sobota, 29 sierpnia 2015

DLA TYCH, CO WYBRALI WIEŚ I HISTORIE Z POLESIA

Obie części tytułu są ze sobą nierozerwalnie związane i wywodzą się z książki Małgorzaty Szejnert "Usypać góry. Historie z Polesia".  W przeciwieństwie do książki o Simonie Kossak tą książką jestem zachwycona i zafascynowana.


Na początek dedykacja dla wszystkich, którzy wybrali życie na wsi, uciekając z miasta. Albo bardzo chcą to zrobić. Szczególnie ten wiersz dedykuję Kretowatej, od której bloga zaczęło się wszystko, to znaczy internetowe przyjaźnie i cały Pastelowy Kurnik. Autorem wiersza jest Aleksander Żemczużnikow, rosyjski poeta, wiersz powstał w 1857 roku, a więc trend wiejski nie taki nowy...

"O BEATA SOLITUDO! O SOLA BEATITUDO!
(" O szczęśliwa samotności! O samotna szczęśliwości!")

Czekam niedościgłej pory upragnionej
Pożegnania z miastem ciasnym i szalonym!
Pojadę na wieś i tam szczęście swoje
Odnajdę w pracy i mądrym spokoju.
Zachowaj, Boże, od wszelakiej biedy,
Od porannych mrozów, od wysokiej wody,
Od burzy, robactwa, suszy, gradobicia
Sad mój i całą okolicę,
Na którą z pagórka patrzę z troską w oku,
Gdzie chodzą socha i kosa, i topór!
Zbaw mnie od śmierci życia,
Od miałkich kłopotów, od niedorzecznej pychy...

Wiersz cytuję również za książką Małgorzaty Szejnert.

Książka jest fascynująca, wciągająca i dająca ogromną wiedzę na temat historii terenów dawnego Polesia i obecnej Białorusi. Podziwiam ogromną pracę autorki, która opiera się na dokumentach, pismach, opowieściach ludzi, którzy tam mieszkali kiedyś i tych, którzy mieszkają tam dzisiaj. Zebranie tych wszystkich informacji i opowieści to ciężka, solidna praca, grzebanie po archiwach, bibliotekach, szukanie kontaktów z ludźmi, wyprawy na Białoruś. A wszystko to po to, by dać nam obraz historii życia na tych terenach, historii tak polskiej jak białoruskiej i radzieckiej.
Ja niezbyt wiele wiedziałam o tym, jak życie tam wyglądało przed wojną bolszewicką i po niej, a już nic prawie o życiu zwykłych ludzi na Białorusi. Teraz już wiem.

Autorka snuje swoje opowieści z pomocą Białorusinów, tak profesorów, historyków jak i zwykłych prostych ludzi. Szuka miejsc związanych z naszą historią, a raczej tego, co z niej zostało, wszak władzom radzieckim i białoruskim nie zależało na tym, aby ślady polskości tam przechowywać, raczej należało je niszczyć.   Chociaż część ocalała, jak na przykład pałac rodziny Wysłouchów, w którym jest sanatorium dla dzieci i szkoła. Historia tej rodziny jest zupełnie niesamowita, autorka miała jeszcze możliwość rozmawiać z nimi 30 lat temu we Wrocławiu, gdzie osiedli, jak wielu Kresowiaków.

Historie są bardzo niezwykłe i kompletnie nieznane, jak na przykład opowieść o polskiej flotylli pińskiej na rzece Pinie, zatopionej przez samych Polaków we wrześniu 1939 a wydobytej potem przez Rosjan i walczącej z Niemcami, jak historia braci Skirmuntów, Napoleona Ordy. Z drugiej strony są obrazy życia współczesnej Białorusi i spotkania z ludźmi próbującymi jakoś żyć i przetrwać w tej trudnej rzeczywistości. Są i zabawne zderzenia tradycji z nowoczesnością, jak na przykład zdjęcie z prawosławnego święta Jordanu, gdy mężczyzna z wytatuowanym na całych plecach obrazem zmartwychwstania Pana Jezusa zanurza się w wodzie w majtkach z napisem Calvin Klein... Albo wspaniały obraz Mony Lisy wykonany z ... wędlin przez rodzinę masarzy z wielkimi tradycjami:))



Tak sobie abstrakcyjnie pomyślałam o historii alternatywnej, jakby to było bez wojny 1920 roku, bez rewolucji, bez II wojny... Czy byłaby zachowana ciągłość dziejów, czy ocalałyby pałace, katedry, świątynie? Czy dalej byliby bogaci panowie i biedni chłopi? Byłoby ciekawie... Mogłaby to być ziemia mlekiem i miodem płynąca, taka mała Arkadia, a ludzie różnych kultur żyliby zgodnie obok siebie i razem ze sobą... Pomarzyć można jedynie...

Gorąco was zachęcam do tej lektury, chociaż książka mi z rąk wypadła (a w twardej oprawie!) i sam róg okładki zrobił mi wielkiego krwiaka na nodze.

środa, 26 sierpnia 2015

Gadu gadu gadu nocą...

Cudów na kiju dziś nie będzie (bo normalnie są, prawdaż?) Normalne życie będzie i dzień jak każdy. Się wstało niechętnie, pokrzątało niespiesznie, popracowało ciut. Wpadła Kinga z Krzysiem (synem), który zabrał specjalną piłkę dla piesków. Taką, która jest za duża do paszczy, ale sterana życiem na tyle, że da się nosić w zębach, co jak wiadomo, pieski uwielbiają. Następnie Krzyś nazrywał nam śliwek, o których myślałam, że są tak robaczywe, że nie da się ich spożyć, a to okazało się nieprawdą. Trochę nawet się zawstydziłam. Krzyś zwiedził całe gumno, a my gadałyśmy, gadałyśmy i są nawet pewne wnioski. Ale o tym kiedyś później. Krzyś zaczął jakby troszkę się nudzić, a my gadałyśmy. Ognio pojechał w swoich sprawach, a my gadałyśmy. Prawie zdążył wrócić, ale przestałyśmy gadać. Odprowadziłam Kingę do auta i też gadałyśmy, jak to na wylocie. I tam urodziła się koncepcja, o której może też kiedyś tam.
Abyście nie myślały, że nic, tylko dzisiaj gadałam, to proszę:
PRZED:

 PO:
Format 50x40cm

Na chwilę zamilkłam, może niesłusznie, bo taki jest efekt. Mirabelki prawie zgniły, muszę się spieszyć. Obrazek jest mniej więcej w połowie. Oczywiście pokażę go po skończeniu, tak, jak lubię: "przed" i "po".
Ognio aż tyle dzisiaj nie gadał, to i rezultat niegadania jest bardziej taki spektakularny. To prezent urodzinowy dla pewnej Joanny:
Obydwa zdjęcia są słabe, bo zrobione teraz, przy sztucznym świetle. A wszystko po to, aby stworzyć nowy wybieg!

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Jarmarki średnio kolorowe

Zanim przejdę do jarmarków, parę słów od czapy. Podobnie jak Gosianka jestem zdruzgotana, zmęczona i przybita tym, co dzieje się wokół ze zwierzętami i co dzieje się z ludźmi, którzy im to robią. Nie ma dnia, abym nie usłyszała, nie zobaczyła, nie przeczytała o jakimś zwyrodnialcu, albo nie pomagała na miarę niewielkich możliwości w szukaniu domu dla jakiejś biedy. Nie dalej jak wczoraj w Nowym Tomyślu ktoś mnie pytał, czy nie chcę młodego labradora, który męczy się w kojcu, bo już go nie chcą. Nie bardzo sobie z tym radzę emocjonalnie, dlatego m.in. nie prowadzę domu tymczasowego. Sunia Wisełka z Warszawy hula po fejsbukach, może jej się poszczęści, a ja zastanawiam się jak to możliwe, że ktoś wyjeżdża na drugi koniec świata i dopiero teraz szuka dla niej domu? Dowiedział się o tym wczoraj, czy jak? Pamiętajcie o Wisełce, ja też pamiętam. Oby coś z tego wyniknęło.

 ***
Jarmarki są głośne. Osnute dymem z grilla i okraszone niewybredną konferansjerką. Przeważnie są kolorowe: różowe, filutowe, złote i seledynowe - taki ich urok, inaczej nie byłyby jarmarkami.
Na jarmarku znajdzie się czasem rzeczy, jakich próżno szukać w sklepach. Jak na przykład u Kingi:

Stoisko Kingi było zdecydowanie najlepiej zaopatrzone, najładniejsze i najbardziej kolorowe. Nic nie ściemniam! Ludzi najpierw było bardzo mało, po południu dopiero zrobiło się tłoczno i impreza się rozkręciła. Przykleiłam się bezczelnie do Kingi, o tak:
I nic, kompletnie! Nie liczyłam na to, że ludność będzie sobie z rąk wyszarpywać moje twory, toteż nie czuję się zawiedziona. Chciałam się przekonać, żeby wiedzieć. I już wiem, że nie na każdym jarmarku takie cóś ma rację bytu. Zdam się na Kingę (Kinga, cieszysz się?), bo Ona zna mapę jarmarków i wie lepiej. Siedziałam i obserwowałam. Ludzie snuli się, tu i tam przystawali, brali to i owo do ręki, pytali, kupowali. Obok obrazków przechodzili tak, jakby ich tam w ogóle nie było. Była z nami moja siostra i obie na to zwróciłyśmy uwagę. Nawet nie omiatali ich wzrokiem, nic, zero jakiejkolwiek reakcji, jakby tablica była przezroczysta. Nie chodzi o to, że powinni na kolana paść i łkać z zachwytu. Chodzi o to, że w ogóle ich to nie interesuje, w najmniejszym stopniu. Tego rodzaju przedmioty nie są im do niczego potrzebne.
No ale ja łatwo się nie poddaję, odkrywam raczej nowe możliwości.
W tej sytuacji drugi dzień jarmarku sobie odpuściłam, biedną Kingę zostawiłam na pastwę losu i pojechaliśmy na Międzynarodowy Festiwal i Jarmark Wikliny w Nowym Tomyślu, gdzie startowali wikliniarze z 60 państw! Obiecywałam sobie dużo, a tu pfff... góra urodziła mysz. Albo jestem zblazowana. Byliśmy w pawilonie, w którym to międzynarodowe towarzystwo wyplatało co im tam w duszy grało. No fajnie, ale żeby szał ciał, to nie...




W tej kompozycji urzekły mnie zwłaszcza plastikowe opaski zaciskowe. No i wogle...

To było fajne, podobało mi się!


I to byłoby na tyle jeśli chodzi o dokonania przedstawicieli 60 państw. Poniżej zdjęcia eksponatów zgłoszonych do konkursu:




 
Komoda i stół powyżej zostały wykonane z papierowej wikliny. To oczywiście sprawa gustu, ale jak dla mnie, mocno ocierają się o kicz. Wszystkie poniższe zdjęcia to ekspozycja stała Muzeum Wikliniarstwa. Prezentuje się o wiele lepiej, niż cała reszta jarmarku i festiwalu.

To pociąg dla Lidki!

















 
 100% pewności nie mam, ale mam 99%, że te jasne, powyginane, to prace Jędrzeja Stępaka - guru od wikliny. Tylko dlaczego połączono je z tymi obskurnymi, metalowymi rurami?




Ten parasol spędza mi sen z powiek... 

Potem przelecieliśmy przez festyn/jarmark właściwy. Oesssu, co tam się działo! Dzikie tłumy w tumanach kurzu, oparach piwa i smażonej kiełbachy. Mnóstwo straganów z koszykami, ale tak rozpaczliwie jednakowych i bez polotu, że to chyba jakieś nieporozumienie. Żadnej fajnej formy, jakiegoś pomysłu, ja nie wiem, chyba jednak jestem zblazowana. U nas w geesie jest większy wybór.
Kilka ciekawostek "po drodze":



To jest Ognio. U przemiłej Pani Justyny Ognio nabył czapeczkę z filcowanej wełny. Czapeczka jest śliczna, a Ognio NAPRAWDĘ będzie ją nosił! Jak żyć?


 Takie buciki już nosi.

Wybaczcie niedostatki natury technicznej, ale blogger tak mnie dzisiaj zmęczył, że nie mam już siły z nim walczyć.

niedziela, 23 sierpnia 2015

PSINKA DO WZIĘCIA...

No cóż, psinek szukających opieki jest niestety jak psów...

Moja kuzynka z Warszawy pisała mi już kiedyś o bezdomnych psiakach w okolicach Mostu Siekierkowskiego. Kilka szczeniaków znalazło domy, jeden trafił do schroniska na Paluchu, gdzie niestety rozchorował się i zakończył życie. Sunia, która, jak się wydawało miała szczęście i znalazła dom, niestety znów go szuka. Ludzie, którzy przygarnęli Wisłę, bo tak ma na imię, mają wyjechać do Hongkongu i jest obawa, że psinka też trafi na Paluch. Ma teraz około roku i jest śliczna, zobaczcie same:



Tu jest link do informacji na Facebooku:


Może ktoś zna kogoś, kto by mógł i chciał... Bardzo proszę, udostępniajcie i pytajcie.

SPRAWA JEST BARDZO PILNA, ZOSTAŁ TYDZIEŃ NA ZNALEZIENIE DOMU DLA  WISEŁKI!!!!!!!!!

Tu jest tekst o niej z FB:

Pilnie szukamy domu dla suczki, która aktualnie przebywa w Warszawie. Piesek ma zagwarantowane lokum do końca sierpnia tego roku. Niestety nie może w tym miejscu pozostać dłużej.
Sunia ma rok, chowała się z małymi dziećmi, teraz przebywa z innymi psami, sprawdza się w różnych warunkach, podróżowała autem, także za granicę, jest bezproblemowa absolutnie, ma wszystkie szczepienia, we wrzesniu ma umówioną sterylizację.
Właścicielka z powodów osobistych została zmuszona do wyjazdu za granicę, do państwa, gdzie panują nieludzkie warunki, a zwierzęta wręcz nie są akceptowane przez społeczeństwo. Sunia nie byłaby tam szczęśliwa i nie miałaby dostatecznej ilości niezbędnego ruchu z uwagi na miejsce zamieszkania i okolicę, dlatego pani podjęła trudną decyzję o pozostawieniu jej w Polsce. 
Sunia musi trafić do domu, gdzie będzie miała możliwość pobiegać (ogród, duży taras), ponieważ jest zwierzęciem młodym, pełnym energii i wigoru.
Jako że czas nas nagli, bardzo prosimy o jakąkolwiek pomoc w szukaniu domu dla pieska. Udostępniajmy, zapraszajmy znajomych, ogłaszajmy w grupach bądź w innych miejscach.
Mamy nadzieję, że za niedługo suczka trafi do wymarzonego domu, gdzie będzie traktowana w sposób, na jaki zasługuje, a mianowicie jako pełnoprawny członek rodziny.