sobota, 27 maja 2023

MORSKIE OPOWIEŚCI

 

                                                                  






 

   

"Kiedy rum zaszumi w głowie,
cały świat nabiera treści,
wtedy chętnie słucha człowiek
morskich opowieści."

 Rumu nie mam, ale czy to musi być rum?
Zainspirowana przez Sabałę, która wspomniała w komentarzu o żaglach, postanowiłam napisać post  "Morskie opowieści". Morskie 
albo raczej żeglarskie. A może w ogóle wodne?
Otóż napisałam swego czasu szantę - nazwa dumna, ale to po prostu piosenka żeglarska - pod tytułem "Opowieść o dumnej łodzi":

OPOWIEŚĆ O DUMNEJ ŁODZI

Była raz dumna łódź,
sporo już miała lat,
ale wciąż miała siłę i wdzięk.
Znała flautę i szkwał,
żadnych się nie bała fal
i niejeden piękny odwiedziła brzeg.

Ref. Ona ostro szła, ostro szła na wiatr,
ona ostro tak szła na wiatr!
Czy to nagły szkwał,
czy to sztorm jej żagle rwał,
ona ostro tak szła na wiatr.

Gdy przywiozłem ją tu,
rzekła: cóż to za staw?
Pływać po tym nie będę! O, nie!
Pływajże sobie sam,
ja to wszystko w rufie mam!
Prędzej rumpel złamię albo zgubię miecz! 

Ref. Ona ostro szła, ostro szła na wiatr… 

I gdy znów poszła w rejs,
rumpel jak patyk pękł!
Ona śmiała się tańcząc wśród fal.
Potem miecz zabrał czart.
Cóż bez miecza jacht jest wart?
Przecież teraz już nie może płynąć w dal. 

Ref. Ona ostro szła, ostro szła na wiatr… 

Co tu robić, no, co?
Ciągle coś, napraw sto,
miast żeglować pod stopą mam brzeg!
Stary żeglarz mi rzekł:
ochrzcij łódź, daj imię jej,
a zobaczysz wszystko się odmieni wnet. 

Ref. Ona ostro szła, ostro szła na wiatr… 

Piękny odbył się chrzest,
szampan strugą lał się,
a na fale posypał się kwiat.
No i od tego dnia
moja dumna łódź i ja
zawsze razem przemierzamy wodny szlak. 

Ref. Ona ostro tak, ostro idzie na wiatr,
ona ostro tak idzie na wiatr!
Czy to sztormu gniew,
czy nagłego szkwału śpiew,
ona ostro tak idzie na wiatr.

 

Te wydarzenia naprawdę miały miejsce jakieś pięć lat temu. Brat mojego męża, Paweł, kupił  sporą łódź z kabiną i przywiózł ją nad nasze olsztyńskie jezioro Ukiel. Mieliśmy okazję nią żeglować.
Pewnego razu płynęliśmy sobie we trójkę, Jacek, nasza córka Dorota i ja. Ostro halsując, zbliżaliśmy się szybko do brzegu. To miał być efektowny zwrot i efektowny był. Łódź zatańczyła na falach, woda trysnęła wysokim, białym pióropuszem. Uczucie było euforyczne, ale... pękł rumpel.
Do przystani wracaliśmy na samych żaglach, Jacek i Dorota leżeli  na zmianę na rufie i przytrzymywali  ster rękami w odpowiednim położeniu. Ja siedziałam przy szotach, pilnując kierunku, z osobą, która akurat nie sterowała. Na szczęście przystań była blisko.
Wkrótce po naprawie rumpla, brat męża, podnosząc miecz, zgubił go. Tylko szczęśliwy traf chciał, że  stało się to w chwili, kiedy już dopływał do mola. Wyciąganie miecza z dna i powtórne zamocowanie go wymagało i czasu, i wysiłku. Jacek oczywiście pomagał bratu.
Wtedy właśnie urodziła się ta szanta. Napisałam tekst, wymyśliłam melodię, a Dorota z Jackiem dobrali  chwyty na gitarę. Miałyśmy to nagrać i dać Pawłowi w prezencie, ale z różnych powodów nie wyszło i tekst trafił do szuflady ;)

Ale jak opowieści, to opowieści. Dawajcie tu swoje - może się okaże, że tu same Kurki Wodne? Dzikie oczywiście :D

sobota, 6 maja 2023

NATURALNIE MATURALNIE.


 Naturalnie maturalnie,
bo matury są teraz jednym z najważniejszych tematów. Ja zdawałam maturę blisko pół wieku temu. Matematyka była wówczas obowiązkowa, ale tylko pisemna. Mieliśmy mniejszą skalę ocen, nie można było dostać oceny celującej, a dwójka oznaczała, że się nie zdało.

Jak to było?
O tym, czy kasztany kwitną, czy nie, w ogóle nie myślałam, zresztą u nas kasztany rzadko zakwitały w tym czasie, mało tego; bywało, że na początku maja pojawiały się dopiero pierwsze liście na drzewach. Kasztany kwitły bliżej połowy maja, w drugiej dekadzie miesiąca. Myślałam tylko o maturze i oczywiście strasznie się bałam. Ale miałam dobrych nauczycieli. Wymagającą, ale umiejącą wszystko dobrze wytłumaczyć matematyczkę i bardzo fajną polonistkę, która nie hamowała inwencji i potrafiła pobudzać wyobraźnię. Historyk też był fajny, ale ja wmówiłam sobie, że nie lubię historii i zdawałam ją tylko dlatego, że była na egzaminach na studia.
Żeby sobie przypomnieć niektóre fakty i daty zajrzałam do swojego pamiętnika, przytaczam więc oryginalne fragmenty dotyczące matury:

„5.V. Niedziela.
Jutro matura z polskiego. Wydaje mi się, że nic nie umiem. Strasznie się boję i w ogóle czuję się okropnie.
(…)
7.V.Wtorek.
Wczoraj zdawałam pisemny polak. Tak się bałam. Ale tematy okazały się bardzo łatwe. Ja wybrałam II temat: „Mój stosunek do ideałów i bohaterów epoki romantyzmu.” Było w ogóle 5 tematów. Mam wrażenie, że mniej niż dostatecznie nie dostanę, ale bardzo bym chciała dostać 4. Po prostu miałam 4 na dopuszczenie i doprawdy, wstyd byłoby mieć 3 z pisemnego egzaminu. Jutro pisemna matma  Jest 5 zadań – trzeba wybrać trzy (za trzy dobrze zrobione -  piątka). Mam nadzieję, że zrobię chociaż dwa.
(…)
Z matmy zrobiłam trzy zadania. Trzy zadania dobrze! I zarobiłam piątkę. Z polaka pisemnego 4. Z ustnego też. Najgorsza była ustna historia. Prawie nic się przed egzaminem nie uczyłam, byłam „wyjątkowa noga”. Tylko szczęście, wyjątkowe szczęście, mogło sprawić, że zdam maturę. I sprawiło. Dostałam upragnione trzy. Uff! Kosztowało mnie to nieuczenie się histerię w przeddzień i w dzień egzaminu. Poryczałam sobie solidnie. Ale wszystko O.K.!”

Były i zabawne momenty. Kiedy przyszłam do szkoły, żeby sprawdzić wyniki egzaminu pisemnego, natknęłam się na moją polonistkę. Ukłoniłam się oczywiście, a ona spytała groźnie: Jak się pisze „rząd”? Na co bez zastanowienia odpowiedziałam: Przez „rz”! Okazało się, że napisałam z błędem, przez „ż”. Nauczycielki, sprawdzając maturalne rozprawki, zaopatrywały się w baterię piór i długopisów i niektóre błędy poprawiały. W końcu uczyły nas przez cztery lata i wiedziały, jakie kto robi błędy, a trzeba pamiętać, że jeden błąd ortograficzny obniżał ocenę o jeden stopień.
 Z kolei podczas pisemnej matematyki wyniki konsultowałam z kolegą, który siedział w rzędzie pod oknem, a ja siedziałam trzy rzędy dalej, pod ścianą. Zdania rozwiązałam przed przerwą śniadaniową, ale zostałam, bo były kanapki z szynką. A podczas przerwy nasz woźny, rozdając kanapki, pytał: Kto chce ściągę? Kto chce ściągę?
To teraz wy, Kurki. Jak to było z waszymi maturami? Piszcie!




sobota, 8 kwietnia 2023

I znów Wielkanoc...

Dacie wiarę, że to nasz dziesiąty rok i dziewiąta Wielkanoc w Kurniku?

Bywały różne, te Wielkanoce, jak to w życiu.

Była i taka (2012? 2013?), jeszcze w poprzednim życiu:


U mnie, w Wielkopolsce, dzisiaj wyjrzało słońce i jest zdecydowanie cieplej. Oby tak zostało na zewnątrz i wewnątrz na pozostałą część roku i życia. Bawcie się dobrze, świętujcie lub nie i z kim tylko chcecie. I niech smakuje wszystkim to, co - niemałym nakładem sił i środków - upichciłyście!

Tego Wam życzę ja, PrezesKura, ilustrując życzenia za pomocą kartki wykonanej przezdolnymi rączkami WicePrezesKury Ninki, która tu jeszcze zagdacze.


 Pięknych Świąt i pięknej Wiosny!

*

Teraz Ninka!

Gdaczę, gdaczę! Bo przeca życzenia naj-, naj-, najlepsiejsze chcę Wam, najmilsze Kurki, złożyć. Słońce piękne i ciepło, i właśnie takiego ciepła Wam życzę. A jeśli pogody na zewnątrz zabraknie, to niech będzie w Waszych domach, w myślach, w nastroju. I jeszcze ode mnie wierszyk z życzeniami:

Najpiękniejszych pisanek,
wiosennej radości,
najsmaczniejszych mazurków
i najmilszych gości,
nadziei w sercu nowych
i marzeń spełnienia -
- z okazji Wielkanocy
przesyłam życzenia.


To pisałam ja, Ninka.



wtorek, 28 marca 2023

Skojarzenia

                                                                     



           Jest taka strona na facebooku "Zawsze mam głupie skojarzenia". Głupie czy niegłupie, ale mam. Często. Na przykład kiedy pisałam, a potem czytałam historię księcia, natrętnie narzucały mi się dwa wersy z "Inwokacji", a wyglądało to tak:                          

On patrzył na jej włosy, które w słońcu lśniły
na piersi unoszone rwącym się oddechem,
na szczupłe, białe, dłonie, co usta zakryły,
na lica, zabarwione przez rumieńce ciemne.
"(...)a wszystko przepasane, jakby wstęgą, miedzą
zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą"

            A kiedy Hana, dając mi dostęp do bloga, zatytułowała post "Ninka i ja!", od razu skojarzyła mi się piosenka, którą śpiewała Sośnicka - "Julia i ja."

"A Julia i ja przez całą noc szykujemy cudów moc,
i jutro skoro świt te cuda będą służyć ci."

        A wy? Jakie macie skojarzenia? Nie tylko literackie - piszcie!

To mój pierwszy post, więc wybaczcie niedoróbki
Ninka.

poniedziałek, 13 marca 2023

Ninka i ja!

 

Kureiry Najmilsze!

Z wielką radością przedstawiam Wam nową współblogerkę Ninkę!

Cieszycie się?

Bo ja bardzo! Niezbyt się ostatnio przykładałam, a Ninka z nową siłą i weną wkroczy na kurniczą drogę!

Poniższy tekst wyszedł spod rączki Ninki.

Pod koniec zeszłego roku, jakoś w listopadzie chyba, byłam w okolicach pobliskiego ryneczku, który niemal już nie funkcjonuje, ale na jego terenie znajduje się kilka różnych sklepów. Było popołudnie i właśnie tam robiłam zakupy. 

Kiedy już wracałam, zaczepiła mnie mocno starsza pani i poprosiła o pomoc w zaniesieniu pod dom torby z zakupami, bo kupiła więcej niż zamierzała, a nie wolno jej dźwigać i mąż się denerwuje, kiedy ona nosi zbyt ciężkie rzeczy. Torba okazała się sporą damską torebką i rzeczywiście, dla tej kruchej, niziutkiej i szczupłej kobiety mogła być zbyt ciężka. 

Przez jakieś dziesięć minut i 30 metrów dowiedziałam się, że ma 91 lat, że po wojnie wróciła do Polski z Kazachstanu, że zjeżdżała w zimie z górki na tekturze i mama się na nią gniewała za niszczenie płaszcza, który z siostrą miały jeden na spółkę, że miała bardzo dobre oceny z rosyjskiego i w ogóle dobrze się uczyła, że mieszka na drugim piętrze, że mąż po nią zejdzie - w tym momencie zaproponowałam jej, że zaniosę jej torbę na górę, na co (po zapytaniu, czy to aby na pewno dla mnie nie problem, bo przecież mąż i tak zawsze po nią schodzi na dół), się zgodziła. Już wcześniej zapytała mnie o imię, stwierdziła, że jest piękne i po chwili mówiła do mnie „Nineczko”. 

W czasie wchodzenia po schodach dowiedziałam się, że ma dwoje dzieci i im pomaga, bo ma wysoką emeryturę, że mąż jest jej drugim mężem i… już nie pamiętam, czego jeszcze. Ale cały czas mi dziękowała i mówiła, że będzie się za mnie modlić. Kobieta była inteligentna i wykształcona (wskazywał na to sposób mówienia) i przerażająco ufna. Ściemniało się już, na ulicach prawie nie było ludzi, a ona po prostu wręczyła mi torebkę i poprosiła o zaniesienie. Przecież mogło się okazać, że jestem złodziejką, mogłam zwiać z tą torbą, mogłam wykorzystać informacje i włamać się do jej mieszkania, mogłam nasłać na nią jakichś oszustów czy naciągaczy. Gdyby droga do jej domu była dłuższa, to kto wie, co by mi jeszcze powiedziała. 

Starość jest dziwna. Jedni ludzie mają stany lękowe, nie poznają bliskich, wychodzą z domu i nie potrafią wrócić, inni stają się tak ufni, że opowiadają o sobie przypadkowym osobom. Nic dziwnego, że oszustwa „na wnuczka”, czy „na policjanta” wciąż się udają.

Zdjęcia dla ilustracji, rozweselenia i od czapy, znaczy się moja ostatnia wytwórczość:

To jest cietrzew

 
Wyhaftowałam sobie katankę


Buciki, które mogą być wieszakiem na torebusie

To Boss

 

A to leluja


niedziela, 29 stycznia 2023

Ja to się cieszę bele czym?

Cóż, Książę zniknął w sinej dali, wracamy do prozy życia. Która to proza wcale nią być nie musi - w dużej mierze zależy to wyłącznie od nas. Mogę być tego przykładem. Życie przekręciło mnie nieco w swoich trybach (a kogo nie przekręciło?), jednak dałam radę nie zgorzknieć, nie zamknąć się w skorupie pokrzywdzonej sierotki, nie rozpamiętywać i nie dyszeć zemstą. No dooobra, przyp...bym komu trzeba, ale życia temu nie podporządkuję.

Nigdy nie byłam specjalnie wymagająca, w sensie rzeczy materialnych, i jakoś udało mi się nie zatracić umiejętności cieszenia się przysłowiowym beleczym. Im jestem starsza, tym bardziej to potrafię. Może wynika to stąd, że wszystko już było? Nie wiem i nie wnikam.

Bardzo ładnie ujęła to Ninka, o czym możecie przeczytać poniżej. Oddaję jej głos A w ramach cieszenia się beleczym idę do miejscowego kina na film nie wiem jaki. Podobno fajny:))) Opowiem, kiedy wrócę. Narka.

Teraz już Ninka:

Jakiś czas temu trafiłam na Facebooku na post Gosi, na jej blogu Witarianka – Za
Moimi Drzwiami. W tym poście tłumaczyła jednej z czytelniczek, jak działa na
obecnym etapie swojego życia.

Na dodatek czytam właśnie książkę „Patyki, badyle” Urszuli Zajączkowskiej. Czytanie sprawia mi ogromną przyjemność, ale nie o tym chcę napisać. Otóż trafiłam w tej książce na takie słowa:
„Olśnienie. (…) Wtedy też i ja wołam wysokim C, tańczę, skaczę, nie wiem przez
chwilę, co ze sobą i z tą wieścią zrobić. Zawsze jednak przede wszystkim straszliwie
prosto i wstydliwie, pewnie też infantylnie, zachwycam się i nie mogę przestać.”
Połączenie tego, co napisała Gosia z treścią powyższego cytatu sprawiło, że po raz
kolejny zaczęłam się zastanawiać: „Straszliwie prosto, wstydliwie, (…) infantylnie.”
Dlaczego? Dlaczego nie potrafimy przyznać sobie prawa do nieskrępowanego
odczuwania zachwytu i radości? Dlaczego oskarżamy siebie i innych o infantylizm?
Pamiętam dawną dyskusję u GosiAnki, kiedy to dostałyśmy zbiorowej głupawki, a
jedna z komentujących usiłowała udowodnić nam, jak głęboko jest to niewłaściwe.
Nie zgodziłam się z nią i do dziś nie zgadzam. Naukowcy już udowodnili, że uśmiech, radość i wszelkie pozytywne uczucia uwalniają endorfiny, wspomagają wytwarzanie serotoniny, a tym samym wzmacniają nas i psychicznie, i fizycznie, podnoszą odporność, rozładowują stres. Dlaczego z uporem maniaka brniemy w cierpiętnictwo, bierzemy na nasze barki cały ciężar zła tego świata, zamartwiamy się tym, na co nie mamy wpływu? Dlaczego uważamy, że nasza radość umniejsza powagę wszystkich trudnych, złych spraw? Wiadomo przecież, że aby działać naprawdę skutecznie, powinniśmy mieć dobrą formę psychofizyczną, a my pozbawiamy się prostych sposobów na jej osiągnięcie. Pewne schematyczne zachowania są w nas bardzo głęboko zakorzenione; podam tu własny przykład. 

Jak wiecie, niedawno straciłam męża. Nie tłumiłam żałoby, pozwoliłam sobie na przeżywanie i to wciąż jeszcze trwa, ale zaczynam, powoli i nieśmiało cieszyć się życiem, a skutek jest taki, że miewam poczucie winy, które tłumi pozytywne emocje. Oczywiście, że bywam smutna, tęsknię i płaczę, i to jest naturalne, ja to akceptuję. Ale bywam też wesoła - jednak dlaczego się za to obwiniam? A tu jeszcze wojna w Ukrainie, nasz „wspaniały”, kurnażejegoolek, rząd, inflacja, zatrucie środowiska, setki innych spraw, które nam spędzają sen z powiek. Prawda, nie da się obok tego wszystkiego przejść obojętnie, ale to nie znaczy, że mamy się umartwiać, że nasz śmiech, radość, zachwyt są infantylne i nie na miejscu.

***

A to jest czapla, która wyszła spod moich (haninych) nadobnych rączek. Można ją wylicytować na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

Tutaj:



niedziela, 15 stycznia 2023

Powrót Księcia Przypływów

Czerwony Książę z poprzedniego postu wraca, i to wraca z przytupem. Najwyraźniej urzekł Ninkę, która napisała dalszy ciąg tej historii.

Mnie zachwyciła i rozbawiła do łez, bo też jest to perełka! Gotowy tekst na scenę - czy jest na sali reżyser? Jakby co, Ninka przemyśli każdą propozycję - prawdaż, Ninko?

A może pokusi się ktoś o ciąg dalszy? 


Jadąc na zebrze, książę stanął w nurcie rzeki.
Żółta zebra w niebieskiej wodzie pysk zanurza.
Zebra czarne ma paski, książę, odzian w błękit,
na nogach ma ciżemki, w ręce wiotka róża,
a pod pachą trąba ogromna; czy w nią zadmie
gdzieś pod wieżą, w której królewna uwięziona?
Wstążki mu powiewają na szpiczastej czapce,
pawie wabią okami, co lśnią na ogonach
w barwie wody, którą pasiasty rumak pije.
Na twarzy księcia melancholii mgiełka lekka,
a zebra pewnie zaraz wyprostuje szyję
i ruszą dalej, bo droga przed nimi daleka.
Co u jej kresu czeka? Szczęście czy porażka?
Wieniec zwycięzcy i królewny pięknej ręka,
czy pogardliwe gwizdy i tłumu igraszka?
Książę o tym nie myśli, nie dla niego klęska.

Dla niego jest nagroda i laury zwycięstwa.

***
Pozazdrościwszy zebrze, książę szaty zrzucił
i wszedłszy w toń błękitną chłodnej szukał głębi.
Skąpał się aż po głowę, a gdy się odwrócił,
ujrzał na brzegu dziewczę wśród stada gołębi.
Urodą jej porażon, skamieniał w bezruchu;
na mocarnych ramionach krople wody lśniły.
Dziewczyna złote ziarno przyniosła w fartuchu -
- wysypało się. Oczy zachłannie patrzyły…

Śledziły strużki wody wartko spływające
po złotej skórze, by znów się połączyć z rzeką,
na loki ciemne, w słońcu wilgocią błyszczące,
na źrenic bez dna głębię, przepastną i ciemną.
On patrzył na jej włosy, które w słońcu lśniły,
na piersi unoszone rwącym się oddechem,
na szczupłe, białe, dłonie, co usta zakryły,
na lica, zabarwione przez rumieńce ciemne.

Wyszedł z wody i podszedł prosto do dziewczyny;
ona, drżąc, o pół kroku cofnęła się ledwo,
gołębie białą chmurą pod niebo się wzbiły,
książę dłonią policzka dotknął różanego…
Czas zwolnił, zamarł prawie, znikły wszystkie dźwięki:
wiatr ucichł, granie rzeki nagle się urwało,
rozświergotanych ptaków zamilkły piosenki …
Tylko serc głośne bicie, tętniąc, w uszach grzmiało.

Padli w zieleń. Pod bielą puszystych obłoków
widziała tylko loków ciemnych aureolę,
a gdy oczy zamknęła, błyski powidoków
wirowały za tamą zaciśniętych powiek.
I wtedy wszystko jedną się melodią stało,
wysokim harmonijnym dźwiękiem wibrującym;
woda, słońce i ptaki, i zieleń, i ciało
pofrunęły pod niebo w zjednoczeniu drżącym.

***
Gdy odurzona, ze snu otworzyła oczy,
nie zobaczyła zebry, pawi ani księcia,
tylko stadko gołębi tuż u samej wody
wydziobywało z piasku ostatnie ziarenka.
Czy to był sen, czy jawa? Czy o księciu śniła,
czy był tutaj naprawdę? I czemu nie został?
Tak rozmyślając, suknię zmiętą poprawiła
i nucąc, ścieżką wśród paproci bujnych poszła.

Książę na zebrze żółtej dawno już odjechał -
- nigdy tu już nie wróci. Wyruszył pod wieżę.
w której królewna piękna uwolnienia czeka,
chcąc wyzwolicielowi oddać tron i rękę.
Trąbę pod pachę wcisnął, a na głowę czapkę,
różę odnalazł, co się w trawie zagubiła.
Obejrzał się raz tylko. Odjechał na zawsze,
by się, jak bajka każe, opowieść skończyła.


Ach! Te przymiotniki, te serca grzmiące i zjednoczenia drżące!Mgiełka melancholii mnie dokumentnie powaliła. Nie mówiąc o sukni zmiętej...

Obawiam się, że nie dorównamy Nince, ale próbujmy...




piątek, 30 grudnia 2022

Mea culpa


Kury Kochane! 

Zaniedbałam, zaniechałam, mea maxima culpa. Uszczypnęła mnie dzisiaj Dora i słusznie. Zrobiło mi się głupawo i smutnawo, bo przecież Wy nie odpuszczacie. To i ja nie mogę, tym bardziej. Niech ten post w tym szczególnym dniu, w przeddzień sylwestrowej nocy, w wigilię wigilii nowego roku w zasadzie, będzie nowym początkiem. Kończący się rok nie był fajny, wkroczmy zatem z nadzieją w kolejny. Niech szlag trafi/zadusi/sponiewiera wszystko to, co wywołuje w nas napady bezsilnej rozpaczy. We mnie wywołuje ją Putin, pisiory i ludzie dręczący zwierzęta. Znalazłoby się jeszcze parę elementów, ale one tak czy siak są pobocznym efektem działalności wyżej wymienionych.

Życzę Wam i sobie, abyśmy w kolejny  rok wkroczyli przynajmniej z nadzieją. Czyńmy dobro na tyle, na ile jest to w naszej mocy. Bądźmy zdrowi, łapmy piękne chwile i nie wybiegajmy za bardzo w przyszłość. Ona i tak zrobi, co zechce!

Dla ilustracji i rozweselenia "Czerwony Książę w drodze do Lepszego Świata" i amen, niech się spełni. Bawię się tym malowidłem, sprawia mi niesamowitą radochę. Co chwilę coś dokładam. Malowidło już skończone.

Dla porządku nadmieniam, że to akryl na desce, 40 x 18 cm.

Buziaki i ściski!



Nieoceniona nasza Ninka tak oto uzupełniła mój obrazek:

Jadąc na zebrze, książę stanął w nurcie rzeki.
Żółta zebra w niebieskiej wodzie pysk zanurza.
Zebra czarne ma paski, książę odzian w błękit,
na nogach ma ciżemki. W ręce wiotka róża,
a pod pachą trąba ogromna; czy w nią zadmie
gdzieś pod wieżą, w której królewna uwięziona?
Wstążki mu powiewają na szpiczastej czapce,
pawie wabią okami, co lśnią na ogonach
w barwie wody, którą pasiasty rumak pije.
Na twarzy księcia melancholii mgiełka lekka,
a zebra pewnie zaraz wyprostuje szyję
i ruszą dalej, bo podróż przed nimi daleka.
Co u jej kresu czeka? Szczęście czy porażka?
Wieniec zwycięzcy i królewny pięknej ręka,
czy pogardliwe gwizdy i tłumu igraszka?
Książę o tym nie myśli, nie dla niego klęska.
Dla niego jest nagroda i laury zwycięstwa.

piątek, 4 listopada 2022

Dla Moniki

Jest nareszcie tablica z wierszem dla Moniki, który napisała dla Niej Ninka. Mimo różnych perturbacji udało się zrobić to na Wszystkich Świętych i prawie w przeddzień urodzin Moniki, które obchodziłaby 13 listopada... 

Nasza Bacha Kochana tak pięknie napisała poniżej, że co przeczytam, to ryczę. Jakbym słyszała Moniczkę...

Kurencje Kochane, Ninko najmilsza!

Bacha ściągnęła mnie mentalnie z mojej świetlistej, zielonej łąki i ... och... jaka niespodzianka! Jaki piękny wiersz!
Jak ja się cieszę, że o mnie pamiętacie!
Nie znikajcie, nawet jak Was niewiele na grzędach to nic to, bądźcie dla siebie!
Wasza Mika
Do Bachy: nie szukaj już trzeciej ofiary. Rozwiązanie masz przed oczami. Skup się i kończ!

Jesteśmy Moniczko, pamiętamy.



sobota, 1 października 2022

Babiego lata nitki zwiewne...

 
Przepiękne zdjęcie zrobiła i liryczny wiersz napisała Ninka Onisk. Ja mogę tylko zarumienić się z zakłopotaniem, bo wyręczyła mnie z przytupem, i to jakim!
Ale ja się poprawię.
 
fot. Nina Onisk

 
***

Jesień wyznaje modne trendy:
styl shabby chic i vintage;
wyblakła, trochę postrzępiona,
krucha jak stare listy.

Jej blade złoto, zgniłą zieleń,
traw płowość, brąz gałęzi,
cierpliwie i uważnie zbieram,
na zawsze chcę uwięzić.

Starannie je dopasowuję
w bukiecie rozwichrzonym,
w koronce porannego szronu,
w woalu mgieł wieczornych.

Jeszcze ostatnie daję kwiaty -
- żółtawe, rdzawe, złote,
babiego lata nitki zwiewne
we wstążkę cienką plotę.

Jesienny bukiet nostalgiczny,
w nim skrawki wspomnień letnich.
Westchnienie lata w chłodzie zimy.
Ogrzewa czas bezkwietny.


Napisałam ten wiersz kilka lat temu i kiedy przeczytałam post Agniechy
od razu mi się przypomniał. Post nosił tytuł „Jesienny bukiet” i taki sam
tytuł mógłby mieć ten wiersz.
W komentarzach rozmawiałyśmy nie tylko o bukiecie, ale i o tym, czy
jesień jest melancholijna, czy nie i dlaczego. Proponuję zabawę, tu, w
Kurniku. Czy lubicie jesień? Piszcie, w dowolnej formie: komentarza, jakiejś
małej formy literackiej - wierszyka, fraszki, prozy poetyckiej, jesiennych
wspomnień i co tam jeszcze wymyślicie. Możecie przysłać zdjęcie jesieni
albo własnej jesiennej pracy. Można smutno, można śmiesznie, jak wam w
duszy zagra.
Wiersz to mój wkład w dyskusję, można polemizować.

To mówiłam ja, Ninka. 

 

***

Z racji posiadanej w Kurniku władzy, ja (Hana) zacznę. Jesień otóż bardziej lubię, niż nie lubię. Nie napawa mnie smutkiem, ani inną melancholią. Lubię ją w początkowej fazie - jak teraz, gdy świat wokół jest zachwycająco piękny i kolorowy, temperatura na zewnątrz ma ludzką twarz, a stragany na rynku uginają się od owoców. Nie lubię jesieni listopadowej, błotnistej, ponurej i mglistej. Jednak i ten czas ma swoje zalety. Ogród śpi, bez wyrzutów sumienia można zalegać w pościeli/pod kocykiem/przed telewizorem/nad książką, co kto lubi. O ile oczywiście może sobie na to pozwolić. Ja już mogę. Zaraz po listopadzie zaczynam czekać na bociany. I to się sprawdza - myk-myk Gwiazdka, Sylwester i zaraz potem już są.

Tym niemniej wczesna jesień to więcej pracy na gumienku. Dosadzanie, przesadzanie i takie tam. Właśnie zlikwidowałam dwie grządki w skrzyniach, bo ten system nie sprawdził się u mnie.

Całkiem na początku było tak:

Po roku:


Dzisiaj, dopóki nie wygonił mnie deszcz (krótkotrwały, niestety):



Patrzcie, ile mam miejsca na nowe rośliny! W liściopadzie będę sobie planować co tam posadzę.

Jesień Nietutejszej:



Są i wspomniane w komentarzach łapacze światła Marii:

Im jestem starsza, tym bardziej wrażliwa na światło, jego brak odczuwam dość dotkliwie, a przejawia się to obniżeniem nastroju. Najprawdopodobniej dlatego nauczyłam się łapać najmniejsze nawet okruchy ciekawego światła, wzrokiem mym, a następnie rejestruję te świetlne refleksy na fotografiach :)

Łapaczami światła nazywam przedmioty które w ciekawy sposób reagują na światło. Przedmioty takie od dawna wieszam sobie na moim oknie na wschód. Niedawno moje półeczki wiszące naprzeciwko okna także przysposobiłam do łapania światła. Miałam kilka luster z odzysku i dobromirową metodą przymocowałam je pomiędzy półkami ;). Na nich ustawiłam moje prace z agatów i muszli, czyli łapacze światła. 
A największym łapaczem światła jest kot Myk.
Łapanie światła to nauka uważnego patrzenia.
Dla mnie to kop energetyczny, bardzo często zaczynam dzień od robienia zdjęć :).
Łóżko mam tak ustawione, że po jednej jego stronie mam okno, a po drugiej półeczki i jak otwieram oczęta swe i widzę, że łapacze mnie interesująco wabią, to wyskakuję z łóżka i chwytam za aparat fotograficzny, w ciągu dnia też robię zdjęcia łapacom.
Na jesiennej grafice jestem ja i mój rozświetlacz listopadowych mroków :).







 

A takie grzyby, wręcz grzybska, znalazła córka Margaret w centrum miasta Leida (Leiden) w Holandii: