sobota, 30 listopada 2013

Nie próżnuję

Nie próżnuję, chociaż powinnam robić zupełnie coś innego. Ale co zrobić (że zacytuję sąsiada), skoro wena mną telepie?
Poza tym przemyślenia mam. Na przykład ktoś dowiaduje się, że Mika NIE JEST moją rodziną, robi takie dziwne oczy, jakby to było Bógwico. Dlaczego ludzie odbierają to jak jakiś wyczyn? Znam Mikę, lubię Mikę, bo tak i fakt, że nie jest moją rodziną nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Potrzebna Jej była operacja. W mieście Ś. Profesor Zapomniałam Nazwiska najlepiej w Polsce naprawia ręce i tyle. Tak się życie potoczyło, nikt tego nie planował. Mieszkam o rzut beretem od miasta Ś. I już. Dziwi mnie, że ludzi to dziwi.
Drugie przemyślenie mam takie bardziej wkurzające. Jak już wiecie, lub nie, mam dwa psy i dwa koty. Wszystkie znajdki, zawsze miałam znajdki. I bez przerwy słyszę: O, jak Villas! Zazwyczaj obracam to w żart, chociaż do szału mnie to doprowadza, a z postronnymi nie chce mi się wdawać w dyskusje o tym, że (tu zacytuję Ankę Wrocławiankę), Violetta Villas wpadła w matnię własnej wrażliwości. Zgadzam się z Anką. Villas miała nietuzinkową osobowość, odbiegała od schematów i to wystarczyło, aby ogół uznał ją za osobę co najmniej zaburzoną (tu ukłon w stronę mediów). Daj Boże takich zaburzeń i takiego głosu. Dodam, że nie byłam fanką jej repertuaru, ale głos ciągle przyprawia mnie o dreszcze. Pogubiła się gdzieś i chyba nie miała szczęścia do ludzi. Świetnie rozumiem, że nie bacząc na konsekwencje nie potrafiła zostawić psa bez pomocy. Do bólu to rozumiem. Źle to się skończyło, wszyscy wiemy, ale nie o tym chciałam mówić. Nazwisko Villas w kontekście zwierząt brzmi pejoratywnie. To krzywdzące i niesłuszne. Moje dwa niezwykle głębokie przemyślenia mają wspólny mianownik. Zastanawiam się dlaczego ktoś, kto zachowuje się mniej więcej po "ludzku", budzi zadziwienie, czasem śmiech i politowanie, a nierzadko dezaprobatę? A jeśli zajmuje się zwierzętami, to ani chybi szurnięty. Ludziom pomyliły się priorytety, czy co? Jakim sposobem ciągle udaje się Owsiakowi? Myślę sobie (trzecie przemyślenie), że to takie igrzyska, chyba dlatego.
A moje niepróżnowanie nie ma nic wspólnego z z głębią przemyśleń. Oto jego efekt.

Fajnego weekendu!

77 komentarzy:

  1. nie znam miki i nie bardzo wiem o co kaman, ale przecież nie muszę.
    a z tą villas to i ja mam problem. koleżanka se przyjechała do mnie i jak zobaczyła 11 kotów latających po podwórku to zapytała czy ja zamierzam tak jak villas...że co jak villas? śpiewać? nie, no te koty.....
    no to kochana moja powiedziałam, jeszcze ze dwa zdania o kotach i pakujesz swoje manatki i nawet cię wsadzę w busa do warszawy. no idiotka.
    w dodatku sama ma dwa koty....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewo z Mazur, nie wiesz, że szaleństwo zaczyna się powyżej dwóch kotów?

      Usuń
    2. i nie można się z tego wyleczyć. i bardzo dobrze!

      Usuń
  2. Bardotka też, na stare lata... No i dobrze że ktoś się opiekuje zwierzakami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na stare lata... aluzju poniał...

      Usuń
    2. No proszę, wszędzie się aluzji doszukuje.

      Usuń
    3. Ojtam, taka kokieteria, nie poznałaś się.

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    5. Bo ja prosta baba ze wsi jestem:-D

      Usuń
    6. Jam trochę krzywa i też nie z miasta.

      Usuń
  3. Ja też do bólu rozumiem Villas, mało tego; im jestem starsza, tym bardziej współczuję ze zwierzętami. Nie uodporniłam się wcale a wcale.
    Też się zastanawiam co w ludziach siedzi. Czytałam ostatnio, że małe kotki koczowały w jakiejś dziurze przy bloku. Zawszone, chore, brudne, warunki tragiczne i widac, że pierwszy poważny deszcz zaleje i "siedzibę", a mamusie z dziećmi przychodziły pokazywać im te kotki! Uśmiechów było co niemiara. Trwało to 3 dni, aż ktoś zgłosił do ludzi, którzy się popłakali nad tą znieczulicą.
    A swoją drogą muszę uważać, co mówię, bo cytowana jestem! Ho, ho!
    A co do Miki to się nie dziwię, bo mam Jolę (Jolu - buziaki!).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No masz! To my sobie teraz będziemy buziaki przez kurnik Hany i Miki przesyłać? ;) No dobra - buziaki! :)

      Usuń
    2. Ani ja się nie uodporniłam, jest wręcz coraz gorzej. Ciągle słyszę - zostaw, całego świata nie zbawisz. Jak mogę, unikam chodzenia po wsi, nie mogę znieść tej zaropiałej biedy w każdym obejściu. Próbowałam coś mówić o robalach, szczepieniu, że tylko raz w roku, że niedrogo, że pies w kojcu/na łańcuchu wyje całymi dniami z nudów i tęsknoty, to wieś pękała ze śmiechu. Mur, beton, żelazobeton. Pozostaje tylko donos, a i tak nie wierzę, że poskutkuje, a nawet jestem pewna, że nie. Ten aspekt wiejskiego życia bardzo mi ciąży. Dlatego podziwiam takie osoby jak Ori, jak Anka Wrocławianka i mnóstwo innych, które robią swoje codziennie zmagając się z ogromem bólu. To nie dzieje się bez emocjonalnych zawirowań.

      Usuń
  4. Profesor Romanowski!!! Złote rączki do rączek;) Mika jest uśmiechnięta i zadowolona, właśnie dzwoniłyśmy to wiem. Mam nadzieje, że dzisiaj jaj wpadnę w roli "rodziny", bo również rzut beretem mam, tyle że z drugiej strony;)
    O zwierzętach nie powiem nic - "mój" pies się nie znalazł - przykro mi i tyle.
    Hana, a tym masz robotę, to rób!!! - Boższe - jak to łatwo komuś powiedzieć;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, Profesor Romanowski, jak mogłam zapomnieć?
      Robota nie zając, Jesssssssssu!
      "Twój" psiak może znalazł gdzieś swój azyl i spotkasz go z nową pańcią/panusiem dumnego jak paw i wypasionego jak ta wietnamska świnka?

      Usuń
    2. Bo to trzeba pozytuwny snobizm rozdmuchać. A psa na trzech nogach nie każdy może mieć, wyjątkowy jest, i basta! Jest się czym chwalić. Nota bene, byli u nas znajomi z Holandii, i co rzekli; w Holandii już kundla nie uświdczysz, populacja psia totalnie pod kontrolą, kastracja, sterylizacja, hodowla ras, niema mowy o spontanicznym krzyżowaniu. Kundle się zabiera ze schroniska, które współpracuje z Polską, albo Turcją, albo innym takim krajem.

      Usuń
    3. A za wszystkie potworne literówki powyżej bardzo przepraszam.

      Usuń
    4. Ech, utopia! A nie przeginają aby w druge strone?

      Usuń
    5. Agniecha, każdy może mieć 3-nogiego psa, ten snobizm łatwo da się wykreować za pomocą Wałka (nie mylić z wałkiem). Rano zbyt luźno zapięłam mu obrożę i jakimś cudem wsadził za nią przednią łapę (pewnie znów próbował przedostać się pod płotem). Wiesz, jak zasuwał na 3 nogach? Jakby nic innego w życiu nie robił, tylko trenował 3-nogi bieg!

      Usuń
    6. Przeginają! i w wielu innych rzeczach też.

      Usuń
    7. O Jezu Hana, dzięki Tobie jeszcze się wyrobię intelektualnie. POJĘŁAM ALUZJĘ. Ten mój raczej nietypowy.

      Usuń
  5. Kochana Hano, ja zawsze byłam dość "obłożona" kotami, otoczenie (rodzina) przywykło do tego, więc teraz już nikt nawet specjalnie nie komentuje, a jeśli już, to ja zdecydowanie reaguję i jest cisza. Co ciekawe, nawet gdy sobie Leśkę przygruchałam, nie spotkało się to z jakimś większym oporem. W każdym razie do mnie nic nie dotarło. We wsi to sądzę, że mają nas za co najmniej indywidualistów, więc też już się raczej nikt nie dziwi. A jeśli komentuje, to jego sprawa, bo ja tego nie słyszę i się nie przejmuję. Pal licho potencjalne ględzenie - niech się nawet w tym pławią po uszy, jeśli taka ich wola. Ja wiem swoje. Chociaż, fakt, chciałabym, żeby świadomość się jednak choć trochę zmieniała, na wsi szczególnie. Na razie widzę to dość czarno.

    Pozdrawiam Cię, Hano, Mikę wyściskaj - z pominięciem newralgicznej kończyny. Nawiasem mówiąc, nie rozumiem, czemu ktoś się dziwi temu, że Mika, że Ty, że nie rodzina... No i co z tego? Phi!

    Ale się rozgadałam. Wyczerpałam limit do świąt. ;)
    Dodam jeszcze tylko, że protestuję przeciwko nieparchatym paprykom. Dobrze, że chociaż gruszkę zdobi jakiś uschnięty listek. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie rozumiem, czym się tu zadziwiać.
      Ględzeniem wsi też się nie przejmuję, gdyby tak było, musiałabym dawno zwinąć manatki. Chociaż wkurza mnie to do białości. Kiedy o Wałka rozpytywałam we wsi, naiwnie sądząc, że ktoś go szuka, sąsiadka podzieliła się ze mną swoim niepokojem: Pewno, muszymy go przegnać, jeszcze dziecioki pogryzie, nie wiadumo czy szczepiuny? Jakby jej pies buł szczepiuny choćby raz w swoim kojcowym życiu. Ale on przecież dziecioków nie ugryzie, bo zamknięty. Właśnie mają zamiar wziąć szczeniaka, bo we wsi "trza mieć zapas". Przysięgam, to słowa sąsiadki. To się nie zmieni przez najbliższe 3 pokolenia.
      Mikę wyściskam jutro, dzisiaj dała mi wolne, żebym mogła tę robotę, co nie zając, a zając...
      Nie mam parchatych papryk, ale kilka jabłek jeszcze znajdę.

      Usuń
    2. Takie papryki fajnie obrastają pleśnią od środka. Może je tylko wywiń na drugą stronę, to od razu wypięknieją.

      Usuń
    3. :))))))Oj, Agniecha, że też na to nie wpadłam! Zaraz spróbuję, trochę już polegują. Powinno być w sam raz.

      Usuń
  6. Jeżeli ma się sporo zwierząt, to siłą rzeczy powinno się mieć moim zdaniem również odpowiednie warunki dla tych zwierzaków. Bo nie tylko o pełną miskę tu chodzi, ale o miejsce, weta, czyli sterylki, szczepienia, leczenia itp oraz o CZAS jaki poświęcamy tym zwierzakom. Można oczywiście ograniczyć się do karmienia i ewentualnie udostępnieia "miejsca w suchej stodole", jeżeli to na chwilę i doraźnie. Dlaczego tak sądzę? Mieszkałam niedaleko starszej pani "kociary"-koty miała wszędzie i ściągała je z całj okolicy. Nigdy nie była z nimi u weta, one mnożyły się na potęgę, sikały po chałupie, smród był nieziemski...a jej sił brakowało. Ja miałam wówczas jakies 10 lat i pomagałam jej wystawaić miski z mlekiem, za co nie raz nie dwa obrywałam od mamy:) Teraz wiem o co mami echodziło - o choroby, bo koty chore, zawszone, niekiedy agresywne...próbowano pomóc i kotom i Kociej Mamie, ale ona nie chiała weta, bo bała się że koty zostana uśpione. I tak trwał ten koci cyrk ze dwa lata, az Pani umarła...nie wiem co się później działo, mieszkanie stało puste - koci zapach był nie do wyplenienia, nikt nie chciał tam mieszkać. Później i my się wyprowadziliśmy. Jeżeli takie wspomnienia ma się z dzieciństwa, to trudno o inny pogląd na sprawę. Przemyślenia o warunkach i pomocy przychodza z wiekiem. I z wrażliwością. Jeżeli ktoś ma jedna czas, zaplecze i warunki, a także rozum, żeby zwierzętom nie szkodzić, to jak najbardziej jestem za i mocno podziwiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam kota znajdkę, złośliwca i indywidualistę, kota z ADHD niewątpliwym i psa z Fundacji, niby akita obronny, a tchórzem podszyty:) Nie toleruje innych psów, nawet suczek czy szczeniaków...niestety nie może mieć z nimi kontaktu, bo atakuje bez zapowiedzi. Z kotem naszym ma komitywę, dzieci uwielbia. Taki zwierzyniec. Myślę o drugim kocie, ale nie miałabym czasu żeby go udomowić, więc odpuszczam temat. I to chyba jest właśnie odpowiedzialność.

      Usuń
    2. Wiesz, Ondraszko, opisana przez Ciebie sytuacja jest ekstremalna, podobnie jak sprawa Violetty Villas. Ludzie robią to z różnych powodów - nadwrażliwości, może samotności i nie wierzę, że nie można pomóc im i zwierzętom jakoś bardziej "instytucjonalnie". 50 złotych na dokarmianie kotów nie załatwia sprawy, a najczęściej do tego ogranicza się pomoc władz "miasta". To kwestia i pieniędzy, i mentalności, a u podstaw edukacji i stosownych ustaw, wszyscy to wiedzą, ale nic się w tej sprawie nie dzieje. Media nagłaśniają właśnie takie historie, umacniając przeciwników w ich oburzeniu i poczuciu słuszności. Nie pomagają w ten sposób, wręcz przeciwnie. W tym momencie media i ludzie, którzy za tym stoją nie są w niczym lepsi od oprawcy dręczącego swego psa. Po robocie zwijają kabelki i idą do domu. Nie wszyscy, oczywiście, że nie. I dzięki Bogu. Ale za mało ich w stosunku do rzeszy potrzebujących pomocy zwierząt. Już zaczynają się akcje typu" pomóż kotu przetrwać zimę" i bardzo dobrze. Tylko co dalej? Czy lato jest dla nich łatwiejsze? Latem nie potrzebują pomocy? Jest im ciepło, tylko (aż) tyle. Jeszcze kilka akcji w okolicach Gwiazdki i już czekamy na wiosnę i wysyp nowych zwierząt.
      Łomatuchno, ale się rozpędziłam!

      Usuń
    3. I dobrze. Pisać trzeba i trąbić na prawo i lewo. ja wiem, że to ekstremalna sytuacja i do tego w mieście, gdzie siłą rzeczy zwierząt jest mniej. Wyobrażam sobie jak to wyglądało na wsi kiedyś - teraz się mówi, pisze, zgłasza jakby co. Kiedyś miano to w pompce.

      Usuń
  7. Hana, ludzie czesto wydaja stwierdzenia nie zastanawiajac sie nad tym co mowia i dziwi ich wiele rzeczy. Gdy wyszlam za maz, a bylo to sporo temu :) pierwsze co z mezem zrobilismy to pojechalismy do schroniska i wzielismy pieska. Byla to bokserka zabrana z interwencji domowej, wychudzona, przestraszona, bita w bylym domu. Musielismy naprawde dlugo czekac na jej zaufanie. Udalo sie. Dla ludzi na wsi zostalismy wielka atrakcja do wylewania na nas wszelkich pomyji i oszczerstw. Slyszalam teksty typu, Panie, dzieci nie moga miec to se psa zafundowali...Gdy nasz syn urodzil sie dwa lata pozniej ze spuszczonymi lbami chowali sie, zeby sie nie spotkac twarza w twarz. Ot jacy honorowi, pewnie gadali, ze cud sie stal i Orszule wiatr zapylil ;)
    Mike wysciskaj, niech rekonwalescencja Jej raczki przebiegnie szybciutko. A Tobie dziekuje, za dobroc i bezinteresownosc ... no i za te sliczne okazy, ktore namalowalas :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Orszulko, wiem, że się nie zastanawiają, ale to ich nie usprawiedliwia. Po to Bozia dała rozumek, żeby z niego korzystać. Albo i nie dała. Wobec takich ludzi dostaję małpiego rozumu i trochę za dużo gadam. Też pewnie jesteśmy tu "atrakcją", nie wnikam, mam to w pompie, albo i niżej. Ja też miałam bokserkę znalezioną w piaskownicy na dużym osiedlu. Wystarczył jakiś gwałtowniejszy gest, a ona rozpłaszczała się dosłownie jak naleśnik, żeby zmieścić się pod tapczanem. Potrafiła przesiedzieć tak parę godzin. Ale udało się, zapomniała o przejściach i była najukochańszą, pogodną sunią - jak to bokserka!
      Dziękuję Ci za te ciepłe słowa, ale przecież ja tak tego nie odbieram. Robię, co rozumek dyktuje i tyle. No dobra, czasem unoszę się na fali emocji.
      To na pewno nie był wiatr?

      Usuń
    2. Nie Hana, to nie byl wiatr. To byla wichura z pozytywna ulewa ;)

      Usuń
    3. Ojacie, dobrze, że Cię nie zmiotło!

      Usuń
    4. Zmiotlo albo raczej zamiotlo mna kiedys jak dostalam batem po plecach od pijanego wozaka, ktory katowal konia w lesie przy zrywce drewna. Cham jeden.

      Usuń
    5. Może już się zapił do tej pory?

      Usuń
  8. Ciemnota, brak wyobraźni, empatii. I wszechobecna bezmyślność. Wiesz, zawsze łatwiej zajmować się krytykanctwem, niż pomagać. Zauważ, że istnieje powiedzenie "ty bydlaku" - postępowanie niegodne niczego. Człowiek - to pan świata, a zwierzę, to rzecz przecież. A zatem brak szacunku do siebie, do zwierząt, do świata. Ciągle myślę, że jednak to tylko margines. Na szczęście jest nas paru normalnych :) I robimy swoje - niech patrzą i się uczą :) Co któryś kiedyś załapie o co chodzi w tym życiu :) Owsiak też nie ma lekko, zaraz następna Orkiestra, i znów będzie nagonka.
    Pozdrowienia również Mice. I niech Jej się rączka naprawia w tempie błyskawicznym :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ewo, ciemnota, brak wyobraźni, bezmyślność to jest coś, wobec czego jestem bezsilna, a bezsilność doprowadza mnie czasem do skrajnych emocji, a to miewa różne konsekwencje. Nie ma tu żadnej możliwości dialogu, argumentacji, nic. Do tego dochodzą jakieś pseudo tradycje, które trzeba kultywować, jakieś przesądy i durnowate przekonania, bo tak robił pradziadek, dziadek i ojciec. To i ja robię. Bez zastanowienia, "bo tak my sum nauczyni" - słowa sąsiada już nieraz przytaczałam, bo jest w nich wszystko to, o czym wyżej.
    Obawiam się, że to my jesteśmy marginesem. I ja próbuję ględzić we wsi o szczepieniu, o weterynarzu, o ciepłej budzie licząc na to, że coś gdzieś może dotrze. Wiesz, kiedy przypałętał się Wałek, w zasadzie nie miałam złudzeń, ale wzięłam go na smycz (pięknie szedł, to już na bank wiedziałam, że on nie wsiowy!) i szłam od domu do domu pytając, czy nie wiedzą czyj on. Wieś mała, nikomu nie oszczędziłam wizytki. Dowiedziałam się tylko, że " łun tu lotoł bez trzy dni". Wszystko w tym temacie.
    Dziękuję za Mikę. Idzie "ku dobremu".

    OdpowiedzUsuń
  10. Hanuś przemyślenia, przemyśleniami, ale chyba to, co ludzie gadają masz w pompce, nie? Niech godają , zajęcie majum. Jestem pewna, że gdybym mieszkała na wsi to też bym wszystkie znajdy przygarniała. Na swoim miejskim koncie też mam dwa psy i kota przygarnięte z ulicy. Nie mogłam ich wtedy zostawić w domu, ale nie pozwoliłam też zostać na ulicy.
    Do Twoich pastelek wzdycham, a ta z miechunką, aż się świeci. Piękne światła na nich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A pewnie, że mam w pompce! Tylko ta mentalność i kompletny brak dostępu mnie rozwściecza.

      Usuń
    2. Całkiem już rozpłynięta jestem od komplimentów.

      Usuń
  11. W dzieciństwie miałam dużo psów i kotów, ale one jakoś zbyt często znikały. Wtedy nie mialam świadomości dlaczego i co się z nimi dzieje. No ale jak który zagryzł kurę, kaczkę czy gołębia, to był skazany. Hana piszesz o swoich sąsiadach, o obcych ludziach znęcających się nad zwierzętami - łatwo ich krytykować bo są obcy. A jeśli taki oprawca należy do twojej najbliższej rodziny, to co zrobić? Rozmowy, perswazje nie pomagają, przecież jestem "gówniarą", która nic nie wie o życiu. Kiedyś wraz z siostrą postanowiłyśmy się postawić oprawcy i uratować kocięta, które się dopiero narodziły. Spotkało się to z ostrym sprzeciwem, ale trwałyśmy przy swoim. Niestety kotki bardzo się rozchorowały, były ledwo żywe. Teraz dopiero dostałyśmy opiernicz i nakaz, aby je : "zlikwidować". Ja uciekłam z domu, a siostra z płaczem zakopała kotki. Straszne, okrutne? C'est la vie. Do tej pory ryczymy na wspomnienie o tych kotach. Od lat nie mam zwierząt, może kiedyś we własnym domu będę miała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boże, Magda, nie mieści mi się to w głowie. Uraz do końca życia murowany, nie mam słów. Można coś takiego zrobić zwierzęciu i dziecku? I to w rodzinie?
      Trochę niechcący wywołałam ciężki temat i przywołałam niedobre wspomnienia.

      Usuń
    2. Temat cierpienia zwierząt zawsze jest ciężki, a niestety zjawisko to jest zbyt częste. Wspomnienia muszę zaakceptować, bo ich nie zmienię. Ale spoko, już się nie będę wywnętrzać, bo mogłabym sporo na ten temat napisać. Dobrze, ża są na świecie takie wrażliwe osoby jak Ty i reszta tu piszących, które ratują znajdy :)

      Usuń
    3. Magda, życzę Ci własnego domu pełnego zwierząt, tylko Twoich.

      Usuń
    4. hana można, moja mama opowiadała o króliczku którego jako dzieci wraz z młoszą siostrą znalazły i przyniosły do domu. Dziadek zrobił klatkę dla króliczka, a dziweczynki ochoczo przed szkołą latały po zieleninę dla futrzaka. Kiedy króliczek osiągnął odpowiedni wzrost i wagę fachowa ręka dziadka pozbawiła życia króliczka, tóry wylądował na talerzu...Dziewczynki zdziwone nieobecnością pupila zapytały gdzie jest i odpowiedź dostały przy obiedzie. Nie było zmiłuj, ryczały i musialy zjeść...mama jako dorosła kobieta płakała jak to opowadała. Kiedy oszczeniła się moja sunia Diana (miałam ją jako dziecko) i nikogo nie było wówczas w domu, a Diana zaczęła rodzić na chodniku, to sędziwy sąsiad osobiście przyniósł łopatę, żeby zakopać TO. Stałam bezradna, mama wyszła, ja sama z młodszym bratem, zero telefonów wówczas...i ten zgred rozkazujący mi natychmiast sprzątnąć chodnik...Zabrałam rodząca Dianę do domu, szczeniaka pod pachę i mając 10 lat przyjmowałam kolejne niebogi... masowałam i klepałam w pupę - tyle widziałam ukradkiem na jakims filmie, ale z człowiekiem:) Diana tydzień po porodzie została otruta, tak powiedział wet- sąsiad na wieść że pies nie żyje skwitował tylko, że wreszcie przestanie "drzeć mordę". Wiedziałam już kto ją otruł. Nienawidziłam tego człowieka latami, jako dziecko bałam się go. Ludzie to najgorszy gatunek zwierzęcia jaki żył na Ziemi.

      Usuń
    5. Szczeniaki wykarmiłam z mama butelką, dostawały sztuczne mleko, takie w niebieskim foliowym opakowaniu, pamiętam bo latałam po nie do sklepu. Dwa straciliśmy, jeden miał przetrącone bioderka i wet go uśpił, reszta poszła do ludzi. Ten który został z nami złapał nosówkę i odszedł. Kolejnego psa miałam juz jako dorosła osoba.

      Usuń
    6. Ondrasza, nie mam słów, sama ryczę, co dopiero musiała czuć Twoja Mama i co do tej pory czuje, co Ty czujesz wspominając Diankę. Nie mieści mi się w głowie coś tak koszmarnego. Miałam chyba szczęście, bo nie mam za sobą takich przeżyć, ale też nie było w domu zwierząt. Pierwszego psa wybłagałam mając 16 lat, czy coś koło tego. Człowiek jest najdzikszą bestią. Żadne inne stworzenie nie zadaje bólu z rozmysłem i nie czerpie z tego przyjemności.

      Usuń
  12. U mojego sąsiada tak było, ciągle nowe psy na podwórku. Nie rozumiem ludzi, wyobrażacie sobie zabić psa łopatą? Tak ginęły..... znam też człowieka, którego brat jest księdzem, a żona katechetką, koty morduje w taki oto sposób, wiesza je głową między sztachetkami na płocie - nie widziałam, ale siostra mi to opowiedziała. Odwoływanie się do wiary tego człowieka na niewiele się zdało.

    OdpowiedzUsuń
  13. Mnemo, to jakiś koszmar! Ile trzeba się nakombinować, żeby wpaść na taki rodzaj tortury? Mam nadzieję, że ten sąsiad sczeźnie w piekle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I mu nawet ksiądz w rodzinie nie pomoże!!!! Bestie!! Niech ta sobie nie ma kota czy psa w domu, jego strata, ale takie traktowanie zwierząt to jest zwykłe morderstwo i bestialstwo.Nazwijmy to po imieniu. Prawo powinno tu być surowe, a nie wyroki w zawieszeniu. I jakaś kampania uświadamiająca w mediach.

      Usuń
  14. Od dziecioków trzeba zacząć, od dziecioków! Ze starymi o twardych łbach już nic się nie da zrobić, co najwyżej bolesne kary stosować. Najlepiej finansowe, bo to najbardziej przemawia. Uważam osobiście, że jeśli ktoś zdolny jest do bestialstwa wobec zwierzęcia, to samo może zrobić bliźniemu - najlepiej, aby był słabszy, niż oprawca.

    OdpowiedzUsuń
  15. Wiara nie ma tu nic do rzeczy, niestety. Wręcz przeciwnie, powiedziałabym. Kościół głosi nieodmiennie, że zwierzęta nie mają duszy, mają służyć człowiekowi, to skąd ta empatia miała się w tych ludzkich osobnikach narodzić??
    Nawet, jeśli mieli ją jako dzieci, to szybciutko została zniszczona.
    Oczywiście, w żadnym wypadku ich nie bronię, bo teoretycznie każdy swój rozum ma i powinien go używać, a nie pierniczyć głupoty, że "my sum tak nauczyni". Żałosne tłumaczenia.

    Obrazki piękne :) Zeschnięty listek, to prawdziwa wisienka na torcie :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale głosi też, że to nasi bracia mniejsi. No i św. Franciszek był bardzo pro...

      Usuń
    2. Tylko kto o tym pamięta? A jeśli pamięta, to czy się tym przejmuje...

      Usuń
    3. Lidka, wg Kościoła zwierzęta może i nie mają duszy, ale to przecież nie znaczy, że nie czują bólu i można się nad nimi bezkarnie znęcać. Co to zresztą znaczy - dusza? Człowiek rzekomo ją ma i niewiele z tego wynika.
      Patrzę na dzieci sąsiada, które od kołyski patrzą na psa uwięzionego na łańcuchu w mrozie i skwarze, nikt go nie dotyka, nie głaszcze, ot kolejny przedmiot w gospodarstwie. I jeszcze usłyszysz, że "tyn twój kejter to ale ładny, nosz to ino śmierdzi". Dzieciaki miziają Frodo przez płot i pytają mamę, czy kupi im pieska? Nikomu nie wpadnie do głowy, że MAJĄ pieska! Gacie opadają.

      Usuń
    4. Lidka - dziękuję za wisienkę na torcie!

      Usuń
  16. Powtarzam do znudzenia, że Kościół mógłby odwalić kawał dobrej roboty. A Franciszkanie? Cóż. W mojej okolicy rezydują Franciszkanie. Zakon to żebraczy, wiadomo, taka reguła. Co roku, jesienią, braciszkowie chodzą od gospodarstwa do gospodarstwa i biorą to, co gospodarze zechcą im dać. Widzą przecież tę zawszoną biedę nad miską z namoczonym, spleśniałym chlebem (o ile w ogóle). I co? I nic. W większości wywodzą się zapewne z podobnych domów, to i czego się spodziewać? Tego lata zwiedzałam pewien franciszkański kościół, ogród i zabudowania klasztorne. Oprowadzający nas braciszek był pijany jak bąk. Cały czas chodziły z nami dwa "klasztorne", miłe pieski - ot takie Wałki. Aż sierść im się ruszała, tak były zapchlone. Na pytanie, czy brat widział, ile mają pcheł, tenże odrzekł, że są przyzwyczajone (!) oraz dodał dowcipnie, że coś swojego muszą mieć. A księdzu po kolędzie? Ten to dopiero ma pole do popisu! Ale się nie popisuje. To niewygodne i można zrazić sobie darczyńców.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja siostra, w zeszłym roku przysłała mi zdjęcie psiej kupy, a w zasadzie dwóch kup. Takich, co to sąsiedzki pies zostawia u niej na wjeździe, ma taki zwyczaj, że opróżnia u niej kiszki. Wiecie z czego składała się kupa? Oprócz masy wypełniającej były tam kulki styropianu. Jaki pies je styropian? Wcześniejsi właściciele tej posesji też nie dbali o zwierzaki, często się zmieniały, powód był oczywisty, dusiły drób z głodu. Przyłapane na gorącym uczynku dostawały łopatą w łeb. Obecni nic nie hodują, pies nie ma na co zapolować, więc chyba je ten styropian, co się wala po podwórku. Już mi się włączył agresor, lała bym tych zwyrodnialców pałą,tak mam, jak mi się te historie przypominają i jak patrzę na tego mojego bąka rozwalającego się na łóżku i wyjadającego najlepsze kąski to mi się płakać chce, że te biedne stworzenia gdzieś tam po świecie nawet resztek po obiedzie nie dostają i śpią skulone na zamarzniętej ziemi.

      Usuń
  17. Matuchno, Mnemo, zaraz od tego zwariuję, co za temat wywołałam! Ale też nie można chować głowy w piasek.

    OdpowiedzUsuń
  18. Kochane, niech to Was odrobinę pocieszy. Nie wszędzie tak jest. U nas jakoś inaczej. Moja imienniczka przygarnia co i rusz. Koty, psy, konie, papugi. Ja też przecież hoduję stada nie moich kotów. Sąsiadka Aga przygarnęła dwa psy, wcześniej były u niej do śmierci jedna niewidoma i druga kulawa sunia. Sołtyska ma dziewięć kocich podrzutków już. Dorka całe stado kotów i kotkę z przychówkiem. Nasz wet sterylizuje zz przysłowiową złotówkę. Ludzie robią, co mogą, ale tego nieszczęścia tyle, że płakać się chce. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  19. Wiem Pacjanie, to wszystko przecież wiem. Jakiś utopijny Eden tam, u Ciebie. U mnie, niestety, nie. Skądś to nieszczęście się bierze. To, co zdołamy uratować jest kroplą w morzu. Ale dzięki za pociechę, zawsze to coś.

    OdpowiedzUsuń
  20. Jeśli chodzi o zwierzęta, to rzeczywiście prawie Eden, może dlatego, że wieś mała, zwierząt gospodarskich nie ma (prócz moich i B.), zostały tylko psy i koty a zimą ptaki do dokarmiania. Pod innymi względami tak jak wszędzie.

    OdpowiedzUsuń
  21. Moja wieś też mała, ale psów i kotów trzy razy tyle, co mieszkańców. Pańskich, półpańskich, bezpańskich, różnych. Co się urodzi i jakimś cudem przeżyje, to jest....

    OdpowiedzUsuń
  22. O matko, aż mnie trzęsie, od tego, co piszecie. Też miałabym kilka drastycznych opowieści, ale już tak dużo ich tu było, że po co. Na pocieszenie powiem, że u mnie jest trochę lepiej. Faktem jest, że nie na wsi a w mieście. W mojej parafii od kilku już lat jest jedna niedziela, w którą na mszę przychodzi się ze swoimi zwierzętami domowymi. I zwierzęta są poświęcane .W tym roku nawet miałam pójść ze swoją sunią, ale w końcu zrezygnowaam, nie bardzo wiedząc, jak to wszystko wygląda. Cały czas mam nadzieję, że jednak to się musi zmieniać, że zmienia się mentalność ludzi, że zaczynają widzieć w zwierzęciu istotę żywą, czującą. Mnie samej udało się troszkę wyedukować jedną sąsiadkę, która na początku patrzyła na mnie jak na wariatkę, kiedy wzięłam do domu ze śmietnika swoją Franię. Teraz nawet ją pogłaszcze, i do mego psa zagada. Ale drugiej sąsiadki nie uda się nigdy. Jak była durna, taka do śmierci zostanie. Wszystkich się nie da . Faktem jest, że wieś, to zupełnie inna "bajka". Aj, to bardzo bolesny temat. Starajmy się ze wszystkich sił pokazywać, że można, a nawet trzeba inaczej... Przyszedł mi do głowy właśnie przykład z okaleczonym pieskiem u Kretowatej. Ona i jej Mama może trochę otworzyły oczy przynajmniej części tamtejszych ludzi .

    OdpowiedzUsuń
  23. Ewa, ale się wpasowałaś! Dokładnie o północku!
    Wiesz, poświęcenie zwierząt to trochę mało, ale dobre i to, od czegoś trzeba zacząć. Zawszeć to jakiś gest ze strony kościoła. Obawiam się jednak, że na taką mszę przychodzą wyłącznie zwierzolubni, a nie ci, którzy mogliby z tego wyciągnąć jakąś naukę. Trzeba robić swoje i nawijać wokół siebie tam, gdzie jest jakaś szansa na zmianę nastawienia.

    OdpowiedzUsuń
  24. Trudno generalizować Pewnego dnia lecę do sklepu, a sąsiad, którego miałam za brutala, wyprowadzał krowy na łąkę, jadąc na rowerze. Patrzę, a w koszyku roweru ma kociaka. Uśmiechnęłam się, a on na to: "Wyleciało to to na drogę i szkoda by było, żeby go coś przejechało albo krowa nadepnęła." I głaszcze to maleństwo jednym palcem. Wszyscy sąsiedzi dają swoim kotom duże miski mleka przy dojeniu, nawet moja Luna w młodości w godzinie dojenia latała do najbliższych (300 metrów) i z nosem pod krowim cyckiem czekała na swoją kolej, świnia jedna - jakby w domu nie miała pełnej michy. A psy, nawet jeśli w dzień są w kojcu czy wiązane, na noc są spuszczane. Nie wszyscy na wsi są źli i nieczuli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo czasami trudno jest znależć złoty środek. Np. zdarza się, że te w nocy spuszczane psy, to zabijają sarny w lesie. Nie jedzą ich, tylko rozrywają, i zostawiają półżywe, i te biedne sarny męczą się, aż umrą. Też niefajnie.

      Usuń
  25. Zbyt emocjonalnie podchodzę do sprawy, a stąd tylko krok do uogólnienia, jestem tego świadoma. Bezsprzecznie jednak w tej materii jest bardziej źle, niż dobrze. Wszędzie - zarówno na wsi, jak i w mieście. Nie ma złych psów, są źle wychowane, bądź zaniedbane przez człowieka, wyjąwszy oczywiście patologiczne zmiany w psim mózgu, co zdarza się bardzo rzadko. To te psy zagryzają sarny i rzucają się na dzieci. I płacą życiem za głupotę człowieka.
    Radykalna jestem w tym temacie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobry znak widzę w tym, że nie zawsze dzieci są kopiami swoich rodziców i nie wszystkie poglądy i zachowania od nich przejmują. Moja przyjaciółka ciągle się dziwi, że ja się w takiej rodzinie uchowałam. Starych może już nie naprawimy, ale idą młodzi, rodzi sie coraz więcej pieknych dusz, świadomość się poszerza i pogłębia. Mamy już (z grubsza) poszanowanie praw człowieka, czas na prawa zwierząt.

      Usuń
  26. Nie próżnuje??? To gdzie nowy wpis? Paczka doszła? Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
  27. Zaraz coś może napisze. Na razie nie doszła.

    OdpowiedzUsuń