A było to tak:
Był sobie pochmurny wrześniowy dzień, a właściwie już wieczór, bo około 18.00. Deszcz siąpił i było przenikliwie zimno. Ale cóż, chciał nie chciał, psa na spacer trzeba wyprowadzić. Udaliśmy się z Tropikiem, wówczas 3-4 letnim, naszym stałym szlakiem spacerowym nad korytem płynącego niedaleko naszego domu potoku. Jedna jego strona jest trawiasta i wąska, z krzewami i drzewkami, psa można swobodnie spuścić ze smyczy, bo nie ma szans nigdzie zwiać. Ludzi mało tam chodziło, właściwie tylko właściciele psów. Poszliśmy więc sobie. Jak zwykle spuściłam go ze smyczy , pobiegł naprzód. Ja byłam jakaś zamyślona i nie zwróciłam najpierw uwagi, że zniknął za krzakiem i go nie widać. Odwołałam go energicznie i przybiegł, ale stale oglądał się na te krzaki. Doszliśmy do końca szlaku spacerowego i zawrócili z powrotem. Tropik natychmiast popędził w stronę krzaków, teraz już nie zwracając uwagi na moje krzyki i wołania. Ja pobiegłam za nim i zobaczyłam, jak wynosi coś z krzaków i kładzie na ścieżce. Moja pierwsza myśl: O matko, szczur zdechły!!!! Ale to nie był szczur... To było małe szare kociątko, jeszcze ślepe, mokre i piszczące przeraźliwie. Nogi się pode mną ugięły, a Tropik wrócił w krzaki... Okazało się, że jakiś zwyrodnialec wyrzucił trzy kociaki w zawiązanym worku plastikowym, żeby się udusiły... Jedno nie żyło, natomiast w rozdartym worku szamotał się jeszcze czarny malec... Ich wola życia była tak wielka, że wydostały się jakoś z tego worka, pewnie Tropik pomógł szarpiąc worek za pierwszym razem. Schowałam drżące maluszki za pazuchę i udaliśmy się do domu.
Czułam się kompletnie bezradna, nie znałam się za bardzo na kotach, jeszcze tak malutkich. Weterynarzy oczywiście nie było , albo byli zajęci, jeden tylko mi doradzał telefonicznie, co robić. Nie dawał jednak maluchom większych szans na przeżycie. A jednak...
Pierwsza noc była koszmarna. Czarny ziajał z otwartym na całą szerokość pyszczkiem , w środku miał wszystko dosłownie purpurowe, miał chyba wysoką gorączkę. Szara była spokojniejsza. Włożyłam je do tekturowego pudełka, wyścielonego flanelkami i kawałkiem futerka i postawiłam pod lampą, żeby się grzały. Co dwie godziny dawałam im zakraplaczem letnie mleko z wodą, nie spałam tej nocy w ogóle, cały czas ich doglądałam, myślałam, że czarny nie przeżyje, ale nad ranem przestał ziajać. Na drugi dzień przyjechał weterynarz, powiedział, że mają około 3-4 tygodni i że mało prawdopodobne, żeby się uchowały. Powiedziałam, że jednak spróbuję. Dostałam malutką buteleczkę do karmienia z mini-smoczusiem dla lalek no i się zaczęło...
Karmienie, siusianie, kupkanie, masowanie... Nie dałabym rady sama, zwłaszcza, że małe były dwa. Nieocenioną pomocą były moje dwie koleżanki, które przychodziły karmić maluchy jak ja musiałam iść do pracy. Na szczęście udało się skoordynować pory karmienia z różnymi godzinami pracy, które każda z nas miała. A masowanie po jedzonku było załatwiane przez troskliwego wujka Tropika:)) Wylizywał im z zapałem brzuszki, nawet sprzątał po nich jak były malutkie. Wystarczyło zawołać po karmieniu, "Tropik, brzuszek!!!" i już leciał gotowy do masażu. Szare kociątko okazało się być kicią a czarnulek kocurkiem. Czarny był strasznie żerny, jadłby, ile by wlazło aż do pęknięcia. Podczas karmienia trzymał butelkę z całych sił obiema łapkami i ciężko go było odczepić. Szara była dystyngowaną damą i trzeba ją było trochę namawiać do jedzenia.
Początkowo, jak jeszcze były ślepe, mieszkały w koszu wiklinowym zamykanym na klapki, wyścielonym w środku miękkimi rzeczami i futerkami. Nakrywałam jeszcze kosz chustą, żeby sobie spały spokojnie. Kosz stał na stole, żeby Tropik nie miał do niego dostępu podczas mojej nieobecności. Jak urosły i przejrzały na oczka , ich domkiem była wielka klatka po szczurze, którą pożyczyła mi koleżanka, jedna z matek-karmicielek. Tam miały dużo miejsca na zabawy i gonitwy. Oczywiście potem były wypuszczane i biegały po domu (zostawiając starannie kupki pod wszystkimi meblami, chociaż kuwetę też miały), ale na podwórko ich nie wypuszczałam.
Jak urosły, Tropik już mniej entuzjastycznie się do nich odnosił, zwłaszcza, że jedną z ulubionych zabaw stało się skakanie z kanapy na jego grzbiet i ześlizgiwanie się na podłogę z wbitymi pazurkami... Ogon był też pożądanym obiektem zabaw. Widziałam, że Tropik się denerwuje i zaczyna nawet warczeć, trzeba jednak je było zamykać do klatki, żeby im nic nie zrobił.
Nie mogłam ich zatrzymać, zbyt to byłoby dla mnie kłopotliwe, biorąc pod uwagę mój stan zdrowia i planowane operacje. W Z nie można było znaleźć dla nich miejsca, nadprodukcja kotów jest ogromna. Dałam więc ogłoszenie na kocim forum, z pięknym zdjęciem i czekałam... Nic i nic, straciłam już nadzieję, że ktoś je zechce , aż tu po 2 tygodniach, w ten sam dzień dostałam 2 maile od dwóch dziewczyn, jedna chciała kicię a druga kocurka!!! Niestety czekał nas jeszcze problem logistyczny, bo kicia miała jechać do Krakowa a kotek do Chrzanowa... Tak się szczęśliwie złożyło, że mój znajomy odwoził syna na studia do Krakowa i zgodził się je zawieźć, dziewczyna z Chrzanowa miała tam tez przyjechać. Podczas drogi małe cały czas wyłaziły z kosza a w Krakowie na Plantach jeden wyskoczył, ale na szczęście udało się go złapać. No i pojechały, a w domu jakoś pusto się zrobiło...
Tu jest Rózia tuż po przeprowadzce, słabe zdjęcie, bo z telefonu:
Kicia zamieszkała, nomen omen, na ulicy Zakopiańskiej, w dużym domu z wielkim ogrodem, nie przy samej ulicy. Została nazwana Rózią, po niani nowej właścicielki, która to niania pochodziła z Z. Rózia wyrosła na trochę dziwaczną kicię. Miała bardzo długie, chude łapki, trójkątny drobny pyszczek, jak figurki kotów egipskich i pędzle na uszach. Zastanawiałam się, czy przypadkiem jakiego rysia albo żbika w rodzinie nie miała. Trafiła do wspaniałego domu, byłam tam i widziałam, jak wszystkich sobie podporządkowała. Przez jakiś czas miałam kontakt z panią Rózi, dostawałam też zdjęcia. Miała potem swoje kociaki, chyba dwa razy, potem ją wysterylizowali. Jednego synka, rudego, państwo sobie zatrzymali.
A oto Rózia już duża:
Charakterek jej z pyszczka patrzy, niezła zołza z niej wyrosła!
