środa, 30 lipca 2014

Kurnik na gościnnych występach w Porto!

Jak zapewne wiecie, trudno nie wiedzieć, cudownym zrządzeniem blogowego losu niedawno do Kurnika dołączyła Grażyna trochę z Polski, ale bardziej chyba z Wenezueli. Dla uproszczenia i per analogiam zwana Wenezuelską. Grażyna ma własny blog, od którego nie mogę się oderwać zresztą, o tutaj: http://i-tu-i-tam.blogspot.com/2014/07/niezbyt-atrakcyjne-drzewkoun-arbolito.html
Jestem już w 2012 roku i chłonę z wypiekami. Ameryka Południowa zawsze działała mi na wyobraźnię, ale czym innym jest czytanie książek, a czym innym relacja kogoś, kto tam żyje. A Grażyna mieszka w Andach, na wysokości 2000 n.p.m.! Jak sama napisała, wpaść do Niej na sokawkę to tak, jakby wpaść na Kasprowy!
Muszę, po prostu muszę przytoczyć Jej komentarz dotyczący wenezuelskich robali. Komentarz mógł umknąć pośród sterty podartych piór, a byłoby szkoda. Bójcie się! Oto on:

Odpowiadam na pytanie o robalach...jest ich troche w Wenezueli ale czesto w tych sprawach mocno sie przesadza. cmy, pajaki, karaluszki, mrowki...jest tego co nieco, ale nie jest tragicznie..najgorzej jest z skorpionami, ktore bywaja i w domach, dlatego trzeba wytrzepywac wszystko przed ubraniem sie, skorpiony wenezuelskie nie sa niebezpieczne na ogol. ale alergicy musze na nie bardzo uwazac, W wenezueli racjonuja energie elekktryczna, wiec dosc czesto wieczory spedza sie przy swieczkach, kiedys zauwazylam w takim oswietleniu jakas ciemna plamke na scianie w sypialni, bez zastanowienia trzepnelam w nia pantoflem...zabilam w ten sposob skorpiona.,,,komarow jest tez mnostwo , ale w Polsce tez uprzykszaja zycie, w Wenezueli jednak moga roznosic grype dengue, ktora moze byc bardzo niebezpieczna, szczegolnie kiedy jest krwotoczna. Ja mialam dengue ale nie krwotoczna i jak widac przezylam, Uprzykszaja zycie male muszki zwane jejenes (chechenes)lub puripuri, ja jestem na ich ukaszenia uczulona, wiec takie ukaszenie jatrzy sie u mnie nawet 6 tygodni. Dobre u nich jest to ,ze pojawiaja sie tylko w okreslonych porach dnia. Weze jadowite...jest ich duzo ale w Andach tylko jeden jest jadowity, koral, nie ma na niego antydotum, ale jest tak malenki,ze moze ukasic tylko w miejscach takich jak skora miedzy palcami, np. kiedy sie plewi w ogrodzie.Jest sliczny bo caly w paski czarne, czerwone i zolte. Dwa razy natknelismy sie na niego w andyjskim ogrodzie. W sumie mozna spokojnie po chaszczach chodzic, ale trzeba uwazac. Musisz przyjechac do wenezueli to sobie doswiadczysz takich przyjemnosci. w sferach nizszych niz Andy natknelismy sie raz na grzechotnika przygotowanego do ataku, a raz droge nam przecial olbrzymi i dlugasny waz boa. ...

Poza tym jest bezpiecznie! Uff...

Grażyna jest teraz w Porto - tak, w TYM Porto od portwajnu. Ten fakt też działa na moją rozbuchaną wyobraźnię, więc zmolestowałam Grażynę, która przysłała zdjęcia, które teraz pokazuję. Dziękuję Grażynko!
Zdjęcia powiększcie, koniecznie. Dopiero wtedy widać wszystkie smaczki. Na początek Porto we mgle:



Czy to do nas ktoś macha?















Nawet pranie na balkonach mnie zachwyca. Niewiele trzeba mi do szczęścia:)
PS. W komentarzach pod poprzednim postem jest fajny rzepis* Grażyny na wenezuelskie bułeczki z nadzieniem!
*rzepis: przepis wg Opakowanej

poniedziałek, 28 lipca 2014

Celulit, świeża krew i cztery krasnoludki - niespodziewany finał!!!

Macie takie koleżanki/przyjaciółki, którym ufacie bezgranicznie? Ja mam i uważam ten fakt za wielkie szczęście. Znamy się od ponad 20 lat i spotykamy z różną częstotliwością. Czasem przebieramy się według zadanego tematu, niekoniecznie w karnawale, witamy lato, albo je żegnamy, a najczęściej spotykamy się, bo tak. Jest nas szósteczka, z czasem dołączają nowe twarze i świeża krew, która wsiąka i zostaje... Szósteczka to trzon i opoka. Dzisiaj byłam na takim spotkaniu, po drugiej stronie Poznania, dla mnie kawał drogi, ale nawet w głowie mi nie postało, że mogłabym nie pojechać.
Czy może być coś fajniejszego, niż domeczek w lesie, a w nim tylko my? Gadamy, śmiejemy się do rozpuku, płaczemy, jeśli nas najdzie, jemy, nie jemy, pijemy, nie pijemy, co kto woli. Zdejmujemy okowy, jeśli gorąco i nikogo nie obchodzą wałeczki nie tam, gdzie człek się ich najmniej spodziewa, ani ten, no, ekhm, celulit (czysta teoria, bo ani śladu, ale gdyby...). Wiele przeszłyśmy razem i każda z osobna. Bywało tak śmiesznie, że pękam po 20 latach, ale i tak tragicznie, że szkoda gadać. Można by kilka scenariuszy napisać. Życie, jak to życie - po główkach nie głaszcze, a nawet wręcz przeciwnie. Jednak mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, jesteśmy. I mam nadzieję, prawie pewność, że to się nie zmieni.
Dziś za świeżą krew robiła córka jednej z nas, która przywiozła bezsamochodową Starszą. Córka przyjechała z synkiem, bo ta jedna z NAS jest już babcią. Takiego dziecka nie widziałam, jak żyję. Facet ma 7 miesięcy i od godziny mniej więcej 11 rano do 18 wieczór nawet nie zakwilił. Do wózeczka? Czemu nie? Na huśtawkę? Super! Do wanienki z wodą? Fantastycznie! Obiadek? Chętnie! Spać? Jak najbardziej! Byłabym skłonna podejrzewać, że urok ciociobabć zadziałał oraz niewątpliwa ich uroda, ale nie... Podobno on tak ma! W nagrodę Cioteczka D. zaśpiewała mu kołysankę pt. "Cztery krasnoludki na...ły w paputki..." czy jakoś tak. Coś mogłam przekręcić, ale tylko w szczegółach. W każdym razie Młody był zadowolony, jakżeby inaczej?
Nie wydarzyło się nic szczególnego, a jednak to był piękny dzień. Nie przeszkadzało mi nawet to, że koleżanka I. się odchudza, co zawsze jest denerwujące.
Nie mam zdjęć, bo nie wzięłam aparatu. Sprawdzimy teraz siłę mojego przekazu saute!
  •  
Niespodziewany finał jest tutaj!
A nie, są jednak zdjęcia! To Kasia Alzacka ze swoją Rodziną i Przyjaciółmi, do których strasznie tęskni, jak przyznała się w komentarzach poniżej. I zagadka: która z pań jest Kasią, a która córką Kasi - Dorotką?
Ciekawe, co tam zobaczyli?
Niespodziewany finał jest taki, że na powyższych zdjęciach przysłanych wczoraj przez Kasię, Pan z wąsem bez brody to wspólny znajomy Mnemo, Mnemowego Wu i Kasi! Ciekawostką też jest to, że Chłop Mnemo nosi ksywkę Wu i Chłop Kasi również! To musi coś znaczyć. Czy jest na sali wróżka?

Nie wiem jak z wróżką, ale jest  DUDEK  OD OPAKOWANEJ!!!



Oczywiście dudkiem nie jest powyższa pani, a jedynie broszka przez nią noszona. Proszbardzo, szanowne kury!

Zrobiłam mu jeszcze powiększenie, cobyście się przyjrzały:


sobota, 26 lipca 2014

Celulit, świeża krew i cztery krasnoludki

Macie takie koleżanki/przyjaciółki, którym ufacie bezgranicznie? Ja mam i uważam ten fakt za wielkie szczęście. Znamy się od ponad 20 lat i spotykamy z różną częstotliwością. Czasem przebieramy się według zadanego tematu, niekoniecznie w karnawale, witamy lato, albo je żegnamy, a najczęściej spotykamy się, bo tak. Jest nas szósteczka, z czasem dołączają nowe twarze i świeża krew, która wsiąka i zostaje... Szósteczka to trzon i opoka. Dzisiaj byłam na takim spotkaniu, po drugiej stronie Poznania, dla mnie kawał drogi, ale nawet w głowie mi nie postało, że mogłabym nie pojechać.
Czy może być coś fajniejszego, niż domeczek w lesie, a w nim tylko my? Gadamy, śmiejemy się do rozpuku, płaczemy, jeśli nas najdzie, jemy, nie jemy, pijemy, nie pijemy, co kto woli. Zdejmujemy okowy, jeśli gorąco i nikogo nie obchodzą wałeczki nie tam, gdzie człek się ich najmniej spodziewa, ani ten, no, ekhm, celulit (czysta teoria, bo ani śladu, ale gdyby...). Wiele przeszłyśmy razem i każda z osobna. Bywało tak śmiesznie, że pękam po 20 latach, ale i tak tragicznie, że szkoda gadać. Można by kilka scenariuszy napisać. Życie, jak to życie - po główkach nie głaszcze, a nawet wręcz przeciwnie. Jednak mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, jesteśmy. I mam nadzieję, prawie pewność, że to się nie zmieni.
Dziś za świeżą krew robiła córka jednej z nas, która przywiozła bezsamochodową Starszą. Córka przyjechała z synkiem, bo ta jedna z NAS jest już babcią. Takiego dziecka nie widziałam, jak żyję. Facet ma 7 miesięcy i od godziny mniej więcej 11 rano do 18 wieczór nawet nie zakwilił. Do wózeczka? Czemu nie? Na huśtawkę? Super! Do wanienki z wodą? Fantastycznie! Obiadek? Chętnie! Spać? Jak najbardziej! Byłabym skłonna podejrzewać, że urok ciociobabć zadziałał oraz niewątpliwa ich uroda, ale nie... Podobno on tak ma! W nagrodę Cioteczka D. zaśpiewała mu kołysankę pt. "Cztery krasnoludki na...ły w paputki..." czy jakoś tak. Coś mogłam przekręcić, ale tylko w szczegółach. W każdym razie Młody był zadowolony, jakżeby inaczej?
Nie wydarzyło się nic szczególnego, a jednak to był piękny dzień. Nie przeszkadzało mi nawet to, że koleżanka I. się odchudza, co zawsze jest denerwujące.
Nie mam zdjęć, bo nie wzięłam aparatu. Sprawdzimy teraz siłę mojego przekazu saute!

A nie, są jednak zdjęcia! To Kasia Alzacka ze swoją Rodziną i Przyjaciółmi, do których strasznie tęskni, jak przyznała się w komentarzach poniżej. I zagadka: która z pań jest Kasią, a która córką Kasi - Dorotką?
Ciekawe, co tam zobaczyli?

czwartek, 24 lipca 2014

TAJNA MISJA CUDARTEŃKI, BIESZCZADY, KALNICA

Jak nie tajemnicze znalezisko, to tajna misja... Namnożyło się u mnie tajemnic, ale widać to taki czas, czas tajemnic, porządkowania historii rodzinnych, grzebania w starych fotografiach... Odkrywania na nowo swoich korzeni.

Tym razem lwi udział miała w tym CUDArteńka. Piszę CUD z dużych liter, bo prawdziwy to cud, co ta kobieta zrobiła:)) Arteńka, jestem ci ogromnie, dogłębnie, nieskończenie i nieopisanie wdzięczna za twoją pomoc i konsekwencję.
Uprzedzam, będzie długo i fotograficznie...
Ale od początku: gdy zaczęłyśmy korespondować z Arteńką, wspomniałam, że rodzina mojego Taty pochodzi z Bieszczadów i że dziadkowie są pochowani na starym, zapomnianym i zarośniętym cmentarzyku w miejscowości Kalnica. To bardzo daleko od miejsc zamieszkania różnych członków naszej rodziny i trudno tam dotrzeć, zwłaszcza starszym osobom. Ja byłam tam ponad 20 lat temu, podczas pobytu w Polańczyku i ledwo to miejsce odnalazłam. Po mnie był tam jeszcze mój kuzyn z synem i zawieźli tam tabliczkę z nazwiskami dziadków i datami ich śmierci. Na te informacje Arteńka zareagowała natychmiast, przysłała mi linka do strony Moje Bieszczady, gdzie były zdjęcia m.in. z tegoż cmentarzyka i było bardzo wyraźne zdjęcie grobu moich dziadków! Napisała mi również, że wybiera się w tamte strony na urlop w lipcu i że może np zawieźć nową tabliczkę i zrobić tam porządek... Zatkało mnie z wrażenia, ale propozycję z wdzięcznością przyjęłam. Zamówiłam nową tabliczkę, która, mam nadzieję , wytrzyma następne 20 lat , wysłałam Arteńce i czekałam na jej powrót...

Ale jeszcze przed jej wyjazdem nawiązałam kontakt mailowy z panem prowadzącym stronę Moje Bieszczady i wysłałam mu kilka zdjęć rodzinnych i informacje o dziadkach, które zamieścił na podstronie o Kalnicy. Tu jest link: www.twojebieszczady.net/kalnica.php
Ja tutaj też chciałam je pokazać i jeszcze inne, których tam nie ma.
Oto dziadek Adolf, urodzony w roku powstania styczniowego, tj. 1863:

A to jego żona, a moja babcia, Maria, pochodząca z Rymanowa:

Dziadek Adolf urodzony w Hebdowie a zmarły w 1919 w Kalnicy był zarządcą części dóbr hrabiego Krasickiego - zarządzał lasami Krasickich. W latach 1901-1905 było to Leśnictwo Manasterskie - mieszkali wtedy w Manastercu - a od 1905 leśnictwo Kalnickie po zlikwidowaniu gospodarki rolnej folwarku Kalnica dzierżawionego uprzednio przez Wincentego Pola. Babcia Maria urodzona w 1875 a zmarła w 1922 wychowywała ośmioro dzieci i zajmowała się domem. Mieszkali w niewielkim dworku z gankiem, był to tzw. "Szumny Dwór" wcześniej zamieszkiwany przez Wincentego Pola.

Szumny dwór
Tu jest zdjęcie dziadków z trójką dzieci, najstarszy w mundurku to Jan, co do pozostałych to mam wątpliwości kto to.  Stryj Jan wychowywał mojego ojca po śmierci rodziców, został pułkownikiem i historykiem wojskowości, był kawalerem Virtuti Militari. 


Ich dzieci to Jan, Kazimierz (polonista, który pisał prace o pobycie Wincentego Pola w Kalnicy), Stanisław, Antoni, Stefania, Maria , Helena i Tadeusz - mój Tato, który był najmłodszy. 


Tu jest zdjęcie rodzeństwa, zrobione w 1926 na Wołyniu, w majątku Antoniego:


Na zdjęciu brak Jana i Stanisława, mój Tato pierwszy z lewej strony, miał wtedy 16 lat.

Ale wróćmy do wyprawy CUDArteńki. Dzielna ta kobieta pokonała wszelkie przeciwności losu, chaszcze i bezdroża i dotarła do cmentarzyka w Kalnicy, uzbrojona w sekator, kombinerki i wkrętak.  Ze swojej wyprawy zrobiła mi piękną prezentację, tylko nie wiem, czy będę umiała ją zamieścić, może uda mi się dać link, tylko muszę jeszcze nad tym popracować.
Na razie więc relacja fotograficzna:



Dzielna kobieta szła na piechotę, mijając po drodze zainteresowane krowy:
Piękną kapliczkę wiejską
Ruiny dworu:


Zdecydowanie mniej piękny były PGR



Aż zoczyła kładkę:

Zapuściła się w zarośnięte łąki...


Aż dotarła na kraj lasu, z którego wyłaniały się stare nagrobki...
Najpierw charakterystyczny grób Marii Kasztaniukowej z tabliczką napisaną cyrylicą, niestety coraz bardziej nieczytelną...



Potem grób Ukraińca zabitego tu w 1944 roku, któremu rodzina wystawiła niedawno nowy nagrobek...


Aż w końcu zarośnięty , stareńki grób moich dziadków, z przerdzewiałą tabliczką...




Gdy Arteńka zabrała się do wyrywania chwastów (z zachowaniem rosnących na grobie liliowców, które kiedyś ktoś tam posadził) , znalazła nowszą tabliczkę, na której jeszcze dało się odczytać nazwiska i daty. Tabliczkę tą zawiózł  tam mój kuzyn, około 20 lat temu.


Oprócz tabliczki na grobie znalazła pozostałości zniczy i sztucznych kwiatów, widocznie na Wszystkich Świętych ktoś tam zapala światełka. Było również trochę śmieci, ale niedużo na szczęście.


Arteńka Złota Rączka zamontowała moją nową tabliczkę ze sporym trudem, parę problemów technicznych się pokazało. Powiesiła również tą znalezioną w chaszczach. 



Po wszystkich zabiegach grób wygląda tak:



Znacznie się różni od tego , co było na poprzednich zdjęciach, Arteńka naprawdę wykonała tytaniczną pracę!


Postawiła jeszcze bukiet kwiatów polnych i zapaliła znicze...

Arteńko kochana, raz jeszcze kłaniam się w pas i dziękuję za twoje dobre serce, wysiłek i trud włożony w realizację tego zamierzenia. Jestem pewna, że Dziadkowie patrzą gdzieś z góry i też się cieszą:)))