czwartek, 25 lipca 2019

Na życzenie

Chciałyście (chcieliście), to macie. Jak wnioskuję z końcowych komentarzy pod poprzednim postem, prokrastynacja ma się dobrze w kurzych szeregach. I nie tylko w kurzych, jak mniemam, w ludzkich ogólnie.
MM się opierała, ale w końcu ją zgwałciłam. Nie to, że nie chciała! Nie, żeby się paliła do tego, ale żeby już nie czytać (i nie gadać, bo ja w realu też w kółko o tym) znów o tej Kuriozie, wolała napisać coś mądrego, chociaż znów musiałam się wić i błagać, bo nie chciała publikować. A to dlatego, że (podobno) w necie wszystko już o tym napisano. I co z tego? W necie wszystko o wszystkim już napisano, a żyć trzeba z prokrastynacją czy bez, co nie?
Tak więc mówi MM:

Na zamówienie 

Na zamówienie piszą ZNANI. Bo u nich się zamawia. No więc i mnie przyszło pisać NA ZAMÓWIENIE. Wow (hrehrehre)!

Prokrastynacja - próżno szukalibyście jej w słowniku psychologicznym, w każdym razie do 2006 roku – bo ten sprawdziłam. Słowo to najwyraźniej zagościło w repertuarze słów psycho podobnych nieco później, nazywając zjawisko znane od zawsze, a omawiane jako tendencja do robienia czegoś na ostatnią chwilę. A ściślej mówiąc, do robienia na ostatnią chwilę rzeczy często ważnych, istotnych, czasami wręcz niezbędnych do przetrwania. Niektórzy(re) z nas mają tę skłonność w stopniu mniejszym lub większym, niektórzy jej nie mają. Pytanie więc jest następujące: kto tę skłonność ma, skąd się wzięła i czemu służy?
Nie jestem na tyle zarozumiała, ażeby pokusić się o wyczerpujące wyjaśnienie problemu, ale spróbuję zrobić to częściowo, w oparciu o bliskie mi koncepcje psychologiczne, na użytek tegoż tekstu, z konieczności nieco upraszczając i skracając. Chcę się też odwołać do tekstów, które pisałam w Kurniku wcześniej, częściowo chyba w tym niejawnym. Chodzi o pojęcie scenariusza życiowego i pozycji życiowych.

Przypomnę więc krótko. Bazując na analizie transakcyjnej – we wczesnym okresie naszego życia budujemy sobie nasz scenariusz (plan) życiowy, który buduje się wokół „pozycji życiowych”, jakich w tym okresie nabywamy, dzięki okolicznościom życiowym jakim podlegamy, a przede wszystkim dzięki naszej interpretacji tych okoliczności, interpretacji dziecięcej, często wynikającej z dziecięcego, magicznego myślenia o świecie. Jakkolwiek by nie było, wchodzimy w dorosłość z przekonaniem, że albo:

Ja jestem o.k., Inni są o.k. (++)

Ja jestem o.k. Inni są nie o.k. (+-)

Ja jestem nie o.k. Inni są o.k. (-+)

Ja jestem nie o.k., Inni są nie o.k. (--).

Scenariusz życiowy, budowany na bazie tych właśnie pozycji życiowych, ma charakter przymusu, w tym sensie, że zrobimy bardzo wiele, ażeby go potwierdzić. Stosujemy więc różne zabiegi aby się to stać mogło. W pierwszym przypadku (++) uważa się, że mają one charakter konstruktywny (scenariusz Wygrywającego). W pozostałych – różnie bywa.
Prokrastynacja wpisuje się w ten kontekst. Pomyślmy bowiem – mam coś ważnego do zrobienia, załatwienia. Zwlekam do ostatniej chwili. Wiem przecież, że w tej ostatniej chwili może się wydarzyć coś, co uniemożliwi mi wywiązanie się z obowiązku, obietnicy, uniemożliwi mi zyskanie czegoś, czego pragnę…że nie dam rady, bo zostało mi zbyt mało czasu… Ale podejmuję to ryzyko. Dlaczego, w imię czego? Bo:
– a jednak dałam radę, jestem dobra, inni by chyba sobie nie poradzili (+-)
- ciągle muszę tak samo, inni są lepsi, gdybym miała więcej czasu, zrobiłabym to lepiej (-+)
- jestem do niczego, jak tak można, ale przecież nie znam nikogo kto robiłby inaczej (--).

Oczywiście takie wyjaśnienie jest tylko jednym z możliwych. Każda inna teoria podeszłaby do tego nieco inaczej. Psychoanalityk szukałby tu nieuświadomionych, ukrytych motywów takiego zachowania, behawiorysta zastanawiałby się jakie wzmocnienia spowodowały utrwalenie się tych zachowań, a teoretyk gier psychologicznych próbowałby zastanowić się czy i jaką grą jest nasze zachowanie. Niemniej wydaje mi się, że sprawa sprowadza się do tego, że dzięki odwlekaniu spraw na później niewątpliwie coś tracimy (choćby spokój i możliwość bardziej rzetelnego wykonania zadania), ale jednocześnie coś zyskujemy; potwierdzenie jakichś przekonań na swój temat i na temat innych (pozytywnych bądź negatywnych), których to przekonań nie potrafimy w danym momencie potwierdzić inaczej. W każdym razie zysk lub „zysk” musi być większy niż straty, bo inaczej zachowanie takie by się nie utrzymywało.

I tak, takie odwlekanie wykonania zadań może nam na przykład dawać coś z poczucia mocy, utwierdzać nas w poczuciu własnej wartości, na zasadzie – proszę, a jednak potrafię, dałam radę. A jednocześnie, paradoksalnie daje nam poczucie bezpieczeństwa. Bo jak się nie uda, to przecież nie dlatego, że zabrakło jakichś moich zasobów, umiejętności… tylko po prostu czasu.
Oczywiście istnieje jeszcze inne wyjaśnienie. Otóż czasami lubimy się polenić nieco i odkładamy co mniej ważne sprawy na potem. Mamy też zadania, sprawy, problemy, których rozwiązywać bardzo nie lubimy (np. sprawy urzędowe – to ja) i odkładamy je jak długo możemy, bo budzą w nas wstręt (tu rodzi się pytanie czy nie byłoby lepiej w takim razie jak najszybciej zrzucić je z głowy, bo inaczej to może masochizm?) – i w ten sposób możemy dojść do absurdu).

Na koniec mam ochotę Wam powiedzieć, że im jestem starsza, tym częściej powodu oberwanego guzika u danej osoby szukam nie w: braku troski o siebie, niskim poczuciu własnej wartości itp. ale mam ochotę sprawdzić, czy przypadkiem guzik nie odpadł przed chwilą.
Teraz mówię ja, PrezesKura:
Jako ilustracja procesu prokrastynacji występują moje płytki. Odkładałam decyzję i odkładałam, ale dłużej się nie dało.
To w paski kupiłam eksperymentalnie, bo kolorystycznie pasuje nadzwyczaj. Ale sama nie wiem:










sobota, 20 lipca 2019

Krótka historia balustrady

Sama nie wiem. Może zrobić przerwę w nadawaniu? Jestem monotematyczna i nudna także dla siebie. To nie kokieteria, ani chęć wymuszenia zaprzeczeń i próśb. Kurioza pochłania całą moją energię, nawet jeśli mnie tam nie ma, bo i tak działam na jej (Kuriozy) rzecz. Kupuję farby, skrobię jakieś graty, przewożę drzwi itp. Wybieram, kombinuję, biję się z myślami, myślę o kasie, podejmuję decyzje. Obawiam się, że to jeszcze potrwa chociaż mam nadzieję, że niedługo. Poza wszystkim, jest to męczące i pomimo euforii (czasem), dopada mnie zniechęcenie i wątpliwości, chociaż to głupie, bo się nie odstanie. No i tak to.
Byłyśmy tam dzisiaj z MM, zatargałyśmy odrestaurowany przeze mnie kufer, który zadziwiająco dobrze wypadł na istniejącej już podłodze z płytek. Podłoga wydała mi się paskudna dosyć, jednak po zmianie koloru ścian i sufitu nagle jakby zmieniła oblicze i przestała mnie denerwować. A dzisiaj ten kufer! Tak czy siak, podłoga w takiej postaci na razie (?) zostanie.
Zatargałam też mojego glinianego indyka, którego niektórzy zapewne pamiętają. I w ogóle zaczynam targać i zwozić.
Ponadto po raz kolejny przemalowałam balustradę, bo wersja pierwsza wyglądała jak niedogotowany budyń. Pasowała do salcesonowej posadzki na tarasie, ale nie mogłam na nią patrzeć. No to przemalowałam:
Wersja zastana:






Pierwszy lifting:

Teraz:
Owal wokół koników nie jest idealny, ale proszę zważyć, że jest zrobiony "od łapy", bo każdy szablon się rozmazywał. A spróbujcie pociągnąć taki owal tkwiąc w przysiadzie lub ukośnym zwisie nad balustradą!

 


Teraz dopiero widzę, że do ptacha przykleił się kłak z pędzla.



Moim zdaniem balustrada wygląda o niebo lepiej. Przynajmniej jest "jakaś". Do elewacji ma się nijak, ale to się przecież zmieni. Marzy mi się taka (balustrada) z prostych belek na krzyż, ale to pieśń przyszłości oraz - co tu kryć - kaski.
No i nadal gorąco i sucho...

sobota, 13 lipca 2019

W zasadzie pfff 3

Wiadomość dnia jest taka, że spadł deszcz! Padał wczoraj od wczesnego wieczoru, padał w nocy i rano, a także przed chwilą. Jakoś tak bardziej zielono zrobiło się wokół, woda zmyła kurz z roślin. Pod drzewami też jest mokro! Za mało, ciągle o wiele za mało, ale przynajmniej drobniejsze roślinki odżyły, że o zwierzętach nie wspomnę.
Z wiadomej przyczyny jestem wyprana intelektualnie, więc na fajerwerki nie ma co liczyć. Kurioza powoli zmierza do finału, a to oznacza mnóstwo decyzji, których skutki zostaną ze mną baaardzo długo, w zasadzie (chyba) po kres moich dni. Mówię "chyba", bo kto to może wiedzieć na pewno?
Mówiąc krótko - kręcę się wyłącznie wokół tematów około kuriozalnych i trudno mi skupić wątłe siły umysłowe na czymś bardziej wzniosłym niż Kurioza.
Tak więc zajmuję się sprawami arcyważnymi, typu: kolor płytek na podłogę, zaprojektowanie łazienki, z którym muszę poradzić sobie sama, skoordynowanie działań fachowców zewnętrznych, np. elektryka (ostateczne osadzenie gniazdek) i całą resztą - wywozem gruzu itp. drobiazgami.
Płytki wybrałam, kupiłam, przyjadą we wtorek, a ja biję się z myślami, czy aby o takie mi chodziło? Jest w Poznaniu outlet kafelkowy, w którym kupiłam płytki za 21 zł takie, które w sklepie obok kosztują prawie 7 dyszek. Za metr oczywiście. Klamka zapadła, będzie, co ma być. Na olx sprzedaję graty (o szafę ludziska pytają i pytają i na razie nic z tego nie wynika) i kupuję inne. Bilans wychodzi na plus. Ludzie sprzedają lub wręcz oddają za darmo różne rzeczy, trzeba tylko poświęcić poszukiwaniom trochę czasu. Ale uwaga - to straszliwie wciąga! Kupiłam na ten przykład śliczny klosz za 50 złociszy. Nie wiem czy w "normalnym" sklepie wystarczyłyby 3 stówki? To jakaś chyba masa perłowa (nie jest to plastik) oprawiona w metal. Lampa jest nieduża, jak piłka nożna. Tak czy siak, bardzo mi się podoba:
Mam też zaklepany za grosze nowy dywan sznurkowy, idealny przy pieskach, taki, który w sklepie na "i" kosztuje ponad 4 stówki. Zresztą większość moich gratów i durnostojek pochodzi z odzysku, powiedziałabym, że 90%. Musiałabym się skupić, żeby powiedzieć, co stamtąd NIE pochodzi.
Stół jest ze mną dobre 15 lat, a kupiłam go w Czaczu za 50 złociszy. Wtedy w Czaczu jeszcze z cenami nie wariowali. Właśnie zabrałam się za jego renowację - zasłużył na nią, poza tym bardzo go lubię. To solidny, dębowy stół, a przy okazji znalazłam pod spodem inicjały G&H. W dodatku stół się rozkłada i kilka Kur spoko się przy nim zmieści:


Powoli wpadam w panikę związaną z kolejną przeprowadzką i ogarnięciem spraw dotyczących tego tu gumienka. Anim się obejrzała...

Na deser Chłopaki. Bezowa (chyba) narzekała, że dawno ich nie było. Voila:


sobota, 6 lipca 2019

Pfff 2

Czytam komentarze pod poprzednim postem i widzę, że teraz upał na południu, bo susza (nie)sprawiedliwie wszędzie. Najbardziej żal mi zwierząt, tych dzikich i tych domowych, o które nikt nie zadba i nie napoi, jak Agniecha swoje konisie. Grozą wieje. U nas chłodnawo, aczkolwiek nie zimno, ale pochmurnie przez cały dzień. Deszcz pokapuje, bo padaniem tego absolutnie nazwać nie można.
Dzień spędziłam próżniaczo. Przed południem rychtowałam pazureiry i włos trefiłam, a po południu pojechałam do koleżanki na proszony obiadek, który pysznym był. W Kuriozie nie byłam, niczego nie oskrobałam, ani nie pomalowałam. Tak więc, Basiu, mnie też się czasem nie chce. Jednak ogólnie rzecz biorąc, remont mnie kręci. Lubię kombinować co z czym i jak. A jeśli do tego nikt mi się nie wtrąca, niczego nie narzuca i na nic nosem nie kręci, to sama rozkosz! Męczy mnie to logistycznie, ze względu na odległość. Niewielką, bo niewielką, ale wystarczającą, żeby sprawy skomplikować. Nie wszystko mogę tam kupić i mus wozić stąd. Drzwi na ten przykład wożę pojedynczo, bo więcej szczała nie łyknie. Nie warto płacić za transport, skoro i tak tam jeżdżę.
Kuchnia z garażu jest już mocno zaawansowana. Jest już kanciapa pieszczotliwie zwana kiszeczką - już widzę, jaki tam będzie bajzel. W najbliższym tygodniu ten etap powinien zostać zakończony. Do zrobienia pozostaje łazienka i kominek, który jakoś tak wstrzeli się w międzyczas. A ja zaczynam się powoli pakować...
Oraz dorwałam się do pędzla. To nie są drzwi, to ściana (sypialnia):

Kuchnia z kiszeczką. Belki w kuchni/garażu musiały zniknąć, inaczej nie zmieściłaby się wełna mineralna. To się nazywa kompromis:




I na koniec klasyka gatunku "przed" i (prawie) "po":

Nie pytajcie, jaka będzie kuchnia, bo nie wiem. Przywiązałam się do pewnej koncepcji, ale padła, niestety, pod naciskiem prozy życia. Się zobaczy. Skończy się na lodówce i czajniku elektrycznym.

poniedziałek, 1 lipca 2019

Pfff...

W Kuriozie o, tak o:

 I morska ściana, o której myślałam, że już była, a nie było. W rzeczywistości jest nieco jaśniejsza i w ogóle w rzeczywistości to jest czad.

Oraz zażarta bójka z myślami: ścianka w kuchni przesuwna czy murowana?
Takie to dylematy rozwiązuję. Jak myślicie, na czym stanęło?
Basiu, nie adoptuję Turczyna, chociaż wszystko umie. Za stary.
Poza tym na moją kwestię o podniesieniu żyrandola, bo jaki chłop postawny, np. listonosz lub kurier, mógłby czerepem zahaczyć, o mało nie umarł ze śmiechu. Nie wiem jak mam to rozumieć. Na wszelki wypadek nie adoptuję.