czwartek, 29 listopada 2018

Post z marszu

Prawda jest taka, że nie mam weny, a wybieg zapchany. Ponadto nie mam czasu, ponieważ idę na pokaz ostatniego filmu Zanussiego. Zaproszono mnie z nagła i z zaskoczenia, a ja pochopnie zaproszenie przyjęłam. To teraz wiecie - pazureiry (farba, na szczęście kredowa!), koafiura i niemamwcosięubrać. To popatrzcie na moją ryczkę (czerwona) i na ryczkę z netu. Nie to, że moja jest przecudowna. To raczej ta z netu jest koszmarna. Dawno nie widziałam takiego okropieństwa. To już wolę abądki z opon - one udają tylko abądki, a nie stół Ludwik XIV. Chyba że to jest przenośnia taka, że pniok zostanie pniokiem nawet posrebrzany i na giętych nóżkach.


To wybitne dzieło sztuki użytkowej kosztuje 340 zł jakby ktoś chciał.
A to jest moje świeżo umyte (przedwczoraj) okno:

Koty mają na parapecie miskę (kobaltową!) z wodą, bo inaczej Wałek im natychmiast wypija. Nie wiem dlaczego, nie zgłębiłam tematu. Malina pijąc wkłada do miski łapę i potem z obrzydzeniem ją otrzepuje.
To ja idę przetrzepać pióra, a Wy gdaczcie sobie. Wieczorem (o ile nie będzie to zbyt późny wieczór), powiem Wam gdzie byłam i co widziałam.

niedziela, 25 listopada 2018

Dla odmiany post o niczym

Poświętowałyśmy uczciwie za pomocą 623 komentarzy i trzech postów, pora wrócić do codzienności. Meteorologicznie nie jest ona porywająca, ale cóż - liściopad najgorszym miesiącem jest. Potem już z górki i tego się trzymam. Śniegu nie ma i niech go nie będzie jak najdłużej, bo nie mogę się dostać do zimowych opon. Koleżanka jest w trakcie zamiany mieszkania na dom, czekania na kredyt, przeprowadzek w tę i nazad - w każdym razie to skomplikowane. Istotą jest fakt, że w mojej szopie trzyma 2/3 swoich gratów. Trzymam tam również swoje oponki i teraz się do nich nie dostanę bez pomocy jakiegoś osiłka. Przy zagracaniu (sierpień) jakoś żadna z nas nie myślała o zimie.
Na ciemność całodzienną dobra jest robota, najlepiej kreatywna. Ryczka zmieniła oblicze po raz kolejny, aczkolwiek nie wiem czy ostateczny.
Przed:
W międzyczasie:


Teraz (jeszcze nie mówię, że "po"):



Farba kredowa o nazwie "antracytowa czerń" + patyna + wosk. Zdjęcie wyjątkowo dobrze oddaje kolor.

Jadąc do koleżanki na wizję lokalną nudziłam się w korku. Lubię krukowate - one wyglądają, jakby wiedziały coś, czego my nie wiemy:


Wizja lokalna dotyczyła kredensu, który chciałby być poddany liftingowi. Będzie co robić, ale raczej się podejmę. To poniżej nie jest kredensem koleżanki, ale o identyczny chodzi. Koleżanka M. ma taki i już nie może na niego patrzeć, dlatego poprosiła mnie o lifting. Przyszła na niego pora, po 30 latach, nie? No i ma potencjał.

Tak więc testuję różne farby, kolory, podkłady i woski.

No i tak to. Ach! Jak pięknie:



Gdyby nie ten chorerny samolot:



piątek, 23 listopada 2018

Świętujemy dalej!

Niespodzianka na 5 lat Pastelowego Kurnika!

Jubileusz nadal trwa, a że zagdakałyśmy ze szczętem dwa wybiegi na raz, to otwieram trzeci!
Tylu komentów to nawet ja nie ogarniam! Pointą niech będzie cudny komentarz Bezowej, który przytaczam, bo może umknąć: 
Odważyłam się zagdakać w swoje prywatne święto w lipcu 2015 (dlatego pamiętam datę) i zostałam na zawsze z Wami, ślubując miłość, wierność, uczciwość oraz to, że nie opuszczę Was, aż do śmierci! 
Mocne, nie?
Dziękuję Kury, Kurki, Kureiry, za absolutnie wszystko! Przecież bez Was nie byłoby Kurnika! Dziękuję za komentarze Kurom, które właśnie się ujawniły - mam nadzieję, że zostaną z nami. Wszystko przeczytałam, ale z odpowiedzią blogger już mnie nie wpuszcza. Normalnie czuję, że przewraca mi się w głowie!
Ściskam Was i dziękować nie przestanę:
Gosianko - za podstęp-:)
Ninko - za wiersz
Ewo - za tort I
Marija - za tort II
 
(to mówiłam ja, Hana)


Teraz mówi Gosianka:
No i sprawa się rypła! Cały misternie opracowany plan legł w gruzach:
dostęp do Kurnika podstępem przeze mnie zdobyty,
Ninka cudny wiersz jubileuszowy napisała,
torty upieczone przez Maryję i Ewę,
a tu sama Prezeskura nie zapomniała, nie przeoczyła i post napisała...
Dziś o północy miał się ten post ukazać, ale w powyższej sytuacji stanie się dodatkiem do posta szefowej. Żebyście Hanuś i Miko wiedziały jak ważne jesteście dla nas, jak Kurnik jest wyjątkowym dla nas miejscem. Obie stworzyłyście oazę życzliwości, słońce, w którego promieniach wszystkie się grzejemy.
To pisałam ja - Gosianka, w imieniu wszystkich Kur, a teraz już zapraszam do przygotowanej części.

Tort od Ewy (oczywiście).

Była raz sobie niezwykła kura
swobodna, wolna i dzika.
To tu, to tam latała jak chmurka,
ale nie miała kurnika.

Różne krainy wciąż odwiedzała,
gdzieś tam dziobnęła ziarneczko,
a gdy odwdzięczyć się za to chciała,
zgrabne znosiła jajeczko.

Lecz inne kury ją namawiały:
osiądźże wreszcie na miejscu!
Kurnik swój własny gdzieś sobie załóż,
spocząć daj duszy i sercu.

Ale tak sama - kura myślała -
- w kurniku siedziała będę?
W końcu się z drugą kurą zgadała;
razem wskoczyły na grzędę.

Odtąd aż pięć lat nam przeleciało,
a Kurnik trwa Pastelowy
i choć w podziemiu jakiś czas działał,
teraz nie musi się chować.

Goście się oknem i drzwiami pchają,
śmiech, tłok i hałas jest wszędzie,
dobre się tutaj rzeczy się zdarzają
i niechaj zawsze tak będzie!

Niechaj nam Kurnik przez lata służy
ciągle otwarty gościnnie!
Trwaj nam Kurniku sto lat i dłużej,
dopóki świat nie przeminie!


Ninka

Tort Maryi - któż by nie rozpoznał!

DZIĘKUJEMY, KOCHAMY, PODZIWIAMY, WIELBIMY I MUREM STOIMY!

czwartek, 22 listopada 2018

Niespodzianka na 5 lat Pastelowego Kurnika!

Teraz ja się poryczałam. Ze wzruszenia i ze złości na swoją nadgorliwość. Normalnie zapominam o takich sprawach, a tu masz - złośliwie mnie olśniło!
Dziękuję Kury, Kurki, Kureiry, za absolutnie wszystko!
Gosianko - za podstęp-:)
Ninko - za wiersz
Ewo - za tort I
Marija - za tort II
Przecież bez Was nie byłoby Kurnika!
(to mówiłam ja, Hana)

Teraz mówi Gosianka:
No i sprawa się rypła! Cały misternie opracowany plan legł w gruzach:
dostęp do Kurnika podstępem przeze mnie zdobyty,
Ninka cudny wiersz jubileuszowy napisała,
torty upieczone przez Maryję i Ewę,
a tu sama Prezeskura nie zapomniała, nie przeoczyła i post napisała...
Dziś o północy miał się ten post ukazać, ale w powyższej sytuacji stanie się dodatkiem do posta szefowej. Żebyście Hanuś i Miko wiedziały jak ważne jesteście dla nas, jak Kurnik jest wyjątkowym dla nas miejscem. Obie stworzyłyście oazę życzliwości, słońce, w którego promieniach wszystkie się grzejemy.
To pisałam ja - Gosianka, w imieniu wszystkich Kur, a teraz już zapraszam do przygotowanej części.

Tort od Ewy (oczywiście).

Była raz sobie niezwykła kura
swobodna, wolna i dzika.
To tu, to tam latała jak chmurka,
ale nie miała kurnika.

Różne krainy wciąż odwiedzała,
gdzieś tam dziobnęła ziarneczko,
a gdy odwdzięczyć się za to chciała,
zgrabne znosiła jajeczko.

Lecz inne kury ją namawiały:
osiądźże wreszcie na miejscu!
Kurnik swój własny gdzieś sobie załóż,
spocząć daj duszy i sercu.

Ale tak sama - kura myślała -
- w kurniku siedziała będę?
W końcu się z drugą kurą zgadała;
razem wskoczyły na grzędę.

Odtąd aż pięć lat nam przeleciało,
a Kurnik trwa Pastelowy
i choć w podziemiu jakiś czas działał,
teraz nie musi się chować.

Goście się oknem i drzwiami pchają,
śmiech, tłok i hałas jest wszędzie,
dobre się tutaj rzeczy się zdarzają
i niechaj zawsze tak będzie!

Niechaj nam Kurnik przez lata służy
ciągle otwarty gościnnie!
Trwaj nam Kurniku sto lat i dłużej,
dopóki świat nie przeminie!


Ninka

Tort Maryi - któż by nie rozpoznał!

DZIĘKUJEMY, KOCHAMY, PODZIWIAMY, WIELBIMY I MUREM STOIMY!


Kura a stan umysłu

Czy pamiętacie, że właśnie mija pięć lat odkąd spotykamy się w Kurniku? Dokładnie 23 listopada, czyli za kilka godzin? Oznacza to prawie 1400 000 wyświetleń i 715 postów! Daje to około 143 tysiące komentarzy (licząc 200 na post) i od 900 do 1400 wejść do Kurnika dziennie! Najwięcej sympatyków poza granicami Polski mamy w USA, bo aż 364, w Niemczech 229, na dalszych pozycjach plasuje się Anglia, Kanada, Francja, Ukraina, Australia - mniej więcej 80 odbiorców na tydzień. Oraz w intrygującej lokalizacji pt. Nieznany region - 34 sztuki - to na pewno szpiedzy z Korei:)
Szkoda, że statystyki nie rejestrują wszystkich słów kluczowych, bo bywają co najmniej dziwne. Z ostatniego tygodnia:
- jak znasz jutuberke puszkin ger
- kosz dla fatyganta od waćpanny (chyba powinno być odwrotnie, co nie?)
- leci pies przez owies śpiewać
- hana i mama robią cererec
Tyle statystyki, które nie są najważniejsze, wręcz w ogóle są nieważne. Ważne jest to, że ciągle tu jesteśmy, mimo najróżniejszych życiowych zawirowań dotykających każdego z nas, jak to w życiu. Śmiejemy się razem, bywa że płaczemy, czasem się kłócimy - też jak w życiu.
Wiem, że mogę na Was liczyć w każdej sytuacji - wielokrotnie miałam na to dowody. Zwłaszcza przez ostatnie półtora roku Wasza obecność była dla mnie bardzo ważna. Kurnik to coś więcej niż blog i kwita!
Pamiętacie jak to się zaczęło? Od Kretowatej, Mnemo i Gosianki. Namawiały mnie i namawiały, a mnie się wydawało, że dzie, ja? Blog? O czym miałabym pisać? Jak?
Aż przyjechała do mnie Mika, którą zresztą poznałam poprzez komentarze na czyimś blogu, ale nie pamiętam na czyim. Mika, Ty pamiętasz? Czy to było u Kretowatej? U Mnemo? U Gosianki?
Tak więc przyjechała Mika i tak jakoś nam się kliknęło. Mika nazwała mnie dziką kurą i tak zostało!
A potem Mika znów przyjechała, latem 2014:

Potem już poszło! Życie wirtualne wymieszało się z realnym i tak trwa do dzisiaj: Kretowata, Owca Rogata vel Pacjan z Barcelony, KolKa, Mnemo, Lidka, Kalipso, Marija, Gosianka, BDB, Bacha, KasiaS., Opakowana, Grażyna, Elaja, Małgosia Sz. Ewa z Antygony, AniaM, Tempo Giusto, Sonic, LilkaB. (znam ją od dawna, ale jest Kurą i to się liczy), Felka (też znam ją od dawna, ale to też Kura, bez najmniejszych wątpliwości), nie mówiąc o MM i Kogucie honoris causa (czyli Kahac, czyli - jakby nie patrzeć, Kura!). Bo zapomniałam nadmienić, że Kura to nie płeć i nie gatunek, to stan umysłu!
Wymieniam tylko te Kury, z którymi spotkałam się osobiście (ogółem jest nas dużo więcej!), z niektórymi nawet wielokrotnie. Via Kurnik potworzyły się przyjaźnie, coś jak boczne odgałęzienia kurzęcego drzewa genealogicznego (arbor gallus, hrehre). I to jest niezaprzeczalną i niepodważalną wartością tego miejsca. Cokolwiek stanie się z Kurnikiem, znajomości i przyjaźnie zostaną. Jestem przekonana, że gdyby ktokolwiek z kurniczej braci chciał przemierzyć Polskę wzdłuż, wszerz i w poprzek, zrobi to bez najmniejszego problemu systemem od Kury do Kury. W ten sposób przemierzy również sporą część Europy oraz świata, jeśli wierzyć statystykom.
Życie jest nieprzewidywalne. Pięć lat temu poznałam Mikę i jej kuzyna J. który ją do mnie przywiózł. Dzisiaj J. pomaga mi zmodernizować dom, którego wtedy nie było przecież w żadnych planach!


Frodo jeszcze nie był siwy, a Czajnik był malutki...

I przyszedł Wałek...

I Malinka (pierwszy dzień)...

Tylko pięć lat, czy aż pięć lat? Działo się - i u Was, i u mnie. Wspólnymi siłami  wydałyśmy trzy kalendarze, zrobiłyśmy kilka aukcji, coś ze cztery spektakularne zrzutki, założyłyśmy fundusz pomocowy "Skarpeta". Dzięki temu udało nam się trochę pomóc tam, gdzie było to bardzo potrzebne. Skarpeta nigdy nie jest pusta - niewiele w niej, bo niewiele, ale debetu nie ma! Na załatanie nagłej i czarnej dziury wystarczy.
Bywało strasznie, smutno i śmiesznie. Nie raz płakałam ze śmiechu - pamiętacie zabawę w przysłowia? Wygrała wtedy Rucianka przysłowiem "Na pochyłe drzewo i Salomon nie naleje" - pamiętam, nie musiałam tego szukać, zresztą posługuję się nim w codziennym życiu. Jak również powitaniem "czołgiem", które przykleiło się do mnie na amen.
A jak Marty tapczan skoczył mi na palec u dużej nogi i Opakowana zrobiła mi prześliczne, kolorystycznie zróżnicowane pokrowce?


To było dla mnie fajne pięciolecie mimo życiowych perturbacji i straszliwego rozczarowania osobą, której bezgranicznie ufałam, a która okazała się zwykłym śmieciem. To od Was dostawałam głaski, słowa pociechy i wręcz konkretne prezenciki, wsparcie, śmiech i łzy. I od MM. Nie mam żadnych wątpliwości, że Wasza obecność pomogła mi przez to przejść.
Dobra, już nie smęcę, bo Was zmęczę!
Dziękuję i to wszystko!
I tak oto z optymizmem wchodzimy w kolejne pięciolecie!🎂🎂



poniedziałek, 19 listopada 2018

O dwóch takich i jednej ryczce


Mam głęboką nadzieję, że nie urażę niczyich uczuć politycznych. Nie ma w tym nic osobistego! MM znalazła wczoraj w tygodniku "Przegląd" nr 46 (984) z 13 - 18 listopada 2018. Nie mogę się powstrzymać. To brzmi jak proroctwo.
Ciąg dalszy jest cytatem:

Polskie listopady – wersja light (s. 50 – 53)

12 listopada 1962 r.

Premiera filmu przygodowego dla dzieci „O dwóch takich, co ukradli księżyc” na podstawie powieści Kornela Makuszyńskiego (reż. Jan Batory). W tytułowe role braci wcielili się Lech i Jarosław Kaczyńscy. Z opisu na branżowym portalu FilmPolski.pl:
„Akcja filmu rozpoczyna się we we wsi Zapiecek. Przychodzą w niej na świat bliźniacy – Jacek i Placek. Już po paru latach okoliczni mieszkańcy nie mają złudzeń: z tych dwu nic dobrego nie wyrośnie. Niesforni braciszkowie wciąż płatają spokojnym obywatelom złośliwe figle. Są żarłoczni, a przy tym leniwi i okrutni. Za najokropniejszą rzecz pod słońcem uważają pracę. Gotowi są na wszystko, byle tylko nigdy nie splamić rąk jakimkolwiek zajęciem. Pewnego dnia wpadają na genialny w swej prostocie pomysł. Postanawiają ukraść księżyc, a następnie go spieniężyć i w ten sposób zapewnić sobie na zawsze wygodną, próżniacką egzystencję”.
Jak to uważnie trzeba czytać bajki, nie mówiąc o obsadzie filmowej na ich podstawie!

***
Pamiętacie moją ryczkę?
Przed:
Po:
 Sama nie wiem która wersja podoba mi się bardziej. Zwłaszcza że w międzyczasie powstała wersja trzecia. Nieco ryczkę przyciemniłam, nie aż tak jak "przed", ale bardziej niż "po". Jest lepsza. Nie ruszałabym niczego, gdyby nie warstwa nierówno zaschniętej i niechlujnie położonej lakierobejcy.
E tam, zawsze mogę ściemnić jeszcze bardziej, w zależności od kontekstu. Tylko po co to całe skrobanie?



piątek, 16 listopada 2018

O braku orientacji w terenie

który sprawił, że odezwały się we mnie przyczajone feministyczno - seksistowskie wątpliwości.


Zięć spotyka teściową:
- A mama dziś bez stanika?
- A ty skąd to wiesz, do cholery? - dziwi się teściowa zerkając na swoją grubą bluzkę. A zięć na to:
- Bo się mamusi zmarszczki na twarzy i szyi wygładziły.

Nie wszyscy są w stanie przebrnąć przez dwieście komentarzy, więc w skrócie opowiem, jak to było.
MM i ja udałyśmy się otóż w niedaleki wprawdzie, ale zupełnie nieznany nam teren. Na skutek remontu (i zamknięcia) przejazdu kolejowego na naszej drodze, gps zgłupiał, a my jeszcze bardziej. Zapytałyśmy więc przechodzącą mimo panią w średnim wieku gdzie tu ulica Akacjowa. Wiedziała, i owszem, ale wytłumaczyć nam jak tam dojechać, nie potrafiła. Konwersację podsumowała takim oto dictum: "Ja TEŻ kobieta jestem, to nie wiem". Mnie to rozeźliło, bo wrzuciła nas do swojego wora, MM podeszła do tego bardziej pobłażliwie. Obie natomiast stwierdziłyśmy zgodnie, że same sobie to robimy (my - kobiety) godząc się na wtłaczanie nas w różne "wory". Powiem więcej - często same tam wskakujemy, bywa że ochoczo, z różnych przyczyn: z bezradności ( w sensie zaszłości kulturowych), lenistwa, wygodnictwa, braku umiejętności.

Najtrudniej walczyć z zaszłościami kulturowymi, lenistwo można przełamać, nie mówiąc o braku umiejętności. Ilu znacie mężczyzn bez prawa jazdy, a ile kobiet? Zaryzykuję stwierdzenie, że jest to stosunek 2:10 na korzyść mężczyzn oczywiście. Nie są to oczywiście żadne twarde dane, to tylko moje obserwacje. W młodszym pokoleniu wygląda to już lepiej - przynajmniej w tej dziedzinie. Ale wśród kobiet 45-50+ nie jest dobrze. Sprawy mają się gorzej, zwłaszcza na wsi. Tam seksizm kwitnie i ma się bardzo dobrze. Wiem co mówię.
Albo: idziecie do kogoś z wizytą, a tam dom zapuszczony, wszędzie bałagan, dzieci nieogarnięte, pranie leży na kupce na środku łazienki itp. Co wtedy myślicie? Założę się, że mniej więcej to: o rany, ale bajzel, co za fleja, jak on z nią wytrzymuje w tym syfie, żeby baba nie zadbała o dom itd. itp...
A jakie emocje budzi facet sam w zapuszczonym mieszkaniu, robiący jajecznicę na żelazku z braku czystych naczyń? Taki facet budzi opiekuńczość i natychmiastową chęć ulżenia mu w tych ciężkich obowiązkach - zwłaszcza jeśli jest przystojny, hrehre. Nikogo nie dziwi fakt, że nie wie jak się włącza pralkę i że naczynia należy umyć. I kto do tego doprowadził? My! Kobiety, temi ręcami! Matki, żony i kochanki!
Jestem filologiem i lubię językowe zawiłości różnej maści. W tej dziedzinie aż się od nich roi. Przykład pierwszy z brzegu: dostajecie reklamy mailowe (i nie tylko), prawda? Zarejestrowaliście, że końcówki czasowników w trybie pytającym są męskie? "Czy już kupiłeś? Czy wybrałeś?" Itd.? Chyba że reklama dotyczy podpasek:)

To reklama (męskich) garniturów.
Bogu dziękować, że odeszliśmy od różnicowania formy grzecznościowej w zwracaniu się do kobiet w zależności od ich stanu cywilnego "pani" lub "panna". Na zachodzie też się od tego odchodzi, przynajmniej we Francji, ale z tego co wiem, nadal ten zwyczaj tam pokutuje i to bardziej niż u nas.
A nazwy zawodów? Wiele z nich zostało utworzonych w ostatnich 5-10 latach i - zaryzykuję stwierdzenie - że wszystkie albo prawie wszystkie są nacechowane negatywnie. No bo jak brzmi "profesor"? Szacownie. A "profesorka"? Dużo gorzej, profesorka to taki mniejszy (czytaj gorszy) profesor. O ile utrwaliła się już językowo "lekarka", o tyle "doktorka" (niedajbuk "dochturka") jest bardzo mocno negatywnie nacechowana. Przykłady można mnożyć bez końca. Zdaję sobie sprawę, że te dziwaczne dzisiaj formy w rodzaju ministra, urolożka, naukowczyni, nie mówiąc o drwalce, utrwalą się w polszczyźnie wraz ze zmianami obyczajowo-społecznymi i stracą pejoratywny wydźwięk, ale to długi proces.
Daleka jestem od idealizowania świata kobiet i potępiania w czambuł świata mężczyzn, chociaż życie mnie zachęciło, abym tak właśnie zaczęła postrzegać (i dzielić) ludzi. Potępiam KONKRETNYCH mężczyzn, chociaż nie mam już zaufania (i nie będę miała) do mężczyzn w ogóle. Są po prostu inni i niech sobie z tą innością żyją, tyle że beze mnie. Ale to mówię ja i moje indywidualne doświadczenie.
Wiele już napisano i powiedziano na ten temat i nie odkrywam Ameryki. Wkurza mnie każdy przejaw dyskryminacji, jednak potrójnie wkurza mnie to, że byle chłystek uważa się za lepszego tylko dlatego, że jest facetem i poza tym nie ma nic więcej do powiedzenia.
Siłą rzeczy uogólniam, bo temat nie ma końca. Swoją drogą chciałabym wiedzieć gdzie jest początek. Jak, kiedy, kto i w jakiej sytuacji uznał, że kobieta jest drugim sortem?

PS. Zwracam się do Was w rodzaju żeńskim. Jeśli jednak jest na sali MĘŻCZYZNA, niechaj się ujawni, a ja natychmiast zmienię formę.
Update: jest mężczyzna, zmieniłam!

wtorek, 13 listopada 2018

Dla Moniki

Moniczko Kochana!

Przychyliłabym Ci nieba, gdybym mogła.
Zabrałabym Twoje troski.
Naprawiłabym świat wokół Ciebie.
Zabrałabym ból.
Otuliłabym pięknem i dobrem.

Niech się spełni! To mówiłam ja, Hana z towarzyszeniem Chóru Kur!

A teraz obsypię Cię różowym kwieciem!





czwartek, 8 listopada 2018

Jesień w willi Curiosa

Pomieszkałam sobie wczoraj w willi Curiosa, jak zamierzałam. Pogoda była mi bardziej niż przychylną - posiedziałam na tarasie, napaliłam w zewnętrznym kominku, pochodziłam po pokojach (brzmi dumnie!), w wyobraźni ustawiłam meble, pomierzyłam wzdłuż i wszerz, zanotowałam co trzeba, udokumentowałam fotograficznie.
Z kuchnią chyba nic nie da się zrobić bez rozbudowy. Nawet gdyby wyburzyć ścianę do salonu, niewiele to zmieni. Z salonu będę miała widok na lodówkę, bo poza nią niewiele więcej tam się zmieści.  Jeśli wywalę ścianę, lodówki w żaden sposób nie schowam, ponieważ nie będzie tam żadnego węgła. Nie, żebym wstydziła się lodówki, ale nie chcę, żeby to był główny akcent w kuchni.
Okna nadają się do wymiany, przyjrzałam im się. Są nieszczelne, źle się zamykają, miejscami są popękane. Liczyłam się z tym.
Myślałam o tym, żeby zlikwidować kominek na tarasie, ale kiedy w nim napaliłam i rozeszło się miłe ciepło, postanowiłam, że jednak nie zrobię tego. Na długie i chłodne letnie wieczory będzie jak znalazł. Łazienka mogłaby zostać w takiej wielkości, w jakiej jest, ale nie wiem czy to da się pogodzić z przebudową kuchni.
I to w skrócie tyle. Z każdym tam pobytem podoba mi się coraz bardziej. Cisza aż dzwoni w uszach, nad wodą brodzą białe czaple i inne ptactwo w obfitości. Poszłam na dłuższy spacer i narobiłam trochę zdjęć, chociaż łatwo nie było, bo cały czas słońce świeciło mi w oczy. I rozeznałam strony świata. Taras i sypialnia jest od południa, pokój "gościnny" od wschodu, kuchnia i łazienka od północy.
Napawajcie się tą wyjątkową jesienią. Zaczęłam od rogala i sokawki na tarasie:

A potem szłam:












PS. Na miłosnym froncie spokój.