czwartek, 16 czerwca 2016

Post KOMPLETNIE o niczym

Pewnie oglądacie mecz? To ja szybko i ścichapęk ukręcę nowy wybieg. Tym razem nie o niczym, a KOMPLETNIE o niczym. Dzień, chociaż długi, i tak jest za krótki. Załadowałam dwie pralki i powiesiłam pranie na strychu (bo deszcz raz jest, raz nie ma), przy okazji pobytu na strychu zrobiłam zdjęcie oknom, na które jest więcej chętnych, niż rzeczonych okien. Proszę:

1

2
1. Takich zaokrąglonych mam cztery sztuki z tym, że dwie pomalowałam na jak? Na niebiesko pomalowałam! Jednak nie jestem do nich przywiązana i gdyby ktoś do nich zapałał, chętnie je podaruję

2. Takie są cztery. Jedne z szybami, inne bez. Zapomniałam je pomierzyć, a nie mam siły teraz snuć się po strychu. Nieduże są. Te zaokrąglone jakieś 40 x 50 cm, prostokątne może metr x 40cm. Jakoś tak.
I teraz nie wiem co zrobić. Jest Mnemo, Owca Rogata, Orszulka i Rabarbara. Namówcie się jakoś, co? Może losowanie?

Ponadto mam też nadstawkę od kredensu i oddam za całkowitą darmoszkę oczywiście. Kredens jest w bardzo dobrym stanie. Wybaczcie zdjęcie, on stoi w oborze, a tam kurzu nie wycieram. W tym przypadku upierdliwy byłby transport, ale różnie ludzie się przemieszczają. Gdyby ktoś reflektował, to ja bardzo chętnie. Najwyrazniej mamy za mały dom, bo chciałabym, ale nie mam gdzie:(((


Zaimpregnowałam też olejem wszystkie ogrodowe meble. W międzyczasie i w przelocie wyrwałam trochę zielska na gumnie i zrobiłam obiadek w postaci porów z kurkami w cieście francuskim. Zdziwione? I słusznie! Potem dokończyłam prace malarskie w sieni, za którą zabraliśmy się przedwczoraj. Było tam okropnie, przeokropnie, praktycznie nic tam nie zrobiliśmy od początku, czyli przez 8 lat. Aż nadejszła pora. Pomyślałam, że jeśli jeszcze trochę będę musiała patrzeć na tę styropianową (ocieplenie od strony piwnicy) ścianę, to wezmę nóż i ją wytnę na wylot do piwnicy. No i poooszło! Zaczęło się od komody, którą nabyłam za stówkę w miejscowej klamociarni. Komoda miała stanąć w łazience, ale okazało się, że do sieni pasuje idealnie. Wyczyściłam, trochę poskrobałam, polakierowałam specjalnym, matowym lakierem, który nie przyciemnia drewna. Uchwyty zostały oryginalne, tylko pomalowałam je złamaną bielą. Rama do lustra z tej samej klamociarni za jakieś grosze, nie pamiętam jakie. 20 zeta? Coś takiego. Nawet jej nie trzeba było malować. Samo lustro z olx za 50 zeta. Ot i wszystko. Prace trwają, uchylę rąbka, a co tam! Zostało jeszcze mnóstwo do zrobienia, ale wreszcie robi się dorzecznie. Sień jest trudna, bo z jednej strony są schody na strych, z drugiej do piwnicy i wszędzie drzwi. Ale sień powoli przestaje straszyć!

Schody na strych przed. I wszędzie wyjątkowo paskudna boazeria z lat 70. Co ja z nią wyprawiałam! Na biało próbowałam malować, na kremowo, próbowałam czyścić i nic (moje nieudolne próbki z prawej nad schodami) ! W każdej wersji wyglądała paskudnie i koniec. Zostanie więc przykryta panelami pt. stara sosna. W rzeczywistości wygląda dużo gorzej niż na zdjęciu (stara boazeria).  Za to posadzka oryginalna, poniemiecka! 
No i schody prawie po:



I wieszak na klucze. Też posikałam farbą w sprayu. Pierwotnie był mosiężny. Taki podoba mi się bardziej:

W rzeczywistości wygląda lepiej, zdjęcie zrobiłam przy lampie i się świeci.
Oesssu, ile tam jeszcze roboty! Tam gdzie stoi na schodach drabina, będą drzwi z tego samego materiału co ściana z lustrem, w tle schodów, przy drzwiach też. No i framugi. Drapać? Pomalować? Na koniec malowanie ścian. Na szczęście tam akurat nie ma ich za wiele.
Lubię tę robotę, ale lubiłabym jeszcze bardziej, gdyby nie była taka ciężka i brudna...

PS. Obiecałam TG zdjęcie lakieru do drewna, który nie zmienia koloru tegoż drewna, nie przyciemnia go jak pozostałe lakiery. Może przyda się komuś jeszcze. Oto on:

Sprawdza się świetnie na każdym rodzaju drewna. Osobną sprawą jest drewno sosnowe, chyba najbardziej popularne. Jak zapewne wszyscy wiedzą, sosna z czasem brzydko żółknie i żaden lakiej jej od tego nie uchroni. Trzeba zastosować wosk wybielający, o taki:


Wosk konserwuje i delikatnie rozbiela drewno, ale nie daje efektu przecierek, bo nie o to nam chodziło. Przed nałożeniem wosku drewno trzeba przetrzeć lekko drucianą szczotką na wiertarce - lepiej się wchłonie. Lakier dajemy dopiero na wosk.
Efekt jest taki:


Nie zwracajcie uwagi na rysy od szczotki, normalnie nie widać ich. Jest tak ciemno dzisiaj, że włączyła się lampa w aparacie, a lampa wszystko wyostrza. To jest fragment blatu sosnowego. Jego powierzchnia jest jednolita w kolorze, jasna, ale nie biała. Leży już kilka lat i nic mu nie żółknie.

wtorek, 14 czerwca 2016

Post o niczym

Nie jest łatwo. Czas zapitala jak oszalały, Kury chcą gdakać (i ja z nimi), a tu pfff... Jeden wieczór i po wybiegu. Komentarze przeczytać jeszcze da się, ale napisać coś już nie - same wiecie. Wszyściutko przeczytałam, znów się pośmiałam  z Waszego konceptu i na koniec wisienka na torcie: sprawozdanie Gryzmolindy o tym, że chciała ogolić psa (wzorem Owcy Rogatej, która owce też strzyże), a ogoliła siebie, męża, trawnik i pół kota, a pies jak hasał we fiuterku, tak hasa.
Gryzmolindo, udzielę Ci rady. Znajdz pomieszczenie, w którym pod sufitem jest jakaś rura, albo inny hak. Podstawiasz stół, stawiasz na nim psa, następnie drzesz pasy ze starego prześcieradła (nie pomyl się i nie drzyj pasów z psa), umieszczasz podarte pasy pod psim brzuchem tak, aby nie mógł usiąść. Następnie przywiązujesz pasy do rury, lub haka u sufitu. I robisz psu przepiękną fryzurkę. Jaka tylko mu się zamarzy! W zasadzie mogłabym to zilustrować, ale, krucabomba, ni mom casu.
Tak więc chciałam przez to powiedzieć, że mnie już koncept się wyczerpał i nie wiem o czym by tu...
Chyba że o jaskółkach, bo mnie dzisiaj zamurowało. Otóż ulepiły sobie gniazdo w warsztacie Ognio, nad samiutkim stołem stolarskim. Znosi to chłop z godnościom. Poszłam tam po młotek i trafiłam na moment karmienia. Wszystkie pisklaki wystawiły dzioby, a jest ich tam ni mniej, ni więcej, tylko SZEŚĆ! Czegoś takiego dotąd nie widziałam, a obserwuję jaskółki z bliska odkąd tutaj mieszkamy, czyli od ponad ośmiu lat. Wyprowadzają dwa, trzy lęgi każdego lata, a w każdym lęgu są dwa, góra trzy pisklaki. Ale sześć? Na zdjęciu tego nie widać, ale uwierzcie mi, nietrudno było policzyć te rozwarte paszcze, natomiast trudno było zrobić dobre zdjęcie:


Fajną dziurę wyciął im w drzwiach Ognio? Czasem wszak warsztat zamknąć mus.
Jak te dwie bidy wyżywią sześć głodnych paszcz? Ile z nich przeżyje? Przecież za chwilę nie zmieszczą się w gniezdzie! Boszszsz, jest na sali ornitolog?
Co by tu jeszcze...Zrobiłam nową dekorację na ścianie w miejsce pnących się po niej kwiatków, a raczej nie bardzo się pnących. To ściana od południa, bardzo się rozgrzewa i kwiatki rosły jak umarłemu kadzidło:)))
Dekoracja przynajmniej nie wymaga stałego nawadniania. Ten przyrząd wiszący w poprzek właśnie spadł. Zobaczyłam dopiero na zdjęciu:


Z lewej kwietnik zrobiony ze starego żyrandola, który dostaliśmy od sąsiada. Żyrandol był nieciekawy, zrobiony z jakiegoś kiepskiego, cienkiego metalu popapranego na złoto. Po przemalowaniu (wraz z doniczką) niesamowicie zyskał:

Takie to Bizancjum mamy na gumnie.

Ponieważ pisać nie mam o czym, kilka zdjęć znanej Wam patery autorstwa Ognio (zdjęcia, nie patera):




To tyle na dziś. Gdyby któraś Kura chciała sobie pogdakać indywidualnie, chętnie udostępnimy łamy. Czy zrobić grafik?

Na deser dla Sonic z okazji urodzin oraz dla wszystkich Kur dla uciechy - róża od Elżbiety J.:


I od CzeKo:

Hierbaciana dla Sonic:


I czerwona dla mnie, a co!

Dziękuję!!!

Gardenio, ta róża jest dla Ciebie - od CzeKo




niedziela, 12 czerwca 2016

WYZWISKA I INWEKTYWY

Czas taki, że określenia zawarte w tytule same cisną się na usta. Nawet osoby uważane za damy i dżentelmenów w chwilach wielkiego napięcia emocjonalnego kalają swoje usta i uszy otoczenia wyrażeniami powszechnie uznanymi za obelżywe. U mnie te chwile wiążą się głównie z oglądaniem wiadomości, czytaniem prasy a także z momentami , gdy po raz kolejny coś mi wypada z rąk albo coś rozbijam. Klnę wówczas piętrowo i kwieciście, zapominając niestety, że o tej porze roku drzwi na podwórko są cały czas otwarte i sąsiedzi mogą to wszystko słyszeć... A nawet i przypadkowi przechodnie za płotem...
Jednakże stwierdziłam, że repertuar mój mimo wariacji rozlicznych jest nieco ubogi. No i powtarzam się zdecydowanie zbyt często.  Ileż razy można używać różnych konfiguracji słów na k, ch, j, p czy sk? W końcu nudne to się staje. Człowiek jeszcze w szale, chciałby coś dołożyć, a tu repertuar wyczerpany. Jednak ostatnio pojawiło się światełko w tunelu, nie mojego autorstwa jednakże. Natchnieniem do tego posta stała się awantura, której byłam mimowolnym świadkiem.  Drzwi na podwórko były jak zwykle otwarte a za płotem rozgrywała się rzeczona awantura. Niedaleko mnie znajduje się warsztat samochodowy i jeden z klientów najwyraźniej był niezadowolony z usługi, czemu dawał gwałtowny upust, wydzierając się wniebogłosy tuż przy moim płocie. Najpierw pojechał klasyką, używając słów na literki wymienione powyżej, w różnych wariacjach. Potem jednak zapowietrzył się, przytkało go, a na koniec po krótkim zastanowieniu dołożył: "Ty paszczaku j....y!!!!" , czym mnie rozśmieszył do łez.
I wtedy właśnie pomyślałam sobie, że należałoby przywołać z niepamięci jakieś stare inwektywy, wymyślne przekleństwa, żeby mieć coś w zapasie, jak się człowiek zapowietrzy, albo dzieci małe w pobliżu się pętają. Lafirynda jest fajna, zamiast pani na k, ale trochę za długa, coś dwusylabowego by się przydało. Ale wierzę w waszą moc i pomysłowość, na pewno sobie powymyślamy jakieś swoje inwektywy. Na Śląsku, jak mi się wydaje, jest bogata tradycja z tym związana, może któraś coś zna? Ja kojarzę tylko : ty pieroński faronie!  Górale raczej są tradycjonalistami w tym względzie.
Podoba mi się huncwot, wypinkalać, zamiast znanego wypier..., sakramencka zołza, chamski sznurek. Więcej mi na razie do głowy nie przychodzi, nie oglądałam dzisiaj wiadomości. Czekam za to na wasz odzew, szczególnie jakieś gwarowe określenia mnie interesują.

A na osłodę nasza ulubiona Kalina, która ponoć klęła wymyślnie i piętrowo:


Ech, ta figura!!!

piątek, 10 czerwca 2016

Jestę szczęściarą

Jestę szczęściarą jakich mało! Listonosz puka dwa razy przynajmniej raz dziennie. Zapukał i wczoraj. Byłam uprzedzona, żeby pilnować, ale nie byłam uprzedzona czego mam pilnować! Bo zawartość mnie osłupiła, zachwyciła i tak trwam do do dzisiaj. Oglądam sobie i macam, znów oglądam i znów macam, a nawet ponosiłam sobie na gumnie, a co! W końcu kolor adekwatny, od pudełeczka począwszy. Proszę:


Uchylam rąbka:


Zaglądam do środka, a tam:


Łapki mi się zatrzęsły na takie śliczności:





Bransoletka i koralowy wisiorek to przystawki, teraz danie główne:

Naszyjnik oferuje morze możliwości. Można odczepiać to i owo, można też doczepiać, na przykład tak:


To maniunie czerwone to koral, który może robić także za kolczyk, albo za samodzielny wisiorek. Podobnie jak gronko z maniunich kuleczek. Tylko spójrzcie - na stole jest plamka po moich niedawnych ekscesach z niebieską farbą. To się nazywa wyczucie koloru!
Wszystkie te śliczności to kamienie półszlachetne: agaty, turkus żółty, awenturyn czerwony, jadeit, onyks i koral. Na dodatek wisior jest niezwykle przyjemny w dotyku, toteż macam sobie!
To nie koniec. Długie letnie wieczory rozjaśni mi blask świecy z tego oto świecznika:

Wszystkie te śliczności są dziełem - w życiu nie zgadniecie - są dziełem... tadam... malutkich, zdolnych rączek TEMPO GIUSTO zwanej w skrócie TG! I jak tu się nie wzruszać, nie zachwycać, nie dziękować, nie czuć się uhonorowanym ponad miarę? TG nie zapomniała nawet o kotach i psach, które rzuciły się na wyszukane smakołyki, jakby miesiąc nie jadły:) Nie wspomnę litościwie o cukerkach, na które rzuciliśmy się z Ognio, jakbyśmy miesiąc nie jedli:)))
TG, nie wiem, jak Ci dziękować. Będę nosić Twoje biżutki i hołubić z pietyzmem.

To jeszcze nie koniec niebieskości. Nareszcie znalezliśmy chwilę, aby przymocować do furtki skrzynkę na listy, którą zmajstrowała dla nas Hania z Zielnika. Zobaczyłam u Niej to cudo i przepadłam. Po trzech dniach już była na gumnie! Zobaczcie, kto by się oparł?




Skrzynka jest kropką nad "i". Furtka wygląda teraz bajkowo! Dostała wzmocnienie z tyłu i solidne śruby. Amator bajkowych skrzynek musiałby wyrwać ją razem z furtką:) Listkowy jeszcze nie widział. Oszaleje chłop.
Haniu, jest pięknie. Dziękuję!
Ani się obejrzałam jak minął tydzień odkąd zostałam teściową, czego i Wam życzę!

wtorek, 7 czerwca 2016

Ach! Co to był za dzień!

Troszkę Was Kochane Kureiry przetrzymałam, ale nie ma w tym wyrachowania, ani bukbroń złośliwości. Ślub odbył się w sobotę, zostałam w Poznaniu do niedzieli, potem mieliśmy gości, działo się dużo, tak dużo, że pomieszały mi się dni tygodnia. W końcu nie codziennie wydaje się za mąż jedyną Córkę. Potem zagłębiliśmy się w zdjęcia, o matkozcórko! No i nie wiem teraz od czego zacząć.
Najpierw był bukiet uwity mamusinymi rączkami. Kwiatki musiały być piękne, co oczywiste i trwałe, bo bukiet wiłam w przeddzień. Miałam tremę, ale rezultat nawet mnie zadowolił. Parę trudności napotkałam, bo panie florystki (i panowie floryści) mają swoje techniczne sposoby i pomoce, a ja niezbyt doświadczona w tej kwestii. Ale dałam radę, mogło być gorzej. Złamał mi się tylko jeden kwiatek:






Bukiet przetrwał noc bez szwanku, tak więc ustroiliśmy się jak na teściów przystało i pojechaliśmy. Na wstępie zapomnieliśmy zabrać co? Zapomnieliśmy zabrać bukiet! Na szczęście nie ujechaliśmy daleko. Kilkanaście kilometrów dalej wyszło, że nie wzięłam aparatu fotograficznego. Na szczęście Ognio był przytomniejszy i aparat miał, więc już nie wracaliśmy. Potem było normalnie. Przyjechaliśmy:

W czerwonym szaliczku to ja, PrezesKura i moja Mama. Na pierwszym planie przyjaciele Córki, ponad ramieniem K. z lewej wystaje misterny koczek Panny Młodej.

Potem już poszło normalnie. Chwila oczekiwania w kuluarach:

Ognio pogrążony w rozmowie ze Świadkiem

Druga chwila oczekiwania w kuluarach
Przywitaniom i uściskom nie było końca:

To jestem ja i to NIE JEST Ognio. 
No i nadejszła ta chwila:


Puakać rzewnie nie puakauam, ale nie powiem, że tak w ogóle nic a nic. Nie da rady. Taki los matki.

Już po wszystkiem, teraz będziemy się weselić. O tak:
Ogień bucha z tortu. Chyba.

No i tak o. Normalnie, gorzko, gorzko...


Kuntrol jednakowoż musi być:



Jako teściowa musiałam z nerw uzupełnić poziom cukru i płynów:



I tak oto poszłam spać matkom, a wstałam teściowom... Ot i koniec weselnej historii, a początek zwyczajnego życia. Chciałabym, aby dla mojej Córuni i Jej Męża było ono niezwyczajne, usłane płatkami róż i pogodne jak miniona sobota!
To mówiłam ja, teściowa.

sobota, 4 czerwca 2016

JA i LAWRENCE DURRELL

Hana wydaje córusia za mąż, o tej porze już jest teściową a córuś kobietą zamężną i wszyscy są szczęśliwi. Bardzo się z tego cieszę. Niech im gwiazdka pomyślności nigdy nie zagaśnie!
Hana na pewno zamieści relację z miłej imprezy i dostarczy nam trochę radości.

Tymczasem mam napisać coś ja. Trudne to obecnie dla mnie. Ostatnie wiadomości o Kirze i Garipie były bardzo smutne a i u mnie nic wesołego się nie dzieje. Z Tropikiem na szczęście wszystko w porządku i tak niech zostanie. Ja mam ciężki czas, zwaliło mi się zbyt dużo naraz na głowę, ale o tym nie chcę pisać . Nie chce mi się czytać, nie chce mi się pisać, mogę tylko jakiś film obejrzeć i tyle. Chcę się jakoś przemóc, ale nie bardzo mi idzie. Stos nie przeczytanych książek rośnie, okładki kuszą, ale póki co bezskutecznie.
Do stosu dołożyłam świeżo kupioną książkę Lawrence'a Durrella "Prowansja"  z nadzieją, że to właśnie ona wyrwie mnie z tego marazmu , w który wpadłam. Kocham Durrella. Miłość ta zaczęła się oczywiście od "Kwartetu Aleksandryjskiego" , czworoksięgu, dziejącego się w międzywojniu w Aleksandrii. Każda z książek nosi imię jednego z bohaterów, Justyna, Balthazar, Mountolive i Clea. Wydarzenia przedstawione są w każdym tomie z punktu widzenia innej osoby, wątki są uzupełniane i z tomu na tom odsłania nam się coraz więcej prawdy, ale czy całej, tego do końca nie wiemy. Wątki miłosne i polityczne splatają się ze sobą dając czytelnikowi wyrazisty obraz ówczesnej fascynującej Aleksandrii. Ale dla mnie najpiękniejszy jest tam język, Durrell jest dla mnie mistrzem języka. Potrafi czarować, zwodzić, tworzyć niezapomniane obrazy, malować słowem. Zadanie dla tłumacza nie lada, jednak pani Maria Skibniewska zrobiła to genialnie.  Jestem pełna podziwu i wdzięczności, że dzięki niej możemy zagłębić się w tak wspaniałą literaturę, przez naprawdę wielkie L. Aż do chwili ,gdy czytałam tą książkę, nie przypuszczałam, że można tak wspaniale wykorzystywać język... Z polskiej literatury najbliższy temu był według mnie Bruno Schulz...

A do Kwartetu Aleksandryjskiego trafiłam przez brata autora, Geralda Durrella, biologa i pisarza, autora książek wszystkim wam na pewno dobrze znanych, "Moje ptaki, zwierzaki i krewni" czy "Moja rodzina i inne zwierzęta".  To piękne, ciepłe wspomnienia Geralda z czasów dzieciństwa na Korfu. I tam właśnie pojawia się postać jego brata Larry'ego, który już wtedy był pisarzem. Zaciekawiło mnie, co też on napisał i tak trafiłam do Kwartetu...

Teraz pierwszy raz wyszła jego książka "Prowansja" , esej o Prowansji, w której mieszkał przez 30 lat. Cieszę się na spotkanie z Lawrence'm , na spojrzenie jego oczami na dawną Prowansję. Moze uda się zacząć od jutra...

Okładka książki Prowansja