niedziela, 30 listopada 2014

Łatka już pod kocykiem!

Jesteśmy! Wszyscy cali i zdrowi, Wasze życzenia i kciuki pomogły, droga była szorstka, sucha i słoneczna! Poza tym, że moja Córuś zgubiła telefon, wszystko poszło gładko. Na szczęście, zanim go zgubiła, zdążyła umówić się z Dziewczynami i Łatką pod hotelem 500 w Strykowie. Dziewczyny były trochę przed nami, kilka razy dzwoniły, ale córusiowy telefon nie odpowiadał. Już widzę, co musiały sobie wyobrażać. Na ich miejscu, wyobrażałabym sobie tylko jedno. Że się rozmyślili.... Nie rozmyślili się jednak. Dziewczyny przywitały nas słowami, że bidusia ma chorobę lokomocyjną, ale jest odsikana, odkupczona i odrzygana:))) Wiatr był lodowaty, Łatka trzęsła się jak osika z zimna i strachu. Przekazanie odbyło się więc szybko i jazda do domu. Z Lamą nie było żadnego problemu, obwąchały się dziewczynki i to wszystko. Malutka siedziała w samochodzie jak mysz pod miotłą, sztywna ze strachu. Bała się położyć i przysypiała na siedząco. W końcu jednak troszkę przytuliła się do córki., a drugą część podróży spędziła na kolanach M. - córczynego Istnego, z głowiną wtuloną w zgięcie jego ręki, nie wiem, żeby niczego nie widzieć chyba? O siusianiu po drodze nie było mowy. Wyszła z samochodu, ogonek przykleiła do brzucha i gdyby nie smycz, poszłaby przed siebie. Teraz troszkę zjadła (z oporami), leży pod kocykiem i powoli się ośmiela. Jest maleńka i chudziutka, ale nie wychudzona, chociaż przez skórę czuć kosteczki. Jak u ptaka... I śliczna. Kiedy nabierze trochę ciałka, będzie niewiele mniejsza od Lamy. Wyglądają obie nieziemsko. Lama ma czarny kubraczek i białą głowę, Łatka odwrotnie.
Powinnam się cieszyć, że wszystko skończyło się dobrze. Jednak jakoś nie potrafię, kiedy pomyślę, ile krzywdy ktoś zrobił temu maleństwu i ile jeszcze takich maleństw i nie tylko maleństw wszędzie wokół. Nie mogę zapomnieć jej oczu, co spojrzę na zdjęcie, to ryczę. To dwa bursztyny pełne smutku i strachu.
Moment przekazania
 Reszta zdjęć robiona w samochodzie. Na zewnątrz było strasznie zimno.





W czarnym kubraczku to Lama


Z ostatniej chwili: Łatka zaczęła jeść!!!
Z najostatniejszej chwili, tzn, z dzisiaj, 1 grudnia przed południem: Łatka dopiero dzisiaj zrobiła siusiu, ale przestała w panice szarpać się na smyczy. Noc spędziła pod kołderką - bardzo się tuli do człowieka i szuka ciepełka. Chce jeść! Powolutku się oswaja.

sobota, 29 listopada 2014

SZARY DZIEŃ PANA X - CZĘŚĆ 4

 Tyrolka zdążyła tylko w przelocie kiwnąć głową, gdyż owczarek zobaczył właśnie wiewiórkę na pobliskim drzewie. Gdy przemknęli, pan X przeszukał pobliskie krzaki, sądząc, że U gdzieś się tam ukrywa. Jednak nigdzie go nie było. Profesor westchnął i ruszył w drogę powrotną do domu. „Co też on mi chciał powiedzieć??? To ciekawe, że wspomniał o M... Może powinienem o tym powiedzieć inspektorowi B?? Ale potem U powie, że doniosłem na niego... Tego bym nie chciał... Co tu robić, co robić??” - pytał sam siebie.

Gdy wrócił do domu rudy kot powitał go niecierpliwym miauknięciem. „O co chodzi?” - spytał profesor _ „Boże, zwariowałem już, rozmawiam z kotem!” - przemknęło mu przez głowę. Odys popatrzył na niego z politowaniem i miauknąwszy jeszcze głośniej pomaszerował z zadartym ogonem do kuchni i stanął przed pustą miseczką. Dla większej pewności, jakby X okazał się tępszy niż kot przypuszczał, pogmerał jeszcze łapką w miseczce.
„No tak, głodny jesteś, biedaku! Zapomniałem ci dać jeść przed wyjściem, ale wiesz, taki zwariowany ten dzień... Już, już, już ci daję.” - „A jednak koty to inteligentne zwierzaki...” pomyślał X.


Profesor nalał sobie gorącej herbaty i kieliszek nalewki z czarnej porzeczki dla rozjaśnienia umysłu i rozgrzania się po spacerze w parku. „Co tu robić, dzwonić do B czy nie?/ Mówić o spotkaniu z U??” Jego wzrok padł na parasolkę wiszącą już na swoim miejscu. „Przecież w gruncie rzeczy to porządny człowiek , chociaż lump... parasolkę oddał i nic nie ukradł... Ale sam przecież na policję nie pójdzie, za dużo ma sprawek na sumieniu...” - rozważał profesor. Odys znienacka wskoczył mu na kolana i popatrzył głęboko w oczy . „No co, kotku, gdzie twój pan, co? I co tu robić...” - rzekł X. Pogłaskał kota machinalnie i zastanawiał się dalej. Odys badawczo popatrzył na profesora i zeskoczył z jego kolan, po czym udał się do przedpokoju. „No masz, znów pewnie poszedł do kuwety... - jęknął profesor w duchu. Odys rzeczywiście poszedł do kuwety, ale zachowywał się nieco inaczej niż zwykle. Zazwyczaj załatwiał co było do załatwienia, zagrzebywał pozostałości łapką , formując zgrabny stożek żwirku. Tym razem załatwił sprawy, i owszem, ale potem, zamiast zakopać za sobą jak zwykle , pozaznaczał żwirek w kilku miejscach a resztę wykopał poza kuwetę, tak, aby cały żwirek trzeba było wymienić.
„Wielkie nieba! „ - zawołał profesor , zobaczywszy pobojowisko w korytarzu – coś ty tu narobił!!!
Odys fuknął obrażony i udał się na fotel, bacznie jednak obserwując poczynania profesora. X . Ten pozmiatał wysypany żwirek i oczyścił kuwetę. Gdy jednak chciał nasypać świeżego, okazało się, że torebka jest prawie pusta... Rano kupił małe opakowanie, nie wiedząc ile takiego żwirku potrzeba, a potem zupełnie zapomniał o tym, że miał dokupić... „No cóż zrobić, sklep jeszcze otwarty, dobrze, że niedaleko. Idę po twój żwirek – powiedział do Odysa stojącego w przedpokoju. „Miauuu... „ - odpowiedział kot uprzejmie. Profesor już zamykał drzwi, gdy przypomniał sobie, że nie wziął przygotowanego do wyrzucenia woreczka ze zużytym żwirkiem. Uchylił drzwi i sięgnął po woreczek. Nie zauważył, że przez uchylone drzwi wymknął się rudy kot...



Inspektor B siedział w swoim gabinecie na komisariacie. Sprawa pułkownika M nie dawała mu spokoju. Usiłował znaleźć jakiś punkt zaczepienia w śledztwie. Mógł nim być tajemniczy telefon, o którym wspomniał profesor X, a potem potwierdził doktor P. Niestety , komórki pułkownika nie znaleziono, a odszukanie jego numeru i sprawdzenie bilingu może chwilę potrwać. Był to jednak do tej pory jedyny konkretny ślad. Może rozwiązania sprawy należy szukać w przeszłości pułkownika? Nikt nie znał jego przeszłości z okresu przed przyjazdem do miasteczka. Krążyły oczywiście różne pogłoski, że będąc zawodowym wojskowym miał dostęp do różnych politycznych tajemnic, że zgromadził majątek, biorąc łapówki za wyreklamowanie od wojska, że żona go rzuciła, bo pił... Nikt jednak nie znał całej prawdy. Pułkownik w miasteczku żył bardzo skromnie, nie szastał pieniędzmi, prowadził bardzo uregulowane i monotonne życie. Miał wąski krąg znajomych, do których zaliczali się profesor X i doktor P,grywał z nimi w karty i spotykał się przy różnych okazjach towarzyskich. Jego pasją była jazda na rowerze, w każdy ładny dzień wyruszał na wycieczki rowerowe po okolicach. Miał bardzo dobry, drogi rower, który wszyscy w miasteczku dobrze znali. „A właśnie, czy rower jest w garażu??? Nie sprawdziliśmy tego...” - przypomniał sobie inspektor. „A, to pójdę od razu tam zajrzeć, może jeszcze mi się coś rzuci w oczy.” - pomyślał. „Idę do domu pułkownika M.” - rzucił do dyżurnego wychodząc.

Profesor X zatopiony w myślach podążał w stronę sklepu zoologicznego. Zamyślenie uniemożliwiło mu zauważenie sylwetki rudego kota, podążającego równolegle z nim, ale kryjącego się w cieniach i krzewach po drodze... Gdy X dokonał zakupu w sklepie zoologicznym i wyszedł, Odys zdecydował się nagle ujawnić. - Miauuuuu! - miauknął przeciągle owijając się wokół nóg profesora. „Odys!!! Co ty tu robisz??? Przyszedłeś za mną? Jak my teraz do domu wrócimy...”
W tym momencie kot wydał z siebie coś w rodzaju warczenia i ostrego miauku i popędził przed siebie. „Odys, wracaj!!! - krzyczał profesor , usiłując dotrzymać mu kroku. Ale Odys gnał przed siebie jakby go stado owczarków goniło. Zaczął zmieniać kierunek, kluczył i zatrzymywał się, patrząc, czy profesor nadąża za nim. X już dawno zgubił żwirek, biegł zadyszany i pot zalewał mu oczy. Aktywność fizyczna nie była jego ulubioną czynnością, a już biegi z całą pewnością nie. No, może jeszcze szachy, albo w najgorszym razie nieco szybszy spacer, a tu taki maraton... Nie chciał jednak stracić kota z oczu, Czuł się za niego odpowiedzialny, zobowiązał się do opieki nad nim, a tu takie coś... W tym szalonym (jak na niego) pościgu nie zastanowił się, dlaczego kot zachowuje się tak dziwnie. Nie znał kotów, przypuszczał, że może wszystkim raz na czas coś szalonego wpada do łba.
W pewnym momencie Odys skręcił za róg jakiegoś budynku. Gdy profesor dobiegł w to miejsce, kota już tam nie było... Pan X zawołał rozpaczliwie: Odys, kici, kicii, wracaj!!!” Ale było cicho. „Boże, gdzie ja jestem? - zapytał sam siebie profesor – rozejrzał się wokół i uzmysłowił sobie, że znajduje się na tyłach kawiarni „Babetka”... Przed sobą miał zagracone podwórze, z którego po chwili dobiegł go cichy miauk. „Odys, kici!” - zawołał X i zrobił niepewnie kilka kroków w stronę podwórza. W międzyczasie zapadła już ciemność, dni były krótkie. Na podwórzu stała sterta skrzynek, zza których dochodziło miauczenie Odysa. „O Boże, może wpadł gdzieś i nie może wyjść!” - pomyślał rozpaczliwie profesor. „Idę kotku, idę, już już...” i skierował się w stronę skrzynek. Gdy już do nich dochodził, zobaczył leżącego za nimi człowieka. Odys siedział koło niego i spokojnie lizał swoje rude futerko.


piątek, 28 listopada 2014

Andy w moim domu

Pamiętacie łatwiutki konkurs u Mnemo? Ten z rozpoznawaniem które nóżki czyje? Mnemo, Grażyny, czy Kasi? Rozpoznałam i zostałam nagrodzona! I to tak, że szczęka mi opadła i już tak została. Otóż Grażyna podarowała mi batik wyczarowany w andyjskiej wiosce przez włoską artystkę Valerię. Sumitowała się Grażyna, że to maleństwo takie, że prawie go nie widać, to spodziewałam się czegoś o formacie pocztówki. Nie wiem, co dla Grażyny jest duże, skoro tak wygląda maleństwo? Ma ono bowiem wymiar 43x33cm!
Jest oprawione w prześliczną, prostą ramkę, która bukbroń nie konkuruje z batikiem, a ten z kolei umieszczony jest między DWOMA szybkami! Jeśli powiesi się go pod światło, lub po prostu podświetli, wygląda jak witraż. Czujecie tę egzotykę? Kawałek andyjskiego nieba w moim domu? Co tu wiele gadać, mnie batik zachwycił i nie wiem, jak dziękować Grażynie? Jestem zachwycona i odrobinę zbita z tropu, że aż tak...
Grażynko, dziękuję - za każdym razem, kiedy spojrzę na to cudeńko, pomyślę o Tobie. O Valerii trochę też, ale o Tobie bardziej!
Ubolewam, że zdjęcia nie oddają urody batiku. Ganiałam z nim po całym domu i nie tylko, ale ciemno tak, że nijak zdjęcia nie wychodzą. W dodatku światło odbija się od szkła. Zdjęcie robione pod światło, to same wiecie, jak wychodzi. A tylko pod światło widać efekt witraża. Musicie mi uwierzyć na słowo - jest piękny!



Przesyłce towarzyszyła wytworna karteczka ze śnieżynką wydzierganą własnoręcznie przez Grażynę:

Grażynko, muszę jednak do czegoś się przyznać. Nie upilnowałam! Nie wiem, jak i kiedy, ale Czajnik śnieżynkę sobie po prostu wziął i trochę się pobawił... Nie zdążył zrobić jej krzywdy, ale muszę wyprać:(

I coś dla igrzysk. Pamiętacie dyskusję o onesiach?
Tego osobnika przysłała mi Viki - czyż nie pasuje idealnie do Jej foteli?


czwartek, 27 listopada 2014

Szał ciał i perwersja

Cóż, nie wszyscy mogą wygrać, życie sprawiedliwe nie jest. Spieszę więc z marną pociechą, bo nie mogę rysować bez przerwy, chociaż chciałabym. Ale mam ambicję wyrysować wszystkie Kury, chociaż pewnie zejdzie mi z 401 lat. Marną pociechą jest poniższy portret. Proporcje ma trochę zaburzone, bo po drodze zmieniłam koncepcję. Portret przedstawia Viki, która robi bajeczne fotele (jeśli ktoś jeszcze nie wie - link i banerek na prawym pasku). Viki wyraziła wczoraj życzenie, że chce wystąpić na portrecie na golasa, bo się nie fstydzi. No to ma - sama chciała!
Viki prezentująca swe wdzięki oraz SZAŁowy fotel "la silla" jak skrzydła motylla!
Viki, nie ma to jak golizna i skandal w reklamie!

środa, 26 listopada 2014

Szary dzień pana X - część III. Poniekąd ciąg dalszy



Inspektor wszedł do „Babetki”. Przy jednym stoliku siedziały dwie rozplotkowane matrony, pochłaniające lody i rogaliki. Jakoś dawały radę, chociaż usta im się nie zamykały. Na widok inspektora zamilkły na chwilę, oddając się wzmożonej konsumpcji. Pani N podniosła się zza kontuaru. „O, pan inspektor, znów u nas? Witam, witam, czego pan sobie życzy?”
„Dużą kawę z bitą śmietaną i cynamonem. - powiedział B. - „ A jak tam sprawa babeczek? Naprawili ten piec?”
„Nie skończyli, jeszcze, niestety, to coś bardziej skomplikowanego, niż myślałam, nie wiadomo, czy nie trzeba go będzie zdemontować...”
„O, to duży problem. No i zawód dla wielbicieli babeczek...” - uśmiechnął się inspektor.
„Trudno, będą musieli zmienić upodobania.” - prychnęła pani N.
„Ale chyba tylko tymczasowo, zanim piec nie zostanie naprawionyy? „ - zapytał z niepokojem B.
„Nie wiem, nie wiem, wszystko się okaże... Być może sprzedam kawiarnię, wie pan, lata już nie te, stanie przy piecu mnie męczy...”
„A może wzięłaby pani kogoś do spólki? - podsunął inspektor – byłoby pani lżej...”
„O nie, ludzi pan nie zna czy co??? Oszukają, ograbią i na lodzie zostanę. Żadnych spółek!” powiedziała stanowczo pani N. „Niech pan siada, zaraz kawę przyniosę...”

