niedziela, 23 lutego 2020

Księciu dziękujemy

Na tematy matrymonialne napisano już chyba wszystko. Jednak każdy z nas ma za sobą bagaż najróżniejszych doświadczeń - i dobrych, i złych, różnych po prostu. Mam i ja, oczywiście i te dobre, i te złe. Bywało fantastycznie, skrzydła człowiekowi rosły, motyle w brzuchu dokazywały - pełne spektrum. Ale były też okropnie złe, rzekłabym wręcz, ekstremalne. Wszystko jednak mija, czas leczy rany, jakkolwiek banalnie to brzmi. Dzisiaj jestem spokojna i jeśli szczęściem można nazwać codzienność, która mnie cieszy jak nigdy, to jestem szczęśliwa. Nawet mi w głowie nie postanie myśl o kolejnym związku, aczkolwiek kolejka pod drzwiami nie stoi. Prawdą jest, że księcia z bajki nie szukam, w ogóle nikogo nie szukam. Nawet gdyby sam się zjawił, to nie chcę. Moja postawa nie jest wynikiem złych doświadczeń, nie przestałam lubić facetów, ale lubię ich wyłącznie na poziomie koleżeństwa, koniec, kropka. Chociaż randki są miłe - ach, te prezenciki - niespodzianki, czekoladki, kwiatki - sratki za wycieraczką samochodu!
Chyba jestem za stara, już nie chce mi się tych wszystkich starań, zabiegów, czekania na telefon itp. Zresztą, jako się rzekło, tłumów pode Kuriozą nie ma. Faceci z mojej półki szukają młodszych lasek, najlepiej o trzydzieści lat albo jeśli już muszą być stare, to przynajmniej niech będą egzotyczne, hrehre.
Jak tam u Was w tej sprawie? Kolejka stoi?

Zdjęcia od czapy, jako że obiecałam pokazać szafę, która omal mnie nie skasowała. Kupiłam farbę akrylową, silnie kryjącą (taka informacja znajduje się na puszce). Malowałam cholerną szafę pięć razy albo i sześć, pogubiłam się. I wyszło to, co widać na zdjęciach. Kolor odjechany, ale to byłoby tyle. Próbowałam na różnych powierzchniach, na każdej farba się smarczy i nie kryje. Przecież nie jestem nowicjuszką! Może kiedyś jeszcze raz pociągnę czymś tę pechową szafę, jednak na razie zostaje jaka jest:

Przed:
Skoro już miałam pędzel w łapsku, tym samym kolorem machnęłam to coś powyżej.
Kolor szafie bardzo dobrze zrobił, ale nie planowałam przecierek. Same wyszły...

poniedziałek, 17 lutego 2020

Marzenia jak ptaki...

Dzisiaj będzie o marzeniach. Są przyjemne i budujące, aczkolwiek bujanie w obłokach bywa zgubne. No bo tak: wymarzyłyśmy sobie księcia z bajki, spotykamy go gdzieś na białym koniu w ostępach życia (hrehre, piękna metafora, co nie?) i teoretycznie - z początku zwłaszcza - wszystko gra, ale stopniowo nasz książę nijak nie przystaje do wymarzonego ideału. Znaczy to, że albo on nim nie jest albo bez przerwy porównujemy go do postaci z marzenia i ta konfrontacja wypada nader mizernie. Albo takie marzenie o luksusowym domu, dalekomorskim jachcie itp. gdzieś np. w Toskanii. Wiadomo, że większości z nas takie marzenie nigdy się nie spełni. Nie chodzi mi o to, aby nie marzyć, ale o to, aby marzenie nie stało się źródłem frustracji. Nie chodzi też o to, aby marzenie było "realne", bo nawet semantycznie "marzenie" i "realność" się wykluczają. Rzecz w tym (tak sądzę), aby nie zafiksować się na czymś nie do spełnienia, bo taka fiksacja prowadzi jedynie do zgorzknienia.
Marzyłam i ja. O własnym domu gdzieś na uboczu, gdzie mogłabym uprawiać kawałek ogrodu i bez końca dekorować dom i otoczenie, i żeby nikt mi nie narzucał jak mają wyglądać. Miało być pięknie i sielsko! Wtedy, za głębokiej komuny, takie marzenie pozostawało raczej tylko marzeniem, ale nieoczekiwanie rzeczywistość powolutku zaczęła się zmieniać.
Z pierwszym księciem było blisko, ale wtedy okazało się, że książę kocha niejaką Bożenkę, więc marzyłam dalej. Po latach pojawił się drugi książę (wzdragam się przed nadaniem mu tego arystokratycznego tytułu) i marzenie się spełniło, chociaż raczej na krótko i nie do końca. Wiem to dzisiaj, ale wtedy fruwałam!
Do dzisiaj nie wiem i nigdy się nie dowiem - może jestem singlem w głębi duszy i nie powinnam wchodzić w żadne związki? Jest mi teraz podejrzanie dobrze i niczego mi nie brakuje, a już najmniej kolejnego księcia. Życie tak się potoczyło, że mam swoje wymarzone miejsce na ziemi i spokój, o jakim mi się nie śniło.
Może też zdarzyć się tak, że nasze życie jest marzeniem mamy/taty, wcale nie naszym?Może pokończyliśmy szkoły nie z naszego wyboru, tylko mamy/taty? I wykonujemy nielubiany zawód? Pozakładaliśmy rodziny, bo tego od nas oczekiwano? Bo taka była (i jest) presja społeczna i kulturowa?
Trudno jest odpowiedzieć sobie na takie pytania, zwłaszcza że są nasze dzieci, których nie byłoby, gdyby nie taki czy inny zbieg okoliczności i jakiś książę u boku.
Osobiście nie mam pewności, że o to mi w życiu chodziło. Mam piękną córkę i zawód, który lubię, chociaż marzyłam o innym. Cała reszta poszła, jak poszła, ale obawiam się, że nie jestem w tym odosobniona. Życie to w sumie splot najróżniejszych zbiegów okoliczności i niezupełnie zależnych od nas przypadków.
No. Ale się wymądrzyłam!
Jedno z moich spełnionych marzeń:





czwartek, 13 lutego 2020

Jeden bucik bardziej

Przyjrzyjcie się. To są stopy w bucikach. Moje stopy, w moich bucikach. Pojechałam w nich do metropolii Poznań zadać szyku. Jak widać - zadałam. Zorientowałam się dopiero na miejscu, chociaż jeden bucik jest bardziej niż drugi. Lewy ma niższą podeszwę i jest bardziej zniszczony - chodzę w nim na spacery. Cóż - pora szukać plaży i przyzwyczajać się do piachu.
A miałam wstąpić do Leroy...
Nie ma tego złego - wcześniej wróciłam do domu i zaoszczędziłam trochę kaski.

Zdarzyły Wam się jakieś tekstylne wpadki?

piątek, 7 lutego 2020

Wq...y post

Czytam o remontach u Dory i u Nupkowej i wiecie co? Poremontowałabym coś! Tutaj już nie mam co robić w tej kwestii, a to, co zostało do zrobienia wymaga wzrostu i siły - męskiej, nie da się ukryć. Chyba że przemaluję słynną szafę. Dzisiaj sterroryzowałam jednego fachowca, inaczej się nie dało (wdzięk i bezpretensjonalność już nie działają - chyba że trafię na konesera). Miał przyjść w miniony czwartek, oczywiście nie przyszedł, obiecał, że w poniedziałek. Jeśli nie, trup będzie się słał gęsto. Mam serdecznie dość potykania się o drzwi stojące w antrejce (czekają od października), chociaż jednocześnie trzymają wieszak-garderobę, bo śruba puściła i garderoba spada mi na tzw. łeb.
Jednak to nie są remonty, tylko upierdliwości, których sama nie przeskoczę. Drzwi ledwo, bo ledwo, ale dźwignę, jednak osadzić ich nie dam rady - próbowałam na wq...ie, gdy fachowiec nie przyszedł. Nawet wq...rw nie dodał mi siły, ani - tym bardziej - wzrostu. O zepsutej lampie w salonie i nieskończonym kominku już nie mówię.
Poza tym doskwiera mi brak aparatu, bo zdjęcia za pomocą telefonu można robić u cioci na imieninach. Machnęłam obrazek, uważam, że fajny dosyć, ale fotka okropnie kłamie. I jak mam go zareklamować, pytam grzecznie?
To jest "Sen o Nju Jorku II", akryl na papierze, 40 x 50 cm w passe-partout. W rzeczywistości jest bardziej stonowany, jakby przymglony, a passe-partout jest jasnobeżowe, a nie różowe. Normalnie wichur w oczy!
Nie mówiąc o tym, że nie mam zdjęć dla Was, chyba że koty...
Do tego blogger nie puszcza mnie na dół strony, więc piszę gdzie popadnie.
I to by było na tyle.

sobota, 1 lutego 2020

Wiosno, czy to ty?

Niby wszyscy wiedzą, że świat zwariował. Zwariował do tego stopnia, że zadaję sobie pytanie, który bardziej? Meteorologiczny czy społeczno-polityczny - o ile można to rozdzielać. Raczej nie, dlatego poprzestanę na świecie meteorologicznym, na ten drugi spuśćmy zasłonę milczenia.
Chciałabym usłyszeć pokrzepiające słowa o tym, że taka nie-zima to nic nadzwyczajnego i nie ma się czym przejmować i często je słyszę - niestety, z ust osób, których (delikatnie mówiąc) nie poważam, a tym bardziej nie darzę zaufaniem.
W moim ogrodzie nic się nie dzieje, bo dziać się nie ma co. Za to u MM (zdjęcia dzisiejsze) orgia:
ciemiernik

ciemiernik
przebiśniegi w pełnej krasie
żonkile
I jak tu spać spokojnie? Nic, tylko trzeba udać się na nadmorską plażę i przyzwyczajać się do piachu - że zacytuję Tatę Mariusza Szczygła. A jak kto do morza ma daleko, to może przyzwyczajać się do trawy od spodu (to już mój błyskotliwy koncept) nad jakimś jeziorem, o ile nie wyschnie ( i trawa, i jezioro).
A panie w spożywczaku jak zawijały ser w foliowy worek, tak zawijają, chociaż mają też papier. Nie mówiąc o foliowych rękawiczkach, których zużywają miliony w ciągu miesiąca, w dodatku bez sensu. Obserwowałam je! Najpierw kroją mięso, potem ręką w tej samej rękawiczce kroją i pakują ser, który zjada się z tymi wszystkimi mięsnymi bakteriami. Kiedyś zwróciłam takiej pani uwagę, ale kompletnie nie wiedziała o co mi chodzi. Pustka w oczach i wq...w na upierdliwą babę, czyli mnie.
Ech, tak mi się czasem przelewa.
To teraz kilka banalnych do bólu zdjęć - ku uciesze:

Taką to zawalidrogę mam pośrodku salonu, na szlaku komunikacyjnym. Trudno, Frodo zaczyna mieć problemy ze stawami:
Czy te oczy...: