodek siedział n zwalonym pniu lipy, łydka bolała, krew lała się szerokim strumieniem. Luśka zniknęła. Na samą myśl o reakcji Majora Smrodkowi robiło się ciemno przed oczami.
Konie stacjonujące z tyłu leśniczówki postanowiły wziąć sprawy w swe końskie kopyta i oddaliły się niespiesznie aczkolwiek cicho i sprawnie w sobie tylko wiadomym kierunku. Major chrapał donośnie, w piecu tliły się już resztki żaru.
Luśka wybiegła z lasu prosto we mgłę biała jak mleko. Włosy miała potargane, a we wlosach liście, igliwie i kawałki kory. Odziana w strzępy dżerseju, bez butów. Nie czuła jednak zimna. Płonęła w środku. I nie wiedziała kim jest i co tu taka obdarta robi. Nie pamietała zupełnie nic. Jakby kto gumka wymazał (Izydor z Sevilli).
Luśki blade pełne piersi zaczęły falować w rytm jej bijącego z trzewi żaru. Jednak alabaster jej młodego ciała zaczął tracić swoją alabstrowatość, albowiem iż zdawało się zauważyć wyrastające najpierw płowe, ale z czasem coraz bardziej czarne włoski, które zaczęły przybierać formę futra gęstego i może nie czarnego, ale hebanowego. Dziewczę zupełnie zdezorientowane brakiem smrodku, które się zerwało, poczęła wpadać w panikę. Gdzie smrodek, co się dzieje z moją alabstrowatościom ??- te pytania pulsowały w głowie hebanogłowy. I ta mlecznobiała mgła skraplajaca się na jej rozgrzanym coraz bardziej kosmatym ciele, a może cielsku, bo kto widział, by włochate cielsko nazywać ciałem ? Gdzie jestem, gdzie mój smrodek? pytania nie dawały spokoju. Jedyna pociecha, że suknia kaszmirowa coraz bardziej przypominała bikini, co wydawało się byc bardziej seksi. Tak, zdecydowanie ta poszarpana suknie teraz bardziej dobitnie ukazywała zgrabne nogi dziewczęcia. Ino ta sierść...
Płowowąsego nagle obudził smród. To był jednak inny zapach niż dobrze mu znany fetor Hebanowogłowej. Wąsiska zaczęły strzyc niczym uszy koni, które oddaliły się w nieznanym kierunku czyli w pisdu. Wzrok obudzonego z erotycznego snu o kaszmirowej sukni zdzieranej z dziewoi padł na kominek. Ku swemu przerażeniu zobaczył kawał usmalonej, niedoplanej nogi w kowboiskm bucie. Pod podeszwą wiadać było złotą zelówkę z wygrawerowanym napisem Kokożilet.
Kokożilet, kokożilet... zaraz zaraz toż to znana marka produkująca maszynki do golenia! Przecież dopiero co widział na biurku swojego szefa gazetę z wielkim nagłówkiem- Zaginął nestor rodu Alfons Kokożilet-właściciel potężnej fabryki maszynek do golenia i chirurgicznych skalpeli pod tą samą nazwą. W tle tej historii przewijali się zrozpaczona młoda żona starego miliardera i jego dwóch synów Brajan i Stephano. Wyznaczono dużą nagrodę za odnalezienie Alfonsa, acz plotki na mieście sugerowały, że nikt z tej trójki nie byłby zadowolony z odnalezienia starca (Sonic).
Podczas gdy Płowowąsy zmagał się z procesem myślowym, kosmata Luśka jednym szarpnięciem otworzyła drzwi do leśniczówki. Do środka, wraz z Luśką, wdarł się Smrodek, pomruki wiekowego boru oraz końskie rżenie. Płowowąsy na ten widok doznał głębokiego olśnienia, które przydarza się śledczym raz na parę lat. To już nie była dzika i nieokiełznana Luśka o alabastrowej skórze, którą trzymał w swych mocarnych ramionach. Jej twarz, szyję i łabędzie nogi pokrywał ciemny, lśniący meszek. Płowowąsy poczuł, jak w głowie z jednego końca na drugi przemieszcza się skojarzenie. Włosy, zarost, żyletki, nadpalona noga w kominku..."Na boga, zakrzyknął w duchu, przecież to jest..." (Hana)
Płowowąsy z przerażeniem spostrzegł jak Luśka lubieżnie oblizuje wargi, ale nie na widok jego obfitych wąsów, a wystającej z paleniska upieczonej nogi w bucie skórzanym! (Sonic)
Płowowąsemu wszystko się mieszało. Kto, z kim, kiedy, co i czyja noga. Luśka, Alfons, Smrodek...Do cholery jasnej! Co to ma być? Ktoś tu ma rojenia. Nie zwracając uwagi na nikogo wyjął swój satelitarny telefon z antenką i połączył ze Smrodkiem, który stał w drzwiach leśniczówki. Silva rerum, silva rerum zgłoś się. Silva rerum, czyli Smrodek, próbował wyjaśniać, że zgubił w lesie Luskę, bo się dżersej spruł, nić Ariadny urwała, nogę rozorał jeżynowy pęd. Kto rozpalił w piecu nie wie, kto podpalił protezę Maurycego Dzwońca tez nie wie, skąd sie wziął but Alfonsa tym bardziej nie wie. Może Alfons, ktory stoi obok cos wie. W końcu to jego but.
Major Płowowąsy zakończył tajnym hasłem i zadzwonił do Alfonsa stojacego miedzy nim a Smrodkiem. Pater familias, pater familias zgłoś się zaczął. Alfons westchnał i rzekł, że zgubił telefon i nie może odebrać, więc jesli Major chce pogadać to musza to zrobic face to face, bez tego całego szpiegowskiego hokus pokus. (Izydor z Sevilli)
Major jednak przyjrzał się dokładniej Alfonsowi i co by nie mówić, ale mimo wąsów wciskajacych mu się do ócz zwrócił uwagę, że jegomość stojacy obok wygląda zbyt młodo jak na starego Alfonsa. I jeszcze ten niby zgubiony telefon... Płowowąsy zaczął nabierać podejrzeń. W artykule była wzmianka o rzekomym kochanku Lampucelli Kokożilet, zwanej przez złośliwców lampucerą, niejakim Żiggollo de Fajans , właścicielu firmy "Rośnij mi bujnie" Czy to nie aby on właśnie tu stoi na progu ? Płowowasy wyjął z bocznej kieszonki maszynkę do golenia firmy Kokożilet i zaczął ja ostentacyjnie obracać w dłoni. Na ten widok rzekomy Alfons aż podskoczył do góry, poczerwieniał na twarzy i a struzki potu spływajace mu rosiście z czoła zaczęły rozmywać nieudolny jak się okazało makijaż. A tu cię mam! -zatriumfował w myślach stary wyga. (Sonic)
Zanim major się zdażył sie rozłaczyć usłyszał jedwabisty głos tak rozkoszny, że mu drgnęło membrum virile. To ja, to ja, to ja słyszysz wołam ciebie ja łąka. Major stanał jak wryty. Luśka?
Alfonsowi czy kim on tam był i Smrodkowi kazał rozpalić w piecu i w kominku, wyjawszzy najpierw nadpalona protezę z nogą i nie ruszac sie z miejsca, dopoki nie wróci. Sam chwycił trencz made by "Schneider und Schneider" i czym predzej wyszedł z leśniczówki. (Izydor z Sevilli)
Tymczasem pośrodku polany spowitej coraz bardziej rzednącą mgłą, siedział
samotny Smrodek z kłębkami rozsnutego dżerseju.
Był to niecodzienny stan , bo jak
przystało na rasowego śmierdziela na co dzień snuł się jak smród po
gaciach, a tu gacie, a właściwie seksowne stringi Luśki przepadły razem z
jej właścicielką. W dupie miał rozkazy Płowowąsego, nie miał zamiary
rozpalać w kominku, wystarczy, ze jego serce płonęło! Biedaczysko
poszukał dwie cieniutkie gałązki i zaczął dziergać dżersejową suknię dla
swej uroczej pani. Pomiędzy każde oczko wplatała się jedna łza Smrodka,
tak że tkanina zaskrzyła się niczym diamentowy atłas. Smrodek co rusz
czule gładził mięciutki kaszmir wyobrażając sobie, że gładzi delikatne
alabastrowe ciało Luśki. Im dłużej tkał, tym bardziej łkał,a żałość i
tęsknota tak rozsadzały mu serce, że co chwilę strzelało ono coraz
głośniejszymi bąkami, a echo te baki powtarzało i zwielokrotniało, aż
cała polana, a i las cały rozedrgały się w rytm serca Smrodka. (Sonic)
Konie z dyszlem, bez wozu, pasły się na wzgórzu wraz z zarodowym stadem
koników polskich Agnieszki D. Z daleka ujrzała je Hiszpanka Inez,
poszukująca swych długowłosych owiec, które co jakiś czas wyruszały na
wędrówki, jak to owce mają w zwyczaju. Co ta za konie, pomyślała i
postanowiła zasięgnąć języka u Maurycego Dzwońca. Maurycego nie było
jednak na gumnie, ale dym z komina oznajmiał, że żyje i pewnie jest w
domu. Maurycy siedział przy stole i pił kawę Anatol, której aromat
rozchodził sie po kuchni. Inez zapukała w okno, a Maurycy ruchem ręki
zaprosił ja do srodka. Co ty tak Maurycy siedzisz nad tą kawą?. Już po
dziewiątej. Jakiś padalec protezę mi gwiznął. Na jednej nodze to żadne
spacery. Konie jakieś z dyszlem pasa się na wzgórzu, wiesz Ty czyje? Co
mam nie wiedzieć. Wiem. To tego Antka z Zarównia, co to je wynajął temu
wąsatemu, co z tą w ty czerwony kiecce się prowadzał, jak jej było,
Luśko. Tej wiesz, co to sie do nas z wielkiego miasta sprowadziła, z
weterynarzem kręciła, potem z organistą i tym małym od Stelmacha. No a
teraz woziła się z wąsatym. Wczoraj ich widziałem jak w stronę lasu
jechali.
Luśka Dżersejka, powiadasz, z wąsatym?
To za nią się od jakiego czasu snuł jakiś taki Smrodek? spytała Inez
Hiszpanka. A snuł się, snuł. Wczoraj też za nimi się snuł, za wozem
przemykał. (Izydor)
Smrodek zapadł się w swoje jestestwo. Oraz i a nawet lub poczuł że to
jest stan pozwalający mu na głęboką analizę swojego smrodzieństwa, więc
nie przeciwdziałał zapadalności. Nagle jak błyskawica albo grom z
jasnego nieba strzeliło w Smrodku urządzenie, które wszczepiono mu
podczas szkolenia w Szczytnie. Fajczyło się i cuchnęło okrutnie.
Smrodek westchnął "Co za smród" i w tym momencie wróciło do właściwego
kształtu jego jestestwo. Znów był czołowym wywiadowcą Komendy Rejonowej w
Piździcy Dolnej, prawą ręką majora Płowowąsego, najbardziej smrodliwym
Smrodkiem w całej okolicy. Zaczął się proces intensywnego myślenia,
który tylko czasem ( kiedy Smrodek sobie popił ) sprawiał mu trudność.
Smrodek stał na środku polany owinięty czerwoną nitką i układał w
myślach przebieg tej całej intrygi w którą majora i jego wciągnęła ta
dziwna kobieta o długich nogach i alabastrowej skórze pokrytej futrem
hebanowym jak jej owłosienie na głowie. Luśka? Nie to nie ona sterowała
tym wszystkim, za dobra, za głupia i jeszcze parę za. A może to cień jej
owłosienia. Smrodkowi przypomniało się że ścięte włosy Luśki zostały na
podłodze salonu fryzjerskiego. Smrodek znał fryzjera, niemożliwe żeby
ten drań ściął włosy i odpuścił ich cieniowi. Stary fryzjer ze ściętego
włosia robił perugi, a wiadomo że bez cienia owłosienia perugi zrobić
się nie da. To nie to, nie cień stał za tym wszystkim. Alfons i
Lampucellia? Brajan i Rzyggolo? Proteza? Co do cholery mają wszyscy
Kokożiletowie do majora i Smrodka? Raz tylko spotkał Protezę Kokożilet,
kiedy przyszła złożyć doniesienie na komendę że ktoś zakłóca spokój w
lesie puszczając bąki. Smrodek wiedział o co chodzi w tej sprawie,
jednak dla zasady, jak to urzędnik, powiedział że nie wie. Silva rerum,
silva rerum, tłukło się po mózgu smrodka i jak zwykle nagle Smrodka
naszło objawienie. Był to jeden półświęty nieuznany przez żaden z
kościołów, ale uznany przez Smrodka. Jak zwykle półświęty Zwidzisław
przywoływał Smrodka trzymaną w dłoni lilią i wykrzykiwał w ekstazie
jakby się naćpał extasy "Ammanita muscaria, Ammanita muscaria". I
wszystko stało się jasne i światłość zapanowała w zazwyczaj zasmrodzonym
oparami absurdu umyśle Smrodka. Smrodek już wiedział - kropelki z
muchomora czerwonego zapodali jemu i majorowi. Stąd Luśka z Kokożiletami
a nawet z niejakim Dzwońcem plątali się po tej sprawie. "Boszsz..."
jęknął Smrodek - "Haluny my mieli!". Ale kto za tym podaniem kropelków
stał? Kto był sprawcą całej tej intrygi mającej zapędzić w róg kozy
majora, Smrodka oraz, może , nawet i lub Luśkę. Smrodek popatrzył
przeciągle jak spagetti na nitkę czerwieniącą się w jego dłoniach i na
głos wypowiedział brzemienne w skutki pytanie "Od kiedy podszewki
trenczy szyje się z czerwonego dżerseju?" (Taba Aza)
W Monachium u Schneiderów na pewno takich nie szyją. Co innego w Tyrolu.
W lodenach strzyżonych Jäger und Hund podszewki dzersejowe w kolorach
tęczy miały niezłe wzięcie. Edukacja w Fachhochschule Wiener Neustadt i Sicherheitsakademie des
Bundesministeriums für Inneres zaczyna procentować, pomyślał Smrodek.
Już dedukuję poprawnie.
Koziróg, Kozodój...Kozia łąka, kozi las. Kozie mleko od Inez zaprawione amanita muscaria. Na bank to Inez i jej kumys. (Izydor)
Kozodój! Smrodka nagle olśniło. Jego tok myślowy cofnął się o dwa lata,
kiedy to napiwszy się z Władkiem Kozodojem domniemanego kumysu poszli
polować na lelki. Eskapada skończyła się płukaniem żołądków, a i tak
dobrze, że Władek oślepł tylko na jedno oko. "A to wiedźma z tej Inez,
pomyślał mściwie Smrodek. Na bank szykuje jakąś grubszą sprawę. Do
spółki z Rzygollo. Taaa, to do niego pasuje". (Hana)
Podczas gdy agent Smrodek łączył się stopniowo z realem, Płowowąsy
łączył się w miłosnym uniesieniu z Luśką, odnalezioną cudownie (dzięki
lokalizatorowi) w wyrwie pod korzeniami dwustuletniego dębu. Rozkoszy
nie mąciła im dość ostra woń posłania ze skór, co to były jak
muśliny przesycone wonnościami.
Co tam masz? Luisella z Majorem w sytuacji jednoznacznej. Zrobic kopię?
Dwie. Co mówił Major? pytał szybko szef Terenowej Organizacji
Samozwańczej Konspiracji TOSIEK. Niewiele słychać. Chyba mikrofon się
przesunął. Gdzie go zainstalowała? Tego nie jestem pewien. Kamera jest
pod żelowym paznokciem palca u dużej nogi. (Izydor)
Fachhochschule Wiener Neustadt i Sicherheitsakademie des
Bundesministeriums für Inneres, Władek, Inez z kumysem - wspomnienia
wracały wkręcając się w hipokamp oraz drążąc i drażniąc ciało
migdałowate. Te kolorowe podszewki, przecież major był święcie
przekonany że trencz pochodzi z firmy Schneider und Schneider. Ba, nie
tylko major, Smrodek sam był o tym przekonany. Widział w dziale zakupów
służbowych Komendy Głównej fakturę wystawioną na zakup płaszcz
szpiegowskiego sztuk jeden. Czyżby ktoś z Komendy Głównej był nie tym
za kogo się podawał? Smrodek snuł rojenia wraz z wydobywającym się z
niego smrodkiem leciuteńkiego zakłamania, który czasem oszukiwał
smrodkowe sumienie w sprawach wagi piórkowej. Powoli wszystko układało
się jak kostka Rubika składana za pomocą sprawnych, szczupłych palców
Władka Kozodoja ( Smrodek miał zawsze słabość do szczupłych palców, sam
takowych nie posiadał a to że miał ich za to dwadzieścia pięć u obu
rak wcale go nie pocieszało ). Teraz grube smrodkowe paluchy bawiły się
okręcaniem czerwonych nitek wokół smrodkowego ciała, ta czynność
pomagała Smrodkowi przy myśleniu. "Konie!" pirzgnęło w mózgu Smrodka,
"Konie były na szkoleniu w KG, całe trzy miesiące i nie wyglądało wcale
na to że wróciły znudzone". To nie było w ich przypadku normalne.
Smrodek gorączkowo w umyśle rozpalonym jak piec martenowski łączył
fakty "Konie powinny znać czerwony dżersej, nie mogły nie znać skoro
były na szkoleniu w KG w czasie kiedy przyszedł z Monachium trencz. i
dlaczego nie były znudzone?! " Pot wystąpił mu na czoło "A jeżeli nie,
jeżeli trencz nie miał wówczas czerwonej podszewki? I konie o tym
wiedziały?! " Gwałtownie wstał i zaraz padł na twarz, czując duszącą go
czerwień. Kompletnie zamotany we wściekle czerwony kłąb nici jasno
rozumiał że czerwony dżersej niejedno ma imię i jak rasowy agent
potrafi zmienić się nie do poznania. Ostatnim błyskiem zapadającego w
atramentową ciemność umysłu Smrodek pojął - major musi przesłuchać
konie! (Taba Aza)
Tego ranka Maurycemu Dzwońcowi nie
dane było w spokoju dopić kawy anatol.Ledwo wyszła Hiszpanka gdy na
podwórze zajechał samochód.Z jego wnętrza wytoczyła się korpulentna dama
w płaszczu w kolorze fuksji i w kapelusiku przyozdobionym bażancim
piórem.Towarzyszył jej mężczyzna w szarym płaszczu i kapeluszu
naciągniętym na oczy.
Wtargnęli gwałtownie do domu farmera.Kobieta zaczęła w te słowa:
-Dobry
człowieku, jestem Adelajda McCarron, a to detektyw pan Ferdynand Uszko-
wskazała na jegomościa w kapeluszu.Przyjechałam z Manchesteru na
urlop,bo stąd pochodzi moja rodzina.Przyjechałam z córką Lucziją.I ta
moja córka lafirynda uciekła z jakimś wąsatym łajdusem i szlaja się
podobno w tej okolicy, wykrył to pan Uszko.Proszę mi powiedzieć czy wie
pan coś na ten temat?Podobno wynajęli zaprzęg i udali się w nieznanym
kierunku.
-Iiii tam,jo nic nie wim, odpowiedział gospodarz.
-
Jednak bardzo proszę, to sprawa życia i śmierci - nalegała pani
Adelajda.Gdyby media wywęszyły ten skandal moja biedna córka będzie
zgubiona.Wie pan - opowiadała damula -ona ma narzeczonego w Anglii,
chłopca ze starej,szlacheckiej rodziny.Dla niej to niezwykły awans
społeczny, szansa na stylowe życie.Wie pan, arystokratyczne
rozrywki,polowania,konie,psy,ogrody,kwiaty... te rzeczy..Proszę niech mi
pan powie - biadała nieszczęsna matka.Marc jej narzeczony bardzo ją
kocha, nawet nie wiem czym go tak urzekła...podobno chodzi o jakiś
....smrodek
Pan Maurycy podrapał się w głowę,podumał chwilę.Zrobiło
mu się jej żal,wszak sam miał córki.Wyjawił zatem damie co słyszał od
organisty.
Kobiecina rozpływała się w podziękowaniach, aż skonfundowany pan Dzwoniec spłonął rumieńcem
Chodźmy- ujął za łokieć panią Adelajdę milczący do tej chwili pan Uszko i udali się do samochodu... (Hanna)
Tymczasem Lampucella zaniepokojona nagłym zniknięciem Alfonsa Kokożilett
postanowiła wziąć sprawy w swoje lepkie rączki. Lepkie nie z brudu i
smrodu, bo ta piękna inaczej kobieta była kwintesencją pedantyzmu i
perfekcjonizmu, ta lepkość to synonim jej tzw preferencji
życiowo-bytowych. Lampucella notorycznie wykradała z rezydencji
Kokożilettów drogocenne precjoza, antyki, srebra rodowe, mniejsze
bibeloty, które następnie wędrowały do jej luksusowej chatki po drugiej
stronie przepastnego lasu. To do niego wykradała się późnymi wieczorami,
gdy stary Alfons chrapał w najlepsze, na tajemne schadzki z uroczym
Żigollo de Fajans. Jednak od dawna nie mogła w żaden sposób odgadnąć ,
gdzie stary dziad trzyma klucz do sejfu, w którym ,jak podejrzewała,
znajdował się niekorzystny dla niej testament. Z całego serca
nienawidziła swych pasierbów i słusznie obawiała się, ze po śmierci męża
zostanie przepędzona na cztery wiatry. Szczególnie nie lubiła Brajana,
bo nie raz , nie dwa widziała z jakim pożądaniem patrzył na jej kochanka
de Fajansa.
Od jakiegoś czasu jej podejrzenia co do miejsca ukrycia
klucza do sejfu oscylowały wokół koni, zwłaszcza po nocnej wizycie
Alfonsa w towarzystwie notariusza w stajni. Co prawda koni było tylko
trzy, ale czasem na gościnne występy wpadały szalone konie Agniechy,
miejscowej awanturnicy. Lampucella pobiegła wiec do stajni i w szale
przerzucała siano, z miejsca na miejsce, wywracała do góry nogami żłoby,
zaglądała pod kopyta koni i nic! Niczego nie mogła znaleźć! Z tego
wzburzenia i rozczarowania postanowiła obciąć koniom ogony, których cień
być może zasłaniał widok skrytek. I już, już mała dokonać pierwszego
ciachnięcia, gdy nagle zauważyła na grzbiecie Pride of Alfons trencz.
Trencz z czerwoną podszewką! (Sonic)
W jamie pomiędzy konarami potężnych korzeni dębu rozpostarta na
muflonach leżała Luśka. Oszałamiająco naga. Paliła cygaretkę w fifce
delektując się widokiem alabastrowej skóry swojego pięknego ciała.
Lekkim ptasim ruchem zdjęła lewą nogą z kostki prawej nogi swą jędrną i
sterczącą pierś. Nie mogła dopuścić by cokolwiek zasłaniało obiektyw
kamery ukrytej pod żelowym paznokciem. TOSIEK był organizacją chcącą
wiedzieć wszystko o wszystkich, podlegali
Chrześcijańskiej
Unii
Jednomyślności, partii politycznej utworzonej swego czasu przez Alfonsa
Kokożileta . Szef organizacji TOSIEK był też znany jako prominentny
działacz CHUJ, nie można było kogoś takiego lekceważyć. Zwłaszcza kiedy
było się Luśką, tajemniczą kobietą z cieniem włosów. W Luśce od pewnego
czasu nachalna obecność kamer i mikrofonów budziła obrzydzenie
objawiające się apetytem na wyjątkowo śmierdzące śledzie. Starała się z
tym objawem obrzydzenia walczyć albowiem major zaczynał mylić ją w
ciemnościach z tym biednym Smrodkiem, raz nawet usiłował ją podłączyć do
krótkofalówki ( na szczęście nie miała kabelka ). Luśka włączyła radio
aby wydawane przez nie dźwięki akompaniowały jej myślom. Tak, chyba
kochała Płowowąsego, myślała o nim trochę niezobowiązująco
przewracając się na brzuch i słodko otulając szyję swoimi jędrnymi i
sterczącymi piersiami. Był prawdziwym, tygrysim mążczyzną, trzymał się
dzielnie podczas tej historii z puszczaniem bąków przez ukrytego w
lesie Smrodka i konie z leśniczówki. Nie każdy by to zniósł bez
uronienia choć jednej łzy. Przeciągnęła się jak pierścienica. Major
szczęśliwie zmył się do pracy, patolog dzwonił czy cóś, Luśkę nie
obchodziło zbytnio co major robi w godzinach kiedy jej nie śledzi,
nie uwielbia, nie obsługuje. Postanowiła że dziś będzie się tylko
odprężać w związku z czym wykonała rozprzężenie. Z włączonego radia
dobiegł ją komunikat że na polance w borze znaleziono czerwony kokon. (Taba Aza)
W kokonie zaś coś zielonego, lekko woniejącego. Ale tego Luśka nie mogla
juz wiedzieć. To wiedział zaś On. Ten, co wie wszystko o wszystkim. Co
prawda Luska znała Onego dość dobrze a dzięki jej działaniom operacyjnym
także TOSIEK i CHUJ mieli taśmy audio i video, ale nie miała władzy nad
umysłem Onego na odległość. No i nie wiedziała o zielonym.(Izydor)
"Przemiana Luśki" rozwija się wielowątkowo. Dla ochłonięcia przerywnik Ninki:
DO ŁUCJI
Och, Łucjo, Łucjo hebanowłosa!
Zwabiona drżeniem mojego wąsa
pójdź w me ramiona, o, ukochana!
(Na przykład jutro z samego rana.)
Ciało twe białe dla moich dłoni
szkarłat dżerseju (spruty) odsłonił,
niech więc mem będzie muskane wąsem!
(Lecz nie odpowiedz mi na to dąsem.)
Odpowiedź:
Ach! Mam się zgodzić, czy też nie zgodzić?
Od kiedy smrodek przestał mi smrodzić,
to ciało moje już nie tak białe!
(Włos falujący porósł je całe.)
I chociaż żarem cała wciąż płonę
choć falującym drżę cała łonem,
Co robić nie wiem, bom całkiem inna!
(Choć niezupełnie przecież niewinna.)
Izydora:
Och Łucjo, Łucjo skąd watpliwości?
Wszakże kapłanką jesteś miłości
Bogini Venus piękne twe ciało
z moją pomocą by oddawało!
To nic, żeś inna i nie niewinna
prawdziwa miłość wszak slepa jest
Kapłanka Wenus przeciez powinna
Bogini swojej oddawac cześć!
Sonic:
Mój słodki Smrodku
całą drżę już środku!
Myśli me są mocno zbereźne
że bierzesz mnie bardzo lubieżnie
Na skórach włochatych muflonów
pośród kaszmirów i czerwonych dżersejów
gładzisz me ciało alabstrowe
och! tracę dla ciebie głowę !
Oraz Hanny, od czapy:
Zaskoczyła mnie żabka na drodze,
Miękkiej ścieżce nagiego przedwiośnia,
"Skumaj"- łypiąc okiem rzecze bezgłośnie.
Zawstydziłam się w mądrości człowieczej,
Na utarczkę wywołana przez płaza,
I nie wiedząc czy powagę swą ludzką narażać.
"Przyszła wiosna -zaskrzeczała żaba
Wciąż ta sama,odwieczna,miętowa,
Chwyć tę chwilkę ulotną,jedyną,
Zamiast bez tchu galopować."
I jeszcze raz Izydor - też od czapy:
Żabie łatwo mówić chwyć!
Żaba może sobie być
całkiem niezagalopowana
Gdyż nie musi spieszyć się od rana.
A gdzie Luśka?!!! Na boga! Gdzieście ją ukryli?