Nie wiem natomiast, jak potoczyły się losy Czarnulka. Dziewczyna, która go wzięła była trochę postrzelona, pocieszam się, że skoro jechała po niego aż z Chrzanowa, to chyba jej zależało. Wymieniłyśmy kilka telefonów, potem kontakt się urwał, nie odpisywała na moje maile ani nie odbierała telefonów. Mam nadzieję, że wszystko było w porządku , chyba, że coś się stało i nie chciała mi mówić... Ale tego to już się nie dowiem.
Graszko, trzymam kciuki za ciebie i za kicię, jak widzisz, jest możliwe odchowanie takiego kociaka. Dacie radę dziewczyny!!!!
*
Teraz mówię ja, Hana! Mam fotki od Barbary, a ponieważ są kocie, to pięknie się tu tematycznie wpasują. Mam też kilka dzisiejszych moich koteczków i nie wytrzymam. Muszę je pokazać, muszę, bo się uduszę!Najpierw koteczki Mamalinki/Barbary:
Niagarka. Aleś uparta z tym zdjęciami! |
Niagarka. Wystarczy. Przecież mówiłam, że śpię! |
Błyskotek. Czy te oczy mogą kłamać? |
Medytacja nad biedronką |
Muszelka z prawej |
Muszelka z lewej |
Muszelka. Byłam miła, prawda? I ten fotel może być mój? |
I moje. Prawda, że najpiękniejsze na świecie?
W ukochanym pudełeczku... |
I jeszcze Wałek na wieżyczce obserwacyjnej |
O rany, Mika, znałam tę historię, ale bez szczegółów!
OdpowiedzUsuńTropik to niesamowity pies! :-)
Usuńpięknac opowieść, Miko :)
OdpowiedzUsuńGraszko, trzymam kciuki! żałuję, że mam do Was tak daleko.
oj, dziewczyny, przywołałyście wspomnienia.. i ja wiem, co to znaczy opiekować się takim maluszkiem. i to nie tylko domowym zwierzaczkiem. kiedyś wychowałam wiewiórkę, a raczej Wiewióra :) tak jak u Ciebie, Miko, znalazł go pies. był taki malutki jak broszka. kiedyś może opowiem :)
tg
Koniecznie! Z przyjemnością sobie odświeżę tę niezwykłą historię. ;)
UsuńTempo, koniecznie!
UsuńPiękna historia, Tropik miał wielką zasługę w uratowaniu kociaków. Takim maleństwem nigdy się nie opiekowałam, wyrazy uznania i podziwu dla Ciebie I Graszkowskiej. Śledzę u niej na blogu zmagania z przygarniętą biedą. Poradzi sobie, jak Ty poradziłaś.
OdpowiedzUsuńDzięki Ewo, bez pomocy koleżanek toby się nie udało, ale jakoś szczęśliwie podołałyśmy. Też wierzę, że Graszkowska sobie poradzi, wszak to służba zdrowia:)
UsuńJa tak miałam dwa razy z kotami i jednego psa tak wychowałam. Piesków to były też dwa, ale jeden niestety nie przeżył a ten którego się udało wykarmić był z nami kilkanaście lat :))) bardzo, bardzo kochany i kochający...
OdpowiedzUsuńBarbara
Oo, Tempo przypomniałaś mi, że kiedyś jak byłam dzieckiem odchowałam tak malutkiego zajączka którego pies przywlókł i jakimś cudem nie zagryzł. Pies nie był mój !!
UsuńBarbara
A ja odchowałam maleńkiego, jeszcze gołego gołąbka. Niestety już taki odchowany, nawet fruwający, z jakiegoś powodu umarł, biedaczek.
UsuńBasia, a jaka to radość widzieć, że taki biedny maluch pięknie rośnie i się rozwija!
UsuńMiały pewnie 3-4 dni, nie tygodnie? Bo czterotygodniowe to już zaczynają biegać :)
OdpowiedzUsuńTo bardzo ciężkie zajęcie wychowywać takie maleństwa. Ale jak wyrosną, to i satysfakcja.
Pomyłka nastąpiła, ale taka jak piszesz. Wet powiedział 2-3 tygodnie.
UsuńAle NIE taka jak piszesz!:))
UsuńTak się zdziwiłam, bo koty otwierają oczy mniej więcej między 8 a 10 dniem życia, a piszesz, że jeszcze były ślepe, więc dlatego sądziłam, ze pomyłka... :)
UsuńAleż historia! Odchowałyście z pozostałymi mamkami dwa tak maleńkie kocięta, jeju... No i Tropik się też trochę do tego przyczynił. :) Dobra robota!
OdpowiedzUsuńTropik całą sprawę wywołał, a i potem jako wujek masażysta sprawował się znakomicie!
Usuńno! jest reszta obiecanych zdjęć :)
OdpowiedzUsuńogon i uczy Czarnej mówią, że będzie dobrze! a niby jak ma być! koty znają się na dobrych ludziach i odwzajemniają dobroć :)
tg
oczywiście, jak im się zechce.
Usuńtg
*oczy
chyba jednak mam gorączkę :)
Usuńnie oczy, tylko uszy.
tg
Na ogon tez zwróciłam uwagę i na całą postawę Czarnej - ona jest przyjacielska!
UsuńTe wąsy, ach te wąsy Niagarki i Muszelki, cudne są. Tak podbiły moje serce jak bródka Czajniczka i Panterowej Bułeczki.
OdpowiedzUsuńMogę to śmiało napisać, bo mój kot śpi na szafie i nie zagląda mi z kolan do tekstu.
A moje to pies???
OdpowiedzUsuńPowyższe napisałam PRZED pojawieniem się Twoich.
UsuńA może by tak jakieś słowo o Rózi, nic tylko Czajnik i Czajnik...
UsuńRózia jest piękniejsza.
UsuńAgniecha, ja wiedziałam, że jesteś dobrą koleżanką!!!
UsuńTeż chcę zeby mój miał się do kogo przytulać, jak Grażynka z Czajnikiem. Zdjęcia wymiatają. Nie mogę mieć drugiego..buuu.
OdpowiedzUsuńEwa2, dlaczego? Jeden, czy dwa, to już jeden pies, tfu! kot!
UsuńBo jak wyjeżdżam to jednego jeszcze gdzieś upchnę, ale dwóch już nie. Ciągle mi się wykruszają znajome domy. a córki kocica jest socjopatka i nie znosi towarzystwa. Spróbowałam raz i był horrorek, kłaki leciały, w drugą stronę też. U mnie siedziała w wersalce tydzień i warczała. Musiałam mojego zamykać, żeby skorzystała z kuwety i coś zjadła. Okropnie mi jej żal było.
UsuńMika, jaka piękna historia! Tropik jest nie tylko mądry, ale jeszcze i czuły, troskliwy... Wspaniały pies!
OdpowiedzUsuńWierzę, że kocinka Graszkowskiej urośnie duuuża, duża... Uda się, tak jak Mice się udało z kocimi malcami!
Nowe zdjęcia ślubne w poprzednim poście są cuuuudne!
Tropiś jest jedyny i niepowtarzalny:))))
UsuńHana, a Czajnik to coś tam łapką od(na)czynia nad tem nomen omen naczyniem? :)
OdpowiedzUsuńJolko, nie, tak sobie trzyma.
UsuńCzajnik trenuje uderzenie łowne.Ale już gdzieś było zdjęcie z taką podniesioną łapką.
UsuńOrko, bo on bez przerwy macha łapami!
UsuńEch, jutro sobie jeszcze dooglądam skarby w spokoju, bo dziś mus spać. :(
OdpowiedzUsuńDobranoc, Kurki! ♥♥♥
piekna historia ;).
OdpowiedzUsuńkotezki mialy kilka dni,najwyżej tydzień-dwa,bo jak napisała Ania M.czterotygodniowe biegają.Moje sięu mnie wychowały od urodzenia....
Koty posiadałam do sierpnia, bo teraz mam tylko kocurka.Kotka Czarnusia odeszła w sierpniu majac 16 lat....Wiem że słuszny wiek, ale żal ogromny;/.
Piesa a raczej sunię Rudeńkę posiadam jeszcze;).
Pisałam Ani powyżej, albo ja źle zapamiętałam albo wet coś pokręcił, ale jestem pewna, że była mowa o 2, góra 3 tygodniach. Pewnie 2, bo nie biegały i ślepe były.
Usuń16 lat to wspaniały wiek! Pomyśl, takie dobre i szczęśliwe długie życie u ciebie miała... Żalu się trudno pozbyć, to prawda...
Oj bardzo dobrze znam osobę, która z tak samo wielkim serduchem przygarnęła bezdomną kotkę z 5-cioma kociętami jeszcze ślepymi, mając w domu 2 koty i 2 psy i małe dziecko. Stworzyła Dom Tymczasowy dla tych wszystkich biedaków. Jedną z tej piątki była moja Beza - czwórkę, wraz z mamą udało się szczęśliwie wyadoptować, jedną kicię córeczka zostawiła dla siebie. Wielki to trud, oj wielki, ale jak się chce?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Ania
Jeju, to bohaterka jakaś, naprawdę... I wszystkie przeżyły, i domy znalazły, wspaniała historia, Aniu.
Usuńojej, to nie było łatwe. ale ile radości potem :))
Usuńtg
Za to jej dobre serce pokochałam ją jak własną córkę. Bezę mam od lutego br. i nie ma dnia, abyśmy nie przegadały przez tel. godzinę. Mało tego udzielała się też w naszej miejscowej Kociarni, ale wybuchła tam w lecie epidemia panleukopemii i wszystkie domowe zachorowały / oddając tamte, dokociła się innymi/ - walczyła o nie jak lwica, wożąc dwa razy dziennie na kroplówki - dwa odeszło za TM. Wspaniała dziewczyna, za koty oddała by życie. Z Kociarnią odpuściła - boi się.
UsuńAnia
P.S. W bagażniku zawsze wozi ze sobą karmę dla kotów i psów i rozgląda się koło śmietników, czy nie wypatrzy jakiegoś głodnego zwierzaka - taka jest moja Justynka.
UsuńAnia
Niesamowita osoba!!!
UsuńAż łezkę uroniłam. Wiewiór mój mi się przypomniał...
OdpowiedzUsuńMariolko, wiewiór nigdy Ci się nie objawił w okolicach gumna?
UsuńMariolka, bo mi coś umknęło, jak się historia wiewióra skończyła?
UsuńPoszedł na swoje. W spadku dostał budkę, przez jakiś czas podrzucałam mu żer, kilka razy mignęła mi jego ruda kita ;) Ale przez ostatni miesiąc nic. Przeniósł się chyba do innego M-1
UsuńMiko, moje pożegnnie z rudowłosym Kubełkiem opisałam tutaj:
Usuńhttp://dysonanseiharmonie.blogspot.com/2015/07/fotorelacja-monotematyczna-nr-3.html
Dzięki Mariolka, zajrzę i poczytam!
UsuńMariolko, szykuje się pewnie do zimy w jakiejś przytulnej dziupli:)
UsuńLosy wiewióra Kubełka i ja śledziłam.Bardzo wzruszające.Może Ci kiedyś swoją rodzinkę przyprowadzi:)
UsuńMika - toż to Tropik ratownik medyczny;) Piękna historia, Rózia przesłodka;) Znalazła dobry dom. Mam nadzieję, że ten pies, którego dokarmiam też da się złąpać w końcu i będę mogła 1. zostawic go lub 2. poszukac mu domu. Póki co - ucieka, ale jedzenie znika;)))
OdpowiedzUsuńTak, Troik się bardzo sprawdził:))
UsuńMyślę, że pies się przyzwyczai, w końcu idzie zima, gdzieś bidula musi mieszkać... Tylko co na to Kruk i Książę?
Krecie, a on duży jest? Ten pies?
UsuńWygląda jak wałek, tylko jest biały, w brązowe łaty i ma duuuże uszy;) Pociecha;))) Na razie spieprza jak dziki, ale może się przyzwyczai;) Już dawno bym go zgarnęła - nie podejdzie, ucieka.
UsuńKrecie, jeśli on nieduży, może jako klatkę na niego uszykować? Może Twój wet ma coś takiego?
Usuńha! Ale jak go złapać? Spierdziela jak dziki!
UsuńKrecie, chodzi mi o taką specjalną klatkę, do jakiej łapie się koty, jeśli on nieduży. W klatce jest jedzenie, pies/kot włazi do środka, klatka się zatrzaskuje. Kocie fundacje i inne kocie organizacje mają takie klatki.
UsuńZa duży na taką...
UsuńPiękna historia,piękne koty.W Błyskotkowych plameczkach to się zakochałam od pierwszego spojrzenia jeszcze u Mamalinki.A Wałek to sprawdza czy wet już se poszedł?
OdpowiedzUsuńBłyskotek faktycznie, urodziwy jest wielce:))
UsuńOn ma coś takiego ludzkiego w spojrzeniu:)
UsuńOrko, Wałek sprawdza tak ogólnie, czy aby ktoś nie dybie.
UsuńI takich nam trzeba!!! Brawo dla Wałka za rewolucyjną czujność!
Usuń:)))
UsuńWszystkie wyzej opisane i pokazane kotecki sa przecudnej urody, ale dwa szczegolnie przecudnej, zeby nie bylo... hmmm...
OdpowiedzUsuńNigdy nie mialam do czynienia z tak malenkimi kotkami, nawet Miecke zobaczylam dopiero jako 4-tygodniowe kocie. Tylko Kiry szczeniaczki widzialam na drugi dzien po urodzeniu. :)
Pantera, wszystkie, bez wyróżniania!!!
UsuńNo dobraaa... ale kiedy je tak widze przytulajace sie i zaprzyjaznione, to mnie z zazdrosci skreca. Serio, serio!
UsuńOj, Pantera, one też się bęckajo! Nie zawsze tak to wygląda. Głównie Czajnik prześladuje Grażynkę i chce się turlać, a ona nie bardzo. I som bęcki.
UsuńManie zwierzów zawsze dużo szczęścia człowiekowi daje, ale odchowanie jakiegoś, spisanego na straty malucha, to przeżycie szczególne i szczególna satysfakcja. Trochę takich historii u siebie opisałam, ale kotków "od smoczka" wychowywać mi się nie zdarzyło. Wyobrażam sobie, jaki to wielki trud i szczerze podziwiam.
OdpowiedzUsuńŁOmatko, zapomniałam! Koty piękne. I te od Mamalinki, i te Twoje. I Wałek cudny też.
UsuńDzięki Damo , to naprawdę duża satysfakcja była.
UsuńJa jakoś nie miałam szczęścia do smoczkowych maluszków. Najmniejszy był Czajniczek - z trudem samodzielnie jadł, ale szybko się nauczył. Wszystkie moje zwierzęta trafiały do mnie już z przeszłością.
UsuńDamo, niemanie zwierząt to nieszczęście. To jest mnóstwo pięknych doznań, na które inaczej nie ma szans.
No. Np. u nas przed chwilą - pies na smyczy w kuchni trzymany przez Księcia, ja z kotem na rękach (definately too much for Kruk) - skowyt, piski, szarpanina - a my - tłumaczymy, pokazujemy, i tak w kółko - bo zima idzie;) Jak to zrobić BEZ ZWIERZĄT ??? - no nie da się;)
UsuńKrecie, to na nic. Pies na smyczy czuje się pewniej, niż bez. Możesz zostawić otwarte wejście na strych, żeby kot mógł zwiać? Posiedzi tam i zlezie, jak go przyciśnie. Postaw mu tam kuwetę, ale do jedzenia będzie musiał przyjść.
UsuńNoo, Krecie, to rzeczywiście było mnóstwo pięknych doznań ;)! zwłaszcza dla kota ;) choć Tobie chyba jakieś ślady trzymania kota na rękach pozostały? czy byłaś w odzieży ochronnej ? ;))
UsuńBarbara
A mi tu wychodzi,że Kretowata z Księciem zaniedbali podstawowa sprawę:nie przyłożyli się do nauki obcych języków,psiego i kociego no i wyszło jak wyszło:)
UsuńKot siedział u mnie na rękach i mrrrruczał cały czas - kot ma zwis, to Kruczek ma problem. Dzisiaj było tak: kot w domu, pies na dworze - drapie się cały czas - a kot zwiedza nowe kąty. Jak połaził trochę, kota na dwór, psa do chaty - węszy, węszy... I tak na zmianę będziemy robić chyba, żeby zapach w domu kota był też. Dojedzie kuweta, żwirek już jest, kota da się do domu i otworzy strych, ale nie wiem, jak Hana ma zejść na jedzenie - tzn. on by sobie zlazł chętnie, ale to Kruk go zje;)
UsuńTzn., jak kot ma zejść na jedzenie zdaniem Hany, bo już jezdem jedną noga w stajni i niepoprawnie zdania buduję;)
UsuńKrecie, a Twój Kruczek na koty w ogóle poluje? czy tylko ten mu się nie podoba? A koty to raczej sprytne są, nie dają się tak łatwo psu złapać, mogą Ci oczywiście dom zdemolować w trakcie ustalania hierachii, ale jak wojna to wojna ;)
UsuńBarbara
Krecie, właśnie o to chodzi, żeby zlazł W OBECNOŚCI Kruczka, a nie chował się na górce, bo to też nie jest metoda. Ale jednocześnie żeby miał możliwość ucieczki. A może siatkowe drzwi na strych?
UsuńKrecie, a czy Twój Kruczek jest PSEM KOTOBÓJCĄ, czy zwyczajnie, jak to pies, koty goni, gdy zwiewają?
UsuńPrzypuszczam, że jest psem zwyczajnym, bo kotobójca to przypadek niezmiernie rzadki (jeden mi się trafił) i jesli tak, to puść sprawę na żywioł i wytrzymaj nerwowo tydzień. Samo się wszystko ułoży.
Kurtka na wacie - no właśnie nie wiem, co jest w stanie zrobić kotu Kruczek, bo nigdy nie dopuszczałam do takich sytuacji - ma baaardzo silny instynkt łowczy - szalony, jest poniekąd foxem:) Na pewno wiem, że jest w stanie ugryźć człowieka, bo widziałam, jak próbował 2X:-(
UsuńKot ma go w pompie. Ma luz totale - jest bardzo przyjazny i ma psa w nosie generalnie. Zachowuje spokój. W razie czego włazi pod auto albo na drzewo. Pies - wkurzenie i obsesja, ale - macha ogonem, tylko nie wiem, chyba raczej nie z radości;) Goni koty strasznie. I wszelką zwierzynę. Armagjedon będzie. Zabieram się za sprzątanie, bo straty będą spore, ale już dość zimno...
Krecie, jest szansa, że dostanie od kota po paszczy i nabierze szaconku. Na szczęście Kruk nie jest duży i w razie czego można go za frak.
UsuńNigdy kota nie dopadł, to nie wie, co się za tym kryje. Goni wszystko, co ucieka. Normalna rzecz.
UsuńRaz chyba dostał - wg słów Księżniczki;) No - zobaczymy, idę sprzątać strych;)
UsuńHana - mam ogromną słabość do czarno-białych kotów, chociaż kocham wszystkie. Twój Czajniczek jest jak moja Beza i poprzednia Kizia-Mizia. Kochane futra.
OdpowiedzUsuńAnia
Aniu, Czajnik jest niewiarygodnym obwiesiem, ale jednocześnie chodzącą słodyczą. A jak już umości się pod pachom, to wariuję ze szczęścia!
OdpowiedzUsuńMika, dzielna byłaś i jaka skuteczna! :) a Tropik w roli wujka też się nieźle spisał :) moja bratowa też swojego Bąbelka tak wykarmiła, syn jej na drodze znalezionego w czapce przyniósł!
OdpowiedzUsuńHana, Twoje przytulaki rozczulają, Barbary "zdobyczne" też fajne, chociaż póki co "w dotarciu" ;) chociaż z Niagarki to taka "księżna udzielna na włościach" chyba będzie? ale śliczna jest! :)
Elajka, jak dobrze, że jesteś! Dzięki za dobre słowa:) Uznanie dla bratowej, śliczne imię, Bąbelek:))
UsuńElaja - oko Twoje bystre jest :)! Taka właśnie jest Niagarka ;)) nawet bardziej księżna niż udzielna ;))
UsuńBarbara
Tropik jak Fika, ona też bardzo mi pomogła w wychowaniu Światełek. Jej jęzorek był nieoceniony. To wieki trud, chodziłam jak zombie z powodu niewyspania, ale za to teraz kociaki sa zdrowe i silne i w swoich domkach.
OdpowiedzUsuńWszystkie zwierzaki cudowności!
A te kociaki musiały mieć poniżej 2 tygodni skoro były ślepe jeszcze...
Psie jęzorki znakomicie się nadają do masowania brzuszków:)) Fikunia stara się odwdzięczyć za wzięcie jej ze schroniska i pomaga jak umie:))
UsuńChyba koło 2 tygodni miały.
U mnie zawsze koty lubiły się z psami, miałam nawet raz taką kotkę (cudną zresztą i czarującą) która po pierwszym "odchowie" podrzucała swoje dzieci na psie posłanie i znikała. Pojawiała się nakarmić i znowu znikała ;))).
UsuńBarbara
Wiedziaaaałam,że płeć piękna jest mądrzejsza niż płeć brzydka,to widać w kosmicznie różnych rasach:)
UsuńNo nie Orko ;))? a ten pies to na dodatek był pies ;) ogłupion lekko, ale bardzo troskliwy :))
UsuńBarbara
Też dobry wujek:))))
UsuńO tak, Mikuś :)! bo to co te małe z nim, wyprawiały, to przedstawienie komediowe ;)). Pies był kudlaty w loki, coś jak długowłosa owieczka ;), kotki bawiły się jego uszami i ogonem, no cudne to było !! A on niegrożnie kłapał zębami jak na muchy ;)...
Usuńnoo, nie mam dziś dobrego dnia na wspomnienia.... byli chłopcy, byli, ale sie mineli........
Barbara
Ale te wspomnienia nam zostały, Basia...
UsuńPożegnam się Kurki miłe. Chyba mnie jakieś choróbsko dopadło, okropnie się czuję. Idę do wyrka, muszę jutro być w formie. Dobrej nocy życzę całemu Kurnikowi.
OdpowiedzUsuńZdrowia Ewuś, ratuj się przed choróbskami!
UsuńPodziwiam takie oddanie, choć sama pewnie też bym tak zrobiła. Kiedyś, kiedy byłam jeszcze postrzeloną nastolatką, mój Dziadek, który kochał wszystko, co małe, przyniósł takiego ślepego jeszcze kociaczka, mokrutkiego i cicho miauczącego. Na szczęście była u nas mała suczka, która własnie miała szczeniaki. Zamknęłam ją więc na jakieś pół godziny, a kociaczka położyłam między szczeniaki i dobrze natarłam szmatkami z legowiska. Wypuszczona sunia nie pytała dwa razy, tylko od razu wyłożyła się sutkami do góry, a ja między szczeniakami przystawiłam jej kociaka. spojrzała na niego, na mnie, polizała go i wyciągnęła się błogo. I tak wykarmiła malucha. W tym czasie miałam też oswojoną kawkę, takie pisklę wypadłe z gniazda. No i po kilku tygodniach to wyglądało tak, że jak ktoś obcy wchodził przez furtkę, to leciała do niego szczekająca sunia-miniaturka, za nią gęsiego kilka szczeniaków, za nimi kociak próbujący też usilnie szczekać, a na końcu kawka z rozcapierzonymi skrzydłami i przeraźliwym krakaniem. Listonosz oznajmił, że do takich czarownic to on wchodzić nie będzie i trzeba było skrzynkę na listy na furtce wywiesić.
OdpowiedzUsuńGorzka, śliczna historia, jakby żywcem z książki Doroty Sumińskiej, albo Simony Kossak!
UsuńJagoda, jako Żywo to opowieść żywcem z "Opowieści o zwierzętach" Grabowskiego:)) Przepiękna historia! Biedny kociaczek nie wiedział, czy jest kotem czy psem...
UsuńEwa2, dobranoc, kurna, nie daj się, naleweczki jakiej chlapnij, czy cós!
OdpowiedzUsuńja tylko zglaszam zazalenie, ze pisze pod poprzednim wybiegiem i pisze i pisze, a pewnie i tak nikt nie bedzie czytac, pffftttttt.......
OdpowiedzUsuńWalecek obserwator - cudus jeden!
a plontanka kocia to zdaje sie im pasuje, ze o lala!
i jakie piekne kotecki w ogole pokazane so!!!
Ja tam też zapamiętuję ilość gdaków a jak mi siem rachunki nie zgadzajo to kontrole robiem:)
UsuńOpakowana, oprócz pisania to trza jeszcze czytać przecie,,, ze 3 razy tam pisałam, że jest nowy post!
UsuńOrko, bardzo rozsądnie.
Opakowana, w poprzednim poście kilka razy piszem o nowym wybiegu!!! Idę poczytać. Gdzie jesteś teraz? Nadal we Wrocku?
OdpowiedzUsuńOpakowana, pogadałam z Tobą na starym wybiegu!
OdpowiedzUsuńA BDB to dzie wessało? Widział kto?
OdpowiedzUsuńPewnie walczy z Bellą o miejsce przy Gospodarzu:)
OdpowiedzUsuńHrehre!
UsuńTropiś ma 10 lat chyba, a może 12? Kurna nie pomnę. Fstyt.
Nie, Orko, Tropiś ma chyba koło 10.
UsuńZ cyferek podanych na początku postu wychodzi mi ciut więcej:)
UsuńTropiś ma 11 i 4 miesiące.
UsuńMiko,to jest starszy od mojej Pandy/owczarki/ o...2 miesiące!Ale jak sobie przypominam Tropisiowe zdjęcia to po nim nie widać owych lat:)
Usuńno zauwazylam w tzw trakcie, ze Mika przebonkiwala o nowym wybiegu, ale wypadalo sie ustosunkowac do starego.... we Wrocku, zaraz wybywamy na BALANGE!!
UsuńOrko, bo on, jak jest ok ze zdrowiem, to się zachowuje jak narwany szczeniak, bawi się piłeczką i w ogóle, tylko mordka trochę siwa no i więcej się śpi, zwłaszcza w szare dni:))) To mamy prawie równolatki:)
UsuńOpakowana, szalej szaleńczo, zakasujesz wszystkich!!!
Opakowana!!!bój się pana B.Łod rana na BALANGE to pewnikiem do obiadu siem zabzdryngolicie!:)
UsuńMiko-moja też jeszcze zaszaleje,ale widzę,że już nie muszę mówić na okrągło"nie ciągnij bo ja mam tylko dwie nogi"/jeżeli chodzi o uwagi typu:naucz: to od razu odpowiadam:jest niereformowalna:)/W parku idzie zawsze pierwsza ale już znacznie wolniej i już robi się taka babciowata,oczywiście do momentu kiedy nie zobaczy jakiegoś swojego wroga nr.1 wtedy pies Baskerwilów przy niej wysiada.:)
Miko,to Tropiś też już ma sporo latek?
OdpowiedzUsuńOczko wyżej odpowiedź:)))
UsuńMika , sliczna historyjka, zasluzylas sie jako kocia wybawicielka...Kiedys moja corka i ziec byli lekarzami w malutkiej wiejskiej przychodni na wyspie Margaricie w Wenezueli, ktoregos dnia przed chatynka przychodniowa samochod potracil psa, pies byl w ciezkim stanie, moja corka i ziec natychmiat zawiezli psiunie , bo to byla ona, psiunia byla, do weta, przelezala tam kilka dni, wyzdrowiala, a moje dzieci pozbyli sie calej miesiecznej niewielkiej pensji, ktora im rzad rewolucyjny placil, za sluzbe na tej wsi , placac za psia kuracje...pieska, zwana Blanka, bo byla biala, juz nigdy przychodni nie opuscila, z wdziecznosci za uratowanie zycia, wkrotce urodzila 8 szczeniaczkow, a sama zachorzala po raz drugi, odwapnila sie i wet zakazal by karmila ten batalion glodomorow...moje dzieci buteleczkami zabawkami karmily te malenstwa co dwie godziny, wstawali w nocy i jak somnambulicy kleczeli nad gromadka i przesuwali smoczki z pyseczka do pyseczka...wszystkie sie uratowaly, i potem zostaly oddane do adopcji. Blanka wyjechala do Portugalii...
OdpowiedzUsuńGrażyna, to są prawdziwe cuda!!! Żeby 8 sztuk uratować, to jest jakiś rekord świata! A Blaneczka z nimi w Portugalii? Przepiękna historia. Uściskaj ich ode mnie za te 8 szczeniaczków:))
UsuńA tak na marginesie: to o której ty wstajesz????
Mika , Rozia rzeczywiscie byla jakas ciekawa mieszanka kociowa, Tropik szlachetny pies, znam go osobiscie!! Walek w oknie przewzruszajacy! e tam wszystkie zwierzaki sa cudne....jestem na wsi i Reksio lezy przede na podlodze z papuciem w zebach, blyka oczami i w ten sposob domaga sie spacerku po ogrodzie...a tam zimno jak diabli, ale bede musiala sie zwlec! szosta rano ! zwariowal ! a tak w ogole to dzien dobry!
OdpowiedzUsuńCo za pora na wstawanie... Tropik kulturalnie śpi do wpół do dziewiątej...
UsuńNo to niech dzień będzie dobry dla nas wszystkich:)
OdpowiedzUsuńCześć,
OdpowiedzUsuńwidzę że wszystkie jesteśmy zwierzolubne i mamy sporo doświadczeń w tym temacie.
Naprodukowałam komentów pod poprzednim postem,pewnie nikt już nie dołączy tam.
Mam propozycję,dzielmy się informacjami ,nie traktujmy tego jako wymądrzanie się.
To często może uratować życie i zdrowie zwierzakowi i pomóc w opiece.
Trochę patetycznie to zabrzmiało,ale dobrze mieć wsparcie i radę i dowiadywać się nowych rzeczy.
No tak sobie pitolnęłam srana Kurejry :)
Masz rację, ja staram się czytać różne blogi o zwierzętach, bo wiedza typu wikip. czy informacje od wetów, to jedno, a osobiste doświadczenia to często o wiele więcej. W moim życiu było wiele zwierząt, nie tylko koty i psy, choć tych najwięcej i wiem, że każde jest inne i nie zawsze to co, sprawdzało się na trzech np.kotach sprawdzi się na czwartym. I zawsze można się czegoś nowego nauczyć i dowiedzieć.
UsuńTo tak srana i pod wrażeniem posta Megi, którego treść na dzisiaj mnie zniszczyła.....
Barbara
Daj link do tego posta,co tam takiego?
UsuńMasz w kurniku po prawej - druga strona ogrodu
UsuńBarbara
Biedny kocina,bez ogonka może funkcjonować.
UsuńZnam koty które rodzą się z takim mopsim rogalikiem,taka populacja na Ursynowie.
Bardziej niepokojące są te wyniki nerkowe,wątroba regeneruje się dosyć dobrze.
Odwieczny dylemat,sama to przechodziłam. Czy mieć szczęśliwe wychodzące koty, zwykle krócej,czy trzymać je w domu i być z nimi dłużej. Zdecydowałam się na to drugie.
zadziwiłaś mnie , że może się urodzić kot bez ogonka? To naprawdę od urodzenia, nie jakieś uszkodzenia ?
UsuńBarbara
Są rasy które mają we wzorcu takie szczątkowe ogony.
UsuńTe,o których piszę,to europejskie ,może kiedyś miały takiego przodka.Może samo się tak zrobiło kiedyś i powiela się.
Ano tak, ja nie czytam o rasowych, drażni mnie to manipulowanie zwierzętami.
UsuńBarbara
Taki chów wsobny, wszystkie na osiedlu są spokrewnione to i w genach się źle miesza.
UsuńNie tylko u kotów to się zdarza, u psów też. Dawno temu chwilowo miałam przybłąkaną sukę, na oko jakaś mieszanka z bokserem, która urodziła u nas szczeniaki, wyglądające jak małe rottweilerki, tylko drobniejsze. Połowa była bez ogonów, albo z takimi szczątkowymi.
UsuńRucianko,ja na pewno"sprawdzę"poprzedni wybieg,ssss rana ino była Opakowana:)
UsuńKurki,przecież ludzie też nie zawsze się rodzą normalni fizycznie tak samo jest ze zwierzętami.
UsuńJasne,mnie głównie chodziło o ten biedny ogonek po wypadku.
UsuńŻe kot bez ogonka nie jest niepełnosprawny,zresztą bez łapki koty i psy też funkcjonują normalnie.
Nie trzeba im skracać cierpień,jak to kiedyś usłyszałam,wrrrr....
No bardzo wrrrrrr, ja miałam psa bez jednej łapy (ratowaliśmy póki się dało, trzeba było odciąć na stawie kolanowym) i żył sobie długo, szczęśliwie i radośnie, bardzo szybko przystosował się do biegania na trzech łapach.
UsuńBarbara
Niestety kotek Megi ma uszkodzony rdzeń w kręgosłupie, więc szanse na normalne życie ma marne. :((
UsuńWitam Kurnik.
OdpowiedzUsuńJuż mi lepiej, kotek przespał mi się na klacie, pogrzał, może to pomogło.
Piękne słońce, niebo błękitne, 7 stopni i wiatr.
Miłej soboty Kurki.
Kocia skórka czyni cuda.
UsuńAle ma być z nadzieniem.
Koty są lecznicze na wszystko.......
UsuńBarbara
Dobrze, że lepiej:)
UsuńAle słodkości od rana ♥
OdpowiedzUsuńMiko - masz niesamowite zasługi za uratowanie życia tym koteckom. A Tropik zachował się niesamowicie, kto by pomyślał - chłopiec, do tego tropiący w charakterze kociej mamki :))
Większość kotków to słodziaki, a te ich oczka są tak wymowne, że człowiek sie zastanawia, co drzemie w tym łebku. Ostatnio mam wrażenie, że Bonus wszystko rozumie, jak mu się chce, rzecz jasna ;) Niczym Rademenes, tylko jeszcze mówić nie umie.
Miłego dnia dla całego Kurnika ludzkiego i zwierzęcego ♥
My zaraz do Posen jedziemy - Chłop jutro w Maratonie loto, pakiet startowy musowo dzisiaj odebrać ;)
No "za gorąco" to na to lotanie nie bydzie;)
UsuńCzymam kciuki za Chłopa,moi somsiedzi też latajo,ostatnio chyba w Berlinie i w Jameryce tyż .
UsuńLidka powodzienia dla Chopa, a Tobie fajnego kibicowania :))))
UsuńTeż trzymam kciuki. Prostej drogi.
UsuńLidka, one wszystko rozumieją, tylko gadać im się nie chce...
UsuńDzień doberek wszystkiem :)))
OdpowiedzUsuńMika piekna ta Twoja historia i taka do pamietania :)))
Wszystkie zwierzaki piekne som, ale najlepiej podoba mi siem Czajnik w skrzyneczce nad śmietankom i Wałek w oknie tęsknie wypatrujący dziury w płocie ;)))
Komentarze czytam przez kilka dni bardzo pobierznie ot żeby siem miej więcej orientować w tematach, nadrobię albo nie nadrobię po tem festiwalu co to wiecie, albo nie wiecie ;) Wczoraj siem rozrywałam blogowo-towarzysko a tera idem siem pakować ;)
Miłego dnia życzę :)))
Trzymam kciuki. Mam nadzieję, że będzie relacja. Powodzenia.
UsuńDzięki Marija, fajnie, że zajrzałaś pomimo przygotowań. Czy to już jutro??? Trzymam kciuki wytrwale i sukcesów artystycznych życzę gorąco!!!
UsuńMarija, ciepłe gacie załóż, bo zimno jak zaraza!
UsuńKoniecznie,takie z golfami.
UsuńDzień dobry! Czytam, czytam i się cieszę, tyle tu odchowanych zwierzaczków się ujawniło :)))
OdpowiedzUsuńI przez nasz dom tego lata przewinęło się 7 - słownie: siedem - młodych zajączków! Jedna parka była tylko przez jeden dzień, jedna coś dwa tygodnie, jeden zajączek i jeszcze jedna parka przez kilka dni (osobno). Był to taki przystanek przed odwiezieniem ich do Ośrodka Rehabilitacji Dzikich Zwierząt w Jelonkach. Całe szczęście, młode zajączki karmi się tylko dwa - trzy razy dziennie, a ostatnia parka była już karmiona również zieleniną i sianem. Były nawet wspomniane niedawno w "Tinie" przy okazji wywiadu z dziewczyną prowadzącą ośrodek w Jelonkach. Są na zdjęciu :))) Z tych, które były u nas tylko jeden dzień, jeden nie przeżył. Pozostałe z powodzeniem odzyskały wolność w Jelonkach. Wszystko to zasługa mojej córki, która zajmuje się królikami i - przez zbieg okoliczności - została uznana za specjalistkę od zajęcy. Ja jej trochę pomagałam, karmiłam zajączki, kiedy była w pracy lub musiała wyjechać. Ludzie zabierają te nieszczęsne zające (z tego, co wiem, tylko jedna para trafiła do nas dlatego, że matka została przejechana) i zanoszą do schroniska, a schronisko ma już numer mojej córki... Również córka znalazła w drugiej połowie września kilkudniowego, czarnego kociaka, ale na całe szczęście szybko, bo jeszcze tego samego dnia znalazła dla niego doświadczoną opiekunkę. Z tego, co wiem, kociak ma się dobrze :)))))))))
Koty wszystkie są piękne, nawet te bez sierści; a te na zdjęciach w poście cudne!
Co za historia, Ninko! Kilka lat temu mieszkał z nami na gumnie zając. Dorosły, po prostu sobie zamieszkał, może dlatego, że miał tu w obfitości różnych traw i ziół łąkowych, a wokół tylko zboże i zboże? Mieliśmy wtedy jednego małego pieska i jakoś nie wchodzili sobie w drogę. A jakby co, zając wyskakiwał przez płot i tyle go widzieli. Następnego dnia znów był, czasem z nagła wyskakiwał spod nóg - można było zawału dostać! Mieszkał przez całe lato, potem zniknął. Mam nadzieję, że nadal gdzieś sobie hasa.
UsuńNinko, strasznie to ciekawe! Kurczę, tyle niezwykłych osób, robiących takie niezwykłe rzeczy dla zwierzaków... Tak się cieszę, żeśmy się w Kurniku spotkały:))) Z tymi zajączkami to tak jak z małymi sarenkami, ludzie myślą, że porzucone i zabierają...
UsuńO właśnie - też o tym chciałam Miko napisać, że to często kłopot z ludzkiej niewiedzy o tym, że przecież te zwierzęta muszą jeść, więc ukrywają swoje młode w gniazdach i odchodzą się pożywić, albo ukrywają się przed ludżmi a ludzie myślą, że te małe to porzucone. Gorzej, że nie wiedzą też, iż takiego malca nie powinno się dotykać ani zbyt do takiego gniazda zbliżać, bo matka czując zapach człowieka nie wróci...
UsuńBarbara
Dobrą masz córkę Ninko:)
UsuńMarija, piśnij coś w międzyczasie, dobrze?
OdpowiedzUsuńOj Kurki, jakie dobre rzeczy się tu opowiada. Szacun dla opiekunek, nie wiem czy bym umiała.
OdpowiedzUsuńPoszłam na zakupy, słońce piękne, cóż z tego kiedy lodowaty wiatr głowę urywa. Zastanawiam się czy wyjść, gdzieś dalej się boję żeby mnie nie przewiało, a pogody żal.......
Ewa, nie łaż ! Ja byłam o 9-tej u nas na targu i dowiało mi tak, że mimo trzech gorących herbat i okładu z dwóch kotów jeszcze jestem zamarznięta. To za duża i zbyt nagła zmiana temperatury a Ty sama pisałaś, że wczoraj coś Cię brało. Weż kota na kolana i coś napisz i daj jakie ładne zdjęcia :)))
UsuńBarbara
Dziefczynki,czapeczki czas nosić na grzebykach.
UsuńEwa nie łaź, tylko się dogrzewaj, bo chyba jakieś paskudztwo przywiało. U mnie w domu teściowie chorzy. Teściowa na antybiotyku, a teść to unika, bo przy sobocie za pewne planuje innego rodzaju terapię swojej produkcji lekiem;-)
UsuńTobie polecam soczek malinowy, tylko taki z malin, a nie buraka:-) Do tego herbatkę z lipy, maść rozgrzewającą na stopy i płuca i okłady z kota;-)
Przez 10 lat uczestniczenia w życiu forumowym - zwierzęcym ,spotkałam ogromną ilość niesamowitych osób.
OdpowiedzUsuńTragedie zwierzęce często przeplatały się z ludzkimi. Przy tym bezmiarze nieszczęścia, niektóre z nich także zapadały na różne choroby. Nie wytrzymywały tego napięcia i poświęcenia. Fizycznie ,psychicznie i także finansowo.Jeżeli ktoś jest wrażliwy i empatyczny to nie może przestać,tak jak hazardzista.
Wiele w tym racji, Rucianko. Ja mam do tego chyba dość spokojne podejście, takie, nazwałabym, ustalenie swego miejsca w ekosystemie. Wiem, że mam pewną "pojemność" i przekroczenie jej nie będzie dobre ani dla zwierząt ani dla mnie. Przygarniam, jeśli jestem przekonana, że dam sobie radę z opieką i wydatkami (dlatego np. od śmierci mojego ostatniego psa, nie biorę psów). Dokarmiam w miarę możliwości te, które przychodzą (to akurat tutaj nie jest szczególnym problemem), żyjąc w przyrodzie, pod lasem, nie mieszam się w relacje między zwierzakami - wszystkie moje były wychodzące, trzymałam w domu tylko te , które ewidentnie wymagały ochrony lub mogły być (pies) zagrożeniem zbyt dużym dla innych. I jakoś mi się to udaje. Hazard jest niedobry dla wszystkich.
OdpowiedzUsuńBarbara
Ja czasami przekraczałam swoje możliwości.
UsuńI jak sobie z tym poradziłaś? Bo ja nie przekraczałam świadomie, ale zdarzyło mi się, że życie wprowadziło mi komplikacje, których nie byłam w stanie przewidzieć i choć zwierzątko miało moją miłość to niestety spędzało całe dnie samotnie zamknięte w domu. To nie było dobre.
UsuńBarbara
Oczywiście, nie dotyczy to sytuacji, kiedy trzeba ratować życie zwierzątka (jak u Graszkowskiej).
UsuńBarbara
Laski, moi rodzice - hardkory - w max. momencie mieliśmy 11 psów - szfystko znajdy;) To co mi się dziwić;)???
UsuńBarbaro,wszystkie to były takie przypadki.
UsuńPoza dwoma z rodowodem.
Kretowata,fajne miałaś dzieciństwo.Mnie cieszyła nawet biedronka która wyleciała z tyłu telewizora,jak przyszedł fachowiec od reperacji i odkręcił taką dyktę.
Zimowała sobie w ciepełku lamp,tylko głucha musiała być.
Biedronki, pająki, motyle i takie różne to żyją u mnie stale.....
UsuńKretowata - kłaniam się rodzicom, ja doszłam tylko do 7 sztuk, to znaczy nie tyle ja doszłam, co one do mnie doszły :) . Nie dziwię Ci się ani ciut,ciut ;))
Barbara
Rabarbaro,podaj łapkę.
UsuńU mnie też max to 7 w domu.Reszta w opiece częściowej plus dokarmianie zimą.
No - jeszcze były koty;) Wczoraj z mama wspominałyśmy telefonicznie całą sagę o czterech wcieleniach niejakiego "Baryły";))) - Był Baryła 1., 2., 3. i czwarty;) No dzieciństwo to miałam superowe;)))) Aż sobie zazdroszczę czasami;)))
UsuńTo tak jak Puzony Jerzego Waldorfa.
UsuńMika, masz u mnie dedykację, może Ci się przyda czasem jako pomoc dydaktyczna, a poza tym - optymistyczna nuta przy sobocie;)
OdpowiedzUsuńDzięki Krecie, rzeczywiście może sie przydać!
UsuńMiko wspaniała jesteś i równie wspaniałe masz koleżanki, które równie ofiarnie pomagały przy odchowaniu koteczków.
OdpowiedzUsuńMoja mama również miała koteczkę, którą jej mama poprostu porzuciła i poszła na lofry po jakiś 10 dniach. Mama karmiła to czarne maleństwo malutką strzykawką na której koniec naciągnęła taki malutki, mieciutki gumowy wężyk, chyba takich się używało kiedyś do wentli rowerowych. I udało się kocia mieszkała z nami przez 16 szczęśliwych lat. Oczywiście jej materacem była moja mama i zawsze chodzily spać w układzie kot dogrzewa głowę, albo płuca :-). Miała swoją fanaberię ta nasza Pusia. Nie tolerowała małych dzieci i troszkę była obawa jak mama wróciła ze szpitala z naszą siostrą ( my z bratem już byliśmy nastolatkami). Do tego jeszcze tak się zdarzyło, że i Pusia w tym czasie doczekała się 2 koteczków. Wszystko jednak było dobrze, a nawet bardzo dobrze, bo kiedy siostra coś tak kwiliła w łóżeczku lub wózku to Pusia zostawiała swoje małe i biegła. Wskakiwała na krzesło by zajrzeć, co się dzieje i "na syrenie" biegła do mamy lub któregoś z nas, żeby szybko iść do siostry:-)
Pusia była takim stu procentowo domowym kotem, nie ciągnęło jej na zewnątrz, jedynie już na taką późną starość jej się odwidziało i chciała wychodzić i kiedyś już nie wróciła...chyba tak to sobie zaplanowała.
Piękna opowieść o Pusi! Jaką czułą piastunką była... Koty często tak robią, że oddalają się od domu, jak czują nadchodzący koniec... Kiedyś znalazłam nieżywego kota w naszej piwnicy, chciał się biedny pewnie gdzieś w zaciszu schować.
UsuńNie mogę się oprzeć wrażeniu, że naprawdę mogłybyśmy napisać zbiór opowiadań o naszych zwierzętach... Hana, a jakby to był pomysł na kalendarz? Patrz, kilka opowiadań już mamy, aż się proszą o ilustracje, np 8 szczeniaczków córki Grażyny czy Pusia Czarnego Kota, czy wszystkie inne, o których była mowa. Chyba, że to musi być aktualne, to wtedy trudno.
Zapomniałam dodać, że Pusia nie miała jakiś wielkich ciągot do rujek i dzieci miała jeszcze raz i są to Rudolf i Tygrys, dwa prawie identyczne rudzielce. Te też były domowymi kotami, a żeby ich nie ciągnęło do natury wykastrowane. I tak lubiły wychodzić na polowania. Z jednego Rudolf wrócił z bażantem w pysku. Tygrys niestety jakieś 3 lata temu nie wrócił z jednej z wypraw, Rudolf póki co ma się dobrze, jest już staruszkiem i mama mówi, że choć nie wychodzi na jakieś wyprawy, to jednak sporo czasu spędza w obejściu nie w domu. Pamiętam, że któregoś lata w obejściu było 14 kotów plus te 3 domowe. Niestety koty mają to do siebie, że lubią gdzieś łazić i niestety nie wracać. Część tych kotów była na dochodne, dożywiała się po prostu z naszymi, a jak się odkuła to znikała na kilka miesięcy. Jeden taki mieszka ok. kilometra od moich rodziców i już tak co najmniej 4 rok się stołuje.
OdpowiedzUsuńNiestety był taki rok, że zostały nam tylko te 3 domowe koty, bo jeden z sąsiadów nabył psa zabójce-kotów. To były w sumie dwa psy, jakaś mieszanka z amstafem i chodziły sobie luzem. Dla ludzi niegroźne pod warunkiem, że nie byli rowerzystami, ale populacja kotów i wolno chodzących kur na wsi spadła prawie do zera. Jeden z nich świetnie chodził po siatce i po drzewach. Na szczęście zostały wreszcie zamknięte w kojcu, ale tylko za sprawą tego, że przewróciły chłopa, który jechał rowerem.
Nienawidzę nieodpowiedzialnych właścicieli agresywnych psów!!! Chłop rowerzysta przynajmniej uratował trochę kocich i kurzych żyć...
UsuńI życie tego psa tez uratowal, bo moja mame juz tak ponosilo, po tym jak mlodego kota Bombla konajacego niosla do domu, bo za nim dobiegla do drzewa to pies juz go zdarzyl sciagnac i scisnac w paszczy.
UsuńWiem, że miało nie być wyróżnień, ale nie mogę przemilczeć Baśkowego kota w pudełku:-) no cudny taki, nadal myśli, że jest kruszynką?
OdpowiedzUsuńI jest identyczny jak Fifa moich rodziców. Fifa też ma swoją historię, bo siedziała na schodkach sklepu, jako jakieś 3-4 miesięczne kocie, najwyraźniej podrzucone i akurat moja mama wracając z pracy, wstąpiła do tego sklepu. Kotek jakby nigdy nic ruszył za mamą do samochodu, za nim włożyła zakupy to już siedział na siedzeniu pasażera. Mama wróciła do sklepu zapytać, czy to ich ten kot. Skoro nie i najwyraźniej niczyj to przyjechał z mamą do domu. Tu też od razu jak u siebie, nie przejęła się kotami w obejściu i tymi w domu, tylko od razu do mieszkania i do michy:-). Ogólnie ma swój charakterek. Mieszka z 5 dni w domu, większość czasu śpi i je, a później znika na tydzień, jest też kotem, który wybiera kiedy ma być głaskany, jeśli jej coś nie odpowiada to w ruch idą zęby i pazury. Tak samo traktuje kocich braci.
I Wałek, Wałek też musi być wyróżniony, miejsce strategiczne świetnie obrane:-)
CzeKo, ta KRUSZYNKA w pudełeczku, to Hanowy Cajnicek aniołecek :)
UsuńOoo a ja myslalam, ze to Basiny domowy przychowek;)
UsuńA skoro to Czajniczek to widze ze on musi miec w charskterze i wygladzie podobienstwi do Fifoli moich rodzicow. Az musze popatrzec, czy nie ma jakis lap w poblizu sufitu:)))
Czy Fifola też jest kotem naściennym ?
UsuńBede szukać, na pewno jest kotem wysokoskaczacym:)
UsuńCzy z wysokości też człowiekom na plecki znienancka skacze ?
UsuńHrehre, KRUSZYNKA...
OdpowiedzUsuńDziefczynki, do poprzedniego posta dołożyłam zdjęcia Ani od ślubnej sukni, w której ma życzenie być pochowana:)
Omamuniu, taki testmęt spisała czy co ?
UsuńMikuś dobrą robotę zrobiłaś ! Wtedy napewno było ciężko ! Ale patrz jak teraz fajnie na sercu, że udało się im życie uratować :) Mnie się nigdy taki osesek nie trafił. Dwóm przyblokowym kotom znalazłam domy. Jednego z nich codziennie widzę, bom go wcisla sąsiadce w żałobie po poprzednim kotku. Ten ma na imię Borubar. I jest kocim bandytą, jakich mało. Nie sposób było utrzymać go w domu, więc najpierw sąsiadka wychodziła z nim na spacer na smyczy, a później zaczęła go wypuszczać. Jak jest na podworku, a ja wracam do domu, to zjawia się nie wiadomo skąd, jakby wynurzał się z czasoprzestrzeni :) I jest pwitanie : ja do niego cześć kocie, a on miauczy mrużąc żółte oczyska, ociera się o nogi, Ogon pionowo w górze i slalom między moimi nogami. Normalnie zabić się czasem można przez te przeplatanki :) Jak jestem z Kają, to jest nosek w nosek cześć :) Czasem wchodzi ze mną do domu, więc wtedy odwożę go szóste piętro, wypuszczam, i zjeżdżam na swoje drugie. Borubar jest naprawdę największym zakapiorem na osiedlu. Nie raz, nie dwa przez okno widziałam, jak naparza się z innymi kotami. Jest wtedy wrzask, i tylko korony drzew się ruszają - bo najczęściej walki odchodzą właśnie na drzewach :) W zasadzie został on uratowany, bo okazało się, że miał chorą trzustkę. Sąsiadka go wyleczyła, wykastrowala i jest w nim zakochana. O drugim kotku nie mam wieści, bo poszedł na inne osiedle. Aha, i kiedyś uratowaliśmy przypalonego jeża, któremu jakimś cudem udało się uiciec z podpalonej przez debila łąki. Jeżyk znalazł dom w leśniczówce.
OdpowiedzUsuńNiezły ananas z tego Borubara!!! U mnie w okolicy parę lat temu rządził wielgachny szaro-biało-brudny kocur, który tłukł wszystkie koty i bił się z psami, co mniejsze to mu z drogi schodziły. Prawdopodobnie ktoś go chciał powiesić, bo miał wrośnięty sznurek w szyję. Kiedyś sąsiadka nieopatrznie chciała go od tego uwolnić i rozorał jej rękę do łokcia, założyli jej kilka szwów.
UsuńEwa czy dostałaś mojego @?
OdpowiedzUsuńPuściłam wczoraj do Ciebie i nie wiem czy doszedł.Albo pobełtałam adresy i trafił do kogo innego:))
Tak, właśnie znalazłam w spamie ! Zaraz napiszę :)
UsuńSpoko:))
Usuń