wtorek, 30 września 2014

O tempora, o mores!



Nie raz i nie dwa rozmawiałyśmy tutaj o głupocie, braku odpowiedzialności, niedouctwie. A także o okrucieństwie, bezmyślności i znieczulicy. Sprowokowały mnie ponownie dwie sytuacje z wczoraj. Po prostu muszę, bo się uduszę. Pierwsza z nich to fakt, który przydarzył się w życiu zawodowym Ogniomistrza. Aż garami czaskałam ze złości.
Ogniomistrz zaprojektował mianowicie tabliczki do eksponatów dla pewnego muzeum. Tabliczki mają być grawerowane w grubym szkle, a więc bardzo kosztowne. Dostał treść do umieszczenia na owych tabliczkach z adnotacją, że sprawdzona i ostateczna, można „puszczać”. Dodam, że nie jest rolą Ogniomistrza wnikanie w sprawy merytoryczne, to oczywiste. Do niego należy oprawa plastyczna i muzealno-historycznych niuansów znać nie musi. Rzuciłam okiem na napisy i włos zjeżył mi się na głowie. Poza literówkami, znalazłam trzy błędy gramatyczne, jeden ortograficzny i kilka rzeczowych – w nazwach miejscowości. Np. zamiast wieś Lipa, było Lipno, zamiast Sasin, Sanasin itp. Ponieważ przy każdej miejscowości figurowała nazwa gminy w jakiej dana miejscowość leży, 10 minut zajęło mi sprawdzenie pisowni. Na 10 nazw 6 było błędnych! Całość podpisana, a jakże, przez pracownika muzeum, który bierze za to pensję przecież! Kłania się niechlujstwo, niedouctwo i kompletny brak odpowiedzialności, bo przecież internet tam mają. Wyobrażacie sobie, co byłoby, gdyby puścił to w takiej formie? Niemała kasa poszłaby się… Ale co to kogo obchodzi? Wszak muzeum to budżetówka! A winnego szukaliby wszędzie, tylko nie u siebie!
Drugie zdarzenie opisała Małgosia (KuferekMajuliki) w komentarzach pod poprzednim postem.
Dwie sytuacje z pozoru kompletnie różne, a jednak mające wspólny mianownik.
Zdruzgotana Małgosia napisała, że jakiś bydlak w biały dzień, pod blokiem, utopił w beczce z deszczówką trzy kociaki. I nikt tego nie widział, ani nie słyszał? I nie ma winnego? Jest, a jakże i to nawet dwóch – ten (ta, to), który dopuścił się czegoś tak ohydnego, jak i ten (ta, to), który to widział i nie zareagował.
Co się z nami (ludźmi) dzieje? Dlaczego obojętnie przechodzimy wobec takich czynów i tym samym dajemy przyzwolenie na zachowania tak bardzo odległe od tzw. moralności? Gołym okiem i na każdym kroku widać niekorzystne zmiany – takie na przykład, jak przytępienie wrażliwości, brak wyraźnych granic między dobrem, a złem, kompletny brak odpowiedzialności i gotowości ponoszenia konsekwencji swoich działań. Zatraciliśmy zdolność odróżniania dobra od zła? Nie potrafimy dokonać właściwego wyboru? Nie obchodzi nas czyjaś krzywda? Nie ogarniam. Z jednej strony jest mnóstwo ludzi wrażliwych, pomocnych, „moralnych”, a z drugiej jest ocean krzywdy i cierpienia istot słabszych i bezradnych – głównie zwierząt, ale nie tylko przecież. Jak to się stało, że to drugie jest w ofensywie? Mam swoją teorię. Taką mianowicie, że postęp cywilizacyjny sobie, a moralność sobie. Rozjechało się. Przyszło nam żyć w świecie popapranych wartości. Nadrzędnym celem jest bogacenie się, chora rywalizacja o jakieś wyimaginowane dobra i wartości (czytaj kasę), pogarda dla tych, którzy są mniej „zaradni”, starsi, biedniejsi, słabsi, chorzy. Światem rządzi przeciętność, tyle że sprytna. Jakie będzie następne pokolenie? Z mojego punktu widzenia już nie powinno mnie to obchodzić. A jednak obchodzi i wkurza. I nie napawa optymizmem. Tylko nie mówcie, że zawsze tak było. Nie było!
Zakończę słowami Alberta Schweitzera, który odbierając pokojową nagrodę Nobla w 1952 roku powiedział: „Człowiek stał się nadczłowiekiem. [...] Lecz ten nadczłowiek, obdarzony nadludzką mocą, nie osiągnął poziomu nadludzkiego rozumu. W tym samym stopniu, w jakim wzrasta jego moc, staje się coraz bardziej nędznym człowiekiem [...]. Powinniśmy zdać sobie sprawę, że im bardziej jesteśmy nadludzcy, tym bardziej stajemy się nieludzcy”.

