sobota, 30 listopada 2013

Nie próżnuję

Nie próżnuję, chociaż powinnam robić zupełnie coś innego. Ale co zrobić (że zacytuję sąsiada), skoro wena mną telepie?
Poza tym przemyślenia mam. Na przykład ktoś dowiaduje się, że Mika NIE JEST moją rodziną, robi takie dziwne oczy, jakby to było Bógwico. Dlaczego ludzie odbierają to jak jakiś wyczyn? Znam Mikę, lubię Mikę, bo tak i fakt, że nie jest moją rodziną nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Potrzebna Jej była operacja. W mieście Ś. Profesor Zapomniałam Nazwiska najlepiej w Polsce naprawia ręce i tyle. Tak się życie potoczyło, nikt tego nie planował. Mieszkam o rzut beretem od miasta Ś. I już. Dziwi mnie, że ludzi to dziwi.
Drugie przemyślenie mam takie bardziej wkurzające. Jak już wiecie, lub nie, mam dwa psy i dwa koty. Wszystkie znajdki, zawsze miałam znajdki. I bez przerwy słyszę: O, jak Villas! Zazwyczaj obracam to w żart, chociaż do szału mnie to doprowadza, a z postronnymi nie chce mi się wdawać w dyskusje o tym, że (tu zacytuję Ankę Wrocławiankę), Violetta Villas wpadła w matnię własnej wrażliwości. Zgadzam się z Anką. Villas miała nietuzinkową osobowość, odbiegała od schematów i to wystarczyło, aby ogół uznał ją za osobę co najmniej zaburzoną (tu ukłon w stronę mediów). Daj Boże takich zaburzeń i takiego głosu. Dodam, że nie byłam fanką jej repertuaru, ale głos ciągle przyprawia mnie o dreszcze. Pogubiła się gdzieś i chyba nie miała szczęścia do ludzi. Świetnie rozumiem, że nie bacząc na konsekwencje nie potrafiła zostawić psa bez pomocy. Do bólu to rozumiem. Źle to się skończyło, wszyscy wiemy, ale nie o tym chciałam mówić. Nazwisko Villas w kontekście zwierząt brzmi pejoratywnie. To krzywdzące i niesłuszne. Moje dwa niezwykle głębokie przemyślenia mają wspólny mianownik. Zastanawiam się dlaczego ktoś, kto zachowuje się mniej więcej po "ludzku", budzi zadziwienie, czasem śmiech i politowanie, a nierzadko dezaprobatę? A jeśli zajmuje się zwierzętami, to ani chybi szurnięty. Ludziom pomyliły się priorytety, czy co? Jakim sposobem ciągle udaje się Owsiakowi? Myślę sobie (trzecie przemyślenie), że to takie igrzyska, chyba dlatego.
A moje niepróżnowanie nie ma nic wspólnego z z głębią przemyśleń. Oto jego efekt.

Fajnego weekendu!

czwartek, 28 listopada 2013

Wczorajsze okoliczności przyrody

Nie nad Pacyfikiem, ani nawet nad Bałtykiem, a nad sąsiadem z naprzeciwka, wyglądały tak:
Po polu chodziły żurawie, przysięgam, ale musicie je sobie wyobrazić, bo podejść się nie dają tak łatwo. Sąsiad nie docenia ani widoku, ani żurawi - dla niego są to glapy - ino łażum i wyżerajum. Na szczęście słońce wschodzi i zachodzi niezależnie od woli i wrażliwości sąsiada. Żurawie też nie bardzo się tym przejmują. W tych zaroślach na skraju Mój znalazł Czajnika. Znalazł Czajnik? Kotka znalazł. Z tego kierunku co i rusz przychodzą do nas na garnuszek a to psy, a to koty...Kiedyś opowiem historię rudej suni Dianki, która zniknęła z dnia na dzień. Sąsiad twierdzi, że "tero jes u siostry w drugi wsi, bo dziecioki jum chciały". Ale ja nie o tym dzisiaj.
Mika za moim pośrednictwem dziękuję za słowa otuchy. Jest już po, wszystko poszło dobrze. Jeśli nic się nie zmieni, jutro (!) zabiorę Ją do domu! Szybko to teraz idzie. KCUKASY najwyraźniej zadziałały. Możecie poluzować, ale nie puszczajcie jeszcze do końca!

środa, 27 listopada 2013

Czy kurnik może być pastelowy?

Dzień był dzisiaj ciężkawy, za to przepiękny meteorologicznie, nieprawdaż Wielkopolsko? To chyba na cześć Miki Górolki. Poczuła się dzisiaj jak na Wyspach Kanaryjskich co najmniej.
Nie będę już ogarniać żadnych funkcji, zamieszczanie zdjęć mam ogarnięte, to pójdę na łatwiznę. Przy okazji wyjaśni się, dlaczego kurnik jest pastelowy. Otóż jakiś czas temu opętały mnie, pochłonęły, wessały z głową i nogami suche pastele. Próbowałam różnych technik, ale pastele jakoś mnie nie pociągały. Aż, nagle, wtem! Eureka! Po długim wahaniu i jeszcze dłuższych namowach Mojego, wyszłam z tym do ludzi! Do Was wyjszłam!




Zamykam oczy i lecę głową w dół, co ma być, to będzie.
Ponadto: Mika raz jeszcze dziękuje za ciepłe słowa. Jest już w mieście na Ś i czeka na jutro, co dalej, się zobaczy. Szpital, bo to szpital, nie bójmy się tego słowa, jest zaskakująco przyjazny. Nieduży, czyściutki, nowoczesny, jasny i pełen zadbanych kwiatów. Tam jest ŁADNIE! A Panie w recepcji są MIŁE ! Co do reszty, mamy nadzieję, że też taka będzie, że nic nas nie rozczaruje, godzina zero jutro! Kciuki proszę!
Na dobranoc powiem Wam jeszcze, jakimi słowy Mój zwraca się do kociaka zwanego Czajnikiem, który śpi na jego kolanach. Tak oto grucha: cije to łapulki luzowe takie malutkie, moje misiaczki, a oculki zielone takie kto tak ziewa ślicnie...matkojedyna oszalałem dla tego kota!
Kocich snów!


poniedziałek, 25 listopada 2013

Na dobranoc pieski na noc

Ta fasolka to Wałek. Reszta to Frodo.

Mika w podróży

Mika mieszka daleko (z mojego punktu widzenia). Dzieli nas równiutko 500 kilometrów. Mika jutro pokonuje tę odległość po raz trzeci i jest żywym dowodem na na to, że warto być otwartym na ludzi i świat, i że można góry przenosić, trzeba tylko (i aż) motywacji. Historia naszej znajomości jest niezwykła, obfitująca w prawie metafizyczne zbiegi okoliczności, które teraz przekuwamy w konkrety. Wszystko zaczęło się od haftu, który pokazały Mnemo i Eduszka na swoich blogach. Haft był mój, Mice spodobał się bardzo, to i dla Niej wyhaftowałam jakiś drobiażdżek. I poooszło! Tak więc kolejne Jaja (muszę ustanowić jakąś gradację, bo Złote jest w rękach Kretowatej, a Srebrne przyznałam Wieśniakowi M. jako Pierwszemu Chłopu na naszych łamach). Nie mogę i nie chcę przyznawać brązowych, słomianych i innych nietrwałych Jaj! Coś wymyślimy z Miką pospołu. Ale ad rem. Mika przyjedzie jutro do mnie, do nas. Ma straszną rajzefiber (nigdy nie wiem, jak to się pisze). Od kilku dni usiłuję odwrócić Jej uwagę, ale z miernym skutkiem. Mówiąc prawdę, tym oto blogiem trochę chciałam zaprzątnąć Jej głowę. Bo to nie jest zwykła wycieczka. Mika potrzebuje teraz wsparcia. Z jakiego powodu, jeśli zechce, sama Wam powie.
Jesteście (-my) ogromną siłą i jeśli znów ktoś mi powie, że internet jest pełen zasadzek i zła, to uśmiechnę się półgębkiem i z wyższością. Śmiem twierdzić, że zła i zasadzek w realnym życiu jest dużo więcej.
U mnie za oknem przepiękne słońce, czego i Wam życzę nie tylko na dziś!

niedziela, 24 listopada 2013

Teraz mówi Mika!

Dzisiaj wyjątkowo, trzy posty z okazji przecięcia wstęgi! To się nazywa zapał neofity!
Zaraz dam Mice klucz do bloga, a na razie pisze, co następuje:

 No to się podziało!!! Hana, jak to Dzika Kura, kliknęła i ... proszę bardzo, mamy bloga! Gadałyśmy już o tym czas jakiś, ale coś nie mogło dojść do konkretów, ale przyszedł właściwy moment i otwieramy Nasz Kurnik. A jeśli jeszcze w Kurniku Pastelowym pojawi się Owca, to już będzie pełne stado. Bardzo, bardzo ciepło i serdecznie witam wszystkich czytających płci obojga i cieszę się, że już na początku jest Was aż tyle. To oczywiście zasługa reklamy u Kretowatej, dzięki!!!!
Jako żem teraz w stresie lekkim i wymyślić wiele sensownego na początek nie dam rady, wklejam więc bajkę, którą popełniłam czas jakiś temu dla Hany (a i może inne czytelniczki się w niej odnajdą...) Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie.


BAJKA  DLA  HANY


        Była sobie raz dziewczynka imieniem Ewa, ale wszyscy wołali na nią Hana, bo to lepiej do niej pasowało. Była bardzo żywa, energiczna, wszędzie jej było pełno. Ludzie bardzo ją lubili, bo była zawsze wesoła i chętnie wszystkim pomagała. Smutna i zła bywała tylko, gdy widziała, jak ktoś krzywdzi zwierzęta. Zwierzęta były jej wielką miłością, uwielbiała je wszystkie i nigdy nie zrobiła krzywdy choćby najmniejszej muszce czy robaczkowi. Zawsze mawiała: „Skoro są na tym świecie, to znaczy są po coś i mają prawo tu być, tak jak my. W końcu my też jesteśmy tylko zwierzętami...” Miała w domu i psy i koty i kury i kozy i nawet owieczki,  w stodole gniazda jaskółek, skąd co roku wędrowały w świat nowe pokolenia młodych a na dachu stodoły wielkie gniazdo bocianie, do którego co roku wracał bocian Wojtek z żoną Asią.  Obowiązków więc było dużo, ale była to dla Hany po prostu przyjemność. Gdy szła do szkoły (niestety musiała), do głównej drogi odprowadzało ją całe stado, jej ukochany pies Julek , zwany w chwilach czułości Mój („O Mój ty śliczny!”) , kotka Grażynka, niewielka suczka zwana Kretowatą, bo bardzo lubiła rozkopywać kretowiska, a nawet owieczka Rogata ( gdy była zdenerwowana nazywano ją Pacjanem). Druga kotka, Mika, nie mogła jej odprowadzać, gdyż po wypadku miała przetrąconą łapkę i nie oddalała się zbytnio od domu. Pierwsza za to witała Hanę w domu głośnym miauczeniem, wyrzucając , że tak długo jej nie było. No i była jeszcze klaczka rasy konik polski o wdzięcznym imieniu Agniecha, na której Hana jeździła po okolicznych polach i łąkach. Zaiste, piękne to było stado!

     Pewnego dnia Hana postanowiła wybrać się do lasu na grzyby. . Była świetną grzybiarką, znała się na grzybach doskonale i umiała je znaleźć w najdziwniejszych miejscach, gdzie nikt by się ich nie spodziewał. Wzięła więc duży koszyk, do towarzystwa Julka i Kretowatą i wyruszyli. Dzień był słoneczny, choć chłodnawy. Hana zagłębiała się w las, który doskonale znała, a kosz wypełniał się powoli różnymi grzybami. Psy węszyły, od czasu do czasu znikając na chwilę w krzakach.  Nieco już zmęczona dziewczynka usiadła polanie porośniętej gęstą trawą. Psy buszowały gdzieś niedaleko, słychać było trzask łamanych patyków i posapywanie Kretowatej, która dobrała się do kolejnego kretowiska. Nagle wszystko ucichło. Hana poczuła, jak wielka gula strachu rośnie jej w gardle. „O Boże, czemu tak cicho????” przemknęło jej przez głowę. Wtem rozległ się jazgot psów i jeszcze jakiś dźwięk, którego nie potrafiła rozpoznać. „Julek, Krecia!!!” krzyczała, pędząc w stronę ich głosów.  Wypadła na niewielką polankę. Psy ujadały kręcąc się koło czegoś, szarpiącego się w miejscu. Przerażona dziewczynka ujrzała zajączka szarpiącego się w sidłach. Strach minął, a pojawiła się wściekłość i furia. „Co za świnia, najparszywsza z parszywych świnia, zastawiła te sidła!!!” Psy ucichły, a Hana zbliżyła się do śmiertelnie wystraszonego zajączka. „Cicho, cicho, nie bój się malutki”, powiedziała szeptem - zaraz coś wymyślę”. Julek przytargał z zarośli ogromny konar, za pomocą którego Hana próbowała rozewrzeć sidła. Ciężko szło, ale w końcu się udało. Hana delikatnie wzięła pokaleczonego zajączka na ręce. „No, już, już, nie bój się, wezmę cię do domu i wyleczymy ci łapkę, wszystko będzie dobrze”, uspokajała go. Wtem na polankę wpadł rozczochrany i czerwony na gębie Chłop. „A co ty tu mała, robisz, koło moich sideł, co???!!!!!!!!” ryknął na cały głos. „Oddawaj zająca, ale już, na pasztet bedzie!” Ale nie znał nieszczęśnik Hany i nie wiedział, że jak dostaje ataku furii to lepiej ją omijać wielkim kołem. „Twoje sidła, twoje sidła, chamie!!!! Bandyto jeden, morderco, co ty myślisz, że tak ci to ujdzie bezkarnie??? To się grubo mylisz, już policja się dowie, czym się trudnisz, jak we więźniu posiedzisz to się osotasz!!! (Hana miała tak zwaną empatię językową i przyswajała sobie język różnych środowisk, w tym więziennych:))” Chłop zgłupiał trochę, ale nie na tyle, żeby się poddać. „Policją mnie straszysz, smarkulo??? Uważaj, żebyś ty do domu cała wróciła” warknął wściekle. „  A to już są groźby karalne do tego” oznajmiła zimno Hana. Kątem oka zobaczyła, że Krecia znikła w chaszczach. Wiedziała już co się święci. „Muszę grać na zwłokę”, pomyślała tuląc do siebie zajączka, który w międzyczasie już zemdlał ze strachu. „Na dodatek o molestowanie cię oskarżę, ty zboczeńcu!!” Tu chłop się nieco stropił, bo o molestowaniu wiele nie wiedział, ale zboczeńcem poczuł się dotknięty do żywego. „Tylko se nie zboczeńcu, gówniaro jedna!! Zboczeńce to miastowe som, a jażem tutejszy, lokals, znaczy.”  „ A jak tutejszy, to się żona ucieszy, jak się dowie, że małe dziewczynki po lesie napastujesz!!!!” wrzasnęła Hana. „Ło Jezu, tylko nie żona!!!! To już wole policję!” jęknął Chłop. Ale raptem przypomniał sobie o zającu. „Dawaj go, mójci on! Moja zdobycz to i trofeum!!” I wyciągnął swoje obrzydliwe łapy po zajączka. Julek vel Mój stojący przed Haną pokazał cały, pięknie utrzymany garnitur swoich zębów. A kąśliwy potrafił być, oj potrafił. Chłop lekko się stropił, ale zamachnął się nogą, chcąc Julka potraktować kopniakiem. Ale nie z Moim takie numery, zrobił szybki unik i Chłop stracił równowagę. I w tym momencie rozległ się po lesie tętent, beczenie, szczekanie i różne inne dźwięki. „Odsiecz nadchodzi!!!!!” krzyknęła Hana i uśmiechnęła się, bo wiedziała już co się stało. Echo szło lasem, a one pędziły. Koniki polskie, psy, owieczki, kozy, a nawet krowy. Całe pospolite ruszenie zwierzęce, na pomoc Hanie i zajączkowi. Nawet Mika z przetrąconą łapką kurczowo wczepiona w runo Rogatej pędziła wraz z innymi. To Kretowata zawiadomiła wszystkich i zorganizowała akcję „Zając”.  Wszystkie były, a nawet i sąsiedzki regiment w osobie zaprzyjaźnionej krówki Mnemosyne z pobliskiej Kaczorówki. Szły jak burza, a grzmot kopyt niósł się po ostępach leśnych. Chłop zamarł. Gdy armia zwierzęca wpadła na polanę,  rycząc, becząc, miaucząc i wyjąc, Chłop skulił się na ziemi i zasłonił głowę rękami „Nie zabijajcie...” zaskomlił.  „My nie tacy jak ty, my każde życie szanujemy, nawet takiej nędznej kreatury ” powiedziała zimno Hana. „Ale przysiąc musisz, że wszystkie sidła w lesie zniszczysz i już nigdy więcej żadnego zwierzęcia nie zabijesz”. Widząc wahanie Chłopa   dodała „No chyba, że wolisz mieć na całym ciele ślady kopyt, pazurów i rogów....” „Nie, nie, przysięgam! „ krzyknął.
„I pamiętaj, jak cię jeszcze raz tu spotkam, to prosto do twojej żony walę, i to nie sama...”
„No dobrze, już dobrze” jęknął z cicha. „A teraz idziemy niszczyć sidła” zakomenderowała Hana. I poszli. Chłop przodem, pilnowany przez Julka , Tropika i Kruczka, a za nimi wojsko całe. „Nie takie głupie te zwierzaki...” przemknęło  Chłopu przez głowę.  „Kto by to pomyślał...”

Gdy wszystkie sidła uległy zniszczeniu a Chłop przechodził głęboką metamorfozę wewnętrzną, wszyscy udali się do domu na zasłużony odpoczynek. Zmęczeni, ale szczęśliwi. Zajączek odzyskał przytomność i po opatrzeniu łapki zjadł pyszną sałatkę z mlecza i zasnął wtulony w runo Rogatej.
Hana uroczyście podziękowała całej armii i przyznała wszystkim ordery za odwagę i solidarność.
I już nigdy nie słyszano o żadnych kłusownikach w okolicy, a Chłop został asystentem miejscowego weterynarza.

                                                      K O N I E C
A kuku! To znowu ja! Ten post, dla odmiany, jest ćwiczebno-objaśniający. Wstępniak taki.
Zrobiłam to wczoraj, a właściwie już dzisiaj jakoś tak przypadkiem i bardzo dobrze. Nosiłam się jak z jajkiem - jak to dzika kura! W zamyśle blog jest wspólnym blogiem - Miki i moim. Razem będziemy szaleć w tym Kurniku (Ilonko, zbieżność nazwy jest absolutnie przypadkowa, przysięgam! Wzięła się z głupawki Miki i mojej. Mika nazwała mnie dziką kurą, a skoro kura, to kurnik). Tak więc nazwę zawdzięczam Mice. A teraz nie wiem, co zrobić, aby i Ona miała dostęp i mogła pisać. Ale spoko, dojdziemy do tego. O życiu będziemy pisać, bo i o czym? Mika jest bardziej uduchowiona, więc mam nadzieję, że będzie moim moderatorem.
Jest mi bardzo, bardzo miło, bo czuję się jak w domu, wszystkie Was przecież znam! Szczególne podziękowania należą się Kretowatej, a może nawet jakaś nagroda w postaci np. Złotego Jaja? To zupełnie inny start w blogowym świecie, który dla mnie już dawno wyszedł z sieci. Mam nadzieję, że będziemy się dobrze bawić, w końcu o to też w życiu chodzi.
Wybaczcie potknięcia neofity, z czasem to wszystko opanuję.
Huraaaaaaaaaaaa! Bardziej się jednak cieszę, niż lękam.

sobota, 23 listopada 2013

Kontrola jakości

Kontroler jakości tak oto wypowiedział się na temat przesyłki od Agniechy:
Ocet pachnie jabłuszkami, natomiast druga buteleczka pachnie jabłuszkami mocniej. Różnią się ponadto kolorkiem.
Reszta komisji orzekła, co następuje:
A tak było "przed":
I w trakcie:
Agniecha, bardzo Ci dziękuję za niespodziankę, nie dość, że po raz pierwszy w życiu coś wygrałam (może dlatego, że nie gram?), to dostałam, co wygrałam, i jeszcze dostałam w bonusie Eau de Mlądz. Ludzie! Ale kopie! I do tego mam trochę słomy, która pieczołowicie chroniła cenną zawartość, a którą Agniecha musiała odjąć od ust swoim konikom. Przyda mi się do siennika. Dziękuję!
O działaniu Eau de Mlądz powiadomię jutro.