sobota, 24 lipca 2021

Urlopik?

Wiem, wiem, że pora na nowy wybieg i że czekacie. Otóż mam syndrom i zespół zwany wypaleniem blogowym. Nic złego się nie dzieje, jest dobrze. Nie strajkuję i za nic nie chcę Was porzucać, jak Wy nie porzucacie mnie i od ośmiu lat wiernie kibicujecie moim poczynaniom. Zachwycacie się gumienkiem i w ogóle, ale ile można Wam to serwować? We łbie mam pustkę i wichur hula, a gdyby połknął mnie rekin, przez miesiąc nie mógłby się zanurzyć. Prowadzę teraz dosyć monotonne (z punktu widzenia kogoś z zewnątrz) życie, bez upadków (na szczęście), ale i bez wzlotów. Gumienko jest jakie jest, widziałyście je już jakiś tysiąc razy. Tutejsze okoliczności przyrody też. Nie mam nawet nowych zdjęć, bo też wszystkie są takie same. Jedne kwiatki przekwitły, inne wręcz przeciwnie, ot, normalna, ogrodnicza rzeczywistość, bez ekscesów. Jednakże od pochwalenia się lelujami nie mogę się powstrzymać:)

Wyobraźcie sobie, że od ośmiu lat co dwa-trzy dni (no dooobra, ostatnio rzadziej, ale to z powodu j/w) piszecie coś na kształt rozprawki/felietonu/reportażyku (z całym szacunkiem dla PRAWDZIWYCH rozprawek/felietonów/reportażyków) na dowolny temat, co wcale nie jest prostsze niż pisanie na jakiś konkretny, zadany. Toteż bęc i nie dziwota, że wyczerpało mi się źródełko i nie mam pomysłu co dalej i jak? A na siłę, to same wiecie co wychodzi. Pomysł mam taki, że zaordynuję sobie urlop blogowy - chyba że macie lepszy pomysł. Jestem otwarta na formy i propozycje, bo - jakem rzekła - nie mam zamiaru i nie chcę opuszczać Kurniczka.

Nie znikam, nie ukrywam się, w każdej chwili można się ze mną skontaktować. Biorę urlop, ale nie wiem jaki długi - aż poczuję wolę bożą, czy jakoś tak.

I wrócę, obiecuję!







Same widzicie: koty, gumienko, koty, gumienko...

niedziela, 4 lipca 2021

Zagadka bardzo trudna

 W życiu nie zgadniecie gdzie byłam! Dla ułatwienia zdjęcie:

Dobrze kombinujecie. Tak, to jest TAMTO gumno.Troszkę się obawiałam jak to będzie, ale niepotrzebnie. Jeśli z nutką melancholii czasem coś wspominam z poprzedniego życia, to tamten ogród, bo to moje dziecko od początku do końca. Zastałam gołe pole, a zostawiłam park. Tak to wyglądało po siedmiu latach:



Dzisiaj, po prawie 15 latach wygląda to pińcet razy bardziej, tak bardzo bardziej, że mnie samej trudno w to uwierzyć. Uświadamia człowiekowi upływ czasu bardziej, niż starzejące się dzieci.

Teraz zarządza tam Kinga, Królowa Lawendy i ogród wygląda tak:

Tej gęstwiny z tyłu oczywiście kiedyś nie było. Rosło tam zboże. Różowa różyczka pośrodku obłędnie pachnie. Dostałam ją od teściowej mojej córki. Jodły w tle sadziłam jako 15-centymetrowe patyki.

Lawenda Kingi rośnie z tyłu domu. Ten zapach!

Śpieszyłam się, to był ostatni moment. Lawenda była już częściowo ścięta (to był ubiegły czwartek). Dzisiaj już po żniwach, całość suszy się na strychu.



Dom od frontu. Zawsze kochałam pnącza. Tutaj swego czasu poszalałam: wisteria, akebia i trójklapek:


Taśmy widoczne pośrodku ograniczają dostęp do domu. Kinga prowadzi najróżniejsze warsztaty - dla dzieci i dorosłych. Ci ostatni zwłaszcza zachowują się jak u siebie i wchodzą wszędzie. Pojęcie prywatności nie istnieje. A nawet jeśli nie ma żadnych zajęć np. w niedzielę, ludzie z ulicy potrafią wejść sobie ot tak i zwiedzać wszystkie kąty.

Jest to upierdliwe do bólu, ale też świadczy o tym, że to miejsce żyje i rozwija się. Kinga to gejzer kreatywności i inwencji. Po rocznej przerwie spowodowanej pandemią ruszyła z kopyta do tego stopnia, że w ciągu miesiąca (czy tygodnia?) przez jej pracownię przewinęło się 500 osób! Szczerze ją podziwiam, wszystko ciągnie praktycznie sama, trochę z pomocą syna, bo mąż pracuje za granicą i wpada tylko od czasu do czasu. A kiedy wpada, nie wie, gdzie ręce włożyć i robi np. takie zadaszenie nad tarasem:

zdjęcie Kingi
 


Widocznie ktoś to tak zaplanował. Kinga jest szczęśliwa tam, ja tutaj. Czego chcieć więcej?