PS. Chciał nie chciał, zamiast interweniować w muzeum, poprawiliśmy napisy, ponieważ interwencja byłaby stratą czasu. A za zawalenie terminu byłby odpowiedzialny Ogniomistrz, nie ten muzealny dureń i darmozjad. To zachowanie asekuranckie, ale ja już mam w pompie dochodzenie słuszności i prawdy.
No i coś ładnego na koniec:

niedziela, 28 września 2014

KOBIET WITKACEGO PORTRET WIELOKROTNY

Kilka dni temu pisałam w komentarzach, że wybrałam się do teatru . Chciałabym napisać coś więcej o spektaklu, który zobaczyłam.


(portret Ireny Solskiej, namalowany przez Stanisława Wyspiańskiego)

Spektakl to "Kobieta. Istnienia poszczególne" na podstawie dramatu Macieja Pinkwarta "Kocham cię strasznie , ale swoboda to wielka rzecz". Tytuł dramatu to cytat z jednego z listów Witkacego do żony. I sztuka i przedstawienie opowiadają o kobietach w życiu Stanisława Ignacego Witkiewicza, oczywiście nie wszystkich, nie starczyłoby papieru i czasu na opowieść o wszystkich... We wszystkie postacie - dziewięć - wciela się Katarzyna Pietrzyk, aktorka Teatru Witkacego. Jest to właściwie monodram, wzbogacony o udział kilkorga statystów wyciągniętych  z widowni :)) Ale nie nuży ani nie nudzi ani przez chwilę. Kobiece postacie są tak różnorodne, że z każdą sceną oglądamy kogoś innego, a nie tą samą aktorkę. Kobiety zmieniają się jak w kalejdoskopie, począwszy od matki, przez młodziutką hrabiankę Tyszkiewiczówną, wielką aktorkę Irenę Solską, pannę W. , kobietę lekkich obyczajów, o której Witkacy mawiał, że ma świetnie "wytresowane łono"... Była też Helena Czerwijowska, zakochana w nim koleżanka ze studiów, Eugenia Dunin-Borkowska, żona malarza Władysława Dunin-Borkowskiego, zajmująca się też teatrem - to ona właśnie wykorzystywała widzów jako statystów w reżyserowanej przez siebie sztuce. Mieli oni za zadanie ... łapać komary na sobie i innych:))) Zyskali bardzo pochlebną opinię pani reżyser... Tragiczną i delikatną postacią była zaprzyjaźniona z Karolem Szymanowskim Jadwiga Janczewska, oficjalna narzeczona Witkacego, która popełniła samobójstwo w Dolinie Kościeliskiej. No i oczywiście ostatnia kobieta w jego życiu, czyli Czesława Oknińska, która przeżyła samobójczą próbę w Jeziorach na Ukrainie, gdzie życie zakończył Witkacy.