B usiadł przy stoliku, z daleka od rozplotkowanych pań. Żal mu się zrobiło tego miejsca ze staroświecką atmosferą, burkliwą właścicielką, przepysznymi ciastkami, a zwłaszcza babeczkami... Nagle wpadła mu do głowy pewna myśl... Przypomniał sobie pana H, znakomitego mechanika, który przed emeryturą zajmował się naprawą pieców w retauracjach i piekarniach w samej Warszawie. Nie chcieli go stamtąd puścić, dopiero jak wyszkolił kilku pracowników mógł spokojnie przejść na emeryturę i wrócić do rodzinnego miasteczka. Ale nadal dorabiał sobie naprawianiem różnych zepsutych urządzeń.
Gdy pani N przyniosła kawę, poprosił ją, żeby usiadła przy stoliku. Niechętnie się zgodziła.
„Pani N, przyszedł mi do głowy pewien pomysł... - zaczął inspektor. „Kto pani naprawia ten piec?
„Firma, która go montowała, a bo co? - zapytała nieufnie.
„Nic, nic, pomyślałem tylko, że gdyby sobie nie poradzili, to mógłbym przysłać do pomocy pana H, wie pani, że on w Warszawie potrafił wszystkie piece naprawiać, nawet w najdroższych hotelach i restauracjach. Jest znakomitym fachowcem!”
Pani N popatrzyła na inspektora z zastanowieniem. Chwile milczała, w końcu powiedziała - „Zobaczymy, jeśli oni dzisiaj tego nie naprawią, to zadzwonię do pana. Jeszcze coś?”
„Nie, nie, dziękuję.” Inspektor był trochę zaskoczony tą łatwą zgodą, spodziewał się raczej ofuknięcia, prychania i czegoś w rodzaju „Poradzę sobie sama!” Pani N była osobą samodzielną i niezależną i nie lubiła mieć wobec nikogo długów wdzięczności, a szczególnie wobec policji, nawet w osobie inspektora B.



Pan X pomału przyzwyczajał się do obecności kota w domu. Było mu nawet przyjemnie, że ma się do kogo odezwać, że ktoś potrzebuje jego opieki, że czasem mruczy a czasem prycha... Jedno, czego nie lubił, to czyszczenia kuwety...
„Szkoda, że kota nie można wyprowadzać na spacer, jak psa... Byłoby znacznie wygodniej.” - pomyślał. Zaopatrzył się w specjalne rękawice i szufelkę do usuwania pozostałości po posiłkach Odysa. Kot za każdym razem, gdy pan X zabierał się do wymiany żwirku towarzyszył mu przy tej czynności, przyglądając się kpiąco, jak pan X nakłada rękawice. Profesor był bliski zakupienia również specjalnych maseczek w aptece, ale w głębi duszy czuł, że to już graniczyłoby ze śmiesznością, a Odys chyba by pękł ze śmiechu, wewnętrznego, oczywiście.
Po kolejnym takim zabiegu poczuł, że musi wyjść zaczerpnąć świeżego powietrza. „Idę się przejść. - powiedział do Odysa - „Ty zostajesz i grzecznie idziesz spać, dobrze?” Jeszcze nie dokończył zdania, jak Odys już leżał na fotelu, zwinięty w kłębek i łypiący zielonym okiem. „Idź sobie, idź, nareszcie chwila spokoju będzie...” - zdawał się mówić.


Pan X wyszedł, starannie zamykając drzwi na obydwa zamki i skierował się w stronę parku miejskiego. Lubił tam przesiadywać nad stawem, szczególnie na wiosnę i w jesieni. Brał ze sobą zawsze coś do czytania , a najczęściej były to... kryminały, oprawione dla niepoznaki w szary papier, tak, aby nikt się nie domyślił tej słabości profesora. X bowiem kochał kryminały od dzieciństwa. Traktował je jako odskocznię od dzieł rzymskich filozofów a także jako doskonałą gimnastykę dla umysłu. W trakcie czytania zawsze robił notatki, przewidując rozwój wypadków, przy czym często udawało mu się już dość wcześnie rozwikłać intrygę. Tym razem nie wziął żadnej książki, kryminał toczył się w realnym życiu i X chciał spokojnie pomyśleć i uporządkować fakty.
Usiadł na swojej ulubionej ławeczce nad stawem i zapatrzył w brązowe pałki, wystające z wody. W parku było dość pustawo ,pogoda nie sprzyjała spacerom. Profesor był z tego zadowolony, przynajmniej nikt nie będzie mu przerywać rozmyślań...


Pomylił się jednak. Po jakichś 15 minutach gałęzie pobliskiego krzewu poruszyły się i wyszedł zza niego niejaki U, powszechnie znany lump i drobny złodziejaszek, mający ogromną słabość do wytwornych alkoholi typu wino marki „Wino” lub „Szał” z zamazaną reprodukcją obrazu Władysława Podkowińskiego na etykiecie.

Nie wyglądał świeżo, raczej wręcz przeciwnie a kompilacja zapachów wydzielana przez tą postać skłaniała raczej do zachowywania bezpiecznej odległości podczas konwersacji. Odziany był dość oryginalnie, w sweterek z różowym słonikiem na froncie, na to narzucona była kraciasta koszula drwala, ze śladami posiłków z ostatniego półrocza, a na to wszystko przykrótka jesionka pochodząca chyba z lat 50-tych. Stroju dopełniały zgruchmonione i wypchane na kolanach dresy nieokreślonego koloru i buty trapery, z których wystawały czerwone włóczkowe skarpety. A zwieńczenie stanowiła tęczowa apaszka, fantazyjnie zamotana wokół szyi. Ten obraz lekko wstrząsnął profesorem, przywiązującym niezwykłą wagę do stroju i schludnego wyglądu. „No, jeszcze mi jego tu potrzeba! - jęknął w duchu X – Znowu będzie żebrał o pieniądze na wino!”
„Dobry , szefie! - odezwał się chrapliwie U. Głos miał podobny do Himilsbacha, tylko głębszy. - „Szefie, pogadać chciałem...” - ciągnął U.
„Panie U, nie mam przy sobie pieniędzy i ...” - zaczął profesor.
„Ale ja nie o kasę, nie! - zaprzeczył gwałtownie U. - „Pogadać muszę, jak człowiek z człowiekiem, no...”
Dopiero teraz pan X zauważył, że U trzyma jedną rękę za plecami. Dreszcz niepokoju przebiegł mu po plecach „Co u licha, napaść mnie chce, czy co??” - pomyślał nerwowo.
„No to o co chodzi?” - zapytał niecierpliwie.
„Szefie, pan się nie gniewa, ale... to jażem to gwizdnął...” i wyciągnął zza pleców rękę z podłużnym zawiniątkiem, z którego wystawała fantazyjna rączka...
„Moja parasolka??!! Parasolka mojej matki??!” zawołał profesor - „Co u licha, panu wpadło do głowy!!!”
„Ciii, szefie, no przepraszam, nie strzymałem... Jakżem zobaczył, żeś pan ino na jeden zamek drzwi zamykał, to se pomyślałem „Tera albo nigdy...” Widzisz pan, za punkt honoru se wzięłem, żeby się do pana włamać, a pan nic, ino te dwa zamki i dwa zamki, a ten drugi to jakiś taki frymuśny na dodatek... Ten T, co to z nim czasem balujem, to nic ino furt się ze mnie śmiał, że nigdy się do pana nie włamie... No i założylim się, o ten „Szał... Ino musiałem coś przynieść na dowód, żem był u pana w środku, no to żem chycił to parasolke, bo wiadomo, że nigdzie indziej takiej nie ma... T chciał opylić, ale żem nie dał, swój honor mam. Szefie, pan zrozumie, to tak dla sportu ino...No sorki, jak to mówio...”
Pan X słuchał w lekkim osłupieniu, ale szczęśliwy był, że odzyskał pamiątkę po mamie.
„No dobrze już, dobrze, panie U, dobrze, że pan oddał. Powiem inspektorowi, że sam schowałem do szafy i zapomniałem, w końcu mam prawo mieć sklerozę...”
„Ludzki z pana człowiek, panie X , wypijem za pana zdrowie. Ale jeszcze jedno sprawe mam...”
„”No słucham” - powiedział profesor z roztargnieniem.
„Bo wisz pan, w te noc, co to się potem okazało, że M zaginoł...” - urwał nagle, patrząc gdzieś dalej ponad głową profesora - „ O kurna, Tyrolka idzie, a jażem jej ostatnio pościel ze sznura ściongnoł!Spadam!” - i zniknął w krzakach.
„Ale... „ - zdążył powiedzieć X. Niestety U już nie było. Alejką nadchodziła pani w tyrolskim kapelusiku, wleczona nieco przez pięknego owczarka niemieckiego...

Autorkami zdjęć są Grażyna, Gosianka i Marija.

wtorek, 25 listopada 2014

SZARY DZIEŃ PANA X - CZĘŚĆ 3



Inspektor wszedł do „Babetki”. Przy jednym stoliku siedziały dwie rozplotkowane matrony, pochłaniające lody i rogaliki. Jakoś dawały radę, chociaż usta im się nie zamykały. Na widok inspektora zamilkły na chwilę, oddając się wzmożonej konsumpcji. Pani N podniosła się zza kontuaru. „O, pan inspektor, znów u nas? Witam, witam, czego pan sobie życzy?”
„Dużą kawę z bitą śmietaną i cynamonem. - powiedział B. - „ A jak tam sprawa babeczek? Naprawili ten piec?”
„Nie skończyli, jeszcze, niestety, to coś bardziej skomplikowanego, niż myślałam, nie wiadomo, czy nie trzeba go będzie zdemontować...”
„O, to duży problem. No i zawód dla wielbicieli babeczek...” - uśmiechnął się inspektor.
„Trudno, będą musieli zmienić upodobania.” - prychnęła pani N.
„Ale chyba tylko tymczasowo, zanim piec nie zostanie naprawionyy? „ - zapytał z niepokojem B.
„Nie wiem, nie wiem, wszystko się okaże... Być może sprzedam kawiarnię, wie pan, lata już nie te, stanie przy piecu mnie męczy...”
„A może wzięłaby pani kogoś do spólki? - podsunął inspektor – byłoby pani lżej...”
„O nie, ludzi pan nie zna czy co??? Oszukają, ograbią i na lodzie zostanę. Żadnych spółek!” powiedziała stanowczo pani N. „Niech pan siada, zaraz kawę przyniosę...”

B usiadł przy stoliku, z daleka od rozplotkowanych pań. Żal mu się zrobiło tego miejsca ze staroświecką atmosferą, burkliwą właścicielką, przepysznymi ciastkami, a zwłaszcza babeczkami... Nagle wpadła mu do głowy pewna myśl... Przypomniał sobie pana H, znakomitego mechanika, który przed emeryturą zajmował się naprawą pieców w retauracjach i piekarniach w samej Warszawie. Nie chcieli go stamtąd puścić, dopiero jak wyszkolił kilku pracowników mógł spokojnie przejść na emeryturę i wrócić do rodzinnego miasteczka. Ale nadal dorabiał sobie naprawianiem różnych zepsutych urządzeń.
Gdy pani N przyniosła kawę, poprosił ją, żeby usiadła przy stoliku. Niechętnie się zgodziła.
„Pani N, przyszedł mi do głowy pewien pomysł... - zaczął inspektor. „Kto pani naprawia ten piec?
„Firma, która go montowała, a bo co? - zapytała nieufnie.
„Nic, nic, pomyślałem tylko, że gdyby sobie nie poradzili, to mógłbym przysłać do pomocy pana H, wie pani, że on w Warszawie potrafił wszystkie piece naprawiać, nawet w najdroższych hotelach i restauracjach. Jest znakomitym fachowcem!”
Pani N popatrzyła na inspektora z zastanowieniem. Chwile milczała, w końcu powiedziała - „Zobaczymy, jeśli oni dzisiaj tego nie naprawią, to zadzwonię do pana. Jeszcze coś?”
„Nie, nie, dziękuję.” Inspektor był trochę zaskoczony tą łatwą zgodą, spodziewał się raczej ofuknięcia, prychania i czegoś w rodzaju „Poradzę sobie sama!” Pani N była osobą samodzielną i niezależną i nie lubiła mieć wobec nikogo długów wdzięczności, a szczególnie wobec policji, nawet w osobie inspektora B.



Pan X pomału przyzwyczajał się do obecności kota w domu. Było mu nawet przyjemnie, że ma się do kogo odezwać, że ktoś potrzebuje jego opieki, że czasem mruczy a czasem prycha... Jedno, czego nie lubił, to czyszczenia kuwety...
„Szkoda, że kota nie można wyprowadzać na spacer, jak psa... Byłoby znacznie wygodniej.” - pomyślał. Zaopatrzył się w specjalne rękawice i szufelkę do usuwania pozostałości po posiłkach Odysa. Kot za każdym razem, gdy pan X zabierał się do wymiany żwirku towarzyszył mu przy tej czynności, przyglądając się kpiąco, jak pan X nakłada rękawice. Profesor był bliski zakupienia również specjalnych maseczek w aptece, ale w głębi duszy czuł, że to już graniczyłoby ze śmiesznością, a Odys chyba by pękł ze śmiechu, wewnętrznego, oczywiście.
Po kolejnym takim zabiegu poczuł, że musi wyjść zaczerpnąć świeżego powietrza. „Idę się przejść. - powiedział do Odysa - „Ty zostajesz i grzecznie idziesz spać, dobrze?” Jeszcze nie dokończył zdania, jak Odys już leżał na fotelu, zwinięty w kłębek i łypiący zielonym okiem. „Idź sobie, idź, nareszcie chwila spokoju będzie...” - zdawał się mówić.


Pan X wyszedł, starannie zamykając drzwi na obydwa zamki i skierował się w stronę parku miejskiego. Lubił tam przesiadywać nad stawem, szczególnie na wiosnę i w jesieni. Brał ze sobą zawsze coś do czytania , a najczęściej były to... kryminały, oprawione dla niepoznaki w szary papier, tak, aby nikt się nie domyślił tej słabości profesora. X bowiem kochał kryminały od dzieciństwa. Traktował je jako odskocznię od dzieł rzymskich filozofów a także jako doskonałą gimnastykę dla umysłu. W trakcie czytania zawsze robił notatki, przewidując rozwój wypadków, przy czym często udawało mu się już dość wcześnie rozwikłać intrygę. Tym razem nie wziął żadnej książki, kryminał toczył się w realnym życiu i X chciał spokojnie pomyśleć i uporządkować fakty.
Usiadł na swojej ulubionej ławeczce nad stawem i zapatrzył w brązowe pałki, wystające z wody. W parku było dość pustawo ,pogoda nie sprzyjała spacerom. Profesor był z tego zadowolony, przynajmniej nikt nie będzie mu przerywać rozmyślań...


Pomylił się jednak. Po jakichś 15 minutach gałęzie pobliskiego krzewu poruszyły się i wyszedł zza niego niejaki U, powszechnie znany lump i drobny złodziejaszek, mający ogromną słabość do wytwornych alkoholi typu wino marki „Wino” lub „Szał” z zamazaną reprodukcją obrazu Władysława Podkowińskiego na etykiecie. Nie wyglądał świeżo, raczej wręcz przeciwnie a kompilacja zapachów wydzielana przez tą postać skłaniała raczej do zachowywania bezpiecznej odległości podczas konwersacji. Odziany był dość oryginalnie, w sweterek z różowym słonikiem na froncie, na to narzucona była kraciasta koszula drwala, ze śladami posiłków z ostatniego półrocza, a na to wszystko przykrótka jesionka pochodząca chyba z lat 50-tych. Stroju dopełniały zgruchmonione i wypchane na kolanach dresy nieokreślonego koloru i buty trapery, z których wystawały czerwone włóczkowe skarpety. A zwieńczenie stanowiła tęczowa apaszka, fantazyjnie zamotana wokół szyi. Ten obraz lekko wstrząsnął profesorem, przywiązującym niezwykłą wagę do stroju i schludnego wyglądu. „No, jeszcze mi jego tu potrzeba! - jęknął w duchu X – Znowu będzie żebrał o pieniądze na wino!”
„Dobry , szefie! - odezwał się chrapliwie U. Głos miał podobny do Himilsbacha, tylko głębszy. - „Szefie, pogadać chciałem...” - ciągnął U.
„Panie U, nie mam przy sobie pieniędzy i ...” - zaczął profesor.
„Ale ja nie o kasę, nie! - zaprzeczył gwałtownie U. - „Pogadać muszę, jak człowiek z człowiekiem, no...”
Dopiero teraz pan X zauważył, że U trzyma jedną rękę za plecami. Dreszcz niepokoju przebiegł mu po plecach „Co u licha, napaść mnie chce, czy co??” - pomyślał nerwowo.
„No to o co chodzi?” - zapytał niecierpliwie.
„Szefie, pan się nie gniewa, ale... to jażem to gwizdnął...” i wyciągnął zza pleców rękę z podłużnym zawiniątkiem, z którego wystawała fantazyjna rączka...
„Moja parasolka??!! Parasolka mojej matki??!” zawołał profesor - „Co u licha, panu wpadło do głowy!!!”
„Ciii, szefie, no przepraszam, nie strzymałem... Jakżem zobaczył, żeś pan ino na jeden zamek drzwi zamykał, to se pomyślałem „Tera albo nigdy...” Widzisz pan, za punkt honoru se wzięłem, żeby się do pana włamać, a pan nic, ino te dwa zamki i dwa zamki, a ten drugi to jakiś taki frymuśny na dodatek... Ten T, co to z nim czasem balujem, to nic ino furt się ze mnie śmiał, że nigdy się do pana nie włamie... No i założylim się, o ten „Szał... Ino musiałem coś przynieść na dowód, żem był u pana w środku, no to żem chycił to parasolke, bo wiadomo, że nigdzie indziej takiej nie ma... T chciał opylić, ale żem nie dał, swój honor mam. Szefie, pan zrozumie, to tak dla sportu ino...No sorki, jak to mówio...”
Pan X słuchał w lekkim osłupieniu, ale szczęśliwy był, że odzyskał pamiątkę po mamie.
„No dobrze już, dobrze, panie U, dobrze, że pan oddał. Powiem inspektorowi, że sam schowałem do szafy i zapomniałem, w końcu mam prawo mieć sklerozę...”
„Ludzki z pana człowiek, panie X , wypijem za pana zdrowie. Ale jeszcze jedno sprawe mam...”
„”No słucham” - powiedział profesor z roztargnieniem.
„Bo wisz pan, w te noc, co to się potem okazało, że M zaginoł...” - urwał nagle, patrząc gdzieś dalej ponad głową profesora - „ O kurna, Tyrolka idzie, a jażem jej ostatnio pościel ze sznura ściongnoł!Spadam!” - i zniknął w krzakach.
„Ale... „ - zdążył powiedzieć X. Niestety U już nie było. Alejką nadchodziła pani w tyrolskim kapelusiku, wleczona nieco przez pięknego owczarka niemieckiego...




P.S. Autorkami zdjęć są: Grażyna, Gosianka oraz Marija

niedziela, 23 listopada 2014

Lecą żurawie

Dzień wstał dzisiaj piękny i rześki, pierwszy taki od chyba dwóch tygodni. Nawet było słonecznie. Zamiast niedzielę świętować poszłam na gumno - mrozu i śniegu tylko patrzeć (oby nie), a doniczki z ziemią i resztkami roślin nie sprzątnięte. Drugi taki ładny dzień nie wiadomo czy się trafi jeszcze w tym roku, a doniczek szkoda, gdyby mróz miał jednak nadejść. Zawdziałam więc moje pół-kaloszki o trzy numery za duże, pojazd w postaci taczki wyprowadziłam z obory i wtedy... wtedy je usłyszałam. Dźwięk wyraźnie się przybliżał i rósł. Gęstniał i nabierał objętości. Życie wokół zamarło i wieś zastygła w niemym oczekiwaniu. Gdzieś w oddali zawył pies i echo grało. Smużka dymu z komina patologii przysiadła, by zaraz zniknąć w podmuchu potężnych skrzydeł. Świat pociemniał jakby w oczekiwaniu burzy, zadrżały osikowe listki, złotawe pęki traw zafalowały niespokojnie. Czarny kot przemknął pod murem starego domu, biegnący miedzą nieduży, beżowy pies z dziwaczną obrożą na szyi aż przysiadł ze strachu. Z nieba popłynął niepokojący dźwięk trąb jerychońskich, które grały w zapamiętaniu, zwoływały się, przekrzykiwały... Aż wreszcie zapadła cisza. Świat znów pojaśniał, pies przestał wyć i echo nie grało. Dym z komina patologii snuł się bezczelnie jakby nigdy nic. Nie wiedział, że to tylko popas...








Trafiły się też gęsi
Usiadły za daleko, aby zrobić dobre zdjęcie - obiektyw nie ten. I nie wszystkie dał radę objąć za jednym zamachem. Stałam z rornetą i naliczyłam ponad 200! Mogę się mylić o 10 może? Stały sobie spokojnie, albo siedziały. I tak do wieczora. Ogniomistrz miał zakusy, żeby troszkę je podejść, bo koniecznie chciał je w locie zdjąć, alem mu wyperswadowała. Pod wieczór odleciały, ale na zdjęcia było już ciemnawo. Za to trafiły się gęsi w locie.
Widok był porażający. I klangor z tylu gardeł, to naprawdę było coś!
Takiego spotkania życzę Wam w tym tygodniu!

Czyżby minął rok? - świętujemy dalej!

Świętujemy dalej, więc przeklejam posta urodzinowego:))

Rzadko zaglądam do statystyk bloga, ale dzisiaj zajrzałam. Wszystko tam normalnie, prawie tysiąc wyświetleń dziennie, 463 tygodniowo  w USA, 383 w Uk, 174 Pantera - Niemcy, 20 w Chinach, ale to żadne wydarzenie. Nuuudy...:) Bardziej jednak od odbiorców z Chin urzekło mnie słowo kluczowe "gupi" i następujący po nim znak zapytania. Ciekawostka taka.
Trochę nam się zapomniało o tej wiekopomnej, rocznicowej chwili. Mika jeszcze jakiś czas temu coś bąkała na ten temat, ale ja jakoś nie zarejestrowałam. Ale od czego Niezawodne Koleżanki Kury (NKK), które przywołały nas do porządku?
Rysuje i mówi Ewa2:
Były sobie dwie Kury, które mieszkały daleko od siebie

Rok temu założyły wspólnie Pastelowy Kurnik i stała się rzecz niebywała. Do Kurnika ściągnęły Kury z różnych stron świata, zajęły gościnne grzędy i gdakają całą dobę
I tort na rocznicę Kurnika!


Ewuś2, dziękujemy!
Tylko rok, a ja mam wrażenie, że jesteśmy z Wami o wiele dłużej. Bo też dzieje się w Kurniku niemało. Wiecie, jaka to przyjemność gdakać z Wami? Śmiać się do łez, wzruszać do łez, bawić się, martwić i po prostu być? Opowiadać głupotki, wymieniać doświadczenia, poglądy i prezenciki? Mało tego - mieć Was w realnym życiu? Bo tak właśnie się stało! Najpierw los podarował mi Mikę, potem Kretowatą, Owieczkę, Lidkę, Mnemo, AnięM, Mariję. A to dopiero początek i tylko jeden rok! Wiem, że prędzej, czy później internetowy sen się ziści. Najszybciej we Wrocku, bo mam najbliżej. Wrocku drżyj! A potem to już żabi skok w Izery i powolutku na wschód i dalej...
Bez Was nie byłoby Kurnika, wiadomo. Bez Waszych meldunków pogodowych (po co nam serwisy meteo?), bez Waszego poczucia humoru, wrażliwości, empatii, mądrości i hojności w każdym sensie, życie nie byłoby  takie smaczne!
Mika, Kretowata, Mnemo, Lidka, Gosianka, Gardenia, Rucianka, Ewa2, Opakowana, Elka, Elaja, Dora, Anette, Kalipso, Marija, cudArteńka, Pantera, Ewa, Viki, AniaM., Agniecha, Paulina, Gosia z Lublina, Kuferek Majuliki (Małgosia), Owca Rogata, Koleżanka K., Tempo Giusto, Orka, Grażyna, Alina, Ataner, Orszulka, Kasia, Bacha, Weselna, Annavilma, LilkaB., Tupaja, Inkwizycja, Ewa z Mazur, Eduszka, Złoty Kot, Boni, Amelia, Kalina, Gorzka Jagoda, Kamphora z Podlasia, Riannon, Brujita, JolkaM., Ataboh, Natalia z Wonnego Wzgórza, Ondrasza, Ilona - DZIĘKUJĘ!
Jakby na sprawy nie patrzeć, urodziny mamy wspólnie. Znaczy i Wy, i my - Mika i ja. To i Wam należy się prezent. Po długiej bitwie ze sobą uznałam, że co tam, lepiej już było, a osobom - za przeproszeniem - publicznom nie byłam i nie będę, więc ,eee, ten, eee...ujawniam swój wizjerunek. Wybrałam korzystne zdjęcia, bo przecież nie pokażę niekorzystnych!


To zdjęcie jest nieco, ekhm, młodsze, niż my teraz, ale nie aż tak... Zmarszczek parę przybyło, krasnoludki trochę poszalały, ale z grubsza się zgadza.
  A to już tort - prezencik od Marii - dziękujemy Marija:



Dziękuję i ja, Mika. Za cały ten wspólny rok, za darcie pierza, za wygłupy i gadanie o niczym, za gadanie poważne i wzruszające, za wzajemne wspieranie się w trudnych momentach, które każdej z nas się przytrafiają. Za śmiech do łez (ogłoszenia zwierzęce!!!!) i za łzy wzruszenia... Nie przypuszczałam, wierzcie mi, nie przypuszczałam, że to może tak wyglądać, że poznam tyle wspaniałych osób i blogowo i naprawdę... To wielkie bogactwo. I wielka radość:))
Dziękuję Kretowatej, bo od niej wszystko się zaczęło, u niej poznałyśmy się z Haną i zaczęłyśmy korespondować a potem spotkałyśmy się po raz pierwszy u Hany właśnie... Oprócz Hany miałam szczęście poznać osobiście Kreta, Owcę, Mnemo, Mariję, Lidię i Arteńkę i czekam na więcej... Najbliżej spotkanie z Grażyną, a potem kto to wie... A przepraszam, zapomniałam o Basze (?) , ale to wszak rodzina i znamy się od zawsze:)))
Dziękuję jeszcze i za to, że zawsze mogę liczyć na waszą pomoc, która czasem przybiera zupełnie realny wymiar (Arteńka, ściskam!!!) a czasem jest po prostu ogromnym wsparciem i pokrzepieniem. Dziewczyny wszystkie tu bywające (Zmęczony - jedyny Kogut w Kurniku, gdzieś się stracił po drodze, ale może jeszcze wróci?) i wyżej wymienione - ściskam wszystkie razem i każdą z osobna!!!  Do uścisków dołącza oczywiście Tropik, dziękujący  za trzymanie pazurów.
Częstujcie się tortem!!!


A jako niespodziankę urodzinową załączam teksty dwóch piosenek, otrzymanych od mojej kochanej przyjaciółki, która je kiedyś śpiewała. K., dziękuję bardzo!

"Babka z kremem"

Słowa Paweł Kowalski
Muzyka Jakub Mówka

Jestem babką, nie wiem czemu
Bardzo potrzebuję kremu?
Kiedyś smaczna byłam bez,
Teraz krem niezbędny jest!
ref
Babka -krem
Babka-krem
Krem zostawię, babkę zjem!
Jak nie cierpię tych palantów,
Co tylko bez konserwantów
Świeże babki lubią, bo
Po kremie im bywa mdło.
Przyjdzie chwila, że babeczka
Co bez kremu i bez mleczka
Smakowała i sote,
Zacznie też kremować się.
Podniebienia czułe bardzo
Dobrym kremem też nie gardzą.
Lubi "z" i lubi "bez"
Koneser-na baby pies.
Nie wiem, czy czujecie w nozdrzach,
Że rośniemy jak na drożdżach?
Taka karma, taki czas.
Co tam! Żyjem tylko raz!
Zegar tyka, dobrze wiemy
Kiedyś nie pomogą kremy.
Wtedy Ty nas Ogniu prowadź!!!
Trza kremować, i kremować!!!
A gdy będę babką w proszku
I rozpłynę się po troszku
W Nieba gębie. Dobrze wiem,
Nie będzie potrzebny krem!!!

A to na moment, gdy ma się wszystkiego dosyć!

 "Po godzinach"
autorzy jak wyżej

Tak już całkiem po godzinach,
Gdy spokojnie śpi rodzina,
I z żelazka ze zmęczenia uszła para.
Z kuchni pieprz w pieprzniczce biorę.
Nie, nie myślcie że to chore,
Bo ja pieprzę ostro po wymytych garach.
Pieprzę wszystkie konwenanse,
Pieprzę też na sukces szansę,
Pieprzę na bezrybiu raka,
Pieprzę palantów we frakach,
Pieprzę równo gołodupców,
Pieprzę mądrych jak i głupców,
Pieprzę z sensem i bez sensu,
Pieprzę mistrzów "you can dance'u",
Pieprzę dźwięki disco polo,
Pieprzę nim inni przysolą,
Pieprzę sprytnych aktywistów,
Pieprzę szczerbatych dentystów,
Pieprzę zaściankowy Kraków,
Pieprzę wszechmoc "wszechpolaków"
Pieprzę problemy Rospudy,
Pieprzę speców od obłudy,
Pieprzę. ..czego ja nie pieprzę:
Pieprzę perły, pieprzę wieprze,
Pieprzę korony na zębach,
Pieprzę niebo w cudzych gębach,
Pieprzę piwo dla studentów,
Pieprzę mętne sprawy mętów,
Pieprzę pod Bałtykiem rurę,
Pieprzę ozonową dziurę.
Pieprzę, bo na pieprz mam smaka,
Pieprzę, no bo jestem taka,
Pieprzę cellulit , rozstępy,
Pieprzę publiczne występy,
Pieprzę ekskluzywne hous' y,
Pieprzę skutki menopauzy,
Pieprzę z prawa i tych z lewa,
Pieprzę nawet to jak śpiewam,
Pieprzę wodę i powietrze!!!!
Pieprzę, pieprzę, pieprzę, pieprzę! ! A na końcu pieprzę, rekami obiema,
Wiecie co...? Szlag by to...! Całkiem pieprzu nie ma

Czyżby minął rok?

Rzadko zaglądam do statystyk bloga, ale dzisiaj zajrzałam. Wszystko tam normalnie, prawie tysiąc wyświetleń dziennie, 463 tygodniowo  w USA, 383 w Uk, 174 Pantera - Niemcy, 20 w Chinach, ale to żadne wydarzenie. Nuuudy...:) Bardziej jednak od odbiorców z Chin urzekło mnie słowo kluczowe "gupi" i następujący po nim znak zapytania. Ciekawostka taka.
Trochę nam się zapomniało o tej wiekopomnej, rocznicowej chwili. Mika jeszcze jakiś czas temu coś bąkała na ten temat, ale ja jakoś nie zarejestrowałam. Ale od czego Niezawodne Koleżanki Kury (NKK), które przywołały nas do porządku?
Rysuje i mówi Ewa2:
Były sobie dwie Kury, które mieszkały daleko od siebie

Rok temu założyły wspólnie Pastelowy Kurnik i stała się rzecz niebywała. Do Kurnika ściągnęły Kury z różnych stron świata, zajęły gościnne grzędy i gdakają całą dobę
I tort na rocznicę Kurnika!


Ewuś2, dziękujemy!
Tylko rok, a ja mam wrażenie, że jesteśmy z Wami o wiele dłużej. Bo też dzieje się w Kurniku niemało. Wiecie, jaka to przyjemność gdakać z Wami? Śmiać się do łez, wzruszać do łez, bawić się, martwić i po prostu być? Opowiadać głupotki, wymieniać doświadczenia, poglądy i prezenciki? Mało tego - mieć Was w realnym życiu? Bo tak właśnie się stało! Najpierw los podarował mi Mikę, potem Kretowatą, Owieczkę, Lidkę, Mnemo, AnięM, Mariję. A to dopiero początek i tylko jeden rok! Wiem, że prędzej, czy później internetowy sen się ziści. Najszybciej we Wrocku, bo mam najbliżej. Wrocku drżyj! A potem to już żabi skok w Izery i powolutku na wschód i dalej...
Bez Was nie byłoby Kurnika, wiadomo. Bez Waszych meldunków pogodowych (po co nam serwisy meteo?), bez Waszego poczucia humoru, wrażliwości, empatii, mądrości i hojności w każdym sensie, życie nie byłoby  takie smaczne!
Mika, Kretowata, Mnemo, Lidka, Gosianka, Gardenia, Rucianka, Ewa2, Opakowana, Elka, Elaja, Dora, Anette, Kalipso, Marija, cudArteńka, Pantera, Ewa, Viki, AniaM., Agniecha, Paulina, Gosia z Lublina, Kuferek Majuliki (Małgosia), Owca Rogata, Koleżanka K., Tempo Giusto, Orka, Grażyna, Alina, Ataner, Orszulka, Kasia, Bacha, Weselna, Annavilma, LilkaB., Tupaja, Inkwizycja, Ewa z Mazur, Eduszka, Złoty Kot, Boni, Amelia, Kalina, Gorzka Jagoda, Kamphora z Podlasia, Riannon, Brujita, JolkaM., Ataboh, Natalia z Wonnego Wzgórza, Ondrasza, Ilona - DZIĘKUJĘ!
Jakby na sprawy nie patrzeć, urodziny mamy wspólnie. Znaczy i Wy, i my - Mika i ja. To i Wam należy się prezent. Po długiej bitwie ze sobą uznałam, że co tam, lepiej już było, a osobom - za przeproszeniem - publicznom nie byłam i nie będę, więc ,eee, ten, eee...ujawniam swój wizjerunek. Wybrałam korzystne zdjęcia, bo przecież nie pokażę niekorzystnych!
 

To zdjęcie jest nieco, ekhm, młodsze, niż my teraz, ale nie aż tak... Zmarszczek parę przybyło, krasnoludki trochę poszalały, ale z grubsza się zgadza.
  A to już tort - prezencik od Marii - dziękujemy Marija:



Dziękuję i ja, Mika. Za cały ten wspólny rok, za darcie pierza, za wygłupy i gadanie o niczym, za gadanie poważne i wzruszające, za wzajemne wspieranie się w trudnych momentach, które każdej z nas się przytrafiają. Za śmiech do łez (ogłoszenia zwierzęce!!!!) i za łzy wzruszenia... Nie przypuszczałam, wierzcie mi, nie przypuszczałam, że to może tak wyglądać, że poznam tyle wspaniałych osób i blogowo i naprawdę... To wielkie bogactwo. I wielka radość:))
Dziękuję Kretowatej, bo od niej wszystko się zaczęło, u niej poznałyśmy się z Haną i zaczęłyśmy korespondować a potem spotkałyśmy się po raz pierwszy u Hany właśnie... Oprócz Hany miałam szczęście poznać osobiście Kreta, Owcę, Mnemo, Mariję, Lidię i Arteńkę i czekam na więcej... Najbliżej spotkanie z Grażyną, a potem kto to wie... A przepraszam, zapomniałam o Basze (?) , ale to wszak rodzina i znamy się od zawsze:)))
Dziękuję jeszcze i za to, że zawsze mogę liczyć na waszą pomoc, która czasem przybiera zupełnie realny wymiar (Arteńka, ściskam!!!) a czasem jest po prostu ogromnym wsparciem i pokrzepieniem. Dziewczyny wszystkie tu bywające (Zmęczony - jedyny Kogut w Kurniku, gdzieś się stracił po drodze, ale może jeszcze wróci?) i wyżej wymienione - ściskam wszystkie razem i każdą z osobna!!!  Do uścisków dołącza oczywiście Tropik, dziękujący  za trzymanie pazurów.
Częstujcie się tortem!!!


A jako niespodziankę urodzinową załączam teksty dwóch piosenek, otrzymanych od mojej kochanej przyjaciółki, która je kiedyś śpiewała. K., dziękuję bardzo!

"Babka z kremem"

Słowa Paweł Kowalski
Muzyka Jakub Mówka

Jestem babką, nie wiem czemu
Bardzo potrzebuję kremu?
Kiedyś smaczna byłam bez,
Teraz krem niezbędny jest!
ref
Babka -krem
Babka-krem
Krem zostawię, babkę zjem!
Jak nie cierpię tych palantów,
Co tylko bez konserwantów
Świeże babki lubią, bo
Po kremie im bywa mdło.
Przyjdzie chwila, że babeczka
Co bez kremu i bez mleczka
Smakowała i sote,
Zacznie też kremować się.
Podniebienia czułe bardzo
Dobrym kremem też nie gardzą.
Lubi "z" i lubi "bez"
Koneser-na baby pies.
Nie wiem, czy czujecie w nozdrzach,
Że rośniemy jak na drożdżach?
Taka karma, taki czas.
Co tam! Żyjem tylko raz!
Zegar tyka, dobrze wiemy
Kiedyś nie pomogą kremy.
Wtedy Ty nas Ogniu prowadź!!!
Trza kremować, i kremować!!!
A gdy będę babką w proszku
I rozpłynę się po troszku
W Nieba gębie. Dobrze wiem,
Nie będzie potrzebny krem!!!

A to na moment, gdy ma się wszystkiego dosyć!

 "Po godzinach"
autorzy jak wyżej

Tak już całkiem po godzinach,
Gdy spokojnie śpi rodzina,
I z żelazka ze zmęczenia uszła para.
Z kuchni pieprz w pieprzniczce biorę.
Nie, nie myślcie że to chore,
Bo ja pieprzę ostro po wymytych garach.
Pieprzę wszystkie konwenanse,
Pieprzę też na sukces szansę,
Pieprzę na bezrybiu raka,
Pieprzę palantów we frakach,
Pieprzę równo gołodupców,
Pieprzę mądrych jak i głupców,
Pieprzę z sensem i bez sensu,
Pieprzę mistrzów "you can dance'u",
Pieprzę dźwięki disco polo,
Pieprzę nim inni przysolą,
Pieprzę sprytnych aktywistów,
Pieprzę szczerbatych dentystów,
Pieprzę zaściankowy Kraków,
Pieprzę wszechmoc "wszechpolaków"
Pieprzę problemy Rospudy,
Pieprzę speców od obłudy,
Pieprzę. ..czego ja nie pieprzę:
Pieprzę perły, pieprzę wieprze,
Pieprzę korony na zębach,
Pieprzę niebo w cudzych gębach,
Pieprzę piwo dla studentów,
Pieprzę mętne sprawy mętów,
Pieprzę pod Bałtykiem rurę,
Pieprzę ozonową dziurę.
Pieprzę, bo na pieprz mam smaka,
Pieprzę, no bo jestem taka,
Pieprzę cellulit , rozstępy,
Pieprzę publiczne występy,
Pieprzę ekskluzywne hous' y,
Pieprzę skutki menopauzy,
Pieprzę z prawa i tych z lewa,
Pieprzę nawet to jak śpiewam,
Pieprzę wodę i powietrze!!!!
Pieprzę, pieprzę, pieprzę, pieprzę! ! A na końcu pieprzę, rekami obiema,
Wiecie co...? Szlag by to...! Całkiem pieprzu nie ma

sobota, 22 listopada 2014

SZARY DZIEŃ PANA X - część 2 po raz drugi

Przeklejam część drugą, bo już się zapycha i co poniektóre kury narzekają, że się cóś nie otwiera...

Gwoli informacji nadmieniam, że wszystkie kolejne części opowiadania będą umieszczone w osobnej zakładce, żeby można było bez kłopotu sobie przypomnieć, co było wcześniej:)) No to kontynuujemy:

Z myśli o Odysie wyrwało pana X  pytanie inspektora - „ A jak już tak rozmawiamy, to kiedy pan ostatni raz widział pułkownika M?”
X drgnął, zaskoczony „ Ja, eee, no widzieliśmy się w niedzielę, na kanaście, jak zwykle.”
„I wszystko było normalne, nic pana nie zdziwiło, nie zaskoczyło?” - drążył B.
„Nie, był jeszcze doktor P, pograliśmy jak zwykle, zjedliśmy kolację i tyle. „ - Nagle przypomniał sobie pewien drobny szczegół, wykraczający poza ustalone zasady karcianego wieczoru. - „A, przepraszam, coś się wydarzyło...”
Inspektorowi błysnęło zielone oko - „Co takiego?”
„Telefon, M odebrał telefon... Ale powiedział tylko: Rozumiem, do jutra.”
„Do jutra? To znaczy, był z kimś umówiony na następny dzień?”
„Nie wiem, tak by może z tego wynikało..” - powiedział w zamyśleniu profesor.
„No cóż, dziękuję bardzo. Jakby pan jeszcze sobie coś przypomniał, to proszę mi dać znać.”
„Oczywiście”.



Profesor zaczął żałować swojej decyzji o podjęciu opieki nad kotem M. „Tyle wydatków, transporterek do przeniesienia go, kuweta, jedzenie... Co mi wpadło do głowy???” - pytał sam siebie. Ale w głębi duszy wiedział, że i tak to zrobi, zielone ślepia Odysa przyciągały go jak magnes. „Mają coś wspólnego z inspektorem...: uśmiechnął się do siebie.

Po wyjściu z „Babetki” X udał się do sklepu zoologicznego za rogiem, gdzie nabył cały potrzebny sprzęt i kilka puszek kociego jedzenia. Ciężko mu trochę było, więc zdecydował najpierw zanieść to do domu, a potem udać się po kota. Gdy dochodził do domu, poczuł nieokreślony niepokój. Niepokój spotęgował się, gdy zobaczył szparę w drzwiach... „Nie zamknąłem drzwi???? Niemożliwe!!!” Przypomniał sobie jednak rozmowę z panią Y. „No tak, zamknąłem na jeden klucz!!! Ten jeden, jedyny raz!!!” Popchnął delikatnie drzwi i wszedł do środka. Nic nie wskazywało na obecność złodziei, wszystko było na swoim miejscu. A jednak nie wszystko... Stary wieszak, stojący w rogu pokoju był pusty... A jeszcze rano wisiała na nim koronkowa parasolka nieboszczki matki X.
„O tempora, o mores!” jęknął w duchu X - „Komu była potrzebna parasolka mojej matki??? I dlaczego???” Absurd całej sytuacji raczej go zdziwił niż zdenerwował. Nagle przemknęła mu przez głowę myśl, czy aby ta dziwaczna kradzież nie miała czegoś wspólnego ze zniknięciem M. „E, w jakiż sposób mogłoby się to wiązać?” zwątpił. Ale jednak zdecydował powiadomić inspektora B o kradzieży.


Inspektor przyjechał dość szybko, co nawet trochę zdziwiło profesora.
„Więc poza parasolką nic nie zginęło?” - zapytał B.
„Nic, zupełnie nic.” - odpowiedział X.
„Jest pan pewien? Przeszukał pan wszystko?”
„Tak, nie mam tu zresztą nic specjalnie wartościowego. Inspektorze, przepraszam za głupie pytanie, ale czy myśli pan, że to może być jakoś związane ze zniknięciem pułkownika? „ - zapytał niepewnie X.
„Hmmm, widzę, że nasze myśli krążą po tych samych orbitach..” - uśmiechnął się B. - „Ale nie umiem jeszcze panu odpowiedzieć na to pytanie. Wybiera się pan po kota?” - zapytał, widząc transporter i puszki.
„Tak, właśnie chciałem...”
„Podwiozę pana, ,żaden problem.”
Profesor chętnie przyjął propozycję, bo do sąsiadów M był kawałek drogi, a Odys był dobrze odżywionym i dość ciężkim kotem. Gdy weszli do mieszkania, Odys natychmiast zaczął się łasić do nóg pana X, miaucząc głośno i radośnie, jakby mówił „No, nareszcie, czemu tak długo mi kazałeś czekać, co się z tobą działo???”
„Chyba mnie poznał...” powiedział nieśmiało X.
„O tak, na pewno, do nas tak się nie łasi.” - zaśmiała się sąsiadka M. „To całe szczęście, że może pan go zabrać, my mamy alergię, a do schroniska byłoby go szkoda...”
„Też tak sądzę, jakoś sobie może poradzę...”
„Z pewnością, niech pan patrzy!”
Odys obchodził naokoło transporterek, obwąchując go nieufnie, w końcu jednak miauknął z akceptacją i zaczął szarpać drzwiczki łapką.
„No masz! - zaśmiał się inspektor – Pogania pana, chce już do domu!”
Po otwarciu drzwiczek Kot wskoczył do środka, umościł się na kocyku, wyścielającym wnętrze i zaczął głośno mruczeć. „No dobrze, już jedziemy – uśmiechnął się profesor – Jakoś to będzie, prawda?”



Gdy dotarli do domu, Odys obszedł całe mieszkanie X, obwąchując starannie wszystkie kąty i wyraźnie szukając miejsca dla siebie. Przystanął pod fotelem, w którym X lubił czytać i zamiauczał głośno.
„Tu??? Na fotelu??? Ale ja też go lubię...” powiedział X.
Głośne zdenerwowane miauknięcie ustawiło go do pionu - „No dobrze, będziemy się nim dzielić...” westchnął. I już wiedział, że może się pożegnać ze swoim uporządkowanym życiem...

Inspektor B siedział w samochodzie zatopiony w myślach. Usiłował znaleźć jakiś punkt zaczepienia, coś , od czego mógłby rozpocząć konkretne śledztwo, ale na razie nie było tego wiele: tajemniczy telefon w niedzielę, pozostawienie kota bez opieki, skradziona parasolka profesora X... Wszystko ulotne i niepewne... Kim mógł być nieznany rozmówca pułkownika? Dlaczego zostawił ukochanego kota bez opieki? Kto i po co ukradł parasolkę? Pytania się mnożyły...
Postanowił udać się do :Babetki” na kolejną kawę dla rozjaśnienia umysłu, a może już będą babeczki? Było już późne popołudnie, może naprawili piec?
c.d.n...


P.S. Uprzejmie informuję, że autorką smakowitych zdjęć jest Grażyna, która udała się z tajną misją do kawiarni...
P.S.2 Równie uprzejmie informuję, że zdjęcia parasolek przysłała Ewa. Kolektyw działa!