niedziela, 29 lipca 2018

Siostra

Siostra, sister, soeur, schwester, sorella, sjestra, sestra. Zwróciliście uwagę, że ten rzeczownik w wielu różnych językach zaczyna się na "s"? Tylko po hiszpańsku od czapy: hermana!
Dobrze jest mieć siostrę, a jeszcze lepiej taką, z którą ma się wspólny język. Mam i ja, chociaż nie zawsze tak było - ze wspólnym językiem znaczy się. Dzieli nas pięć lat, a do pewnego wieku to sporo. Moja siostra jest starsza, niestety dla niej. Kiedy byłyśmy dziećmi, wlokłam się za nią jak smród. Wyobraźcie sobie - ja mam pięć lat, ona dziesięć. Albo ja dziesięć, ona piętnaście. Oj, nie było nam po drodze. Kłóciłyśmy się, obrażały na siebie, pyskowały. Do rękoczynów chyba nie doszło, chociaż jakieś tam szarpanki pewnie były. Nie pamiętam, więc chyba nie było to nic wielkiego. Kiedy moja siostra miała coś 13 lat, wyjechała do wielkiego miasta Poznania, aby pobierać nauki. Mieszkaliśmy wtedy na wsi i tam stosownych szkół nie było. Zamieszkała u ciotki M. i do domu przyjeżdżała tylko na niedziele, a i to nie na wszystkie. Stała się dla mnie obcą osobą, niedostępną, dorosłą panią z miasta. I tak życie pomykało, aż ja sama osiągnęłam wiek stosowny do pobierania nauk, ale wtedy już zamieszkaliśmy tu gdzie teraz jestem. Ja miałam lat czternaście, moja siostra dziewiętnaście. No i się zaczęło podbieranie ciuchów, awantury i pyskówki. Cała sztuka polegała na tym, żeby wrócić do domu zanim wróci Marta i upchnąć ciuch tam gdzie jego miejsce. Wyścig z czasem normalnie! A jaka trauma! Nie zawsze się udawało, a wówczas wióry leciały. Najgorzej było wtedy, gdy ja coś zajumałam, a Marta akurat chciała to coś założyć. Kiedyś dopadłam jej tuszu do rzęs (a nie były to czasy małych dziewczynek ze zrobionymi pazurami i ustami), pomalowałam sobie rzęsy i przejechałam się autobusem do pętli i nazad, bo szkoda mi było zmarnować taki piękny makijaż.
W pewnym sensie ciekawostką jest to, że nigdy nie donosiłyśmy rodzicom na siebie nawzajem - załatwiałyśmy sprawy między sobą.
Obie dorosłyśmy i dojrzałyśmy i jakoś tak około moich dwudziestu, a Marty dwudziestu pięciu lat, sprawy zaczęły się układać i odtąd żyłyśmy długo i szczęśliwie. Obydwie dostałyśmy w zadek od życia, ale zawsze byłyśmy razem wspierając się na miarę sił i możliwości. Wiem, że nie zawsze i nie wszędzie tak jest, a więzy krwi nie gwarantują siostrzanej miłości. Nam się udało. Moja siostra to opoka i pomoc zawsze, w każdej sytuacji.  To ona była przy mnie w najczarniejszych chwilach mojego życia.
Marta ma dzisiaj imieniny i nie wiem czego jej życzyć - taka sprzeczność... Oddałabym jej wszystko, ot co. A zanim to zrobię, jednak spróbuję życzeń - pięknego, ekscytującego życia, Siostro! Spokojne dopiero będzie, kiedyś tam...
Siostrzyczko, kocham Cię!

piątek, 27 lipca 2018

Skromność nade wszystko

Tytułem wstępu cytuję pewnego anonima. Bez tej błyskotliwej wypowiedzi poniższy tekst może być niezrozumiały.
Cytat:
 W poprzednim poscie prosila pani o sms dla chorych dzieci,i jednocześnie pokazuje pani wytatuowana mloda dziewczyne.Powinna się pani wstydzić,robiac taki zestaw.Zamiast edukować młode dziewczę ze tatuaż to olow,metal ciezki który wchodzi w rezkcje chemiczna z organizmem,i bardzo szkodzi zdrowiu. Może jednak zrezygnować z tatuażu na rzecz chorych dzieci,a dziewczyna wygladala by bardzo skromnie.A wy cieszycie się z takiego paskudztwa za które trzeba zaplacic dość duże pieniądze,a prosicie o pomoc!.Wstyd.W lawine komentarzy jakie się pojawily ani jednej wzmianki!!!.O jakiej pomocy pani pisze!.Ja jestem bardzo biedna ale sms-a.wysle.A pani, ta mloda osobka i wszyscy komentujący ,tacy wyrozumiali, wstydzcie się.Pani corka,jest madrzejsza,ze ani nie robi ani nie rozmawia z pania o tym paskudztwie.Tak na marginesie.Ludzie dawniej robili to dla jakiejś przynaleznosci dla chierarchi.Jak można nie mieć wiedzy i tak się oszpecić?.
 
Kiedyś skromność uznawano za cnotę. Czym jest dzisiaj, nie wiem i nie podejmuję się dywagacji na ten temat. Obawiam się, że ma negatywne konotacje.
Nie ja jedna nie wiem co to skromność. Dwie całkiem przyzwoite Kury zapragnęły wstąpić w szeregi Chierarchii i poszły na całość. Okazały się bezwstydne, pozbawione zasad i kręgosłupa moralnego. Nie będę wymieniać po nazwisku, zgadujcie kto dopuścił się tego haniebnego czynu.
Dla ułatwienia dodam, że nie jestem to ani ja, ani MM.



*

Opowiem Wam jeszcze o tym, jak oglądałam pewien mały, biały domek na prerii. Który z zewnątrz wyglądał bardzo kusząco i stał w ślicznym ogrodzie. Pod nieobecność właścicieli weszłyśmy tam z koleżanką (tylko do ogrodu!), dom był oczywiście zamknięty. Po jakimś czasie dostałam cynk, że właścicielka jest na miejscu i będzie można wejść do środka. Przywitała nas zażywna niewiasta w wieku 50 sporo+, cała wytatuowana (sic!). Weszłam do środka i odrzuciło mnie już od progu. Wnętrze było okropne, paskudne i ponure. Do tego pani zrobiła w ogrodzie porządek "na sprzedaż" polegający na tym, że wyrżnęła wszystko, z rododendronami i kilkudziesięcioletnimi (jeśli nie więcej) drzewami. Wiem jak ogród wyglądał przedtem.
Padał ulewny (i jak dotąd jedyny) deszcz. Pani Tatoo oprowadzała nas po okaleczonym ogrodzie, a ja miałam już dość, wiedziałam, że absolutnie tego domu nie chcę, no i deszcz lał się na głowę. Chciałam jak najszybciej stamtąd wyjść. Mówię więc (wyłącznie z grzeczności, bo przestało mnie to interesować) bez zbędnych ceregieli "przejdźmy do meritum". Pani Tatoo na to "tak, tak, bo tu pada." I poprowadziła nas pod dach...
Tak więc, drogie Kury, uważajcie, bo nie dość, że od tatuaży wypadają włosy i świeci się w ciemności, to jeszcze się głupieje:)

czwartek, 26 lipca 2018

Sam środek lata

26 lipca to taki rozbuchany środek lata, trudno o środek bardziej środkowy. Rozkwit, piękno i pełnia dojrzałości. Jak ulał pasuje do dzisiejszych solenizantek, bo Anny i Grażyny takie właśnie są.
Kochane Anny (imiennie jesteście w przewadze) Graszkowska i Grażyno Wenezuelska - bo o Was mowa - rozkwitajcie, piękniejcie i cieszcie się pełnią lata i życia!
Bezowo, niech nogi zdrowieją i noszą Cię dokąd zechcesz.
Pantero, oby dopadł Cię spokój i towarzyszyło mu stosowne zdrowie.
Rucianko, życzę sielskiego, sytego i zdrowego życia wszystkim zwierzakom, bo wtedy Twoje życie też będzie sielskie.
Annavilmo, Twój raj na ziemi niech trwa do końca świata.
AniuM., Tobie i Twojemu wydawnictwu życzę triumfalnego pochodu przez świat ze szczególnym uwzględnieniem Szwecji.
Grażyno, obyś bez obaw mogła wrócić do małego, białego domku w Andach.
Kretowata, czasu, bo wtedy do nas wrócisz!
Graszkowska, tak trzymaj i niech się dzieje!
Haniu z Zielnika, niebolącego kręgosłupa i weny twórczej!

Dziewczynki, bierzcie z życia ile się da i bawcie się dobrze!

poniedziałek, 23 lipca 2018

Poznań by night

Pokażę Wam kawałek Poznania by night, bo lepszego pomysłu nie mam.Pustkę we ubie mam, więc nie będę wymyślać na siłę. Zdjęcia ładne,chociaż technicznie to pewnie kaszana, nawet nie potrafię tego ocenić. Pewnie "przepalone". Ale co tam, ja nie fotografik. Taki widok ma koleżanka z balkonu:





Poniżej widok z tego samego balkonu:
Dodam, że osiedle jest wypasione, dookoła elegancja-Francja. Tutaj też mieszkają ludzie, ale nikt nie wie kto i na jakiej zasadzie, poza tym, że jak pięćdziesiąt lat temu. Ostał się tylko ten kawałek, wokół panoszy się deweloperka. Gotowa dekoracja do filmu.
I jeszcze moje koteczki, bo pięknie mi zapozowały:
A także codzienna (raczej conocna) trasa Czajnika. Nie ma mnie w łóżku, jak łatwo zauważyć. Kiedy tam jestem, jednym z elementów ewolucji jest mój brzuch lub co się tam trafi:



Jeśli udaję, że śpię, to obgryza lampę i tłucze nią o łóżko - to jest nowość, dotąd tego nie robił.
Poza tym znów wściekle i omdlewająco gorąco.

środa, 18 lipca 2018

Jak Lilka (nie)została kocią mamą

Działo się, z Lilką zawsze się dzieje! Spędziłyśmy intensywne trzy dni, dwa razy byłyśmy u MM na obiadku, gdzie oglądałyśmy mecze finałowe (nawet ja, bo Lilka jest zagorzałą kibolką!), a ja nie mam telewizora, zafundowałyśmy sobie, no właśnie, co? Gdzie byłyśmy i co robiłyśmy? Zdjęcie jest podpowiedzią:
Nie miałam pojęcia, że takie miejsca istnieją! Dałyśmy czadu!
Następnego dnia pojechałyśmy do Czacza. Lilka była zachwycona, oszołomiona i wstrząśnięta, dla mnie to normalka i stały punkt programu, chociaż teraz mam dalej. Z trudem w to wierzę, ale kupiłam to, po co pojechałam, tzn. drapak dla kotów i nic więcej. No dooobra, jeszcze czerwoną skrzynkę, ale za pięć zeta, więc się nie liczy. Fajna?


Z racji różnych przetasowań straciłam noclegownię na górze, a w moim mieszkaniu są tylko dwa pokoje. I cztery zwierzaki. Rozpuszczone przez gości jak dziadowski bicz. Ze mną tak sobie nie poczynają, ale z gośćmi i owszem. Gość w dom, zwierzaki na głowę. Tak było i tym razem, nie odstępowały Lilki na krok. Głowę sobie łamałam jak to zrobić, żeby gość mógł spokojnie spać. Nie udało się. Nie mogę zamknąć się z kotami, bo kuwety, picie itd. Zamknęłam się więc z psami - przynajmniej kuwety nie potrzebują. Liczyłam na to, że koty dadzą Lilce spokój, bo może nie połapią się, że po niej też można skakać. Ja jestem przyzwyczajona i wiem co robić. Pieski i ja spaliśmy snem sprawiedliwego, ale Lilka jak poniżej.
Teraz mówi Lilka:
"Kiedy przyszedł wieczór, zastanawiała się Hana jak podzielić inwentarz domowy, aby sen był spokojny i nocka długa. Dostąpiłam zaszczytu nocowania z Czajnikiem i Maliną, ot spokojne kociska w końcu. Hana przygarnęła do siebie Frodka i Wałecka. Zostawiła też w razie czego żarełko w puszce, gdyby kociska narzekały. Miałam im wtedy po garsteczce posypać i decyt! Zaległam więc w swoim pokoju dość późno, a umenczona byłam okrutnie. Nie jestem w stanie powiedzieć, o której godzinie obudził się kot Simona a właściwie to DWA! Była szarówka, tzn. ciemnawo jeszcze, to pamiętam - chociaż głowy nie miałam zamiaru podnosić. Czuję, jak jeden albo i dwa Simony nagle z impetem ląduje/ ą tuż obok mojego brzucha. No nic, myślę, może się ułożą obok mnie i będą zalegać do rana. Ależ skąd! Skoki na łóżko były coraz częstsze i jakby tego było mało, słyszałam jak rozkoszniaczki się „rozbiegują”. Tzn. biorą rozpęd. Mogę tylko zgadywać z czego (z jakiego mebla) startują, bo na wszelki wypadek głowy nie podnoszę. Z rantu łóżka? Ze skrzyni? Z fotela? Kto ich tam wie???!!! Chce mi się przecież spać! Słysze więc niby cichutkie: tup, tup, tup, tup, tup, a po chwili ŁUP na mnie i dyla dają, bo może robią to na zmianę a może tylko Czajnik? Ooooooo! Myślę sobie w sennej malignie: tak to nie będziemy się zabawiać, ja was przetrzymam! Ile tych skoków było? Nie jestem w stanie powiedzieć, ale po jakimś czasie czuję, że co najmniej jeden kociaczek układa się grzecznie przy moich nogach. Aaaa, tak, to co innego. Wstaję więc z ledwością i w nagrodę za grzeczność wsypuję żarełka do miseczek. Kociska szczęśliwe. Ja zupełnie odwrotnie, bo musiałam się zwlec, a tak mi się dobrze spało. Chwilę jeszcze potrwało zanim zasnęłam, bo  jeszcze słychać było donośne chrup, chrup, chrup, chrup. Za to potem spanko do 10.30 :))))) I tak właśnie oswajam się z rolą (kiedyś) kociej mamy :)))
A Czajnik, zamiast od razu przystąpić do konsumpcji, o co przecież mu chodziło, gapił się na mnie spode łba około minuty. Co sobie myślał? Że jakaś nowa ciotka omotać się dała, ale czy to można tak od razu przyjąć jedzenie z jej ręki? Zaczekał aż Malina zje, bo od razu dupskiem się odwróciła i chrupała bez wątpliwości i zająknięcia :)))"
Teraz mówię ja - Hana.
Lilka NAPRAWDĘ przygotowuje się do roli psiej lub kociej mamy z przechyłem w stronę kociej. Edukujemy się. Lilka już łyknęła, że lepsze są dwa koty niż jeden (nawet już wiemy skąd one się wezmą), uczymy się mowy kociego ogona i reszty ciała. Oraz tego, że noce bywają trudne...
Drugą noc przejęły psy. Za nic nie mogłam zwabić Frodo do mojego pokoju - ani na ser, ani na parówkę, ani na wołowinkę. Zwabiłam Wałka, szłam po Frodka, Wałek leciał za mną albo odwrotnie. Jak udało mi się uziemić Wałka w jego walizce nocnej, wtryniał się któryś kot. Wywalałam kota, to uciekał Wałek i zjawiał się drugi kot. Dałam więc za wygraną i zostawiłam uchylone między pokojami drzwi. Tej nocy koty skakały po mnie, za to psy zrywały się na każdy ruch Lilki, nawet na ruch lekko i kontrolnie uniesionej powieki. Niczego nie przegapiły. Dodatkową atrakcją był fakt, że tapczan, na którym "spała" Lilka, należy do gatunku tych rozkładanych, co to skaczą na palec u dużej nogi. I śpi się nisko. Frodo stawał nad Lilką od czasu do czasu i dyszał jej w twarz fiołkowym oddechem popiskując miłośnie i polizując troszeczkę.
Nie wiem czy Lilka tak szybko do mnie przyjedzie...

sobota, 14 lipca 2018

Znów pierdylion zdjęć!

Na sobotni wieczór i na nowy wybieg parę zdjęć z gumienka.
Porządki zasadnicze zakończone zostały pomyślnie. Jednakowoż jeszcze ze dwa dni będę z Wami jedną nogą, albowiem gości u mnie LilkaB. i oddajemy się życiu towarzyskiemu. Jutro postanowiłyśmy pojechać do Czacza, chociaż niczego nie potrzebujemy. Ale popatrzeć można, co nie?

























piątek, 6 lipca 2018

Inwentura

Szanowny Kurniku,
z powodów porządkowo - remontowych i innych przetasowań, ogłaszam krótką przerwę w nadawaniu. Nie, że znikam. Jestem, ale bardziej duchem. MM i ja musimy się uporać z robotami jak najszybciej. Jutro przybędą posiłki w postaci progenitury i mam nadzieję, że sprawy ruszą z kopyta. Praca, którą musimy wykonać, jest brudna i męcząca, toteż po solidnej porcji wędrówek z workami w tę i nazad nie mam siły gdakać.
Moją nieobecność umilę Wam świeżutkimi fotkami. Gdaczcie sobie do woli, jakby co, wybieg po wierzchu posprzątam.
Czekajcie na mnie!






Kot sąsiadki, najgorszy wróg Balusia: