czwartek, 31 października 2019

Długi, nie wyjaśniający niczego post

Legendarną przesyłkę odebrałam, była tak intrygująca w swojej opakowanej formie, w dodatku z etykietką "fragile", że ledwo do domu dojechałam. Zaadresowana była tak:

Rozpakowałam trzęsącymi się paluszkami i oczom mym ukazało się cudo. Nie miałam w ogóle pojęcia, że takie cuda istnieją. Otóż najwidoczniej istnieją w KAMAPA sp. z OO pod BATERIAMI (patrz komentarze pod poprzednim postem).
A było to tak: wczoraj zadzwoniła do mnie Grażyna Wenezuelska z pytaniem, czy mieszkam w S. Potwierdziłam (z pewnym takim zdziwieniem) i zostałam poinformowana, że w tychże S. na ulicy Jana Pawła II mam do odebrania przesyłkę. Nie wiadomo od kogo i nie wiadomo jaką. Wczoraj było już za późno, pojechałam więc dzisiaj rano, po drodze do Poznania. Zjechałam rzeczoną ulicę w tę i nazad trzy razy, ale pod podanym numerem była zwyczajna, brudna i zdezelowana brama do jednej z kamieniczek. Nie miałam czasu, postanowiłam poszukać po powrocie, co też uczyniłam - z podobnym efektem. Robiło się coraz dziwniej, nawet przemknęło mi przez głowę, że ktoś mnie wkręca. A jednak! Obok zdezelowanej bramy jest punkt, w którym można się ubezpieczyć - weszłam, aby zapytać gdzie tu jaki kuryjer i bingo! Okazało się, że właśnie tam. Logiczne, prawdaż? Jest napisane PiZetJu, a w środku DiPiDi.
Teraz oddaję głos Grażynie, bo ja nadal nie kumam o co chodzi!
  
Opowieść bizarna 

Tytul wzial sie z tego, ze zawstydzona moim brakiem kultury, nie chcąc byc jak minister kultury malo kulturalna, zlapalam pierwsza ksiazke noblistki jaka byla w zasiegu mojej ręki, tzn z pólki mojej kulturalnej somsiadki. Wiec zaczelam sie zaglebiac w bizarnosc Olgi Tokarczuk, i natychmiast i nie wiadomo dlaczego, tzn bez powodu, moj telefon zdecydowal sie skonczyc swoj zywot, bylo to przedwczorajszym popoludniem. Tegoz popoludnia zajrzalam do pastelowego kurnika dzikich kur i czytam, ze znana nam bardzo dobrze kura Opakowana poszukuje mnie nerwowo, jako ze na jej pilny sms nie doczekala sie odpowiedzi. A nie doczekala sie z powodu smierci gwaltownej mego samsunga. Wiec napisalam do niej ze mailowo sie mozemy komunikowac jak najbardziej. Ona zlekcewazyla moja oferte i nie znalazlam odpowiedzi na moja propozycje. Uznalam, ze sprawa juz zrobila sie nieaktualna. Na drugi dzien, gdzies tak w poludnie, postanowilam rozwiazac problem telefonu i poszlam do punktu obslugi klienta T-Mobile i z mina idiotki wyluszczylam, ze mam problem, ze nie wiem, ze cos muszę zrobic z tym fantem, ze wzielam przezornie stary telefon. Mily a mlody chlopak poinformowal mnie , ze moze mi przeniesc karte sim do starego telefonu na co ja sie ochoczo zgodzilam. Zafunkcjonowalo wiec zapytalam chlopca czy ta usluga cos kosztuje. Powiedzial, ze tak...za mam sie do niego usmiechnac, co zrobilam z nawiazka. Szczesliwa wrocilam do domu. Ledwo przekroczylam prog zadzwonil moj nowystary telefon. Ochoczo go wzielam do reki i widze jakis przedziwny numer, normalnie bym go zlekcewazyla, ale ucieszylam sie ze mam telefon, ze moge sie za jego pomoca porozumiewac a ze numer dziwny..no trudno, przeciez byc moze ten numer nie jest taki dziwny, przecież w pamieci tego telefonu nie mam praktycznie zapisanych zadnych numerow wiec nie zostal on przez telefon rozpoznany,...
Odezwal sie jakis meski glos...pytam kto zacz?
-dpd...uslyszalam
dpd? pytam
dpd - powtorzyl
Aha..powiedzialam niepewnie
DiPiDi! wrzasnął
Aha...dipidi powtorzylam
wreszcie wydukal z wyraznym akcentem naszych wschodnich sasiadow...KURIER z DIPIDI
Ach kurier? a po co?
-a no mam dla pani przesylke
-przesylke dla mnie?
tak dla pani...
hm...ja nic nie wiem o przesylce.
Ale to pani numer...
no moj!
no to przesylka jest dla pani...
tak?
Tak i prosze wyjsc i odebrac!
No dobrze , mowie i kieruje sie w strone drzwi..ale...ale cos mnie tknelo
moze to ktos podejrzany, jakis ukrainski wnuczek co to chce mnie zrobic na szaro itd...
wiec zanim wyszlam z mieszkania, pytam..
a moze pan mi powiedziec do kogo jest zaadresowana ta przesylka?
po dluzszej chwili slysze...Willa Kurioza.
.????
Willa Kurioza?......
wiem przypadkiem co to jest ale ja nie mieszkam w willi Kuriozie, mowie...
przez glowe przelecialy mi przerozne opcje, jedna taka, ze Hana, dobra dusza, wyslala do mnie cosik w ramach niespodzianki.
dalej wiec drążę, i pytam co tam jeszcze na paczuszce jest. No wiec... zgadza sie, jest Hana!
Wiec pytam z ktorej strony budynku czeka pan kurier, bo zaraz wyjde. A on ...
budynku? no tak, przeciez chyba widzi , ze budynek jest slusznych rozmiarow i ma kilka wyjsc.
Zamilkl a ja blyskotliwie pytam, gdzie pan jest to pomoge.
no jestem tam gdzie jest zaadresowane.
A ja na to..
ja jestem w Warszawie.
W Warszawie?
tak w Warszawie, a pan
a ja pod Poznaniem...
Pod Poznaniem? to niech mi pan zaraz przeczyta co jeszcze na tej paczuszce jest..
No jest Krystyna Th., chyba jako nadawca!
aaaa, o malo sie nie udlawilam ze smiechu...to ja juz wszystko rozumiem.
-prosze pana to ja zaraz te sprawe rozwiaze...nie wiem jak sie stalo ze pan ma moj telefon ale ja sie porozumiem zaraz z tymi osobami . Niech pan poczeka.
przerwalismy rozmowe. a ja w tym momencie zdalam sobie sprawe, ze ja nie mam zadnych numerow telefonow, bo moj telefon przestal istniec. Wiec pozostal tylko email.
Dzwoni telefon..to wnuczek ukrainski..
no i co ? dodzwonila sie pani?
no nie, jakos nie moge sie skomunikowac. Ale prosze o cierpliwosc , ja to zalatwie.
To prosze, mowi wnuczek bardzo rozsadnie, podac moj telefon, ten ktory sie wyswietlil na pani telefonie. Swietnie mowie i przerywamy rozmowe.
zaczynam pisac mail..
dzwoni telefon..
prosze Pani ja juz nie moge dluzej czekac, zostawie paczuszke w biurze dipidi...a adresatka sobie odbierze..tu podal adres biura.
Swietnie powiedzialam , dalo mi to troche czasu na przemyslenie sprawy. Rozlaczylo sie..
za chwile telefon..prosze pani, prosze przekazac adresatce, ze od 9-16...swietnie! przekaze...i pozdrawiam serdecznie, przeciez to jednak prawie moj wnuk ukrainski

Pomyslalam troche... przypomnialam sobie, ze kiedys z tego staregonowego telefonu dzwonilam do Rabarbary..znalazlam telefon i dzwonie. Wiec Rabarbara po usidleniu swej nie do pohamowaniaj radosci , podala mi numer Hany.
Hana odebrala telefon i po dluzszej chwili doszlo do niej, ze w poblizu ma biuro DIPIDI...i ze o 9tej nastepnego dnia ma sie zglosic.
No i mam nadzieje, ze sie zglasza, nie wiem po co ale sie zglasza.

A ja dzisiaj przeczytalam smsa.."Dzisiaj doręczymy panstwu przesylke z firmy SP.ZO.Kamapa POD BATERIAMI. " Jasne? jasne!

  A moj maz macho wenezuelski obrazil sie, ze w obliczu niebezpieczenstwa ze strony wnuczka ukrainskiego, ktory chcial mnie z domu podstepem wywabic, nie wezwalam go na pomoc......nie bylam w stanie mu wytlumaczyc, ze wnuczek nie byl pod domem warszawskim tylko na wsi poznanskiej, twierdzil, ze my przeciez mieszkamy w Warszawie a nie pod Poznaniem, fakt, nie mieszkamy pod Poznaniem....wiec zrezygnowalam z dalszej z nim rozmowy ..przeciez w koncu trudno wyjasnic bizarne zdarzenie.
A teraz niech sie Opakowana wytlumaczy jakim cudem wnuczek ukrainski mial moj telefon.


Otóż to, Opakowana, bo chyba się z tego rozpęknę!
A teraz, uwaga, teraz wreszcie pokażę przedmiot zamieszania i mojej natychmiastowej admiracji - powiem więcej - coup de foudre! W życiu nie użyję jej do wycierania butów! Opakowana, kochana, bardzo Ci dziękuję! Bażant jest prze-pię-kny, zresztą sami zobaczcie:
Wybaczcie jakość zdjęć, znów nie mam aparatu:(

A tak wygląda rzeczywistość, kiedy człowiek wróci zdrożony i chce rozprostować członki:


PS. Koteczka Oliwka nadal szuka domu...
PS2. Szczegóły całej akcji można prześledzić w komentarzach pod poprzednim postem.

niedziela, 27 października 2019

Finis coronat opus oraz ad augusta per angusta!

To się nazywa mieć szczęście. Fachowcy zakończyli roboty zewnętrze w miniony piątek, wczoraj jeszcze było ładnie, więc udałam się do lasu, a właściwie D. mnie za kudeły wyciągnęła. I dobrze, bo było przepięknie. Jedynym zgrzytem były tablice z napisem "Uwaga polowanie". Minęli nas dzielni mężczyźni w pomarańczowych kamizelkach i z psami oraz uciekające stadko dzików. Co rusz słyszę tu strzały i to zakłóca mi nieco sielankę.
Kol. D. dyskretnie wypatruje podgrzybków
Kol. D. porzuciwszy dyskrecję, w pogoni za podgrzybkiem

Jako się rzekło, remont zakończony! Dzisiaj zrobiło się jesiennie i mokrawo, ale moje tynki zdążyły wyschnąć! Kurioza prezentuje się jak prawdziwy dom, a nie jak budka z hot-dogami na gminnej plaży. Fachowcy się spisali, poza tym, że nie posprzątali po sobie. Czeka mnie znów masa pracy, bo nie tylko jest to kwestia posprzątania śmieci, to też demolka w różnych miejscach wokół domu. Ale co tam! Nikt i nic mnie nie goni, powoli to uładzę.
Przez okno widzę, jak ludziska przechodzą i zwalniają/przystają i przyglądają się. Nie, żeby dom powalał urodą aż tak, powala jego metamorfoza.
Tak więc, Panie i Panowie, oto Kurioza w nowej odsłonie!
 


Podest z odzysku, z kostek, które walały się wokół domu. Są ładniejsze, ale ten jest bezkosztowy! W narożniku stanie duża donica z dragonami! Wiosną, rzecz jasna. I chciałabym wymienić drzwi wejściowe, ale to musi zaczekać, aż będę bogata:)
Jak widać, okiennice zachowałam. Mocowanie do ocieplenia było upierdliwe, zdecydowałam więc, że zachowam je tylko na tarasie. Mam do nich sentyment, poza tym można przysłonić okna przed słońcem. Reszta okien wychodzi na wschód i północ, nie ma więc takiej potrzeby. Przed włamaniem (tfu!) i tak mnie nie ochronią. I zostaną niebieskie mimo praczkowatej blachy na dachu. Postanowiłam udawać, że jej tam wcale nie ma.
W sprawie końca remontu mamy jasność, to teraz o szafie. Oj, działo się! Można o tym przeczytać w komentarzach pod poprzednim postem, a w skrócie - dostosowałam (z wydatną pomocą stolarza) dom do szafy, a nie odwrotnie. Pomimo szczegółowych ustaleń ze sprzedawcą, wielokrotnego mierzenia wnęki, szafa nie weszła. Trzeba było ściąć jej boczne gzymsy i skuć kawałek ściany, ale jest! Można powiedzieć, że została do wnęki wkopana i dobita stolarską pięścią. Tym bardziej mnie zachwyca, a i Czajnik zdążył się na niej zadomowić. Malinka na razie nie ryzykuje i przed skokiem wykonuje obliczenia - kąt nachylenia, długość, promień, siła ciążenia, przyspieszenie itd.
Szafa przedwczoraj:
Skuta ściana i ucięty gzyms u góry po prawej. Spoko, szafa nie jest zabytkiem.

Szafa dziś:
Nie powiedziałam ostatniego słowa, albowiem dekor na fryzie mi się omsknął i muszę go poprawić. A jak już będę miała pędzel w ręce, to może się zdarzyć wszystko. Poza tym jakaś zbyt biała jest na tle ziarna sezamu.:)

Tak u nas na wsi wschodzi słońce. Zdjęcia wykonała kol. D. przez swoje okno w sypialni:



środa, 23 października 2019

E tam...

Zmanipulowałyście mnie, wywarłyście presję psychiczną, a ja nie mam pierdyliona zdjęć. Ponadto jestem zła, tak bardzo zła, że chyba się uduszę. Kupiłam albowiem na olx szafę. Trzy razy pytałam, czy aby na pewno nie ma więcej niż 150 cm na szerokość. Nie miała i nie ma, tylko kobita nie wzięła pod uwagę gzymsu, który tę szerokość poszerza o dobre parę centymetrów. Ja też gzyms przeoczyłam, prawdę mówiąc. Pan od przeprowadzek szafę przywiózł, a nawet odkręcił gzyms z boku szafy, ale ona i tak nie wchodzi, bo ściany falują. Zmierzyłam wnękę na trzech wysokościach, było 152 cm, ale ściany są krzywe pomiędzy. Mam dwa wyjścia: skuć ścianę albo przerobić szafę. Żadne wyjście mi się nie podoba. Przeróbka na pewno będzie kosztowniejsza niż kucie. No i mam tanią szafę, niech ją pokręci. Musiałam prowizorycznie urządzoną wnękę opróżnić, to teraz mam to wszystko pod nogami, plus szafa:
Poza tym okazało się, że kotka zwana Oliwką jest już wysterylizowana. Wet ogolił jej brzuszek i znalazł bliznę. W sumie dobrze, ale głupiego jasia już dostała. Całymi dniami siedzi pod bramą albo wręcz pod drzwiami lekce sobie ważąc psy. Albo u mnie siedzi albo u D.
Nie mogłam wprawdzie wiedzieć, że jest wysterylizowana, ale i tak mam sobie za złe, że naraziłam ją na ten stres. Ona jest kotem z marzeń. Sama słodycz, ufność i łagodność. Jeżu, co robić???
Na pożarcie rzucam przemalowany korytarzyk wejściowy. Można krytykować i wybrzydzać do wypęku, nic mnie dzisiaj nie wkurzy bardziej niż szafa.
Korytarzyk w poprzednim życiu był kuchnią:

Teraz:



Kolor jest bardziej szafirowy niż niebieski, a drzwi są prowizoryczne. Drzwi właściwe zamówione i zapłacone miały być dwa tygodnie temu. Jeszcze jeden powód do wq...

piątek, 18 października 2019

poniedziałek, 14 października 2019

Historia pewnej znajomości

Dziś nie o Kuriozie! Zdziwieni?
A było to tak. Kiedyś, za górami i lasami, pracowałam w biurze promocji poznańskiej telewizji. Krótko, tylko dwa lata. Przeszedł wiatr historii i - jak to w telewizji - zmiótł co było i postawił nowe. Zmiótł m.in. biuro promocji, a na pogodynkę się nie nadawałam.:) Zwolniłam się więc i poszłam inną drogą. Jednak telewizyjne znajomości pozostały. Poznałam świetnych ludzi, głównie płci żeńskiej. Latka leciały, a znajomości trwały i przetrwały całe 24 lata!
Niektóre z Was zapewne pamiętają, bowiem pisałam już o tym, jak spotykamy się od czasu do czasu, a był taki okres, że w czasie karnawału organizowałyśmy sobie przebierane imprezy. Zabawa była przednia, raz nawet wygrałam przebraniem sklepowej z PRL-u. Konkretnie przebrałam się za panią z mięsnego. Dziewczęta do dzisiaj to wspominają.
Spotykamy się kilka razy w roku i przez cały czas mamy ze sobą kontakt. Pamiętacie, kiedy dwa lata temu złamałam nogę? Dziewczynki skrzyknęły się i przyjechały posprzątać mi dom i gumno, bo zarastałam brudem. Nigdy tego nie zapomnę.
Wśród nas była kol. D. która jest teraz moją sąsiadką! Jakimś zbiegiem życiowych okoliczności straciłyśmy kontakt na całe lata. Kiedy już przeprowadziłam się z powrotem do Poznania i zaczęłam szukać swojego miejsca do życia, inna koleżanka, która z kolei cały czas miała kontakt z D. któregoś dnia wpadła na pomysł, że do niej pojedziemy, bo mieszka w fajnym miejscu i może akurat ktoś, coś... I tak się stało. Pojechałyśmy, miejsce spodobało mi się od razu, ale nie było tu niczego do kupienia. Ale znajomość z entuzjazmem została odnowiona. W celach towarzyskich jeździłam do D., która w międzyczasie wyremontowała i rozbudowała swój dom, a ja szukałam nadal i popadłam już w stan zniechęcenia, głównie dlatego, że ceny znacznie przekraczały moje możliwości. Ostatnim rzutem na taśmę znalazłam Kuriozę w internecie, nazwa miejscowości nic mi nie mówiła. W ogłoszeniu figurowała  miejscowość na S, a D. mieszkała i mieszka w miejscowości na K. Zadzwoniłam pod podany numer, a kiedy pośrednik tłumaczył mi jak dojechać, uświadomiłam sobie, że to jest to samo miejsce, w którym mieszka D! Taki zbieg okoliczności! D. nie miała pojęcia, że Kurioza jest na sprzedaż, bo ogłoszenie wisiało tylko w internecie.
Tak więc veni, vidi, vici, dom spełniał moje oczekiwania, a resztę już znacie.
Cały ten przydługi wstęp jest po to, aby wyznać, że prowadzę tu ożywione życie towarzyskie, wręcz bardziej ożywione, niż prowadziłam w ostatnich latach, nawet mieszkając w Poznaniu. Co i rusz przyjeżdżają ludzie z tamtej, "telewizyjnej" ekipy, zjawiają się też nowi.
Fakt, że tak się stało, jest nie do przecenienia. Mieszkamy w odległości jakichś pięćdziesięciu metrów od siebie. Nadajemy na podobnych częstotliwościach, możemy wypić poranną sokawkę na tarasie, w piżamach i w każdej chwili skoczyć po przysłowiową sól albo drabinę, co czynię dość często, bo takiej wysokiej nie mam. W razie czego możemy nawzajem doglądać swoich zwierząt i liczyć na podwózkę w wypadku, gdy któraś szczała np. nie odpali. Nie mówię o innych, niekorzystnych okolicznościach, bo zakładam, że nie nastąpią. Zapewne m.in. dlatego ani przez moment nie poczułam się tu obco, zdana tylko na siebie. osobiście bardzo się cieszę, że tak się stało i że znajdujemy wspólny język.
Jest z kim przetrwać np. wieczór wyborczy, golnąć sobie naleweczki i powłóczyć się po lesie. D. w tym względzie jest niezmordowana, ja wymiękam. Byłyśmy dzisiaj, grzyby jeszcze są, ale w lesie już znowu sucho. Za to pięknie, że dech zapiera.
Miało wprawdzie być bez Kuriozy, ale muszę Rabarbarze pokazać szlaczek, który machnęłam w sypialni:

Z lasu:









Jest jeszcze jedna sprawa. W niezamieszkałym domu naprzeciwko Kuriozy koczuje kot, a właściwie kotka. Na moje oko młodziutka, pewnie z letniego rzutu. Wygląda zdrowo, ma lśniącą sierść, czyste oczy i nos. Jest takim pieszczochem, że nie mogę zrobić jej porządnego zdjęcia, tak się do mnie klei. Jest bardzo spragniona kontaktu z człowiekiem. Podejrzewam, że ktoś ją latem hołubił, potem wyjechał i po prostu kotkę zostawił na pastwę losu. Karmię ją od jakichś dwóch tygodni. Myślałam, że gdzieś tu mieszka i tylko przychodzi na żebry. Ale nie - siedzi tu dzień i noc i tylko czeka na szczęk bramy. Serce mi pęka, nie mogę wziąć sobie piątego zwierzaka. Na razie jest ciepło, ale co dalej? Próbowałam znaleźć DT w Poznaniu, ale nie ma nigdzie wakatu, takie mam informacje. Postanowiłyśmy z D. że pojedziemy jutro do miejscowego weterynarza - jest bardzo sensowny. Może on coś wymyśli. Pogadamy o kastracji i badaniu. Muszę znaleźć jej dom. Ktoś? Coś? Dowiozę lub zorganizuję transport.
Doświadczenia Gosianki mówią, że wszystko jest możliwe.
Koteczka jest przemiła, puchata i prześliczna, zdjęcia nie oddają jej urody. Kiedy tylko się zbliżę, dosłownie wchodzi mi w obiektyw:




środa, 9 października 2019

Dwa grzyby w barszcz

Napisałam dłuuugi komentarz pod poprzednim postem, który to komentarz wystrzelił w niebyt. Doszłam więc do wniosku, że równie dobrze mogę się odnieść do Waszych komentarzy w nowym poście, stary i tak już zatkany.
Pisałam w nim o tym, że parapetowy zwierz to kamienna foczka, wanienki na palec u dużej nogi już nie ma, sprawę i wanienkę załatwił Czajnik, a postawienie jej na parapecie było dużą nierozwagą z mojej strony. Pisałam także o tym, że padłam wczoraj w lompach - jak mawia się u nas w Wielkopolsce, a przyczyniła się do tego naleweczka wypita wraz z koleżanką D., bynajmniej nie nawał pracy, bo - prawdę mówiąc - trochę się wczoraj obijałam. Nie, żebyśmy się upiły na sztywno, jednak mnie uśpiło jak chloroform. Na starość tak mam z alkoholem. Bez sensu. Golnie sobie człek dla wesołości, a tu pfff...
Ponadto informuję, że palenie w kominku, który jest jedynym źródłem ciepła, nawet jeśli ten kominek rozprowadza (teoretycznie) ciepło rurami po reszcie pomieszczeń, jest upierdliwe do bólu. Z rur dmucha pyłem, który się wdycha - to po pierwsze. Kiedy ogień zgaśnie, błyskawicznie robi się zimno - to po drugie. Lepiej więc z domu na dłużej nie wychodzić, a w nocy nastawić sobie budzenie co 2 godziny. Trzeba nosić drewno, które powinno leżeć na zewnątrz, aczkolwiek pod dachem. W każdą pogodę i o każdej porze trzeba je nosić i to co najmniej kilka razy dziennie, bo w koszu przy kominku wiele się nie zmieści. Przy okazji śmieci się w całym domu, nie mówiąc o ciuchach, które albo trzeba co chwilę zmieniać i bez przerwy prać, albo chodzić w brudnych. Ja mam bez przerwy rękawy utytłane w sadzy, żebym nie wiem co robiła, nie uniknę tego. Drzwiczki od kominka są od środka osmolone i koniec. Można też przebierać się w jakieś "kominkowe" ciuchy przy każdym face to face z kominkiem. To mocno fatygujące.
Boję się wychodzić z domu i zostawić ogień w kominku - mam uraz od czasu, kiedy w poprzednim życiu zapaliła się sadza w kominie i pożar był o włos. Dochodzi jeszcze sprawa czadu. Wystarczy jakaś nieszczelność i ni ma Kurnika.
No i oczywiście koszty. Drewno jest piekielnie drogie, a suche, sezonowane i tylko liściaste (najlepiej dąb, buk, grab) jeszcze droższe. I trzeba je porąbać, to też kosztuje. Byle czym palić nie będę, wiadomo.
Reasumując, jeśli o mnie chodzi, przyjemności obcowania w ten sposób z żywym ogniem pozbawię się bez problemu. Zapalę sobie od czasu do czasu, jak mi się zechce. Przestudiowałam sprawę promienników ciepła, porozmawiałam z sąsiadem, który takowe ma i pójdę raczej w tym kierunku. Dom praktycznie jest już ocieplony, reszta prac to kosmetyka. Jeśli pogoda dopisze, za tydzień będzie ślicznie! Dałam ciała przy wyborze koloru blachy, nie podoba mi się. Poza tym tu i tam jest pomarszczona, bo dach jest krzywy, jak się okazało. W niczym mi to nie przeszkadza, zresztą wszystko jest tu krzywawe, chyba ktoś na oko budował. Jednak na dachu wygląda to tak sobie. Żałuję, że nie zaordynowałam ciemnej blachy. Trudno, tak musi zostać. Błędy kosztują.



 
Wreszcie dzisiaj (z kol. D.) poszłam w las, przymusiła mnie. Zrobiło się ciepło i słonecznie i chociaż zatrzęsienia grzybów nie ma, trochę uzbierałyśmy:


Jak na urobek dwóch osób pazernych na grzyby, łba nie urywa. W piątek drugie podejście. Zrobiło się ciepło, może znów się ruszą?
Rydzyków tylko kilka, ale za to pyszne, na masełku i chrupiące:
Fajne prowadzę życie, co nie?

sobota, 5 października 2019

Ogarniam się


Nie poszłam w las, chociaż specjalnie w tym celu i z koszykiem, przyjechała Marta. Lało albowiem jak z cebra przez cały dzień. Takie grzybobranie to żadna przyjemność. Pojechałyśmy więc na tutejszy cotygodniowy targ, ale i on był słabiutki przy tej pogodzie.
Mam wielką nadzieję, że od poniedziałku będzie meteorologicznie lepiej i ogacanie Kuriozy nabierze tempa. Chociaż nie mogę się skarżyć, robota postępuje. W związku z tym chodzę niedospana, bo fachowcy przyjeżdżają skoro świt. Nie ja odwalam główną robotę, ale i tak jest to dość męczące. A to do wodociągów mus polecieć, bo zawór przed licznikiem kapie, a to ustalić (i złapać!) instalatora do zaslepienia kranu w ogrodzie, bo zamarznie jakby co, a to okazuje się, że prądu w gniazdku na zewnątrz nie ma i trzeba go podciągnąć przed ociepleniem. Z pomocą (na szczęście) pani Justyny musiałam w szybkich abcugach przerzucić drewno spod domu pod płot, kostkę brukową spod drugiej strony domu na trawnik, powynosić śmieci poremontowe z tarasu.
Zdjęcie z wtorku, dzisiaj cała ta część jest już ocieplona, a za ociepleniem moja sypialnia!

 
Góra tego (śmieci) rośnie w zastraszającym tempie i nijak nie da się jej posortować. Tu kawałek papy przyklejony do folii, tam kawałki betonu, ówdzie resztki styropianu, o pojemnikach po kleju, plastikowych opakowaniach po bukwiczym nie wspomnę. Bez kontenera na śmieci mieszane się nie obejdzie. Gdzie one lądują, wolę nie myśleć. A to tylko jeden niewielki remont.
Ale do rzeczy. Wewnątrz jestem mniej więcej ogarnięta, aczkolwiek wszędzie jeszcze coś się wala i szuka swojego miejsca. Kanciapa przy kuchni ratuje mnie przed totalnym chaosem, chociaż na razie miejsce w niej nie jest maksymalnie wykorzystane. To się zmieni z czasem:
Regał jest rozwojowy. Kupiłam go w klamociarni i jest to tzw. talerzówka, tzn. mebel do eksponowania talerzy. Solidny, dębowy i bez robali. I tani!
Między (dosłownie!) noszeniem drewna i bruku przemalowałam szafki w łazience, trzeci raz zresztą. W pierwszej wersji przeszlifowałam drewno i zawoskowałam. Nie podobało mi się to, łazienka jest maniunia i wyglądała w tym drewnie jak sauna. To przemalowałam (przedtem ściągnąwszy wosk) szafki na czarno. Same w sobie wyglądały fajnie i elegancko. Kiedy stały na podłodze – też. Powieszone natomiast (bo one są wiszące) wyglądały fatalnie, jak skrzyżowanie ołtarza z katafalkiem. Znów przeszlifowałam i przemalowałam na kolor pt. czysta kartka, który jest zbliżony do ziarna sezamu, hrehre. Nareszcie jestem zadowolona. No, prawie.
Malownicza historia szafek za dziesięć zeta z olx:
W międzyczasie były jeszcze kombinacje z koszykami i dobraniem bejcy na półkę!
Dla przypomnienia i maniuniej satysfakcji, łazienka bardzo przed:
Trochę po:
I całkiem po. Chyba:)
 
 
 
 I trochę migawek z życia wziętych, jak leci. Więcej ich matka nie miała:
W pracowni nadal dość surowo, ale za to za oknem przyjemnie:
 
Czajnik już urzęduje:
 
Wybieram kolor elewacji:

I tak to ciągle wygląda...
I przyozdobiłam kominek:
A w ogrodzie:

I to już wszystko!