Tak jak obiecałam, czas na drugą
część wspomnień o ukochanych książkach z dzieciństwa. Na pewno
moje wspomnienia są też i częścią waszych:)
Pozostając w sferze literatury
angielskiej, czas na „Mary Poppins”, „Kubusia Puchatka”,
„Feniksa i dywan”. Ten typ literatury dla dzieci bardzo mi
odpowiadał i odpowiada nadal. Duży poziom abstrakcji, ogromne pole
dla wyobraźni i to, że wszystko wydawało się możliwe –
uwielbiałam to. Nie dziwiły mnie wcale tańce konstelacji
gwiezdnych , ożywające rzeźby w parku ani drewniany Noe i jego
córki w „Mary Poppins”. To, że wszyscy kłusowali na cukrowych
laseczkach w powietrzu czy to, że Janeczka wchodziła w talerz z
namalowanym obrazkiem a Mary fruwała na parasolu też było całkiem
normalne. Żałowałam tylko, że nie mogłam tego wszystkiego robić
razem z nimi. Podobnie fascynujące były przygody dzieci z serii
książek „Pięcioro dzieci i coś”, „Historia amuletu” i
„Feniks i dywan” Edith Nesbit. „Coś” to był piaskoludek,
przedpotopowy stworek, spełniający życzenia , który jednakże
miał bardzo zgryźliwy charakter i okropnie marudził. Pięcioro
rodzeństwa przeżywało dzięki niemu niesamowite przygody, mogli
podróżować w czasie, poznawać inne cywilizacje i oglądać cały
świat. Jednak nieopatrznie wypowiadane życzenia często obracały
się przeciwko nim. W ostatniej części cyklu dzieci odbywały
podróże na latającym dywanie a ich sprzymierzeńcem był cudowny
ptak Feniks.
No i klasyka: Kubuś Puchatek.Ale tylko
i wyłącznie w genialnym tłumaczeniu Ireny Tuwim. Żadna tam
Fredzia Phi-Phi (znów ten nieszczęsny gender!!!!) Tu abstrakcja
osiągała szczyty a angielski humor nie zawsze był zrozumiały dla
małych dzieci. Ja jednak bawiłam się świetnie, a bohaterowie byli
mi bardzo bliscy, zwłaszcza melancholijny Kłapouchy i rozbrykany
Tygrysek. Zresztą wszyscy byli rozkoszni i bardzo charakterystyczni:
Sowa Przemądrzała (pisząca „ Z Pąwiąszowaniem
Urorurorurodzin”), rzeczowy Królik i jego Wszyscy Krewni i Znajomi
Królika, zatroskana i trochę nieobecna duchem Mama Kangurzyca,
roztargniony Prosiaczek... Sam Puchatek wydawał mi się poczciwy acz
nieco tumanowaty ( no powiedzmy mało bystry), ale sam mówił o
sobie, że jest misiem o bardzo małym rozumku... Żal mi było
zawsze Kłapouchego, który zgubił ogon i miał bardzo pesymistyczny
światopogląd... Na zawsze zapamiętam hasło „ A na garnku tak
jak drut napisane było MJUT!” Chyba ze trzy lata temu zrobiłam na
Boże Narodzenie dla całej rodziny specjalne karteczki z postaciami
z "Kubusia", dobranymi stosownie do charakteru osoby i
krótką rymowanką, wszyscy się świetnie bawili.
No to wróćmy na polskie podwórko:
dwie książki z okresu tuż po wojnie: „Dorota i jej towarzysze”
(bynajmniej nie partyjni, na szczęście!) i „Zawsze jakieś
jutro”. „Dorota” z pięknymi ilustracjami Antoniego
Uniechowskiego, opowieść o powojennych wędrówkach zaradnej
dziewczynki, której mama pojechała na Ziemie Odzyskane szukać
taty, a ciocia , do której miała się udać Dorotka, również
wyjechała spotkać się ze swoim mężem. Ludzie wtedy jeździli,
szukali się, rodziny się łączyły, wszyscy byli w jednej wielkiej
podróży. Książka opisuje różne przygody Dorotki w drodze,
ludzi, którzy jej pomagali a w końcu miejsce, w którym osiadła na
dłużej: ni to dom dziecka, ni to prywatny ośrodek dla sierot
wojennych, prowadzony przez Czarnulę (a właściwie Teodorę, która
nie znosiła swojego imienia) i jej brata, weterynarza. Dorotka
zostaje poddana różnym próbom: musi ugotować obiad dla wszystkich
( a jest ich dużo!), musi zajmować się dziećmi ze wsi podczas
żniw, pomagać szczepić drzewka w ogrodzie. Ratuje od śmierci
kotka Dymka, którego ktoś chciał utopić, sama o mało nie tonąc
w bagnie. Zostaje w Sosnówce (bo tak się ten dom nazywał) i czeka
na powrót rodziców. Bardzo sympatyczna książka, pisana bez
indoktrynacji politycznej, raczej ku pokrzepieniu serc ludzi w
trudnych sytuacjach życiowych po wojnie. Ludzie są tam dobrzy i
życzliwi, dzieci zaradne i radzące sobie na miarę swoich
możliwości, a nawet więcej, bo musiały być wcześniej
dorosłe.Myślałam, że tylko ja tak dobrze pamiętam tą książkę
i darzę ją sentymentem, ale trafiłam na całą dyskusję w
internecie na jej temat, ludzie przypominali sobie nawzajem różne
szczegóły, zastanawiali się które wydanie było pełne, a które
nie. To naprawdę miłe, że tak wielu osobom zapadło to w pamięć.
No i druga książka „Zawsze jakieś
jutro”. Rzecz dzieje się ciut później, chyba w latach
pięćdziesiątych. Po śmierci mamy Joasia Uruska trafia do
zniszczonego przez wojnę Wrocławia, do przyjaciółki swojej mamy i
idzie tu do liceum. Poznaje nowych przyjaciół, (choć z początku
trudno) a przede wszystkim Marka Międzyrzeckiego, który staje się
bardzo ważną osobą w jej życiu. Najpierw jako wróg, potem jako
przyjaciel, a jeszcze później jako być może ktoś więcej...
Książka fantastycznie oddaje klimat tamtych lat, życie szkolne,
pierwsze uczucia i przyjaźnie. Joasia zresztą swoje życie
uczuciowe umie skomplikować do granic możliwości, durząc się
przed maturą w studencie Tadeuszu, który porywa ją w wir życia
studenckiego, klimat klubów, jazz (może to był już początek lat
60-tych??), wyjazdy na narty... Joasia odchodzi trochę od szkolnych
przyjaciół, nie widząc tego co ma pod nosem, czyli Marka i jego
uczuć. Ale potem trochę mądrzeje... Czytałam to chyba z dziesięć
razy, rozleciało się prawie całkiem, ale jest gdzieś na
zakurzonych półkach. Sentymentalna jestem okropnie i sobie niedawno
odkupiłam:))
Nie myślałam nawet, że tyle
przyjemności sprawi mi pisanie o tych wszystkich książkach i
przypominanie sobie nie tylko fabuł, ale i faktów związanych z
nimi, z moim dzieciństwem i wczesną młodością. No cóż,
starzeję się niechybnie i nieuchronnie... O, taka węgierska
książka o pionierach „Zwycięzca pilnie poszukiwany”, czytając
ją zjadłam chyba pół pudełka wiśni w czekoladzie i było mi
straszliwie niedobrze...
Przepiękny był cykl opowiadań
Tadeusza Grabowskiego o zwierzętach, pisany w międzywojniu.
Przemądre i uczłowieczone koty i psy zamieszkujące wspólnie w
dużym gospodarstwie i walczące z gospodynią, kawka chodząca za
człowiekiem jak pies, owieczka, sroki... Cały zwierzyniec.
Najmądrzejsze były psy, Pucek, Bursztynek, Reksio... Przezabawne
było spotkanie sprytnych wiejskich kundli (z całym szacunkiem,
oczywiście!) z arystokratycznymi psimi gośćmi, Tiuzdejkiem
(chart angielski, stąd imię – Tuesday) i Mikaduchną –
maltańczykiem, który miał bohaterskie serce w mikrej postaci.
Pamiętam jak Pucuś ściągnął kotleciki cielęce, przygotowane
dla gości, zupełnie mimochodem i niechcący oczywiście, właściwie
to dwa same spadły, a na co komu takie uwalane, a jednego zostawiać
jakoś nie wypadało... Do naszego słownika domowego weszło też na
stałe określenie „psie perfumy”, których uwielbiali używać
bohaterowie opowiadań, a które stanowiły pomyje, zgniłe jarzyny,
śmierdzące kości itp. Gdy którykolwiek z naszych kolejnych psów
wytarzał się w jakichś świństwach, mama zawsze mówiła, że
używał psich perfum.Szczytowym osiągnięciem popisał się tu
Muki, który wytarzał się w padlinie i nawet po kąpieli śmierdział
upiornie, a tato, chcąc poprawić sytuację, dołożył swoje trzy
grosze i pokropił go słynną wodą kolońską „Przemysławka”...
Efekt pomieszania tych dwóch zapachów był tak piorunujący, że
biedny pies musiał spać na podwórku przez trzy dni, dobrze, że
było lato... Ale wróćmy do bohaterów opowiadań, którzy po
„wyperfumowaniu” się z lubością przechadzali się między
świeżo rozwieszonym praniem, starannie się wycierając, aby na
koniec ułożyć się do drzemki na klombie rzadkich kwiatów,
sprowadzonych z daleka... Smutne opowiadania pomijałam starannie,
płakałam okropnie, gdy jakiemuś zwierzątku działa się krzywda.
Zresztą mam to chyba do dziś.
Teraz pora na trochę melancholii i
trylogię Natalii Rolleczek „Kuba znad Morza Emskiego”, „Choinka
z Monte Bello” i „Wyspa San Flamingo" . Bohaterem wszystkich
trzech książek jest Kuba, chłopiec mieszkający w Krakowie w
starym domu z dzikim ogrodem. Kłopot polega na tym, że ogród ma
zniknąć pod naporem buldożerów i rozbudowy. Kuba próbuje jakoś
z tym walczyć i szuka sposobów na ocalenie ogrodu. Poznajemy trochę
dziwaczną rodzinę Kuby, dziadków, którzy go wychowywali, jego
ciotkę zwaną „Statuą” i jej niepozornego męża, zwariowanego
wuja grotołaza i geologa Boromeusza, tylko jakoś nie pamiętam
rodziców, mama nie żyła a taty nie było, nie pamiętam
dokładnie. W pozostałych częściach Kuba jedzie na wieś po
choinkę i odkrywa trochę tajemnic rodzinnych, a potem spędza lato
z wujem Boromeuszem i jego kolejną , jak wtedy mówiono, „sympatią”,
której nie znosi i której dolewa do mleka jaszczurcze jajeczka...
Wszystko dzieje się w latach 60-tych i 70-tych, jest przesycone dużą
porcją melancholii i poezji i jakiejś niezwykłości zwykłego
świata. Ta niezwykłość to efekt wyobraźni Kuby i autorki, to
wspaniała umiejętność nadać zwykłemu życiu rysy baśniowe, a
zwykłym, nudnym ludziom nadzwyczajne cechy , o których nikt nie
wie. Chyba to trochę tak, że w każdej poczwarce drzemie motyl...
Z autorką, Natalią Rolleczek wiąże się zresztą pewna opowieść
rodzinna. Otóż wychowywała się ona w Zakopanem, w sierocińcu
prowadzonym przez siostry zakonne . Było to bardzo smutne
dzieciństwo, zimne, głodne i pełne przemocy. Opisała to w książce
„Drewniany różaniec”, która wywołała skandal w swoim czasie.
Ale nie o tym chciałam pisać. W czasie wojny i trochę po,moja
babcia prowadziła mały sklepik z „artykułami kolonialnymi” w
naszym domku. Sklep mieścił się w małym pokoju, wejście było od
frontu. A w drugim pokoju mieszkała babcia z córkami, tj. moją
mamą i ciocią. Podczas wojny babcia udzielała wielu osobom kredytu
i nie liczyła na to, że po wojnie ktoś jej coś zwróci. Natalia
Rolleczek była jedyną osobą, która jej odesłała pieniądze z
Krakowa.
Nie chcę was straszyć, ale została
mi jeszcze trzecia część wspomnień książkowych, tym razem
bardziej przygodowych. A więc - Ahoj przygodo i do następnego
razu:))))
Mika
Piersza jestem, po kumotersku!
OdpowiedzUsuńPięknie piszesz o książkach, Mika. Nic tak nie przywołuje wspomnień (moich), jak lektury z dzieciństwa. Przypominam sobie zaraz gdzie czytałam konkretną książkę, jaka to była pora roku, a nawet pora dnia. Samą mnie to zaskakuje, bo taka skora do pamiętania to ja nie jestem! Uruchamiasz moją "starą" pamięć. Ze świeżą już gorzej.
Słuchajcie, a jaka to była książka o magicznym koraliku, który znalazła dziewczynka? Nie wiem jaki to był tytuł a książki nie mam, więc musiała być z biblioteki wypożyczona w moim dzieciństwie.
OdpowiedzUsuńKarolcia ! - moja ukochana :)
Usuń"Karolcia"! Pewnie, że "Karolcia"! Marii Kruger.
OdpowiedzUsuńA widzicie! A ja tak bardzo chciałam swój koralik odnaleźć w dzieciństwie...
UsuńA kto nie chciał?
UsuńMoja rodzina nie przypuszczała, że moje częste mycie rąk ma jakikolwiek związek z błękitnym koralikiem. Myśleli, że ja taka higienistka :)
UsuńI się cieszyli, nie?
UsuńOj Miko, przypomniałaś mi wszystko. Te dnie i wieczory czytelnicze, z wypiekami na twarzy. Najpierw jako słuchaczka, potem już czytelniczka. Za sprawą znanym nam pięciorga dzieci i poszukiwaniu amuletu (tak się zaczęło) zapałaliśmy z bratem miłością do starożytności.
OdpowiedzUsuńTo były cudowne książki. Moich nie ma na półce, niektóre mają dzieci brata, wiele pojechało w wielkich pakach do innych dzieci, wiele lat temu, daleko. Gdy je pakowałam trochę było mi żal, że oddaję, ale dzięki temu może i te obdarowane dzieci mają takie fajne wspomnienia czytelnicze, jak my.
A zawsze jakieś jutro uwielbiałam, tym bardziej, że działo się wszystko we Wrocławiu.
Duże wrażenie wywarła też na mnie "Cudowna podróż" Selmy Lagerlöf w tłumaczeniu Janiny Mortkowiczowej. W domu był stareńki i rozpadający się egzemplarz, wydany grubo przed wojną, chyba nawet przed pierwszą, co nie powinno dziwić, bo dziadek mój rodzony wszak był jeszcze w XIX w.
Mika, chętnie i sto takich postów przeczytam. O książkach i muzyce i zwierzętach można bez końca i pisać, i czytać.
Cieszę się, mnie też sprawia przyjemność pisanie o tym:) A "Cudowną podróż" jakoś przegapiłam, niestety.
UsuńDruga :)
OdpowiedzUsuńZanim sama zaczęłam czytać, moja mama bardzo dużo nam czytała, czasem mówiła z pamięci różne wiersze i bajki. Śpiewała, i uczyła nas piosenek, malowała nam, i rysowała razem z nami. Mama z wykształcenia była pedagogiem przedszkolnym, nigdy nie wykonywała wyuczonego zawodu, natomiast niewątpliwie przydało się to w wychowaniu mnie i mojego rodzeństwa. Do dziś pamiętam całe wersy z wierszy Marii Konopnickiej. Moją pierwszą książką, którą sama zaczęłam czytać ( w zasadzie, to na niej uczyłam się czytać) była "O Filonku Bezogonku". I jak tak sobie zrobiłam retrospektywę, to okazuje się, że większość książek z wczesnego dzieciństwa była o tematyce zwierzątkowej, lub co najmniej o nią zahaczała :) Stąd : Rogaś z Doliny Roztoki, Lassie wróć !, Księga dżunglii, O psie, który jeździł koleją, Doktor Dolittle, Ferdynand Wspaniały. Bardzo ukochanymi były również : Dzieci z Bullerbyn, Pippi, Karolcia ! Król Maciuś I, Mały Książę, Mary Poppins ( pierwszą jej wersję miałam p.t. Agnieszka w parku) Kubuś Puchatek. Natomiast zupełnie nie pociągała mnie Alicja w krainie czarów. W dzieciństwie była dla mnie jakaś makbryczna. Powodowalała we mnie niepokój. No, i o dziwo nigdy nie czytałam Mikołajka. Chyba teraz w dorosłości poczytam :) Kurcze, nie sposób wszystkie sobie przypomnieć :) Te, to tylko wczesne dzieciństwo ...a póżniejsze ! Łomatko ile tego było :)
Aha, a z Karolcią, to było tak, że swój UKOCHANY ! egzemplarz pożyczyłam koleżance. Do dziś pamiętam której, bo do dziś mi nie oddała. Ale parę lat temu kupiłam se drugą :)
Jak zaczynałam pisać, byłam duga :)
UsuńEwa, ciutka w ciutkę moje książki! Lassie nie byłam w stanie ani przeczytać, ani filmu obejrzeć do końca. Tak ryczałam, że wpadałam w histerię! A Mikołajka przeczytałam jako bardzo młoda, ale dorosła już kobita. Nie wiem, wydaje mi się, że on dotarł do nas jakoś późno. Spoko możesz poczytać sobie teraz, jest zabawny. I przekład jest bardzo dobry - Barbary Grzegorzewskiej - a to połowa sukcesu.
UsuńO zwierzątkach uwielbiałam, ale musiały się dobrze kończyć. "Puc, Bursztyn i goście" to dla mnie pozycja kultowa.
W zasadzie byłaś pierwsza, bo ja po kumotersku wiedziałam, kiedy wystartować...
Z tym ryczeniem, to u mnie identycznie było :) A żebyś wiedziała, jak przeżywalam to, że Filonek Bezogonek był bez ogonka dlatego, że mu szczur odgryzł, Masakra. Z tą książką to chodziłam wszędzie. Prawdopodobnie opiekowalam się tym biednym Filonkiem :) ... I co się dziwić, że my wszystkie się odnajdujemy w tym kosmosie :)))
UsuńEwa, co gorsza, mnie tak zostało (z ryczeniem). Za cholerę nie mogę oglądać np. policji dla zwierząt na Animal Planet.
UsuńA pamiętasz fotograficzne opowieści o zwierzętach Włodzimierza Puchalskiego, takie fabularyzowane, z jego fotografiami? Tam też ryczałam.
Mnie z ryczeniem się chyba pogłębiło.
UsuńNo, to jestem w klubie :)
UsuńPamiętam, też ryczałam. U mnie zawsze było tak, że ryczałam jak była krzywda zwierzętom i dzieciom. Teraz też mi się pogłębia. Ja to teraz mam jeszcze to, że jak oglądam jakiś film o zwirzątkach, i jest moment, że np lew cóś se upoluje, to natychmiast przestaję to oglądać, bo nie mogę patrzeć, ajk to b iedne jest zabijane. I zdawałoby się, że bardzo dorosły człowiek powinien wiedzieć, że żeby lwiątko żyło, to antylopkę zjeść musi.
UsuńNa szczęście nie mam Animal Planet, bo i tak nie mogłabym oglądać .
No masz, wszystkie płaczą, co gorsza ja też. Na moim egzemplarzu Grabowskiego w opowiadaniu o kawce, którą zamordował jakiś potwór, było retoryczne pytanie "Czyż nie miał on zamiast serca gąbki nasączonej octem siedmiu złodziei?" , a ja dopisałam wielkimi literami: MIAŁ!!!
UsuńEwo, wszystkie te książki znam i pamiętam dobrze. Pierwsza Mary Poppins jaką czytałam to była też Agnieszka! Teraz wchodzi film "Ratując pana Banksa" o autorce Mary i Disneyu, ona zdaje się nie była zbyt sympatyczną osobą i ponoć nie lubiła dzieci, a takie cudne książki pisała!
I ja zaczynałam od Agnieszki!
UsuńWszystkie zaczynałyśmy od Agnieszki.
UsuńA o zwierzątkach jeszcze była urocza książeczka "Najmilsi" Szelburg-Zarembiny.
UsuńKlub Ryczących 40-tek, ? Wyżej nie będzie, żadna kobieta nie ma przecież więcej niż 45 lst.:-)
UsuńZaczynałam od "W pustyni i w puszczy".
Ryczące 50-tki brzmią znacznie gorzej, masz rację.
UsuńMika, Agniecha, po 50 to już tylko Klub Płaczek.
UsuńPogrzebowych???
UsuńPrzyznam się do czegoś. Nigdy nie przeczytałam "Kubusia Puchatka". A najlepsze jest to, że miałam książkę w domu, kilka razy się do niej przymierzałam i potężnie mnie nudziła. Ale "Pięcioro dzieci i coś", "Mary Poppins" - jak najbardziej. Chętnie do nich wrócę nawet ;)
OdpowiedzUsuńNatalii Rolleczek pamiętam tylko ten straszny "Drewniany różaniec". Straszny, bo opisane w nich wydarzenia zrobiły na mnie mocne wrażenie. Ale nic straconego, żeby przeczytać inne jej powieści.
Pisz dalej, Miko :))
Lidka, nic straconego, teraz przeczytaj "Kubusia"!
UsuńMyślisz? Może spróbuję i jakoś inaczej to odbiorę ;)
Usuń200% pewności w tym temacie mam.
UsuńJa w drugiej klasie dostałam jako nagrodę wiersze Jerzego Kiersta "Dwie wiewiórki " i nie mogłam przez to przebrnąć .Odkryłam jakie są wspaniałe dopiero jak pracowałam z dziećmi . Mój ulubiony "SZnureczek przerobiłam na przedstawienie z dziećmi .
UsuńMam "Dwie wiewiórki"!!!!!
Usuń"Zawsze jakieś jutro" i "Zapałkę na zakręcie" czytałam po kryjomu, bo wg Mamy za smarkata byłam na takie lektury.
OdpowiedzUsuńNo coś ty, to mnie tak nie kontrolowali, tylko jak się dorwałam do albumu frywolnej Mai Berezowskiej z równie frywolnymi wierszykami, to mama zaczęła to chować przede mną:)))
UsuńJa miałam starszą siostrę i to były jej lektury, więc nietrudno było widzieć, co czytam. A po takim dictum tylko lepiej się kamuflowałam. Nie, specjalnie mnie nikt nie kontrolował. Tata karmił mnie Mickiewiczem, albo Gogolem i Tołstojem. Do dziś pamiętam "Tato nie wraca ranki i wieczory, we łzach go czekam i trwodze", albo "Zbrodnia to niesłychana, pani zabija pana..." Zwłaszcza "Powrót taty" rozpalał moją wyobraźnię. Ci zbójcy na drodze, ta dziatwa z paciórkiem na wzgórku, pod cudownym obrazem..."
UsuńPoerót taty recytował nam tata , a z mamą czytaliśmy Pana Tadeusza .
UsuńPowiem wam, że "Powrót taty" też zrobił na mnie wielkie wrażenie i też Tato mi go recytował. A jeszcze potem "Król Olszyn", to normalnie mi krew w żyłach mroziło...
UsuńA Balladyna? Ludzie! Alina dobroć wcielona i ten Kirkor uwikłany!
UsuńA "Powrót taty" też nam tata czytał, ale przy tym napadała mnie jakaś głupawka, i śmiaam się aż do łez. Zresztą do dzisiaj tak reaguję na ten wiersz :)))
UsuńA to ciekawe... Może tak obronnie reagujesz? Na grozę? Bo to i zbójcy przy drodze, i zwierza pełne bory...
UsuńWszystko to rowniez moje lektury. Uwielbialam czytac tez o doktorze Dolittle i jego gadajacych zwierzetach. Wielokrotnie czytalam Malego ksiecia, w kazdym wieku odkrywajac w tej ksiazce cos nowego.
OdpowiedzUsuń"Doktor Dollitle" cudny był, "Pocztę" znałam na pamięć.
UsuńDla mnie taka była (i jest) Alicja w Krainie Czarów (jak dla Ciebie Mały Książę).
OdpowiedzUsuńBAAAAAAAArdzo lubilam Mary Poppins, i Muminki, byly i sa super,pozdrawiam, ania
OdpowiedzUsuńTo się chyba nigdy nie zestarzeje:))
UsuńMuminki z książki to dopiero poznałam, jak Mały był mały, a potem z dobranocki, też fajnej. W dzieciństwie ich nie lubiłam, tak, jak Alicji. Nie podobały mi się te Muminki na obrazkach, nie ludzie, nie dzieci, a ja chciałam o prawdziwych przygodach czytać nie o jakichś tam stworkach w lesie. Alicja mnie wkurzała, i ten Królik, i ten Blaszany Drwal. No i to fruwanie, jakoś czułam, że to bujda.
UsuńJakoś się tej trzeciej części nie boimy ;-) Wspaniale się czytało. Muszę przyznać, że tym razem niewiele odnalazłam książek, które były moimi lekturami. Kubuś Puchatek, oczywiście. Nie mogę sobie w ogóle przypomnieć treści Mary Poppins, a przecież musiałam ją czytać! Ja tak mam, że łatwo zapominam treść książki, ale pamiętam, że którąś kocham. To mi pozwala czytać ukochane książki nawet po kilkadziesiąt razy (Chmielewską tak czytam :-)
OdpowiedzUsuńNie jesteś w tej przypadłości odosobniona Riannon!
UsuńFajnie, że się odzywasz! Ja też lubię wracać do ulubionych książek i też wielu treści nie pamiętam albo słabo pamiętam. I bardzo dobrze, jak będziemy mieć tą głodową emeryturę, to będzie można czytać w kółko.
UsuńNawet jak się nie odzywam, to jestem z Wami. Po prostu, jak spóźnię się dobę i widzę ponad 100 komentarzy, to nie silę się na pisanie, bo bloger moich komentarzy i tak nie przyjmuje ;-) Ale czytam, jestem z Wami, świetnie się bawię, również czytając całą dyskusję :-)
UsuńBaaaaardzo się cieszę, a ja czekam na twoje posty, tylko coś rzadko ostatnio pisujesz...
UsuńTo zaglądaj na blog Dwór Feillów :-)
UsuńO no masz, zagapiłam się! Dzięki!
UsuńPięknie,znowu powróciły wspomnienia.Tyle tytułów że nie wiadomo które napisać,Ukochany Plastuś.Koziołek Matołek,Małpka Fiki Miki,Serce".Dzieci z Leszczynowej Górki","Rogaś z doliny Roztoki",a "Panienka z okienka","Historia żółtej ciżemki",A te wszystkie wiersze nie tylko czytane przez mamę ale i słuchane w radio/niezapomniane "Ptasie radio" czytane przez panią Irenę Kwiatkowską/Te wszystkie przepiękne baśnie,legendy .Mieszkałam na wsi ,na szczęście mamusia kochała ksiązki,przy każdej okazji starała się nam coś kupić.Pamiętam jak czekaliśmy na rozpakowanie paczki z ksiązkami,którą przyniósł listonosz.Gdy poszłam do szkoły zaraz zapisałam się do biblioteki i czytałam co mi w ręce wpadło.Pamiętam jak bardzo przeżyłam wojenną przygodę Wasi Trubaczowa i jego kolegów.Ksiazkę tą w latach 60 tych wycofano, /może też kazano spalić/z powodów polityki ale mnie kiedy ją czytałam jako 10 letnia dziewczynka wcale ta polityka nie obchodziła. "Szwedzi w Warszawie","Chłopcy z Placu Broni","Chłopcy ze Starówki",Pamiętacie "Wspomnienia niebieskiego mundurka", Robinsona Crusoe",:Szatana z siódmej klasy", "Syzyfowe prace"Szybko,miałam chyba 11-12 lat przeczytałam trylogię H .Sienkiewicza i przez długie lata ,chyba nawet do dziś jest jedną z ksiązek do których corocznie wracam.Potem "Znak żółwia" czy "Gdzie diabeł mówi dobranoc" Eugieniusza Paukszty." Zapałka na zakręcie ","Betowen i dżinsy" K,Siesickiej."Lato nagich dziewcząt"."Wczesną jesienią w Złotych Piaskach" S.Fleszerowej-Muskat i wiele,wiele innych.Kilka dni temu kupiłam książkę dla 14 letniego wnuka"Rokko"Ksiązka o dzisiejszych problemach,przygodach chłopca o tym imieniu.Tak przebiegając myślami o tych wszystkich bohaterach przeczytanych książek myślę że mimo zmieniającej się obyczajności,modzie dzieci czy młodzi ludzie marzą o tym samym-rodzinie,kolegach,przyjażni,pierwszej miłości,akceptacji i zrozumienia przez rodziców,nauczycieli.
OdpowiedzUsuńDzieci z Leszczynowej Górki też lubiłam bardzo. "Wspomnienia niebieskiego mundurka" to była jedna z ulubionych, bardzo się niepokoję, bo znikła z półki i nie wiem co się z nią stało. Na Trylogię trzeba mnie było długo namawiać, zaczęłam od końca, od "Pana Wołodyjowskiego", bo mi się film podobał, a potem już poszło. Ulubiona część teraz to "Potop".
UsuńMyślę, że masz absolutną rację, czasy się zmieniają, ale marzenia pozostają, chociaż może teraz trudniejsze trochę do zrealizowania?
Dobrze, że się odzywasz:)))
Jakoś nie przepadałam, jako dziecko, za wierszowanymi bajkami, wyjąwszy mistrza Brzechwę. Koziołka Matołka też nie bardzo lubiłam, doceniam ten kunszt słowa teraz.
UsuńPana Włodyjowskiego czytałam kilka krotnie bo bardzo podobały mi sie kwestie Zagłoby , bardzo śmieszyło mnie jego podejście do życia .
UsuńNie, marzenia się nie zmieniają i nie są wcale trudniejsze do zrealizowania, zmieniła się tylko technologia. Ludzie są tak zapędzeni, że pewnie czasem nie potrafią swoich marzeń rozpoznać.
OdpowiedzUsuńDzieci z Leszczynowej Górki! Jasne! Całkiem zapomniałam! I Siesicka obowiązkowa w nastoletnim wieku, potem przyszły kryminały, Chmielewska z książkami z początków jej twórczości. Tamte były świetne, zabawne, malownicze, te późniejsze nie wiem, nie czytałam. Jakie są?
Witam z Beskidu Niskiego, - Piękny wątek, sercu bliski. A ja z zapytaniem :Czy pamiętacie, a może macie do odstąpienia zbiór bajek pod tytułem
OdpowiedzUsuń"Przy kominie o szarej godzinie"
Autor: Bronisław Długoszewski-Mróz
Nie ma na allegro , ani w antykwariatach , a bardzo mi zależy na zdobyciu . Maja, która wygrała piękną kurę w konkursie doradziła mi, żebym zapytała ,może akurat gdzieś na strychu sobie leży, a wydana była chyba w 1956r.
A przy okazji wspomnień z dzieciństwa - pamiętam bajkę o czarnych perłach, ale kto napisał i jaki był tytuł?
Ja się zapłakiwałam przy "Małej Księżniczce" . Pozdrawiam serdecznie - Danuta
Danko z Beskidu Niskiego witaj w kurniku. Niestety, jeśli o mnie chodzi, nie mam tych bajek. Czarne perły gdzieś mi się kołaczą po głowie, z Andersenem mi się kojarzą, ale może przybliż trochę?
UsuńPS. Kto się nie zapłakiwał przy Małej Księżniczce, niechaj rzuci kamieniem!
UsuńJa nie rzucę... Witaj Danko! Niestety pierwszy raz słyszę o tej książce, ale nie wiadomo, może a nuż komuś się przypomni? Zajrzyj jeszcze na cudne forum "Zapomniane książki dla dzieci" na Wyborczej, ten wątek trwa już tam od lat i ludzie sobie bardzo pomagają w przypominaniu różnych takich rzeczy, a ekspertem jest Kawka. Pozdrawiam
UsuńMój ulubiony autor w dzieciństwie,to autor 60 powieści James Fenimore Cooper.Zacząłem od"Pięcioksięgu Sokolego Oka".
OdpowiedzUsuń"www.youtube.com/watch?v=tqCO0fEUS28"
"schodamidoretro.blogspot.com/2013/05/czasopisma-dla-dzieci.html"
Pozdrawiam:)
Cooper nie, bardziej gustowałam w gatunkach typu Robin Hood.
UsuńCoopera czytywałam, ale nie wbił mi się jakoś w pamięć, bardziej już Curwood. I o Wikingach!!!! I piratach!!!
UsuńAch Mika, jak Ty pięknie i ze szczegółami wspominasz te książki. Czytałam hurtowo, ale wiele tytułów już zatarło mi się w pamięci. Te, co mi utkwiły chyba poprzednim razem już podawałam. Z tym płaczem to ja mam takie różne dziwne okresy, potrafię na reklamie łezkę puścić, a jak już idzie jakiś taki film to dudlam cały czas, toż samo w kinie. Mazgaj normalnie. Oglądam sobie właśnie Drewniany różaniec na jutubie, lubię filmy z lat 60-tych, a ten na dodatek jest czarno-biały, to też atut. http://www.youtube.com/watch?v=DND-0L_uAVY. Obiecuję, obiecuję sobie, że wrócę do lektur z młodości, ale w mojej bibliotece, którą mam na dole w bloku, w kapciach mogę zejść, tylko dwa tygodnie można książki trzymać, potem są kary. Nie lubię wypożyczać po jednej książce, a jak wypożyczę trzy to nie zawsze mi się uda przeczytać i pamiętać o terminie zwrotu. Kurczę ciągle nie ma na nic czasu, a może ja go po prostu marnuję?
OdpowiedzUsuńCzas się kurczy, ot co! Nie można ciągle myśleć, że się go marnuje, bo to dopiero jest marnowanie go! A może wypożycz dwie? To zdążysz?
UsuńNatalii Rolleczek to ja jeszcze bardzo lubię "Rodzinę Szkaradków i ja" , fantastycznie oddaje klimat lat 60-tych i dzieje się w moim ukochanym Krakowie.
A co do mojej pamięci, to ona już pomału wybiórcza się robi, to co dawniej super, ale bliżej teraźniejszości różnie bywa:))
Oj Mnemo, przestań myśleć o tym, że marnujesz czas, bo będziesz miała dodatkowy stres. Ja też nie mam dość czasu na wszystko, bo nikt nie ma. Gazetki ulubione leżą nieprzeczytane od pół roku, myślałam, że zimą będzie więcej czasu, to poczytam. I guzik. Bibliotek też nie lubię, właśnie przez to, że mus czytać na akord.
OdpowiedzUsuńMika ma pamięć jak słoń, już to kiedyś stwierdziłam. Mnie się też mnóstwo tytułów zatarło w pamięci, przypomina mi się, kiedy ktoś wymieni tytuł. I wtedy już mam w głowie wszystko. Nawet okoliczności czytania!
Ja też bardzo dużo czytałam ,a nie pamiętam .Siesicką czytałam na bieżąco to co kazywało się na rynku ,a teraz mi się to zlewa w jedną całość . A pamiętacie Górę Czterech Wiatrów ,nie pamietam czy to przypadkiem nie była lektura .Tą pamiętam dosyć dokładnie ,bo tak mi sie podobała że czytałam kilka krotnie . To się działo u nas na Dolnym Śląsku , grupa młodych ludzi uruchamiała poniemieckie lotnisko szybowcowe .
UsuńBo też to nie była jakaś wybitna literatura, trafiła w potrzeby rynku. Ot, młodzieżowe romansidło, to i się zlewa.
UsuńPamiętam tytuł "Góra czterech wiatrów", ale treści nic, a nic.
Czytałam,pamiętam .Napisała Maria Kann.Grupa młodych ludzi w czasie zawieruchy wojennej znalazła się na Gorze czterech wiatrów czyli gorze gdzie odbywały się obozy szybowcowe .O tym jak właśnie oni po wojnie starają się przywrócić do używalności szkolenia szybowników.Nie brakuje wątków o przyjażni,tolerancji i miłosnych.
UsuńChyba jednak nie czytałam, nic mi się w łepetynie nie odtwarza.
UsuńJa w książkach zawsze wolałam chumor niż ckliwość . Grabowski właśnie pisał o zwierzętach ciepło i z chumorem . Dlatego też tak bardzo podobały mi sie Kaktusy z Zielonej Ulicy . I dlatego też jako młoda kobieta już zaczytywałam się Sztaudyngerem .
OdpowiedzUsuńTakże lubiłam zabawne książki, a ckliwość, zwłaszcza w kultowych powieściach Makuszyńskiego i wszystkich "Aniach" odrzucała mnie na amen.
OdpowiedzUsuńA tam, trochę ckliwości nie zaszkodzi, a "Anie" wcale nie były ckliwe! I "Bezgrzeszne lata" Makuszyńskiego też nie, były może sentymentalne, ale nie ckliwe.
UsuńDla mnie Anie też nie były ckliwe , a sytuacje w które pakowała się mała Ania były zabawne .
UsuńNo i człowiek łatwiej się rozgrzeszał z głupot jakie robił, mając w pamięci wybryki Ani:))
UsuńNo jak to!? Ckliwe były, że aż! Sentymentalne=ckliwe!
OdpowiedzUsuńWcale nieprawda. droga koleżanko, nie rozróżniacie niuansów. Zresztą i tak każda zostanie przy swoim, jeden lubi na słodko, drugi na ostro.
UsuńStanę w obronie Ani i Makuszyńskiego. Czy były ckliwe, to już zależy od indywidualnej wrażliwości. Niejedną łezkę uroniłam na Aniach, ale w ogólnym rezultacie, to jedna z książek, które ukształtowały mój moralny kręgosłup. Na ten przykład. Gdybym czuła potrzebę spełnienia się w macierzyństwie, nie miałabym problemu z adopcją dziecka. A tak wielu ludzi odrzuca możliwość opieki nad niechcianymi dziećmi katując się przy leczeniu bezpłodności. Myślę, że moja wrażliwość i osobowość kształtowała się w tamtym okresie, kiedy zaczytywałam się między innymi w Aniach, czyli bardzo wczesna podstwówka, kiedy świat dzieci jest czarno-biały.
OdpowiedzUsuńDzięki Riannon za wsparcie:)) Ja mam bardzo emocjonalny stosunek do Ani i całej serii, więc racjonalne argumenty mi słabo do głowy przychodzą. Ale to jest tak jak mówisz, kształtowanie wrażliwości i wyobraźni u mnie też odbywało się m.in. poprzez Anię i Polyannę.
UsuńJak duże znaczenie miała dla mnie Ania ,pisałam poprzednio ,gdy była mowa o ksiązkach ,ale powtórzę że to ona była bodzcem do rozwoju mojej wyobrażni i kreatywności .
UsuńNo dooobra, poddaję się sile Waszej argumentacji. Ale i tak wolałam "Tolka Banana".
OdpowiedzUsuńTeż stawiam na Tolka Banana, ale Anię lubiłam, i Makuszyńskiego.
UsuńJa w okolicach 4 -5 klasy dużo dowiedziałam się o przeżyciach wojennych mojej rodziny i zaczęłam czytać literaturę dotyczącą losów wojennych, obozowych, "Dziennik Anny Frank" w tłumaczeniu Zofii Jaremka-Pytowskiej z lat pięćdziesiątych i wsiąkłam na długie lata. I nic już nie było takie samo.
Z wojennych dla młodzieży to mi się bardzo podobało "Polną ścieżką", bodajże Rudnickiej o wojennych peregrynacjach pary młodych ludzi z uczuciem w tle. I chyba to jeszcze gdzieś mam...
UsuńA ja z innej beczki dzisiaj. Na moim monitorze tytuły Waszych postów nie mają polskich liter. W miejscu tych liter są znaki zapytania w ramkach. Ale tylko w wersji pierwszej, tzn tej, kiedy wchodzę na blog. Bo później, jak wchodzę w komentarze, to tytuł posta jest inną czcionką, i wszystkie litery są. Ten post mam zatytułowany tak : Ksi??ki mojego dzieci?stwa cz??? 2... to może kwestia ustawienia czegośtam, ale się nie znam, jeno sygnalizuję :)
OdpowiedzUsuńNie ma zielonego pojęcia, o co chodzi. Ustawienia na pewno, jednak nie wiem, gdzie? U nas, czy u Ciebie? I czy tylko u Ciebie, czy gdzie indziej też?
OdpowiedzUsuńUstawienia pewnie u Ciebie. Bo czytelnik nie ma możliwości moderowania. Nie sądzę, żeby to było do ustawienia u mnie. Niech ktoś napisze, czy widzi tak jak ja. Gdzieś już kiedyś się z czymś takim spotkałam. Bo wiesz co, tekst posta jest pisany inną czcionką, i jest ok. Może trzeba ustawić coś w czcionce używanej do tytułów. Przyszło mi do głowy, żebyś weszła na swój blog jak czytelnik, albo z innego IP, niż blog jest prowadzony. I zobaczysz, czy jest tak, jak mówię.
OdpowiedzUsuńZ innego IP nie mam możliwości, ale jako czytelnik zaraz sprawdzę.
OdpowiedzUsuńO, to dziwne co piszesz, u mnie wszystko normalnie, tytuł pisałam taką samą czcionką jak tekst. Nie bardzo wiem w czym rzecz, może inne dziewczyny się odezwą, jak mają z tym tytułem?
OdpowiedzUsuńWeszłam przez Mnemo z googla i z punktu widzenia czytelnika jest ok.
OdpowiedzUsuńO, poszukałam i znalazłam, miałam zalinkowane, ale już w koszu.
OdpowiedzUsuńWygląda to tak :
http://pomarancze-i-mandarynki.blogspot.ie/
Ewa użyj innej przeglądarki niż tej, którą używasz i zobacz, czy masz to samo.
UsuńA ja widzę wszystko normalnie u każdej z Was. Na tym linku podanym przez Ewę też. Coś jej się w ustawieniach przeglądarki skopsało.
OdpowiedzUsuń