czwartek, 15 marca 2018

Kim będziesz gdy dorośniesz?

Moje chwalenie się w poprzednim poście natchnęło mnie do zadania Wam pytania o to, kto z nas jest w życiu tym, kim zawsze chciał być - w sensie wyuczonego i wykonywanego zawodu?
Kiedy ma człek 17-18 lat, guzik wie o sobie i życiu, chociaż wydaje mu się, że wręcz przeciwnie. Toteż nasze wybory często bywają wypadkową własnych chęci, możliwości finansowych, presji rodziny, środowiska i wielu innych czynników. Nie inaczej było ze mną. Chciałam na ASP, ale rodzice szybciutko wybili mi to z głowy. Artysta to był dla nich ktoś, kto przymiera głodem i wącha klej w jakimś ponurym mieszkaniu na strychu. Byłam smarkata i nie miałam dość siły, aby temu się przeciwstawić. Tak więc wybór filologii romańskiej był po części ucieczką od tatowych zapędów w kierunku Akademii Rolniczej. Sam tam studiował i uważał, że to jedyna słuszna droga.
Nie wiem, czy byłabym lepszą artystką niż jestem tłumaczką. Czuję się w miarę spełniona jako wyspecjalizowany tłumok. Ta robota mnie cieszy, bawi, daje mi satysfakcję. Niechby tylko lepiej płacili, no ale nie można mieć wszystkiego, prawdaż? Taki szurnięty rynek.
Artystką bywam od czasu do czasu. Wróciłam do tego stosunkowo niedawno, tak się potoczyło życie. Nie noszę w sobie żalu. Czasem tylko myślę o tym, gdzie, kim i z kim byłabym dzisiaj, gdybym skończyła ASP? Takie myślenie jest bez sensu, wiem, ale sądzę, że nie jestem w tym odosobniona.
Bardzo jestem ciekawa jak to z Wami było, Kureiry?
Tłomacką robotą już się pochwaliłam, dzisiaj chwalę się artystyczną bardziej. To jest Fiona:

273 komentarze:

  1. Przynajmniej wiedziałaś czego chciałaś i masz jednak satysfakcję z tego, co robisz. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, zwłaszcza kiedy rodzice wkraczali ostro w życiorysy. Wiele znam takich złamanych karier :(
    Mam 40+ i dalej nie wiem kim chcę zostać jak dorosnę :D Może to o mnie nie świadczy najlepiej ale jestem wielowątkowa ;) O życiu z drutami i wełną w garści moi rodzice nawet słyszeć nie chcieli. Cóż. Pomału wracam do dzianin ze zmiennym szczęściem, bo czasu brak :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Psie, wielowątkowość jest męcząca. Ja też posiadam to schorzenie.

      Usuń
  2. Oooo! Wgamoliłam się na pudło!

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. Fiona śliczna jest, rozwijasz skrzydła Hano!
      Co do tematu, to wydawało mi się, że mam jakiś określony kierunek ale różne zawirowania życiowe były i przestałam mieć pewność.
      Nie wiem, czy ją odzyskam.

      Usuń
    2. Iza, warto spróbować. Odzyskać pewność, znaczy.

      Usuń
  4. Kurczę, Psie, i ja znam. Mimo wszystko miałam szczęście, że mnie do rolnictwa nie przymusili. Bo wtedy na bank nie dowiedziałabym się kim jestem i czego chcę. Potem było kilka szczęśliwych zbiegów okoliczności i jakoś poszło.

    OdpowiedzUsuń
  5. A moi rodzice nawet byli skłonni posłać mnie do liceum plastycznego ino zaciągnęli porady u wychowawcy i to on odradził, a ja nie bardzo wiedziałam czego chcę. Jak byłam takim podrostkiem to mówiłam coś o nauczaniu, no i to mnie w końcu dopadło, a właściwie sama sobie to zafundowałam ;) Jednak plastyczne zdolności rozwijałam cały czas bez względu na to co robiłam zawodowo. A moje meandry zawodowe były bardzo takie pokręcone jak to meandry ;) Pisałam o tym w mojej 60 letniej Inwentaryzacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marija, wychowawca był raczej głupi, ot co.
      Fionę uwikłałam, żeby nie wyglądała jak naleśnik w pustce:)

      Usuń
  6. Bardzo podoba mi się nie tylko Fiona, ale i to w co jest uwikłana! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jessuu!! Fiona jak żywa,Hana no cudna jest!Wypisz,wymaluj jak ze zdjęcia,ale będzie radość!! DZIĘKUJĘ♥
      Poczytam później,muszę do OBI.

      Usuń
    2. Elu J. to super! Zawsze mi się wydaje, że nieeee, to nie to i nie jestem obiektywna, a nie zawsze mam potwierdzenie z strony zainteresowanych.
      Po co byłaś w Obi? Niech zgadnę - nasiona?

      Usuń
    3. No cóż wielcy Artyści takowe dylematy miewają hrehrehre...
      W tym przypadku możesz je sobie śmiało darować,to jest właśnie TO,trafiłaś w sedno,wiernie oddałaś wizerunek Fionki i to uwikłanie jej,fantastycznie!
      A ten nochal i podgardziołko takie śliczniusie!
      Co tu dużo mówić to widać,Wielką Artystką jesteś♥
      Zeszło nam trochę w tym OBI,oczywiście trafiłaś,ja po nasiona i pooglądać kfiatki,mężu za żarówkami i za płytkami na werandę.Kupiłam nasiona i mieczyki,mężu żarówki i nożyce elektryczne,za płytkami musimy się jeszcze rozejrzeć w innym sklepie.

      Usuń
    4. Elu J. ufff... wyślę w poniedziałek, jutro jeszcze dopieszczę, werniksu nie pożałuję, niech dobrze wyschnie.

      Usuń
  7. Jeżu, muszę się zdrzemnąć, bo spadam z krzesołka.:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Na razie robię rosół, coby wzmocnić omdlałe członki ciała. Trochę mi zejdzie, bo nadal pełzam. Potem się wypowiem.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jaka sliczna Fiona!
    jako bardzo mloda panienka, mialam 13 i pol roku, pojechalam z Tatem do Anglii, do starej ciootki. I ona nas obwiozla po poludniowej Anglii. Obejrzalam katedry (i muzea), od ktorych mi oczy wylazly na wierzch. Rok pozniej objechalam Europe , no kawal Europy . Jechalismy na slub mojej kuzynki w Anglii i dojazd zajal nam cos 6 tygodni. Zobaczylam tak z polowe Wloch, do Galerii Uffizzi nie trzeba bylo kupowac biletow na rok naprzod a i tak pozniej stac w kolejce pol dnia. obejrzalam Luwr i impresjonistow, w Londynie i okolicach ogladalam tez cuda, bylam w Holandii i wiadomo CO ogladalam tam, we Wloszech i troche we Francji obejrzalam architektoniczne cuda, od ktorych dostalam trwalego obledu, choroby morskiej i kompletnego zauroczenia. Tak trwalego, ze chcialam TYLKO historie sztuki, a w szczegolnosci historie architektury, a jak historia sztuki, to pozny gotyk i renesans, badz koniec 19 i poczatek 20 wieku, badz dawni mistrzowie niderlandzcy i z okolic...no i juz tak zostalo. zostalam pod presja niejaka wtloczona na anglistyke, bo "na tylko to sie nadawalam". ta opinia mi zupelnie nie przeszkadzala, bo juz wtedy znalam angielski dobrze. i odkrylam tlumaczenie jak jaka iluminacje, ale w sumie tez do szuflady...specjalizacji tluokowej nie bylo, byla literatura i jezykoznwstwo tylko. sucho troche, ale wolalam jezykoz. Marzylo mi sie zycie u boku wiejskiego weterynarza (bylam pazerna na swojskie jaja i miod i takie tam). moglby to by i lesniczy ale l epiej wet. a potem zycie sie wtracilo :)) zanim zaczelam tlumaczyc studiowalam w UK i juz juz wydawalo mi sie, ze jednak zlapie te historie sztuki za nogi , jeden rok przestudiowalam bibliotekoznawstwo i historie sztuki. Przenieslismy sie i trza bylo wybierac, bo tylko jednokierunkowe byly w nowym miejscu. znowu zostalam przekonana o praktycznosci jednego nad drugim.
    Pozniej zrobilam kurs stosowania testu osobowosci, taka byla moda w HR...potem zrobilam dyplom szkoleniowca i wszystko do kupy przydalo mi sie jako majster od informacji w pewnej organizacji, pisalam artykupy na tematy z zardzania i szkolenia, takie tam. Ba, nawet jestem autorem 1/3 ksiazki na temat zarzadzania pracownikami na odleglosc. hen hen, w czasach, kiedy bylo to nieznane tak naprawde....zostalam oszukana przez "autorow" ksiazki (zlecili wszystkie 3 czesci, pozmieniali format i dodali mnie na szarym koncu kontrybutorow...ksiazka przepadla gdzies w otchlaniach wszystkiego. i dobrze!). Tlumaczyc mi sie zdarzalo od przypadku do przypadku, a to swiadectwo urodzenia, a to artykul o prasach drukarskich, a to kontrakt o jakichs czesciach statkow. A potem Polska przystapila do Unii i zaczelam robote tlumaczenia mano a mano na serio. Teraz, w sumie od dawna, moje mlodsze dziecko mi mowi, zebym studiowala historie sztuki na OU. zobaczymy. a na razie czytam super ksiazke o obrazach i rysunkach Leonarda da Vinci w detalu, duzym detalu. tak prawde mowiac z tego wszystkiego wyszlo jedno dobre, z tej mojej milosci do historii sztuki, bakcyla polknela moja Coreczka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opakowana, historia sztuki też mi chodziła po głowie, ale raczej krótko. Krótko też chodziła polonistyka i ze względów praktycznych lepiej, że skończyło się na romańskiej. Nauczanie albowiem mnie nie pociągało, a zacięcia naukowego nigdy nie miałam. Na początku zawodowej drogi też tłumaczyłam wszystko - tu dwie strony, tam siedem, od instrukcji obsługi wehikułu czasu po biogram Józefa Czapskiego i innych luminarzy. Nie ma chyba dziedziny, nad którą nie przyszło mi się pochylić. Nie jest to łatwy kawałek chleba, ale za to "rozwojowy". Najgorsze były teksty specjalistyczne, które potem mus był konsultować w tę i nazad. Siłą rzeczy robi się człek oblatany. Książki (niewiele) i sztuki przyszły później. I to było TO!

      Usuń
    2. Obsluga wehikulu czasu..... to mi sie podoba.....

      Usuń
    3. Opakowana, albo maszyny do belowania papieru! Pamiętasz opowiadanie Caldwella?

      Usuń
    4. A ja zostałam historykiem sztuki i później kupiłam sobie doga niemieckiego :) To jest wpis o tym, jak literatura kształtuje życie, jeśli wiecie o co chodzi ;)
      Aneta

      Usuń
    5. Hana - nie pamietam. cos mi popiskuje w zwojach i opada, pika i opada...
      Aneta - Hamlet?

      Usuń
    6. Aneta, "W pustyni i w puszczy"?, "Ferdynand Wspaniały"?

      Usuń
    7. Z Hamleta się uśmiałam :) A Saba był mastifem angielskim :)
      Pan Samochodzik - moja miłość :)
      Aneta

      Usuń
    8. Hamlet mi wszedl w parade od literatury, bo po naszemu dog niemiecki do Great Dane, rhehre, ale jak mastif ang to juz co innego.
      pan Samochodzik mial psa ? czy tylko sie opiekowal raz? chyba rok temu przeczytalam wszystkie oryginalne Samochodziki.

      Usuń
    9. Miał błękitnego doga Protazego, występuje w "Tajemnicy tajemnic". Potem w "Człowieku z UFO" pojawia się jeszcze arlekin Robin.
      Aneta

      Usuń
    10. ale to nie byl jego pies chyba, tylko czy odziedziczony, czy zostawony z Samochodzikiem na lato? dobrze mysle?

      Usuń
    11. Znajomy lekarz wyjeżdżał za granicę i zostawił Panu Samochodzikowi swego pieska, ale na zawsze :)
      Aneta

      Usuń
    12. Aneta, chodził mi po głowie Pan Samochodzik, ale nieee- myślę sobie. Stąd "W pustyni i w puszczy". A że mastif to był, to szczegół:)))

      Usuń
    13. Bo w filmie dogi występowały i mało kto wraca uwagę, że w książce był mastif :)
      Aneta

      Usuń
    14. Aaaa, no widzisz, Aneta! Poszłam skrótem!

      Usuń
    15. Ja pamiętam!!! Omatko, jakie to było śmieszne. Zwłaszcza jak mu się papier skończył. :D
      To sem ja, Czajka

      Usuń
  10. Fiona przepiękna. Talentów masz bezlik Hano. Myslę, że dobrze się stało z ta romanistyka i tłumoctwem wyspecjalizowanym.

    W moim przypadku wszystko kręciło się wokół słów, języków, gramatyk opispwuch, historycznych i metryki. Ojciec chciał mnie na prawo wysłać, jako i on, ale nie miał siły przebicia, choć i pewne zagadnienia prawne też mnie interesują. Nauczyciele widzieli mnie na medycynie ludzkiej lub weterynaryjnej. A ja cóż.w zasadzie widziałam się w domu na wsi, z owcami i książkami. Robię więc to, co mnie fascynowało od dzieciństwa. Redaguję, tłumaczę, przerabiam i poprawiam doktoraty i habilitacje, artykuły i referaty naukowe. Kariery naukowej jednak własnej nie zrobiłam. Ale zbyt duża ilość naukowców na metr kwadratowy nie zawsze wychodzi na zdrowie. Niczego bym nie zmieniła i niczego nie żałuję.
    Miłego wieczoru Wszystkim!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niech Was nie zmylą moje literówki, że niby redaguje i poprawia, a pisze, że szok. Pracuję na innych klawiaturach, a ta polska to przysposobiona i ledwie żywa, no i na luzie.

      Usuń
    2. Literowki powinny byc w slowniku jezyka polskiego..i angielskiego ...i...itepe. :))

      Usuń
    3. Opakowana, wybacz, ale parsklam przy wiejskim weterynarzu i swojskich jajach;)
      U mnie zawsze palce szybsze glowy i stad tyle literowek;)

      Usuń
    4. Kasia - wtedy te wiejskie jaja i miod i rozne inne rzeczy byly w ramach lapowek dla weterynarza przecie! nie ma co parskac ;)))slabosc do wetow zostala, bo to dobrzy ludzie.

      Usuń
    5. Izydoru, dość odległe od siebie są Twoje dwa światy i oba fascynujące. Weterynarz w obejściu byłby nie od rzeczy, ale nie można mieć wszystkiego - jako się rzekło. W tej sytuacji konsultacje naukowe masz pod ręką!

      Usuń
  11. Cóż, chciałam być:
    archeologiem,
    historykiem,
    leśniczym,
    ornitologiem.
    Potem artystką. Starsi nie byli szczęśliwi, delikatnie mówiąc, tym bardziej, że nie dostałam się na studia za pierwszym razem, i ojca mierził darmozjad w domu. Potem się dostałam, ale nie na tzw. MGR, tylko Wychowanie Plastyczne, to były super studia, nawet logikę mieliśmy, oprócz całej masy innych fajnych przedmiotów. Ale i tak się przeniosłam na Grafikę Artystyczną. No i co? No i śmo - konie hoduję w dziurze zabitej dechami i nie zamieniłabym tego na nic innego. Ale za to chłopka ze mnie mądra i elokwentna.:-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agniecha, toż to wymaluj Ja (tylko koni brak..)

      Usuń
    2. Konie to najmniejszy problem!
      Jesteś Magistrem Sztuki jak jak? Okrutnie mnie śmieszy mój tytuł, bo kojarzy się raczej z magikiem z cyrku, niż z artystą.

      Usuń
    3. Dokładnie :)
      A koni bym nie bagatelizowała.

      Usuń
    4. Iza, Agniecha zawsze może je malować! Tyle modeli w jednym miejscu!

      Usuń
    5. Przed chwilą dwie modelki ciężarne zasadziły się na trzecią, też ciężarną. Musiałam interweniować, używając słów grubych a prostackich.

      Usuń
    6. Agniecha, wszak artyści klną jak szewce!

      Usuń
    7. Agniecha - znaczy wystapilas w roli chlopki elokwentnej....

      Usuń
    8. Hm, hm. Podłe te moje kobyły. Jedna drugiej dogryza albo dokopuje. Dzisiaj obejrzałam co niektóre, tu rana gryziona na szyi, tu rana kopana na czole. Nosz CJK? Wiosny, wiosny im trzeba. A tu nic.

      Usuń
  12. Chcialam byc lekarzem, wieku lat szesciu przeczytalam ginekologie i poloznictwo, ale nie bardzo mi sie spodobalo. Za to fizjopatologia-bardzo;)Babcia byla polozna, mama pielegniarka, ciotka tez, wiec jak mi jeszcze ktos opowiedzial o Florence Nigtinghale, zaraz chcialam leciec i opatrywac rannych(najlepiej przystojnych mezczyzn);)A tak serio, to na pielegniarstwo wzielo mnie podczas moich pobytow szpitalnych, pomagalam pielgniarkom i salowym. Mylam i karmilam dzieci, nosilam je, potem wlasnie najbardziej lubilam prace na oddzialach dzieciecych. Ale ze wzgledow zdowotnych musialam sie z tego wycofac, na medycyne(tak mi to wtluczono do lba) sie nie nie dostane, wiec poszlam na socjologie. Z ktora mi wogle nie bylo po drodze. Ale coz, dyplom mam;)I jestes dyplomowana pielegniarka, socjologiem i kura domowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja od urodzenia slyszalam o rzeczach z dziedziny fizjopatologii, histologii, poloznictwa i patologii ciazy...w domu tylko o tym bylo. ciekawe - bardzo mi pomaga to w robocie obecnie i robie wrazenie na lekarzach, ze nie musza mi tlumaczyc jak krowie na rowie pewnych terminow :)

      Usuń
    2. Kasia, szkoda że Ci to wtłoczono do łba. Z Twoją wrażliwością byłabyś świetnym lekarzem, np. pediatrą:) Jak na kurę domową masz niezłe wyniki!

      Usuń
  13. Kim chcialam byc kiedy dorosne, juz wielokrotnie pisalam, za to nigdy nie chcialam byc tym, kogo moj ojciec wyobrazal sobie, ze bedzie przydatny spoleczenstwu i dobrze zarabiajacy. W efekcie jestem nikim, bo nie pozwolono mi rozwijac moich pasji, a ja nie chcialam spelniac ambicji mojego ojca.
    Nawet teraz nie bardzo moge robic to, co bym chciala, bo nie mam warunkow, pieniedzy na rozwoj i nauke i musze robic to, czego nienawidze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co byś chciała robić?

      Usuń
    2. AMP. nie brzmi to fajnie i trudno pogodzić się z tym, jak często rodzice podcinają skrzydła własnym dzieciom. I to najczęściej w dobrej wierze. A potem mają pretensje, że dziecko nie sprawdza się w tym, co dla niego wymyślili.
      Nie wiem kim chciałaś być, jakoś mi to umknęło.

      Usuń
    3. a ja zrobilam odwrotnie, choc w szoku za oboma razami bylam powaznym - zamurowywalo mnie na ok 2 tygodnie. zupelnie szczelnie. jedno postanowilo nie robic matury i nie zostac architektem, a ino krupierem. jak dziecko powiedzialo , tak zrobilo, a potem, jakis czas pozniej wyszlo na tzw ludzi. drugie dziecko w tej samej szkole nie wytrzymalo nawet do polrocza (pierwsze - rok, chodzi o dwuroczna u nas mature). Nie skonczylo matury, ale skonczylo trzy wydzialy , ma magistra i dwa rozne licencjaty....a ta siwizna, co ja mam na glowie, to przyspieszyla kursu naonczas....ale w sumie ani dzieci do niczego nie przymuszalam ani nie szantazowalam emocjonalnie, choc naciskalismy na synusia, by poszedl do klasy maturalnej w swojej szkole, a nie w obcym college'u (a trzeba bylo sluchac dziecka), mlodsze po tym 1 semestrze samo decydowalo co dalej....

      Usuń
    4. Chcialam najpierw pojsc do liceum plastycznego, pozniej na studia do akademii. Mialam potencjal, uwielbialam rysowac, malowac, tworzyc, a nie wolno mi bylo zapisac sie nawet na kolko plastyczne.

      Usuń
  14. No cóż, ja marzyłam najpierw o Liceum Plastycznym ( po podstawówce ), ale mama mi tłumaczyła, że najpierw lepiej do liceum a potem się pomyśli ... wtedy wybierało się LO o profilu - a że mam umysł ścisły podobno to poszłam na mat - fiz ... potem marzyłam o ASP, ale mam starszą siostrę fizyka i ta przekonała moją mamę, ze przecie talentu plastycznego to ja nie mam, na wielkiego artystę się nie nadaję itd ... no to po mat-fiz, gdzie mogłam iść? Na Matmę, fizyk w rodzinie już był. I tym sposobem zostałam magistrem matematyki.
    Potem życie sporo namieszało, znalazłam się na wsi ( kompletnie się do tego nie nadając ), Dzieci piątka w tym niepełnosprawne ... ćwiczenia, ćwiczenia itd.
    Ale wróciłam do swoich marzeń o tworzeniu, tworzę, robię warsztaty, pracuję jako instruktor rękodzieła wszelakiego i mi z tym dobrze. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego wszystkiego zapomniałam dodać, że Fiona powala ... świetna.

      Usuń
    2. Ojacie, Ataboh, jak ktoś mógł uważać, że NIE NADAJESZ się na artystkę? Czego nie dotkniesz, zamienia się w sztukę przecież! Matematyk, rany!!! I ja słyszałam, że przecież wielką artystką nie będę - jakby każdy artysta musiał być wielki. Do dzisiaj pokutuje przekonanie, że z bycia artystą się "nie wyżyje". Jakoś nikt nie uważa, że z bycia matematykiem albo historykiem też niekoniecznie.

      Usuń
    3. Ataboh, Fiona była bardzo wdzięcznym obiektem, w przeciwieństwie do poprzedniego modela - weimarczyka, który mnie zmęczył okrutnie. Poleciał na miejsce przeznaczenia i teraz z drżeniem czekam na odzew, bo nie wiem w jakim on NAPRAWDĘ jest kolorze.

      Usuń
    4. Wizja artysty jest jedyna i właściwa. Nawet gdyby ów weimarczyk miał być seledynowy. Howgh. Powiedziała. Artystka. Z dyplomem.

      Usuń
    5. Agniecha, co racja, to racja. Jednak ludzie z jakiegoś powodu chcom pieski jak żywe:)

      Usuń
    6. Zgadzam sie z seledynem. Mialabys latwiejsza robote, Hana. a jeszcze z Twoimi tendencjami fowistycznymi teraz to dopiero by bylo!

      Usuń
  15. Ja bardzo chciałam być nauczycielem ale biały fartuszek mnie skusił podstępnie. Nie zdawałam sobie sprawy co za tym się kryje... Po liceum medycznym wybrałam się na Akademie Rolnicza aby sobie urozmaicić życiorys ;) jednak tez się pomyliłam wiec wróciłam kontynuować studia pielęgniarskie na AM we Wrocławiu. Obecnie mój zawód jest taki farmaceutyczno pielęgniarski jednak po tylu latach stwierdzam, ze się nie nadaje... Myśle nad tym aby coś zmienić, marzy mi się kwiaciarnia, taka z warsztatami florystycznymi, kawa, herbata - takim ciepłym miejscem gdzie można się spotkać i upuścić wodze swojej wyobraźni ;) Pozdrawiam Cię serdecznie, cieszę się, ze Kurnik otwarty, a Ty rozkwitnieta jesteś jak piękna czerwona róża - o taka 🌹 😊

    OdpowiedzUsuń
  16. Orszulko, jeśli tak czujesz - zmieniaj, póki nie jest za późno, żeby potem nie żałować róż:))) Mówię Ci to ja, bardziej w latach posunięta i bardziej rozkwitnięta, a nawet lekko przekwitnięta!

    OdpowiedzUsuń
  17. Kim chciałam być? "Kobietą Renesansu" interesowało mnie wszystko, pod wpływem książek, które pochłaniałam zamiast się uczyć. Liceum plastyczne wybierałam, ale rodzice się nie zgodzili. Został ogólniak z łaciną. W klasie maturalnej była na tapecie archeologia i historia sztuki, ale mi wybijano z głowy, w rezultacie zdawałam na socjologię, ale się nie dostałam. Tata umarł przed maturą i dostawałam po nim rentę, mama pracowała na pół etatu, bieda piszczała, żeby nie stracić renty, był warunek że muszę kontynuować naukę, zapisałam się do pomaturalnej szkoły medycznej, zaliczyłam rok, otarłam się o prawdziwe życie, ale rodzinka nie darowała, jak to nie pójdziesz na studia? Wylądowałam na WSP na polonistyce, ja, która nigdy nie lubiłam dzieci. Potem studia podyplomowe z pedagogiki specjalnej i w sumie 35 lat w szkolnictwie. Prawie całe życie chodziłam do szkoły.
    Czy bym coś zmieniła? Nie wiem, znów bym się chyba uczyła wszystkiego po trochu, świat jest taki ciekawy. Na pewno uczyłabym sie języków bo jestem pod tym wzgledem analfabetka, czego bardzo sie wstydzę.

    OdpowiedzUsuń
  18. Ewa2, i znów namieszali rodzice. Słowo "artysta" najwyraźniej działało na to pokolenie jak płachta na byka. Jakoś nie rozumieli/nie wiedzieli, że artystyczne wykształcenie daje mnóstwo możliwości. Dla moich rodziców artysta był synonimem malarza, który maluje obrazy, których nikt nie kupuje. Innego scenariusza nie było.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kuzynka skończyła Liceum Plastyczne na tkactwie artystycznym, chleba z tego faktycznie nie miała, może dlatego... Pochodzę z mieszczańskiej, trochę małomiasteczkowej rodziny, gdzie były wygórowane ambicje i trochą ę ą, czego z mamą nie lubiłyśmy. Jako wychuchana jedynaczka trochę bezwolna byłam i głupia.

      Usuń
    2. a ja jestem dzieckiem rodzicow, ktorych wojna pokiereszowala edukacyjnie - Mama miala konczyc szkole i isc na studia, akurat jak Jej brat skonczyl szkole latajaca w Bydgoszczy, inaczej Babcia by nie dala rady pomagac dzieciom - tylko jedno po drugim. a tu wojna, a potem juz jakos zycie wkroczylo. a Tatko zaczal studia przed wojna, a skonczyl chyba w 48 , tez ciezko. wiec to, ze dzieci mialyby nie studiowac, badz studiowac cos niepraktycznego, to troche nie tak. W sumie zaczelo sie wczesniej, bo Tatko chcial isc na ASP...a umarl mu Tata i moj Tatko jako 19letni chlopak musial zarzadzac zadluzonym ogromnym majatkiem, do tego moja Babcia byla chora. wiec i nici z ASP i nici ze studiowania od razu... a moj brat od urodzenia mial byc historykiem a zostal zootechnikiem. Za to znam/znalam dwie osoby, ktore od urodzenia chcialy byc (przypadkowo) biologiem i zostaly biologami. jeden i drugi wygrywal wszystkie olimpiady biologiczne jakie byly (ok 30letnia roznica wieku, wiec sobie wzajemnie nie grozili, hrehre), jeden zostal PUSiem w wieku chyba 40 lat, ale ludzi, co od kolyski wiedzieli czego chca i nie rozczarowuja sie wiecej chyba nie znam....

      Usuń
    3. Opakowana, co to jest PUS?

      Usuń
    4. Profesor Uniwersytetu Slaskiego ;)

      Usuń
    5. czyli stopien naukowy, rhehrehre

      Usuń
    6. Tak myślałam, ale nijak mi to S nie pasowało.

      Usuń
  19. Już jako brzdąc zawzięcie uczyłam moje lalki czytania i pisania. Lekcje malunków, gry na cymbałkach i "gistamyka" też były obowiązkowe :)) Później przerzuciłam się na koleżanki. Oj, biedne one były! Niektóre wytrwały i nawet przyjaźniły się ze mną przez długie lata;)
    Chciałam też być wychowawczynią w domu dziecka, jednak po licznych praktykach tamże, a później w tzw. poprawczaku, wiedziałam już, że nie podołam...:/ Poszłam co prawda w nieco innym kierunku, ale nadal była to praca z dziećmi i młodzieżą. I tak przez 30 lat. Różnie bywało, ale nie żałuję.

    OdpowiedzUsuń
  20. Ksan, wychodzi na to, że robiłaś to, co Ci się w głowie ulęgło i nikt Ci nie przeszkadzał!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rodzice ani nie popierali, ani nie utrudniali, to też nie ułatwia młodemu człowiekowi wyborów..., zaś bracia, dużo ode mnie starsi, uważali, że powinnam iść ich drogą, bo ona jedynie słuszna i dobra. Jak widać byłam uparta niczym osioł:)

      Usuń
    2. Ksan, dzisiaj trochu żałuję, że się oślo nie uparłam.

      Usuń
  21. U mnie wybór dokonywał się też w podstawówce.Ja interesowałam się biologią, chciałam na ogrodnicze technikum iść, ale rodzice nie pozwolili. Wicedyrektor, który uczył nas też plastyki, aż rodziców wzywał, żeby wysłali mnie do technikum plastycznego. I znowu nie. Argument jeden: BO BĘDZIE MIESZKAĆ W INTERNACIE I WIADOMO! No i zostałam w patologicznym domu (ojciec alkoholik, matka zaburzona emocjonalnie i bardzo toksyczna) i poszłam do LO. Potem różnie bywało, byłam nauczycielką (bardzo dobrze wspominam), studiowałam pedagogikę i psychologię, mieszkałam za granicą. A teraz chyba wróciłam do pierwszego marzenia, bo uprawiam ogród. Najpierw miało to być tylko schronienie dla mnie i źródło zdrowej żywności dla nas, a jakoś się tak porobiło, że okazało się nagle, że jestem jakimś guru od permakultury (nie wiedziałam nawet, co to za brzydkie słowo), rysuję, maluję i w ogóle robię, co chcę. A jako, że jestem ciekawa świata, to wielbię internet, bo mogę zimą wyszukiwać sobie materiały o wszystkim, co mi do głowy przyjdzie. Mam rozpoczęte 3 kierunki studiów, żadne nie skończone. I czniam to dokładnie, spełniam się w tym, co robię. Chciała bym kiedyś rysować tak ładnie, jak Ty, Hano.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gorzka, jeśli się spełniasz, to i bardzo dobrze. Pierdzielić szkoły i dyplomy. Dzisiaj wiem, że jako papier są ważne, ale niekoniecznie uczą czego powinny i czego by się oczekiwało. Dla moich rodziców internat, a co gorsza akademik, były synonimem rozpusty, pijaństwa i puszczalstwa. Strasznie zazdrościłam koleżankom z akademików - one miały wolność, a ja o 22.00 musiałam meldować się w domu. Na studiach!
      Rysuj Gorzka, ćwiczenie czyni mistrza i to nie są czcze słowa.

      Usuń
  22. Kim chciałam być? Było dużo rzeczy, które chciałam robić, być nauczycielką matematyki lub pielęgniarką. Poszłam do Liceum Medycznego, jednak po trzeciej klasie musiałam zrezygnować ze względu na zdrowie, przeszłam do LO dla pracujących. W międzyczasie poznałam mojego przyszłego Męża. Ciąża, szkoła przerwana. Wróciłam do niej, po urodzeniu syna. Skończyłam LO, ale do matury nie przystąpiłam, bo byłam w drugiej ciąży i lekarz powiedział, że matura, albo dziecko. Młoda urodziła się w lipcu, a ja już nigdy nie wróciłam do szkoły, nie zrobiłam matury - czasami tego teraz żałuję, za to córka skończyła Matematykę aktuarialną i Bankowość z ubezpieczeniami - nie pracuje w żadnym z tych zawodów. Przez całe swoje życie miałam do czynienia z pieniędzmi, jak nie sprzedawca, to kasjer, to znów specjalista d/s płac. Teraz jestem kasjerem w zakładach bukmacherskich. Czy żałuję tego, jak potoczyło się moje życie, nie nie żałuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hano malunek piesa - świetny. :)))

      Usuń
    2. Boguśka, boszszsz, jakie zagmatwane są nasze losy. Jeżu kolczasty, co to jest matematyka akturialna???

      Usuń
    3. Sama tego dobrze, nie pojmuję, ale Aktuariusz zajmuje się częściowo statystyką, przewidywaniami i logiką. Fajna sprawa...

      Usuń
    4. Boguśka, pewnie fajna, ale to jest dziedzina dla mnie kompletnie niedostępna, hermetycznie wręcz zamknięta.

      Usuń
    5. Boguśka, a miewasz czasem cynk w tych zakładach? Bo ja bym ten...

      Usuń
    6. Taaa... Oni, wszyscy grający wierzą, że dziś na pewno... Nie gram, nie bawi mnie to...

      Usuń
    7. U buka na pewniakach się nie wygrywa dużej kasy, hre, hre ( jak ty to mawiasz )

      Usuń
    8. Lilka, spoko, dla wprawy zacznę od mniejszych!

      Usuń
  23. Hmmm......tak tu dziś poważnie jednak a ja w młodości (pod wpływem oczywiście będąc, literatury)
    chciałam być femme fatale. Nikt mi nie bronił bo trzymałam to w tajemnicy a i tak niezbyt wyszło....
    Barbara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomyślę o tym jutro ;)
      Barbara

      Usuń
    2. Hrehre, Barbara, ja zawsze chciałam być głównym specjalistą od spraw ogólnych! Na femme fatale się nie nadaję, chociaż to kuszące. Za niska jestem:)))

      Usuń
    3. Hana - Rabarbara jest chyba nizsza od Ciebie. Ale lubi chodzic na obczasach, wiec ten tego....

      Usuń
  24. Wychodzi mi na to, po przeczytaniu Waszych zawodowych dziejów, że prawie każda z Was po różnych zakretach i przekrętach życiowych jednak mimo wszystko albo w całości albo choc po części odnalazła w którymś momencie życia swego siebie i swoją pasję. I to jest piękne.

    OdpowiedzUsuń
  25. Długo myślałam o medycynie, ale w maturalnej klasie zawirowania uczuciowe sprawiły, że przestałam się na jakiś czas zajmować nauką. A do egzaminu na medycynę trzeba się było przygotować, więc postanowiłam odpuścić i pójść gdzieś, gdzie mogłam zdawać z marszu. Interesowało mnie w zasadzie wszystko (oprócz rzeczy związanych z ekonomią i zarządzaniem), wybrałam polonistykę, bo było mi już zupełnie najłatwiej, wiedząc, że to tylko początek, że będę się uczyć jakoś dalej. Gdyby już wtedy na warszawskiej polonistyce było kulturoznawstwo, pewnie bym je wybrała.
    Rodzice nie ingerowali w moje wybory co do kierunku studiów albo miasta, w którym miałoby się to odbywać, nie wiedziałam nawet, że niektórzy rodzice tak robią. Chyba nie przyszłoby mi do głowy się pytać...
    A medycyny ani trochę nie żałuję. Żałuję za to, że w odpowiednim czasie nie uczyłam się więcej, głębiej, szerzej. Na przykład za słabo znam angielski - tylko czytam teksty z moich dziedzin, ale zupełnie się nie komunikuję i nie znam gramatyki. Nie znam francuskiego. Totalnie olałam na studiach tzw. SCS )(starocerkiewno słowiański)- z lenistwa, a teraz bym chciała znać z czystej ciekawości. Frustruje mnie, że tylu rzeczy nie wiem, że nie da się ogarnąć tylu interesujących sfer...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ania - a co stoi na przeszkodzie do starocerkiewnoslowianskiego????

      Usuń
    2. Wiesz - wtedy był na to czas, specjalnie przeznaczony semestr. Żałuję, że nie skorzystałam z okazji :)

      Usuń
    3. Opakowana, czas jest kiepsko rozciągliwy......
      Barbara

      Usuń
    4. no ale chyba gdzies mozna znalezc taki semestr dla chcacych - nie?

      Usuń
    5. Rabarbaro - moze i kiepsko rozciagliwy, ale mozna odfajkowac czas zabierajace dzialania zwiazane z posiadaniem rodziny - dzieci drobnych w domu nie ma, maz moze byc samooblsugowy w kwestiach zywienia, czasu troche by sie wydlubalo....

      Usuń
    6. Po prostu rejestruję pewne niezrobione w swoim czasie rzeczy. Teraz mam inne znacznie ciekawsze :)

      Usuń
    7. Jeden semestr na SCS to mało. Ale odmianę słowa "wlk" długo pamiętałam.

      Usuń
    8. AniuM. ja też mam do zarejestrowania różne niezrobione rzeczy. Np. lektorat z portugalskiego. Mieliśmy lektora-kretyna, którego interesowały wyłącznie co bardziej cycate studentki i przez całe zajęcia opowiadał (po polsku) obrzydliwe, seksistowskie (seksualne też!) dowcipy. My - studenci, cieszyliśmy się, że nic nie trzeba robić. Dzisiaj to by nie przeszło. Z portugalskiego nie znam ani słowa i aż mnie skręca, gdy sobie uświadamiam tę zmarnowaną szansę. I wstyd mi za siebie, bo też się wtedy cieszyłam, że taki luzik. Dwa lata! Mogłam mówić po portugalsku!

      Usuń
    9. Właśnie o to mi chodzi, o taki rodzaj marnowania. Ale to się wie teraz dopiero.

      Usuń
    10. To Cie naucze - bong. czyli dobrze. i jeszcze jest bom dia i boa noite i obrigado (dziekuje). I juz! mozesz jechac!

      Usuń
    11. Aniu M. A ja z kolei i w szkole średniej (francuski) i na studiach (angielski)miałam super pobłażliwych nauczycieli z języków. I tez się cieszyłam, że nie muszę. A motywacji za komuny nie było. Nie było po co uczyc sie języka. No i teraz żal. I nie tylko żal. Bo i wstyd.

      Usuń
    12. Opakowana, dzięki! Wiedziałam, że na Ciebie można liczyć! Może Grażyna nam coś korespondencyjnie zorganizuje?

      Usuń
    13. AniuM. nie wiem jakie wtedy były uczelnie w Olsztynie. Ja nie miałam szans na studia w innym mieście, bo w P-niu teoretycznie było wszystko, więc nikt innej możliwości w ogóle nie brał pod uwagę. A miałam tez pomysł na szkołę charakteryzacji teatralnej w Łodzi - nie pomnę, czy to było przy filmówce, czy nie, co nie ma znaczenia. Wystarczyło, że to nie był Poznań. I koniec dyskusji.

      Usuń
    14. W Olsztynie była wyższa szkoła pedagogiczna, niski dość poziom, więc nawet nie brałam pod uwagę, zresztą to i tak były wtedy dwie godziny jazdy pociągiem od wsi, w której mieszkałam. Byłam zdecydowana na Warszawę, więc tam pojechałam studiować :)

      Usuń
  26. A ja w dzieciństwie marzyłam o pracy pani sklepowej. Zabawa w sklep była moja ulubioną. Potem, troche później, był prawnik, potem lekarz. psycholog pojawił się w klasie maturalnej jakos tak, nawet nie bardzo pamiętam skąd, któryś z nauczycieli coś ciekawie o tej pracy powiedział, cos tam przeczytałam i postanowiłam. Rodzice nawet nie za bardzo oponowali, bo chyba wtedy jeszcze tez nie za bardzo wiadomo było u nas co po tym można robić. A że z przedmiotów ścisłych byłam raczej tuk, więc pewnie uznali że lepsze to niz jakaś filologia czy inna historia. Bo na szczęście artystycznych ciągot nie przejawiałam. No i tak zostało. Dzisiaj myślę, że byłabym lepszym lekarzem niz psychologiem, choć na szczęście za niespełnioną tak całkiem sie nie uznaję.

    OdpowiedzUsuń
  27. Marta, co Ty mówisz? Rodzice może specjalnie nie oponowali, ale jak dziś pamiętam, że Tata się nabijał z psychologii, że niby psy będziesz holować! Bardzo śmieszne, nie? Nie pamiętam, czy Ciebie nie usiłował pkać w kierunku Akademii Rolniczej?

    OdpowiedzUsuń
  28. Hana; oczywiście że pkac usiłowal, ale jakoś tak mizernie, na tyle że nie czułam się specjalnie pkana. A te żarty z holowaniem psów to były wtedy tak powszechne, że chyba mnie zupełnie nie ruszały.

    OdpowiedzUsuń
  29. Marta, dla mnie te żarty były żenujące już wtedy. Po prostu do umarnięcia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hana dla mnie tez, ale ja wtedy juz miałam MISJĘ i wiedziałam swoje - bede psychologiem w Zakładzie psychiatrycznym albo Karnym, a gupie niech gadajom. Więc mnie nie ruszało.

      Usuń
  30. Jessu, ten pies jest niesamowity...ależ Ty to robisz po mistrzowsku!!!

    OdpowiedzUsuń
  31. Ja chciałam być piosenkarką, ćwiczyłam spierwy schodząc teatralnie ze schodów, ale to było, jak miałam 10-13 lat. Pózniej, w liceum chciałam na geografię, albo archeologię. Wybito mi jednak dalsze nauczanie z głowy. Miałam iść do pracy. Wtedy dobrze płacili suwnicowym, byłam nawet zobaczyć, jak to wygląda. Myślałam, że jestem w piekle, bo to było na terenie kużni, wielkiego wówczas zakłądu w Wielkopolsce.Uciekłam w popłochu, brudząc sobie oliwą cieknącą po ziemi białe tenisówki. Trafiłam na chwilkę do pracy, ale się przeciagała ta chwila. Dośc szybko awansowałam i zostałam sama sobie na włościach spodobało mi się. Potem była przeprowadzka, padały zakłady, moje koleżanki traciły pracę, a ja nie. Zostałam było mi szkoda, bo kilka lat minęło. Po przeprowadzce też dośc szybko poszłam wyżej, było fajnie. Uzupełniłam wykształcenie, poszłam sobie na kierunek, jaki mi się podobał. A podobała mi się agroturystyka, myślałam, że może życie da szanse to wykorzystać. Nie dało, ale chociaz przyjemnie na wykładach się siedziało. Gdzieś od 2005 "fajnie" w pracy zaczęło przeradzać się w "kiepsko", to jednak był tylko czubek góry lodowej. Nic już nie czuję w tej kwestii-pustkę tylko i strach, że jeszcze kilka lat. Gdybym mogła wybierać teraz swoją drogę z pewnością to byłby jakis zawód związany z "ludowością", jakieś meble, jakaś ceramika, drewno, te okolice. Jakas galeryjka z takimi cudnościami. Myśle, że to by mi przynosiło radośc, bo nie wiem, czy bym wyżyła:)

    OdpowiedzUsuń
  32. Kurczę, Masza, zawsze warto spróbować. Nadajesz się do tego jak nikt inny. Może na początek jakoś "półgębkiem" przytulić się gdzieś do kogoś w jakiejś galeryjce, w necie i zobaczyć co się będzie działo? Np. mnemoludy są fantastyczne, nikt takich nie robi! U mnie wisi Twój Mnemokot. Każdy zwraca na niego uwagę!

    OdpowiedzUsuń
  33. Masza, nie rzucając huty na razie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie rzucę -nie teraz, zagryzę zęby i wytrwam ile się da rok, dwa...choć musze 7. Sęk tym, że robota w drewnie nie na miejskie warunki, a tam jestem krótko. Zbyt krótko, mimo to będe się starać coś podszykować, bo malowac mogę całą zimę tu. Już nie potrafię, jak kiedyś żyć pracą i muszę coś robić swojego bo się duszę.A starych dech na Mnemouldy pół wiatki:)

      Usuń
    2. No i żałuję, że uczyłam się 3 języków a żadnego nie nauczyłam porządnie.Nie było potrzeby używać i wyleciały z głowy. Ale dziś z Hindusem w parku dogadałam się po angielsku, że mój pies, a jego suczka:)

      Usuń
    3. Brawo Masza! Jednak 3 języki na coś się przydajo!

      Usuń
    4. Masza, intuicyjnie czuję, że mnemoludy miałyby popyt. Są unikatowe i niebanalne. Kapliczki są śliczne, ale najprzeróżniejszych kapliczek trochę na rynku jest. A mnemoludów ni ma...

      Usuń
    5. I wdzięczne do roboty. Same się układają:)

      Usuń
    6. No wiec tak - poszukaj jakiego domu kultury, gdzies cos, gdzie mozna robic takie rzeczy. no bo na pewno sa, a jakbys tam mogla skladowac dechy, to juz ho ho.

      a kapliczki - tak, jest duzo tworcow, ale ta, ktora dalam przyjaciolom - kot na misie na glowie i kaczka u stop - takich nie ma! wiesz - swiety z wiwiorka na ramieniu, inny z liskiem placzacym (plonczoncym) sie pod nogami, z dzieciolem za pazucha. Z pszczolami jak aureola, z bukietem slonecznikow i galazka kwitnacej jabloni. O Mnemolodach nie wspomne. Ament!

      Usuń
    7. Masza, nasza kuzynka, mieszkająca w dużym mieście, odnawia meble zabytkowe. Wynajęła w tym celu jakąś piwnicę, bo w mieszkaniu się nie da. Może i Ty?

      Usuń
  34. Jeszcze tu zajrzałam, zanim powiem dobranoc.
    Lektorat, gdybym się nie cieszyła, że lektorka niemieckiego była zdrowo szurnięta i nic nie trzeba było robić to może bym coś umiała. Mam też przypadłość taką, że mowić się wstydzę, czasem rozumiem co do mnie mowią, ale wpadam w panikę i nie usiłuję się porozumieć. Kiedyś mi wmawiali ze mam dryg do językow. Guzik prawda.
    Idę spać, dobrej nocy życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewa - mowilabys, gdybys byla rzucona na gleboka wode...

      Usuń
  35. Ewa2, a może masz? Ten dryg? Nie miałaś zbyt wielu okazji żeby to sprawdzić!? Może nadal warto chociaż odświeżyć to, co gdzieś tam w zwojach zalega?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedyny obcy język jaki opanowałam jako tako to był rosyjski, dzięki nauczycielce w liceum. Czytałam w oryginale klasyków literatury, na lekcjach mówiło się po rosyjsku, na studiach byłam zwolniona z lektoratu. Kiedy byłam w Moskwie wiele lat później rozumiałam wszystko co do mnie gadali, ale nie umiałam się wysłowić, mimo że wiedziałam jak. Zdobyłam sie tylko na to żeby powiedzieć: rozumiem ale nie mówię.

      Usuń
    2. Za krótko byłaś w Moskwie. Potem by Ci się samo przypomniało i w mowie.

      Usuń
  36. Mnie, jesli dobrze sobie przypominam rodzice nie przymuszali do żadnych wyborów. Cieszyli sie, że radzę sobie i że nie ma ze mną naukowych problemów. A ja "ligałam" się w liceum z klasy do klasy i nie w głowie mi było siedzenie nad książkami. Raczej interesowały mnie imprezki ( teraz nazwałoby się to clubbingiem ). Po dwóch latach uczęszczania do - wtedy dosyć sredniego jak na warunki stołeczne liceum - ocknęłam się na moment i pomyslałam : jesssuuu, ja się po tej cholernej szkole nie dostanę na żadne studia. Zmieniłam więc liceum na jedno z najlepszych. Problemu z tym nie miałam bo srednia dosyć wysoka była a i rodzice dumni byli, że dziecko samo chce zadbać o swoją edukację. Czytaj: podniesienie poziomu. No tam to dopiero były imprezy !!! Hre, hre. Ocknęłam się znowu po dwóch latach bo przecież trza było wybierać, co dalej czwarta klaso ? Zawsze interesowała mnie ekonomia ( taniej kupić , drożej soprzedać.. )a z matematyką nie miałam żadnych problemów. Znalazłam nawet odpowiedni kierunek na SGPiS-ie ale niestety tu pojawił się mały problem. Humanistyczna klasa miała bardzo okrojoną podstawę programową z matematyki. Należałoby szybko uzupełnić różnice. Niestety rodziców nie było stać na intensywne korepetycje. Ba, na żadne korepetycje. No cóż, mierz siły na zamiary. Zawsze interesował mnie sport, uprawiałam wiele dyscyplin więc wybór padł na AWF. Ale oczywiscie pomyslałam, że stacjonarnie, w tym samym miescie w takim razie to ja studiować nie będę (skoro nie mogę na tym cholernym SGPiS-ie). Wybrałam taki kierunek, który nie był w W-wie i wybór padł na Poznań. No i tam miałam najlepsze studia pod słońcem. No i niekończące się imprezy w akademiku :) :). Już na studiach wymysliłam, że chcę być dziennikarzem ( sportowym najchętniej ). To w takim razie trza isć na podyplomowe. Wydział był r o z t w a r t y , przy UW. Kiedy poinformowałam, już wtedy tylko mamę, ta, chyba dobrze pamiętam, rozpłakała się. Powiedziała, że nie da rady mnie dłużej utrzymywać bo już moje studia były dla niej wyrzeczeniem. I tak skończyły się moje sny o potędze pisania o sporcie. Ale niczego nie żałuję a zwłaszcza rozrywkowych studiów :) Śpicie ??? Taaaa bo to nic ciekawego. Taka historia jakich wiele. Ale ta Hana obdzielona za to wieloma talentami, czyli statystycznie ( hi, hi, ta ekonomia z tyłu głowy ) się szfystko zgadza >>>>>

    OdpowiedzUsuń
  37. AAAAaaaa , no i napisałam najwięcej bo najrzadziej piszę więc wystarczy na jakis czas (sorry ale nie ma małego "Ś" w laptoku ).

    OdpowiedzUsuń
  38. Lilka, nie śpio. Ja nie śpię tylko dlatego, że padłam po południu razem z kotami. Nieustająco żałuję, że wtedy się nie znałyśmy. Na bank obracałyśmy się w zbliżonych kręgach, nie ma siły - ten sam przedział wiekowy.

    OdpowiedzUsuń
  39. Lilka, idziesz ueb w ueb z Opakowaną. W kwestii długości komentarza. W innych dziedzinach to nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
  40. Ja w dziedzinie manualno-artystycznej to pierwsza tu jezdem jak widzę :). Po sportowemu powiem : odwróć tabele - Lilka B. na czele, hre, hre

    OdpowiedzUsuń
  41. No i na mnie pora nadejszła. Dobranoc Lilka, dobranoc Kureiry!

    OdpowiedzUsuń
  42. Nie mam zalu do moich wyborow lub tez jak mi sie zycie potoczylo. Mysle ze jest ok. Ale moja mama to dopiero miala pokrecony zyciorys. W rodzinie mamy kult gotowania, tak jest i juz. Wszyscy w rodzinie ze strony mamy swietnie gotujemy. Mama jako nastolatka zapragnela zostac artystka, ale niestety nie dostala sie do liceum plastycznego. Wtedy (lata 50-60te) jak juz przyszly wyniki przyjec do szkol srednich, i ktos sie nie dostal, to albo tracil rok, albo szedl tam gdzie bylo wolne miejsce (tak mi mowila mama). Mama trafila do zawodowki elektrycznej. Pozniej przeniosla sie do technikum budowlanego (poznala tam mojego tate) i w wyniku pozniejszych uprawnien, zostala projktantem elektrykiem. Praca w biurze projektow meczyla ja okrutnie, mowila ze to chyba za kare ma taki zawod. Dopiero po 40-tce uswiadomila sobie ze jej pasja jest gotowanie. Moja mama, gdyby urodzila sie w bardziej sprzyjajacych czasach, bylaby (jestem przekonana) wielka kucharka, wirtuozem, artystka sztuki kulinarnej, jak kto woli. Zna sie na jedzeniu jak malo kto. Rozumie jak zachowuje sie w danych warunkach mieso, ciasto, mleko etc. Nigdy nie zapomne jak zbesztala swoja starsza siostre (tez swietna kucharke) po tym, jak cioci nie wyrosly paczki. Mama zajrzala pod sciereczke, pomacala i huknela "z Twoim doswiadczeniem, jak moglas przeziebic paczki". Mojej mamy ulubione powiedzenia to "moglabym gotowac dla ruskiej armii" albo "moglabym byc gospodynia na plebanii". Zadne z tych powiedzen nijak ma sie do jakosci jedzenia, ale do godzin spedzonych w kuchni juz tak. Mama spelnila swoje marzenie "o gotowaniu dla ruskiej armii" kiedy otworzyla mala restauracje. Restauracje ta otworzyla po skonczeniu 60-ciu lat. W przyszlym roku konczy 70 i ani mysli o emeryturze. Budowlanka tez sie w rodzinie do czegos przydala, ja jestem architektem a moj brat inzynierem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anka, chciałabym poznać Twoją Mamę!

      Usuń
    2. I zjeść w tej restauracji!

      Usuń
    3. O to,to !! Adres restauracji podaj (jeśli można prosić.....) :)!
      Barbara

      Usuń
  43. Elo s rana! Bardzo ciekawe te wasze ( nasze! ) wybory i drogi życiowe. Najważniejsze w nich, jak sądzę, to to, aby dawać sobie radę w każdej syty-acji. Kurejeczki się nagdakały, nagdakały i poszły spać. Ciekawe czy sniły, że są kims calkiem innym! Jak przystało na gospodarza to jednak Hanu ( Manninen ? ) zgasił swiatło :) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. .. a jednak nie, to A n k a ( Paul ? ) była :) :)

      Usuń
    2. Czyli Twoja Mama, Anko, jest żywym dowodem na to, że marzenia da się realizować w każdym wieku.

      Usuń
    3. Agniecha, pewnie że się da. O ile są w miarę realistyczne i nie zależą od warunków, na które nie mamy wpływu, np. zdrowie.

      Usuń
    4. Dodam ze to wszystko na emigracji i ze slabym angielskim. Mama zaluje ze restauracji nie dalo sie otworzyc wczesniej, ale wczesniej nie bylo na to warunkow. Jestem z niej bardzo dumna.

      Usuń
  44. Poczytałam resztę barwnych opowieści, dzień dobry Kurki.
    Paskudnie za oknem, 2 stopnie, szaro, mokro chociaż nie pada, listopadowo nie marcowo. Niech ten piątek będzie dla Was miły.

    OdpowiedzUsuń
  45. Tak się skupiłam na sobie, że o bohaterce Fionie zupełnie zabyłam ! Hanu, jestes wielgachna !!! I coraz bardziej mnie zadziwiasz, mimo, że jakis czas cię już znam. W tym zdziwku mogę tkwić jednak w nieskonczonosć :):)

    OdpowiedzUsuń
  46. Fiona ma w sobie ducha wszystkich labradorów – wygląda przez to jak nasza służbowa – dokładnie to samo spojrzenie.
    Ja tam zawsze chciałam być sklepową (żeby czytać w przerwach między klientami), potem taksówkarzem (żeby czytać na postojach), a poszłam do klasy matematycznej i miałam odrwotnie niż Lilka – bardzo dużo matematyki (czego się można było domyśleć) i bardzo mało polskiego, czego nei przewidziałam. Tym sposobem cała dziedzina humanistyczna została przede mną zamknięta. Nie poszłam na włókno, bo miało złą opinię (i dobrze, bo zaraz potem całe włókno w Łodzi upadło), nie poszłam na budownictwo za moją najlepszą przyjaciółką, bo nie lubiłam rysować, poszłam na elektryczny za moją koleżanką z ławki. I, o dziwo, pracuję w zawodzie i nawet mi się podoba, ale trochę żałuję, że nie jestem wielkim i znanym krytykiem literackim albo uznanym historykiem. Niechby nawet nieuznanym i niewielkim. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale, ale. Jesteś człowiekiem otwartym, kobietą renesansu, że skradnę cytat z gdzieś powyżej, masz zainteresowania humanistyczne, chociaż pracujesz w technicznym zawodzie. A we włóknie, sądząc po Twoim blogu, pracujesz wytrwale i z powodzeniem. :-D
      To jest fajne, dobre, wartościowe, że człowiek ma więcej zainteresowań niż praca. Mnie chodzi tu o ten cały mit inteligencji jako klasy społecznej; niezależnie od wykształcenia i wykonywanej pracy, człowiek jednak powinien wiedzieć, kim był Mozart, czy Vermeer, Kopernik, czy Proust lub Prus.

      Usuń
    2. Zgadzam sie - formalne wyksztalcenie nie daje Ci tego i nie o to chodzi. ode mnie oczekiwano studiow i oczekiwania spelnilam, a Koperniki, Vermeery i Prousty (nie lubie akurat) sa z innego zrodla, co nie?

      Usuń
    3. Agniecha, hyhy, czyli włókno mnie doapdło jednak po latach. Ech, ja nie wiem, czasem mi się wydaje, że jeszcze chwila i Mozart razem z Proustem wylądują w wiedzy tajemnej. No, jeszcze Mozart będzie miał szanse na dzwonek w smartfonie, ale Proust?
      Teraz jak najbardziej inteligencja staje się niezależna od wykształcenia. Patrzę na dzisiejszą to młodzież, to w przewadze kultura masowa wygrywa.

      Usuń
  47. Hano, pieseł jest super:)))
    A w temacie: bardzo ciekawe są Wasze historie. mam też wrażenie, że przy jakiejś okazji już o mojej drodze życiowej wspominałam...
    Najpierw chciałam być baletnicą. Tak w wieku mniej więcej przedszkolnym, ale mama nie chciała zapisać mnie nawet do ogniska baletowego ani do żadnej grupy tanecznej, a powody były, jak się później zorientowałam, przede wszystkim materialne (i te powody także później determinowały moje życie). Potem, od lotu Gagarina w kosmos, i wizyty Bykowskiego (drugi lot w kosmos) w naszym mieście marzyłam o byciu kosmonautą. Stąd wzięła się moja miłość do literatury s-f - i na literaturze się skończyło, bo kiedy zorientowałam się, że do tego trzeba żelaznego zdrowia i że w Polsce właściwie brak możliwości, poszłam w przeciwnym kierunku - w archeologię:) Zaczęłam zaczytywać się w mitologiach i biografiach znanych archeologów. Z mitów greckich nikt mnie nie zagiął (teraz trochę mi wyleciały z głowy) i myślałam o studiach archeologicznych gdzieś tak do trzeciej klasy liceum. Jednak fakt, że musiałabym studiować poza Olsztynem sprawił, że musiałam zrezygnować z moich zamiarów, tak jak w wypadku wspomnianej wcześniej anglistyki. Nie dostałabym żadnego stypendium, bo średnia na osobę w rodzinie minimalnie przekraczała dopuszczalną. I tak sobie patrzyłam, jak koleżanki (właściwie lepiej sytuowane ode mnie) dostawały stypendia, akademiki i wałówę z domu, chodziły w rzeczach, na jakie mnie nigdy nie było stać i miały własne pieniądze, które ja tylko miewałam. Nie zazdrościłam im, miałam raczej żal do systemu:)
    Ponieważ zawsze miałam ciągoty pisarskie (do których się nikomu nie przyznawałam), to wylądowałam na polonistyce. Bardzo lubiłam studiowanie, a najbardziej wszelkie zajęcia językowe: lektoraty, łącznie z łaciną, językoznawstwo, historie języka, gramatykę staro-cerkiewno-słowiańską, gramatykę opisową itp. Uwielbiałam na przykład rekonstrukcje wyrazów - jakoś moja intuicja językowa świetnie się w tym sprawdzała. I w końcu, choć byłam pierwszym rocznikiem studiującym na kierunku już magisterskim, pracy magisterskiej nie napisałam, bo nie było interesującego mnie seminarium. Żadnego językowego, wszystkie literackie i z niezbyt ciekawymi tematami... Nie miałam zamiaru uczyć w szkole; myślałam, że się jakoś z tego "wyłgam", co mi się nie udało, bo wówczas obowiązywał trzyletni nakaz pracy po studiach. Oczywiście, można było to obejść, co zrobiło wielu moich znajomych, ale trzeba było mieć odpowiednie znajomości. Przyznam, że nie znosiłam nauczania, choć dopóki pracowałam w małych, wiejskich szkołach, było w miarę dobrze. Kiedy (już po urlopach wychowawczych) znalazłam pracę w mieście, zrobiło się gorzej. Trzy lata pracowałam na różnych zastępstwach, a potem pracy w mieście nie było, a ja nie byłam dostatecznie zdeterminowana, by pracować za wszelką cenę gdziekolwiek, a ponieważ mąż wówczas dość dobrze zarabiał, z ulga zostałam kurą domową.
    Zawsze interesowało mnie wszystko, bardzo dużo czytałam, a po babci i mamie miałam smykałkę do rękodzieła wszelakiego, ale dopiero dostęp do internetu sprawił, że rozwinęłam się, także "pisarsko" (jeśli tak to można nazwać) i zarabiam "na waciki" od czasu do czasu:)))
    Czy coś bym chciała zmienić... chyba nie. Dzięki temu co było, jestem tu, gdzie jestem. Może tylko tyle, że wolałabym nie spotykać wciąż ludzi, którzy mnie dołowali i sprawiali, że nie wierzyłam w siebie, a raczej znajdować tych, którzy dają wsparcie. A to zdarzyło mi się o wiele później.
    A propos komentarza Ani M.; W Olsztynie, oprócz WSP, gdzie sama studiowałam, była jeszcze ART - Akademia Rolniczo-Techniczna, starsza od WSP; to do niej należało, dziś uniwersyteckie, miasteczko studenckie Kortowo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łomatko, ale wysmażyłam!!! :D:D:D

      Usuń
    2. Ano - bo talent masz w tę stronę. :-)

      Usuń
    3. Ninka - w sumie, tak zupelnie w sumie, to bardzo wazne jest zeby nie zalowac krokow, ktore sie podjelo kiedys , kiedys, z wielu przyczyn (najczesciej przez rodzicow, albo...przez rodzicow, bo nie byli BOGACI). U nas ciagle nie starczalo na nic, Mama zaciela zeby i zacisnela pasa, zbey studiowal i moj brat i ja (przez te cholerna wojne, co nie dala Rodzicom tego luksusu, znaczy Tatkowi pociela studia na dwa kawalki). Bardzo wczesnie sie zorientowalam, ze prosic o druga pare butow to nie ma sensu, a jak chcialam modne ciuchy, to sama musialam je kombinowac, szyc, przerabiac. Taty nie wspominam w tym kontekscie, bo Tatko na slowa Mamy, ze konczy sie koks a nie konczy sie zima, wzruszal ramionami, rozkladal rece i mowil - przeciez nie pojde krasc.... i zawsze bylo sztukowanie i tzw zakrywanie biedy. a ludziom sie wydawalo, ze ho ho. Mama miala szczegolnie dryg do zakrywania biedy i jej pokrycia foteli, stoleczkow lnem kupionym tanio byly legendarne na naszej ulicy i wsrod znajomych, czesto mysleli, ze to nowy mebel, hrehrehr. Ja to mam gdzies zapisane w genach, bo dalej szyje wszystkie zaslony, duza czesc poscieli i takie tam. Moze powinnam byla zostac zupelnie kim innym....

      Usuń
    4. Ninko, wiem, że było ART, ale w niej trzeba było mniej więcej uczyć się na rolnika :)
      Nie brałam pod uwagę Olsztyna równiez z tego powodu, że tam i tak musiałabym mieszkać w akademiku, mieszkałam jeszcze około 100 kilometrów na północny wschód.

      Usuń
    5. Krysiu,to tak jak u nas; zawsze byłyśmy z siostrą dobrze ubrane, bo mama i babcia szyły, nigdy głodne, ale żadnych luksusów, o dżinsach np. tylko mogłam pomarzyć, a jak przyszło do wyjazdu na szkolną wycieczkę, to widząc minę mamy wiedziałam, że będzie trudno. Ale jeździłyśmy:)
      Aniu M., to informacja dla wszystkich; wiem, że Ty musiałaś o tym wiedzieć:)

      Usuń
  48. Ja nie tyle wiedziałam kim chcę być co raczej wiedziałam co chcę robić. Tylko ni cholery nikt nie chciał kształcić podróżników. Do dziś nie wiem dlaczego, he, he. Z powodu braku możliwości kształcenia podróżniczego chciałam wykonywać zawód weterynarza, tak mniej więcej do momentu uświadomienia sobie że weterynarz to tyż praca w rzeźni, no i usypianie zwierząt. No to postanowiłam wykonywać zawód plastyka ( z epizodami - znaczy etnologia gdzieś tam po drodze ). Skutek zaś jest taki że pracuję w zawodzie niewyuczonym, "z ludźmi" co uważam za najcięższy rodzaj pracy. Nie traktuję tego jako dopustu bożego bo i taka praca ma swoje dobre strony, ale nie utożsamiam się z wykonywanym zawodem. Ot, żyć przeca trzeba. A kim jestem? - Nadal sobą, he, he, he. Podróżniczką jestem, w przerwach między ogrodowaniem, hodowlą rozbisurmanionych kotów i jeszcze paroma zajęciami. Nie jest to absolutny renesans bo wielość zainteresowań i brak czasu cóś nie idą w parze ale jest parę rzeczy które lubię robić i zajmują mi one na tyle dużo czasu że w jakiś tam sposób można by mnie było przez nie definiować ( bloggerstwo w zasadzie ogrodowe na ten przykład ;-) - dobra, już można umierać ze śmiechu ). :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taba, przybij piątkę! O zawodzie weterynarza też myślałam - dokładnie do tego samego momentu co Ty. To takie romantyczne wyobrażenia wyniesione z lektury różnych książek ("Wszystkie stworzenia duże i małe"!), które roztrzaskały się w zetknięciu z prawdziwym życiem.

      Usuń
  49. też chciałam na ASP od dziecka, nie miałam wsparcia w rodzinie, nie miałam dość siły i nie wierzyłam w siebie...potem bardzo pragnęłam na reżyserie, wylądowałam bezpiecznie na historii ale teatr nie dał za wygraną. Skończyłam Akademię Teatralną, choć wydawało mi się(oszukiwałam się)że to nie jest konieczne, że można tworzyć spektakle poza zawodowym nurtem i to prawda, można i to bardzo dobre spektakle. Niemniej szkoła dała mi bardzo dużo i to było pięć pięknych lat, może nawet najpiękniejszych. Bardzo żałuję, że nawet nie wysłałam prac na ASP. Dziś byłabym innym człowiekiem i może Artystą malarzem. Pozdrawiam Teatralna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teatralna, malować zawsze możesz. A z reżyserką to już chyba nie jest tak hop-siup, tak mi się przynajmniej wydaje.

      Usuń
  50. Rozpadało się i ciepło 9 stopni.Jeszcze na dyżur trzeba iść, myślałam że moze na piechotę, ale umartwiać się nie będę i moknąć bez potrzeby. Czytam Wasze komentarze i dochodzę do wniosku że stapanie po różach nie było Kurek udziałem. Każda o jakiś kamień się potknęła, zboczyła z drogi, a mimo to dała radę, a przy okazji zdobyła doświadczenie i inne umiejętności.
    Więcej gadać nie będę bo muszę iść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzie 9 stopni!!? Minus jeden, wjaja i cos z nieba leci nieokreslonego, brrr. Ja już po hucie. Jak w Austrii w piątek, ha !

      Usuń
    2. Ewa2, niewielu znam ludzi (chyba nawet wcale), którzy idą przez życie po różach. Ważne, żeby z popełnionych błędów wyciągać wnioski.

      Usuń
    3. takie ciekawostki http://www.edusens.pl/edusensownik/zycie-uslane-rozami

      Usuń
    4. Jaka ciekawa strona! Dużo można się dowiedzieć.

      Usuń
    5. Ewa2, róża to głównie kolce ma....... więc to stąpanie po różach to pasuje ;)
      Barbara

      Usuń
    6. Rabarbara, można jeszcze po płatkach stąpać!

      Usuń
  51. Dzień dobry,u nas deszcz już zamienia się w snieg,1,5 st. Nigdy nie wiedziałam co chciałabym robić. Prymusem nie byłam, wybór szkoły po podstawówce był katorgą. To co wybrałam droga eliminacji ,okazało sie też srednią korzyscia,bo z braku kandydatów klase przemieniono na inną i tak skonczyłam 2 letnia zawodówke w zawodzie krawiec -szwacz. Poróbowałam swoich sił w liceum wieczorowym, nie udało się,matematyczne zero ze mnie ujawniło sie w pełnej krasie i oblalam poprawkę. tak sie zakonczył moj niechlubny okres edukacyjny. Potem kilka róznych prac,w zawodzie i nie. No a w końcu mąż i dzieci,praca na własny rachunek, jakos szło ,ale wyparł nas zalew chinszczyzny,niem ielismy mozliwości rozwoju,bo pieniędzy brakowało. Zatem maz wyjechał za granice pracowac a ja zostałam z corkami tu. No i tak to.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dora, a ja marzyłam, że nauczę się szyć i będę sobie wymyślać odjazdowe ciuchy. Nawet próbowałam w trudnych czasach, ale kiepsko mi szło. No nie mam drygu do szycia i już.

      Usuń
  52. Hano, portrecik Fiony miodzio!

    OdpowiedzUsuń
  53. u mnie nuuuudyyy ;) nie miałam pojęcia co chcę robić (poza namiętnym czytaniem książek), poszłam więc do ogólniaka, żeby mieć czas do namysłu, ale po maturze wciąż nie miałam pojęcia ... wiedziałam tylko, że chcę mieć własną kasę więc skorzystałam z okazji i zaczęłam pracę w księgowości, nie mając pojęcia co to ta księgowość jest ;) i okazało się, że przez przypadek/los trafiłam do zawodu, do którego się "urodziłam" :) i wciąż w nim jestem, od 40 lat! i wciąż mi z tym dobrze :)
    Hana, Twoje portrety są bezkonkurencyjne, osiągnęłaś mistrzostwo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurczę, Elaja, podziwiam - dla mnie księgowość to czarna magia, nie dałabym rady, choćby od tego zależało moje życie. Nie kumam tych zawiłości.
      Dzięki za komplimenta!

      Usuń
  54. Ależ macie ciekawe historie w zanadrzu , dziewczyny ! Ja, patrząc z dzisiejszej perspektywy, najbardziej chciałbym być rentierem, hre hre. Niestety, większe szanse pewnie byłyby na rentę :-) W zamierzchłych czasach chciałam być archeologiem, zawsze też marzyłam o uczeniu się języków - w mojej wiosce jedynym dostępnym był rosyjski, więc w nim się najpierw zakochałam :-) Potem uparłam się, żeby uczyć się francuskiego, znalazłam sobie w mieście oddalonym o 70 km ogólniak z tym językiem i tam się dostałam. Niestety, sprawy skomplikowały się w klasie maturalnej- zaszłam w ciążę i póltora miesiąca po zdaniu matury zostałam mamą . Po roku zdawałam na prawo, ale poległam na egzaminie (i dobrze, bo znów musiałabym pojechać jeszcze dalej i pewnie nie dałabym rady z małą córą w obcym mieście), więc w kolejnym roku poszłam na WSP na filologię rosyjską. Ponieważ zawsze kochałam ten język i fascynował mnie ten kraj, studia były czystą przyjemnością, mimo konieczności łączenia ich z wychowywaniem dziecka, a potem i pracą, bo od połowy w zasadzie musiałam sobie radzić sama finansowo i organizacyjnie. Zaczęłam dorywczo pomagać znajomym prowadzącym hurtownię motoryzacyjną- zawsze śmieję się, że przyszłam tylko zadzwonić do Francji , a utknęłam na ponad 20 lat. Nadal tu pracuję :-) Tłumaczyłam rozmowy handlowe, jeździłam na targi i po towar do Francji, prowadziłam sprzedaż, potem również kasę, księgowość, kadry. Jak to mawiała Derekcja- byłam osobistą asystentką do spraw zbytecznych, czyli finanse, administracja, kadry i takie tam. W tzw. "międzyczasie" zrobiłam podyplomówkę z rachunkowości , po wieloletnich tułaczkach wyremontowałam stryszek na mieszkanie, potem wybudowałam dom (epopeję o zmaganiach z fachowcami mogłabym napisać), oficjalnie rozwiodłam się z eksem i tak to się jakoś toczy . Wciąż pracuję głównie w księgowości, choć wcale za tym nie przepadam- wieczny niedoczas, stres, zmieniające się przepisy i brak czasu na przyzwoity urlop- z trudem udaje się wykroić dwa tygodnie, a góra zaległości po tym przypomina Kilimandżaro. W ramach relaksu dłubię, bo lubię- trochę w ogródku, trochę na drutach i szydełku (śmieję się, że po angielsku to tylko z dziewiarką się dogadam , a i to najlepiej pisemnie, bo tego języka uczę się z ravelry i schematów wzorów). Jedyne, czego żałuję, to braku kasy i czasu na więcej podróży (ale już za 6 lat skończę spłacać kredyt budowlany :-))) Zazdroszczę Wam talentów artystycznych, zawsze marzyły mi się malowane meble z miniaturkami na drzwiach czy wezgłowiach, ale do tego mam dwie lewe ręce, niestety.

    OdpowiedzUsuń
  55. mp, ja sprawdziłabym się w roli ciotki rezydentki, chociaż o byciu rentierem też myślałam:)
    Nieźle Cię życie przeczołgało, jak to życie. Za to teraz możesz mieć satysfakcję, że poszło w sumie nieźle, wbrew (zapewne) różnym wieszczkom i ich przepowiedniom.
    Miniaturki na meblach zawsze można sobie trzasnąć za pomocą szablonów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, w ostateczności ciotką- rezydentką też mogłabym być...(ale nie byle gdzie, oczywiście- musiałaby być woda i las, wieś chętnie, tylko z porządnym zasięgiem). Że też musiałam się urodzić w rodzinie małorolno- robotniczej, a nie arystokracji czy finansjery - mam przeczucie, że poradziłabym sobie z takim bagażem ;-) Szablony mnie nie satysfakcjonują, marzyły mi się raczej jakieś miniatury sielskich widoczków albo motywy botaniczne , ech... Ale masz rację, jak się nie ma talentu albo kasy na zamówienie malowideł, to kupuje się szablon w markecie budowlanym i można machnąć sobie kotki na szafie, tyż pikne- zmalowałam w tamtym tygodniu.

      Usuń
    2. He he he... a mnie zaproponowano bycie ciotką-babcią rezydentką, jest jezioro (taki mały stawek, tylko 2 hektary), las i fajna ekipa młodych ludzi. To nowo powstająca ekowioska, której liderem jest mój wychowanek w ogrodnictwie. I już kilka razy mnie zapraszał, żebym się z nimi osiedliła. I nie przeszkadza, że fizyczxnie słaba, charakter paskudny i pieniędzy ni ma. Tylko chyba musiała bym sama se jakąś chatkę postawić, co u nich wydaje się proste jak drut.... To było wtedy, kiedy miałam lęki, co się ze mną może stać, gdybym owdowiała. Nic nie mówiłam, młody telepatycznie wyczuł i wyskoczył z propozycją. Bo im do równowagi strasznie babcia potrzebna...

      Usuń
    3. To ja, Gorzka Jagoda, tylko zapomniałam się wylogować z innego konta.

      Usuń
    4. No patrz, tak sobie pomyślałam, że ona, to też ty, Jagodo.

      Usuń
    5. Jagodo, to kusząca propozycja!

      Usuń
    6. Jagodo, Twój opis jak ulał do mnie również pasuje "fizycznie słaba, charakter paskudny i pieniędzy ni ma" :-))) A ta eko- wioska to faktycznie ciekawa alternatywa , chociaż przenosiny to nie taka łatwa sprawa, ale dobrze mieć wybór.

      Usuń
    7. Kurczę, do mnie też to pasuje!

      Usuń
  56. Gorzka, ja bym się zastanowiła nad taka propozycją. W stosownym momencie możesz sprzedać co tam masz i załatwione. Za to co sprzedasz, 2-pokojowy domek Ci postawią z palcem w uchu. I spokój.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, nawet chyba emeryturę jakąś bym miała po mężu. Czyli człowiek samodzielny, ale w miłym otoczeniu. Najlepsze lekarstwo na lęk przed starością. Też mogła bym francuskiego uczyć, mam też studium nauczycielskie z języka polskiego, a cały czas uczyłam matematyki i chemii! Takie czasy były...

      Usuń
  57. mp, szablony w dużym wyborze masz choćby tutaj: http://hag-art.pl/kategoria-produktu/szablony-malarskie/
    Ja też nie urodziłam się w świecie arystokracji ani finansjery, szkoooda.
    Jako ciotka-rezydentka mogłabym dworską dziatwę uczyć francuskiego:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W literaturze ciotki-rezydentki nie miały raczej słodkiego życia ;)

      Usuń
    2. Mam zaufanie do tych młodych i Hana ma rację - jakiś tam dochód bym miała, drewnianą chatkę malutką i cieplutką też by się dało postawić. Tam jest fajnie, bo każdy żyje w swoim gospodarstwie, a części wspólne robią razem, jak kiedyś po wsiach. Czyli np. świetlicę, kawiarenkę, sklepik i dom dla gości postawią wspólnie, może też szkołę, bo chcą dzieci kształcić w nauce niby domowej, a tak naprawdę w grupie. Mogła bym się wyżyć. Jednocześnie każdy ma swoje gospodarstwo czy ogród,czy warsztat nie żadna komuna. A z doświadczenia w życiu na wsi widzę, że babcie bardzo się przydają - jakby co, to ognia popilnują, kurom jeść dadzą, z dzieckiem trochę posiedzą, wieczorami bajki poopowiadają. W szkole też mogła bym się udzielać. To jest bardzo realne, naprawdę.

      Usuń
    3. Mnie też się to podoba, aczkolwiek margines ograniczonego zaufania zachowałabym jednak.

      Usuń
    4. Marija, ja dałabym odpór, spoko.

      Usuń
  58. To przyznam, że dobra przyszłość przed Tobą, nie musisz obawiać się samotnej starosci,a to bardzo dużo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może ktoś inny też się załapać, oni, jak już okrzepną, chcą robić nabór na babcie i dziadków hre hre hre...Tylko trzeba lubić takie klimaty, nie każdemu to odpowiada.

      Usuń
  59. Wróciłam, uzupełniłam lekturę komentarzy. Pomysł wioski mi się podoba, chociaz dla mnie trochę utopijnie brzmi. Wstyd mi trochę, bo Fiony nie pochwaliłam, a przecież jest zachwycająca.
    Temperatura leci w dół, cały dzień lało, teraz pada śnieg i już pobielił trawniki.
    Miłego wieczoru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewa2, nie sumituj się!
      A może my - Kury założymy taką wioskę? Kurnik2?

      Usuń
  60. A ja kończę naleweczkę na waszą cześc, bo wszystkie jesteście mądre, przebojowe i bogate w doświadczenia, udało wam się casem i poplątanymi drogami ,ale dojść do równowagi i zadowolenia w zyciu. Zdrówko kurki!

    OdpowiedzUsuń