poniedziałek, 21 września 2020

Jedyne życie jakie ma sens, to życie towarzyskie

Nawiązując do komentarzy pod poprzednim postem donoszę, że u mnie ciasto ze śliwkami będzie w środę, a to za sprawą MM. Nawet gdybym chciała wykazać się w tym względzie, nadal nie mam piekarnika.

Szykuje się kilka dni życia towarzyskiego, albowiem wreszcie zawita do Kuriozy Lilka. TA Lilka, która złamała rękę nad morzem i 17 dni spędziła bez sensu w wejherowskim szpitalu gapiąc się w sufit. Przywieźli kogoś z covidem i zamknęli szpital z Lilką w środku. Przy okazji, na szpitalnym wikcie wyssali z niej czerwone krwinki i bidula nadal dochodzi do siebie. Doszła na tyle, że czuje się na siłach pokonać trasę Warszawa-Kurioza. Rany, jak się cieszę! I chcę w ten sposób powiedzieć, że będę nieco zajęta. Pogoda na razie przepiękna i liczę, że się tak utrzyma do końca tygodnia. U mnie jak na letnisku i w sanatorium, to może szybciej dziewczyna te krwinki odbuduje. Pójdziemy w las, na grzyby i w ogóle będziemy się rozrywać.

Wczoraj byliśmy ze znajomymi w tutejszej knajpce sprawdzić, czy to prawda, co mówią o ichnim jedzeniu (że dobre). Wprawdzie połowy dań z karty już nie było, ale to, co było, było bardzo smaczne. Na koniec zaproponowano nam herbatę ekologiczną. Kto zgadnie z czego? Otóż nikt nie zgadnie. To herbata z jagód. Kiedyś mówiło się na to kompot, nie? Chyba wezmę Lilkę na tę herbatę. We Warszawce pewnie nadal kompot piją...

No, to będziemy się dobrze bawić, czego i Wam życzę.

Zima idzie:

Moje wrzosowisko:


Dla Ninki:

Międzyczas. Zdjęcia - jak zwykle - słaaabe:


poniedziałek, 7 września 2020

Kto ukradł moje orzechy?

Nie wytrzymam, muszę Wam pokazać! Tak polowałam, tak polowałam, aż upolowałam! Pół dnia spędziłam z aparatem przy oknie pracowni, zaraz za oknem rośnie orzech. Było trochę owoców, ale już nie ma. Wiem, że są tu wiewiórki, ale żeby zebrać wszystko, zanim zdążyłam mrugnąć? Zaczaiłam się i już wiem, jak to się odbywa. Przez pół dnia wiewiórka (jedna!) krążyła w tę i nazad z prędkością światła - robiła to tak błyskawicznie, że zrobienie zdjęcia graniczyło z cudem. Ale w końcu udało się. Nie wszystkie fotki są udane, ale lepsze takie, niż żadne. Naprawdę, łatwo nie było. Wiewiórka wskakiwała na drzewo, błyskawicznie zrywała orzech i albo zakopywała go w ogrodzie albo niosła gdzieś w sobie znanym kierunku. I natychmiast wracała. Nie widziałam dotąd takiej akcji z tak bliska i nie widziałam, jak sprytnie zakopuje orzechy w ziemi - jak pies! Podejrzewam, że o części z nich zapomni, a ja będę miała plantację orzechów!

Idzie!



Ciężka robota, trzeba się napić:

Tu zakopuje, powyżej też:

Teraz najlepsze:

 


Gotowe i zakopane!

Nikt nie zgadnie, kto towarzyszył mi w polowaniu: