piątek, 31 grudnia 2021

Niech już spada!

Czy wiecie, że to ósmy Sylwester w Kurniku? I zaczyna się dziewiąty rok kurniczego istnienia?

Tylko osiem lat? Aż osiem lat? W sumie to sprawa subiektywna - tak czy siak, to kawał naszego życia. Wiele się wydarzyło, zwłaszcza w ostatnim roku. Niespodziewanie odeszła Ewa i równie niespodziewanie Monika. Bardzo często o Nich myślę i nadal trudno mi w to uwierzyć. Wysyłam do Nich, do Patagonii, ciepłe myśli. 

Wiele nam mijający rok zabrał, ale też każdemu coś tam dał. Mnie dał umiejętność cieszenia się byle czym, życia tu i teraz i nie zamartwiania się na zapas. To ostatnie jest (dla mnie) najtrudniejsze, bo sytuacja wokół absolutnie temu nie sprzyja. Jednakże nie ustaję w wysiłkach, czego i Wam życzę. Cieszcie się, śmiejcie i bawcie do utraty tchu jak tylko nadarza się okazja.  Dbajcie o siebie i bliskich, bądźcie zdrowi jak przysłowiowe konie i silni jak Samson.

Żywcem nas nie wezmą!

Proszę, tradycyjny, sylwestrowy selficzek:

 

Jak tam plany na wieczór? Do mnie przyjdzie kol. D. MM nie przyjedzie, bo w czasie świąt trochę zmarzł jej tyłek. Ona niezwyczajna, w przeciwieństwie do mnie. Ja z zimnego chowu, kol. D. również. Siedemnaście stopni to dla nas w sam raz. Uraczymy się winem wrednym, pogramy w scrabble i się zobaczy.

Bawcie się dobrze, czujcie się dobrze, niech już będzie normalnie!

czwartek, 23 grudnia 2021

Pięknych Świąt

Szły, szły, galopowały, no i są. Jak na zamówienie pada śnieg i świat zrobił się jaśniejszy, chociaż na chwilę. Prognozy meteo są nieciekawe, zwłaszcza jeśli na Wigilię trzeba jechać lasami i polami dobrze ponad 50 km. W tej sytuacji nie wiem gdzie ją spędzę. Mam okropny uraz do jeżdżenia po śniegu od czasu, gdy zaliczyłam kraksę na skutek poślizgu i skasowałam moją ukochaną suzuczkę. Ale nie martwcie się, jakby co mam co jeść i mam co pić. Należę do tych, dla których święta mogłyby w zasadzie nie istnieć, więc dramatu nie ma. Świat nie kończy się w Wigilię.

Niech każdy z Was świętuje po swojemu, z kim chce, gdzie chce i jak chce, a wtedy będzie prawdziwie i radośnie. I tego z całej duszy Wam życzę. Po prostu bawcie się dobrze!

W charakterze świątecznej kartki rysunek znaleziony w necie. Co na niego spojrzę, to się śmieję. Jest mistrzowski! Te obżarte i rozanielone wilki, ten mikołajowy płaszczyk na jednym z nich! I czapusia!

Mam nadzieję, że Wasz Mikołaj się uratował. Nie mam pewności, czy to aby nie był mój...

Pięknych Świąt!



piątek, 17 grudnia 2021

I znów idą święta...

A nawet galopują, jak co roku. I jak co roku jest mi to obojętne. A właściwie nie, jest mi to obojętne dopiero od kilku lat. Przedtem święta to był wyłącznie stres i przymus. Nie mam fajnych wspomnień ani z dzieciństwa, ani z młodości, ani w ogóle. Mama pucowała, gotowała i odkąd pamiętam, zaprzęgała do pomocy. Nie chodzi o tę pomoc, ale o przymus i wieczne pretensje już tak. Wszystko było źle, pomoc nie taka, ciasto ukręcane nie w tę stronę, białka za sztywno (albo nie) ubite. Zdarzały się i łzy z tego powodu. Potem już było tylko gorzej. W święta było zmuszanie wszystkich do jedzenia i znów pretensje, że człek się urobił, a tu nawet zjeść tego nie chcą. Itd., itp. Oszczędzę Wam szczegółów, bo nie o nie chodzi. Krótko mówiąc święta to był dla mnie dopust boży i tak mi zostało. Mam wzorce jakie mam i jakoś nie potrafiłam zmienić tego w dorosłym życiu. Starałam się, organizowałam, latałam za prezentami, ulegałam presji. Częściowo robiłam to dla dziecka, a częściowo nie wiem dla kogo i po co. Chyba dla świętego spokoju. Nie umiałam się wyrwać z tego błędnego koła i przeciwstawić się. Nigdy nie miałam odwagi powiedzieć Rodzicom (głównie Mamie), że nie chcę, że wyjeżdżam albo coś. Może wystarczyło to zrobić, nie wiem i już się nie dowiem. Teraz na święta nałożyło się ogólne szaleństwo, komercja, christmasy już od listopada i ogólny brzyd. Zwłaszcza w kontekście tego, co dzieje się wokół. Z jednej strony dzieciątko w żłobie, talerz dla wędrowca, a z drugiej jad i nienawiść. Czuję ulgę, że nic nie muszę. Zaskakująco dużo spotykam ludzi, którzy mają podobne zapatrywania i doświadczenia w kwestii świąt. Znajomych i nieznajomych - wystarczy poczytać wypowiedzi na fb. Pytam więc grzecznie, jak to u Was ze świętami jest? Piszcie co i jak, bo czuję się osamotniona w swoim dziwactwie.

Dla ilustracji przepiękna kartka z osobistym wierszem od Ninki:

Ninko, dziękuję! 

A teraz od czapy. Ozdóbki w mojej kuchni już ze trzy razy zmieniły układ. Aktualnie powiesiłam półeczki ze starych szuflad, ale nie wiem...

Przedtem wisiał tam kogut, jakby ktoś nie pamiętał. Nawiasem mówiąc jest do wzięcia, gdyby ktoś chciał. Ryczki też się zmieniły w międzyczasie: 

I absolutny hit Kurnika. Firanki, czy jak to nazwać, wyszły spod rączek naszej Bezowej, która dotąd się kamuflowała. Ale wyszła z podziemia z przytupem i teraz dzierga firanki, które polecą do - uwaga - USA:

Na deser Bezowa zrobiła mi rękawiczki:

sobota, 4 grudnia 2021

Basie nasze kochane...

W pierwszych słowach mego postu przepięknie przyjemnego życia życzę (po starszeństwie, w kolejności pojawienia się w Kurniku:

Basi (nie powiem Basze, bo nie brzmi to najlepiej), chodzi oczywiście o Bachę, która była najpierwsza.

Rabarbarze Ktoś, która wpadła jako druga.

I teraz nie mam pewności co do Basi i SaBały. Wydaje mi się, że zawitały mniej więcej w tym samym czasie, co oczywiście nie ma większego znaczenia.

Bądźcie szczęśliwe i zdrowe, kochane Basie!

Dla Was gil, który zawitał  na gumienko kilka dni temu. Zdjęcie ciemne i przez okno, ale może trochę Wam rozjaśni tę wszechobecną ciemnicę:

Poza tym życie pomyka pomimo i wbrew, o czym nawet gadać się nie chce. Wszyscy jak mantrę powtarzają "byle do wiosny" i poniekąd z tym się zgadzam, z drugiej jednak strony obawiam się, że do tego czasu niewiele się zmieni - poza pogodą. No ale nie mam zamiaru siać defetyzmu, sam się sieje. Na tę ponurą - nie tylko meteorologicznie - jesieniozimę, dobre są kolory, ergo farby. Wszelkie farby. Nawet moja siostra MM złapała za pędzel, chociaż twierdzi (raczej słusznie), że talentu u niej za grosz i nawet kółka nie potrafi namalować. Jednak na wszystko dzisiaj (no dooobra, prawie na wszystko) jest sposób i MM zaczęła uprawiać malowanie po numerach. To trochę przypomina kolorowanki, ale tylko trochę. Jeśli ktoś nie wie co to, może sobie wygulać. MM daje radę, idzie jej to nader sprawnie i nawet się wciągnęła. 

A propos, nie dajcie się nabrać, bo widziałam ogłoszenia w rodzaju "sprzedam obraz ręcznie malowany" za 200 i więcej złotych. Wygląda profesjonalnie i jeśli ktoś nie wie, nabierze się jak nic. To tak, jakbyście za cenę oryginału kupili kserokopię.

Teraz będę się chwalić i musicie wierzyć mi na słowo, że nie maluję po numerach! Zacznę od stołków, czyli ryczek, które przyleciały do mnie ze Szczecina, od Orki. Szukałam takich, które miałyby stosowną wysokość do komody, która w kuchni pełni funkcję stołu. Normalne taborety są zbyt niskie, a hokery zbyt wysokie. I takie właśnie ideały stały sobie u Orki i specjalnie nie były jej potrzebne. Przynajmniej tak twierdzi Orka.

Nie przywiązujcie się zanadto do tej wersji, gdyż nie powiedziałam w tej kwestii ostatniego słowa. Nie będzie to pakistańska ciężarówka, ale może półciężarówka albo chociaż dostawczak. Mus przełamać kapkę te niebieskości:


W międzyczasie od Sasa do Lasa:

Jakieś miasto, gdzieś. Dostępny, akryl na płótnie, 40 x 30 cm

 Z cyklu "Nie wszystkie koty w nocy są czarne":

niedostępny, zasilił bazarek Za Moimi Drzwiami)

niedostępny, zasilił mnie:)

Niedostępne, bo tak:)

Ptasi dyptyk, dostępny! Akryl na papierze, 14,5 x 10 cm (każdy z nich)

Błękitny anioł, 70 cm, niedostępny

 

To jak, Kureiry? Do pędzli, szydełek, drutów i piór!


niedziela, 21 listopada 2021

Historia pewnej kuchni

Zgodnie z wcześniejszą obietnicą opowiem Wam dzisiaj o mojej nowej kuchni. Trochę mnie nie było, ale to nie znaczy, że zasypiałam gruszki w popiele. Udało mi się w tym czasie opracować plan, znaleźć fachowca i nakłonić go do pracy w terminie. I tak się stało, a ja do dzisiaj tkwię w zdumieniu. Nie dość, że wykonał robotę zgodnie z moimi oczekiwaniami i - uwaga - dotrzymał terminu, to w dodatku zrobił to perfekcyjnie! Nie do wiary, nie?

Jak pamiętacie (lub nie), kuchnię zostawiłam sobie na koniec. Miałam tam podstawowe sprzęty i meble po poprzednikach, mogłam spokojnie funkcjonować, co też robiłam przez dwa lata. Tak się przyzwyczaiłam, że w którymś momencie doszłam do wniosku, że właściwie nie potrzebuję nowej kuchni, że zrobię tylko nowe blaty i już. Gdyby nie to, że stare szafki zaczęły się powoli rozpadać (tu wyleciał zawias, ówdzie zepsuł się zamek i szuflady przestały mnie słuchać), nie mówiąc o odpryskującej farbie, to może nie byłoby najgłupszym rozwiązaniem. Układ gratów pozostał taki sam, bo pomieszczenie jest dość niskie (skos), na jednej ścianie okno, na drugiej drzwi, trzecia obleci, a czwartej nie ma wcale. W grę wchodziły więc tylko dolne szafki. Poza tym po co mi tyle szafek? Te, które mam są w 1/3 puste! Zastanawiam się, czy nie trzymać w nich np. bielizny, bo dlaczego nie?

Zdjęcia pokazują dzieje kuchni od samiuśkiego początku.

Na zdjęciu poniżej kuchnia, jaką tu zastałam. 175 cm x 150 cm. Teraz jest tam wejście - korytarzyk (dzięki Ewie L. Ewuniu, za ten pomysł dziękuję najbardziej!), po naszymu antrejka. Nie wchodzę przez okno, teraz są tam drzwi:


 W przeciwieństwie do kuchni był tu dość duży garaż. Okno z lewej to stara kuchnia:

Pomysł narzucał się sam. Szczała nocuje pode chmurką.

Tutaj już po wyrzuceniu drzwi garażowych, wyrzuceniu okna od byłej już kuchni i wstawieniu drzwi wejściowych (z lewej). Maniunie okienko to łazienka:

Tak kuchnia w garażu wyglądała od środka:

Będziemy burzyć ścianę między garażem i resztą domu:

Tu już z nową elektryką, która - jak się okazało po dwóch latach - była "nieco" wadliwa:

Tu już sobie zagraciłam, a moja siostra MM nie mogła znieść widoku firanki w narożnej szafce. Blat - poza kawałkiem ze zlewozmywakiem - był kombinacją kawałków jakichś różnych starych blatów i kawałka plastikowej okładziny ściennej, który zalegał u kol. D. i który zgrabnie przykleiłyśmy taśmami montażowymi, z kawałkiem na ścianie włącznie. Nasza konstrukcja miała tę wadę, że gorący garnek nieopatrznie na niej postawiony, przelatał na wylot:


Popychana i szturchana przez MM i kol. D, wreszcie zabrałam się do roboty. Stolarz już robił meble, a ja malowałam ściany, chociaż do końca nie wierzyłam, że to (meble) się uda:

Aż wreszcie, wtem:

Komoda-wyspa dostała nowy, dębowy blat, który kupiłam swego czasu za grosze na olx. Stolarz tak go wymiział (i idealnie dobrał kolor!), że macam go (blat, nie stolarza!) za każdym razem, gdy przechodzę mimo. Od wewnętrznej strony kuchni blat jest nieco szerszy. W ten sposób można przy nim usiąść jak przy stole:

 Wokół okna wymyśliłam sobie takie półki. Fajnie dopełniły całości:
Niebieska smuga u dołu komody oznacza, że nie mogę się zdecydować, czy to zdrapać, czy pomalować:


I ostatnie zdjęcie. Durnostojki już oczywiście zmieniły miejsce. Drzwiczki od elepstryki zamaskowałam na razie w najprostszy i najtańszy sposób. Potem się zobaczy, coś może innego wymyślę.

Od prawie miesiąca jest ciemno, toteż fotki jakie są, każdy widzi. Powiem tylko dla porządku, że sufit jest biały i ściany (poza tą na wprost), są jasnoszare:

Dodam jeszcze, że mam zmywarkę, którą wielbię od pierwszego wejrzenia. Dzięki niej mam w kuchni zawsze porządek (w zasadzie). Czyste naczynia w szafkach, brudne w zmywarce. Jakie to proste, prawda?

Nie mam już nic do remontu, nad czym ubolewam...

Suplement dla dc (kim jesteś - tak z grubsza), domki z bliska na ile dałam radę bez latania pod taras po drabinę. Dopiero na zdjęciu widzę, że upaprałam farbą witrynkę:



czwartek, 18 listopada 2021

Wracam!

No to jestem. 

Stęskniłam się i dziękuję, że na mnie czekałyście. Trzy miesiące to dość długo i wystarczy.

Kurnik to jednak kawałek życia - nie było dnia, abym o nim (czyli o Was) nie myślała.

Bardzo tęsknię za Frodusiem, powoli oswajam jego nieobecność. Jego historia jest tutaj: https://dzikakurawpastelowym.blogspot.com/search?updated-max=2015-07-21T00:48:00%2B02:00&max-results=10

Odszedł spokojnie i godnie, podejrzewam, że umarł na serce. Nikt nie był w stanie mu pomóc, był środek nocy i wszystko potoczyło się szybko. Leżał i ziajał, a ja go delikatnie czesałam, bo to go uspokajało. I po prostu zasnął.

Doczekałam jakoś świtu (to była noc z piątku na sobotę) i poszłam do ogrodu poszukać mu miejsca. I wykopałam. Nie pamiętam jak, nie pamiętam zmęczenia, niczego. Potem przyszła kol. D. i sąsiad M. i pochowali Frodulka. Będę im za to wdzięczna do końca moich dni, sama nie byłam w stanie udźwignąć tego ani fizycznie, ani (zwłaszcza) psychicznie. 

Wałek przez jakiś czas nie chciał sam zostawać w domu - wył i histerycznie szczekał. Teraz jest już lepiej, ale ciągle zdarza mu się poszczekać pustym kursem. Myślę, że Frodo dawał mu poczucie bezpieczeństwa. A koty, jak to koty. Dajemy radę.

No i tyle. Znów się spłakałam, ale nie szkodzi, nie pierwszy raz i nie ostatni.

Na nowy początek pokażę Wam kilka zdjęć z młodości moich pieszczoszków. Wałek pewnego dnia wszedł przez dziurę w płocie na starym gumnie, zasiadł na ganku i odmówił opuszczenia go, a ja nie nastawałam:)

Czajnik, malutki jak moja dłoń, płakał w przydrożnych krzakach, Malinka też, chociaż w jej przypadku to były krzaki gdzieś w okolicach Wrocławia i Malinka wylądowała u Gosianki, a stamtąd prosto na gumnie.

 

Tutaj Czajnik miał kilka miesięcy

Najpiękniejsze zdjęcie świata:




Malinka niedługo po przyjeździe z Wrocka

Żegnaj Piesku...

Następnym razem opowiem Wam o mojej nowej kuchni.

niedziela, 10 października 2021

Mój kochany Froduś

 


Z rozpaczą muszę Was, Kochane Kurki, powiadomić, że wczorajszej nocy odszedł mój kochany, słodki, łagodny Frodo. Był ze mną 13 lat.

To tak okropnie boli.

Jeszcze nie mogę o tym pisać i wybaczcie, że nie odpowiem na komentarze.

środa, 18 sierpnia 2021

Krótka przerwa w urlopie

No dobra, przerywam na chwilę urlopik i puszczam kilka zdjęć. Na pierwszy ogień, pierwsza kurnicza PRABABCIA z PRAWNUKIEM. Rany... nie wiem jak to jest być babcią, a co dopiero prababcią?!

Proszę Państwa, oto SaBała z Natanem, oczywiście najśliczniejszym i najmądrzejszym ze wszystkich prawnuków na świecie:



Natan urodził się 23.03. Już jest fajniutki i ciekawy świata. Och i ach - rzekła Prababcia.

Czy jest na sali jakaś inna prababcia???

I - tradycyjnie - fotki z gumienka:








Opakowana, firletki widzi?

 I tak tylko, dla przypomnienia, obraz nędzy i rozpaczy sprzed (tylko) dwóch lat:






Wpadłam na chwilkę, bo czerep jakoś treściami mi się nie zapełnił. Teraz zajmuje mnie kuchnia (w sensie jej urządzania). Wydawało mi się to najprostsze, więc zostawiłam sobie na koniec. Łomatkubosku, nie pytajcie...