niedziela, 29 stycznia 2017

Troszkę lepsze wieści

Wiem, że o mnie (o nas) myślicie i dziękuję za to, za worki ciepłych myśli, fluidy i całokształt. Sytuacja jest mniej więcej opanowana. Wczoraj rano przyjechała Olesa, ciepła, serdeczna i otwarta. W dodatku z certyfikatem medycyny naturalnej i doświadczeniem w opiece nad starymi ludzmi. To czysty przypadek. Za wcześnie, aby odtrąbić sukces, to dopiero drugi dzień. Mama od kilku dni dodatkowo bierze leki zmniejszające poziom lęku i wynikających z tego urojeń i uzupełniające poziom czegoś ważnego w mózgu, oczywiście zapomniałam czego, ale nazwa jest długa i skomplikowana. Być może leki zaczęły działać, być może to zbieg okoliczności, ale od wczorajszego popołudnia po raz pierwszy od dłuższego czasu Mama jest "ustabilizowana". Olesy jeszcze nie wyrzuciła z domu, zresztą Olesa jest osobą, która niczemu się nie dziwi i wszystko jest dla niej naturalne. Mama pozwoliła sobie rozmasować barki i kark, a to nie byle co!
Równowaga wszystkich zainteresowanych stron jest ciągle bardzo krucha, trudno aby było inaczej. Od dzisiejszego popołudnia Mama została pod opieką Olesy. Dom jest dwupoziomowy, na dole mieszka moja Córka, co nie jest bez znaczenia, wiadomo. Na chwilę obecną wszystko jest w porządku. Chwilo trwaj...
Wróciłam do domu wczoraj wieczorem i od tej pory z małymi przerwami - śpię. MartaMarta podobnie, z tym, że śpi dopiero od dzisiejszego popołudnia. Wczoraj wdrażała Olesę, ja musiałam wrócić, bo zabrakło mi leków na nadciśnienie, które posiadam od zawsze.
To jest bardzo trudne. Tym trudniejsze, że zadziało się właściwie z dnia na dzień w sposób gwałtowny, nieprzewidziany i nieprzewidywalny. Trzy miesiące temu Mama śmigała z kijkami, sama robiła zakupy, gotowała sobie, czytała Wyborczą od deski do deski. Można liczyć się z takim biegiem wypadków, można mieć wiedzę i przygotowanie, a i tak wszystko o kant doopy rozbić można wobec emocji jakie temu towarzyszą. To coś, czego opisać się nie podejmuję, zresztą po co? Takich opisów nie brakuje w specjalistycznych wydawnictwach, a i tak mają się nijak do rzeczywistości choćby z tego powodu, że każda jest inna.
Wybaczcie, jeszcze nie do końca jestem czynna na łamach. Wdrożę się w zależności od okoliczności i w miarę upływu czasu.


poniedziałek, 23 stycznia 2017

Przerwa na łączach

Okoliczności życiowe zmuszają mnie do chwilowej przerwy w gdakaniu. Nie chcę pisać o niczym i na siłę, a na nic więcej mnie nie stać. Sytuacja zmieniła się dosłownie z dnia na dzień. Absolutnie nie oznacza to, że znikam, bo to nikomu nie pomoże, a najmniej mnie. Po prostu nie wiem, musimy wszystko jakoś ogarnąć.
Nie chcę blokować komentarzy, ale bardzo Was proszę, wiem, że tak będzie, gdaczcie jak zwykle o czym tylko macie ochotę, byle nie o tym, z czym muszę się zmierzyć. Z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia. Ani leku.
Poza wszystkim szukamy zaufanej osoby do opieki nad Mamą. Piszę o tym, bo może akurat ktoś, coś... Do netu i na pocztę zaglądam jakby co.

piątek, 20 stycznia 2017

Jak dobrze mieć sąsiada

Do napisania o sąsiadach natchnęła mnie Opakowana, więc na początek przytoczę fragment o tym, jak na wniosek sąsiadki Opakowana asfaltowała ulicę:
(...) a propos dziwnych sąsiadów, no to tak - mieszkamy w szeregu, domy są dość wąskie (nasze są na 3 poziomach, bo na naszej ulicy są różne domy, niejednakowe). Myśmy mieli sporo lat temu rusztowanie przy fasadzie, bo dekarze dach naprawiali. Ustawiali nogi rusztowania troszke na boki...no i jak skończyli, sąsiadka do mnie przyszła i powiedziala głosem zdecydowanym (a to była sąsiadka, z ktora WOLAŁAM dobrze życ...), że mam zadzwonić do tych od rusztowania i mają przyjechać i naprawić jej chodnik - ona się potyka, a jej małe wtedy wnuczki mogą się przewrócić....przerazilam się JAKĄ to dziurę wywalili ci od rusztowań...idę, patrzę i widzę wbicie - wielkości ok. 2cm średnicy i ok1/2cm głębokie, nierówno głębokie...jasne, że sie zgodzilam...i się zastanawiałam jak to załatwić, bo jakoś nie chciałam, żeby ci od rusztowań się ze mnie śmiali...i tak sobie myślalam o tym na spacerze z psem, a w parku wlasnie zmieniali nawierzchnie chodników parkowych. Zabralam w duży liść garsteczkę asfaltu, reszta jakaś co na trawie leżała, zabralam do domu, zjadłam tuńczyka, puszeczkę umyłam, wlożyłam asfalt, odpalilam fajerkę na kuchence, podgrzałam, poszłam do sąsiadki, wylałam asfalt w ten ogromny krater, a bokiem puszeczki zwalocwałam naprawę równo z chodniczkiem...sąsiadka pózniej przyszła i mówi - dziękuję bardzo, że tak szybko przyszli i tak pięknie zrobili....
Niezwykle istotne w tej opowieści wydaje mi się to, że Opakowana przed asfaltowaniem zjadła tuńczyka.:)
Jeśli chodzi o mnie, nie mam specjalnie upierdliwych sąsiadów (poza tym, że palą w piecach czym popadnie i zle traktują swoje zwierzęta). Upierdliwa bywa patologia, która uaktywnia się jakoś tak cyklicznie. Przez całe lato przychodzili pożyczać prostownik. Wyglądało to tak, że przysyłali dzieciaka, który prosił w te słowa: "mama chce prostownik". Pożyczaliś, aż w końcu nam się znudziło i trzeba było wykazać się asertywnością. To zaczęli przychodzić po piłę spalinową. Ale tego to już Ognio nie zdzierżył i stanowczo odmówił. Patologia jednak jest odporna. Ciągle coś jest im potrzebne, najlepiej na zawsze, a jeśli się nie da, to codziennie. Od "czegoś" od bólu głowy, po rozpuszczalnik do farby. No i W. ten z Górki od czasu do czasu przychodzi na ostatnich nogach, żeby zawiezć go do sklepu (we wsi sklepu nie ma) w wiadomym celu. Odmowa go nie zniechęca albo po prostu nie pamięta, bo za jakiś czas znów próbuje.
I jeszcze ciekawostka. Ognio dostał zaproszenie na plener. Przyszło akurat w momencie, gdy zarykiwaliśmy się oglądając mapę San Escobar. Nazwa hotelu jakby żywcem stamtąd:

Dla niefejsbukowych San Escobar:


Nie wiem, czy zdjęcie da się powiększyć, link do mapy: http://joemonster.org/i/2017/01/san-escobar-map-wielka-20170118011053.png
Powiększyć trzeba koniecznie!!! Mnie ze śmiechu rozbolała przepona i dostałam czkawki.

wtorek, 17 stycznia 2017

Orkiestra tusz!

Jak w tym roku zagrała Świąteczna Orkiestra, już wiadomo. Nie chciałabym dyskutować o polityce, bo mam(-y) dość tego błocka, absurdów, nieudolności i nienawiści na każdym kroku, a dyskusje niczego - niestety - nie zmienią. Dla mnie osobiście tegoroczny sukces Orkiestry to duża radość, większa niż kiedykolwiek. Może jestem naiwna, ale odbieram go jak sygnał, że nie wszystko jeszcze stracone. Ośmielę się nawet wysnuć (mocno uproszczoną) teorię, że z Orkiestrą zjednoczyli się wszyscy ci (a przynajmniej większość), którzy w swoim czasie powinni byli udać się do urn wyborczych. Sytuacja  poniekąd odwróciła się. Ci co zakazywali, szkalowali, opluwali, osądzali i odsądzali, zostali zapewne w grupie słynnych 19%. Wniosek z tego taki, że słuszna idea i właściwy człowiek na właściwym miejscu jest w stanie zjednoczyć niezjednoczonych, pociągnąć opornych, przekonać nieprzekonanych. Prawda, jakie to proste?
O tym, że na aukcję "Charytatywni Allegro" poszedł mój obrazek też wiecie. Na tę chwilę osiągnął pułap 270 złotych, co mnie bardzo cieszy, a przez pozostałe dwa dni aukcji ho, ho, co jeszcze może się zdarzyć! Tak więc do kwoty zebranej przez Orkiestrę należy doliczyć jeszcze tę oszałamiającą kwotę:)))
W międzyczasie dla mojej Siostry narysowałam Balusia:

 
Udał mi się jak żywy, że tak nieskromnie przyznam. Cały Baluś, cały on...

piątek, 13 stycznia 2017

Recycling po szwedzku

Wygląda tak: Bierze się wiadro z przykrywką. W przykrywce wycina się otwór adekwatny do dupencji. Brzegi okleja się taśmą z gąbki, coby wyciety kawałek nie wpadał do wiaderka. Do wiaderka wkłada się plastikowy worek, a worek wykłada się PAMPERSAMI (najtańszymi). Proste, no nie? Codziennie rano wychodząc do pracy, wystarczy zawiązać worek i sru do odpowiedniego pojemnika.
Dziwię się, że Bacha za ten patent nie jezdzi jeszcze maybachem czy inną lukstorpedą. Bacha, posunęłabym się dalej: kolorowi kubła odpowiadałby określony kolor worka (patrz rysunek). W ten sposób każdy Szwed miałby odrobinę prywatności. Nie dziękuj, jakby co, podzielisz się zyskami.
A otóż i ten swoisty recycling po szwedzku. Estetycznie i elegancko, na tle fiordów. Szwecja-dyskrecja:

I po polsku. Nie ma się czego wstydzić. Wersja stacjonarna i bardziej ekologiczna, bo bez worków:


Wersja mobilna:



wtorek, 10 stycznia 2017

Gram z Orkiestrą

Na przekór wszystkim, którzy mają wątpliwości co do działań Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy oświadczam, że ja ich nie mam. Wspierałam, wspieram i wspierać będę do końca świata i o jeden dzień dłużej. Na fali wszechobecnej głupoty, bezmyślności, indolencji i arogancji tych, którzy z racji pełnionych funkcji i urzędu nie robią nic, a mogą i powinni. A także wbrew tym, którzy z modlitwą na ustach odsądzają Jurka Owsiaka od czci i wiary, bo tak. Życzę im, aby w obliczu konieczności skorzystania ze sprzętu oznaczonego serduszkiem mieli cywilną odwagę, potrafili odmówić i skorzystać z tego, którego (nie)zapewnia nam państwowa służba zdrowia. Proponuję, by nosili przy sobie stosowne oświadczenie, np takie: "Oświadczam, że ja, Jan Pipściński, wolę podłączyć się do odkurzacza, niż do sprzętu zakupionego przez Orkiestrę będącą narzędziem szatana."
Nie mam wielkich możliwości. Dotąd słałam smsy i wrzucałam grosik wolontariuszom do puszek. Nadal będę to robić, jednak dzięki Hani z Zielnika wiem, że mogę zrobić coś więcej. Mogę mianowicie wystawić  na aukcji któryś z moich rysunków. Dotąd myślałam, że w aukcjach biorą udział tzw. celebryci i wystawiają tam różności w rodzaju sukienki, która zagrała w serialu takim to a takim, albo koszulki Lewandowskiego i grzebienia Ronaldo. Cóż, nie skomentuję swojej głupoty. Gdybym  wpadła na to wcześniej, przygotowałabym się. Jestem u Mamy i mam tu ograniczone możliwości manewru. Wstawię więc na aukcję suchy pastel pt. "Zachód-wschód", bo go mam i tutaj, w kompie, i w realu. Aukcja odbywa się na Allegro i link podam, kiedy już to zrobię, ponieważ hasła zostały na karteluszkach w domu i za Chiny sobie ich nie przypomnę. Sprawa wymaga współpracy z Ognio, który chwilowo przebywa poza gumnem.
Otóż i obrazek:

Zachód-wschód, suchy pastel, 50 x 30 cm
Obrazek można licytować na Charytatywni Allegro, tutaj (klik).

piątek, 6 stycznia 2017

Gnuśność w Tick City

Mrozna pogoda wielu rzeczom nie sprzyja, gnuśność umysłowa (i nie tylko) człeka ogarnia, czasem coś tam zrobi, nabazgrze albo ugotuje (zupkę z porów na przykład), a czasem rzuci się w wir. Rzuciłam się dziś i ja. Padło na łazienkę, bo też czas był najwyższy - grzyby, pleśnie, porosty, skrzypy, widłaki i paprocie. Wysprzątałam na błysk, od stóp do głów. Ale nie o tym chciałam. Mam w łazience duże lustro, niestety. Nie da się go ominąć wzrokiem i udawać, że przyszło się tylko umyć zęby/ręce/nogi. Owo lustro zupełnie niespodziewanie rozproszyło gnuśność. Nie, żebym zobaczyła w nim piękną, młodą i bogatą, a w zasadzie wręcz przeciwnie. Najpierw użaliłam się nad sobą - że ani ja piękna, ani młoda, ani bogata i tylko do sprzątania się nadaję. Zaraz potem się wściekłam, że tu mam za mało, tam za dużo, włos nie ten, a nos! Oesssu... Chciałabym być młodsza, ładniejsza, zgrabniejsza, mądrzejsza, bardziej interesująca. Ale już nie będę! I o kant rozbić można wyobrażenia o takiej sobie - idealnej albo prawie. Jestem tu, gdzie jestem, z wyboru i marzeń. Też nie jest idealnie, bo nigdzie nie jest. Po co więc gonić gdzieś i szukać czegoś, co - jak nam się wydaje - uczyni nas szczęśliwszymi? Czy nie lepiej pielęgnować swoje szczęście właśnie tu, w tym miejscu i czasie, w którym właśnie jesteśmy? Rzecz w tym, aby zdać sobie sprawę z tego, że to jest właśnie TO miejsce i TEN czas. Bo innego nie będzie. I ta świadomość jest - wbrew pozorom - najtrudniejsza, przynajmniej dla mnie. Na ten temat powiedziano już chyba wszystko, prochu nie wymyśliłam. A jednak - mimo tej wiedzy - nachodzi mnie czasem ta żałość, jakaś tęsknota niewiadomozaczym, chcenie albo niechcenie tego i owego, czasem pretensje do losu, niezgoda na zmarchy i nadprogramowe kilogramy. A potem  rozmawiam z Miką, która prawie fruwa ze szczęścia, że udało jej się stanąć przy zlewozmywaku i umyć trzy szklanki i cztery widelce. I dałabym sobie wtedy w łeb.
Potraficie cieszyć się tu i teraz, bez rozpamiętywania, użalania się nad sobą i rozgoryczenia? Pracuję nad tym każdego dnia, ale czasem mi się wymyka...

A oto co się nie wydarzyło w Tick City:





Ognio też tam jest

środa, 4 stycznia 2017

Kto ze mną?

Otwieram okno pt. nowy post i... pffff... Pustka, zero, nul. Jedynie zmartwionych moją pustą lodówką spieszę uspokoić. Przemogłam się i zrobiłam porządne zakupy. Zima oczywiście mnie zaskoczyła. Wyjechałam z gumna o pięknym poranku (no dooobra, południu), a wróciłam ponurą i rozbryzganą zimą. W dodatku z duszą na ramieniu, bo na drogach było identycznie jak rok temu, kiedy to na prostej drodze i z bardzo małą szybkością (na szczęście) wpadłam w fatalny poślizg z jeszcze fatalniejszymi skutkami. Gdybym jechała szybciej, może ten poślizg ominęłabym jakoś bokiem? Mam traumę i chyba już z niej nie wylezę. Ciężko przeżyć zimę z taką traumą, chyba że zorganizuję sobie czołg. Teraz wszystko stopniało i woda stoi. W nocy zamarznie i dopiero będzie jazda! Obym nie musiała nigdzie jechać...
No i co by tu jeszcze? Z pewnością nie jestem osamotniona w tym, że nie mogę już znieść idiotyzmów dziejących się wokół, codziennie dochodzą jakieś kuriozalne zarządzenia, przepisy, ustawy. Np. Poczta Polska podnosi ceny przesyłek, bo chce zwiększyć sobie RENTOWNOŚĆ. Ludzie, czy ja aż taka durna jestem, czy dobrze mi brzęczy, że w ten sposób nie podnosi się rentowności firmy? Nie jestem ekonomistą, ale nie trzeba nim być, żeby wiedzieć, że coś tu nie halo. Jeśli o mnie chodzi, będę słać co trzeba kurierem, bo już teraz przesyłki kurierskie bywają tańsze niż pocztowe. I taka to będzie ichnia rentowność.
Nie to, że chciałabym o polityce pogadać, bukbroń! Wręcz przeciwnie. Pogadajmy może o tym, że wyjedziemy gdzieś w jakieś miłe miejsce gdzie nie jest ślisko (w żadnej dziedzinie), okopiemy się, będziemy się staczać, trzymać i puszczać, co komu pasuje:

Kurniczek w delegacji

niedziela, 1 stycznia 2017

Już po wszystkiem!

No i już. Z górki z tą zimą, chociaż od jutra podobno ma nastać. Teraz tylko karnawał, bal za balem, kajecik cały zapisany, a potem to już wiosna i wiosna! Rozochocił mnie dzisiejszy koncert noworoczny z Wiednia. Niby nic wielkiego, ale jak pięknie było! Muzyka Straussów to samograj, nieboszczyka z grobu poderwie, ale ten entourage! Przepięknie udekorowana sala kipiała od żywych kwiatów, a publiczność! Publiczność w wieczorowych strojach, panowie pod muchami, panie w prawdziwych kreacjach, muzycy ubrani wszyscy jednakowo w białe koszule, srebrne krawaty i popielate spodnie w prążki. Nie bez znaczenia jest fakt, że koncert jest transmitowany na żywo. Patrzyłam na ludzi i wszyscy wydali mi się jacyś ładni i gładcy w sobie w taki spokojny sposób, bez blichtru i udziwnień. I pomyślałam sobie, że u nas na bank trafiłby się ktoś w przysłowiowym porozciąganym swetrze i adidasach. Nie zepsuło mi to wszak odbioru, zwłaszcza że publiczność w filharmonii nie widziała wszystkiego. My, gorszy sort przed telewizorami, mogliśmy podziwiać popisy koni i jezdzców z Hiszpańskiej Dworskiej Szkoły Jazdy z Wiednia. Szkoła istnieje nieprzerwanie od czasów renesansu!


W transmisję koncertu wpleciono "końskie" scenki, nie tylko z treningów, występów i ze stajni (ale z jakiej stajni - chętnie zamieszkałabym w jednym z boksów!), ale także z plenerów. Jedno ujęcie zachwyciło mnie tak, że aż mnie zatchło i poczułam ciary na plecach. Niby banał - wybiegające na zieloną łąkę białe konie andaluzyjskie ze zrebakami, w tle góry i muzyka Straussa. Normalnie zamurowało mnie, a łatwa w te klocki nie jestem. No trafiło mnie w czuły punkt i już.
Orkiestrę prowadził Gustavo Dudamel, wenezuelski, zaledwie 35-letni dyrygent i skrzypek, od którego aż tryskało humorem i jakimś takim ciepłem - nie potrafię tego nazwać. Koncert na pewno będzie powtarzany, warto wyśledzić kiedy i sprawić sobie ucztę. Jest już na you tube, ale bardzo słabej jakości, szkoda czasu i atłasu.
Chciałabym usłyszeć i zobaczyć taki koncert na żywo. Zasięgnęłam języka i zejszło ze mnie powietrze. Bilety kosztują od 100 do 940 euro, ale nawet nie o to chodzi, chociaż chodzi. One są losowane, a zapisać się do losowania należy do 25 stycznia br. Szczęśliwcy zostaną powiadomieni o ewentualnej wygranej i dopiero wtedy płacą. Miejsc jest tylko 900, a chętnych rokrocznie ok. pół miliona. Szansa jak na szóstkę w totka. Od razu mi przeszło...