piątek, 26 kwietnia 2024

OSTATNI - mam nadzieję, że na długo - SMUTNY POST

        

                                
                                            Zdjęcie naszej katedry. Jakoś mi pasuje do nastroju.

        Dziwna jest wiosna w tym roku. Wcześniejsza o miesiąc, z przeplatającymi się wysokimi i niskimi temperaturami i mało - przynajmniej dla mnie - optymistyczna. Wciąż jeszcze jestem w dołku. Odejście męża mojej siostry, przeraźliwie nieodwracalne i szybkie, przywołało ten sam smutek, który trzy lata temu towarzyszył odchodzeniu mojego męża. Trudno mi się z tego nastroju otrząsnąć tym bardziej, że jeszcze jedna osoba, z którą czuję się związana, jest już na ostatniej prostej i nie ma nadziei, że to się odwróci.
        Próbuję rozliczać się z emocjami, pisząc. Szukam tych wszystkich trudnych odczuć, nazywam je i zamykam w ramach wiersza jak w pudełku. I to pomaga. Uspokaja i wycisza.

 

 

Znowu ktoś bliski nagle odszedł.

Bolesny smutek, jak tsunami,

zalewa myśli rojem wspomnień,

dzień chmurzy żałobnymi mgłami.

 

Jak mam odnaleźć nowe drogi

za pociemniałym horyzontem?

Gdzie mam niepewne stawiać kroki

na ziemi wciąż wstrząsami drżącej?

 

Oczy znów łzami wypełnione,

a noce niedobrymi snami,

niebo posępnie zachmurzone,

drogi usiane przeszkodami,

 

lecz idę. Idę wprost przed siebie

 w nadziei, że za widnokręgiem,

gdzieś tam, u kresu drogi ziemskiej

czekać nas będzie zrozumienie.


        Staram się żyć pozytywnie, cieszyć się tym, co mam, korzystać z dobrych chwil, bo czas jest nieubłagany, los bywa okrutny, a świat staje się coraz bardziej nieprzyjazny.

 

środa, 3 kwietnia 2024

WIOSNA, WIOSNA!

     Kwitną mirabelki, które są dla mnie symbolem wiosny, już trochę późniejszej i ciut cieplejszej niż w czasie kwitnienia przebiśniegów. To dość duże drzewko, które jest na zdjęciu sfotografowałam w świąteczny poniedziałek - brzęczało od pszczół, trzmieli i innych robaczków i pachniało z daleka.




     A dziś się oziębiło i zimny wichur duje. Termometr za oknem pokazuje +8 stopni, choć telefon twierdzi, że jest +4. Pewnie to dlatego, że słońcu udało się na chwilę wyjrzeć zza chmur.
    Przez trzy dni, od soboty do poniedziałku, rośliny na gwałt wypuszczały liście i kwitły, nie biorąc pod uwagę, że to jednak jeszcze wcześnie. Może i miały rację, bo od jutra znów ma się zacząć ocieplać, a na weekend prognozowane są temperatury zbliżone do  tych świątecznych. Nie zdziwiłabym się jednak, gdyby w kwietniu zdarzył się jakiś zimopodobny incydent, bo jak wiadomo kwiecień-plecień 😉
    Jutro są urodziny mojej córki, a pojutrze prawiesynowej. Gdyby patrzeć na nie jako na osoby urodzone pod tym samym znakiem zodiaku, to nie bardzo są do siebie podobne, choć kilka wspólnych cech pewnie by się znalazło. Znawcy zaraz powiedzą, że ascendent, że planety (dziewczyny są z różnych roczników), ale i tak... Zresztą horoskopy sobie czytam i zaraz mi wylatują z głowy, to dla mnie tylko zabawa na zasadzie: A cóż tam znowu wymyślili?
    Ale nie o horoskopach chciałam pisać. Przypomniał mi się wiersz, który napisałam już dawno, dziesięć lat temu, na konkurs u Alutki ( https://nieladmalutki.blogspot.com/2014/03/podsumowanie-akcji-szafa.html ):


APASZKA

Słońce nareszcie naprawdę grzeje
i już zakwitły pierwsze krokusy.
Kiełkują plany, rosną nadzieje
i każdy jakoś lżej się porusza. 

Wróble ćwierkają jak zwariowane,
sikora z brzozy w głos wyśpiewuje,
a ja, by wiosnę pięknie przywitać,
jasną apaszkę z szafy wyjmuję. 

Cienka apaszka lekko trzepocze,
tańczy - i tańczy z nią moja dusza.
W promieniach słońca, z wiatrem na twarzy,
znowu na podbój świata wyruszam.


    Apaszki lubię i dalej chętnie noszę, tylko to wyruszanie na podbój jakoś inaczej wygląda. Tyle się przez tych dziesięć lat zdarzyło i tak bardzo zmienił się świat. I moje życie. I ja sama. Wiosna wciąż wywołuje we mnie przypływ energii, ale nie ma w nim już tego blasku, tego drżenia, bezwarunkowego optymizmu tylko z tego powodu, że jest.
    No i macie, miało być wesoło, a wyszło jak zwykle, czyli melancholijnie 😁