środa, 31 sierpnia 2016

Sanatorium Szczaje-Zdrój. Nabór

Przyjmujemy zapisy


Zapisy będą przyjmowane po 1: według ilości wypadnięć, po 2: według wzrostu, po 3: według kolejności zgłoszeń.
Ilość miejsc ograniczona.

wtorek, 30 sierpnia 2016

Damie wypada wszystko

A zwłaszcza włosy, zęby i dysk - jako rzekła Rucianka. 
Okazuje się, że jesteśmy bardziej jare, niż stare. Aby okiełznać nasze temperamenty, narodził się klub o nazwie "SZCZAJ" - Stare Zołzy Całkiem Zaburzone Ale Jare. Członkinie klubu to Szczajki. Prezesem z nadania została Ewa2. Ewo, gratulujemy!
Z porządku wczorajszych obrad wynika, że trzeba obniżyć zlewy, aby można w nich swobodnie myć nogi, co jest testem na młodość, aczkolwiek wygodniejszy do tego celu byłby bidet.
Jako Zaburzone Staruszki zrobimy porządek (radykalny i definitywny) ze zwyrodnialcami dręczącymi zwierzęta, ponieważ nie mamy nic do stracenia, a po uporządkowaniu świata wręcz chętnie i grupowo udamy się do więzienia w Rawiczu (nie szkodzi, że to męskie więzienie). W ten sposób załatwimy sobie opiekę na starość, darmowy wikt i opierunek. Stawka na więznia jest dużo wyższa, niż przeciętna emerytura. Rawicz jest niedaleko Tick City i Ognio będzie nam dowoził kontrabandę w postaci pomarańczy dla wszystkich i włóczki dla Opakowanej.
Pies w Swetrze trochę nas przestraszył perspektywą długiego procesu rozkładu powłok doczesnych ze względu na ilość chemii wchłoniętej z jedzeniem, ale zaraz poprawił nam nastrój wiadomością, że pewien znajomy profesor puszcza egzystencjalne bąki.
Sonic znalazła dla nas guru:
 
Follow
fot. instagram

Zachwyciły mnie buciki z urody i z przydatności - można by takim pantofelkiem kopnąć w doopę jakiegoś szczyla, który nie szanuje staruszek. Na to Ewa2 odrzekła:

Jak bym miała taką brylantową laseczkę to można by się pokusić o kopnięcie. Wszak dama nie może stracić równowagi przy wymachu takim butem, laseczka gwarantuje podporę.
Co zilustrowała stosownym rysunkiem:

PS. Tempo Giusto - zostałaś przyjęta do klubu. Test zaliczony.

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Czego Jaś się nie nauczy...

Po poście o samotności naszło mnie na starość. Natchnął mnie tekst nad którym obecnie pracuję, a który dotyczy kultur plemion afrykańskich, mitów, obrzędów itp. Człowiek stary jest tam "tym, który posiadł mądrość" otaczany jest powszechnym szacunkiem i prawie czcią wynikającą z przeświadczenia współplemieńców, że z racji sędziwego wieku bliżej mu do tamtego świata i w związku z tym jest on najlepszym pośrednikiem między światem doczesnym, a światem nadprzyrodzonym.
Zaznaczam, że nie jestem afrykanistką i być może w innych kulturach sprawy mają się zgoła inaczej.
Starość nadejdzie bez względu na miejsce i kulturę i dotknie każdego, bez wyjątku. Pomijam przypadki tych, którzy - z różnych przyczyn -  starości nie doczekają. Tym bardziej nie rozumiem postawy młodszej części społeczeństwa wobec ludzi w wieku - powiedzmy - 60+. Nie wiem jak to wygląda w innych społeczeństwach, ale obawiam się, że podobnie. Jeśli spojrzeć (pobieżnie) na historię ludzkości, starość zawsze była problemem. Pozycja starego człowieka zależała od wielu czynników: kulturowych, religinych, społecznych itp. Mocno uogólniając, wyznacznikiem wartości człowieka było piękno ciała i siła fizyczna. Ze starcami "radzono sobie" różnie, a raczej nie radzono sobie wcale. Jeśli ktoś był bogaty, żył godnie - w sensie materialnym, w innych aspektach życia bywało różnie. Przeważająca większość klepała biedę i na starość lądowała w rynsztoku "na żebrach". O ile się nie mylę, pierwsze próby tworzenia systemów emerytalnych pojawiły się dopiero w XVIII wieku. Śmiem twierdzić, że obejmowały one tylko ludzi bogatych. Ogólnie rzecz biorąc, starzy ludzie zawsze byli kłopotem i tak też byli traktowani - jako coś, co przeszkadza, jest niepotrzebnym balastem, generuje koszty. I tak jest po dziś dzień. Kult młodości i piękna ma się dobrze. Tego właśnie nie rozumiem. Straciliśmy instynkt samozachowawczy? Jeśli starość czeka każdego, bez wyjątku, to dlaczego tak jest? Czy młody człowiek dziś nie boi się, że tak samo będzie traktowany jutro? Może to taka reakcja obronna, mechanizm wyparcia, czy jak to się tam w psychologii nazywa? Powinniśmy przecież mościć sobie starość w każdym aspekcie, z czystego egoizmu chociażby. Być miłym i pomocnym, a tak samo zrobią nasze dzieci (raczej). Nie chodzi mi o finanse, chociaż to bardzo ważne. Chodzi mi o postrzeganie ludzi starych, czy choćby tylko starszych, a w związku z tym o ich traktowanie. I nie mam na myśli żadnych drastycznych przypadków, chociaż i takich nie brakuje. Chodzi mi o pogardę, jakby starość była czymś zawinionym i wynikała np. z lenistwa, albo zaniedbania. Jasna sprawa, że trzeba dbać o zdrowie i kondycję, jednak nie zawsze dbałość wystarcza.
Strasznie mnie wkurza używane powszechnie określenie "babcia" i "dziadek" w odniesieniu do osób starszych, a niespokrewnionych z interlokutorem. Widzę i słyszę to na każdym kroku. A to, że babcia zasłabła na ulicy, a to że dziadek awanturuje się w sklepie. W doniesieniach prasowych, w internecie, na ulicy, u sąsiada za płotem. Nie tak dawno trafiłam na jakieś forum, gdzie wymieniały doświadczenia "opiekunki osób starszych". Innych określeń nie używały, tylko "dziadek" i "babcia", lub ogólnie i bezpłciowo "dziadki" - jeszcze gorzej, bo "dziadki" to jakiś taki bliżej nieokreślony twór bez twarzy i tożsamości. Dyskusja była przepojona okropnym cynizmem, wyprana z jakichkolwiek emocji (poza złością na opornych dziadków), panie jakby rozmawiały o martwych przedmiotach. Włos zjeżył mi się na głowie - nie chciałabym trafić w ręce takiej "opiekunki". Powiem więcej - ja też zostałam nazwana babcią, chociaż nią nie jestem, bo wnuków nie mam. Zmurszałą staruszką też nie jestem, aczkolwiek młodość to pieśń przeszłości. Otóż zawitał na gumno pewien młody człowiek ze swoimi małymi dziećmi, z którymi w żaden sposób nie jestem spokrewniona. I ten młody człowiek (nie jego dzieci) zwrócił się do mnie w ten sposób. Utoczyłam trochę piany z pyska i myślę, że lekcję zapamięta. Aczkolwiek pewnie tylko w stosunku do mnie, bo nie sądzę, żeby sobie uogólnił.
No i rozgadałam się, ale też temat jest jak rwąca rzeka. Rwąca rzeka, która z młodością ucieka. Taka to moja złota myśl na poniedziałek, hrehrehre.
I nie mam pomysłu na zdjęcie. Może rysunek?




piątek, 26 sierpnia 2016

O samotności

Autorkę poniższego postu trochę już znacie. Jest Kurą, chociażby z racji rodzinnych koneksji. Jest Kurą, bo czasem gdacze, no i przede wszystkim mentalnie jest Kurą!
Dzisiejszy tekst jest pierwszy, ale nie ostatni! Krótko mówiąc będę uprawiać nepotyzm. Oddaję łamy Marcie ze Złotnik zwanej MartaMarta. Dla niewtajemniczonych - mojej Siostrze!
*
Drogie Kury z Pastelowego! Jestem z Wami już dość długo, choć moja obecność nie jest tak bardzo widoczna – bardziej czytam niż piszę. Ale dzisiaj mam ochotę napisać do Was właśnie. A skąd ta ochota? Otóż z wpływu chwili, po prostu. A pisać chce mi się o samotności. Doświadcza jej przecież każda/y z nas niezależnie od statusu, że tak powiem matrymonialnego, niezależnie od statusu materialnego, niezależnie od tego czy mieszka w mieście, na wsi, w puszczy, czy też na bezludnej wyspie, pustyni czy w wielorodzinnym budynku. Wydaje mi się, że zjawisko samotności jest równie uniwersalne jak zjawisko śmierci. Nie wyobrażam sobie, że ktokolwiek z jako tako świadomych siebie i myślących ludzi, mógł go w ciągu swojego życia nie doświadczyć. A staje się ona (samotność) oczywiście szczególnie dojmująca w czasie kiedy zabraknie tego kogoś, kto był z nami przez lata. To moje nie tak dawne doświadczenie.

I teraz zaczęłam się zastanawiać od kiedy wiem o samotności? Kiedy ona pojawiła się w moim życiu? Teraz? Czy może już w dzieciństwie? Czy może jakoś pózniej, gdzieś się czaiła, czy może wcale jej nie było? 


Psychologia mówi o samotności i o poczuciu samotności. Mówi o samotności społecznej i emocjonalnej. Poczucie samotności to właśnie samotność emocjonalna. To ona jest najbardziej bolesna, choć i ta społeczna czasem boli, ale raczej odczuwamy ją jako brak, a czasem nawet jej szukamy.
Ludzie bardzo różnie radzą sobie z samotnością. Ja uciekam do ludzi i zwierząt. Może nawet bardziej do zwierząt…


To mówiłam ja - MartaMarta.

A teraz mówię ja - Hana: przez chwilę mnie nie będzie, ale zajrzę do Was wieczorkiem. Gdaczcie sobie:)

czwartek, 25 sierpnia 2016

Rzecz o głupocie - podsumowanie

Ech, Kureiry, my to jednak mądre jesteśmy! Wybieg zagospodarować w jeden wieczór i kawałek poranka to nie lada wyczyn. Postanowiłam więc dokonać podsumowania dyskusji o głupocie vs mądrości.
Na początek przemądre wytłumaczenie zasady działania octu jabłkowego na obolałe kości, autorstwa Psa w Swetrze ze ściśniętym umysłem (to cytat!), czym nam niesamowicie Pies zaimponował:

Opakowana, możesz ten ocet spokojnie pić bo to tak jakbyś jabłka jadła tylko w większej ilości. Kwas jabłkowy (4C) niby kwas, ale o właściwościach poniekąd zasadowych, tzn. bierze udział w buforowaniu i neutralizuje mocniejsze kwasy. Poza tym jest związkiem pośrednim w cyklu Krebsa, wiec wspomaga oddychanie komórkowe inaczej metabolizm komórkowy każdej komórki! I tworzy łatwe do usunięcia i/lub neutralizacji sole ze związkami, które np. mogłyby sie odkładać w naszych tkankach, w tym w stawach. Czyli ma działanie zupełnie odwrotne do octu spirytusowego (2C), a różnica to tylko dwa atomy węgla i jedna grupa hydroksylowa. Fascynujące :)

Wyszło nam w dyskusji, że przeważnie mądre jesteśmy, chociaż testom IQ niechętnie stawiłybyśmy czoła, gdyż są zle pomyślane - jakieś takie bardziej dla umysłów ściśniętych, a my przecież wręcz przeciwnie: nasze umysły są wolne i niczym nieograniczone!
Rucianka chciałaby być piękna, młoda, zdrowa, mądra i bogata, ale po krótkiej perswazji zdecydowała się odrzucić młodość i bogactwo, bo są upierdliwe. Martwi się też, czy (jeszcze większa?) mądrość w końcu nadejdzie pod właściwy adres.
CzeKo się wścieka (czemu absolutnie się nie dziwię), że mąż schudł 5 kilo przez 3 tygodnie, a ona sama nic a nic. CzeKo, to żadna pociecha, ale chłopy tak majo. Chudną ot tak...
Opakowanej co wieczór znika jedna noga (sprawę powinien załatwić ocet jabłkowy, ponieważ zawiera dużo kwarków, skwarków, atomów i kwantów), jednak to nie przeszkodziło jej przyjąć honorowej (bez pensji) funkcji kurniczego rzecznika prasowego, ponieważ - jak stwierdziła Hanna - w trzy minuty omota każdego dziennikarza.
No i co by było, gdyby Agniecha została leśniczą, lub ornitologą? Lub jedną i drugą?

Gupie zdjęcie:

środa, 24 sierpnia 2016

Rzecz o głupocie

Według Wikipedii głupota to niedostatek rozumu przejawiający się brakiem bystrości, nieumiejętnością rozpoznawania istoty rzeczy, związków przyczynowo-skutkowych, przewidywania i kojarzenia. Charakteryzuje się pychą, śmiałością, podejrzliwością, niskim lub nieistniejącym samokrytycyzmem, niezdolnością do zdziwienia, dążnością do ekspansji.
Termin używany jest w stosunku do osób o niższym, bądź niewystarczającym ilorazie inteligencji.

Głupota teoretyczna to przekonanie o posiadaniu wiedzy, której w rzeczywistości się nie posiada.

Głupota praktyczna to nieumiejętność odpowiedniego postępowania i zachowania.

Głupota społeczna to brak samodzielnego myślenia i działania grup społecznych mogąca być przyczyną powstawania fanatyzmu i łatwości ulegania manipulacji.


Tyle Wikipedia.
Jeśli o mnie idzie to nie to, żebym uważała się za mądralę, ale parę rzeczy mi się nie zgadza. Brak bystrości (czasem) posiadam, nieumiejętność rozpoznawania istoty rzeczy też się zdarza, związki przyczynowo-skutkowe na ogół rozkminiam. Nie charakteryzuję się pychą, ani nadmierną śmiałością. Ale podejrzliwością już tak. Za to samokrytycyzmem mogłabym obdarować kilka osób, podobnie zdolnością do zdziwienia. Ekspansję mam w pompce, jaki mam iloraz inteligencji nie wiem. Przekonanie o posiadaniu wiedzy poważnie mnie zaniepokoiło, bo może mam przekonanie, ale wiedzy nie mam tyle ile chciałabym mieć? Jak to sprawdzić??? Odpowiednie postępowanie i zachowanie to marzenie i ideał! Chciałabym zawsze i wszędzie być au courant, bon ton i savoir-vivre.
Przynależności do grup nie cierpię (jest jeden wyjątek), więc przynajmniej nie grozi mi popadnięcie w fanatyzm.
No i wydaje mi się, że głupota to sprawa subiektywna, niestety. I dlatego taka dolegliwa. Ach! Gdyby głupcy wiedzieli, że nimi są!
No to jak to jest? Głupiam, czy nie? Nie pytam kokieteryjnie oczekując zaprzeczenia. Tak się tylko
zastanawiam.

Z tego wszystkiego wyszło mi głupie zdjęcie:



piątek, 19 sierpnia 2016

TRUDNA SPRAWA INSPEKTORA TRENTA CZ. 7

Tropik powęszył chwilę przy drzwiach od pomieszczenia dla pokojówek, po czym wykonał nagły zwrot i wrócił do salonu, idąc jak po sznurku w stronę Petera Gordona. Dla porządku obwąchał raz jeszcze jego stopy, po czym szczeknął krótko i usiadł. 
"Czego on chce ode mnie??!!" krzyknął Gordon - "Przecież poszedł do kuchni, głupi pies!!!"
Trop warknął z cicha. "Tylko sobie nie głupi, dobra?? Jakbyś miał jedną dziesiątą mojej inteligencji, matole, to byś chociaż skarpetki zmienił, żeby gumą nie śmierdziały.."
Trent podszedł do Gordona. "Spokojnie, wszystko się wyjaśni. Czemu się pan tak denerwuje?" 
"Może dlatego, że chyba znał Susan wcześniej..." odezwała się złośliwie Pandora. Peter Gordon rzucił w jej stronę mordercze spojrzenie, które nie uszło uwagi inspektora. "Muggs, zaprowadź pana Gordona do gabinetu lorda i zostań tam z nim, a panią Pandorę proszę o złożenie wyjaśnień. Pozostałych państwa proszę o udanie się do swoich pokoi i pozostanie do mojej dyspozycji. "
Gdy wszyscy wyszli, Trent zapytał Pandorę. skąd wie o znajomości Petera Gordona z Susan.
"Byłam  na wernisażu wystawy w jednej z galerii. Obok była malutka kafejka, do której wstąpiłam czekając na taksówkę, gdyż padał ulewny deszcz. Stanęłam przy wejściu, żeby widzieć taksówkę i w lustrze zobaczyłam Petera siedzącego z Susan przy stoliku w rogu. Trzymali się za ręce i coś do siebie szeptali. To wszystko, zaraz przyjechała taksówka. Byłam zaskoczona, gdy zobaczyłam ją pomagającą w kuchni na przyjęciu urodzinowym, ale nie miałam okazji, żeby zapytać o to Petera na osobności, zamieszanie było zbyt duże."
"Kiedy widziała ich pani w kawiarni?" zapytał Trent
"Jakiś tydzień temu. Pomyślałam, że to jakaś przelotna znajomość, wiedziałam, że smali cholewki do Mirelli. "
"Ciekawe...." mruknął Trent. "Po co więc sprowadził tu Susan?"
"Nie mam pojęcia. Peter to playboy, lubi kobiety. Ostrzegałam przed nim Mirellę, ale tylko mnie wyśmiała." 
"No cóż, dziękuję za interesujące zeznania. Wrócimy jeszcze do tej rozmowy."
Inspektor nie powiedział Pandorze, że ma już wyniki przesłuchania pokojówki Jenny Stubbs, którą zastępowała Susan. Okazało się, że Jenny otrzymała okrągłą sumkę pieniędzy za udawanie chorej i przysłanie Susan na zastępstwo. Pieniądze otrzymała od Petera Gordona, który tłumaczył, że jego koleżanka dziennikarka pisze reportaż z życia wyższych sfer i potrzebny jej materiał do artykułu. 

                                                                               *

"No cóż, panie Gordon, czy złoży pan wyjaśnienia na temat pańskiej znajomości z Susan?" 
"Tak, oczywiście. Susan to moja znajoma z dawnych lat. Pracuje , pracowała, jako dziennikarka w jednym z kolorowych czasopism. Dowiedziała się o przyjęciu i błagała mnie, żebym jej umożliwił dostanie się do rezydencji i napisanie relacji z urodzin lady Winter. Nie podobał mi się ten pomysł za bardzo, ale obiecała, że podzieli się ze mną honorarium, a że mam ostatnio problemy finansowe, więc się zgodziłem... Gdybym wiedział, jak to się skończy..." Peter ukrył twarz w dłoniach. 
"Skąd miał pan pieniądze dla Jenny Stubbs?"
"Od Susan. Bardzo jej zależało , aby się dostać do domu Winterów, to miała być jej szansa zawodowa." 
"Nie czuł się pan nielojalny wobec państwa Winterów, wobec Mirelli??"
Gordon spuścił głowę. "Musiałem się zgodzić."
"Czyżby Susan pana szantażowała?"
Peter skinął głową z rezygnacją. "Swoimi sposobami dowiedziała się o moim romansie z Pandorą... Gdyby to wyszło na jaw, nici z małżeństwa z Mirellą i stanięcia na nogi, sam pan rozumie.."
Inspektor poczuł się nieco skołowany. "To pan nie miał romansu z Susan tylko z Pandorą?? No, no, to zmienia postać rzeczy... Miał pan motyw, żeby pozbyć się Susan. "
"Ale ja jej nie zabiłem!!! " krzyknął Gordon. "Owszem, byłem koło szopy w tych cholernych kaloszach, ale tylko pokłóciliśmy się, jak stamtąd odchodziłem, była żywa!" 
"O co się kłóciliście?" 
"Po śmierci lady Winter zrobiło mi się głupio wobec Mirelli i lorda Wintera, chciałem, żeby ujawniła całą sprawę , ale tylko się roześmiała  i powiedziała, że morderstwo jest jeszcze lepsze i że ma pewne dowody. Usłyszałem jakieś szelesty za szopą i uciekłem. To wszystko."
"Czy nie wie pan, dlaczego chciała otruć mojego psa?" 
"Nie mam pojęcia, chyba przyszła tu z innym planem niż mi powiedziała..."
"I ja tak myślę..." powiedział Trent z zadumą. 

                                                                               *

Ponieważ zrobiło się późno, inspektor zapowiedział, że rano będzie kontynuował przesłuchania i poprosił, aby wszyscy byli na miejscu. 
"Kłamią i kręcą, co piesku? "  powiedział do Tropika w samochodzie. Odpowiedzi nie było. Pies zmęczony trudami dnia zasnął smacznie na tylnym siedzeniu, pochrapując z cicha... 



czwartek, 18 sierpnia 2016

Marzenie z morską bryzą w tle

Nasza Opakowana Kochana nie zdążyła podzielić się swoim marzeniem pod tekstem Ewy2 - za szybko zapchał się wybieg. Marzenie jest bardzo konkretne, ale w pewnych punktach niedopracowane. Myślę, że możemy Jej w tym pomóc. Na pewno w ustaleniu sąsiedztwa. Przecież to proste: będzie to Kurnik z widokiem na morze.

(fot. Ognio)
Marzy Opakowana:

Mam marzenie trwajace juz dosc jasno od ok 10-12 lat. Chcialabym miec dom nad morzem.
Realistycznie rzecz biorac, to nie do wykonania z kilku powodow  - w uk, jak widac - nawet ze strychu - kawalek morza, to cena domu leci w gore niczem termometr w upale.
Druga rzecz, że jak blisko morza to zazwyczaj kliff, a one się obsuwaja.
Na zachodnim wybrzezu sa plaskie tereny, ale jakos mojego domu tam nie widze.
Precyzja sie utrwalila po ogladaniu ktoregos tam Wallandera, gdzie on mieszka nad morzem i ma zejscie po wydmie jakby do plazy, majac po drodze stół i ławe osloniete.
No i wtedy mnie wzielo na planowanie mojego marzenia.
Jako, ze domu nad morzem miec nie bede, to moge puscic wodze fantazji kompletnie.
Ciagle zmieniam rozklad wnetrza, mam ustalone drzwi wejsciowe z ganeczkiem z boku oraz dobudowke cala oszklona długości i szerokosci domu, z widokiem na morze. Wnetrze podlega zmianom jak cos zobacze i mi piknie w duszy.
Na pewno ma byc:
- duza kuchnia na kompletnym luzie
- stare drewniane podlogi, na ktore mozna lac i sypac i lazic i nic
 - na pewno mam tam, na tej oszklonej werandzie moj fotel bujany co go z Polski wiozlam
- caly parapet kwiatkow
- taras nieduzy, moze być  byle jaki
- zasadniczo jeden duzy pokoj centralny na dole, od którego odchodza rozmaite pomieszczenia (nie sprecyzowane)
- polaczenie z garazem za pomoca tunelu czyli mozna chodzic do garazu/skladziku bez wychodzenia z domu i jest miejsce na zostawianie mokrych rzeczy.
- okna duze i potrojne, wtedy cieplej jest.
- wygodne stare meble.
- w ktoryms pokoju wykusz z widokiem na morze i wygodnym siedziskiem.

