sobota, 16 listopada 2024

NA STARYM CMENTARZU

    Pomysł na ten tekst powstał zaraz po konkursie u Pantery, ale zapisałam go dopiero teraz. W nastrój już was wprowadziłam poprzednim postem, to teraz czytajcie. 
Aż tak strasznie jak w wierszu już nie będzie, może później 😉




        

    Zapadł już  zmrok. Zewsząd napływała gęsta, wilgotna, zimna mgła. W ciemniejszych zakamarkach, między starymi, wysokimi drzewami i wśród poplątanych gałęzi dawno nieprzycinanych krzewów zagęszczała się jeszcze bardziej, stając się nieprzenikniona. Latarnie na niedalekiej ulicy zmieniły się w mgliste kule, a dźwięki przejeżdżających samochodów stały się stłumione i niewyraźne.
Na starym cmentarzu przy kościele paliło się już trochę zniczy, ale ludzi nie było tu wcale. Pewnie byli wcześniej, kiedy jeszcze było widno, a jutro wybiorą się na inne cmentarze, bo tu było  mało nowych grobów. Większość była stara, zupełnie zniszczona, z niektórych nie pozostały nawet fragmenty obramowań.
    Eryk przeciągnął się, aż mu chrupnęło w kościach. Niespokojny, jak zwykle tego dnia, odezwał się do sąsiada:
- I co?
- Nic, przecież widać. - odparł tamten zniechęcony i umilkł, słysząc zbliżające się śmiechy. Grupa młodzieży szła przez cmentarz, wygłupiając się i przekomarzając. Nic sobie nie robili z tego, że zakłócają zmarłym spokój. Kiedy przeszli, Eryk odezwał się znowu:
- Cała ta dzisiejsza młodzież jest okropna. O, słyszysz? - Kolejna grupka przebiegła obok, przeskakując przez murki i urządzając slalom między grobami.
- Strasznie się zrobiłeś nieżyciowy, Eryczku! - Herman zachichotał złośliwie.
- A dajże spokój! Znowu się w tym roku nie uda!
Przez jakiś czas nic nie mówili. Kiedy rozległy się kolejne śmiechy i pokrzykiwania, Herman tylko westchnął, a Eryk skrzywił się z niesmakiem.
    Jagoda odłączyła się od grupy. To Inga namówiła ją, żeby razem z jej kumplami poszli na stary cmentarz. Mieli się przebrać, ale nie chcieli chodzić i prosić o cukierki; nie byli już dzieciakami. Zamiast tego wymyślili, że będą sobie robić zdjęcia przy starych nagrobkach. Miało byś tajemniczo i trochę strasznie. Jagoda wymyśliła sobie fajny strój; zrobiła twarz na blado, usta umalowała ciemnoczerwoną szminką, gładkie, czarne włosy rozpuściła, a jedno pasmo zabarwiła na biało jednorazową farbą w piance. Do tego czarny golf i dopasowany, długi, czarny płaszcz. Lady Morticia Addams jak żywa. Tuż przed wyjściem jakiś impuls kazał jej wrzucić do torby, czarnej oczywiście, całe opakowanie tealightów.
Kiedy dołączyła do reszty, powitały ją aprobujące gwizdy. Inga i jej kumple też się przebrali, za zombie. Inga w wystrzępionych czarnych tiulach, chłopaki w poszarpanych pelerynach i płaszczach. Wyglądali wszyscy świetnie. Niestety, kiedy znaleźli się na cmentarzu, chłopakom coś odbiło. Zaczęli się strasznie wygłupiać. Chowali się za drzewami i nagrobkami, a potem wyskakiwali z ukrycia, wrzeszcząc.  Jagodzie wcale się to nie  podobało. Niedawno zmarła babcia Jadzia, mama ojca, i dziewczyna wyobraziła sobie, że to właśnie nad jej grobem odbywa się ta kretyńska zabawa. Halloween Halloweenem, ale co za dużo to niezdrowo, więc Jagoda została sama całkiem z tyłu. Znów poczuła dziwny impuls, który kazał jej  wyjąć z torby opakowanie z tealightami. Zaczęła zapalać światełka i rozstawiać je na grobach. Obejrzawszy się po chwili pomyślała, że te malutkie, chwiejne płomyki wyglądają o wiele bardziej tajemniczo, niż zwykłe znicze. Zadowolona wyjęła kolejną świeczkę.
    Herman usłyszał ją pierwszy. Szła powoli i ostrożnie między grobami, często się zatrzymując i starając się stąpać tylko po dzielących je ścieżkach. Jej kroki były lekkie i ciche. Obaj z Erykiem znieruchomieli w oczekiwaniu. I wreszcie najpierw jeden, a potem drugi zobaczył, jak ciemność nad nimi się rozjaśnia.
- Idę pierwszy. - Eryk  powoli wydostał się na zewnątrz. Dziewczyna właśnie prostowała się po zapaleniu światełka. Jej wzrok padł na mglistą postać. Zamarła na chwilę. Chciała krzyknąć, ale nie mogła wydobyć głosu.
- Boisz się? - spytał Eryk. Jagodzie przyszła do głowy chyba najbardziej idiotyczna z możliwych odpowiedzi: "Nie, zażyj tabaki." Jej dziadek podśpiewywał sobie tak w przypływie dobrego humoru.
Tymczasem obok pojawiło się drugie widmo. Poczuła zimno na nosie i policzkach, zaczęły marznąć jej dłonie. Poczuła, że trzęsie się ze strachu.
- Ja jestem Herman - odezwał się drugi duch - a to Eryk. Nas nie musisz się bać. Tutaj to nie my jesteśmy groźni. My tylko chcemy Ci podziękować za zapalenie świeczek na naszych grobach. Twoje światełka pozwolą nam odejść w spokoju tam, gdzie już dawno powinniśmy się znaleźć. A ty? Jak  masz na imię?
- Jestem Jagoda - ledwie to z siebie wydusiła. - Ale dlaczego…
- Jeszcze tu jesteśmy? To nasza kara. Kiedy żyliśmy sobie, młodzi i beztroscy - a dawno to było - urządzaliśmy sobie  przed Wszystkimi Świętymi zabawy w straszenie ludzi przechodzących po zmroku przez cmentarz. Pewna staruszka omal  nie umarła przez nas na serce, a kilkoro innych ludzi tak się wystraszyło, że jeszcze długo nie mogli dojść do siebie. No i po śmierci okazało się, że musimy odpokutować winy. Nasza kara miała się skończyć, gdy po upływie stu lat ktoś, kto o nas nigdy nie słyszał, zapali świece na naszych grobach.
- I pod warunkiem, że ten ktoś nie ucieknie z wrzaskiem na nasz widok - dodał Eryk. - A z roku na rok było trudnej, bo coraz mniej ludzi tu przychodziło. Teraz możemy w końcu odejść. - Duchy patrzyły gdzieś w dal. - Już widać naszą drogę... Dziękujemy ci...
Głosy ścichły do szeptu, zmieszały się z szumem liści zrzucanych przez wiatr, a niewyraźne postacie wtopiły się w powoli rozwiewającą się mgłę.
    Jagoda pomyślała, że nie uciekła tylko dlatego, że przerażona nie mogła się ruszyć. Stała przez chwilę, wciąż drżąc i zastanawiając się, czy to wszystko widziała naprawdę. Tak czy siak, nikomu o tym nie powie, wzięliby ją za wariatkę. Spojrzała na swoją dłoń. Ściskała w niej jeszcze jeden tealight. Czym prędzej postawiła go na najbliższym nagrobku; zachował się z niego tylko krótki fragment obramowania, a na dodatek przecinała go wydeptana przez ludzi ścieżka. Postawiła świeczkę na samym jej środku i szybko pobiegła w stronę widocznych na końcu długiej alei kolegów.

    I dopiero teraz się zacznie (jak z pewnością niektórym przyszło do głowy). Tyle że zostawiam to wam. Liczę na to, że zgodnie z kurnikową tradycją włączycie się do zabawy. Można pisać po jednym zdaniu, można całe fragmenty, można tylko sugerować rozwój akcji. Niech będzie i strasznie i śmiesznie. Romantycznie albo prozaicznie. Lirycznie, a nawet tragicznie. Wiadomo, że kierunku i efektu nie da się przewidzieć, ale przecież o to chodzi. No to, Kurencje, do roboty!


niedziela, 10 listopada 2024

W CIEMNOŚCIACH

Minęło Halloween. Szykowałam na tę okazję nowy post, ale nie udało mi się dopracować szczegółów.
Już chciałam zostawić temat do przyszłego roku i zrezygnować, ale Gorzka Jagoda uświadomiła mi, że ten magiczny czas, kiedy granica między światami jest bardzo cienka, będzie trwał aż do przesilenia zimowego. Postanowiłam zatem wziąć się jednak do pracy, a na razie, dla wprowadzenia was w klimat, prezentuję wiersz "W ciemnościach", który napisałam dawno temu na konkurs u Pantery, jeszcze na blogu "Świat to dżungla". Niektóre Kury pewnie ten wiersz pamiętają, a inne nawet go nie poznały, ale zapraszam wszystkie do mrocznego świata ciemności...




Księżyc w nowiu i światła gwiazd także nie widać,
bo się skryło za czarnym gęstych chmur całunem.
Ziąb przenika do szpiku, a ciemność straszliwa
ze wszystkich stron napiera lepkim, zwartym murem.

Z wilgotnych zakamarków mgła wypełza gęsta
i zimnymi mackami w każdą szparę wnika.
Dookoła nikogo; lecz w plecy się wwierca
spojrzenia upartego bezlitosna igła.

Prędzej, prędzej - gdzie znaleźć bezpieczne schronienie?
Gdzie i jak się przed grozą strasznej nocy chronić?
Zewsząd ścigają chwiejne, rozedrgane cienie,
śmiechy dziwne, dotknięcia lodowatych dłoni…

Już oddech w piersi rwie się i serce łomocze,
i drży z wysiłku ciało zlane zimnym potem...
Wtem znika mgły zasłona, jak ucięta nożem,
jakiś dom widać, w oknie światło zapalone!

Lecz w męce sił ostatek dobyty, by dobiec,
by drzwi za sobą z ulgą zatrzasnąć plecami,
nie zda się na nic, bo najpotworniejsza groza
kryje się za na pozór bezpiecznymi drzwiami!

Z ust się wyrywa nagły okrzyk przerażenia,
koszmar ze snów najgorszych ohydą oślepia,
serce w biegu ustaje - i wszystko zamiera...
Tylko w ciemnościach głodnych coś zachłannie czeka...

środa, 16 października 2024

"TIME GOES BY SO SLOWLY AND TIME CAN DO SO MUCH"

     Niestety, nie wolno, ale raczej szybko ten czas płynie. I już mamy jesień... Dziś piękną i złotą, ale przez kilka poprzednich dni było szaro i smutno.







    Tytuł posta to cytat z piosenki Elvisa "Unchained Melody", która od czasu obejrzenia filmu (już dawno, zaraz po polskiej premierze) nie może mi wyjść z głowy, bo tak mocno współgra z moimi emocjami. To piosenka o miłości, o stracie, o tęsknocie, o tym, że czas płynie nieubłaganie, choć może wiele zdziałać. Dla mnie zdziałał.  Rzeczywiście, dotąd tylko przepływał, a ja biernie tkwiłam obok jego nurtu, we własnym, smutnym świecie. Ale teraz zaczynam coraz bardziej otwierać się na to, co się wokół mnie dzieje, decyduję, co robię i czego chcę.

    Trochę się ociągałam z nowym wpisem, ale nadzieja, że będę miała więcej czasu, okazała się płonna. Wciąż okulista (z tym na jakiś czas będę miała spokój), wyjazdy, wydarzenia - takie wypełnienie czasu nie jest dla mnie normalne, ale właściwie sama się w to wpakowałam i to z pełną świadomością, bo kiedy siedzę w domu, nawet coś w tym czasie robiąc, to mnie nosi. 


Dekoracja na kuchennym oknie

    Z okazji moich okrągłych urodzin (już w przyszłym roku) postanowiłam zacząć spełniać po kolei przynajmniej część moich marzeń i zachcianek. Wspominałam kilkakrotnie przy różnych okazjach o tym, że bardzo lubię kolczyki, ale nie mam przekłutych uszu. Od kilku lat chciałam to zrobić, ale ciągle coś mi przeszkadzało. Ostatnio jednak trafiła mi się doskonała okazja połączenia przyjemnego (hmmm...😉) z pożytecznym, bo okazało się, że w ostatni weekend września, kiedy wybrałam się do córki, jeden z salonów tatuażu i piercigu w Warszawie cały dochód z wykonanych 27 września usług przeznaczał na pomoc królikom. Uznałam to za znak od losu i oto już mam kolczyki!  Na razie, tzn. do końca listopada, nie mogę ich zmienić na inne i mam w uszach takie malutkie kuleczki, ale jak tylko będę już mogła to zaszaleję! O moich innych marzeniach będę opowiadać w miarę ich realizacji, ale... aha! Chciałam mieć bloga i cóż, jakoś samo się tak porobiło, że mam, co prawda jako współautorka, ale jednak 😁


Takie kwiatki w październiku, pigwowiec zakwitł.
  
      I jeszcze zdjęcie balkonu - moja lawenda szaleje i nawet jakieś bzykadełka do niej przylatują 😃



A na koniec komunikat dla Kurek niefejsbukowych; niedawno nasza Ania Bezowa przeszła trudną operację. Jest już w domu i bardzo potrzebuje naszych dobrych myśli. 


piątek, 30 sierpnia 2024

LETNIA KARUZELA

    


Jak odpowiedziałam Kalipso (fajnie, że się odezwała), Kurnik działa, "czymiemy się grzędy" i do przodu 😃 Ale i mnie ostatnio życie pochłonęło, działo się dużo i w sprawach zdrowia (oczy jak zwykle), i w innych. Zaskakująco dużo działo się rozrywkowo, bo ukulturalniam się, jak tylko się da: wystawy, koncerty, spotkanie z dawnymi znajomymi z okazji pięćdziesięciolecia (o borze zielony!) rozpoczęcia studiów. Byłam na Święcie Ziół w olsztyneckim skansenie, a dzięki córce, która następnego dnia wylatywała na kolejną zagraniczną delegację, mogłam pójść na koncerty ostatniego dnia Green Festival. Było fantastycznie, świetni wykonawcy, bardzo dobre nagłośnienie, to był po prostu prezent od losu. 
I na koniec, w niedzielę (25.08) byłam na kolejnym, ostatnim już koncercie z letniego cyklu koncertów w parku Jakubowo (tym razem to była grupa "Żywioły", świetni muzycy, liderem jest rewelacyjny akordeonista, a w sobotę 31 sierpnia, czyli już jutro, jadę na Dzień Otwarty w toruńskim Azylu dla Królików. 

    Oglądałam również(jednym okiem) Sopot, a kiedy mnie coś zainteresowało, podkręcałam głośność w telewizorze. Czasem podśpiewywałam, czasem się wzruszałam, czasem było śmiesznie trochę 😉 Ale specjalnie czekałam na "Zegarmistrza światła" i szczególnie go odebrałam, bo po tyle osób ostatnio Zegarmistrz przyszedł... Tadeusz Woźniak odszedł nagle, a miał przecież osobiście zaśpiewać w Sopocie. Jego specyficzny, czysty głos z towarzyszeniem tylko prostych akordów gitarowych przejął mnie do głębi. Ja czuję w tym utworze przestrzeń, kosmos, życie i odchodzenie. Śmierć - nie jako jeden moment, ale dzianie się. Po raz kolejny zastanowiłam się, czy będę jasna i gotowa? Chyba jednak tylko nielicznym jest to dane.

    Spotkanie "z okazji" się udało, choć niespecjalnie miałam na nie ochotę, bo końcówka studiów to nie był dla mnie dobry okres i nie chodzi o same studia, których zresztą nie można oddzielać od całej reszty. Wyrzuciłam większość tamtego czasu z pamięci, jakby to się działo w poprzednim życiu. Spotkało się nas (z niemal siedemdziesięciu osób) niestety tylko jedenaścioro. Pamiętałam wszystkich czterech panów, co nie było trudne, bo było ich na roku tylko siedmiu czy ośmiu. Z siedmiu obecnych pań rozpoznałam od razu tylko trzy (co zabawne jedna z nich mnie w ogóle nie kojarzyła), inne dopiero po przypomnieniu nazwiska, a dwóch mimo to nie mogę sobie przypomnieć, tzn. skojarzyć nazwiska z wyglądem. Pozmieniały się dziewczyny, włosy pofarbowane, okulary, sylwetki całkiem inne. Na dodatek jedna z nich mieszka blisko i widywała mnie często w osiedlowym sklepie, ale nie była pewna, czy ja to ja i dlatego nic nie mówiła. Właśnie z nią zresztą wracałam do domu, bo nie zdecydowałyśmy się jechać z częścią towarzystwa na działkę jednej z koleżanek. A teraz powoli i niechętnie otwierają mi się okienka w pamięci... Nie wiem, czy tego chcę, choć niektóre wspomnienia są naprawdę fajne.

                                Na zdjęciu poniżej macie fanty na licytację i bazarek w Azylu 👯 👯 👯



    Dla Azylu w tym roku nie wykonałam niczego własnoręcznie z powodu problemów ze wzrokiem, ale przez cały czas zbierałam fanty: króliczki ceramiczne, króliczki maskotki, króliczki mydełka, króliczki pierścionki (mydełka i pierścionki ze skansenu), filcowe podkładki pod talerze, zeszyt z królikiem, 12 małych drewnianych klipsów ozdobionych króliczkami z tkaniny - fanty mnożyły się jak króliki, hrehrehre 😁 Oczywiście ograniczały mnie finanse, więc szukałam tanich okazji.

    Całe lato - szczególnie sierpień - kręciło się jak na karuzeli, aż się dziwię, dawno już tak nie było. Swoją drogą, ciekawe, jaka będzie jesień. Co prawda już 15 września najprawdopodobniej będę zajęta w obsłudze biegu VIII Ukiel Olsztyn Półmaraton, ale to przecież jeszcze kalendarzowe lato, więc do jesieni się nie liczy 😄😉

Edit 
Dodałam jeszcze zdjęcie balkonu,  troszkę się na nim zmieniło. Wyrzuciłam heliotrop, bo marnie rósł i dodałam dwa wrzosy. Jeden z nich, razem z drzewkiem szczęścia i ceramicznymi ozdobami utworzył kącik na parapecie.

Edit nr 2
Podczas Dnia Otwartego w Azylu dla Królików było bardzo fajnie. Spotkałyśmy się ze znajomymi, najadłyśmy ciasta i zostawiłyśmy sporo kasy, wywożąc w zamian fajne nabytki. Część rzeczy, które ze sobą przywiozłam, trafiła na stoisko do bezpośredniej sprzedaży lub na Bazylek, część na licytację, niestety nie miałam czasu popatrzeć co i gdzie. Wiem tylko na pewno, że ten jasnofioletowy królik miał dziesięciokrotne przebicie w stosunku do ceny, za którą go kupiłam, jestem bardzo zadowolona.

    
    To właśnie zestaw, który udało mi się zebrać 😃 Stop! Koszulkę kupiła mi córka, w prezencie 💝

czwartek, 11 lipca 2024

BALKONOWE GUMIENKO

     Najwyższa pora na nowy post, więc, jak obiecałam, pokażę wam moje balkonowe gumienko. Na początku było tak:


Potem wszystko zaczęło rosnąć i kwiatków trochę przybyło - drzewko szczęścia i cyprysik wyniosłam na balkon z domu. Ale musiałam usunąć aksamitkę, bo jakieś choróbsko ją niszczyło. Nic jednak nie posadziłam na jej miejscu, bo pelargonie szybko się rozrastają.


    A kiedy Kasia Alzacka pokazała na fb zdjęcia uroczych ogródków, postanowiłam jeszcze trochę klimat podkręcić, żeby sobie coś podobnego na balkonie zrobić. Powyciągałam z kątów wszystko w różnych odcieniach niebieskiego (jeszcze mam gdzieś ptaszka), stary kosz, stare deski


i w końcu przyniosłam z piwnicy stolik i krzesła balkonowe. Są lekkie, nosiłam po jednej sztuce. Nie przyniosłam tylko skrzyni, bo ona jednak sporo waży, a mnie jeszcze do środy nie wolno dźwigać. 
     
                                                                                             

      Niestety, picie sokawki na balkonie w ten afrykański upał jest, delikatnie mówiąc, niezbyt przyjemne, więc mebelki głównie stoją złożone. Poza tym mój balkon jest co prawda dość długi, ma blisko cztery metry, ale za to wąski, bo jego szerokość to tylko 65 cm. Przy rozłożonym stoliku i krzesłach nie ma jak się na nim ruszyć. Zresztą nawet gdy temperatura jest niższa, tak około 20 stopni, to na tym moim południowym balkonie przez większość dnia jest patelnia i nawet parasol (plażowy, który przyczepiam do barierki trytytkami) nie bardzo pomaga. No i właśnie; jeszcze go nie zamontowałam.

    Sytuacja balkonowa jest rozwojowa oczywiście. Zamierzam jeszcze kupić na pchlim targu jakieś większe naczynie z tych z z niebieskim wzorem i może dokupić w ogrodniczym jakieś kwiatki, przynieść skrzynkę z piwnicy - będzie stała z drugiej strony - i przyczepić w rogu brzozowy pieniek, nowymi trytytkami, bo stare po kilku latach popękały. Zmiany oczywiście pokażę.

    Zdjęcia są, jakie są; gdybym miała pokazać balkon w całości, musiałabym, żeby zrobić zdjęcie, podjechać pod blok podnośnikiem koszowym :D

czwartek, 27 czerwca 2024

WCZESNE LATO I SEKRETARZYK

     W tym roku wszystko jest wcześniej. Wczesna była wiosna, a letnia pogoda trwa już od miesiąca. Czerwiec się kończy, zostało jeszcze kilka dni, a już przekwitła większość lip, jarzębiny czerwienieją, nawet u nas, a na jaśminach pozostały gdzieniegdzie pojedyncze kwiaty. Zdjęcie tej rosnącej obok mojego domu lipy zostało zrobione 30 maja, teraz są na niej tylko zielone kuleczki owoców.


     Przesilenie letnie też było wcześniej, bo mamy rok przestępny i dlatego najkrótsza noc wypadła z 20 na 21 czerwca. Dzień będzie się teraz stawał coraz krótszy, a jeszcze tak niedawno z utęsknieniem czekaliśmy na długie letnie wieczory. No, jeszcze trochę tego zostało przynajmniej do jesiennego zrównania dnia z nocą 😊
     Ale nie o tym chciałam napisać.
Lubię się bawić dekorowaniem, kolorystyką wnętrz, ustawianiem przedmiotów, dobieraniem tkanin, układaniem bukietów. 


Staram się komponować wszystkie rzeczy, które mnie otaczają w taki sposób, żeby czuć spokój i estetyczną przyjemność, kiedy wśród nich przebywam. Jeśli coś dokupuję, to myślę od razu, gdzie to postawić i czy będzie pasowało. Lubię też używać różnych rzeczy niezgodnie z ich przeznaczeniem i wykorzystywać to, co zwykle się wyrzuca. Ameryki nie odkryłam, bo tak się teraz robi, ale rzadko obserwuję to w najbliższym otoczeniu.
    A przy tym... Zaczęłam właśnie czytać nową książkę. Jej bohaterka zajmuje się dekorowaniem wystaw i znaleziony gdzieś na zapleczu stary sekretarzyk staje się dla niej inspiracją do stworzenia dekoracji. Autorka opisała reakcję bohaterki, a ja natychmiast odnalazłam ją we własnych emocjach. Bo przedmioty uruchamiają moją wyobraźnię. Nie zawsze i nie wszystkie, tylko niektóre, ale najbardziej poruszają mnie chyba sekretarzyki. Kiedy natykam się na taki ozdobny, rzeźbiony, z wieloma szufladkami, to natychmiast widzę cały pokój, a w nim na przykład siebie pisząca coś; może list, koniecznie na ozdobnej papeterii, może wiersz, może pamiętnik... A może po prostu bawiącą się pisaniem ozdobnych liter. Piszę oczywiście piórem, obok stoi kałamarz i leży bibuła, a jeszcze lepiej suszka. Jestem ubrana, w jasnokremową bluzkę z wysoką stójką ozdobioną riuszką i ciemną spódnicę. Do bluzki mam przypiętą kameę albo zawieszony na szyi wisiorek na łańcuszku - otwierany medalion.


 I do tego pojawiają się historie, takie bardzo osobiste, naiwnie sentymentalne, romantyczne... No bo jakie mogą być przy takim sekretarzyku?

     Przy okazji postu o bibule pokazałam wam ozdobiony koronkami zeszyt, mogłabym pisać właśnie w takim, pasowałby do sekretarzyka.
     A teraz pokażę papeterię. 
Kiedy nic nie było w sklepach, a listy jeszcze pisywało się często, sama ozdabiałam papier listowy i koperty. Został mi tylko ten jeden, raczej skromny komplet, i kto wie, może jeszcze napiszę na jakiś list?


     Następnym razem, pozostając przy tym samym temacie, postaram się napisać o moim balkonowym, jedynym jakie posiadam, gumienku 😃😀

sobota, 1 czerwca 2024

NA DZIEŃ DZIECKA

      


  


         Z okazji dzisiejszego Dnia Dziecka postanowiłam was trochę rozbawić i napisałam taki wierszyk:

  LETNIE ROZKOSZE

Ranek wstawał wśród śpiewów ptaszęcych
łąka świeżą pokryła się rosą,
więc pobiegłam, by pośród traw gęstych
o świtaniu brodzić stopą bosą.

Niecierpliwie zrzucając sandały,
tak mówiłam: Już, już! Chwilę jeszcze!
Ale nagle me ręce omdlały…
Zaraz, zaraz, zaczekaj; a kleszcze?!?!?!

I do tego zapewne komary
nad traw mokrych uniosą się gąszczem,
a komarom-krwiopijcom do pary
różne mrówki wylegną i chrząszcze!

Gdy za chwilę łąka trochę przeschnie
pszczoły, osy, szerszenie i trzmiele,
pośród kwiatów kolorowych, letnich,
będą sobie urządzać wesele!

Wielkie szczerej żałości wezbranie
z oczu mych wycisnęło łez krople.
Ach, nie dla mnie bieganie świtaniem
po tej trawie świeżą rosą mokrej!

Jak na łące kosą nieruszonej
 mogę ulec natury rozkoszom,
gdy wśród kwiatów rosą osrebrzonych
niebezpieczeństw roje się panoszą?

Cóż, sandały z powrotem założę,
i do domu pójdę krokiem równym.
Przyrodniczy film obejrzę sobie.
Z komentarzem Krystyny Czubówny.

        Proponuję wam zabawę, bo jak Dzień Dziecka, to trzeba się bawić. Napiszcie o swoich przygodach z owadami, a może pokusicie się o jakieś wierszyki o owadach? Krótkie, mogą być dwuwiersze, czterowiersze, lepieje, limeryki, fraszki - co tam komu w duszy gra.
A poza tym mam wrażenie, że ktoś kiedyś napisał o Czubównie w podobny sposób, ale nie mogę sobie przypomnieć kto i gdzie. Może wy kojarzycie?


        

środa, 15 maja 2024

DLA WAS I DLA NICH

     Ten post napisałam dla wszystkich, które przeżyły odejście swoich kotów. Ostatnio to była Kasia-Brujita, a trochę wcześniej Margaret i Dora. Chyba prawie każda z nas (a może nawet wszystkie) przeszła taką stratę i wie, jak to jest. Ja także znam dobrze to uczucie i dlatego, cóż, jak zwykle; napisałam wiersz. Taką pocieszajkę ♥


                                                                     KOTY, KTÓRE ODESZŁY

W niebiańsko wygodnych łóżkach,
na chmurkach miękkich i białych,
jak na puszystych poduszkach
śpią koty. Duże i małe.

Słońce je muska po brzuszkach
(bo słońce zawsze tam świeci),
leciutko pieści ich uszka
i gładzi puszyste grzbiety.

Drzemiąc w błękitnych welurach,
cierpliwie na coś czekają
i tylko przez dziury w chmurach
na świat co i raz zerkają.

Potrafią sięgać głęboko
do naszych serc zasmuconych.
Łapką  z nich troski wymiotą.
Albo machnięciem ogona.

I serca błogość wypełnia
i ulga, i miły spokój
na myśl, że będą tam czekać,
za progiem ostatnim. Koty.


                                                                                Songo.
                              16 listopada minie dziesięć lat, odkąd przeszedł przez Tęczowy Most.

        

                                                     

piątek, 26 kwietnia 2024

OSTATNI - mam nadzieję, że na długo - SMUTNY POST

        

                                
                                            Zdjęcie naszej katedry. Jakoś mi pasuje do nastroju.

        Dziwna jest wiosna w tym roku. Wcześniejsza o miesiąc, z przeplatającymi się wysokimi i niskimi temperaturami i mało - przynajmniej dla mnie - optymistyczna. Wciąż jeszcze jestem w dołku. Odejście męża mojej siostry, przeraźliwie nieodwracalne i szybkie, przywołało ten sam smutek, który trzy lata temu towarzyszył odchodzeniu mojego męża. Trudno mi się z tego nastroju otrząsnąć tym bardziej, że jeszcze jedna osoba, z którą czuję się związana, jest już na ostatniej prostej i nie ma nadziei, że to się odwróci.
        Próbuję rozliczać się z emocjami, pisząc. Szukam tych wszystkich trudnych odczuć, nazywam je i zamykam w ramach wiersza jak w pudełku. I to pomaga. Uspokaja i wycisza.

 

 

Znowu ktoś bliski nagle odszedł.

Bolesny smutek, jak tsunami,

zalewa myśli rojem wspomnień,

dzień chmurzy żałobnymi mgłami.

 

Jak mam odnaleźć nowe drogi

za pociemniałym horyzontem?

Gdzie mam niepewne stawiać kroki

na ziemi wciąż wstrząsami drżącej?

 

Oczy znów łzami wypełnione,

a noce niedobrymi snami,

niebo posępnie zachmurzone,

drogi usiane przeszkodami,

 

lecz idę. Idę wprost przed siebie

 w nadziei, że za widnokręgiem,

gdzieś tam, u kresu drogi ziemskiej

czekać nas będzie zrozumienie.


        Staram się żyć pozytywnie, cieszyć się tym, co mam, korzystać z dobrych chwil, bo czas jest nieubłagany, los bywa okrutny, a świat staje się coraz bardziej nieprzyjazny.


Edit
Osoba, o której wspominałam wyżej, dziś (7 maja) 
odeszła😢


 

środa, 3 kwietnia 2024

WIOSNA, WIOSNA!

     Kwitną mirabelki, które są dla mnie symbolem wiosny, już trochę późniejszej i ciut cieplejszej niż w czasie kwitnienia przebiśniegów. To dość duże drzewko, które jest na zdjęciu sfotografowałam w świąteczny poniedziałek - brzęczało od pszczół, trzmieli i innych robaczków i pachniało z daleka.




     A dziś się oziębiło i zimny wichur duje. Termometr za oknem pokazuje +8 stopni, choć telefon twierdzi, że jest +4. Pewnie to dlatego, że słońcu udało się na chwilę wyjrzeć zza chmur.
    Przez trzy dni, od soboty do poniedziałku, rośliny na gwałt wypuszczały liście i kwitły, nie biorąc pod uwagę, że to jednak jeszcze wcześnie. Może i miały rację, bo od jutra znów ma się zacząć ocieplać, a na weekend prognozowane są temperatury zbliżone do  tych świątecznych. Nie zdziwiłabym się jednak, gdyby w kwietniu zdarzył się jakiś zimopodobny incydent, bo jak wiadomo kwiecień-plecień 😉
    Jutro są urodziny mojej córki, a pojutrze prawiesynowej. Gdyby patrzeć na nie jako na osoby urodzone pod tym samym znakiem zodiaku, to nie bardzo są do siebie podobne, choć kilka wspólnych cech pewnie by się znalazło. Znawcy zaraz powiedzą, że ascendent, że planety (dziewczyny są z różnych roczników), ale i tak... Zresztą horoskopy sobie czytam i zaraz mi wylatują z głowy, to dla mnie tylko zabawa na zasadzie: A cóż tam znowu wymyślili?
    Ale nie o horoskopach chciałam pisać. Przypomniał mi się wiersz, który napisałam już dawno, dziesięć lat temu, na konkurs u Alutki ( https://nieladmalutki.blogspot.com/2014/03/podsumowanie-akcji-szafa.html ):


APASZKA

Słońce nareszcie naprawdę grzeje
i już zakwitły pierwsze krokusy.
Kiełkują plany, rosną nadzieje
i każdy jakoś lżej się porusza. 

Wróble ćwierkają jak zwariowane,
sikora z brzozy w głos wyśpiewuje,
a ja, by wiosnę pięknie przywitać,
jasną apaszkę z szafy wyjmuję. 

Cienka apaszka lekko trzepocze,
tańczy - i tańczy z nią moja dusza.
W promieniach słońca, z wiatrem na twarzy,
znowu na podbój świata wyruszam.


    Apaszki lubię i dalej chętnie noszę, tylko to wyruszanie na podbój jakoś inaczej wygląda. Tyle się przez tych dziesięć lat zdarzyło i tak bardzo zmienił się świat. I moje życie. I ja sama. Wiosna wciąż wywołuje we mnie przypływ energii, ale nie ma w nim już tego blasku, tego drżenia, bezwarunkowego optymizmu tylko z tego powodu, że jest.
    No i macie, miało być wesoło, a wyszło jak zwykle, czyli melancholijnie 😁