czwartek, 25 kwietnia 2019

Na pół gwizdka

Zaczęło się, chociaż bez przytupu, fachowcy zjawili się częściowo, że tak rzeknę. Znaczy to, że przyjechał jeden zamiast dwóch czy trzech, a w pojedynkę to na tym etapie niewiele da się zdziałać. Mam wrażenie, że przyjechał dla świętego spokoju, żebym się nie czepiała. No ale dobre i to, liczyłam się z obsuwą, nie będę się wkurzać, nie będę się wkurzać, nie będę...
Krótko mówiąc, jesteśmy umówieni na 6 maja (pani, roboty trza pokończyć i jeszcze ta komunia w domu). Tak więc coś tam rozgrzebane, pomiary wzięte, rekonesans zrobiony - w sensie materiałów budowlanych. Mieszkająca tam koleżanka wprowadziła mnie w towarzystwo niczym debiutantkę. Starałam się zrobić w hurtowni dobre wrażenie. Do czego to doszło...
Jechaliśmy jednym samochodem, oj nasłuchał się facet na temat fachowców!
Może dlatego zmył się po trzech godzinach zdemolowawszy to i owo:



Jakoś dużo miejsca się zrobiło. Pod jedną warstwą boazerii była druga warstwa - dębowa!
Trochę pogmerałam na gumienku i musiałam wracać, bo zapodziałam pity, a raczej tak mi się zdawało i już myślałam, że będę musiała latać i wydzierać z gardła duplikaty, na szczęście mnie tkło i zadzwoniłam do Kingi. I bingo, oczywiście, ktoś bezmyślnie wysłał je na stary adres. Ktoś inny u Kingi ćpnął je na półkę i zapomniał, normalna rzecz. A potem próbowałam przedostać się z jednej strony Poznania na drugą, ale z powodu przebudowy jednego przejazdu kolejowego cała reszta obsługiwała chyba wszystkie towarowe pociągi świata, i mówię Wam, jakich strasznych słów używałam w nerwach wiedząc, że pieski chcą siku, a recepty muszę odebrać do 18.00! I pofyrtało mi się i wstałam o 5.30 zamiast o 6.30, a wieczorem nie mogłam zasnąć z tych nerw, w związku z czym jestem nieco zmarnowana. Nie wspomnę, że dobre pół godziny szukałam zdjęć pozapisywanych pod takimi nazwami, żeby je znaleźć bez trudu. Do tego sakramencki upał i budząca grozę susza.
Dla ochłody parę mokrych fotek, hrehre. Woda wprawdzie zimna, ale na zew nie ma rady:

Ten kamuflaż!

  



Jakby mi było mało wrażeń, zabrałam się za skrobanie kredensu. Od początku nie zachwycił mnie w popielu, jakiś nudny był, ulizany i bez wyrazu. Będzie to mniej więcej jedenasta przemiana, jak policzyłam. Tym razem zafunduję mu głębię oceanu przyciemnioną czarnym woskiem. I to nie jest ostatnie słowo w tym temacie:) Albo mnie zachwyci albo się rozstaniemy. Wlecze się za mną całe życie i obrzydł mi, aczkolwiek lepszego nie mam.

No to gotujemy się do majówki. Pewnie znów polecę z roślinkami tam gdzie wiecie. A ja głupia myślałam, że dam odpór!

wtorek, 16 kwietnia 2019

Bez tytułu

Siedzę przed ekranem, wgapiam się w pustą stronę na bloggerze i nic, zero treści.
Kurioza trwa w oczekiwaniu, ja też. Prawdę mówiąc, zajmuje ona ostatnio wszystkie moje wolne moce umysłowe. Z fachowcami jestem umówiona na wtorek po świętach. Twierdzą oni, że wszystkie grubsze prace (grubasy, wedle ich żargonu) powinny zająć jakieś dwa tygodnie. Obawiam się, że panowie są nazbyt optymistyczni. Grubasy to burzenie jednej ściany i stawianie drugiej, wykucie dwóch nowych otworów okiennych, zamurowanie dwojga drzwi i przemiana jednych w okno, ocieplenie i izolacja posadzki w garażu-kuchni oraz ewentualny montaż ogrzewania podłogowego tamże. A po grubasach nastąpią cieniasy, pfff, mały pikuś, czyli łazienka, kuchnia, podłogi w jednym i drugim, instalacje wod-kan itd.
Tak tylko spisałam sobie, dla pamięci. Do świąt kupa czasu, pomyślę o tym jutro...Poza myśleniem o Kuriozie oraz snuciem katastroficznych wizji tamże, ogarnianiem gumienka i życiem po prostu, odnowiłam stare krzesełko. Bardzo jestem zadowolona z siebie, bo tym razem to żadna tam pakistańska ciężarówka, a normalna renowacja!

Przed:



 
Po:





Nasza dzielna Bacha niezrażona brakiem zadowalającego (jej zdaniem) efektu, raz za razem daje swoim meblom drugie życie. Teraz chodzi jej po głowie jasny popiel.
Tak było po drugiej (chyba) próbie:








Tak jest po trzeciej (czy po drugiej? Bacha, pogubiłam się), czyli teraz:






Osobiście wolę ostatnią wersję. Jest cieplejsza.

No i tak to życie pomyka normalnie, swoim trybem.
Moja pierdółka Malinka bardzo chciałaby dołączyć do Czajnika na wysokościach regału. Od czasu do czasu zbiera się w sobie i próbuje.
Najpierw siedzi i dłuuugo myśli:


Aaaa! Udało się! Aby mogła sobie wskoczyć, zabrałam stamtąd książki:


I co dalej???

Pfff... właściwie ten regał jest przereklamowany:

Cała akcja trwa dobre pół godziny i tak przynajmniej raz dziennie. Konsekwentna jest. Malinka znaczy, bo ja to już gorzej:)

PS. Byłabym zapomniała. Szukając po oeliksach i innych marketplejsach części do Kuriozy, znajduję takie perełki. Ta akurat szczyci się rozmiarówką do nr 47:

wtorek, 9 kwietnia 2019

Nie samą Kuriozą człek żyje

Lato się skończyło. Wczoraj + 20 stopni, dzisiaj + 7. Może dlatego boli mnie głowa, bo chyba nie dlatego, że byłam w kinie? MM upolowała jeszcze "Faworytę" i jestem jej wdzięczna. Jeśli ktoś nie widział, niech żałuje albo szuka ostatniego seansu w jakimś małym kinie. Film bardzo dobry, aż gęsty od emocji, piękne zdjęcia, wnętrza, kostiumy, światło, wszystko. Film z gatunku tzw. kostiumowych, aczkolwiek na kostiumach podobieństwa gatunkowe się kończą. Atmosfera w nim jest bardziej mroczna niż w "Amadeuszu" Formana, ale ten sam kierunek. Wszystko mogłoby się dziać w jakiejkolwiek epoce i w jakimkolwiek miejscu. Prawda historyczna jest mocno naciągnięta i zupełnie nie o to tu chodzi.
Poczytałam sobie o Annie Stuart i teraz się wymądrzam, hrehre.
No i tak to. Zamiast latać po sklepach i szukać wełny mineralnej oraz styropapy, po kinach łażę. Ale spoko. W czwartek jestem umówiona z oknami, przyjedzie pan, przywiezie dla mnie propozycje, miarkę i zaczynamy! Obstaluję, zamówię, panowie wyprodukują, za parę dni przywiozą i już. Proste, prawda? Po drodze powinnam zapłacić, ale to drobiazg. Powiem, żeby poszli do sądu, co nie?
Równolegle zaczną swoją działalność panowie od wyburzania i stawiania ścian na nowo oraz całej reszty. Żarty się skończyły...
Byłyśmy tam z MM w ubiegłą sobotę, ot tak, wycieczkowo. Tuż obok jest miejscowość, w której rodzice przyjaciółki MM mieli niegdyś majątek. Który oczywiście popada w ruinę, a sądząc po smrodzie i brudzie wokół, w pałacu mieszka taka bardziej patologia. Nie muszę mówić, co żal człeku ściska. Potomkowie podjęli trud odzyskania majątku, ale wiązało się to z takimi kosztami, że dali sobie spokój.
Nie wiadomo jakim cudem zachowały się dwie figury na tarasie. Podobno przed wejściem głównym też takie stały, ale oczywiście nie ma po nich śladu.


To była gorzelnia:

Nie wiem co tu było, ale budynek jest przepiękny. Myślałam, że powozownia, ale drzwi są zbyt wąskie, a nie ma śladów przebudowy. No i to jest trochę za blisko pałacu:


Pokręciłyśmy się trochę nad "moim" jeziorem:


Zagadka! Gdzie i jakie ptaki widać na zdjęciu poniżej?

No dooobra, ułatwiam:


I wróciłyśmy do "cywilizacji". A tam:







Takie cuda to u MM...