Chciałabym jakoś pocieszyć Mnemo, z której huta wysysa całe jestestwo, więc pomyślałam o mojej byłej hucie, która wysysała mnie parę lat temu. Było strasznie, ale bywało też śmiesznie. I na tym się skupię, to może się uda?
Rzecz cała działa się w Warszawie. Do Polski wchodziła ogromna międzynarodowa sieć hipermarketów, która zresztą rozpełzła się po całym kraju. Wpełzała do wszystkich dużych miast jednocześnie, a w Warszawie znajdowała się centrala i tam odbywało się szkolenie pracowników. Ilość "szkolonych" szła w setki. Trwało to ponad pół roku, a ludzie gdzieś musieli mieszkać. Przyjeżdżali i wyjeżdżali BEZ PRZERWY, a czasem bez uprzedzenia. To logistyczne przedsięwzięcie było moim zadaniem - oczywiście jednym z wielu. Po pierwsze - z dnia na dzień musiałam znaleźć hotel, który przyjmie 300 osób! Nie pamiętam, jak trafiłam na TEN hotel, działałam wtedy w amoku. Dość, że trafiłam. Szefową recepcji była obecna tu na łamach Lilka B. Zaprzyjaźniłyśmy się (inaczej nie byłoby Jej tutaj) i tylko dzięki temu udało mi się jakoś ten horror przeżyć. Zachowałam całą korespondencję między hotelem w postaci Lilki B. a Firmą w postaci mnie. Czasami wydaje mi się, że to sen jakiś, niemożliwe, abyśmy WE DWIE nad tym panowały. A jednak! Nasze logistyczne przedsięwzięcie nazywałyśmy "Akcją Pasztet". Zacytuję Wam co smaczniejsze kawałki. Jest tego tyle, że starczyłoby na kilka odcinków. Na początek próbka tego przekładańca:
"Potwierdzam jutrzejszą grupę ok. 80 osób - ostateczną liczbę będę znała dopiero jutro. 5-6 osób z tej grupy jutro wyjedzie do Sosnowca, więc zwolnią pokój.
Oczywiście wszystkich samotnych można, a nawet trzeba połączyć w udane pary. I tak: B.O. z A.C., J.K. niechby na razie pobył sam, niebawem przyjedzie kilku nowych managerów, kogoś mu znajdziemy. Z niekompletnych dwójek pozostaje do zagospodarowania G.S., więc spokojnie można nim zasiedlić jakiś pustostan w trójce. Będą stawiać opór, ale dopełniaj, uzupełniaj, byle się pomieścili.
Następujące osoby wyjadą 6.06. i już nie wrócą (tu wymieniam nazwiska tych osób).
Ponadto: 26 maja wyjeżdża S. i N. Obaj wracają 29 maja. M.J. i S.A. zostają w hotelu 3-5 czerwca (w przeciwieństwie do reszty), ale za to od 9 do 11 czerwca mają wolne, nie będzie ich w hotelu. S.L. wyjeżdża 1 i wraca 4 czerwca. O.G. odzyskała wolność na zawsze i już powinna być za murami, gdzieś w Poznaniu. 1 czerwca przyjedzie nowa managerka, nie wiem, na jak długo. Co do reszty powiem Ci jutro, bo już nie mogę się skupić, gdyż całą energię wyssały ze mnie te kombinacje alpejskie oraz hotele w Gdańsku, Sosnowcu i Poznaniu - TAM nie chcą się rozciągać!!!". Itd...itd...
A to na deser. Jest to protokół spisany przez pracownika Ochrony tegoż hotelu:
"W dniu 28/4 pan Robert D. przyprowadził do hotelu wózek firmowy "X" oraz kilkadziesiąt butelek piwa i 5 szklanek firmowych "Lecha" które pozostawił na noc z 28 na 29/4 w pokoju.
W dniu 29/4 ok. godz. 8.00 rano w obecności pracowników ochrony hotelu oraz managerów firmy "X" pan Robert D. odebrał swój depozyt. W trakcie rozmowy przyznał się, że wózek przywłaszczył sobie na szkodę firmy "X" i wykożystał go (pisownia autentyczna) do przywiezienia zakupów z ul...... do hotelu.
W dniu 29/4 również okazało się, że w pokoju który zajmował pościel (kołdra i poduszka) zostały zasikane. Za szkody i za dodatkowe pranie pan D. zapłacił po niezbyt uprzejmej wymianie zdań".
Mnemo, ku przestrodze:
Pocieszyłam Cię?
I jeszcze PS. Oto przepiękna, młodziutka Sunia znaleziona przez Gorzką Jagodę pilnie szuka domu!
Ma tylko 3 tygodnie, aby go znaleźć!
Ale to były fajne czasy !! A jakie młode byłyśmy :-). Ja następnego dnia przepytywałam ochronę parkingu. Panowie mieli dobry look na całą ulicę wzdłuż której jechał rzeczony D. zataczając się. Widok mniej więcej taki jak "Łazuka z pogrzebaczem ". Wózek wyładowany był po kokarde, więc trudno byłoby nim manewrować. Kiedy parkingowi rozpoznali w nim swojego "gościa" i zobaczyli jak szerokim halsem idzie, jeden krzyknął do drugiego : " Otwieraj szlabant bo się nie wyrobi". Tylko nim zawdzięcza upojną noc, Inaczej szfystko by przepadło w zasadzie na mecie. Do tej pory zachodzę w głowę jak można przewieźć taki wózek środkami lokomocji miejskiej . Musieli mu pomagać pasażerowie :-).
OdpowiedzUsuńSiłą rzeczy - pamiętasz więcej! Mnie uleciały takie szczegóły.
OdpowiedzUsuńA w ogóle co to znaczy "byłyśmy młode"? Mów za siebie!!!
OdpowiedzUsuńMi chodzi o to,że to było dawno :-)
UsuńNie aż tak! Tobie może się tak wydawać, bo dla Ciebie trwało to pół roku, dla mnie znacznie dłużej.
UsuńAni wcześniej, ani później nie miałam nigdy tak szalonego półrocza :-). I już nigdy potem nie bałam się przyjmować więcej gości niż miałam miejsc. I już nigdy nikt nie był taki niekonwencjonalny jak ty jako organizator. Pewnie jeszcze by się parę "nigdy" znalazło.
UsuńNo widzisz, jak to odwaga przychodzi z czynami?
UsuńOczywiście, nie ma to, jak podobne przeżycia. Zbliżają i wiesz, że nie tylko u Ciebie kołowrotek. U mnie też bywało śmiesznie, ale ostatnio, jakoś nie ma z czego się pośmiać.
OdpowiedzUsuńNie mogę przytoczyć żadnej anegdotki z wiadomych względów, powinnam je jednak zapisywać, wnukom będzie, co opowiadać:))
E tam, wnukom! Za parę lat personel się wymieni i nikt się nie połapie o kim (o czym) mowa. Moja huta nie ssała mnie 50 lat temu! Zapisuj, bo będziesz pamiętać tylko to, co Cię dręczyło.
OdpowiedzUsuńOczywiście nie tak wygląda profesjonalna korespondencja rezerwacyjna. Ale inaczej nie opanowałybyśmy tego przedsięwzięcia. Dzięki temu miałam na szybko każdą informację, którą przetwarzałam na swoje podwórko. Szybko rozpoznałam, że Hana to ktoś zupełnie nietuzinkowy dlatego tak dobrze mi się współpracowało. Korespondencja odbywała się wtedy głównie faxem . Dziewczyny z rezerwacji latały z tymi papirusami kładły mi na biurko ze słowami :" Proszę, tylko ty w tym się łapiesz".
OdpowiedzUsuńW Firmie "X" pracownicy w komputerach nie mieli internetu, bo mogliby przecię gapić się nie na to, co potrza!
UsuńTen od dekoracji, niejaki Artur W. działał niekonwencjonalnie, aczkolwiek nie zapisywał niczego. Ja też nie.
A masz może coś o tym jak ten od dekoracji wnętrz przyszedł do recepcji z wbitym nożem w dłoń, położył na ladzie i powiedział " Proszę natychmiast wezwać pogotowie, ja mam nóż w dłoni"
OdpowiedzUsuńArtur W. miał parę "wpadek". M in. wypożyczył z recepcji żelazko a jak już się wyprasował w prasowalni to zapakował je w reklamówkę i zanim zjechał z V pietra na parter żelazko pięknie się wtopiło w torebeczkę. Był troszkę zdziwiony.
OdpowiedzUsuńNo to może jedna anegdotka: przychodzi kiedyś pan, starszy i kładzie pracownikowi przed oczy receptę. Ten zdumiony pyta człowieka, co chciałby z tą receptą zrobić zrobić. Jak co? Wykupić!!! Ale proszę pana, nieśmiało bąka dziewczyna..... apteka jest kawałek dalej, za rogiem.........
OdpowiedzUsuńPowinnaś mieć w szufladzie podstawowy zestaw leków dla pamiętających inaczej. Nigdy nie wiadomo kiedy i komu będą potrzebne.
UsuńAle macie przeżycia. U mnie też by się parę znalazło. Tez jazda była bez trzymanki, aż mnie pogotowie na sygnale wywiozło i zostałam pasterką.
OdpowiedzUsuńMnemo, matko Melpomeny, pocieszona nieco?
Ja z doskoku pomiędzy toastami. Zmykam
Hana zawsze mnie stawia na nogi:)) No czasem mnie przewraca, ale to ze śmiechu:))) Co ja bym bez niej zrobiła? Siedziała i zjadała własną śledzionę z rozterek:))
UsuńDlaczego śledzionę?
UsuńChciałam zobrazować tym wyrafinowanym porównaniem, jak czasami mam dość.
UsuńPacjanie, między toastami nie skacz, nigdy nie wiadomo, kiedy nóżka się gibnie.
OdpowiedzUsuńPrawie szfystkich pracowników X ogarniałam z imienia i nazwiska. Niekoniecznie z twarzy :-)
OdpowiedzUsuńPrzeżycia zaiste traumatyczne, chociaż po latach milej się wspomina. Przypomniało mi się, jak zaraz po studiach pracowałam w pewnym przedsiębiorstwie przemysłowym w dziale BHP, a jakże. M.in. jeździłam po budowach i robiłam za komisję egzaminacyjną po kursach bhpowskich, do dziś pamiętam jak się rusztowanie warszawskie buduje. No i pewnego razu miałam jechać na budowę do miasta O. i zabłądziłam, zalazłam gdzieś w błotniste pola i na budowę nie dotarłam... Trzeba było egzamin jeszcze raz robić, ale opr dostałam!
OdpowiedzUsuńAle egzamin z topografii czy z bhp?
OdpowiedzUsuńZ bhp...
UsuńAle właściwie co ma piernik do wiatraka?
UsuńNo ja miałam przy sobie dokumenty do wystawienia zaświadczeń po egzaminie:)
UsuńZ marszu na orientacje.
OdpowiedzUsuńPół biedy. Z topografii nie ma szans.
OdpowiedzUsuńJa mam z tym straszne kłopoty. Orientacja w skali 1-10 niestety między 2 a 3.
OdpowiedzUsuńNa studiach na obozie pływackim mieliśmy takie egzaminy uzupełniające rózne umiejętności m.in. marsz na orientacje. Zamiast wylądować 500 m od obozu wylądowałam w innym województwie. I wracałam taksówką :-)
OdpowiedzUsuńTo jest dobre. Byłam kiedyś na obozie turystyki kwalifikowanej, kazali mi się przeciągać po linie na drugą stronę Noteci, a prąd ma taki, że nawet wytrawnym pływakom nie zalecają się w niej kąpać, bo nie dadzą rady. Jakby, co to wiem, jak pozyskać wodę, kiedy w pobliżu brak strumyka nie mówiąc o studni:)))
UsuńPuścić linę?
Usuń:)) To byłoby najprościej, gdyby się wisiało i wisiało tak nad wodą. Uczyli pozyskiwania wody w suchym lesie.......
UsuńWysysałaś mech?
UsuńWcięło mi dopowiedź. Nie wyssałam, tylko trza zielsko w tytkę foliową wsadzić. Woda po paru godzinach się skropli z liści, na zwilżenie ust wystarczy:))
UsuńPo paru godzinach to umrzesz z pragnienia.
UsuńTo już lepiej te liści od razu zjeść razem z wodą, co ją we środku mają.
UsuńMoja krew...
OdpowiedzUsuńMnie kilka miesięcy zajęło poznanie z nazwiska i twarzy wtedy ponad setki osób, teraz to nawet w przybliżeniu nawet daty urodzin znam:)))
UsuńDobranoc wszystkim i niech nikomu się nie śni ta traumatologia pracownicza z lat byłych i obecnych. Ale pogdakałam dziś w kurniku .
OdpowiedzUsuńA obrazy za czasów firmy X mam w pamięci jak żywe. I teraz to raczej przyjemne odczucie. AAAAAAAalle mi się japa drze.
Nadejszła pora.
OdpowiedzUsuńDobranoc kurki złotopiórki, do rana!
Kura Oskubana
I poszły.....
UsuńA Mnemo naszykowana, żeby walczyć do rana:)))
Mnemo, ty się wysypiaj, a nie walcz do rana!
UsuńUściski
A kuku! Jeszcze nie poszłam! Wszystkich oszukałam! Ale teraz już idę. Pa!
UsuńA ja przyszłam z rana, przeczytać zaległości, szeroko ziewając paszczą.
OdpowiedzUsuńNieustannie dziwi mnie to, że wyzyskiwanie ludzi przez system w ramach "pracy" jest jak najbardziej powszechny i uznawany za jak najbardziej w porządku. Za to tacy szczęśliwi bezrobotni jak ja uważani są za pasożytów i leni. Czy tylko mi sie wydaje, że coś tu jest nie halo?
OdpowiedzUsuńWiesz Magda, dawno doszłam do wniosku, że praca przestała być wartością. Jest męczącą koniecznością, bo nie każdy potrafi i chce żywić się korzonkami. Rzecz w tym, że granice przyzwoitości zostały przekroczone. Nie ma wyboru.
UsuńSkąd ja to znam!!!!! Ale o mojej fabryce nie mogę nic złego pisnąć in public - wiąże mnie przysięga i dopiero teraz rozumiem, dlaczego każą ludziom przysięgać:))))
OdpowiedzUsuńAle historii takich znam wiele, że niewielu by uwierzyło;))
Z sytuacji hotelowych takoż.
Jedną mogę przytoczyć, bo to raczej o jednostce, nie o firmie;)
Jakiś czas temu organizowałyśmy z koleżankami zjazd/sympozjum/plenum/szkolenie/konferencję/posiady/obrady - zwijcie sobie jak tam chcecie;) Chodziło o to, żeby było wszystko w jednym miejscu: sale konferencyjne i hotel, no i żeby to było w G. W G. nie ma takiego hotelu, który by nas pomieścił ze wszystkim, a przyjechała ponad setka VIPów z całego kraju - więc wpadłyśmy na pomysł, żeby to zrobić w campusie. Spali goście w pustym jeszcze akademiku, a obradowali obok, w pustych jeszcze salach i wszystkie warunki były spełnione, a jeszcze uniwerek sobie zarobił;)
Ale coś za coś - nie było "obsługi hotelowej" na odpowiednim poziomie. Same zatem musiałyśmy stanowić recepcję, akomodowałyśmy, rozdałyśmy klucze, a że tam nie ma restauracji, catering musiał tez się zmieścić w tym budynku - miałyśmy szalone dni i noce, bo wszystko spadło na nas - w akademiku tym bowiem nie było recepcji;)
Goście znaczni i znaczniejsi poprzyjeżdżali, myślmy ich kwaterowały, a szefowa nasza, na szczęście już eks, siedziała w kącie i świrował, co to będzie;) A my na to, że nic, przecież każdy kiedyś spał w akademcu i ludzie docenią to, że jest wszystko w jednym miejscu i nie musza latać z jednej strony jeziora na drugą, tylko w promieniu stu metrów mają chate, parking i obrady, i żarcie na dodatek też;) Ale jej to nie przekonywało, była nieobecna, goście zaś zaczęli się schodzić na powitalną kolację. Catering był boski, chłopaki kelnerzy uwijali się jak w ukropie i, bardzo współczując nam szefowej, cichaczem o nas "dbali po swojemu" - a to kawka, a to ciepły rogalik prosto z pieca - fajni byli bardzo;)))
Na górze zatem kolacja, a my dyżur wciąż przy drzwiach trzymamy, bo nie wszyscy jeszcze zjechali. Brakuje kilku VIPów, a sa w drodze. Nagle szefowa odbiera telefon, że jadna VIPka jesdzie z mężem i poprosiła o to, żeby "pościelić w jej pokoju też dla męża", bo chce się przespac, zanim pojedzie do domu przez pół kraju - zrozumiałe. Dyżurująca pokojówka, którą miałyśmy do pomocy, zaniosła do jej pokoju dodatkowa pościel i fertig. Ale nie dla szefowej. Ona powiedziała: "pościelić" - przejęła się szefowa. A nie "zanieść pościel". "Trzeba pościelić!"
Pokojówka jej tłumaczy, że to akademik, pościel jest świeża i pachnąca, każdy sobie sam ją zakłada, bo pościelone w akademcu znaczy, że ktoś już w tym spał!!!!! No, ale szefowej nic nie przekonuje, kazała nam iść, ścielić. Odmówiłyśmy, Powiedziałyśmy jej, że wsio jest w pariadkie, i trzeba iśc na kolacje zabawiać gości, i poszłyśmy. A ona? Poleciała ścielić te łóżka!!!!!
Na kolacji wszyscy o nią pytają, potrzebne powitanie,jakiś spicz - a my co? Miałyśmy powiedzieć, że lata po akademcu i łóżka ścieli mężom-kierowcom? Zmilczałyśmy, biorąc na siebie wszystkie obowiązki towarzyskie - nie znałyśmy tych ludzi w większości - dobrze, że były identyfikatory - trzeba było uważać na to, żeby nikogo nie urazić niczym , bo to czułe towarzystwo!!! Masakra. do dziś pamiętam tę kolację. Po herbacie pojawiła się szefowa, zarumieniona i zadowolona, obciągnęła swoje super ciuchy i stwierdziła, że wszystko gra i jest pieknie, bo ona kiedyś pracowała jako pokojówka w Stanach i umie to robić profesjonalnie. I dobrze, że my nie poszłyśmy, bo na pewno nie byłoby tak równo pościelone...
Bez komentarza.
Każdy ma jakieś zalety.
UsuńPrzynajmniej miała poczucie dobrze spełnionego obowiązku...
UsuńSzkoda, że zrezygnowała z tej pracy w Stanach. Mogła karierę niezłą zrobić...
UsuńMoże byłaby dziś szefową piętra?
UsuńCzyli etażową...
UsuńBoże, Boże, a potem po Polsce poszła fama, że ona "jakaś dzika", dziwicie się?
UsuńE tam, fajna szefowa. W firmie "X" szef walnąłby w Was kalafiorem albo kapustą - i to nie jest przenośnia, ani żadna tam licentia poetica. Miał zwyczaj wydawać rozkazy mówiąc "ja chcę"!
OdpowiedzUsuńA w jednego pracownika wytarł sobie ręce, bo złapał na stacji za dystrybutor i pobrudził sobie ręce. Dosłownie, złapał za połę marynarki pracownika i wytarł w nią swoje parszywe łapy, bo uznał, że to jego wina. Jak dziś pamiętam jego upokorzenie. Ale nie zwolnił się, bo dzieci, bo żona bez pracy itd... I tak to się kręci.
OdpowiedzUsuńNo niestety, w moim otoczeniu też mam kilka przykładów osób, które ze względu na sytuację rodzinną nie mogą się zwolnić, szans na inną pracę nie mają (wiek!!) a są poniewierane i gnojone przez szefów , a szczególnie szefowe... I pomyśleć, że takie palanty decydują o życiu innych ludzi. To też nie przenośnia, bo z czego żyć? A hasło: Nie podoba się, to ja mam 10 na pani/pana miejsce! - jest na porządku dziennym.
OdpowiedzUsuńTak, tak - też to słyszałyśmy...
UsuńKażdy chyba słyszał, a jak nie słyszał to i tak to wisi w powietrzu.
UsuńWczoraj napisałam Wam swoją historię z mojej pierwszej pracy... i szlag trafił. Zeżarło ! Poooszło w niebyt jakowyś. A dziś mi ząb naiwania, a w zasadzie chyba dwa. Cała paszcza mnie boli. Nie, to nie przez zaniedbanie, tylko chałturę, którą odwaliła mi pani dentystka. Tak mi powymieniała amalgamaty, że teraz wszystkie zęby mnie bolą. A wizyta u innej na wtorek na 11. ... Jak mi choć troszkę przejdzie, to napiszę, bo taki numer, to chyba tylko ja mogłam odwalić :)
OdpowiedzUsuńAha, Mikuś, a jak Twoja ręka. Już przedwczoraj chcialam spytać, ale tak nas poezja wciągła, że o bożym świcie zapomniałyśmy :)
Dzięki za troskę, ręka zagojona jest, ale paluchy sztywne jak kije i chyba jeszcze długo potrwa zanim je rozćwiczę... Najgorzej z cierpliwością, bo to cecha, której mi bardzo brakuje:))
UsuńWspółczuję zębów, to obrzydliwe uczucie. Pogryź kilka goździków (przyprawy), pomaga na ból. Jeszcze lepszy olejek goździkowy, ale pewnie nie masz.
Mam nadzieję, że jakiś rehab na tę rękę masz przepisany. A z cierpliwością, to i mnie nie po drodze. Chociaż z wiekiem jakby się przekonuję, że cierpliwość dobrze robi :)
UsuńOlejku nie mam, ale goździki tak. Idę gryźć !
Ewa, napisz jeszcze raz, zajmiesz się czymś, to nie będziesz myśleć o zębach. Ja Cię... do wtorku??? Porządny dentysta przyjmie i w nocy, jeśli boli.
OdpowiedzUsuńA Frania jak?
OdpowiedzUsuńTo było tak :
OdpowiedzUsuńW pierwszej mojej pracy, kiedy byłam na stażu wysłali mnie w delegację do Lublina odebrać jakieś 2 urządzenia, bo producent nie miał szyko transportu. Więc wymyślili sobie, że puszczą w świat stażystkę. Pojechałam pociągiem. Po wyjściu z dworca poszłam na najbliższy przystanek autobusowy zasięgąć języka. Okazało się, że lepiej trafić nie mogłam. Podjechał autobus akurat taki, jak trzeba, i w parenaście minut byłam na miejscu. Wchodzę na teren firmy, i cóż widzę na parkingu :stoi samochód z mego miasta. A że stażystka posiada łatwość nawiązywania kontaktów, natychmiast znalazła kierowcę. I zalatwiła sprawę. Otóż wmówiła panu kierowcy, że jest genialny, i w ogóle taki gościu, że hoho, i wcisnęła mu te urządzenia do jego samochodu, z dyspozycją dowiezienia pod podany adres. Cała szczęśliwa, i z siebie dumna, że taka jest organizacyjnie zorganizowana, poszła natychmiast zwiedzać miasto, bo do odjazdu pociągu było chyba z 6 godzin. Przyszła pora wracać, więc udawszy się na dworzec, zakupiwszy w kasie bilet powrotny do Białegostoku cierpliwie czekała na podjeżdżający już pociąg. Lekko już zmachana wsiadła do pociągu, rozmościła się przy okienku, gotowa na lekką drzemkę. Po jakimś czasie do przedziału wchodzi pan konduktor żadając okazania iletu. Pan konduktor wziął bilet, ogląda go, ogląda, i mówi : a pani proszę, tu jest mandacik. Dlaczego mandacik pytam grzecznie. Bo jedzie pani na gapę, nie ma pani biletu. No, jak nie mam, skoro pan go trzyma w swojej ręce, zawarczalam. No, tak, tylko, że ja trzymam w ręce bilet do Białegostoku, a my podjeżdżamy pod Siedlce. Zdumiona do granic możliwości wysiadlam w Siedlcach, zapłaciłam mandat, i kupiłam nowy bilet do Bialegostoku. Z delegacji wróciłam przed południem następnego dnia. Aaaale, aaaale, to nie koniec tej opowieści !
Następnego dnia zameldowalam się w pracy, cała szczęśliwa, że tak świetnie wszystko zaatwiłam z tym transportem, że będzie za darmo. No, i pytają mnie gdzie są urządzenia. i tu mało trupem nie padłam. Bo owszem transport załatwiłam, adres podałam, tylko nie spisałam jego nr rejestracyjnego, nie mówiąc już o tym, że zupełnie do niczego nie były mi potrzebne jego personalia. Więc natychmiast poszła bajeczka, że cudem jakimś spotkałam w Lublinie znajomego, który w ciągu tygodnia nam to dostarczy. Stażystka przez tydzień miala nerwową sraczkę, i takiej patowej sytuacji jeszcze w życiu nie przeżyła. Modliłam się i klęłam na przemian, że taka durna jestem. Dopiero do mnie dotarło, że moje pojęcie o uczciwości, bezinteresowności, i uczynności może w gruzach lec z hukiem, i konsekwencjami bliżej nieokreślonymi. Na szczęście finał tego był hepi. Facetowi - kierowcy pewnie na myśl nie przyszło, że ja taka durna jestem, że w ogóle na niego namiarów nie miałam . A z tego szczęścia, że w ogóle przyjechał, to mu jeszcze flaszkę dałam . Takie to numery (oprócz uciekania z pracy na plażę) robiło się pracując na stażu.
Hanuś, a paszcza jak bolała, tak boli. Ratuję się maścią EMLA.
Z Franią dobrze :)
No to niezłe miałaś wejście w pracę! Siedlce i Białystok to jeszcze pół biedy, ale faktycznie okazałaś bezgraniczne zaufanie do pana kierowcy... Dobrze, że na uczciwego trafiłaś! Jak zaczęłaś opowiadać, to pomyślałam, że po prostu poprosiłaś go, żeby zabrał urządzenia z tobą razem:))
UsuńKlasyczna sytuacja co to człowiek uczy się na błędach. Suspensu nie zazdraszczam.
UsuńNa zęby gorzałę pobierz.
OMG!!! Ale miałaś farta! A chłopu uczciwość się opłaciła, jeszcze flaszkę dostał;)
OdpowiedzUsuńInfo dla Hany
OdpowiedzUsuńDmuchawce, papryka, wiatr daleko z betonu świat... przyszły dziś o 08.18.
Ależ to precyzyjne. Nie mogę wyjść z podziwu.
To jest CZOSNEK!!!
UsuńJasny gwint! Zasikana pościel! Muszę pamiętać, żeby nie przyjmować firmowych szkoleń w pielesze dworu ;-)
OdpowiedzUsuńA poza tym, ogarniam się z zaległościami (bo zabawiałam gości) zatem spodziewajcie się kiczu na konkurs, ha ha! ;-)
Zapewniam Cię, Riannon, że zasikana pościel to pryszcz. Takie "szkolenia" to istny horror. Ludziom puszczają hamulce i dzieją się rzeczy niewiarygodne. Straty materialne (np. w postaci rozbitej kabiny prysznicowej), zarzygane łóżka, poprzypalane papierosami XVIII - wieczne stoliki...tak, tak! Nikt nie mówi o tym głośno, właściwie nie wiem dlaczego? Firma z szemraniem (zawsze przy tym jest szarpanina) pokrywa straty, właściciele cicho siedzą, bo i tak im się opłaca, nie wiem.
OdpowiedzUsuńNastępny odcinek z tego cyklu napiszemy z Lilką B. może na ten temat właśnie. Materiały mam!
Przy żadnej grupie, nawet prezesów prezesów, nie masz gwarancji.
Zaczynam się naprawdę bać. Będę musiała pomyśleć nad strategią przyjmowania u mnie gości. Z chęcią poczytam więcej, jakie macie z Lilką doświadczenia w tym temacie.
UsuńCzy mój konkursowy kicz dotarł na maila?
Tak, tak, dotarł, napisałam Ci w odpowiedzi słówko, powinnaś mieć w poczcie.
OdpowiedzUsuńNaprawdę, z takimi grupami to zawsze jest jazda. Z malowaniem pokoi "po" włącznie.
Moje doświadczenia to pikuś. Lilka B. mogłaby ze trzy książki napisać i podzielić się ogromnym doświadczeniem ku przestrodze. Jednak duży hotel (Lilka B.) to nie to samo, co Twój śliczny dworek.
OdpowiedzUsuńAle ludzie tacy sami.
OdpowiedzUsuńOtóż to, muszę coś wymyślić, żeby okresleni ludzie nie witali w moich progach.
UsuńWrodzona moja skleroza podyktowała mi pytanie o kicz, zanim zerknęłam na maila ;-) Zaraz idę czytać Wasze wierszyki, co mnie pewnie rozbawi do rozpuku. I się rozpuknę :-)
Wystarczy dobry alkomat, bo wszystko bierze się z nieumiarkowanego pijaństwa. Albo wilczy dół - jak trzeźwy, to nie wpadnie.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba pomysł, aby przed każdym gospodarstwem agroturystycznym (przed hotelami byłoby gorzej) zorganizować taki wilczy dół:) Czytam, czytam te Wasze opowieści o pracy i tak sobie myślę, że nie ma co narzekać na moją:) A do teraz myślałam, że nie może być gorzej:)
OdpowiedzUsuńKochana, może być gorzej, a jakże. Opisałam tylko niewielki wycinek!
OdpowiedzUsuń