Chciałam wam przedstawić dzisiaj bajkę, którą napisałam w prezencie gwiazdkowym dla najmłodszej latorośli w naszej rodzinie.
Bacha, ani się waż pisnąć cokolwiek Mamie Maksia, bo to ma być niespodzianka!!!!
Mam też prośbę do czytelniczek : bardzo by mi zależało na ilustracjach do bajeczki, wydrukowałabym w prezencie już z obrazkami. Jeśli ktoś miałby chwilę żeby machnąć jakiś obrazek to będę bardzo wdzięczna.
A to bohater bajki:
Był sobie
raz chłopczyk imieniem Maks. Był jeszcze malutki, ale świat
interesował go niezwykle. Każda rzecz była godna uwagi, a każde
zjawisko, dla innych normalne, dla niego było nieznanym cudem.
Zabłyśnie tęcza na niebie – dziw nad dziwy, promień słońca
odbije się w kałuży – jak migocze! Wyjdzie na ścieżkę żaba –
mamo, potwór! Soczek się na stół wyleje – ale kolorowo! Dzwony
biją – jaka muzyka!
Dziwił się tak Maksio światu, coraz
lepiej go poznając, krok po kroku. Czasem to poznawanie było
bolesne, a to się przewróciło, a to paluszek przycięło, a to się
uderzyło. Ale każde doświadczenie było cenne, każde czegoś
uczyło. A jednym z najciekawszych był lot samolotem.
Mama i Tata zabrali Maksia w podróż.
A że podróż była daleka, zdecydowali się lecieć samolotem.
Maksio wsiadał na rękach Mamy ,
niczego nie przeczuwając. Usiedli na wygodnym fotelu, a Mama
przypięła ich oboje pasem do fotela. O, to się Maksiowi nie
spodobało. „Co to jest, wolność człowieka ograniczają! Ruszyć
się nie mogę!” krzyczał głośno, dając upust swojemu
niezadowoleniu. „Cicho Maks, cicho” uspokajała Mama. „Patrz,
wszyscy są przypięci, nie tylko ty. Zaraz polecimy i musimy mieć
pasy, żeby nie pospadać z foteli”
„Jakie polecimy??? Przecież to ptaki
latają , motyle, a nie ludzie!!! Ja nie mam skrzydeł, jak mam
lecieć???” wołał Maksio.
„Ciiiiii, bo nas wyrzucą z samolotu
i nigdzie nie polecimy!” powiedziała Mama stanowczo.
Maks zastanowił chwilę, czy
wrzeszczeć dalej czy poczekać na rozwój wypadków. „Może jednak
zobaczmy, jak to latanie wygląda.” powiedział do siebie i ucichł
na chwilę.
Rozległ się warkot silników. „O
rany, burza!!” Maksio nie lubił burzy, przerażały go głośne
grzmoty i raptowne błyski na niebie. Ale tu nic nie błyskało,
tylko warczało miarowo.
„Maks, to tak, jakbyś jechał
samochodem, tylko bardzo dużym i w powietrzu...” tłumaczyła
Mama.
Do samochodów był przyzwyczajony, w
końcu jak się urodził, to do domu ze szpitala wracał też
samochodem... Troszkę go to uspokoiło. Samolot zaczął kołować
po pasie startowym, rozpędzał się i raptem... hoooop i już był w
powietrzu!!!! Maks poczuł trochę nieprzyjemny ucisk w brzuszku i
chciało mu się płakać. Buzia już, już, zaczęła układać się
w podkówkę, kiedy nagle zobaczył obok siebie śliczną panią w
eleganckim ubraniu. Pani trzymała tackę z różnokolorowymi
cukierkami i uśmiechała się do niego miło. „Poczęstujesz się
cukierkiem, Maksiu?” zapytała. „Anioł z cukierkami!”
przemknęło Masowi przez głowę. „Tylko gdzie skrzydła? Pewnie
schowała pod ubraniem, przeszkadzałyby jej w samolocie. Cukierki!!!
Ale czy Mama pozwoli?”
Mama Maksia na ogół nie pozwalała
Maksiowi na cukierki, cokolwiek by nie powiedzieć, nie jest to
najzdrowsze jedzenie, tym razem jednak uspokojenie synka było
ważniejsze. „Weź Maksiu, który chcesz?” Maks, szczęśliwy,
że może zjeść cukierka zanurzył obie rączki w słodyczach na
tacy. Przesypywał przez palce kolorowe kulki. „Wszystkie!!!! Ale
najbardziej te czerwone i zielone!” uśmiechnął się do ślicznej
pani z tacą. „Jakie miłe dziecko!” powiedziała pani.
„Jakie dziecko, chłopiec!”
obruszył się Maks w duchu. Ale uśmiechał się dalej, bo a nuż
tacę by zabrali...
„Taaaaak, miłe, jak czasem...”
westchnęła Mama.
Maks włożył do buzi czerwonego
cukierka i zaczął wyglądać przez okrągłe okienko.
„Oooo, domki, jakie malutkie! I
rzeczka, i pola... Wszystko maleńkie! A może to my jesteśmy
wielkoludami??”
Samolot wznosił się wyżej i wyżej,
widać już było tylko chmury , chmurki i niebo. „Jakie śliczne
te chmurki, jak z waty!” - pomyślał Maksio „ A tak właściwie
to z czego one są? Z waty cukrowej? A może z lodów waniliowych?
Ale by było pysznie!” Nagle od dużej chmury oderwała się mała
chmurka i podpłynęła do okienka, przez które wyglądał Maks.
Miała oczka, buzię i machała czymś, co wyglądało jak rączki.
Maksio zaczął też do niej machać przez okno. „Mamo, chmurka,
patrz!!” Ale Mama zasnęła zmęczona podróżą, a Tato oglądał
film.
Tymczasem Chmurka zaczęła coś wołać
do Maksia, jednak przez okienko samolotu nie było nic słychać.
„Nie słyszę, cię, nie słyszę!!” zawołał chłopiec.
Chmurka machnęła jedną z niby-rączek i Maks usłyszał jej miły
głosik: „Dzień dobry, kto ty jesteś?” „Mam na imię Maks i
jestem chłopcem, a ty?”
„Ja jestem Chmurcia. Dokąd lecisz?”
„Nie wiem, Mama mówiła, że tam
ciepło i ładnie i jest morze.”
„O, to może do Egiptu? Czasem tam
nas wiatry zanoszą i tam tak jest.”
„O, to ty pewnie zwiedziłaś cały
świat!”
„No nie, cały to nie, ale trochę
widziałam. Różne miasta, morza, palmy, statki...”
„Chciałbym tak polatać z tobą... I
tyle zobaczyć...”
„Hmmm, może to by się dało zrobić-
uśmiechnęła się Chmurcia i machnęła drugą niby-rączką.
Maks poczuł , że jakaś siła wyciąga
go z samolotu i sadza na dużej chmurze, miękkiej jak puchowa
pierzynka. „O rety, co ty robisz!!!- zawołał przerażony. „Mama
będzie płakać!!!”
„Nie martw się, nie zauważy nawet.
Tutaj czas inaczej płynie, zobaczysz kawałek świata, wrócisz, a w
samolocie minie tylko chwila.” powiedziała Chmurcia.
Uspokojony nieco Maksio zaczął
rozglądać się po niebie. Duża chmura otulała go swoją
miękkością, czuł się jak w cieplutkiej kołysce, a może w
brzuszku Mamy przed urodzeniem... Było dobrze i ciepło.
„No to lecimy!!! - zakomenderowała
Chmurcia . Wiatr popychał ich swoimi podmuchami i pomału obniżali
lot. W dole zamajaczyło jakieś morze, zieleń , zamki nad brzegami
wód.
„Och, jak pięknie!!!”- zawołał
Maksio. „Zlećmy niżej!” poprosił. Chmurcia uśmiechnęła się
i obniżyła lot. „Patrz, jakie zamki! Jak w dawnych czasach! „
„Widzę, i te drzewa, tyle ptaków na
nich! A w morzu patrz, jakieś wielkie ryby skaczą!” wołał
zachwycony Maks.
„To nie ryby, to delfiny, one żyją
w wodzie, ale są ssakami, jak na przykład wy, ludzie.”
„A co to ssaki??” zapytał Maksio.
„To zwierzęta, które żywią się
mlekiem swoich mam. Ty też, jak byłeś malutki to piłeś mleko od
mamy.”
„Jeszcze czasem piję...” przyznał
Maks. „ Czy to znaczy, że jestem ssakiem??” zapytał.
„Oczywiście” odrzekła Chmurcia.
„Dziwne to...” powiedział chłopiec z zadumą.
Nagle zobaczył na morzu małą
skalistą wysepkę. Nad wysepką unosiła się wielka, kolorowa
chmura. „Co to???” zawołał Maks.
„Poczekaj, aż zlecimy jeszcze
niżej.” uśmiechnęła się Chmurcia. Gdy zeszli na odpowiednią
wysokość, Maks zobaczył, że ogromną chmurę tworzyły tysiące
barwnych ptaków, kołujących nad wysepką. Były tak piękne i
kolorowe, że Maks nie mógł wydobyć z siebie głosu. Westchnął
tylko głęboko.
„Widzisz, jakie cuda są na świecie?
Ta cała wysepka jest ich, tu mają gniazda, składają jaja,
wychowują dzieci... Nikt im nie przeszkadza, są pod ochroną.”
objaśniała Chmurcia.
„Jakie cudne...” oczarowany Maksio
odzyskał głos. „Och, mieć choćby piórko takiego ptaka...”
„Się robi, szefie.” zażartowała
Chmurcia i zanurkowała w powietrzu. Wróciła za chwilę z dwoma
piórkami w niby-rączkach. „Proszę, masz na pamiątkę.” podała
piórka Maksiowi.
„Dziękuję, dziękuję!!! Takie
piękne, tęczowo-czerwone! Och, Chmurciu, to najpiękniejszy
prezent, jaki dostałem!” wołał Maks.
„To już prezent na pożegnanie.
Musimy wracać do samolotu, bo zauważą, że cię nie ma. Trzymaj
się mocno!!” zakomenderowała Chmurcia. Wiatr się wzmógł i
popchał ich w stronę samolotu.
„Chmurciu, czy jeszcze się
zobaczymy???” zawołał Maks.
„No jasne, w drodze powrotnej! Będę
na ciebie czekać!” Chmurcia machnęła niby-rączką i Maks
znalazł się z powrotem w samolocie na fotelu.
Mama otworzyła oczy i spojrzała na
Maksia. „Zdrzemnęłam się trochę, ale i ty chyba spałeś,
prawda? Tak cicho było...” Nagle zobaczyła, że Maks trzyma coś w
zaciśniętej rączce. „Co tam masz, Maksiu?” Chłopczyk otworzył
dłoń, na której leżały dwa połyskujące wszystkimi kolorami
piórka . „Jakie śliczne! Gdzie je znalazłeś??” zawołała
Mama. Maksio tylko się uśmiechnął i położył jedno piórko na
dłoni Mamy. „Dziękuję, kochanie. To bardzo tajemnicza sprawa...”
Ale na szczęście nie było czasu na
dalsze rozważania, bo samolot zaczął podchodzić do lądowania.
Znowu trzeba było zapiąć pasy, zbierać podręczne bagaże, a
potem, o zgrozo, zmieniać pieluszki...
Ale pomimo całego zamieszania, Maksio
nie wypuścił z rączki tajemniczego piórka a wieczorem, już w
hotelu, włożył je pod poduszkę. Przyśniła mu się Wyspa Ptaków,
Chmurcia i morze. Uśmiechał się przez sen i czekał na dalsze
przygody w powrotnej drodze. A następnego dnia poszli z rodzicami
oglądać delfiny... I tylko rodzice bardzo się dziwili, że Maksio
ciągle patrzy w niebo i macha do chmur.
To dzieło Mariji!!!!
I jeszcze trochę chmur znad Kasprowego, zdjęcia Arteńki.
Dziw nad dziwy, zaiste...