środa, 23 lipca 2014

Obraz nędzy i rozpaczy

Przedstawia nasz ogród. Wiem, przynudzam. Nie mam czasu, aby uraczyć Was wyrafinowanym esejem, to znów o tych gupotach. Wychodzę z domu tylko po to, aby podlać te smętne resztki, które jeszcze opierają się suszy. No i pogadać z Wami chce się, a zaraz nie będzie gdzie. Dobrze, że w tym celu nigdzie nie muszę chodzić. Wystarczy drugie okienko sobie otworzyć i myknąć do Was. W ten sposób mam poczucie, że cały czas pracuję. Jeśli zmienią mi się proporcje, samej sobie założę blokadę, jak Kretowata - co nie, Kretowata? Jeśli przegnę, powiesz mi, jak to się robi. Na razie panuję nad sytuacją.
Któregoś wieczoru, kiedy upał trochę zelżał, a komarom jeszcze było za gorąco, wystylizowaliśmy naszą wielką, trofiejną beczkę.
Z ostatniej chwili! Znalazłam zdjęcie naszego tarasu, tego samego, na którym beczka i kfiatki poniżej, z czasu, kiedy go budowaliśmy temy ręcamy! Każdą cegiełkę przyniosłam, oczyściłam i podałam miszczowi na tacy.
Z najostatniejszej chwili! Pada, leje, dżdży od kilku godzin, momentami ulewnie, acz bez ekscesów, piorunów, gradu i innych nawałnic. Gumno zieleni się w oczach!

Gumno wczoraj

Gumno dziś

Gdyby ktoś nie wierzył, że pada

Wałek przeczekuje świństwem do góry

W fazie budowy



Niestety, już tak pięknie nie wygląda. Ten śliczny, czerwony parasol na niewielkim wietrze powyginał się i powyhaczał, nie wiem, może się i połamał, nie chce mi się sprawdzać, tak mnie to wkurzyło. Wiaterek jest lekki, przyjemnie chłodzący, a parasol ogrodowy w końcu. Pod prysznicem mam go sobie postawić, w sypialni, czy gdzie? Czy zalew tandety i oszustw nie ma końca? Wyglądał solidnie... Jak ta łopatka, co się wygła przy pierwszym kontakcie z ziemią. Z tym, że łopatka była tańsza.
Niech Was nie zmyli ta zieleń - kawałek przed domem jest solidnie podlewany, a reszta, zobaczcie sam(e)i:
Gumno


Usychający bez

Funkie/hosty

Pod jabłonią
Hortensja
Jałowce
Paprocie
I jak tu nie puakać? To teraz coś dla rozweselenia i ku pokrzepieniu. Chociaż czy ja wiem? Grażynce raczej nie do śmiechu.
Zdjęcie 

To już nie skarżcie się na opady atmosferyczne, bo z dwojga złego...

poniedziałek, 21 lipca 2014

TAJEMNICZE ZNALEZISKO

O tajemniczym znalezisku wspominałam w komentarzach pod poprzednim postem, przyszła więc pora na ujawnienie tajemnicy.

Znalezisko wygląda tak:
 Tu trochę widać literki:

A wstanie rozłożonym tak:



Ciekawam, czy ktoś by zgadł, co to, ale musiałabym robić osobno zgadywankę a osobno następny post, więc już nie będę was trzymać w niepewności.

Znalezisko zostało odkryte w piątek po południu, zupełnym przypadkiem oczywiście. Sąsiad, który instalował mi tv, wyszedł na podwórko na papierosa. Siedzieliśmy i gadali, aż zauważyłam, że na skutek ulew i burz w dużej donicy woda stoi po wręby. Sąsiad uczynnie wodę wylał i zaczął szukać czegoś do przepchania dziurek w spodzie, które się zapchały. Pod ręką był otwierany taboret, do którego się wpychało różne szpeje i między innymi było tam tajemnicze pudełeczko blaszane, mocno zardzewiałe, wielkości papierośnicy, ale grubsze. "A co ty tu masz za historyczne pudełeczko?"  spytał sąsiad z zainteresowaniem. Mocno się zdziwiłam, bo jako żywo nie pamiętałam, żeby tam coś takiego było. Oczyściliśmy toto pobieżnie z rdzy, po czym ukazały się litery  i napisy w języku niemieckim. Największymi literami było napisane nazwisko producenta i miasto - Erich Schumm, Stuttgart oraz informacja: Tablettenauflage. Na górnej pokrywie: Esbit KOCHER...  Tak, tak, drogie panie, był to przenośny składany kocher na paliwo w tabletkach! Tu jest link , gdzie można zobaczyć jak to wyglądało w dobrym stanie:
http://xn--80aaxgqbdi.xn--p1ai/publ/1-1-0-142

Co istotne, urządzonko to było na wyposażeniu wojsk niemieckich podczas II wojny światowej. Można było na tym zagotować np wodę na herbatę albo podgrzać konserwę. Bardzo użyteczne w swojej niesłychanej prostocie, przecież to trzy kawałki blachy połączone w odpowiedni sposób ze sobą.

Pogrzebałam trochę po internecie i okazało się, że kocher był produkowany w Stuttgarcie od 1933 do 1943 roku, kiedy to fabryka pana Schumma została zbombardowana. Schumm ma do dzisiaj swoją ulicę w Stuttgarcie:))

Tu znalazłam bloga jakiegoś fana niemieckiego wyposażenia wojskowego (po japońsku albo chińsku??), ale chodzi mi o reklamy tego urządzenia i demonstrację, jak było używane. Trzeba zjechać sporo w dół strony:
 http://gerhard03.blog61.fc2.com/blog-date-201212.html

Nigdy bym nie przypuszczała, że po tylu latach i tylu remontach można u mnie w domu jeszcze znaleźć coś tajemniczego... Zastanawiam się jak to do nas trafiło. Najbardziej realne wydaje mi się wyjaśnienie, że jakiś żołnierz mógł to dać babci w sklepie, niedaleko od naszego domu była niemiecka jednostka wojskowa.

Może przeszukajcie swoje strychy i komórki?? Kto wie, jakie tajemnice jeszcze kryją????


piątek, 18 lipca 2014

Gnuśność usprawiedliwiam upałem

Gnuśność moja jest niewybaczalna, ale spróbuję to zaraz naprawić. Wszyscy już wiedzą, że NIE obchodziłam w czerwcu urodzin. Jakiś czas po nieobchodzonych urodzinach niespodziewanie dostałam paczusię. Moje wzruszenie i zaskoczenie nie da się opisać. To lepsze, niż Gwiazdka, bo bardziej niespodziewane! Paczusia w dodatku przyfrunęła z dalekiego kraju od... tadammm... od ORSZULKI! A w środku:
Pęk kluczy do Kurnika

Łopatkowy termometr do mierzenia poziomu ciepła w Kurniku
Latarenka ku ozdobie i uciesze ogrodu
Błękitna łopatka, której Orszulka nie mogła się oprzeć, a mnie szkoda jej do brudnej roboty. W rzeczywistości jest bardziej błękitna, zdjęcie kłamie
Były tam jeszcze maślane ciasteczka i pyszna herbatka, ale do sesji zdjęciowej nie dotrwały...
Kochana Orszulko, dziękuję Ci za tę niespodziankę, za pamięć, za tę paczuszkę pełną ciepła.

Poza tym nie dzieje się nic. Deszcz nie padał, nie pada i nie ma zamiaru. Nie przeszkadza to kretom, a jakby wręcz przeciwnie. Widział ktoś takie kretowisko? Dodam, że jest już trochę "przelotane" przez psy, a jeszcze wczoraj wyglądało, jakby wykopał je dinozaur:


A to studzienka odprowadzająca wodę z rynien. Tu też jest kretowisko. Studzienka jest wybetonowana
 Jest tak gorąco, że nawet Wałek nie ucieka. Ten szaraczek to Balsam zwany Balusiem, pies mojej Siostry. Ma on zdolność rozpoznawania drogi i oceniania odległości. Przy skręcie z głównej drogi w stronę naszej wsi stoi krzyż. Na jego widok Baluś rozpoczyna w samochodzie orgię radości objawiającą się takim wrzaskiem, że ludzie się oglądają. Nie pomylił się nigdy i nigdy krzyża nie przegapił. Krzyż ów funkcjonuje pod nazwą "krzyż Balusia". Baluś wie, że już za chwileczkę, już za momencik spotka się z kuzynami. Nasze psy słyszą ten wrzask o wiele wcześniej, niż ja i też zaczynają swój szaleńczy taniec. Moja Siostra nie musi dzwonić, żeby otworzyć Jej bramę...

Pięknotki nasze...
Czeka mnie pracowity weekend, ale Wam życzę wręcz przeciwnie!

wtorek, 15 lipca 2014

Wapory, bażanka i Chanel nr 5

Człowiek uczy się całe życie. Stwierdzenie banalne do bólu, ale też do bólu prawdziwe. Bo która z nas nie miewała duszności, nie cierpiała z powodu bólu, lub zawrotów głowy? I innych dolegliwości, które nękają kobietę przez całe życie i właściwie nie wiadomo, dlaczego? Człek/kobieta przywykł był i nauczył się z nimi żyć. Na przestrzeni wieków owe dolegliwości przybierały różne nazwy – a to waporów, a to globus histericus, a to migreny. Trochę już żyję na tym świecie, ale nie wiedziałam, że przyczyną wszystkiego jest pewien wędrujący organ wewnętrzny będący w posiadaniu wyłącznie kobiet.  No bo też czy słyszał ktoś o waporach, globusach i migrenach u mężczyzn?
Okazuje się otóż, że owa przypadłość znana była już w starożytności. Jest to mianowicie duszność maciczna, a tak oto opisał ją Hipokrates: „Kiedy kobieta ma żyły bardziej puste niż zwykle i jest bardziej zmęczona, wówczas macica, wysuszona przez zmęczenie, przemieszcza się, zważywszy, że jest pusta i lekka (…). Przemieściwszy się rzuca się na wątrobę, przylega do niej i zwraca się ku podżebrzu (…). A wątroba jest napełniona płynem. Kiedy macica rzuca się na wątrobę, wywołuje nagłą duszność, przecinając drogę oddechową znajdującą się w brzuchu (…). Białka oczu się wywracają, kobieta staje się zimna, a nawet sina. Zgrzyta zębami (…) i przypomina epileptyczkę. Jeśli macica pozostaje długo na wątrobie i w podżebrzu, kobieta ginie uduszona”.
Hipokrates twierdzi, że „macica może usadowić się nie tylko na wątrobie, ale także na innych narządach. Jeżeli na sercu, następstwem duszności jest niepokój, zawroty, ziębnięcie nóg, utrata mowy; usadowienie macicy w głowie wywołuje uczucie ciężkości”.
Z jednej strony trochę mnie to przeraziło, ponieważ wyszło mi, że moja macica najwyraźniej usadowiła się na sercu ( bardzo mi czasem na nim ciężko, ponadto marzną mi nogi) i w głowie (też bywa ciężka) i bardzo często mam wrażenie, że coś leży mi na wątrobie. Z drugiej strony ulżyło mi, bo jeśli jest diagnoza, to już z górki. Zwłaszcza, że na tę przypadłość jest lekarstwo!
„Kiedy macica usadowi się na wątrobie, należy ją delikatnie od niej odłączyć, spychając ją w dół i ucisnąć podżebrza stosując przepasanie bandażem. Aby przepędzić macicę w dół, należy przytknąć cuchnącą substancję do nozdrzy. Od dołu natomiast należy zaaplikować okadzanie o miłym zapachu i wszystkie rodzaje perfum. Można także ugotować soczewicę w occie z solą oraz dużą ilością majeranku – wdychać z tego parę; jeść bażankę* i robić zupę z wody, w której ona się gotowała, z odrobiną mąki”.
Nie panikujcie, naprawdę! Po prostu zasiejcie sobie majeranek, miejcie w szafce soczewicę i bażankę. Jeśli już macica Wam się podniesie, lub opuści, ugotujcie zupę z bażanki, kupcie sobie Chanel nr 5 i po sprawie.
Wszystko to może okazać się niepotrzebne przy właściwej profilaktyce, ponieważ łatwo można tej sytuacji uniknąć, a „postępowanie zapobiegawcze jest proste: dla młodych dziewcząt małżeństwo, dla kobiet zamężnych stosunek płciowy w celu nawilżenia i zatrzymania macicy na właściwym miejscu, dla wdowy – ciąża”.
Nie jestem młodym dziewczęciem, nie jestem zamężna, nie jestem wdową. Jak żyć??? Pozostaje bażanka, majeranek i soczewica…

Macica zmierzająca w stronę wątroby
 
Zacytowane fragmenty pochodzą z książki „Historia histerii” Etienne Trillat.

*roślina zielna z rodziny wilczomleczowatych zwana niegdyś psią kapustą

niedziela, 13 lipca 2014

Ale za to niedziela...

Zainteresowanych informuję, że wcale za mocno się nie ścisłam żadną woalką, ani nic. W ogóle się nie ścisłam! I dobrze, bo mogłabym pęc ze śmiechu, tyle było śmichów-chichów! Niedziela (i sobota) były piękne, chociaż sobotnie ognisko zgasił nam (dosłownie!) bezsensowny, choć tak wyczekiwany deszcz. Spadł był bowiem ni z gruchy w samym środku imprezy, lunęło z nagła i jak z cebra - trzeba było wiać zabierając po drodze poduchy, kocyki i inne niezbędne przy ognisku akcesoria. Jak lunęło, tak przestało, ale zmoczyło na tyle, że nie było do czego wracać. Daliśmy radę i bez łaski. Ale za to niedziela! Piękna, słoneczna i niezbyt upalna. Do tego stopnia, że niektórzy poczuli niespotykany przypływ energii. Zaznaczam, że nie mnie to spotkało. Ja robiłam zdjęcia:
A potem zasłużony odpoczynek na podupadłym gumnie, ale za to w basenie:


Niestety, nie mam plażowej piłki, musiała wystarczyć ta, która należy do Wałka.
Spracowanym kąpiel przywróciła energię, wymyślili więc spacer:

Panterko, Bieszczady to nie są, ale widzisz te górki?
Było pięknie i niech tak zostanie na najbliższy tydzień. Dla szfystkich!

PS. Dziefczęta, u Rucianki pomoc dla kociaków Kasi, tu: http://anislowa.blogspot.com/2014/07/o-kolczykach-dla-kotow.html?showComment=1405341916181#c4654369864924466305 

Ktoś mnie przebije???

piątek, 11 lipca 2014

Taki fajny miałam dzień... kontynuacja oraz Bardzo Ważny Suplement!

A nie zapowiadało się wcale... W planie wizyta u lekarza na dość nieprzyjemne zastrzyki, lekkie nerwy w związku z tym. Ja mam tak, że jak coś mam do załatwienia , albo ktoś ma przyjść coś naprawić, to ja już nic nie mogę robić, bo CZEKAM... Do lekarza o drugiej - ja już czekam od śniadania... Ma przyjść hydraulik po południu - czekam od drugiego śniadania... Przechlapane. Cała jestem czekaniem...
Ale nie o czekaniu miało być, tylko o fajnym:)) Pojechałam więc do lekarza, czekam znowu... Półtorej godziny... W końcu wlazłam. Uwielbiam tego pana doktora, jest młody, sympatyczny, chce mu się zająć człowiekiem ( a wielu już przy mnie wymiękło...) i mamy identyczne poczucie humoru... Przystąpił więc do zastrzyku ochoczo, po czym stwierdził: "Eeee, igła za krótka!"  I wymienił na baaardzo długą... "A czemuż?"  - pytam w swej naiwności.  - "Hmmm, rzekłbym, że pośladek za duży..."  - odparł Pan Doktor. Parsknęłam śmiechem na leżąco i rzeczona część ciała się zatrzęsła lekko. "Niech pani się nie trzęsie, bo nie trafię!" - zagroził. "To niech mnie pan nie rozśmiesza..." I tak mile gaworząc, załatwiliśmy drugi zastrzyk i było po wszystkim.  I już było fajnie:)) Zapomniałam dodać, że Pan Doktor ma w klapie wpięty znaczek z rozczapierzoną dłonią i podpisem: Nie Biorę! Żeby go tylko za to z pracy nie wyrzucili!!! Nie przeżyłabym... Dziękuję, Panie Doktorze:)))

Po zastrzykach pojechałam z moją koleżanką na zakupy do ekskluzywnego sklepu spożywczego, gdzie jakość jest ekskluzywna a ceny nie i wszyscy są przemili i życzliwi. I jeszcze się pięknie nazywa "Sklepy Cynamonowe":))) Pobuszowawszy po półkach nabyłam parę pyszności i znów było fajnie:))

Ale najfajniejsze czekało na mnie po powrocie... Po zjedzeniu odgrzewanego zamrożonego bigosu pozostałego ze Świąt Bożego  Narodzenia (pyszny!!!) zasiadłam do laptopa i wejszłam na pocztę. I cóż oczy moje widzą??? List, który zaczyna się od słów : "Na 100% nie spodziewasz się tego listu..."  No fakt nie spodziewałam się... Bo czyż można się spodziewać, że napisze do ciebie kompletnie nieznana ci osoba, która z czystej chęci sprawienia ci przyjemności wyretuszuje zdjęcie twojej Mamy, pozbawiwszy go plam z czerwonego tuszu???  Rozdziawiłam paszczę w niemym zadziwieniu i tak trwałam dłuższą chwilę... Chwilo taka trwaj i nie mijaj... Napisała do mnie Dominika, podczytująca naszego bloga, ale nie ujawniająca się w komentarzach, która właśnie zrobiła to co zrobiła bo po prostu pomyślała, że będzie mi miło... Świat jest piękny, jeśli są tacy ludzie, takie chwile zadziwienia i wzruszenia... I wszystko dzięki blogowi... Błogosławiony moment Hano, kiedy on powstał!!! Dominiko, bardzo, bardzo ci dziękuję! Jestem ci bardzo wdzięczna i poruszona twoim gestem. Myślę, że moja Mama też, w końcu tyle lat z czerwonym tuszem na nosie to chyba nie jest zbyt przyjemne... A oto wyretuszowane zdjęcie:

 Prawda, że fajne??????

I jeszcze dzisiaj koleżanka, która brała piesa na spacer powiedziała: "Aleś zrobiła furorę w szpitalu na rehabilitacjach!"  "Ale że co?" zapytałam bystro. Okazało się ,że jej kuzynka tam pracuje i jak tam jeździłam na zabiegi, to tak wszystkich poraziłam swoją błyskotliwą osobowością i ciepłem wewnętrznym, że wpadli w ogólny zachwyt:))) No sorry, musiałam się pochwalić, bo też mi się wtedy zrobiło tak fajnie na duszy...

I kończę ten fajny dzień słuchając "Trójki pod Księżycem" i przepięknej audycji Dariusza Bugalskiego. Kocham te audycje, są mądre, ciepłe i zawsze na ważne tematy, czasem , porządkując swoje myśli, pisuję do pana Bugalskiego. I wiecie co??? Zawsze odpisuje!!! I to też jest fajne...

Są takie dni, które rozwijają się tak, jakby motyl wykluwał się z poczwarki... Mnie się dzisiaj wykluł chyba jakiś wielobarwny motyl egzotyczny ( może z ogrodu Grażyny??) , dzięki fajnym ludziom:)))  W takim dniu to ja po prostu czuję w środku, w sobie, taki ogromny uśmiech od ucha do ucha... Dzielę się nim z wami na następny dobry dzień! Już dzisiejszy, bo dochodzi druga...

Grażyno, idę ukraść ci jakiegoś motyla z twojego bloga, pozwolisz, prawda??? Przecież jesteś fajna...
Ukradłam!!!
19

Kury! Kurki! Kureczki! Znane z wielkoduszności, szczodrości, wspaniałomyślności i wielkich serc! Potrzebna pomoc, spójrzcie tylko na te bidusie, które Kasia-Brujita znalazła w piwnicy i zabrała na swój strych. Potrzeba tak niewiele... Dokładne informacje u GosiAnki, tutaj: http://zamoimidrzwiami.blogspot.com/

Uda się, wiem, że się uda, mam pewność! Ja, Hana, kładę moją głowę na pieniek, pod topór!


Mama

Plamka

Pirat

Sherlock

TAKI FAJNY MIAŁAM DZIEŃ...

A nie zapowiadało się wcale... W planie wizyta u lekarza na dość nieprzyjemne zastrzyki, lekkie nerwy w związku z tym. Ja mam tak, że jak coś mam do załatwienia , albo ktoś ma przyjść coś naprawić, to ja już nic nie mogę robić, bo CZEKAM... Do lekarza o drugiej - ja już czekam od śniadania... Ma przyjść hydraulik po południu - czekam od drugiego śniadania... Przechlapane. Cała jestem czekaniem...
Ale nie o czekaniu miało być, tylko o fajnym:)) Pojechałam więc do lekarza, czekam znowu... Półtorej godziny... W końcu wlazłam. Uwielbiam tego pana doktora, jest młody, sympatyczny, chce mu się zająć człowiekiem ( a wielu już przy mnie wymiękło...) i mamy identyczne poczucie humoru... Przystąpił więc do zastrzyku ochoczo, po czym stwierdził: "Eeee, igła za krótka!"  I wymienił na baaardzo długą... "A czemuż?"  - pytam w swej naiwności.  - "Hmmm, rzekłbym, że pośladek za duży..."  - odparł Pan Doktor. Parsknęłam śmiechem na leżąco i rzeczona część ciała się zatrzęsła lekko. "Niech pani się nie trzęsie, bo nie trafię!" - zagroził. "To niech mnie pan nie rozśmiesza..." I tak mile gaworząc, załatwiliśmy drugi zastrzyk i było po wszystkim.  I już było fajnie:)) Zapomniałam dodać, że Pan Doktor ma w klapie wpięty znaczek z rozczapierzoną dłonią i podpisem: Nie Biorę! Żeby go tylko za to z pracy nie wyrzucili!!! Nie przeżyłabym... Dziękuję, Panie Doktorze:)))

Po zastrzykach pojechałam z moją koleżanką na zakupy do ekskluzywnego sklepu spożywczego, gdzie jakość jest ekskluzywna a ceny nie i wszyscy są przemili i życzliwi. I jeszcze się pięknie nazywa "Sklepy Cynamonowe":))) Pobuszowawszy po półkach nabyłam parę pyszności i znów było fajnie:))

Ale najfajniejsze czekało na mnie po powrocie... Po zjedzeniu odgrzewanego zamrożonego bigosu pozostałego ze Świąt Bożego  Narodzenia (pyszny!!!) zasiadłam do laptopa i wejszłam na pocztę. I cóż oczy moje widzą??? List, który zaczyna się od słów : "Na 100% nie spodziewasz się tego listu..."  No fakt nie spodziewałam się... Bo czyż można się spodziewać, że napisze do ciebie kompletnie nieznana ci osoba, która z czystej chęci sprawienia ci przyjemności wyretuszuje zdjęcie twojej Mamy, pozbawiwszy go plam z czerwonego tuszu???  Rozdziawiłam paszczę w niemym zadziwieniu i tak trwałam dłuższą chwilę... Chwilo taka trwaj i nie mijaj... Napisała do mnie Dominika, podczytująca naszego bloga, ale nie ujawniająca się w komentarzach, która właśnie zrobiła to co zrobiła bo po prostu pomyślała, że będzie mi miło... Świat jest piękny, jeśli są tacy ludzie, takie chwile zadziwienia i wzruszenia... I wszystko dzięki blogowi... Błogosławiony moment Hano, kiedy on powstał!!! Dominiko, bardzo, bardzo ci dziękuję! Jestem ci bardzo wdzięczna i poruszona twoim gestem. Myślę, że moja Mama też, w końcu tyle lat z czerwonym tuszem na nosie to chyba nie jest zbyt przyjemne... A oto wyretuszowane zdjęcie:

 Prawda, że fajne??????

I jeszcze dzisiaj koleżanka, która brała piesa na spacer powiedziała: "Aleś zrobiła furorę w szpitalu na rehabilitacjach!"  "Ale że co?" zapytałam bystro. Okazało się ,że jej kuzynka tam pracuje i jak tam jeździłam na zabiegi, to tak wszystkich poraziłam swoją błyskotliwą osobowością i ciepłem wewnętrznym, że wpadli w ogólny zachwyt:))) No sorry, musiałam się pochwalić, bo też mi się wtedy zrobiło tak fajnie na duszy...

I kończę ten fajny dzień słuchając "Trójki pod Księżycem" i przepięknej audycji Dariusza Bugalskiego. Kocham te audycje, są mądre, ciepłe i zawsze na ważne tematy, czasem , porządkując swoje myśli, pisuję do pana Bugalskiego. I wiecie co??? Zawsze odpisuje!!! I to też jest fajne...

Są takie dni, które rozwijają się tak, jakby motyl wykluwał się z poczwarki... Mnie się dzisiaj wykluł chyba jakiś wielobarwny motyl egzotyczny ( może z ogrodu Grażyny??) , dzięki fajnym ludziom:)))  W takim dniu to ja po prostu czuję w środku, w sobie, taki ogromny uśmiech od ucha do ucha... Dzielę się nim z wami na następny dobry dzień! Już dzisiejszy, bo dochodzi druga...

Grażyno, idę ukraść ci jakiegoś motyla z twojego bloga, pozwolisz, prawda??? Przecież jesteś fajna...
Ukradłam!!!

środa, 9 lipca 2014

Jest!!!

Jest! Deszcz!!! Padał całą godzinę! Jest też prąd, ale nie ma wody w kranie. Nie rozumiem tej zależności, ale tak jest zawsze. Najpierw nie ma prądu, a potem wody. Potem jest prąd, ale wody nadal nie ma. Kiedyś wody nie było trzy dni. U nas akurat stała w piwnicy - pół wsi przychodziło z wiadrami...
Mój entuzjazm dla deszczu może być cokolwiek niezrozumiały, bo słyszę, że pada WSZĘDZIE. U nas nie było porządnego deszczu od dwóch miesięcy i mój "rajski" ogród istnieje jeszcze tylko dzięki mojemu uporowi. To, co dzisiaj spadło nie ma większego znaczenia, bo susza sięga o wiele głębiej, niż wysuszone na wiór gumno. No ale cieszmy się z tego, co jest. Jedno podlewanie mniej. W każdym razie dziękuję za zaklinanie, przeklinanie, zaklęcia i wyklęcia. Pomogły! A my napawaliśmy się tak:
Widzicie te rozkoszne kropelki?
I strugi?
Postanowiłam to uczcić:
W przemiłym towarzystwie:

 I pod czujnym okiem:
Ty, zoba, z czego się tak cieszy???
A z byle czego! Z deszczu! I z ozonu w powietrzu - czego i Wam życzę!