środa, 29 października 2014

Ogłoszenie matrymonialne

Malin to przystojniak, jakich mało. Zrównoważony brunet z blond kosmykiem. Lubi koty i psy, dogaduje się swobodnie z dziećmi i bardzo lubi jeździć samochodem. Jest mądry, łagodny i cierpliwy. Młody, apetyczny i energiczny - czego chcieć więcej? Po prostu ideał. Oddany i wierny Malin szuka towarzysza/towarzyszki na resztę życia.
Panie i Panowie, oto Malin!


Malin(klik) ma za sobą trudne chwile. Pustą michę i dziurawą budę, o ile w ogóle ją miał. Biegał po wsi w poszukiwaniu czegokolwiek do jedzenia z ciągnącym się za nim 4-kilogramowym łańcuchem. Miał chłopak niebywałe szczęście, bo trafił na JolkęM. Tę JolkęM(klik). Odtąd Malin jest bezpieczny, syty i spokojnie czeka.Wierzy, że ktoś, gdzieś za nim tęskni. Jolka nie może go zatrzymać, chociaż będzie jej okropnie trudno, bo zakochała się w Malinie na śmierć i atrament - jak mawia Hala. Jolka ma już dwa psy i sześć kotów...
Malin ma jedną, niewielką przypadłość, bo trudno nazwać to wadą. Nie lubi zostawać sam w domu, bo wtedy straszliwie tęskni i boi się. Ze strachu miota się i może, ekhm, poprzestawiać to i owo. Dotąd jego udziałem był łańcuch i nic poza tym. Skąd ma wiedzieć, że pan/pani wróci? Nikt go tego nie nauczył. Wiem z autopsji, że wystarczy dać mu miłość, trochę czasu i pewność, że jest bezpiecznie, i że pan/pani ZAWSZE wraca. Tak było w przypadku Wałka. Na początku wył, miotał się po całym domu, wskakiwał na parapety i gryzł, co mu w zęby wpadło. Daliśmy radę, nawet niedługo to trwało. Wystarczy trochę cierpliwości i konsekwencji, a przede wszystkim obecności. Chłopak raz dwa zyska poczucie bezpieczeństwa.
Bardzo liczę, że znajdzie się cudowny dom dla Malina. To idealny pies dla Was, Kurki! Malin potrzebuje dużo miłości i niedużego, ogrodzonego wybiegu. Kto, jeśli nie Wy? Lub Wasi znajomi? Zajrzyjcie, proszę, do załączonych wyżej linków, o ile ktoś jeszcze nie zna tej historii. Mnie ona przypomina historię tutejszej Dianki, która nie miała tyle szczęścia.
Tymczasem dziękujemy za uwagę, my, skarby z odzysku:
Grażynka

Frodo i Wałek

Czajnik
Jak niewiele im potrzeba - kawałek podłogi, jakiś tapczan, lub patera. A w zamian ocean bezwarunkowej miłości!

poniedziałek, 27 października 2014

O szpaczku kamikaze, który jednak uszedł z życiem

Przyszła piękna, złota jesień. Na liściach winobluszczu babie lato rozsnuło diamentową sieć. Purpurowe liście skrzyły się w słońcu, a głęboki fiolet jego jagód przywoływał tęskną myśl o gorącym, lipcowym dniu i słodyczy dojrzałych wiśni na języku. Słoneczne zajączki tańczyły na szybach do wtóru szpaczych treli i przekomarzanek, a smukłe czuby świerków kołysały się melancholijnie na wietrze.
Gdy, wtem!!!

Łojesusicku, dzie ja jestem?

Ocieflorek, nie jest dobrze!
No masz ci los, już witał się gąską!
Widziałaś? Cicho, cicho, czekaj, znów chojrakuje!
E tam, podpucha...
W międzyczasie zapadł wieczór, psy się pospały i coś tam kląska za borem.

Grażyna, śpisz już?

No weź, nie śpij!

Ty, co to jest?
Jakieś gorzkie, kurna. A w cholerę, nie wiem!
Ty, a to takie zielone, okrągłe?

Nie mogę już patrzeć na te wszystkie knoty, co za nudy!

Hrehrehre! Nareszcie!
Pragnę nieśmiało napomknąć, że Grażynka leży na miejscu dla modela. Aktualnie jest to cynowy dzbanuszek, który znajduje się pod Grażynką. Nie da się tworzyć w takich warunkach.
PS. Przypomniałam sobie, że mam jeszcze jedną perwersję. Uwielbiam ostrzenie kredek. Łamią się prawie zawsze.
Coś dla Lepiących Pierogi. Kot Ewy2 wie, jak to się robi! Patrzcie i uczcie się!

niedziela, 26 października 2014

Małe perwersje wiejskiej gospodyni

Zainspirowana sugestią Agniechy ośmielam się zadać Wam niedyskretne pytanie. Macie azaliż jakieś wstydliwe przyjemności, bądź nieprzyjemności, które w swej perwersji stają się przyjemnościami? Na ten przykład mycie lodówki? Szorowanie brodzika? Który wyszorowałyście przecież wczoraj? Lubię sprzątać kocie kuwety. Mam wtedy miłe poczucie dobrze spełnionego obowiązku i z przyjemnością patrzę, jak koty sikają NATYCHMIAST po sprzątnięciu tychże. A nawet w trakcie.
Ostatnio lubię powyrzucać sobie (w przeciwieństwie do Ogniomistrza) różne niepotrzebne klamoty. Czuję się wtedy ulżona mimo wymiany zdań ze wzmiankowanym. Lubię ślizgnąć się na wałkowych qpach (Frodo załatwia sprawy dyskretnie, w arboretum, lub w szambonarium), chociaż przed chwilą je pozbierałam. Ponad wszystko uwielbiam łatać płot, żeby Wałek nie wyłaził. I w rezultacie wprost kocham ganiać w piżamie po wsi wołając: Waaałek, chooodź, dam paróóówę!
Miłym, letnim zajęciem jest też wieszanie prania w ogrodzie. Natychmiast potem i zawsze pada deszcz. Zbieram i rozwieszam po krzesłach, belkach, stołach, gdzie się da. A to jest coś, co kocha Czajnik. Po prostu nie ma lepszej zabawy! No, może poza zmianą pościeli - co też bardzo lubię, nawiasem mówiąc. Cała mieszczę się w poszwie, a i tak zawsze kołderka w środku się poskręca, a materaca nijak nie obetkam prześcieradłem, bo rączki za krótkie, albo materac za duży...
A takie mycie kuchenki? Na której Ogniomistrz zaraz przyrządzi sobie pyszną jajecznicę na cebulce i boczku? Ale trzeba mu oddać sprawiedliwość - zawsze potem myje patelnię... Otwieranie świeżej paczki zmielonej kawy? Żeby nie wiem jaki patent tam był, za cholerę nie można jej otworzyć, a kiedy wreszcie to się uda, kawa rozsypuje się i jest WSZĘDZIE. I jeszcze przepadam za dużymi, spożywczymi zakupami. U nas na wsi nie ma sklepu, muszę tak to robić, żeby nie latać co chwilę bukwigdzie. Ta radość wyboru, ładowanie do kosza, wyładowywanie przy kasie, znów ładowanie do kosza, potem do samochodu i kolejny rozładunek w domu. Ukoronowaniem akcji "zakupy" jest opróżnianie siatek i upychanie towarku w lodówce, szafkach, piwnicy itd. Ofiarnie sekundują mi w tym wszystkie zwierzęta, wpychając nosy do toreb i siatek, włażąc do nich, lub wyciągając, co się da. Sama radość!
Jednak zdecydowanie najbardziej lubię tzw. recykling, czyli segregowanie śmieci, czyli przygotowanie tychże na ostatni, śmieciowy poniedziałek miesiąca (właśnie się niebezpiecznie zbliżył). Plastik, makulaturę i całą resztę wrzuca się jak leci przez miesiąc do wielkiego kosza. Nadchodzi niedziela przed śmieciowym poniedziałkiem, idziemy (ja idę) do obory i zaczyna się jazda. Najpierw segregacja. Gdzie są worki? Przecież były! Dlaczego nie ma worka na szkło kolorowe (bardzo potrzebny)? Znów, q... nie zostawili! Pół godziny mija na poszukiwaniach jakiegokolwiek worka, który wytrzyma obciążenie. Wreszcie jest! Ładujemy, podnosimy i sruuu! Wszystko sypie się na oborowy beton, a w powietrzu fruwa nie tylko potłuczone (kolorowe) szkło.
Kocham bardzo moją głęboką szafę, w której chyba tylko krasnoludki potrafią coś znaleźć. A jaka to niespodzianka, kiedy przypadkiem znajdzie się spódnica, której szukam od roku! Albo inna szmatka, o której dawno zapomniałam!
Przepadam za tankowaniem samochodu. To taka prosta, pusta czynność. Trzymasz chwilkę ten pistolecik, niczego nie widać, dotknąć nie można, żadnego wyboru - ani fasonu, ani długości, ani koloru, trwa to mgnienie - proporcjonalnie do długości pokonywanej na pobranym paliwku trasy. Skoro przy samochodach jesteśmy - fajne jest też zmienianie opon. U nas nie ma co ze sobą zrobić na ten czas, który trochę trwa. Nie ma gdzie usiąść, ani się schować w razie deszczu/śniegu/upału. Tak przeciągam tę przyjemność, że schodzi mi do grudnia i - odpowiednio - do lipca. Podobno ławeczki nie ma tam dlatego, żeby pracownicy na niej nie przesiadywali...
Mogłabym jeszcze długo mówić o moich sekretnych przyjemnościach. Nie mogę wszak ujawnić wszystkiego. Najpierw zobaczę, jak tam z tym u Was, a potem może jeszcze przyznam się do czegoś?

Poniższa ilustracja nie ma związku, chociaż wszyscy wiemy, że Mnemo perwersyjnie kocha swoją hutę:
Mnemo (z dbałością o szczegóły) jak na skrzydłach biegnie do huty na drugą szychtę

piątek, 24 października 2014

Wykpiwam się

Rysunkami się wykpiwam. Na gumnie nic się nie dzieje, poza nim też nie bardzo, ot, normalnie - klęski, katastrofy i kłótnie wszystkich ze wszystkimi. A nie, jest jedna dobra wiadomość - bieszczadzki miś jest niewinny - wiedziałam! Bardzo się ucieszyłam, że nagonka odwołana! Ponadto dzisiaj zajmowałam się odgruzowywaniem lepianki, to o czym tu pisać? O tonach kotów i psotów wymiecionych spod łóżka? Wprawdzie przy okazji zmieniłam trochę wystrój tu i tam, bo nie byłabym sobą, gdybym od czasu do czasu czegoś nie przewiesiła/przestawiła/przemalowała. Ale nie aż tak, aby się chwalić.
No i jeszcze najgorszą część płotu zastawiłam trochę lepszą częścią płotu, albowiem gra w chowanego z Wałkiem trwa w najlepsze.
Dla relaksu po intensywnych doznaniach gospodarczych machnęłam ten oto rysunek. Ich bohaterki oraz kolejność są absolutnie przypadkowe. Jak mnie najdzie, to jest. A co i kiedy mnie najdzie, kto to wie? Niech to będzie moją słodką tajemnicą, a dla Was - niespodzianką. Drżyjcie Kury, nie znacie dnia, ni godziny!
Tupaja zapamiętała się w zachwyceniu nad znalezionym w pokrzywach ślicznym okazem Latrodectus mactans, a dzieci  głodne...
 Uwaga, ogłoszenie parafialne!
Nadejszła pora na renamęt w lepiance. Mam mnóstwo pism wnętrzarskich typu: Weranda, Country, Villa i in. z ostatnich 4 - 5 lat. Oddam chętnym za całkowitą darmoszkę, tylko za zwrot kosztów przesyłki - najlepiej kurierem, bo to jest ciężkie i pocztą kompletnie się nie opłaca. Zapisy przyjmuję w komentarzach. Śpieszcie się, bo oddam na makulaturę!
 
Przemiłego weekendu! Podobno idzie ciepło!

czwartek, 23 października 2014

TROPIK DZIĘKUJE

Tropik dziękuje bardzo za całe wasze wsparcie, dobre fluidy i dobrą energię słaną ze wszystkich stron Polski i świata, łącznie z Alaską i zorzą polarną. Kury drogie, wasza pomoc duchowa jest nieoceniona, że o pomocy fizycznej w wykonaniu Arteńki nie wspomnę.  Wasze kciuki i pazury trzymane za mojego kochanego psiura czynią cuda i dają nam nadzieję.  Jeszcze sporo przed nami, ale mam wrażenie, że pomalutku wychodzimy na prostą... Nie chcę pisać więcej, żeby nie zapeszyć., bo może być różnie. W każdym razie jak pisałam wczoraj, wyniki są lepsze, enzymy trzustkowe się obniżyły znacznie, choć lipaza jeszcze nie jest w normie.  Jedynie ten cholerny potas budzi niepokój, jest nawet ciut wyższy niż był przy mocznicy, co mi się nie podoba... Nie można go teraz płukać Furosemidem, bo ten lek mógł być też przyczyną zapalenia trzustki. Mam nadzieję, że moi dwaj weterynarze wspólnie coś wymyślą, żeby się tego pozbyć, bo potas osłabia serce... Czeka nas jeszcze w przyszłym tygodniu EKG. Trudno to wszystko ogarnąć i tak wymyślić leczenie, żeby jedne leki nie szkodziły na co innego, a jeszcze nie wszystkie badania są u nas możliwe do zrobienia. Mamy jednak nadzieję, że jakoś się z tego wszystkiego wygrzebiemy.... Prosimy was zatem nieustająco o te dobre fluidy i czymanie kciuków, pazurów, łapek i czego się da, potrzebujemy tego bardzo...

Dostałam od Arteńki mnóstwo wspaniałych portretów Tropika. Teraz zimno, deszczowo i ciemno (od wpół do czwartej świecę światło:(( ), ale zdjęcia były robione podczas tej pięknej i słonecznej jesieni, a więc trochę Tropika jesienią może dobrze Wam zrobi... Uprzedzam, że sesja zdjęciowa była bardzo wszechstronna:)))















Uściski dla wszystkich Kur!!!!

wtorek, 21 października 2014

Ataner w podróży

Na Alasce. A tam - wiadomo. Ciemno, zimno i do domu daleko. Na szczęście opatrzność czuwa.
Ataner w drodze na Kamczatkę. Wokół zbójcy i dzika zwierzyna.
Ataner, nie bój się, oni tylko taki marketing robią, bo inaczej kto by tam dobrowolnie pojechał?
Zobaczcie! Jest zorza polarna od Ataner!
Jestem zakochana w Alasce i chyba zostane tu na zawsze. Jest pieknie w dzien a w nocy jeszcze ladniej chociaz to prawie niemozliwe. Na dowod przesylam jedno z pierwszych zdjec zorzy polarnej na którym widze Tropika Miki z podniesionym ogonkiem biegnacego do swojej pani. Zrzekam sie praw autorskich do zdjecia i jesli chcesz mozesz je zamiescic na blogu z dedykacja od Ataner dla Miki. 
 Dziękuję, Ataner!

Kury kursują po świecie w tę i nazad, jak to Kury. I dzieje się! Opakowana dzisiaj na lotnisku spotkała to cudo:
Piesek wielkosci , no,
bardzo malego foxteriera, przecietnego Jack Russel'a, sredniego
terriera manchestersikiego. Nie moglam zrobic zdjeciz a
czlowiekiem, bo oni twarzy swych nie pozwalaja sfocic, a jak
robie moja aparatka to nie wiadomo czy zlapalam twrz czy nie. pan
powiedzial "siad!" i psina zalotnie usiadla i zapozowala....ten
kubraczek mnie rozwalil zupelnie.

Ludzie mysla, z ejak pies na sluzbie to jakis owczarek alzacki,
doberman albo przynajmniej labrador a tu...to malenstwo
przepiekne. obwachal wszystkich z Amsterdamu ale nikt mu nie
zalatywal...postali, postali, i jak pan i pani ruszyli do
nastepnej bramki to piesek wpadl w wielka radosc, uszami cieszyl
sie najbardziej...

Strój służbowy jest powalający! 

niedziela, 19 października 2014

Tylko dla wytrwałych!

Wczoraj uprawiałam prozę życia oraz ogród, dzisiaj za to się ukulturalniłam. Odbyliśmy albowiem zaległą i pół-służbową wycieczkę do zameczku w Gołuchowie. Sam zameczek (ze względu na ludzkie gabaryty nie nazwałabym go zamkiem) jest prześliczny. Na zewnątrz wygląda jak francuski renesans, ale to nie do końca prawda. Kilka razy był przebudowywany, coś tam mu dokładano, coś odejmowano. Nie będę się na ten temat specjalnie rozpisywać, bo to można przeczytać wszędzie. Za to wnętrza! Są pełne drewna, rzeźbień, fantastycznych gobelinów, stareńkich mebli. A klatka schodowa! Każdy jej kawałeczek jest misternie wyrzeźbiony w jakieś wężowato-smokowate stwory i motywy roślinne. A jak przyjemnie skrzypią podłogi! Nie ma marmurów, granitów (no, może tylko kominki - gigantyczne zresztą), złoceń - poza salą główną, w której przyjmowano znamienitych gości, ale i tutaj zachowano umiar. Złocone elementy są tylko na drewnianym suficie. W takim zamku mogłabym mieszkać. Ogarnęłabym to. Dla Ogniomistrza była to w pewnym sensie podróż sentymentalna, bo on tam MIESZKAŁ! Na trzeciej kondygnacji, na którą nie wpuszcza się zwiedzających. Są tam pokoje gościnne (z epoki), Ogniomistrz twierdzi, że prześliczne. Dawno temu brał chłop udział w pracach konserwatorskich i teraz co rusz dopadał jakiejś szafy z wypiekami na licu i z zawołaniem na ustach: pacz, pacz, tę szafę trzymałem w rękach!
Niestety, wewnątrz nie wolno robić zdjęć z lampą, a ciemnawo tam, więc nic właściwie nie wyszło. Za to wyszło z parku, którego uroda zapiera dech w piersiach, zwłaszcza w tak pięknym dniu jak dzisiaj.
I nie podobało mi się wcale Muzeum Leśnictwa. Za dużo tam wypchanych zwierząt. Nieludzkie to i mocno przestarzałe. I bezsensowne. Za szybą trzy martwe sarenki udrapowane w śniegu, nad nimi ptaszki i płatki śniegu - doprawdy wzruszający, sielski obrazek. Nie wiem, czemu ma to służyć, bo chyba nie edukacji?
To teraz już zdjęcia:



I wnętrza. To zdjęcie akurat obleci i trochę pokazuje klimat:

Zaintrygowała mnie symbolika tego obrazu. Przewodnika nie było, więc nie było kogo zapytać

Zdjęcia beznadziejne, ale chciałam pokazać te rzeźby. To też drewno, nie jakiś tam gips. Ściany są wyłożone tkaninami. W każdym pomieszczeniu inną, aczkolwiek w podobnej tonacji
I z parku - tutaj istna orgia światła i koloru. Nie mogę sie zdecydować, które, to lecę, jak leci:




 W parku aż roiło się od młodych par podczas sesji zdjęciowej. Jedną z nich, nie wiedzieć czemu, fotograf położył plackiem na trawniku. Zdjęcia zrobiliśmy jak rasowi paparazzi - zza krzoka:

I na koniec, dla wytrwałych bonusik. Czajniczek na koszyczku dziś rano:

I zagadka: czyja to torebusia, czyja?
Autorem wszystkich zdjęć jest Ogniomistrz.