I na tym koncza sie konkrety.
Reszte sobie bede dorabiac, dopieszczac.

Macie takie marzenia, ktore szlifujecie w wyobrazni?

Front jeszcze nie opracowany, sasiedztwo takze samo nie.





 Teraz mówię ja - Hana: kto zwizualizuje marzenie Opakowanej? Technika dowolna!

wtorek, 16 sierpnia 2016

Post rozpaczliwie zastępczy

Mika się ukrywa, druga pisarka Bacha chyba też, to co mi pozostało? Do pisania kryminału nie mam głowy, szczerze mówiąc do pisania czegokolwiek nie mam głowy. Nadal przebywam w Afryce, dzisiaj w Nigerii. Już bliżej niż dalej, jednak jeszcze kawałek drogi przede mną. Upraszam więc o wybaczenie.
Bardzo ładny jest wątek marzycielski i spokojnie możemy go kontynuować, chociaż w którą stronę pójdzie nasza konwersacja zawsze jest wielką niewiadomą.

Kilka dni temu zajrzałam do statystyk i znalazłam tam bardzo smakowite słowa kluczowe:
- jestem ksiądz kacper bumba moja
- u nagiej kuzynki
- bhhww
- zpazurkaminiegrzecznekicie.pl

Moim faworytem jest "jestem ksiądz kacper bumba moja". Zastanowiło mnie, które z zawartych w tej kwestii słów skierowało kogoś do Kurnika?
zpazurkaminiegrzecznekicie z kolei srodze musiały delikwenta rozczarować, bo pewnie trafił na Czajnika z Malinką w czułym uścisku.

Ponadto znalazłam informację, że w ciągu tygodnia zajrzało do Kurnika 155 Chińczyków. Czy to już to co myślę?

Na okrasę:






poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Marzyć? Nie marzyć?

Zamarzyłam sobie, aby jakimś cudownym zrządzeniem niebios zapełnił się wybieg i oto jest! Nasza krakowska Ewa2 zrealizowała moje marzenie. Skąd wiedziała?
Ewuniu - dziękuję!

***

MARZENIA - jak to z nimi jest?
Zajrzałam do słownika, a tam:
1. myśleć o czymś przyjemnym, zwykle trudnym do zrealizowania, fantazjować; myśleć o zrealizowaniu swych pragnień
2. przestarzałe: śnić

Tymczasem zachwalane teraz jest działanie. Zrobiło się modne realizowanie marzeń. Marzysz o podróży, my ci ułatwimy, tylko się zdecyduj, marzysz o nowym telewizorze, wczasach, lepszym wyglądzie, gęstych włosach, samochodzie, prostym nosie itd., itp.....tylko weź pożyczkę, zadzwoń, zamów....Czy o taką realizację marzeń chodzi? Coś mi tu nie pasuje. Bo tak łatwo i szybko, ale czy spłacanie rat nie psuje przyjemności? Czy wszystkie marzenia trzeba spełniać w ten sposób?

Bo mnie na przykład się nie chce. Bo cóż z tego, że marzę o tym, aby być szczupłą, kiedy wiąże się to z wielkim wysiłkiem i wyrzeczeniami. Chciałabym inaczej, ale wtedy marzenie zamienia się w mrzonkę bo samo się nie zrobi. Inny przykład: od dawna marzę o tym by mieć własny ex libris. Można powiedzieć: to sobie narysuj, ale właśnie sednem tego marzenia jest, żeby go ktoś dla mnie wymyślił.

Sama próbowałam z marnym skutkiem:

Jeszcze mi się krzywo zeskanowało. Kupowałam też gotowe, ale to nie to.....

Napomknęłam nie raz w rodzinie, że chciałabym, bo miałby kto zaprojektować i nic....I jak tu realizować?

Wymuszać? To żadna przyjemność.

Kiedyś marzyliśmy z mężem o tym, żeby na rocznicę ślubu pojechać do Paryża i przez 40 lat nigdy się to nie udało. Teraz już bym nie pojechała, nawet gdybym mogła.

O czym więc marzyć? O czymś wielkim, trudnym, mało realnym, czy marzyć o drobnych przyjemnościach, które można sobie zrealizować? Dla mnie spełnieniem jednego z marzeń było kupienie nowego aparatu, po dwóch latach przymiarek i oszczędzania. Nie powiem, radochę miałam i mam nadal.

Rezygnować z marzeń bo się nie spełniają, czy marzyć i działać? Mnie na to nie stać, chyba trzeba mieć do tego odpowiednie cechy charakteru.

Podziwiam tych wszystkich, którzy dla marzenia wyruszają w dalekie kraje, rzucając wszystko zdobywają szczyty, tych dzięki którym latamy, mamy taki świat jaki mamy, bo marzenia o sławie i potędze nie zawsze wychodzą nam na dobre.

Chyba jednak zostanę marzycielką.

Dość osobisty ten post, ale Szanowny Kurnik mnie zrozumie.

To mówiłam ja - Ewa2.

sobota, 13 sierpnia 2016

Nowoczesność w zagrodzie

Skoro o przetworach mowa, niech to będzie wybieg spożywczo-rolniczy. Spożywczy może dopiero w przyszłym roku, o ile eksperyment się powiedzie. Będę otóż hodować warzywa na słomie. Spięłam się w sobie, oderwałam się od ślęczenia nad tańcami kebe kebe i dla zdrowotności poszłam na gumno zażyć ruchu. Wczoraj, kiedy wstałam od biurka po jakichś 10 godzinach, poczułam w kulankach dziwną słabość - jak po locie do Niu Jorku (nie leciałam, hrehre). No więc dzisiaj zażyłam ruchu. Prawie tak wytwornie jak w samolocie do rzeczonego Niu Jorku:

Śliczny krowi obornik, jeszcze ciepły


I gotowe!


Gorzka Jagodo, jeśli widzisz moją krwawicę, powiedz, proszę, czy dobrze? Na pewno mało, zrobię tego więcej, bo roboty z tym było na godzinkę. Ale czy dosyć słomy? Pierwsze koty za płoty, coś tam na pewno wyjdzie. Dla mnie rewelacja, bo karczowania ugoru mam po dziurki w nosie.
Pieskom też się spodobało, nawet bardzo. Tak bardzo, że całość musiałam przykryć siatką. Ja wiedziałam, że tak będzie. Wwiercały się paszczami w głąb, żeby dostać się do tych obłędnie pachnących smakowitości na spodzie... Oesssu, co ja z nimi mam!
I zebrałam nasiona maków od Hani z Zielnika. Tych maków:


Nasionek starczy dla wszystkich chętnych (chyba):


Co do przetworów: ogórki zrobiła mi Córka (fajnie mam, co nie?) i to takie z wodotryskiem! Jeszcze parę dni i może z czymś zdążę. Poza śliwkami i jabłkami. Mirabelki marnują się na okolicznych polach...
To co, dokąd na długi weekend? Góry, czy morze?

Z ostatniej chwili.
Grządkę słomianą zabezpieczyłam przed psami cieniutką, plastikową siatką, taką jak wiesza się na drzewach dla zabezpieczenia owoców przed szpakami. Dołem przypięłam ją dużymi gwozdziami (jak śledzie przy namiocie). Patrzę ja dzisiaj, a siatka podarta miejscami , a w słomie dołki od wkręcania pysków, do samego dna. Nie wiem nawet kiedy to zrobiły, bo pilnuję tatałajstwa. Ratunku, bo łby poukręcam!

piątek, 12 sierpnia 2016

"TURYSTYKA" GÓRSKA

Góry nasze góry, hej, góry i doliny...
Jęczą góry jęczą, gdy Janicka męczą...

Jęczą i z innego powodu. Nadmiaru ludzi. Rozdeptane, zatłoczone, zasypane śmieciami, odarte z magii. Cieszę się, że miałam okazję chodzić po nich, gdy jeszcze było normalnie. Chociaż Giewont cieszył się (choć to chyba złe słowo w tym kontekście) wielką popularnością od zawsze. Jak zobaczyłam w telewizji potworną kolejkę czekających na wejście na górę, to mnie wbiło w fotel. Morskie Oko było zamykane w niedzielę z powodu zbyt dużej ilości ludzi, nie było gdzie usiąść na kamieniu wokół jeziora... A dojechać tam i wrócić to wyczyn zajmujący kilka godzin. Jeden koszmar. Czy można w tych warunkach cokolwiek oglądać, podziwiać? Podczas dwóch dni długiego weekendu majowego Morskie Oko odwiedziło 10 000 ludzi ... (nie pomyliłam zer!)



Gdybyż to choć byli turyści, miłośnicy gór, czy choćby pięknych widoków. No niestety nie. Trzeba zaliczyć Giewont czy Morskie Oko, zrobić sobie selfie, wypić parę piw i już . Panie w butach na obcasach czy też sandałkach z cekinami były zawsze, ale nie w takim natężeniu i nie tak zadufane we własne możliwości. Wydaje im się, że idą na kolejny po Krupówkach deptak. Tak też zresztą te szlaki wyglądają.



W "Tygodniku Podhalańskim" ukazał się artykuł doskonale obrazujący wiedzę naszych rodaków o górach. Artykuł był oparty na rozmowach z recepcjonistami hoteli i pensjonatów, którzy opowiadali o pytaniach zadawanych przez "turystów".  Oto kilka próbek. Uwaga, proszę przygotować się na wstrząs!!! Nadmieniam, że pytania są autentyczne... 
- Czy jest wyciąg albo kolejka na Giewont? (nagminne)
- Jak mam samochód z napędem na cztery koła, to chyba jakoś na ten Giewont wyjadę? No i jest tam chyba jakiś parking ???
- Czy jest bankomat na Czerwonych Wierchach?
- Dlaczego nie można się kąpać w Morskim Oku? Przecież to jezioro, a w jeziorach można pływać!
- Chcieliśmy wynająć przewodnika, żeby nas zaprowadził do niedźwiedzi. No i wie pan, przecież jak będziemy sobie robić selfie z niedźwiedziem, to musimy mieć jakąś ochronę z tyłu, nie???
- Czy można w jeden dzień zrobić wycieczkę do Morskiego Oka, na Giewont a po południu na spływ Dunajcem? (gdy w odpowiedzi usłyszeli, że trzeba na to trzech dni, pan oburzony powiedział do recepcjonisty: Pan nie ma prawa oceniać naszych możliwości!!! Proszę przestać myśleć i wziąć się do roboty!)
- Jak daleko od pensjonatu jest miejsce X? - Pięć minut piechotą. - To proszę mi wezwać taksówkę!
- Po otrzymaniu rachunku od recepcjonistki pan odmówił zapłaty, stwierdzając, że tyle nie zapłaci, bo jak jechał do Zakopanego to stał 2 godziny w korku, a poza tym na 5 dni pobytu były tylko 2 słoneczne, a reszta z deszczem !



Nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać, ja osobiście raczej skłaniam się ku płaczowi...
I jakoś ta bezdenna niewiedza kłóci mi się z totalnym przywiązaniem do smartfonów i tabletów, gdzie można wszystko sprawdzić i zobaczyć, jak te góry wyglądają...
No to w góry, w góry, miły bracie! 

środa, 10 sierpnia 2016

Nie samym Kurnikiem Kura żyje...

Zimno i pada, może więc ożywi Was odrobina egzotyki? I gorący taniec Kebe Kebe? Który jest rytualnym tańcem rodem z Kongo, a dokładnie z regionu Owando. Spodobała mi się już sama nazwa Kebe Kebe, albo Kiebe Kiebe, a sam taniec zachwycił mnie żywiołowością i techniką. Nie przypuszczałam zresztą, że znajdę go gdziekolwiek, ale - jak widać - w necie jest wszystko.
Lalki Kebe – Kebe są misternie rzeźbione z drewna, malowane na różne kolory, osadzone na długim kiju, do którego przytroczony jest całkowicie zakrywający lalkarza-tancerza rodzaj peleryny. Kobietom nie wolno dotknąć lalek, a nawet ich oglądać poza przedstawieniem, ponieważ grozi to bezpłodnością. Spektakl Kebe – Kebe  ewoluował - od religijnego, związanego z obrzędami inicjacyjnymi (okropnie ponurymi!), do świeckiej rozrywki wzbogaconej akrobatycznymi figurami, a podejmowanej w celach zarobkowych. Lalkarze tańczą aż do fizycznego wyczerpania. Podobizny lalek wyobrażają zmarłych, żywych, zwierzęta, lub postacie mityczne. Zależy to wyłącznie od wyobraźni i zdolności twórców.


Od samego patrzenia kręci mi się w głowie i mam mdłości. Kręci mi się też w głowie na myśl o bogactwie tego świata, którego nie da się ogarnąć, nawet gdyby się mogło. No i uczy się człek przez całe życie. I całe szczęście...

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Misja "balkon"

Misja "balkon" wypełniona, chociaż nie do końca. Można powiedzieć, że są zręby. Wcześniej koleżanka podróżowała, to nie było warunków. Główną rolę na balkonie powinna grać zieleń, no ale lato już się kończy, zostawiamy to na przyszły rok. Co mogłam, hołubiłam na gumnie, aby było czym oko ucieszyć. Przy sprzyjającej aurze koleżanka Z. ma jeszcze prawie dwa miesiące balkonowej sjesty. Jak sama stwierdziła, nagle zwiększyła jej się przestrzeń życiowa - sama na to nie wpadła, a mnie ten balkon nie dawał spokoju. To ją przymusiłam! W miejscowej klamociarni udało mi się tanio kupić fajne i nieduże balkonowe mebelki, resztę drobiazgów załatwiłam jedną wizytą w Czaczu i kilkoma w miejscowych lumpeksach (poduszki i draperia na ścianie, którą cudem udało mi się przymocować). Krótko mówiąc koszty są niewielkie. Mebelki są z technorattanu, wystarczy okryć je folią na zimę i po piwnicach z nimi nie trzeba latać, co w bloku jest istotne. Poza tym są na tyle ładne i nieduże, że jakby się uprzeć, można je przezimować w mieszkaniu. Miałam z tego "zlecenia" kupę radochy, właściwie mogłabym balkony urządzać! Zadanie było nie takie znów proste dlatego, że miałam tylko wymiary balkonu i nie do końca pamiętałam jaki on właściwie jest. Np. nie pamiętałam, że z jednej strony ma 50cm szerokości, a z drugiej 130! Taki to komunistyczny wynalazek! Koleżanka wprawdzie przysłała wymiary, alem myślała, że coś pofyrtała. Ale nie! No i te betonowe ściany! Nic to, pomyślimy w przyszłym roku i zaprosimy jakiegoś strongmana z wiertarką udarową. Koleżance balkon się podoba, mnie też. Zdjęcia są takie sobie, bo kiedy przyjechałam, lało jak z cebra i musiałyśmy czekać aż przestanie, żeby to wszystko wtargać. Następny dzień nastał słoneczny i udało się sprawę doprowadzić do końca. Poza tym nie dałam rady objąć aparatem całości, bo musiałabym zawisnąć poza balkonem. Zdjęć "przed" nie robiłam - balkon był po prostu pusty.

Z szerszej strony

I z węższej





Mam pomysł na zamaskowanie balustrady, ale to też w przyszłym roku.
No i tak to.
Wróciłam do moich afrykańskich lalek. Życie urozmaicają mi dzielni czasoumilacze:



Pięknego tygodnia! Korzystajcie z resztek lata. Młode bociany niczym się nie różnią od starych. Za dwa tygodnie już ich tu nie będzie...


sobota, 6 sierpnia 2016

TRUDNA SPRAWA INSPEKTORA TRENTA część 6

Zapraszam na część 6, napisaną przez Bachę.

Trent zatrzymał się w hallu i popatrzył przez oszklone drzwi do salonu. Zauważył, że kucharka podała herbatę i ciepłe tosty. Co by się nie działo obowiązek obowiązkiem.
Większość, mimo przygnębiającej atmosfery, raczyła się poczęstunkiem.
Właściwie to się nie dziwię – pomyślał Trent- od rana nic nie jedli, ciekawe, komu jest niedobrze ze strachu. Dam im chwilę czasu. W salonie nie było Mirelli i Pandory. Obecni nie odzywali się do siebie.
Trent wszedł do salonu.  Wszyscy zamarli, Archibald odłożył tosta na talerzyk, Peter dopijał spokojnie herbatę, reszta odsunęła od siebie filiżanki.
"Czy ktoś mógłby poprosić panie o zejście do salonu?" Tym razem James  Garner udał się na piętro i po chwili wszyscy z napięciem wpatrywali się w Trenta.
Trent wyciągnął z plastikowej torby cholewy i zapytał:"Chciałbym wiedzieć do kogo należą."
Cisza aż dzwoniła w uszach. Zgromadzeni patrzyli po sobie ale nikt się nie odezwał. W tym momencie do salonu wsunęła się bezszelestnie  kucharka żeby sprawdzić czy goście czegoś nie potrzebują.
Popatrzyła z sympatią na Tropika a potem z bezbrzeżnym zdziwieniem zapytała." A gdzież to pan inspektor znalazł moje gumowce? Od dwóch tygodni ich szukałam ."  
"Pani gumowce?! –  Trenta zamurowało
"Ano moje, ino co one takie upaćkane, ja je zawsze myję, coby błocka nie wnosić."
Trent popatrzył na solidnej postury kobietę i na jej stopy.
No tak 42 jak nic.
Hm, na tych gumowcach znaleźliśmy resztki pokrzyw.
Wszyscy ze zgrozą patrzyli na pobladłą kobietę." Ale.. ale ja, ja przecież nie widziałam ich od dwóch tygodni" drżącym głosem i ze łzami w oczach jąkając się wydusiła z siebie kucharka.
"Taaak. Niestety znalazła się pani w gronie podejrzanych, proszę usiąść."
Roztrzęsiona, przysiadłą na fotelu przy drzwiach, z dala od reszty towarzystwa.
"Proszę mi powiedzieć co pani dzisiaj robiła i proszę się tak nie denerwować to jest zwykłe, rutynowe przesłuchanie, nikt pani o nic nie oskarża."
Tropik podszedł do kucharki i usiadł naprzeciwko patrząc na nią swoimi mądrymi ślepiami.
Jaki to miły psiak pomyślała i powoli uspokajała się.
No więc -zaczęła – po śniadaniu, siadłam z dziewczyną, która, Panie świeć nad jej duszą, przyszłą zamiast Jenny, która zachorowała i powiedziałam jej co i jak ma robić. Potem pan Inspektor się zjawił, to nie zdążyłam spytać czy przygotowywać lunch czy nie. Susan poszła sprzątać pokoje a ja za porządki w kuchni. No i nagle przyszło mi do głowy, że Pan Inspektor to padnie tu ze zmęczenia a nawet kawy nie dostał. To przygotowałam i zrobiłyśmy kilka kanapek, właściwie Susan, trzeba przyznać, że robiła doskonałe. A potem jeszcze przypomniałam sobie o Psinie, że pewnie coś by też przekąsiła i nałożyłam trochę cielęcej potrawki, którą gotowałam dla mnie i Susan. Susan wzięła jeszcze jeden talerzyk. Powiedziała, że zawsze ma ze sobą jogurt, żeby coś między posiłkami przełknąć i że słyszała, że podobno Pana pies lubi jogurty. Ale on wcale go nie zjadł, Susan było chyba przykro. No i potem wyszła na papierosa a ja zaczęłam wyrabiać ciasto na bułeczki, bo Lord Winter lubi domowe pieczywo."
"I nigdzie Pani nie wychodziła?" - Nie, Pani Mirella może zaświadczyć, poprosiła o herbatę ziołową do pokoju.
Trent popatrzył na Mirellę.
Tak, to prawda, pokojówka nie przychodziła na dzwonek, więc zeszłam do kuchni.  Kucharka miała ręce po łokcie w cieście i speszona tłumaczyła, że pozwoliła Susan wyjść na papierosa.
Ale jak już wyrobiłam ciasto a Susan nie wracała to wyszłam kuchennymi drzwiami i zaczęłam ją wołać ale się nie odzywała i nigdzie jej nie widziałam. Ki diabeł pomyślałam i zatelefonowałam do Jenny ale nie odpowiadała.No a potem to Pan już ją znalazł."
Tropik sapnął, że niby kto ją znalazł?
"Dziękuję pani, może pani wrócić do obowiązków.
"A teraz proszę mi powiedzieć, kto z Państwa nosi rozmiar 41 lub 42." Te rozmiary mieli Peter Gordon,Sir John Talbot i James Garner.
Chciałbym też wiedzieć, kto z Państwa był na urodzinach Lady Winter w Australii.
Tym razem odezwał się Lord Winter: "Byliśmy wszyscy, oprócz pana Petera Gordona, zawsze obchodziliśmy urodziny żony w tym towarzystwie ale zazwyczaj  bywało tu dużo więcej gości."
"Pozwoli Pan, Lordzie, że ponownie zajmę Pana gabinet."
Trent wszedł do gabinetu i zamknął za sobą drzwi.  " Tropik, coś mi tu nie gra. Spróbuj znaleźć tego, kto nosił te cholewy." Tropik ze zmarszczonym czołem obwąchiwał gumowce. Wyszli z gabinetu.
Tropik, szukaj, szepnął do psa. Tropik z nosem przy ziemi powoli zbliżał się do zebranych.
Nie ominął nikogo i nie zatrzymał się przy nikim, szedł w kierunku kuchni, szczeknął przy kucharce (co było całkiem zrozumiałe) i podszedł do wąskich drzwi w kącie kuchni.
Co się tam znajduje? Zapytał Trent.
To pokój naszych pokojówek .  
  W tym momencie zadzwonił telefon Trenta.
"Macie wszystkie analizy? Odciski butów przy altanie i pokrzywach też? Dawajcie tu szybko.  
I pośpieszcie się bo nie mam ochoty na trzeciego trupa!!!! "                   






czwartek, 4 sierpnia 2016

Co na gumnie piszczy?

Niewiele piszczy. Pora roku taka, że dzieje się niewiele. Co miało zakwitnąć, zakwitło i na odwrót. Czas galopuje jak koń arabski i zaczynam panikować, że nie zdążę, dedlajn wisi nade mną jak miecz.
Bacha z kolejnym odcinkiem kryminału jeszcze niegotowa, a przecież nie zostawię Was bez wybiegu.
Mam trochę zdjęć z sierpniowego gumna bez czereśni - jakoś nie mogę przywyknąć do tej dziury:(


Łyso...
Z nowości - to:
I to:

Jeden z czereśniowych konarów

Pracowity krecik...

Rozbuchane byliny

Kanna-olbrzymka od Elżbiety J.

Kosmosy od Hani z Zielnika

Dragony ze sklepu

Trzeci siew rukoli

Tam gdzie kwitnie rdest to kakuar!

Ganek służy do obijania
Teraz fauna.Jaskółki! Lęg z warsztatu, gdzie Ognio wyrąbał dziurę, żeby mogły sobie wlatać i wylatać. Całe 6 sztuk! Dwie gdzieś poleciały zanim zrobiłam zdjęcia. W warsztacie już kwili drugi lęg, a rodzice karmią jedne i drugie!

Karmienie


Potrafią tak siedzieć godzinę!




Część fauny mało dynamiczna:








Malinka jest nieprawdopodobnym słodziakiem. Lubi smyranie po brzuszku (Czajnik odgryzłby mi rękę), pazurków nie używa, zębów tylko do jedzenia!
Jutro znikam na chwilę. Miłego gdakania!

SUPLEMENT I NAGRODA DLA WYTRWAŁYCH - OPAKOWANE KRASNALE!