piątek, 22 lipca 2016

Lawendowa Prowansja w środku Wielkopolski!

Lawendową Kingę już znacie, a jeśli nie, zaraz poznacie. Jakoś tak półtora roku temu z okładem przypadkiem trafiłam na jej blog. Czytam sobie, czytam, oglądam i prawie wącham lawendę, aż nagle, wtem! Mignęła mi nazwa miejscowości o mniej więcej 5 kilometrów od mojego gumna. Gdyby nie górki, mogłabym spoko rzucić beretem! Paczę, paczę i oczom nie wierzę! Aż mnie zatchło! Natychmiast napisałam do Kingi i w ten sposób się poznałyśmy. Teraz, od czasu do czasu pijamy sokawkę a to na jednym gumnie, a to na drugim. Podziwiam Kingę za wszystko. Za kreatywność, konsekwencję, niesamowitą pracowitość, wytrwałość. Ile Kinga ma marzeń! Ile planów! I - co ważniejsze - krok po kroku realizuje je.

Niestety, tegoroczna wiosna i kapryśne lato dały jej popalić. Gwatłtowne ulewy zniszczyły doszczętnie 2/3 lawendy. Nawet nie zdążyłam zobaczyć jej w pełnym rozkwicie. Co się dało, Kinga ratowała, ale straty są ogromne. Jakby tego było mało, wichur (ten sam, który zwalił naszą czereśnię), doszczętnie zniszczył namiot za kupę kaski, który miał być letnim pomieszczeniem na lawendowe warsztaty. Ogromny namiot pofrunął jak piórko. Została z niego kupka pogiętych rurek, a panowie w odpowiedzi na reklamację odrzekli z niebywałą niefrasobliwością i arogancją, że to są uszkodzenia MECHANICZNE (a niby jakie miałyby być w tej sytuacji?) i jako takie nie podlegają reklamacji! Dodam, że to nie był jakiś pawilonik ogrodowy za 200 złotych, a "profesjonalny" namiot "imprezowy". A i wiatr nie był huraganem. Kinga nie odpuściła i walczy, a jak i kiedy się to skończy, bóg jeden wie? To jeszcze nie koniec. Ulewa nie miała już lawendy do zalania, to zalała sypialnię. Wykładzinę, dywan i część mebli trzeba było wyrzucić, Kinga śpi na sofie w kuchni i czeka, aż wyschnie sypialnia. Kuchnia i sofa są bardzo przyjemne, ale niekoniecznie do spania. Nikt nie zasługuje na tyle kłód pod nogami, a zwłaszcza nie zasługuje Kinga. Dlatego robię jej lekramę, marketing i PR.

A więc nic, tylko brać, wybierać, przebierać! A kiedy już się przebierze i wybierze, kontaktujcie się, proszę, bezpośrednio z Kingą: lawendowa-75@wp.pl 
Do wszystkich cen należy doliczyć koszt przesyłki.

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15
16

17. wymiary 16/16/6 cm cena 45 zł / szt plus koszt przesyłki

18

18. herbaciarki, cena 55 zł plus koszt przesyłki
19

19. lampion parafinowy , róże w efekcie 3D , jakby wychodza z lampionu i autentycznie pachną :) wysokość ok 15 cm , szer 24 cm wystarczy postawić za nim zapalona świeczkę by stworzyć niesamowity klimat i nastrój , cena 35 zł

20

20

21. lampion parafinowy "zaczarowany ogród", wysokość ok 15 cm , szer 24 cm wystarczy postawić za nim zapalona świeczkę by stworzyć niesamowity klimat i nastrój , cena 35 zł
22

23



24

24. świece parafinowe w starych, klimatycznych słojach , wysokość ok 13 cm, średnica ok 10 cm, czas spalania ok 100 godzin , świece wypalają się w środku zostawiając lej w który można potem włożyć zwykłą świeczkę i nadal cieszyć się jej urodą i nastrojem jaki stwarza, cena jednego słoja 68zł
25

25. świeca parafinowa "stokrotkowa łąka", wysokość ok 7 cm, średnica ok 10 cm, czas spalania ok 50 godzin , świece wypalają się w środku zostawiając lej w który można potem włożyć zwykłą świeczkę i nadal cieszyć się jej urodą i nastrojem jaki stwarza , cena 45 zł
26

26. świeca parafinowa "krzewuszka",  wysokość ok 7 cm, średnica ok 10 cm, czas spalania ok 50 godzin , świece wypalają się w środku zostawiając lej w który można potem włożyć zwykłą świeczkę i nadal cieszyć się jej urodą i nastrojem jaki stwarza , cena 45 zł
27

27.serduszka mydełkowe, wykonane z naturalnych składników , idealne na prezent , waga jednego ok.170 g , cena 12 zł


 28
28. mydełka-serca z naturalnych składników, wzbogacone olejkami i suszonymi roślinami, idealne na prezent, waga jednego to ok 200 g, cena 15 zł
29

29. mydełkowe gwiazdki idealne na prezent, wykonane z naturalnych składników , waga jednego ok 120 g , cena 10 zł
30

30. lawendowe, mydełkowe róże, waga ok 170g, cena 12 zł
31

31

31. Kubek idealny na lawendowa herbatkę lub poranna kawę :) cena 15 zł

32

32

32

32

32. Może coś dla łasucha ? :) :syrop lawendowy :cena 12 i 15 zł , herbatka z mojego ogródka 20 zł , herbatka lawendowa 10 zł ,dżem truskawkowy z lawendą 12 zł , ciasteczka 5 zł

33

33

33. Woreczki i zawieszki z lawendą, cena 10 zł

34. zestaw SPA w koszyczku : mydełko, babeczka do kąpieli, hydrolat lawendowy, woreczek z lawendą,sól do kąpieli, świeczka lawendowa , cena 65 zł , dostępny jeden zestaw

35.

35. zestaw SPA mały w koszyczku : mydełko, babeczka do kąpieli, hydrolat lawendowy, woreczek z lawenda, cena 40 zł , dostępne 3 zestawy







wtorek, 19 lipca 2016

TRUDNA SPRAWA INSPEKTORA TRENTA CZ. 2 I 3

Kureiry! Idzcie do Gosianki zaraz po przeczytaniu kryminału. Potrzebna pomoc. Bardzo!


CZĘŚĆ 2 ,  napisana przez Bachę.

Do pokoju wszedł przystojny, lekko szpakowaty mężczyzna, ok. 35 lat. Dość wysoki, wysportowana sylwetka i gdyby nie oczy niesamowicie podobny do Lorda Wintera. Przy ciemnobrązowych włosach miał niebieskie oczy ale to nie był zimny kolor, twarz Archibalda Wintera sprawiała sympatyczne, można by powiedzieć,  takie ciepłe wrażenie. Oho, pomyślał Trent, pewnie w tych ślepiach ciągle topi się jakaś dziewczyna.
Witam Pana, powiedział do Trenta, podając mu rękę, zapewne chce mi pan postawić kilka pytań ale nie sądzę żebym mógł dodać coś do tego co powiedział już mój ojciec.
Wdzięczny jednak będę, jeżeli Pan opowie mi swoją wersję przyjęcia urodzinowego żony lorda Wintera.
No cóż, kolacja przebiegała w bardzo miłej atmosferze, menu było wspaniałe, Ann, kucharka, wspięła, się chyba na wyżyny swoich możliwości, ale tym nie będę Pana zanudzał inspektorze. Kiedy Jody serwowała kawę i deser, lady Winter przeprosiła na chwilę gości i wyszła na chwilę do swojej altany, zaczerpnąć świeżego powietrza. Wszyscy byli trochę zaniepokojeni ale nie chciała towarzystwa. Resztę już pan zna.
Taaak, powiedział Trent, pan pozwoli lordzie Winter, że zapytam jakie były stosunki pana z żoną pana ojca. Zajęła w jakimś sensie miejsce pana Matki, pierwszej lady Winter.
Czy nie są to zbyt osobiste pytania, Lord Archibald lekko zmarszczył czoło.
Proszę tego tak nie traktować, nie prowadzę rozmów towarzyskich, ja przesłuchuję.
L Archibald patrzył przez wysokie okno. Lady Winter była bardzo ciepłą, serdeczną osobą. Po tym jak matka opuściła nas ojciec długo był sam. Kiedy poznał ś.p. Lady Winter bardzo zależało mu żebym ją zaakceptował. Na początku było mi trudno ale z czasem bardzo ją polubiłem. Ona nie starała się zastąpić mi matki, myśmy się po prostu zaprzyjaźnili. To nie była kobieta, której wszędzie było pełno ale jej nieobecność w domu była od razu wyczuwalna, od razu robiło się pusto. Kiedy wyprowadziłem się do Oxfordu bardzo często rozmawialiśmy ze sobą. Potem coraz rzadziej ale nasze stosunki pozostały serdeczne i bliskie. Nie wiem jak mój ojciec zniesie jej nieobecność.
A pan?
Nie wiem.
W głosie Archibalda wyczuwało się smutek.
A czy zna pan lordzie Winter kogoś kto darzyłby niechęcią lady Winter?
Nie znam i nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić inspektorze ale uważam, że nie ma ludzi, których wszyscy darzą sympatią. Sądzę, że siostra lady Winter mogłaby coś bliższego na ten temat powiedzieć.
Dlaczego Pan tak uważa- zapytał Trent
Z tego co wiem, były bardzo blisko ze sobą związane zanim  lady Helen wyszła za mąż za mojego ojca.
W tym momencie PPP wstał, popatrzył na lorda Archibalda i podszedł do okna. Tropik wracaj-powiedział Trent.
Jakie dziwne oczy ma ten pies, jakby przenikały na wskroś, co to za rasa? zapytał lord Archibald - w jego głosie Trent wyczuł ledwo zauważalne zmieszanie. Ale Tropik dał mu sygnał : daj spokój, niczego się więcej nie dowiesz.
Dziękuję lordzie Archibald, to na razie wszystko i prosiłbym nie opuszczać posiadłości.
Czy byłby pan uprzejmy i poprosił do mnie lady Mirellę?
Oczywiście inspektorze, czy przejażdżki konne w obrębie posiadłości są dozwolone - zapytał lord Archibald
Tak - krótko rzucił inspektor Trent.
Tropik patrzył cały czas przez przez okno. Co mi chcesz powiedzieć piesku? Tropik odwrócił się do niego ze wzrokiem mówiącym: nie łapiesz co ci mówię? Kurcze nie łapię, westchnął Trent. Tropik wrócił na miejsce koło fotela i zwinął się w rogala.
Rozległo się pukanie do drzwi. Do pokoju weszła młoda kobieta z dwiema tacami. Lord Winter przeprasza, że nikt o tym wcześniej nie pomyślał, na pewno chętnie napije się pan inspektor kawy, jest też herbata, dołożyłam też kilka kanapek. Lady Mirella przebiera się w swoim apartamencie i zejdzie za dwadzieścia minut.
Bardzo dziękuję......?
Susan, dzisiaj pomagam w kuchni. A to dla pana pupila. Susan postawiła przed Tropikiem wspaniałą cielęcinę z jarzynami i jogurt.
Trent zaniemówił. Skąd pani wie,że Trop lubi jogurt? Wiem, przecież to PPP, a o jego zwyczajach pisał jakiś dziennikarz. Uśmiechnęła się i zniknęła.
Trent nie zapamiętał nawet jej wyglądu, tylko głos. Ach, drobiazg, przecież i tak ją będę pzesłuchiwał. Ppatrzył na Tropika pochłaniającego jedzenie i nagle uświadomił sobie, że nikt nigdy nie pisał o jego ulubionych potrawach.
Na razie muszę podreperować siły pomyślał i zabrał się za kanapki, rozpływały się w ustach.



CZĘŚĆ 3 napisana przez Mikę.

Jednak odłożył kanapkę, gdy spojrzał znów na psa. Tropik zjadł starannie mięso i jarzyny, natomiast jogurt tylko obwąchał i odwrócił się do niego tyłem.
"Tropik, co jest, wszak to twój ulubiony jogurt?" zapytał Trent
Tropik rzucił mu spojrzenie pełne politowania, mówiące "Co ty, nie wiesz, że mam najlepszy węch w Anglii? Weź do analizy."
Trent natychmiast zrozumiał o co chodzi. "Ktoś cię chce otruć??? Ciebie, piesku, funkcjonariusza na służbie??? O niedoczekanie! " Wyjął z przepastnych kieszeni starej tweedowej marynarki plastikowy pojemnik, do którego szybko przelał jogurt, zakręcił i schował z powrotem. "Może byś moje kanapki obwąchał? I kawę, co?"  Egzamin wypadł OK, więc inspektor dokończył kanapkę. Zadzwonił do sierżanta Muggsa, pilnującego wejścia. "Muggs, zostaw kogoś na straży i przyjdź do mnie do salonu na chwilę" polecił. Gdy sierżant wszedł, Trent szybko przekazał mu jogurt. "Wyślij kogoś natychmiast z tym do laboratorium", szepnął. "Tak jest , szefie. Co jest?" "Ktoś chce otruć PPP" powiedział inspektor - "Tylko ciii, nikt nie może wiedzieć, że Tropik nie zjadł jogurtu!" "Jasna sprawa." Muggs poklepał psa po grzbiecie. Bardzo go lubił i cenił jego umiejętności. "Niezły jesteś chłopie, trzymaj się."
W tym momencie rozległo się pukanie i do salonu weszła córka Winterów, Mirella. Na jej twarzy widać było ślady łez i była bardzo smutna. Ubrana była w ciemną elegancką sukienkę. Mirella miała około 20 lat  i była ładną dziewczyną, choć nie była to jakaś wielka piękność.
"Dzień dobry, inspektorze. Przepraszam, że pan czekał, musiałam się przebrać. Oblałam się winem na przyjęciu..."
"Oczywiście, żaden problem. Skorzystaliśmy z Tropikiem z poczęstunku, który nam przyniosła Susan."
"Jaka Susan??? - zdziwiła się Mirella - A, ta dziewczyna, co pomagała dzisiaj w kuchni..."
"Jak to dzisiaj? To ona nie pracuje u państwa na stałe?"
"Nie, nie, pomagała dzisiaj z okazji przyjęcia, nasza pomoc domowa się rozchorowała i przysłała ją w zastępstwie."
"Tak, rozumiem. Czy mogę prosić o nazwisko pomocy domowej? Chciałbym z nią porozmawiać."
"Oczywiście, Jenny Stubbs, pracuje u nas od lat."
Mirella potwierdziła przebieg przyjęcia, zrelacjonowany wcześniej przez lorda i Archibalda. Inspektor przeszedł do pytań o relacje rodzinne.
"Jak układały się stosunki pani matki z Archibaldem? Bycie macochą nie jest łatwe."
"O nie, on nigdy tak o niej myślał. Mama nie starała się zastąpić mu matki, była raczej opiekunką, koleżanką... Była taka kochana i dobra... - tu Mirella znów się rozpłakała . "Przepraszam, to wszystko takie straszne..."
"Oczywiście, rozumiem. A jak układało się pani z Archibaldem?"
Twarz Mirelli trochę się rozpogodziła. "Och, Archie! Stara się być dla mnie starszym bratem, opiekuje się mną, zabiera na różne imprezy, jest bardzo zabawny i wesoły. Niestety ma jedną wadę, za bardzo lubi karty... "
Inspektor nadstawił ucha. Nareszcie jakaś skaza na kimś z Winterów! "Tak? A wygrywa czy przegrywa?" uśmiechnął się lekko, zachęcając Mirellę do odpowiedzi.
"Niestety, częściej przegrywa. Kiedy był w Monte Carlo napisał nawet list do mamy z prośbą o pieniądze..."
"Skąd pani wie? Czytała go pani?"
"Nie, nie, mama go spaliła w kominku. Ja jej go przyniosłam i poznałam charakter pisma Archiego. Słyszałam potem, jak mama mówiła tacie, że jakaś znajoma pisała do niej z prośbą o pieniądze, nie chciała go pewnie martwić. Miałam ją nawet zapytać, czemu tak powiedziała, ale zapomniałam, a potem już nie zdążyłam..." Usta znów wygięły się jej w podkówkę. Tropik, wyczuwając sytuację podszedł do niej i polizał ją po ręce.
"Jaki kochany piesek!" uśmiechnęła się przez łzy. "Piękny jest, jaka to rasa?"
"Polski pies gończy, przywiozłem go od przyjaciół z Polski" odpowiedział Trent. "Ma świetny węch."
"Inspektorze, czy jeszcze jestem potrzebna?" zapytała Mirella. "Chciałabym się położyć..."
"Oczywiście, dziękuję, bardzo mi pani pomogła. Czy mógłbym poprosić teraz pani ciotkę, Pandorę?"
"Tak, zaraz ją poproszę. Ciocia najwięcej panu opowie o mamie, były bardzo zżyte i zawsze miały jakieś swoje tajemnice..."
Po wyjściu Mirelli Trent zwrócił się do Tropika. "No i co, stary? Sprawa się rozwija a wątki się mnożą..."  PPP zamachał energicznie ogonem, co miało oznaczać: "Nie martw się, damy radę. Twoja głowa i mój nos to potęga!"
Trent uśmiechnął się. Jego pies zawsze potrafił mu przywrócić dobry nastrój.



Tymczasem do pokoju weszła Pandora. Była bardzo elegancką i zadbaną kobietą, chyba dobrze po czterdziestce, choć wyglądała młodziej. Była ubrana w szafirową suknię, skromną, choć z pewnością bardzo kosztowną, a na jej szyi połyskiwały piękne perły, które raczej imitacją nie były. Tropik pociągnął nosem, czując zapach wykwintnych francuskich perfum.
"Dzień dobry pani..." zaczął inspektor, ale przerwał mu dzwonek jego telefonu. Przeprosił Pandorę i odebrał. "Tak, proszę... Tak, rozumiem... Bardzo proszę przysłać mi to na piśmie, dobrze?"
"Przepraszam panią bardzo, zwrócił się do Pandory- ale muszę zmienić kolejność przesłuchań, otrzymałem kilka nowych informacji. Chciałbym teraz przesłuchać Susan, pomoc domową, która pomagała podczas przyjęcia."
Nieco zdziwiona Pandora wyszła, ale wróciła po chwili dość zmieszana.
"Inspektorze, ale jej nie ma..."
"Jak to nie ma??? Przecież kategorycznie zakazałem komukolwiek opuszczać posiadłość!!" krzyknął zdenerwowany.
"Powiedziała kucharce, że musi iść zapalić do ogrodu i nie wróciła..."
Inspektor wybiegł z pokoju, PPP pobiegł żwawo z nim. "Muggs, natychmiast trzeba zarządzić przeszukanie ogrodu i posiadłości"  zwrócił się do stojącego przy wejściu sierżanta. "Szukamy pomocy domowej, Susan. Miałem telefon z laboratorium, podała Tropikowi zatruty jogurt. Trucizna pochodzenia roślinnego, prawdopodobnie z roślin australijskich.  Ja muszę znaleźć w kuchni jakiś przedmiot z jej zapachem i idziemy z Tropikiem do ogrodu. "
Trent udał się do kuchni. Kucharka potwierdziła, że Susan wyszła na papierosa jakieś pół godziny wcześniej. Tropik obwąchał starannie ścierkę, którą Susan wycierała kieliszki i razem z inspektorem wyszedł tylnym wyjściem do ogrodu.
"No piesku, pokaż, co potrafisz" szepnął Trent do ucha psa. "Szukaj śladu, szukaj!"
Tropik podjął ślad. Szedł z nosem przy ziemi, momentami przystając i łapiąc górny wiatr. Skierował się ku bardziej zarośniętej części ogrodu, gdzie znajdował się drewniany budynek gospodarczy. Za budynkiem rosły piękne, dorodne pokrzywy. Pies  pobiegł właśnie tam. Inspektor starał się dotrzymać mu kroku , ale trochę się zadyszał. "Cholera, trzeba mniej palić, więcej biegać" pomyślał.
Tymczasem Tropik szczekał już w zaroślach. Trent zobaczył Susan , leżącą w gąszczu pokrzyw...

niedziela, 17 lipca 2016

Dolce far niente

Jestem rozerwana. Przyjechały Dziewczęta i spędziłyśmy upojne dwa dni. W dodatku miałam wolną chatę, pogoda była piękna, pogaduchom nie było końca. Gadałyśmy, śmiałyśmy się do rozpuku, piłyśmy alkohol. Znamy się dokładnie 22 lata i aż sama w to nie wierzę. Plany spotkań towarzyskich w różnych konfiguracjach na najbliższe dwa miesiące poczynione, się zobaczy, co życie przyniesie. Fajnie jest mieć przyjaciół, takich do tańca i do różańca, którzy w dodatku zachwycają się gumnem i wręcz nie mogą się nim nasycić, czemu się nie dziwię, hrehrehre! I takich, którzy rankiem wypuszczą psy, nakarmią koty, zrobią śniadanie i cichutko zaczekają, aż łaskawie wstanę! A potem posprzątają, pomyją, pochowają!
Wszystko im sie podoba, wszystko!


Lawenda im się podoba
Pięć papierówek na krzyż, które zostały zerwane i pożarte


Instalacja, którą zrobiłam z pnączy, które padły wraz z czereśnią
Czereśniowy konar
Przyoborowy gąszcz
A nawet próba zamaskowania bałaganu


Koty


Oraz psy
Pięknie było, a od jutra deseczka między zęby i ostra jazda. Czego Wam nie życzę.

PS. Kolejny odcinek kryminału Miki mile widziany w każdej chwili.

PS 2. Teraz prywata: do kupienia sielski obraz Miszcza Ognio za trzy stówki bez ramy, cztery z ramą. Olej na płótnie 50 x 40 cm (bez ramy), 65 x 55 cm z ramą. Sprzedany!


piątek, 15 lipca 2016

TRUDNA SPRAWA INSPEKTORA TRENTA

Inspektor Trent siedział zamyślony przy biurku. Przed nim leżała kartka z kilkoma nazwiskami, opatrzona znakami zapytania i wykrzyknikami. Wiły się po niej pokrętne linie łączące nazwiska ze sobą w różnych konfiguracjach. W popielniczce dopalał się papieros, odłożony i zapomniany przez inspektora. Trent westchnął głęboko, zdmuchując popiół z popielniczki na papier. "Psiakrew!" warknął ze złością, strzepując popiół z notatek. Na takie dictum podniósł głowę leżący pod biurkiem pies Trenta, Tropik. Tropik był pięknym przedstawicielem rasy gończy polski, psem obdarzonym bardzo wrażliwym węchem i znakomicie tropiącym, zgodnie ze swoim imieniem. Trent przywiózł go z Polski, gdzie często bywał u swoich przyjaciół w górach. Tropik zasłużył się bardzo przy śledztwie w sprawie seryjnego mordercy, który został ujęty dzięki niezwykłym umiejętnościom węchowym psa. Od tej pory Tropik stał się pełnoprawnym pracownikiem policji ( w skrócie PPP) na etacie.
"Przepraszam cię , stary, nie denerwuj się." powiedział uspokajająco Trent do Tropika. "nie wiem, jak ugryźć tę sprawę..."



A sprawa była skomplikowana.    Kilka dni temu znaleziono ciało lady Winter w ogrodzie jej posiadłości pod Londynem. Lady Winter była żoną lorda Wintera, członka Izby Lordów. Sprawa musiała więc być prowadzona w sposób niezwykle delikatny a jednocześnie zdecydowany, co łatwe nie było, a naciski z góry szły, oj szły!!! Lady Winter została otruta mało znaną trucizną, pochodzącą z Australii, używaną przez Aborygenów.

Zbrodnia miała miejsce w sobotę, podczas spotkania rodziny i przyjaciół. W posiadłości przebywali wówczas lord Winter, mąż ofiary, Archibald Winter, syn lorda Wintera z pierwszego małżeństwa, Mirella, córka Winterów, sir John Talbot, przyjaciel lorda, Peter Gordon, zaprzyjaźniony z młodymi Winterami oraz Pandora i James Garnerowie, czyli siostra lady Winter z mężem.
Inspektor Trent westchnął głęboko, przypominając sobie przesłuchania, przeprowadzone na miejscu zbrodni. Odniósł wtedy wrażenie, że nikt nie mówi mu prawdy, albo całej prawdy...

                                                                             *

"Witam, inspektorze" powiedział uprzejmie lord  Thomas Winter. "Słyszałem wiele o pana dokonaniach, mam nadzieję, że odnajdzie pan zabójcę mojej żony..." tu głos mu lekko zadrżał, choć lord był wyjątkowo opanowanym człowiekiem.
"Zrobię co w mojej mocy. Prosiłbym pana o dokładny opis wydarzeń dzisiejszego dnia." odrzekł Trent. Rozmawiali w gabinecie lorda, przy wielkim, zabytkowym mahoniowym biurku.
"Jak pan wie, mieliśmy dzisiaj małą uroczystość rodzinną," rozpoczął lord, " urodziny mojej żony. Spotkaliśmy się w małym gronie, żona ostatnio nie czuła się zbyt dobrze i nie chciała dużego przyjęcia. O piątej zasiedliśmy do obiadu w ogrodzie. Atmosfera była bardzo miła, opowiadaliśmy różne dykteryjki, wspominaliśmy poprzednie urodziny żony, które odbyły się podczas naszej podróży do Australii na dwudziestolecie naszego ślubu. Gdy podano deser i kawę, żona powiedziała, że trochę jest zmęczona z powodu upału i że pójdzie na chwilę odpocząć w swoim ulubionym zakątku ogrodu, w różanej altanie. Pandora, jej siostra, zaproponowała, że pójdzie z nią, ale Helen powiedziała, żebyśmy sobie nie przeszkadzali i że za chwilę do nas wróci. Gdy nie było jej pół godziny, poszedłem zobaczyć, jak się czuje. Siedziała w altanie na ławce..." tu lord przerwał i głos mu się załamał. "Wyglądała, jakby się zdrzemnęła... Ale gdy podszedłem bliżej i zobaczyłem jej sine usta i ciemnoczerwone plamy na szyi, wiedziałem, że została otruta..."
"Skąd pan wiedział?? Przecież to mogło być jakieś uczulenie, alergia..." zapytał inspektor.
"Podczas naszego pobytu w Australii gościliśmy u naszego znajomego, Gordona Fletchera. Gordon zawsze interesował się różnymi truciznami, jest toksykologiem. Opowiadał nam o tajemniczej truciźnie, używanej przez Aborygenów, która daje dokładnie takie objawy, jakie zobaczyłem u mojej żony."
"Co zrobił pan potem?"
"Dotknąłem jej szyi i ręki, żeby sprawdzić puls i zacząłem wołać o pomoc. Wtedy wszyscy  przybiegli i zrobiło się ogromne zamieszanie, Pandora i Mirella zaczęły płakać, Archie i mąż Pandory próbowali je uspokajać, ja nie byłem w stanie nic zrobić, stałem jak skamieniały. Jedyny przytomny John Talbot  zawiadomił policję i pogotowie. Przyjechali bardzo szybko i dopiero wtedy zapanował jakiś spokój..."
"To, czy rzeczywiście była to trucizna, będziemy mogli potwierdzić dopiero po wszystkich badaniach, co nieco potrwa." powiedział Trent, nieco zaskoczony diagnozą lorda. który w ogóle nie dopuszczał innej przyczyny śmierci żony.  " A dlaczego ktoś miałby otruć pana żonę? Miała jakichś wrogów, grożono jej?"
"Nie, była dobrą, kochaną osobą, wszyscy ją lubili. Nic mi nie wiadomo, żeby ktoś jej groził. Chociaż..." tu lord zamyślił się na chwilę. "Jakiś miesiąc temu dostała list. który ją zdenerwował."
"Co w nim było?"
"Nie wiem, wrzuciła go do kominka. Gdy zapytałem, odpowiedziała, że to nic ważnego, list od znajomej, która chciała pożyczyć od niej pieniądze. Ale widziałem, że wyprowadziło ją to z równowagi. "
"No cóż , dziękuję panu na razie. Chciałbym teraz porozmawiać z panem Archibaldem, jeśli to możliwe."
"Oczywiście, zaraz panu go tu przyślę."  

wtorek, 12 lipca 2016

Skąd się biorą jajka?

Dialog I między moją Siostrą, a Sąsiadką Miastową (osobą bardzo dorosłą, dodam):
- Słyszałaś o tej sprawie, co kobita musiała wybić swoje koguty, bo ich pianie przeszkadzało jakiemuś miastowemu?
- No tak, słyszałam.
- I teraz kobita nie ma ani kogutów, ani jajek nie będzie miała!
- Jak to, nie będzie miała jajek? Będzie miała, dlaczego nie?
- No jak nie ma koguta, to nie będzie miała!
- Nie no, będzie miała, jak najbardziej, kogut do robienia jajek nie jest potrzebny przecież. Kura sama je w sobie robi. Ten taki farfocel, który jest w jajku, to nie jest mały kurczaczek. Kogut dopiero musi go zapłodnić.
- No patrz. Człowiek całe życie się uczy. Ale musi zapłodnić, zanim zrobi się skorupka?
(W tym momencie Ognio o mało nie udławił sie kawą. W każdym razie rozbryzgał ją z paszczy)

*

Dialog II:
Dialog ten wymaga krótkiego wprowadzenia. Otóż w pobliskim miasteczku mieszka Pani Pomidorowa, która zajmuje się uprawą pomidorów, ogórków, papryki i innych dóbr. Od lat kupuję tam wyżej wymienione, bo są pyszne i ekologiczne. Kiedyś opowiadałam Wam o tym, jak Pani Pomidorowa uleczyła sąsiadkę za pomocą nalewki z aloesu. Sąsiadka cierpiała na uporczywe i niekontrolowane pierdzenie (cytuję dosłownie). Szła ulicą i pierdziała, nawet w kościele pierdziała i żaden lekarz nie potrafił pomóc, no nic nie pomagało. Dopiero ta nalewka. Po dłuższym jej zażywaniu sąsiadka przyszła podziękować Pani Pomidorowej w te słowa: Halina, dziękuję ci. Nie pierdzę!


*

Wczorajszy dialog między moją Siostrą, a Panią Pomidorową:
- Ogórki jeszcze będą, prawda? Nie wiem, czy już zakisić, czy jeszcze poczekać.
- Bydum pani, pewno, dopiero niedowno się zaczuły!
- A, to nie będę się spieszyć w takim razie. Kiedy właściwie kończą się ogórki?
- Trza zakisić nojpózni do świntygo Bartłomieja, bo zaś potym Bartłomiej nasro na ogórki i robium się mintkie. I to prowda jest, nie roz tak mi porobiuł. Jedyn ogórek w słoiku buł twordy, a reszta wszyskie mintkie!

Tak więc wezcie to pod rozwagę i nie przegapcie terminu. Świętego Bartłomieja wypada 3 września, czy jakoś tak.

Nie mam zdjęcia ani koguta, ani - tym bardziej - św. Barłomieja. Ale mam Wałka. Też kogut.








Suplement! Nie wszyscy wiedzą jak wyglądają pieski rasy rhodesian ridgeback, ale uratowała nas Opakowana, która wie. Tak wygląda:


sobota, 9 lipca 2016

Wesołe jest życie staruszki...

Marzę często o tym wieku,
Gdy Zwierzę ginie w człowieku;
Gdy już żadna z ziemskich chuci
Władzy ducha nie ukróci.
(…)
Cóż to za przesąd, zaiste,
Ba, urągowisko czyste,
Ta niby prawda utarta,
Że tylko młodość coś warta.

Tadeusz Boy-Żeleński

Starzejemy się, co tu kryć. Lubiłam być młoda, chociaż wtedy tak o tym nie myślałam. Ot, młodość była oczywista i gdzieś tam z tyłu głowy tłukło się coś na kształt przekonania, że zawsze tak będzie. Taki to przywilej młodości – pewnie dlatego młodość jest fajna. Zupełnie inaczej płynie wtedy czas – właśnie płynie, a nie zapitala jak nakręcony. A jednak – uwaga, będę bluznić – wcale, ale to absolutnie nie chciałabym mieć znów dwudziestu lat. Ani nawet trzydziestu. Chciałabym mieć czterdzieści! Kiedy tyle miałam, wydawało mi się, że to koniec świata, że z górki i w ogóle kaplica. O mój boszszsz! A kiedy miałam czterdzieści dwa, dopiero zaczęłam żyć!

Ja. Czas wtedy płynął, nie zapitalał... 
Idealnie, acz nieświadomie, wstrzeliłam się w twierdzenie Junga o tym, że najlepszy i najistotniejszy w naszym życiu jest wiek dojrzały, tzn. od czterdziestki do końca życia. Przedtem człowiek skierowany jest wyłącznie na zewnątrz, można powiedzieć, że jest na ciągłym czuwaniu. Coś w tym jest – przypomnijcie sobie, jak to było! Człek zajęty był tym, jak widzą go inni (przysłowiowy pryszcz na czole), czy jest akceptowany, czy go lubią, czy daje radę w pracy, no i atrakcyjności fizycznej trzeba było nieustannie pilnować. Strasznie to fatygujące. Nie chcę przez to powiedzieć, że po czterdziestce to już luzik, kapcie i papiloty. Luzik tak, kapcie/kaloszki do prac ziemnych na gumnie, bo mus, a papiloty wyszły z użycia:) 
Za nic nie chciałabym dziś znaleźć się w skórze młodej kobiety (no dooobra, trochę przegięłam, skórę biorę) codziennie zmuszanej do różnego rodzaju konfrontacji, nakazów i zakazów – wprawdzie nie wprost, ale jednak, różnych musów i powinności, ciśnienia na chudość, piękność, trendność i olśniewającą karierę. Przecież to udręka, nie życie!
Wiek dojrzały to wreszcie szansa na samorealizację, niezależność, wręcz rozkwit duchowości. Niczego już nie muszę i to jest piękne! Nie muszę katować się szpilkami, nie muszę być chuda, nie muszę robić kariery (już zrobiłam, hrehrehre!), mam w pompie to, co ktoś o mnie myśli i jak mnie ocenia. Mogę skoczyć do sklepu z pazureirami prosto z gumna i w roboczych portkach nie dlatego, że mieszkam na wsi, a dlatego, że mam gdzieś fakt jak mnie widzą. Niegdyś wyjście z domu bez makijażu było nie do pomyślenia!
Wierzcie mi, czuję się świetnie, chociaż opakowanie trochę mi psuje szyki i nie pasuje do tego co w środku. Środek podoba mi się o wiele bardziej.

PS. Nie mam trzystu lat. Mam tylko dwieście pińćdziesiąt. 
Do napisania niniejszego tekstu zainspirowała mnie Damakier.

Jeszcze jeden ważny PS.
U Kwiaciarenki bazarek na rzecz zwierząt, którymi sie opiekuje. Zajrzyjcie, może coś Wam się spodoba?

czwartek, 7 lipca 2016

Odrobina nadziei dla Oli

Troszkę dzisiaj posmucę, wszak życie nie tylko z radości się składa. Spokojnie, nic się nie stało! Mnie (nam) nic się nie stało. Przypomniałam sobie jak to jest mieć 29 lat i życie przed sobą. To cudowne uczucie! Świat był pełen obietnic i nadziei, byłam młoda, zdrowa i szczęśliwa. Świat nadal jest pełen obietnic i nadziei, nadal jestem zdrowa i szczęśliwa, gorzej z młodością. No ale nie można mieć wszystkiego, a ja już dawno nauczyłam się cieszyć tym co mam. Podeszły wiek też ma swoje zalety! Nawet dużo! Czasem zapominam, że mam tak wiele i dopadają mnie jakieś dołki, pretensje do świata, wściekam się z powodu pierdół niewartych splunięcia.
Dzisiaj wściekam się, niestety, nie z powodu pierdoły. Wściekam się z bezsilności, wściekam się z żalu. Postanowiłam podzielić się tym z Wami, bo jest szansa, że to paskudne poczucie bezsilności troszkę zelżeje. Chodzi o Olę, która ma 29 lat i 5-letniego synka. Ma też glejaka mózgu. Ola jest śliczną, młodą kobietą, która mimo wszystko nie straciła nadziei. Walczy o życie jak lwica, walczy dla siebie i dla synka.
Zdaję sobie sprawę, że internet pęka w szwach od próśb i apeli. Nie damy rady pomóc wszystkim, chociaż chciałabym. Ola nie jest anonimowa. To podopieczna Ewy z Antygony, którą może kojarzycie z bloga Gosianki ZMD. Łatwiej jest pomóc komuś, o kim wiemy, że naprawdę tego potrzebuje. Ola zbiera pieniądze na kosztowne leczenie. Możemy jej pomóc i nie chodzi o jakieś wielkie kwoty. Ważne, aby było nas dużo. Wystarczy 5-10 złotych. Można za ten grosz dać Oli nadzieję, a nadzieja nie jest przeliczalna na żadne pieniądze! Więcej - każde 5 złotych to szansa na życie.
Jeśli macie ochotę i 5 złotych, wszystko znajdziecie tutaj (klik!)

https://skarbonka.alivia.org.pl/aleksandra-fedko

Bardzo Wam dziękuję!

Teraz będę przynudzać na temat czereśni. Chciałyście zdjęcia "po", to proszę, krajobraz po bitwie:





Przedtem było tak:




Tylko spójrzcie na jaką kocicę wyrastam:


Goło jest bez czereśni, fakt. Nie mam jeszcze koncepcji co i jak, na razie nie mam czasu zająć się rewitalizacją. To jedna z tych spraw niewartych darcia szat. Szkoda, ale stało się i już.
Jutro piąteczek! Wiecie, co nie? Lubimy piąteczki!

wtorek, 5 lipca 2016

Nie ma już czereśni

Bez niej gumno jest niepełne. Zrobiło się goło i pusto:(
Przed chwilą przeszło coś na kształt tornado. Trwało to wszystko jakieś 3 minuty. Na moich oczach zmuchnęło czereśnię jak piórko. Przewróciła się na jałowce i najpiękniejsze z liliowców,  ale szkody da się oszacować dopiero jutro. Nie daliśmy rady tego dzwignąć, trzeba ciąć po kawałku, żeby nie zniszczyć do reszty tego, co zostało...





KolKa, nie ma już czereśni, została sama ławeczka...

niedziela, 3 lipca 2016

Jezdem nazad

Czołgiem Kureiry! Dopiero wróciłam, pomyślunku nie mam, ponadto muszę sie przestawić, bo jakbym z innej strefy czasowej wróciła. A wracając zaliczyłam szkółkę roślin i prawie się pochorowałam z żądzy. O matko, czego tam nie ma! Oprzeć się nie oparłam, ale jestem z siebie dumna, bo umiarkowana w żądzy byłam. Nawet bardzo. Wracałam drogą zupełnie inną niż zazwyczaj - planowo. Chciałam zahaczyć o wieś mojego dzieciństwa. I zahaczyłam. Zmieniła się niewiele, trochę wypiękniała, przybyło nowych domów, a przed nimi kwiatków, ale "mój" pałac (bo w pałacu mieszkałam, a co!) to obraz nędzy i rozpaczy, a nawet gorzej. Kompletna ruina, poczerniała, z powybijanymi oknami, porośnięta krzaczorami. Nawet nie mogłam wejść na teren "parku", bo zardzewiała brama zamknięta - nie wiem po co - na zardzewiałą kłódkę. A i tak myśląc o tamtym miejscu widzę świeżutko wyremontowany pałacyk tętniący życiem, podjazd między ogromnymi lipami, za którymi wieczorową porą straszyła Stara Nawrotka i klomby pełne róż, o które dbał stary Bis ganiając niszczycielskie dziecioki (w tym mnie) z miotłą... Nie, to nie był XIX wiek, to było moje dzieciństwo. Nawet nie zrobiłam zdjęcia, nie pomyślałam o tym, taka mnie żałość zdjęła.

No ale trzeba z żywymi naprzód iść, po życie sięgać nowe, jako rzecze Wieszcz.

To bardzo miłe, że dzielicie się Waszym życiem na kurniczym forum. Alina przysłała zdjęcia swojego gumna oraz widoków zaokiennych. I w tym momencie pomyślałam sobie po raz kolejny, że gdyby była taka możliwość, to ja chętnie i bez większych oporów zmieniłabym miejsce zamieszkania. Alina, masz duży dom? Spójrzcie:

Na prawo jedzie się do Żywca i do Wadowic (30 km) a na lewo do Zakopca (70 km). Po lewej u góry ośnieżona Polica a za nią ledwo, ledwo widać Babią Górę.
Środkiem doliny płynie Skawa. Po tych górkach chodzę sobie na trekking.
To moje osiedle, mieszkam kilometr od miasta.




Widok z kuchennego okna


Mój sad i ogródek jeszcze skromny ( u nas tak się mówi) , dopiero co posadzone krzewy, rzadko, żeby miały się gdzie rozrastać, tu i tam trochę warzyw. Kwiatów niewiele, bo bardziej chciałabym uprawiać warzywa, potrzebuję ich dużo, Włoskie dania z jarzynami i warzywami pomogły mi stracić 6 kilo i dalej mnie ubywa!!!
To przed domem.




Aliny futrzaki:





Bruk. Rozebrałam starą szopę na drzewo, która stała na ogromnych kamieniach, myślałam zrobić z nich skalniak, ale miejsce nie jest odpowiednie, mało słońca i pomyślałam,że jak Hana robi bruk to ja też spróbuję. Kamienie za duże, ledwo mogłam je przetoczyć a co dopiero odpowiednio osadzić. Ale jakoś zmenczyłam i tak wygląda. Oczywiście, trzeba koło bruku zrobić jeszcze porzondek, ale powoli i z tym się uporam. To tyle o mnie, mam nadzieję, że za rok lub dwa będzie ładniej.
*
Alina, dobrze Ci idzie! Moje pierwsze brukowanie trochu zapadło się pod ziemię. Twoje będzie w sam raz, trochę osiądzie, no i kamienie masz cud urody! Moje to takie zwyklaki...

*

Gdzieś po drodze w komentarzach Hania z Zielnika zapytała, czy trójklapek przebarwia się jesienią. Tak Haniu, przebarwia się przepięknie!Spójrz na zdjęcie (sprzed 2-3 lat). Żałuję wręcz, że tylko jesienią. Oraz zakwitły Twoje maki! Są przepiękne, wyglądają jak duże, pełne gozdziki! Dziękuję!

Pięknego tygodnia dla szfystkich Kur!