(Narzeczona Jadwiga Janczewska)


Osobny rozdział stanowi Jadwiga z Unrugów Witkiewiczowa, jedyna prawowita małżonka artysty. Niezwykła to kobieta, jak i niezwykłe było ich małżeństwo. Znali się zaledwie kilka dni,  Witkacy oświadczył się jej w gwiaździstą noc  podczas spaceru do Kuźnic. Nie było to małżeństwo z miłości, a raczej z rozsądku, z potrzeby pewnej stabilizacji. Jadwiga godziła się na wszystkie miłostki i zdrady męża, przyjęła jego warunek  co do nie posiadania dzieci, przeżywała jego szalone wybryki i podziwiała go jako artystę. Wytrzymała jednak z nim w Zakopanem tylko dwa lata, potem wyjechała do Warszawy. Zostali małżeństwem na odległość, co jednak wzmogło chyba uczucia Witkacego do żony, bo , jak się zdaje, kochał ją na swój oryginalny sposób coraz bardziej. Pisał  do niej "Nineczko, ty jedna, a poza tym  dupy i ofszem , ale to nie to"... Pisał  co drugi dzień i zbiór korespondencji obejmuje 1278 listów i kart!!! Korespondencja ta niedawno została wydana w opracowaniu profesora Janusza Deglera, który poświęcił na to wiele lat pracy.

(Jadwiga Witkiewiczowa)

Wracam jednak do obejrzanego spektaklu. Spojrzenie na te kobiety jest o tyle nowatorskie, że oglądamy je jako byty samoistne , "Istnienia Poszczególne", nie tylko przez pryzmat ich związku z Witkacym. Widzimy ich rozterki, ich inne  życie, innych mężczyzn, ich uczucia. To one, a nie Witkacy , są centralnymi postaciami. On jest wspólnym mianownikiem łączącym je, pozwalającym zaprezentować je w jednej sztuce, jest kryterium wyboru. Każda z nich jest odrębną indywidualnością, są mocne i słabe, wrażliwe i powierzchowne, zabawne i smutne, wyrafinowane i proste. Są po prostu kwintesencją kobiecości. I tu potrafię zrozumieć Witkacego, który w nich wszystkich , być może , szukał kobiecości pełnej, wieloelementowej, pełnej sprzeczności... Te sprzeczności, tą ogromną różnorodność znakomicie potrafiła oddać Katarzyna Pietrzyk, wcielająca się w nie wszystkie, za każdą sceną jest po prostu kimś innym, innym człowiekiem. Ciekawa jestem bardzo, jak to jest wrócić do własnej skóry po takim spektaklu, być znów sobą i tylko sobą... Muszę ją zapytać przy najbliższej okazji:)))
Wielkim atutem spektaklu są też kostiumy dla każdej z kobiet, niektóre symboliczne, niektóre dosłownie wzięte z portretów malowanych przez Witkacego (jak w przypadku Eugenii Dunin-Borkowskiej). Kostium każdej z postaci mówi nam coś o niej, dopowiada coś, czego nie ma w tekście czy zachowaniu... Stanowi piękną oprawę i tworzy całość z postacią.


(  Portret Eugenii Dunin-Borkowskiej)

Jestem zachwycona tym spektaklem, z radością obejrzę go jeszcze raz, przy najbliższej okazji, szukając w nim tego, czego jeszcze nie odkryłam. Na pewno znajdę.

Jeśli ktoś będzie w Zakopanem i będzie miał możliwość ten spektakl obejrzeć, to bardzo polecam.
Pisząc, korzystałam ze arcyciekawego wywiadu z profesorem Januszem Deglerem w Wysokich Obcasach:   http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,139435,9865307.html

Jeżeli ktoś miałby ochotę obejrzeć, tu jest dokumentalny film Natalii Korynckiej-Gruz "Demoniczne" kobiety Witkacego" :


piątek, 26 września 2014

Gruszkowe żniwa

Obiecałam i zdążyłam. Sama się dziwię (że zdążyłam), bo jeszcze 6 kilo pomidorów i 7 wielkich cukinii z dużą ilości papryki przerobiłam na różne rzeczy. Robię to z lenistwa - poświęcę jedno popołudnie, a potem tylko otwieram, jeśli Ogniomistrz zaskoczy mnie pytaniem: czy i co DZISIAJ jemy. O śliwkach nie wspomnę, bo to było wczoraj. A skoro już robiłam w owocach, to poszłam za ciosem. I tak:

I nagroda w konkursie na przysłowiową, nową jakość należy do Ewy2 za Ziarnko do ziarnka, a zbierze się co kot napłakał. Zgodnie z decyzją Komisarza Konkursu I nagrodą są trzy gruszki:
II nagroda przypadła w udziale Skrzatce (chyba bezblogowej) za porzekadło Na pochyłe drzewo i Salomon nie naleje. II miejsce materializuje się w postaci dwóch gruszek:
 III miejsce i jedna gruszka należy do cudArteńki za nową jakość w postaci Krew nie woda, majtki nie wisienka na torcie:
Jak zapewne pamiętacie, decyzją Komisarza Konkursu na wniosek Rady Nadzorczej przyznane zostały
następujące nagrody dodatkowe:
IV miejsce dla Rucianki za Świata nie zbawisz, ale flaki wyprujesz zaowocowało połową gruszki:
Na V miejscu uplasowała się Mika nową jakością Kto pyta, ten sieje burzę. Piątemu miejscu przypada ogonek z kawałkiem gruszki:
Koleżanka K. zajęła zaszczytne VI miejsce. Porzekadło Z igły widły, a z dupy karuzela wywalczyło nagordę w postaci samego ogonka, bez gruszki:
Wszystkie nagrody wykonane są techniką suchego pastela. Wymiary: 18 x 24 cm z passe-partout. Laureatki raz jeszcze proszę o cierpliwość. Skończył mi się werniks, a u nas na wsi ni ma to tamto. Muszę zamówić, a to chwilkę potrwa - wiadomo. Bez werniksu nie da rady. Ale gruszeczki są Wasze i mam na to świadków!
Nie mam tylko adresu Rucianki i cudArteńki. Arte, chyba miałam, ale pewna nie jestem, albo znaleźć nie mogę. Ślijcie proszę!
Skoro już siedziałam w gruszkach, to - poza konkursem - machnęłam jeszcze to:
W zielonym passe-partout

I w niebieskim. Obydwa są przymałe, ale które lepsze?
 I jeszcze jedna grucha, bo ładna była i prawie zgniła, ale zdążyłam. Jest do kupienia w DAT's!
Co ja poradzę, że lubię gruszki?

A ja dokładam do gruszek beduińską kawę od ewy2:


Już czuję ten zapach...

A ja dokładam gorące zdjęcia. Patrzcie, jakie mam trudne warunki pracy:
Kanie zaraz po znalezieniu na górce za W.

Trudne warunki pracy





czwartek, 25 września 2014

Krótko i Zwiezło

Jak zapewne się domyślacie, Ogniomistrz już wrócił. Syty wrażeń, zrealizowany artystycznie, aczkolwiek dwa popełnione tam landszafty to nie za dużo. Nie miał Chłopina czasu, bo musiał zwiedzać. W Sanoku, w muzeum, przy Beksińskim utknął na dwa dni. Pojechał raz i miał mało, to pojechał jeszcze raz. I wcale się nie dziwię - malować może na osobistym strychu, a w Bieszczady tak szybko nie pojedzie. O Beksińskim nie wspominając. W ferworze opowieści poczynił był nową, przysłowiową jakość. Myślę sobie, że w naszym konkursie bez trzymanki wygrałby trzy gruszki. Uznał bowiem, że przy Beksińskim taki z niego malarz, jak z kaczej dupy ziarno, i że białym okiem to widać. Nie mówiąc o tym, że w drodze powrotnej taka była rano mgła, że jadąc miał rękę na ramieniu.
To mi przypomniało, że kilka dni temu była u mnie Hala. Wróciła z 3-dniowej, objazdowej pielgrzymki i fajnie było, chocioż buła wyturlano jak kołowrotek (zmęczona znaczy).

Pierwsze trzy zdjęcia to pozdrowienia od Mnemo z Costa Brava:

Meduza?

Próba wykonania spektakularnej gwiazdy

Reszta zdjęć ( na dziś) to już pokłosie wędrowania O. po rezerwacie Zwiezło - Jeziorka Duszatyńskie. Zdjęć przywiózł pierdylion - będę Wam dawkować:



Lepszy rydz, niż wróbel w garści. Było ich tam (rydzów) pierdylion! Do koszenia!









Jeśli dam radę, jutro pokażę Wam konkursowe gruszki z ogonkami i bez. I może jeszcze coś?

środa, 24 września 2014

NUDY NA PUDY

Dawno Dawno nie pisałam  na łamach, ale jak wiecie , rzeczywistość mnie trochę przytłoczyła przez ostatni miesiąc i ciężko mi się było z niej wydobyć. Nie wydobyłam się jeszcze do końca, jeszcze dolegliwości się wloką i popuścić nie chcą. Ale już pomału zaczynam wychodzić z kokona. Chciałabym się spokojnie trochę ponudzić, bez przypływów lęku i adrenaliny. Posiedzieć na słońcu , poczytać coś dobrego, obejrzeć dobry film i się tym po prostu cieszyć, nie mając w sobie tego uśpionego strachu. Nuuuudy mi się chce!!!!!!!!!!!

Na pewno posiadaczki przychówku znają doskonale ten tekst : Mamo, nudzi mi się!!! Co ja mam robić??? I cóż tu odpowiedzieć?? Jak my byłyśmy małe, to czasu na nudę było chyba więcej, bodźców i możliwości mniej, ale za to wyobraźnia i kreatywność bardziej rozwinięte. Wystarczyły patyki, szmatki, szkiełka, kasztany i już się wymyślało skarby, historie, ubranka się szyło.  Wiadomo, że inne czasy, inne technologie, inne życie. Ale jakoś wyobraźnię dzieciaków trzeba pobudzać:)) Maria Nowicka tu na pewno nam dopomoże:))

Ja jako jedynaczka starałam się jak mogłam, żeby się nie nudzić, ale czasem mi się też zdarzało. Wymyślałam sobie zajęcia podwórkowe jednoosobowe. Na przykład byłam Poszukiwaczem Skarbów, przeczesywałam metodycznie całe podwórko i ogródek szukając właśnie skarbów. Były nimi na przykład ładne kamyki, piórka, kolorowe szkiełka, pionki od gry w Chińczyka, tajemnicze metalowe kawałki Czegoś. Skarby były chowane do pudełeczek i oglądane co jakiś czas.  Byłam również POM - Pilnym Obserwatorem Much - i POW - Pilnym Obserwatorem Wróbli:)) Siedziałam bez ruchu na podwórku i gapiłam się na Tajemne Życie Much i Wróbli... Dżdżownice też podglądałam. Mama rysowała mi laleczki z papieru, które wycinałam i ubierałam we własnoręcznie rysowane ubranka, które się na lali zawieszało na takich jakby zagiętych ramiączkach. Jak przychodziła koleżanka, to uwielbiałyśmy projektować te stroje dla swoich laleczek, a potem robiłyśmy pokaz mody:)) Ale żadna z nas projektantką nie została...

Nuda się skończyła, jak zaczęłam samodzielnie czytać książki, najchętniej przy jedzeniu:)) Wtedy już oderwać mnie od ciekawej książki trudno było.  W szkole podstawowej pochłonęłam jakieś tony książek, pisałam o tym we wpisie o Książkach Mojego Dzieciństwa. Największą radością był moment, gdy przychodziły z Krakowa paki z książkami , z których moje kuzynki (w tym Bacha) już wyrosły. Obłęd miałam od nadmiaru, nie wiedziałam za co się brać najpierw. Do dziś tą radość pamiętam.



Nudy również nie było, gdy kuzynostwo przyjeżdżali na wakacje... Z całą bandą okolicznych dzieciaków graliśmy w piłkę, bawili się w podchody, chodzili na grzyby, bawili w chowanego, ciepło-zimno i różne inne zabawy. Kuzyn J (brat Bachy) za punkt honoru wziął sobie, żeby mnie usportowić i nawet częściowo mu się to udało:)) Nauczył mnie podstaw gry w siatkówkę, co mi się bardzo przydało później, robił mi bieg z przeszkodami dookoła domu i uczył mnie skakać wzwyż przez kij od miotły... Dzięki niemu też dobrze poznałam atlas i geografię. Ojciec J, a mój wujek, prenumerował czasopismo "Poznaj świat", w którym były krzyżówki geograficzne. J przywoził całą stertę, zasiadaliśmy na podwórku obłożeni atlasami i encyklopediami i rozwiązywaliśmy na wyścigi. Dalszym etapem było samodzielne układanie krzyżówek geograficznych i dawanie ich sobie nawzajem do rozwiązywania. Dlatego też czasem w osłupienie mnie wprawia ogromna nieznajomość geografii wśród młodych. Szczytowym osiągnięciem było pytanie, czy Wielka Brytania leży gdzieś koło Chin... Albo wygłoszone z wielką pewnością siebie oświadczenie, jakoby Alpy leżały w Ameryce Południowej...

Ale wróćmy do tematu: w co się bawić??? Co podsunąć młodym, żeby się nie nudzili? Oprócz komputera oczywiście:))) Albo w jaki sposób ten komputer wykorzystać do naszych celów?

Piosenka z dedykacją:

poniedziałek, 22 września 2014

Z wizytką w Sanoku

Dla uspokojenia wczorajszych sportowych emocji, dzisiaj pierwsza partia zdjęć z cyklu "Skansen w Sanoku". Osobiście fascynuje mnie drewniane budownictwo południowo-wschodniej Polski. Te stare domy są piękne i zamieszkałe do dzisiaj, np. przy rynku w Pruchniku, skąd pochodzi moja Mama. Jasne, że nie wszędzie wygląda to tak uroczo, jak przy samym rynku. Mama mieszkała z rodzicami i rodzeństwem w jednym z takich domów, zresztą pokazywałam zdjęcie tutaj. Dziadek miał sklep towarów mieszanych oraz wyszynk (fajne słowo!), na zdjęciu widać szyld.
Rynek w Pruchniku wygląda jak ten w sanockim skansenie, jest urokliwy. Wszystko jest tam inne, niż tutaj, w Wielkopolsce. I same domy, i sposób ich rozmieszczenia.Tutaj drewnianych domów nie ma w zasadzie w ogóle. Jest sporo drewnianych kościółków, większość pochodzi z XVII-XVIII wieku i są w świetnym stanie, na szczęście. Jeśli chodzi o domostwa - zachowało się dużo poniemieckich, ceglanych - jak nie przymierzając to, w którym mieszkam. Są proporcjonalne, poprawne i wygodne - według standardów sprzed 100 lat. Nic im nie brakuje (w sensie bryły), ale łba nie urywa. A i ludzie im nie pomagają. Tynkują, dokładają jakieś szpetne przybudówki, malują na różowo, albo po prostu burzą i stawiają od nowa, najczęściej klocko-gargamele. Szkoda, za niedługo znikną i one. Wielkopolska może i jest zasobna, ale architektonicznie nijaka, czasem wręcz szpetna. Tamto budownictwo urzeka mnie poprzez swoją odmienność zapewne. Jednak urody nie można mu odmówić.
Ale ad rem. Dzisiaj zdjęcia z "biedniejszej dzielnicy" skansenu. Są tam też domy i wnętrza bogatszych obywateli, ale o tym następnym razem.
Zdjęcia nadesłał Ogniomistrz.

 



Poniższe zdjęcia przysłała cudArteńka. To ten sam skansen w Sanoku, zdjęcia z kwietnia 2013. Dziękuję Arte!



I jeszcze od cudArteńki - skansen z lata:



 Kolejna porcja zdjęć ze skansenu:


W domu krawca

W domu krawca

W domu krawca




Sklep tytoniowy wewnątrz

Św. Florian

 
Dworek


 
Dworkowe wnętrza



Dworkowa kaplica


 
Kuźnia



Kuźnia

 
Dodaj napis


Fryzjer




Krosna dla Rogatej



Suplement od GosiAnki!!! Spóźniła się wczoraj na zielonym do góry. Śle więc dzisiaj zdjęcie Rufika i wierszyk autorstwa JCO oraz pozdrowienia dla wszystkich Kur! Prosto znad morza!
Wrześniowe wichry fale pienią,
pożółkły liść na drzewie drży.
Chciałbym pocieszyć się zielenią,
lecz jesień zieleń skradła mi.
I jeszcze jedna zieloność na wczoraj - celtycka koniczynka na szczęście od Annette. Takiej koniczynki nie można przegapić: