czwartek, 27 września 2018

Dzisiaj mówi Lilka B.!


A tak, niespodzianka taka! Nakłoniłam Lilkę B. do współpracy, być może nawet na stałe albo prawie. Dziewczyna ma mnóstwo ciekawych rzeczy do powiedzenia oraz dynamit w... ręcach. Trzeba go ukierunkować, bo pierdyknie nie tam gdzie powinien, hrehrehre!
MM - mam nadzieję - też dołoży się od czasu do czasu, a ja będę spijać śmietankę. Nieźle się urządziłam, prawdaż?
To mówiłam ja, Hana.

Teraz mówi Lilka B.

GENTRYFIKCJA. Znacie to pojęcie? To dziwne słowo może gdzieś wbiło się Wam w podświadomość?
Jedna z definicji mówi, że gentryfikacja, podając za Wikipedią: ” najczęściej dotyczy zmiany charakteru dzielnicy mieszkalnej, pierwotnie zamieszkanej przez szerokie spektrum lokatorów, w strefę zdominowaną przez mieszkańców o stosunkowo wysokim statusie materialnym”. Samo słowo używane jest na zachodzie od dawna, bo od początku lat 60. U nas pojawiło się stosunkowo niedawno. Mnie z kolei zagnieździło się w głowie na dobre nie dalej niż jakieś pół roku temu, po obejrzeniu filmu dokumentalnego dotyczącego właśnie zmian w tzw. tkance miejskiej. Film dotyczył bodajże jakiegoś miasta w Ameryce Południowej. Reporter opisywał krok po kroku, jak do zaniedbanej dzielnicy zaczęli sprowadzać się najpierw artyści, potem hipsterzy, potem zaczęły powstawać modne kawiarnie i restauracje, aż wreszcie klasa więcej niż średnia zapragnęła tam zamieszkać na stałe. W górę poszybowały więc czynsze i ceny nieruchomości, na które rdzennych mieszkańców nie było stać.
Pomyślałam sobie, że od jakiegoś czasu ten proces trwa na dobre i u nas.  Przykładem jest stołeczna Praga, krakowski Kazimierz i łódzka Piotrkowska. A i Wy na pewno macie jakieś obserwacje z własnego podwórka. Jeszcze wtedy nie myślałam o tym, że oto moje aktualne zajęcie też przyczynia się do wyżej opisanych procesów. Wygląda to tak, że najpierw zawłaszczana jest pewna przestrzeń społeczna należąca do rdzennych mieszkańców, a potem niepostrzeżenie zaczyna służyć już zupełnie komuś innemu i zupełnie inne jest jej przeznaczenie.
Zjawisko istnieje, myślę, jak świat światem, ale teraz w proces ten zostały  wprzęgnięte nowe technologie. Mam tu na myśli start-up-y takie jak m.in. Uber czy AirBnB czy Booking.com. Oczywiście jestem żywo zainteresowana, gdyż sama w tym procesie uczestniczę. Skupiam się wyłącznie na AirBnB i Booking.com, chociaż jestem tylko jedną z kostek domina. Gdyby nie dostęp do internetu oraz platform umożliwiających ruch turystyczny, gdyby nie rozwój tanich linii lotniczych, pewnie nie zdecydowałabym się na zmianę pracy i dalej tkwiłabym w układzie, który był w mentalnym konflikcie z moim JA :). Wykorzystuję więc swoje wykształcenie i doświadczenie zdobyte przez lata pracy, ale w innej przestrzeni społecznej. Uber i Airbnb dał milionom ludzi na świecie możliwość zarobkowania, ale jak się okazuje, powoduje to coraz więcej konfliktów społecznych, a miasta próbują bronić się przed zjawiskiem gentryfikacji całych dzielnic. W Nowym Jorku, Berlinie, Barcelonie, Paryżu i innych miastach świata AirBNB winduje ceny nieruchomości i poziom czynszów wypychając tym samym biedniejszych mieszkańców do innych, gorszych dzielnic. Mój znajomy z Lizbony opowiadał mi, że na murach kamienic bardzo często widuje się wysprejowane napisy: pieprzyć AIRBNB ( po angielsku oczywiście). Wszystkie te miasta już wprowadziły ograniczenia dla wynajmujących mieszkania, a Polska jest w przededniu tego procesu.
Kraków i Sopot już skierowały rezolucję do Sejmu celem regulacji wynajmu mieszkań w systemie hotelowym. Z jednej strony są pozytywne strony tego zjawiska: praca dla wielu ludzi, rozwój linii lotniczych (popyt na tanie przewozy), zwiększona liczba turystów to większe wpływy z turystyki dla miast itd. Z drugiej jednak strony taki proces degraduje pewne grupy społeczne, wypycha je do biedniejszych dzielnic, wyludniają się centra miast, rosną czynsze itp. No i olbrzymi napływ turystów. Sama tego doświadczyłam dwa lata temu w Barcelonie. Gdyby nie fakt, że około 6.00 musieliśmy odwieźć znajomego na lotnisko, nie przeżyłabym wspaniałego poranka przy kawie na La Rambla, który miał coś z ducha „Cienia wiatru”. Już o 9.00 były tam tłumy turystów, którzy szli gdzieś przed siebie i fotografowali wszystko dookoła.
Za start-upami stoi olbrzymi kapitał, a miasta często nie potrafią poradzić sobie z tym zjawiskiem. Jestem ciekawa co sądzicie na ten temat? Czy to dopiero początek tego rodzaju konfliktu interesów w Polsce? Czy wprowadzenie licencji spowolni lub zatrzyma ten proces? Czy w ogóle jakiekolwiek regulacje są w stanie zatrzymać pewne procesy nieuchronnie zachodzące w społeczeństwach coraz bardziej zróżnicowanych?
Wiem, że większość z was preferuje życie na łonie natury, wśród kochanych i kochających zwierząt, ale przecież chociażby w czasie wakacyjnych podróży na pewno zauważacie to zjawisko.

Znów mówię ja - Hana. W Poznaniu przykładem gentryfikacji jest m.in Śródka. Jeszcze niedawno zakazana, ponura dzielnica w środku miasta (jak sama nazwa wskazuje). Nikt zdrowy na umyśle nie zapuszczał się tam bez palącej potrzeby. Poniższy mural jest już szeroko znany i na żywo - wierzcie mi - robi niesamowite wrażenie. To jest zupełnie płaska powierzchnia!
Ta część dzielnicy tętni życiem i roi się od kafejek, restauracji i galerii sztuki.
Śródka jest oczywiście dużo większa niż pokazany fragmencik, i nie wszędzie jest tak bajkowo. Jeszcze nie.
Zdjęcie pożyczyłam ze strony osiemstop.pl. Mam nadzieję, że łba mi za to nie urwą...

poniedziałek, 24 września 2018

Uwaga, drastyczne treści!

No to przyszła jesień, z przytupem i z szykanami. Nawet u nas od wczoraj "o szyby deszcz dzwoni" - ach, cudowna muzyka! I chłodek orzeźwiający! Napawam się, bo za chwilę przestanie być orzeźwiający, wiem, wiem...
Wczorajszy wieczór przespałam w całości. Około 19.00 nakarmiłam stado i padłam. Obudziłam się o 23.00, tylko się przebrałam w nocne pludry i bez przesadnych ablucji spałam dalej.
Meteorologiczna zmiana dobrze na mnie podziałała, bo szarpnęłam kawał roboty zalegający od miesięcy. Zrobiłam otóż błysk porządek w kanciapie zwanej szumnie garderobą. Zerwałam starą wykładzinę dywanową, ponieważ kociaczkom zdarza się kapkę omsknąć i niezupełnie trafić do kuwety, kupiłam nową zmywalną, przycięłam i położyłam ją. Półki z europalet wyłożyłam przepiękną ceratą, bo miewałam drzazgi w ciuchach. To było prostsze niż szlifowanie owych palet. Przy okazji przetrzebiłam zasoby. Czuję się niezwykle usatysfakcjonowana, ba, spełniona wręcz!

Czujecie to? Ciekawe jak długo, hrehrehre...


Chodziło mi o podłogę, nie o kuwetę:) Trochę krzywo przyrżnęłam przy słupku, ale i tak jestem sobą zachwycona.

Zanim przyszła jesień, zdążyłam zrobić trochę zdjęć i teraz będę Was katować. Co wrażliwsi proszeni są o zamknięcie oczu - będzie drastycznie. Narzekałam swego czasu, że tutaj to nawet porządnych pająków nie ma. Myliłam się, bo są, i to jakie!
Lilka, to dla Ciebie:








Można już otworzyć oczy. Teraz będzie ślicznie i sielsko:

Orzechy wyglądają marnie...
Konwalie jeszcze marniej:

Teraz jeszcze bardziej sielsko:













No. To wszystko.

środa, 19 września 2018

Małe podróże też kształcą

Ludzie po świecie podróżują, podróżuję i ja, hrehrehre. Marna to podróż, ale zawsze. Byłam dziś w odległym powiecie pozałatwiać zaległe urzędowe sprawy. A skoro już tam byłam, na gumno wstąpiłam. Pogadałam z Kingą, pojadłam winogron, nazbierałam jabłek (właściwie to Krzyś mi nazbierał), popatrzyłam, zatęskniłam (trochę) i wróciłam.
Suszę widać dopiero gdy się wyjedzie poza miasto. Płakać się chce. A mieszczuchy cieszą się z pięknej pogody. Dobrze, że jest ciepło, jeszcze się namarzniemy, ale ta radość ma krótkie nogi. No ale nie mam na to wpływu, a szkoda.
To i taka ta moja podróż. Urzędowe sprawy pozałatwiałam, tu i tam wymuszając to i owo prośbą, groźbą i szantażem. Wcześniej oczywiście obdzwoniłam stosowne urzędy, gdzie mnie zapewniono, że ależ skąd, nie będzie żadnego problemu. Urzędowe kłamczuchy. Na kursach ich tego uczą, czy co?
Udało się w końcu, ale po co moje nerwy?
Wcale Was nie zwodzę mówiąc o podróżach, bo mam coś w zanadrzu, a dokładniej Marta ma. Przede wszystkim masę zdjęć z Czeskiego Krumlova, bo tam się wybrała.
To niewielkie miasto w Czechach, w kraju południowoczeskim. Według danych z 31 grudnia 2003 powierzchnia miasta wynosiła 2216 ha, a liczba jego mieszkańców 14 146 osób. Miasto leżące nad brzegami wijącej się w tym miejscu Wełtawy powstało wokół XIII-wiecznego zamku. Zbudowany na nadbrzeżnej skale zamek służył ochronie brodu przez rzekę. Český Krumlov stanowi przykład małego, średniowiecznego miasteczka Europy Środkowej, które rozwijało się bez zakłóceń przez pięć wieków, zachowując w ten sposób nienaruszone dziedzictwo architektoniczne. W 1992 roku zabytkowe centrum miasta zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. (źródło Wikipedia).
Marta może coś dopowie, ja po prostu pokażę Wam zdjęcia. Mnie oczarowały. Wstyd się przyznać, ale nie wiedziałam o istnieniu tej perełki.
  





 Miejsce na poniższym zdjęciu wg mnie wygląda trochę jak Petite France w Strasbourgu:



Sala tortur, zapewne na zamku. Realistyczna, nie ma co:


 
Podobno mnóstwo tam Azjatów, co nawet widać na zdjęciu. Ciekawostka taka...
Mam dużo więcej zdjęć. Nie wiem dlaczego na podglądzie są odwrócone, a kiedy otwieram zdjęcie, jest ok. Z kolei gdy chcę je wkleić na blog, wkleja się odwrócone. Próbowałam różnych kombinacji i nic. Ktoś, coś? Dotąd mnie to nie spotkało. Zrzucałam z aparatu MM. Może on tak ma?

PS. Możecie już ostrzyć pazureiry i szlifować dzioby. Zbliża się kolejny bazarek u Gosianki. Po grosiku do świnki i proszę, "Gilu gilu na badylu" (suchy pastel 24 x 30 cm) może być Wasz!


niedziela, 16 września 2018

Wpis o altruizmie. Trochę ekshibicjonistyczny


Dzisiejszy tekst jest w zasadzie kontynuacją „Ekshibicjonistycznego wpisu o zaufaniu”.
Wasze wypowiedzi wprowadziły nieco zamętu w mój – wydawałoby się – z grubsza uporządkowany świat pojęć. Zaczęłam się ciężko zastanawiać, czy pomoc innym to jest altruizm? Czy wręcz przeciwnie - egoizm? Co kieruje ludźmi, jakie pobudki sprawiają, że poświęcają się dla dobra bliźnich? Nie do końca godzę się z tym, że pomagając komuś oczekujemy korzyści (różnej natury). Jeśli każdy, kto rzuca się na pomoc oczekuje, że w jakiejś nieokreślonej przyszłości zostanie mu to odpłacone, to znaczy, że w gruncie rzeczy takie zachowanie jest fałszywe i obłudne. Wszak altruistę definiuje się jako osobę BEZINTERESOWNIE poświęcającą się dla innych. Istnieje zatem prawdziwy altruizm, czy nie istnieje? Czym kierowali się różni święci ginący męczeńską śmiercią w imię bliźniego? Jego dobrem, czy nadzieją na bożą przychylność w życiu wiecznym? A ktoś, kto spontanicznie rzuca się w wodne odmęty lub wbiega do płonącego domu na ratunek komuś, kto tonie lub płonie? Raczej nie ma on czasu, aby rozważyć ewentualne korzyści wynikające z takiego kroku, więcej nawet, ryzykuje własnym życiem. Nikt nie wie, z osobą zainteresowaną włącznie, co czuła podczas niesienia takiej pomocy i co nią kierowało. Chcę wierzyć, że prawdziwy i szczery altruizm.

Nie ratowałam wprawdzie niczyjego życia, ale nie dalej niż wczoraj przeżyłam sytuację, która poniekąd skłoniła mnie do napisania tego tekstu. Wiozłam sobie tyłek moją srebrną strzałą, a miało to miejsce w okolicy Auchan. W pewnym momencie zobaczyłam idącą poboczem umordowaną kobiecinę. W jednej ręce niosła olbrzymią, wyładowaną zakupami torbę, w drugiej zgrzewkę wody. To jest takie dość bezludne miejsce. Do zabudowań, w których ewentualnie mogła mieszkać lub do przystanku spory kawałek trzeba przejść. Nie myślałam o niczym, po prostu spontanicznie zatrzymałam samochód i zapytałam, czy ją gdzieś podwieźć. Okazało się, że kobieta jest Ukrainką i właśnie się zgubiła. Druga poszła przodem bez zakupów w poszukiwaniu właściwej drogi. Zgarnęłam obie i podwiozłam gdzie trzeba, na szczęście pamiętały adres. Niby niedaleko, jakieś dwa kilometry. Dobre na spacer, ale bez tobołków. I tyle. Nie wiem co mną kierowało. Nie myślałam o tym, co robię. Zrobiło mi się żal kobity i to wszystko, może dlatego, że dobrze pamiętam jak to jest – nie zawsze jeździłam samochodem. Chciałam jej ulżyć w dźwiganiu, a to już zahacza o pobudki egoistyczne (moje). Jednak idąc tym tropem ryzykujemy zapędzenie się w kozi róg...

Nie podpinam się bukbroń pod altruizm. Chcę przez to powiedzieć, że czasem pomagamy ot tak, spontanicznie, nie zastanawiając się nad skutkami i korzyściami. I dzięki niebiosom, inaczej życie byłoby nieznośne.


poniedziałek, 10 września 2018

Garść wieści ze zdjęciami

Byłam, popracowałam, wróciłam. Spotkałam fajnych, młodych i kreatywnych. Spotkałam też nieco starszych, kreatywnych, takich, którzy przewijają się przez całe moje zawodowe życie. Takich, którzy piszą dla teatru, reżyserują, piszą o teatrze, a także takich, którzy dopiero zamierzają to wszystko robić. Zachwycili mnie ci ostatni zwłaszcza, bardzo młodzi, 16-17 letni, właściwie dzieci jeszcze. Ale dzieci pełne pasji, chęci i zdolności. I ta grupa dała mi najbardziej popalić. "Moja" francuska dramatopisarka Karin zlecała im zadania polegające na wymyślaniu historii i na improwizowaniu. A ja to tłumaczyłam, rzecz jasna. Dzieciaki wymyślały niestworzone historie, ja się wiłam i pociłam, Karin była zachwycona. Tak z grubsza minął pierwszy dzień. Potem było poważnie i dorośle. Wykłady, prezentacje, dyskusje - wszystko wokół teatru. Byłam cieniem Karin i szeptałam jej do uszka. Czasem trudno było nadążyć, zwłaszcza jeśli ktoś wyrzucał z siebie słowa niewyraźnie i do tego z szybkością światła. Starałam się wyłapać meritum i streszczać. Czasem mi się wymykało, zwłaszcza podczas gorącej dyskusji. Mówiłam wtedy Karin, że zdania są podzielone, co zresztą było prawdą, hrehrehre.
Program był bardzo bogaty oraz napięty. Dla mnie to były bardzo intensywne dwa dni. Przez cały dzień byłam skoncentrowana jak jakie medium, toteż wieczorne pinonłar w ilości dwóch lampek zwaliło mnie z nóg już w okolicach 23.00, a wieczór dopiero się rozkręcał. Padłam w locie.
Następny dzień był podobny, może trochę bardziej rozrywkowy. Aktorzy czytali świeżą sztukę dla dzieci jednej z obecnych tam młodych autorek. Sztukę też streszczałam Karin do ucha. Łatwo nie było, bo akcja dzieje się w dwóch równoległych światach i trudno było się połapać kto jest kim i w którym jest świecie w danym momencie. MNIE było trudno się połapać, bo koncentrowałam się na warstwie językowej. No ale. Taka robota.
Jak widać na zdjęciach, pogoda dopisała, przerwy wykorzystałam włócząc się po parku.
Pałac jest połozony w pięknym miejscu, w niewielkim miasteczku (Obrzycko) nad Wartą. Znajduje się nieco na uboczu, na skarpie, zatopiony w zieleni i ciszy.


Przypałacowa kaplica


Lodownia

Dawna psiarnia, teraz miejsce konferencyjne




W dole płynie Warta

Karin na mostku







Dawna psiarnia, obecnie część gastronomiczna i konferencyjna
 
 






Tu się zadumałam

Czytanie sztuki:




I wola przetrwania:

Pałac należał niegdyś do rodziny Raczyńskich, jego budowę rozpoczęto w pierwszej połowie XIX wieku. Przeszedł drogę podobną do drogi setek innych polskich pałaców. Po II Wojnie był tu Fundusz Wczasów Pracowniczych. Dopiero w 1989 roku został przejęty przez UAM i - wraz z parkiem - odrestaurowany. Dziś jest to Dom Pracy Twórczej i Wypoczynku Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.